Magisterkowalski.blog – Historia przerwanej miłości. Tomasz Kowalski, Agnieszka Korpal

Obserwatorium kultury i świata podróży

Magisterkowalski.blog – Historia przerwanej miłości. Tomasz Kowalski, Agnieszka Korpal

Into the Wild (wszystko za życie) – recenzja

Obserwatorium kultury i świata podróży

Into the Wild (wszystko za życie) – recenzja

Obserwatorium kultury i świata podróży

Co warto zjeść i wypić w Neapolu?

Neapol kojarzy się przede wszystkim z wulkanem Wezuwiusz. Jak już tu traficie, to oprócz ciekawostek turystycznych warto odwiedzić kilka miejsc gdzie dobrze zjecie lub wypijecie pyszną kawę. W tym wpisie postaram się pozbierać całą tą wiedzę.  Jak kawa to tylko w Gambrinusie! Wystrój kawiarni jest wręcz barokowy. Czujemy się jak w pięknym pałacu. Spoglądamy na menu i od samych kaw aż boli głowa jaką wybrać? Decydujemy się na Cafe Gambrinus i nie żałujemy decyzji, choć kawa mocna i bardzo słodka. Wiele osób poleca to miejsce, a co ciekawe podobno właśnie tutaj w Neapolu doświadczycie najlepszej kawy we Włoszech. Nic tylko biegiem do Gambrinusa na pyszną kawę. Stojąc przy barze zapłacicie mniej. Gran Caffè Gambrinus, Adres: Piazza Trieste E Trento, 2, 80132 Napoli, Włochy Pizza gdzie jadła Julia Roberts w filmie „Jedz, módl się i kochaj” Kolejnym przystankiem kulinarnym, który koniecznie trzeba zaliczyć jest L’Antica Pizzeria da Michele, gdzie jadła Julia Roberts. Tak! Tak! Jadła ona, to zjemy i my! Najważniejsze, byście nie przyszli tu w niedzielę tak jak my, bo pocałujecie klamkę. Pizzeria czynna jest od poniedziałku do soboty. Zdarza się, że kolejka jest na godzinę jak nie więcej czekania. Widziałam na własne oczy. Trzeba się przed wejściem jak są tłumy zgłosić po numerek by dostać stolik. Jak już usiądziemy to mamy do wyboru aż dwa rodzaje pizzy. Zwykła Margerita lub jakaś z grzybami. My tradycyjnie – wersja klasyczna, normal. Wielkość nas zabiła, ledwo wstałam z krzesła. A zapłaciłam tylko 4 euro za raj dla podniebienia. Pizza była pyszna, ociekała oliwą. Na cienkim cieście z pysznym sosem i serem. A co ciekawe każdy napój czy to piwo czy cola czy woda kosztuje 2 euro. Wystrój surowy. Zielono-białe kafelki, piec i kilka stolików. Na ścianie historia lokalu w postaci wielu historycznych zdjęć. I nic więcej tu nie trzeba! Ten surowy wystrój nadaje klimat temu miejscu. A pizza smakuje jak żadna inna! L’Antica Pizzeria da Michele, Adres: Via Cesare Sersale, 1/3, Napoli, Włochy Pyszne Gnocchi tylko tutaj! Z głównej ulicy skręca się w małą uliczkę, gdzie kręci się rodzinny interes. Malutka pizzeria serwuje pyszne dania. My skusiłyśmy się na gnocchi. Nie dość, że pyszne to było czuć, że świeże i domowe. Gnocchi to takie małe kluseczki polane sosem pomidorowym, serem mozzarella i ziołami. Pycha! Sos rozpływał się w ustach. Cała przyjemność wraz z wliczonym napiwkiem wyniosła nas po 5,50 euro od osoby. Trattoria Pizzeria, Via Nardones,10 Neapol Włoskie Fragoooliiinooo !!!!! Nic tak we Włoszech nie smakuje jak wino. A mi przypadło już dawno, dawno temu do gustu musujące Fragolino. Można je kupić o smaku truskawek czy winogron. Jak dobrze poszukacie to znajdziecie flaszkę za ok. 2,5 euro. Co ciekawe dla kontrastu na lotnisku butelka kosztuje 7 euro! Wina we Włoszech wszystkie są pyszne, nawet te z kartonu i nie podejrzewajcie mnie tu o jakieś menelstwo. W Polsce wino z kartonu to już patologia, a tutaj naprawdę za czasem 2 euro kupicie dobre wino w kartoniku! Ważne spostrzeżenia: przed wylotem do Neapolu zaopatrz się w trochę swojego jedzenia by zaoszczędzić, bo Włochy są dość kosztownym Państwem. Dzięki temu zaoszczędzisz na inne ciekawe smakołyki można tu tanio kupić słodycze, których nie ma w Polsce. Ja zaopatrzyłam się w pakiet 10 pysznych ciasteczek o smaku czekoladowym za 1 euro. A za pyszne chipsy zapłaciłam ok. 2 euro i naprawdę były przepyszne kupując kawę w kawiarni mniej zapłacisz stojąc przy barze niż przy stoliku by zjeść taniej poszukaj dobrej knajpki nie w ścisłym centrum a przejdź kilka uliczek w bok, ale szukaj restauracji z miejscowymi – oni wiedzą co najlepsze nie bój się wina za 2 euro, to nie Polska – na pewno nie kupisz jabola a będzie smakowało jak nigdy jeżeli masz ochotę na piwo to polecam niebieskie Peroni napiwki często doliczane są już do końcowego rachunku, dlatego nie zdziw się, że zapłacisz więcej niż sobie wyliczyłeś warto przywieźć z Włoch kawę np. Lavazza bo jest tańsza niż u nas koniecznie skosztujcie owoców, szczególnie mandarynek bo są o wiele słodsze i smaczniejsze niż te sprowadzane do nas. Kategoria: Wycieczki Tagged: co warto zjeść w neapolu, gnocchi neapol, jedzenie neapol, kawa w neapolu, pizza julia roberts

Obserwatorium kultury i świata podróży

Samodzielna wycieczka na Wezuwiusz – czyli jak dostać się na wulkan z Neapolu?

Jesteś w Neapolu i chcesz zwiedzić wulkan? Zastanawiasz się także czy wybrać się do Pompei lub Herkulanum – a może i tu i tu? No tak, ale pojęcia nie masz przed wyjazdem ile zajmie Ci czasu każde z tych miejsc. Podczas przygotowań naczytałam się wiele gdzie warto, gdzie nie warto i zadecydowałam, że … olewam Pompeje. Być może część z Was uzna, że jak mogłam! No ale taka moja decyzja :) Lubię zwiedzać nowe miejsca, ale ma mi to sprawiać radość, a nie zanudzać. I przyznam, że wybór Wezuwiusz + Herkulanum był dobrym trafem! W tym wpisie skupię się na wulkanie. No to zapraszam! Z Neapolu na wulkan Wezuwiusz (relacja z wejścia na wulkan z Stycznia 2016) Proponuję poświęcić się i wstać sobie wcześniej, by na spokojnie dostać się pod wulkan a następnie zadecydować czy chce się zwiedzać jeszcze Herkulanum. By dostać się pod Wezuwiusz z Neapolu musimy dostać się na Plac Garibaldi.  Na przeciwko stacji metra znajduje się stacja kolejowa i my w środku kierujemy się schodami w dół na  Circumvesuviana.  Kupujemy bilet za 3 euro w jedną stronę, czyli całkowity koszt to 6 euro. Bilet nie jest terminowy, upoważnia po prostu do przejazdu na wybranym odcinku. Nigdzie biletu nie trzeba kasować, bo zaraz za kasami są bramki jak do metra. Wkładamy bilet, przechodzimy i idziemy na odpowiedni peron. Jedziemy pociągiem w kierunku Sorrento. Podróż zajmie nam ok. 20 min z Neapolu.  Jeżeli dobrze pamiętam, to pociąg odjeżdża z 3 peronu. Ważne by zobaczyć czy w środku pociągu wyświetla się napis Sorrento lub po prostu kogoś dopytać. Jak ja byłam tablica informacyjna się zacięła i wyświetlała info, że pociąg jaki przyjechał był tym moim, a nie był. Tak jak wszyscy weszli tak wyszli – zawsze podpytajcie jak nie jesteście pewni. W pociągu jak jeszcze nie jesteście pewni czy to ten pociąg i na jakiej stacji wysiąść to nad drzwiami powinna być tablica z rozpiską stacji. Patrzymy na niebieską linię, która startuje z Garibaldi i jedzie w kierunku Sorrento, jak pisałam na chyba 9 stacji mamy Ercolano i wysiadamy. Gdzie kupić bilet na Wezuwiusz? Wysiadamy na bodajże 9 stacji o nazwie Ercolano – Scavi. Wychodzimy z dworca i zaraz po lewej stronie jest biuro podróży zajmujące się transportem i sprzedażą biletów na wulkan. Czeka się chwilę aż zbierze się grupa do większej taksówki i można jechać. Bilet za transport na wulkan wynosi 10 euro. Bilet za wejście na wulkan kosztuje 10 euro. Kierowca zawozi Was za tę cenę na wulkan (jedziemy ok. 20 min krętymi drogami), następnie wysiadamy i sprawdzają nam bilety. Proponują kije drewniane – są extra płatne – ja nie skorzystałam. Kierowca mówi wam, że macie 1,5 godziny i potem bilet na powrót nie będzie ważny więc pilnujcie czasu! Jak wygląda wejście na wulkan? Wejście zajmuje ok. 20-30 min. Zejście ok. 15 min. Ważne by mieć wygodne obuwie i jeżeli jesteście w porze zimowej oprócz oczywistej kurtki – czapkę, szalik i rękawiczki. Na wulkanie bardzo wieje i temperatura jest o wiele niższa niż by się mogło wydawać. Byłam w styczniu 2016 roku i na dole temperatura wynosiła na plusie 8 stopni. Na górze miałam wrażenie, ze jest z -10. Wiatr wiał tak mocno, że aż czułam mocne ściąganie skóry na twarzy oraz mocno odczuły to moje zatoki. Kondycyjnie – jeżeli ktoś w ogóle nie ma aktywności fizycznej i nagle postanowi iść na wulkan to może mieć małe problemy. Wejście jest trochę strome, dlatego dla osób, które się nie ruszają wejście na wulkan będzie wyzwaniem. Nie jest oczywiście bardzo straszne. Spokojnie można wejść z dzieckiem na górę czy nie posiadając kondycji, ale trzeba pamiętać, że mamy 1,5 godziny – a przecież widoki, zdjęcia itp… Mi wejście zajęło ok. 20 min. Na górze spędziłam ok. 40 min i 15 min schodziłam. Po pokonaniu podejścia na górę mamy do przejścia pewien kawałek. Droga w pewnym momencie się kończy i trzeba się wracać. Sama zastanawiałam się cały czas czy przejdziemy wulkan dookoła, ale w pewnym momencie zakazano przejścia łańcuchami i trzeba było się wracać. Na górze oczywiście jest pełny biznes – napoje, herbatki, pamiątki. Dookoła rozpościera się piękny widok na cały Neapol i okolice. Radzę zdjęcia robić racjonalnie w stosunku co do czasu jaki mamy, bo naprawdę warto przejść na górze całą ścieżkę jaką mamy do pokonania. Wulkan czasami dawał dziwne dźwięki i unosiła się nad nim para. Cały czas bardzo wiało. Zejście jest o wiele przyjemniejsze. Zajmuje mniej czasu i gdy dojedziemy do parkingu to należy odszukać swojego kierowcę. On zbiera całą grupę z jaką przyjechał i zjeżdża na dół. Dobre rady przed wycieczką na wulkan: w porze jesienno-zimowej warto zabrać ze sobą termos z ciepłą herbatą na wulkan, zaś latem czy wiosną butelkę wody mineralnej na wulkanie nie masz za dużo czas, tylko 1,5 h dlatego skup się na racjonalnym rozłożeniu czasu na wejście, podziwianie i zejście na Wezuwiuszu bardzo wieje, koniecznie miej nakrycie głowy wygodne buty i ubranie to podstawa – podejście na wulkan jest umiarkowane, idziemy kamienistą drogą, jednakże nie wyobrażam sobie tam butów na obcasie czy letnich sandałków nawet jeżeli w mieście jest ciepło to na górze będzie o wiele zimniej jeżeli masz swoje kijki trekkingowe to zabierz je, mogą się przydać. Jestem bardzo zadowolona z tej wycieczki i polecam Wezuwiusz wszystkim z całego serca. To był mój pierwszy wulkan więc ekscytacja była od samego rana :) Warto wybrać się z Neapolu na taką wycieczkę. Potem możecie jeszcze tak jak ja zwiedzić Herkulanum, które opisałam TUTAJ. Znajduje się ok. 5 min spacerkiem od stacji  Ercolano – Scavi na jakiej wysiadałam w celu zwiedzania Wezuwiusza.Kategoria: Wycieczki Tagged: jak dojechać na wezuwiusz, pociąg do wezuwiusz, wezuwiusz, zwiedzanie wulkanu wezuwiusz

Obserwatorium kultury i świata podróży

Włochy południowe. Śródziemnomorskie dolce vita – recenzja przewodnika

Przewodnik Bezdroży po południowych Włoszech to strzał w 10-tkę dla tych, którzy mają zamiar samodzielnie podróżować po wybranych miejscach. Dlaczego? A no znajdziemy tu szczegółowe opisy dojazdów, cenne wskazówki a także aktualne ceny i informacje.  Przy okazji wylotu do Neapolu skorzystałam z tego przewodnika, ale zapewne jeszcze do niego wrócę bo do Włoch bardzo często podróżuję. Przewodnik zawiera obszerne informacje historyczne i turystyczne na temat konkretnych miejsc. Podzielony jest na regiony w opisie. Jeżeli zatem wybierasz się w konkretne miejsce to oprócz ciekawostek o nim przeczytasz o tym co jest w okolicy i akurat może zechcesz zwiedzić kolejne miejsce. Informacje praktyczne zawierają wszelkie najważniejsze kwestie, które powinieneś wiedzieć wybierając się do Włoszech, kto nie był jeszcze to warto wszystko przeczytać. Nie tylko kultura i tradycje są tu opisane. Znajdziemy cenne wskazówki dotyczące transportu, obyczajów, zachowań, cen, jedzenia i innych tematów, które przydadzą się w podróży. Każdy opisany region podzielony jest na miejsca warte uwagi. Dowiecie się jak do nich dotrzeć, gdzie spać, gdzie zjeść i co najważniejsze z czego dany region słynie. Atrakcje turystyczne są wzbogacone aktualnymi cennikami i stronami www. Dodatkowo zazwyczaj obok opisów mamy mapkę, dzięki czemu lepiej nam będzie zaplanować logistycznie zwiedzanie. Podczas podróży do Neapolu i okolic korzystałam z tego przewodnika. Dzięki szczegółowym opisom zwiedziłam całe miasto, wulkan Wezuwiusz, ruiny w Herkulanum oraz wyspę Capri w zaledwie 3 dni. Napisałam, że to dobry przewodnik dla planujących samodzielne podróżowanie. Dla mnie najważniejsze były informacje związane z transportem i cenami. Nie musiałam szukać aktualizacji w sieci, wystarczyło poczytać w przewodniku. Co ciekawe przy transporcie autorzy skupili się na kilku opcjach, dzięki czemu sama mogłam zadecydować co będzie dla mnie najwygodniejsze. To, że w pewne miejsce dociera pociąg to jedno, ale wskazanie numeru czy linii, godzin odjazdu czy stacji na jakiej ma się wysiąść bardzo ułatwia planowanie podróży. Polecam zwiedzanie południa Włoch właśnie z tym przewodnikiem, na pewno jeszcze nie raz z niego skorzystam podczas kolejnych podróży.Kategoria: Książki - co warto czytać? Tagged: przewodnik włochy, włochy południowe

Annapurna. Góra kobiet -Arlene Blum

Obserwatorium kultury i świata podróży

Annapurna. Góra kobiet -Arlene Blum

Obserwatorium kultury i świata podróży

Transport na Sri Lance – czyli zamknij oczy i wierz, że to przeżyjesz…

Tytułowych emocji dodaje na pewno transport autobusem lub tuk tukami. Wynudzimy się za to w pociągu, chociaż nie do końca bo podziwiając widoki zakochamy się w zieleni Sri Lanki. Ile kosztuje transport na Sri Lance i jak najlepiej się przemieszczać? Informacje praktyczne Zastanawiasz się jak zaplanować transport na Sri Lance? Odłóż to na bok. Na wyspie liczy się spryt, umiejętność logistycznego myślenia i szczęście, że akurat coś pojedzie. Nawet jak znajdziecie rozkłady jazdy to mogą być nieaktualne. Zdarzało się, że pociągi miały jechać zgodnie z rozkładem i tu nagle bach! 40 min opóźnienia. Autobusy? No tu musisz liczyć na szczęście. Rozkład jazdy nie istnieje :) Może tuk tukiem? Można ale będą Cię próbowali naciągnąć na cenę. Na Sri Lance transport jest bardzo tani, jednak trasa autobusowa np. 300 km może kosztować ok. 5 zł i ta sama trasa tuk tukiem 30 zł od osoby. Niby nie jest drogo, ale czemu ma nas ktoś naciągać?! Oooo nie! Autobusy – zamknij oczy i licz na kierowcę, ze nie jest wariatem! Każdy kierowca autobusu na Sri Lance to wariat! Nie ma wyjątków. Przejazdy autobusowe są bardzo tanie, dość szybkie i tu was nie oszukają. Co prawda wsiadasz nie raz i wysiadasz, gdy autobus jeszcze jedzie, ale to cały urok takiego podróżowania. Nie zdziw się, że wszyscy będą mieli gdzieś, że ci niewygodnie. Ba! dostaniesz na kolana torbę z zakupami lub czyjeś dziecko. Miejscowi też poczęstują smakołykami i wszyscy będą się na ciebie patrzeć. W autobusach wzbudzicie największą sensację bo mało turystów się tak przemieszcza. Będzie w środku tłoczno i na pewno do środka wejdzie więcej osób niż jest miejsc. I nagle stajecie się wszyscy wielką rodziną. Za każdym razem podróż w autobusie wspominam bardzo wesoło. Do tego na cały regulator gra muzyka z kilku extra zamontowanych głośników. Takie srilańskie disco-polo. Ogłupieć po kilku godzinach można. Ahaaaaa i będą się z was śmiać na zakrętach, gdy rozpędzony autobus będzie przemierzał szalenie drogę. Bo wpadniecie w panikę i chichot, kierowca z pełną powagą będzie zbierał kolejny zakręt nie używając hamulców, wy będziecie mieć wszystkich łokcie i stopy wbite w całe ciało, a oni będą mieli z tego ubaw. Nie ma reguły na to kiedy będzie autobus. Będzie to będzie. Jednak co ciekawe jeżdżą bardzo często. Kierowcy i biletowi są zazwyczaj bardzo mili i udzielają informacji zagubionym turystom. Wsiadając kupujecie bilet u faceta, który sprzedaje bilety. Wpisuje cenę w zeszyt, wyrywa wam cześć karteczki i ciach! jedziecie! Nigdy nas nie oszukano w autobusie, kasowali jak miejscowych. Pociąg – jedzie, jedzie i jeeedzieeeeee … Bilety kupuje się w kasach na dworcu. Co ciekawe na dalsze trasy bilet trzeba kupić dzień prędzej przed podróżą. Ważne jest jaką klasą jedziecie, to trzeba zaznaczyć podczas kupowania biletu. My zazwyczaj jeździłyśmy 3 klasą z najbiedniejszymi i wspominamy te trasy najlepiej. Istnieją połączenia oblegane przez turystów, wtedy więcej jest białych niż miejscowych w pociągu, gdzie traci się już ten fajny klimat podróży. Sławna trasa do Ella to 100 % białych. Za to zamiast na nich warto popatrzeć na cudowne widoki. Zielono, zielono i herbaciano i tak przez kilka godzin. Mijacie cudowne pola, wioski i dzikie miejsca. W pociągu jak pojedziecie z miejscowymi będziecie znowu atrakcją. Nie raz było tak, że jechałyśmy my i reszta lokalnych – wszyscy się na nas gapili, zdarzało się, że niektórzy przychodzili sobie na nas popatrzeć z innych wagonów. Stacje są zazwyczaj opisane ale lokalni pomagają. Wystarczy powiedzieć miejsce do jakiego jedziecie i będą wam kiwali na tak lub na nie głową. Mowa ciała – język uniwersalny, poradzicie sobie. Pociągi na Sri Lance się niesamowicie wloką. Podróż czasem nie ma końca. Co kilka stacji wchodzą sprzedawcy z owocami, napojami i żywieniowymi cudami. Nie ma drogo, warto kupić świeże mango czy ananasa w kawałkach, obrane brudnymi rękami tamtejszych kobiet. A co tam! Jadłam, piłam i nadal żyję :) Tuk tuki – najdroższa forma przemieszczania się Jazda tuk tukiem w Azji to fajna sprawa. Te mini taksówki potrafią się tak rozpędzić, że i tu będziecie zamykać oczy i modlić się by przeżyć. Ulice dużych miast są tak zatłoczone, że jadąc tuk tukiem znajdziecie się w centrum chaosu, szału i dezorientacji. Kierowcy będą was chcieli naciąć na cenę, dlatego najlepiej się targować i nie dać się oszukać. Będą was też wozić po sklepach z biżuterią, owocami czy skórami. Nie dajcie się i nie pozwólcie oszukać. Jak zobaczą, że wiecie w czym rzecz to będą mniej natarczywi. No i nie pytajcie ich o pociągi czy autobusy bo swoimi tuk tukami w „good price” zawiozą was na koniec świata :) Będą was kłamać, że komunikacja w pewne miejsca nie dojeżdża, musicie tu przed podróżą wykazać się sprytem i to sprawdzić. Chcecie się przejechać tuk tukiem? Na polnej drodze na pewno wam to zaproponują. I spróbujcie, fajna zabawa i ciekawe doświadczenie. W sumie to bardzo prosty mechanizm. Wsiadasz, gazujesz, zmieniasz przy pseudo-kierownicy biegi i jedziesz. W porównaniu z innymi środkami transportu tuk tuk wychodzi najdrożej, ale bywało tak, że nie dało się dojechać autobusem w dane miejsce – wtedy brałyśmy tuk tuka. Za każdym razem w podróży na Sri Lance doświadczałam czegoś innego. Rozpędzone autobusy sprawiały, że miałam prawie zawał serca. Wolno jadące pociągi pozwalały podziwiać cudowne widoki. Każdy kierowca tuk tuka był szaleńcem, ale każdy z nich wiele nam doradził czy pokazał. A nawet zabierali nas na lokalne jedzenie. Za niewielkie pieniądze możecie zwiedzić całą wyspę. Najweselej wspominam właśnie przejazdy, bo za każdym razem czekała na nas jakaś przygoda. Kategoria: Wycieczki Tagged: autobusy na sri lance, pociągi sri lanka, transport sri lanka, tuk tuk sri lanka

Krym: miłość i nienawiść. Maciej Jastrzębski – recenzja przedpremierowa

Obserwatorium kultury i świata podróży

Krym: miłość i nienawiść. Maciej Jastrzębski – recenzja przedpremierowa

Medycyna podróży. Kompendium – Krzysztof Korzeniewski – Wydawnictwo PZWL

Obserwatorium kultury i świata podróży

Medycyna podróży. Kompendium – Krzysztof Korzeniewski – Wydawnictwo PZWL

Wataha w podróży. Himalaje na czterech łapach – Agata Włodarczyk,Przemek Bucharowski

Obserwatorium kultury i świata podróży

Wataha w podróży. Himalaje na czterech łapach – Agata Włodarczyk,Przemek Bucharowski

Wataha oznacza stado wilków lub psów, które działają w pewnej hierarchii. Zazwyczaj składa się z pary rodzicielskiej i młodych. W przypadku tej książki ową hierarchię tworzy Agata, jej partner Przemek i pies Diuna rasy wilczak czechosłowacki. To opowieść o tym jak można rzucić wszystko, a podróżowanie palcem po mapie zamienić na rzeczywistość i … mieć obok siebie cały czas psa.  Nie jest łatwo podjąć decyzję o wyjeździe i to na dłużej do krajów trzeciego świata. Gdy ma się stałą pracę, tysiące obowiązków i co ciekawe psa. Każdy odkłada na bok przygotowania do podróży goniąc za codziennymi obowiązkami. Dodam, że ucieczką od tej codzienności – jaką cały czas praktykują bohaterowie książki jest wspinanie. Agata i Przemek ruszają do Indii. Wyprawa z psem od początku wydaje się być problematyczna z punktu widzenia każdego, ale nie ich. Diunę traktują jako członka rodziny. W książce jest pewien moment, gdy muszą ją zostawić na kilka dni w hostelu dla psów i jak wszyscy bardzo cierpią, mimo tylu kilku dni rozłąki. Indie miały być w tej podróży piękne, kolorowe, pachnące owocami. Miało być zmysłowo i majestatycznie. Miało być kolorowe sari, w powietrzu miał się unosić zapach curry i miało być bajecznie jak to przecież w Indiach bywa. Taaaa może na wakacjach all inclusive, ale gdy Agata z Przemkiem pobyli dłużej w Indiach, mieli ich po prostu dość. Świetnie opisane są ich emocje przez Agatę. Zderzenie z codziennością w tym szalonym kraju jest wielkim wyzwaniem. Ciężko jest się przyzwyczaić do smrodu, chaosu, dzikości i specyficznego jedzenia. Oczywiście nasi bohaterowie nie negują tego Państwa, ale wszystkie „oh-y” i „ah-y” kryją głęboko w kieszenie, wystawiając na wierzch słowo „przetrwanie”. W Indiach nie masz wyjścia, musisz przyzwyczaić się do wielu niestandardowych zachowań, smaków czy działań. Indie z psem wcale nie są też proste do zwiedzania. Na każdym kroku stop. Bo pies! Mając dość serdecznie para postanawia uciec w Himalaje i odciąć się od szaleństwa Indii. Udaje im się z wieloma przygodami spędzić 2 miesiące na trekkingu z Diuną. Spotykają ich różne sytuacje. Od nieco zabawnych, gdzie „ich wilk” zagryzł owcę i wtedy im wcale nie było do śmiechu a cała rodzina żądała zwrotu pieniędzy za ich świętość, bo ekstremalne przejścia i nawet wypadek. Po drodze spotykają niezliczoną ilość osób. Ludzie różnie reagują na psa. Zazwyczaj wszyscy się boją i każą im się wracać. Zdarzają się także dobrzy i serdeczni ludzie. Niewątpliwym jest, że nie raz przydaje im się instynkt i węch Diuny. Pies wyczuwa niebezpieczeństwo i informuje o tym swoich właścicieli. Ta podróż to codzienne zmaganie się ze zmęczeniem, nie raz głodem, przeciwnościami losu. Śpią zazwyczaj w namiotach, mają tylko to co zabrali ze sobą, nie mają przy sobie nawet za dużo pieniędzy. Ta wędrówka to dowód na to, że wzajemnie sobie zaufali, że bardzo się kochają i przetrwali nawet najgorsze chwile. Nie raz mieli wszystkiego dość, łącznie z sobą. Jednak jakoś się dogadali i przeszli długą drogę przez Himalaje. Pies udowodnił tylko, że nie jest ciężarem a ich najlepszym przyjacielem. Agata z Przemkiem i Diuną udowodnili, że niemożliwe nie istnieje. Recenzja: Katarzyna Irzeńska Zdjęcia: https://www.facebook.com/WatahaWPodrozy Kategoria: Góry, Książki - co warto czytać? Tagged: himalaje z psem, indie z psem, wataha w podróży

Projekt Himalaje – Biegam w Himalajach – wywiad z Robertem Celińskiem

Obserwatorium kultury i świata podróży

Projekt Himalaje – Biegam w Himalajach – wywiad z Robertem Celińskiem

Relacja z 13.Krakowskiego Festiwalu Górskiego

Obserwatorium kultury i świata podróży

Relacja z 13.Krakowskiego Festiwalu Górskiego

Wrażenia z 7. Podkarpackiego Kalejdoskopu Podróżniczego

Obserwatorium kultury i świata podróży

Wrażenia z 7. Podkarpackiego Kalejdoskopu Podróżniczego

Fot. Katarzyna Warańska / Podkarpacki Kalejdoskop Podróżniczy W dniach 20-22 listopada w Rzeszowie odbył się 7. Podkarpacki Kalejdoskop Podróżniczy. Przyznam szczerze, że do Rzeszowa wybierałam się mając w głowie pytanie „jak będzie ?”. Jednak organizatorzy festiwalu – Bartosz Piziak i Piotr Piech – zadbali o to, by uczestnicy podczas 3-dniowej imprezy nie narzekali na nudę! Różnorodność programu spowodowała, że dostarczona została mi duża dawka różnych emocji, które bardzo pozytywnie wpłynęły na moje postrzeganie świata podróży. Przez te 3 dni mieliśmy okazję wysłuchać prelekcji w Wojewódzkim Domu Kultury (20.11.2015, piątek) oraz w Filharmonii Podkarpackiej (21-22.11.2015, sobota/niedziela). Miejsca wyjątkowe, które na dobre będą mi się kojarzyły właśnie z tym festiwalem. W wydarzeniach podróżniczych podczas 7. Kalejdoskopu Podróżniczego łącznie wzięło udział ok. 1500 uczestników.  Program został dobrany tak, by każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Podczas każdego dnia doświadczyłam tak wielu emocji, że popadałam w dwie skrajności – od śmiechu po pełne wzruszenie. Niesamowici ludzie pokazali nam jak świat może być piękny i różnorodny. Fot. Katarzyna Warańska / Podkarpacki Kalejdoskop Podróżniczy Piątek rozpoczął się filmem „Uciec na Pitcarin” (reż. Marek Ułan – Szymański). Dwóch śmiałków wyrusza na koniec świata, by udowodnić, że można właśnie tam zostawić marzenia i czekać na ich spełnienie. Ludność na wyspie zanika, ale nawet tam przecież mają marzenia. „Uciec na Pitcairn” to pełen humoru i wzruszeń dokument. Nie zapomnę tego momentu na sali, gdy na ekranie widniały napisy z marzeniami, dookoła rozprzestrzeniała się błoga cisza i słychać było jedynie ocieranie łez z policzków. Następnie odbyło się spotkanie autorskie z Bartkiem Sabelą, które dotyczyło jego najnowszej książki pt. „Wszystkie ziarna piasku”. Bartek 4-krotnnie wyruszał do Sahary Zachodniej, która nazywana jest największym więzieniem świata. Zamroził nas wszystkich swoją opowieścią. Tam chwila nieuwagi i zbyt wiele informacji może nas kosztować życie. Prelekcja przepełniona była wieloma ciężkimi sytuacjami z jakimi musiał zmierzyć się Bartek. Ta podróż spowodowała, że chciał podzielić się z innymi swoimi wrażeniami z tego zniewolonego „kraju”. Wszystkie ziarna piasku to opowieść o Saharze Zachodniej, której nie znamy, bo o sytuacji w tej części świata media niestety milczą. Kolejnym elementem wieczoru był film „Księga rekordów Szutki” (reż. Aleksander Manic). Rozbawił widzów do łez. Film stanowi opowieść o mieście, które jest największym skupiskiem Romów na Bałkanach. Szutka to także miejsce rekordów – nie ważne w czym, ważne by być „czempionem”. Film warty wagi i ogromnie cieszy mnie fakt, że zobaczyłam go właśnie na tym festiwalu. Następnie na scenie pojawił się gość wieczoru – Człowiek Gór – Ryszard Pawłowski. Od wielu lat Polska może cieszyć się sukcesami naszych wybitnych himalaistów. Opowieść Ryśka była podsumowaniem dotychczasowych wypraw. Na chwilę oderwaliśmy się od codzienności i mieliśmy okazję znaleźć się bardzo wysoko. Ryszard Pawłowski zabrał nas do swojego świata, opowiedział o tym czym jest partnerstwo w górach, wspomniał trudne chwile, pokazał, że można także wspinać się z najbliższymi. Na sam koniec obejrzeliśmy film o narciarskiej wyprawie Olka Ostrowskiego na Cho Oyu –„Dzięki wszystkim, jesteście wielcy” (reż. Adam Śmiałek, Szymon Kowalczyk). Film pokazuje pasję Olka, gdzie on sam opowiada swoją historię. Zjazd na nartach z ośmiotysięcznika – Cho-Oyu był dla Niego nie lada wyzwaniem. Dokument przedstawia jego osiągnięcia a także odczucia wobec tego co robił. Przyznam, że moment oglądania filmu był dla mnie bardzo wzruszający. Rozglądałam się po sali i wiele osób wpatrywało się w ekran „mając mokre oczy”. Piękny gest ze strony Organizatorów, że mogliśmy wspólnie w takiej chwili wspomnieć razem Olka, którego nie ma już z nami. Olek zaginął podczas wyprawy na Gasherbrum II, spadając wraz z lawiną podczas zjazdu po lodowcu do szczeliny.  Fot. Katarzyna Warańska / Podkarpacki Kalejdoskop Podróżniczy Piątek zakończył się bardzo sentymentalnie. Pełni wrażeń czekaliśmy na kolejny dzień festiwalu. Sobota rozpoczęła się warsztatami fotograficznymi (patronem fotograficznym imprezy był Olympus Polska), które poprowadził Marcin Dobas – Fotograf National Geographic Poland. W czasie spotkania poznaliśmy techniki wykonywania zdjęć, dowiedzieliśmy się jak dobierać sprzęt fotograficzny, jak postrzegać miejsce czy obiekt, któremu chcemy zrobić zdjęcie. Marcin podszedł do sprawy praktycznie – nie powiedział nam jak tworzyć cuda, bo nie na tym polega fotografia, ale otworzył nam oczy i nauczył nas patrzeć na kompozycję. Osobiście wyniosłam z tych warsztatów bardzo dużo wiedzy, którą mam zamiar stosować w praktyce. Następnie – już na sali koncertowej Filharmonii Podkarpackiej rozpoczęła się część właściwa sobotniego programu. Na scenie pojawiła się rodzina Gałęzów czyli Ola, Zbyszek, mała Rutka i Kajtek. Rodzice, czyli Ola i Zbyszek opowiedzieli nam o swojej rowerowej podróży, podczas której spędzili poza domem ponad 7 miesięcy. Oczywiście wraz z dzieciakami. W jednej chwili zrobiło się bardzo rodzinnie. Podziwiam ich, że z tak małymi dzieciakami (Rutka ur. 2014, Kajtek ur. 2011) wybrali się w tak ambitną, bo rowerową podróż. Bycie rodzicem nie jest łatwe. Bycie rodzicem w podróży jest jeszcze trudniejsze, lecz posiadanie dziecka nie wyklucza wyjazdów. Dowodem tego są właśnie Ola i Zbyszek i ich historia. Z Michałem Ilczukiem, który zabrał nas ze swoją prelekcją do Korei Południowej, wyruszyliśmy na uczelniane stypendium. W swojej prezentacji „W ojczyźnie Samsunga, czyli welcome to Korea!” Michał pokazał w bardzo humorystyczny sposób życie codzienne studenta podczas pobytu w Korei. Jadł psa, używał podgrzewanych toalet, doświadczył koreańskiej kiczowatości w sklepach, poznał mnóstwo ciekawych ludzi, mało się uczył – dużo imprezował. Opowiadając nam o tym, ukazał nam nie tylko perspektywę uczelnianą. Przez chwilę mogliśmy poczuć kulturę i obyczaje tego kraju. Świetna i wesoła prezentacja. „Kobiety w podróży. Historie z różnych stron świata”. Takim tematem wprowadziła nas do swoich podróży Anita Demianowicz. Zrozumiałam jak kultura i religia na świecie wpływa na naszą osobowość. Każda napotkana na drodze Anity kobieta była dowodem na to, że warto podróżować i poznawać inne kultury. Rozmowy z nimi, wymiana poglądów a także podglądanie zwykłej codzienności sprawiły, że Anita dzisiaj inaczej postrzega „portret kobiety” w obliczu całego świata. Bardzo podobało mi się, że Anita ukazała także kobiety w Polsce. Słuchając o spotkaniu z Szeptuchami miałam ciarki na plecach. Trzymam za Anitę mocno kciuki i niech dalej poznaje nowe oblicza kobiecości na całym świecie. Fot. Katarzyna Warańska / Podkarpacki Kalejdoskop Podróżniczy Nieco inaczej do tematu wypraw, podszedł Rafał Szczepanik, który zabrał nas na oba bieguny. Podczas prelekcji „Wielkie Wyprawy. Wybitne Zespoły” przedstawiona została historia wypraw, ale nie tylko od strony technicznej i przygodowej, ale także „od kuchni. Prelegent starał się także odpowiedzieć na pytanie „Co powoduje, że wyprawa zakończy się sukcesem lub klęską?” oraz.”jak w ogóle zbudować zespół, który będzie mógł na sobie polegać?”. Takie podejście także spotkała się z zaciekawieniem kalejdoskopowej publiczności oraz innych gości festiwalu, którzy przyznawali, że nigdy nie zastanawiali się nad tymi kwestiami podczas swoich wypraw i wyjazdów. Kolejną prelegentką była Anna Jaklewicz z opowieścią „Piąta płeć i inne tajemnice Indonezji”. W swojej prezentacji pokazała nam swoją dziewięciomiesięczną samotną podróż w której odkryła tajemnice Indonezji. Poznaliśmy taniec szamanów ze sztyletami, dowiedzieliśmy się więcej o bissu, czyli piątej płci. Poznaliśmy Indonezję od strony kulturowej i religijnej. Ania ma bardzo ciekawy sposób opowiadania. Jest bardzo naturalna i autentyczna w tym co robi. Niezmiernie zaciekawiła mnie swoją podróżą i zainspirowała do dalszego odkrywania świata. Następnie na scenie pojawił się Robert Celiński z prelekcją pt. „Everest Marathon – Na krawędzi Dachu Świata”, który w tym roku wziął po raz trzeci udział w Tenzing Hillary Everest Marathon. Co ciekawe, to najwyżej odbywający się maraton na świecie. Siedzieliśmy „wmurowani” w fotele słuchając opowieści Roberta. Nie muszę wspominać, że ukazał nam w swojej prezentacji zarówno cudowne górskie widoki, ale także wysiłek sportowca oraz swoją siłę i determinację do osiągnięcia sukcesu. Swoją pasją każdego dnia udowadnia wszystkim, że niemożliwe nie istnieje. Jak wiele człowiek musi mieć w sobie pokory oraz siły ducha, by zdziałać tak wiele. Oglądając filmiki Roberta nie dowierzałam, że można tak szybko i wysoko biec. A jednak! Robert Celiński to żywy dowód na to, że konsekwencja i cel mają ogromne znaczenie w tym co robimy. Oby tak dalej! Ultramaratończyk w 2015 roku ukończył Everest Marathon na 5 pozycji, najlepszej spośród obcokrajowców! Trzymam za Roberta mocno kciuki. Wierzę w to, że następnym razem uda mu się stanąć na podium. To była świetna prezentacja i temat na festiwal. Gwiazdą wieczoru był Tomek Michniewicz z opowieścią „Świat równoległy”. Dzięki tej prelekcji każdy z nas może zastanowić się nad tym, w jaki sposób postrzega miejsce i ludzi podczas podróży. W czasie każdej wędrówki okazuje się, ze istnieją dwa światy – ten rzeczywisty i „wydrukowany” w naszej wyobraźni, podparty stereotypami. Tomek nienagannie przytoczył wiele przykładów, by uzmysłowić nam jak postrzegamy świat. Michniewicz nie mówił, on płynął słowem. Można go słuchać godzinami, a i tak wyjdzie się z sali z wypiekami na twarzy. Cieszę się, że Tomek podjął tak trudny temat – świat faktycznie ma dwa oblicza, a od nas zależy jak go odbierzemy i co zobaczymy. Fot. Katarzyna Warańska / Podkarpacki Kalejdoskop Podróżniczy Po prelekcjach wybraliśmy się do Starego Browaru na pogadanki podróżnicze i degustację piwa. Huczne rozmowy w przemiłym towarzystwie podróżników trwały do samego rana. Gdyby nie kelner – który kończył swoją pracę i grzecznie zakończył spotkanie – trwałyby i do popołudnia kolejnego dnia. Niedziela rozpoczęła się także od panelu warsztatowego. O tym zorganizować podróż RTW (Round The World) i nie zbankrutować tłumaczył na przykładach Marcin Mentel. Ogromna gratka dla tych, którzy rozpoczynają swoją przygodę z wyszukiwaniem tanich lotów i podróżowaniem na własną rękę. Ci, którzy mają już o tym pewne pojęcia (np. ja) także mieli okazję poznania nowych sposobów szukania promocji. W dzisiejszych czasach wystarczy trochę sprytu, otwartości i można zdziałać naprawdę wiele. Marcin pokazał nam, że nie powinniśmy być prostolinijni. Szukanie kombinacji może nam wyjść tylko na dobre. Gdy już wczujemy się w klimat okazuje się, że za przystępną cenę można oblecieć świat dookoła i to samemu! W związku z wypadkiem losowym na prelekcję nie dotarł Krzysztof Wystrach, jednak Organizatorzy bardzo szybko znaleźli zastępstwo i na scenie pojawił się ze swoją prezentacją o Boliwii Marcin Stencel. Bardzo szkoda, że nie było Krzyśka, natomiast Marcin poradził sobie z tematem bardzo dobrze wprowadzając publiczność w boliwijskie klimaty i dziką dżunglę. Łukasz Supergan z opowieścią „Droga.4000 km pieszo do Santiago de Compostela” wzruszył nas do łez. Ta wędrówka była jego osobistym rachunkiem sumienia. Łukasz uświadomił mnie, że każdy z nas zmaga się z jakimś celem, który sobie wyznaczył i po drodze doświadcza wielu chwil, które dotyczą obcowania z samym sobą. Bez namiotu, z niewielką ilością pieniędzy wyszedł z zatłoczonej Warszawy by poznać samego siebie, poczuć na nowo świat i odkryć granice własnych możliwości. To była piękna prezentacja, która wprawiła mnie w ogromne wzruszenie. Ktokolwiek i gdziekolwiek będzie miał okazję wysłuchać Łukasza, to niech się nawet nie zastanawia, tylko biegnie na prelekcję. W inne klimaty przeniósł nas Jerzy Arsoba, z którym zawędrowaliśmy do Jakucji na Światowy Biegun Zimna. Jurekk opowiedział o swoich spełnionych marzeniach – udało mu się dotrzeć na festiwal w jedno z najzimniejszych miejsc na świecie. Temperatury sięgały -50 stopni Celsjusza. Bajkowo poprowadził nas przez podróż, w której spotkał na swojej drodze wielu dobrych ludzi. Fot. Katarzyna Warańska / Podkarpacki Kalejdoskop Podróżniczy KIA ORA! Nowa Zelandia. Tam właśnie zabrali nas Bożena Jarzyńska i Marcin Dobas. Tam gdzie kończy się świat, zaczyna się Nowa Zelandia. No i tam byliśmy! Świetna opowieść o tym zielonym kraju pełnym kontrastów i tajemnic wzbogacona zdjęciami Marcina sprawiła, że poczułam się jakbym była w baśniowej krainie. Autorzy dzięki swojej opowieści i bajkowym momentami fotografiom zabrali nas w niezwykłą podróż z wieloma wesołymi przygodami. Bardzo miło wspominam ich prezentację. Kanczendzonga 2014 @ N Face – Adam Bielecki. Kolejna wyczekiwana przeze mnie prezentacja. Adam zabrał nas w góry wysokie i to w konkretny sposób. Dowiadujemy się o przygotowaniach do wyprawy i jej całym przebiegu. Jesienią 2014 roku Bielecki wraz z ekspedycją poprowadzoną przez Denisa Urubko osiągnęli sukces, a sam Denis zdobył ośmiotysięcznik. Kanczendzonga została przez niego zdobyta nową drogą, zaś samemu Adamowi do szczytu zabrakło 100 m.. Himalaizm to jeden z trudniejszych tematów podczas spotkań, bo często bardzo wielu wspinaczy nie wraca z wypraw. Tu ekipa odniosła sukces i bezpiecznie udało się zdobyć szczyt. Dla mnie zawsze temat gór wysokich będzie ciekawym, dlatego z zapartym tchem słuchałam opowieści Adama. Gościem wieczoru był Wojciech Jagielski – spotkanie poprowadzili red. Aneta Gieroń oraz red. Jaromir Kwiatkowski. Jagielski to wybitny dziennikarz i reportażysta, który ma na swoim koncie wiele trudnych przeżyć, o których nieraz zapewne wolałby zapomnieć. Reporter zajmuje się tematyką Afryki, Azji Środkowej, Kaukazu i Zakaukazia. Jako obserwator wielu konfliktów zbrojnych w Afganistanie, Tadżykistanie, Czeczenii i Gruzji ma bagaż pełen drastycznych doświadczeń. Zdecydowanie wybitna i ważna postać dla polskiego dziennikarstwa. Wieczór zakończył się akustycznym koncertem zespołu Oberschleisen ze Śląska. Za każdym razem na scenie zespół daje wiele emocji. I tak było tym razem w tym niecodziennym aranżu. Fot. Katarzyna Warańska / Podkarpacki Kalejdoskop Podróżniczy Podczas 3 dni Kalejdoskopu Podróżniczego  organizatorzy zapewnili uczestnikom wiele atrakcji i moc wspaniałych nagród. Oceniam 7. Kalejdoskop Podróżniczy jako jedną z lepszych imprez w Polsce o tematyce podróżniczej. Świetna organizacja, rewelacyjnie dobrany program i wszystko zapięte na ostatni guzik! Tak trzymać i do zobaczenia za rok! Katarzyna IrzeńskaKategoria: Kultura Tagged: kalejdoskop podróżniczy, rzeszów festiwal podróżniczy

Warsztaty, prezentacje, panele dyskusyjne na 13. Krakowskim Festiwalu Górskim

Obserwatorium kultury i świata podróży

Warsztaty, prezentacje, panele dyskusyjne na 13. Krakowskim Festiwalu Górskim

Obserwatorium kultury i świata podróży

Sierociniec dla słoni na Sri Lance – śmiech przez łzy …

Podczas przygotowań do wyjazdu na Sri Lankę sierociniec dla słoni był opisany w każdym przewodniku jako must see! Gdy wgłębiłam się w temat na wielu blogach, już nie było tak kolorowo. Jadąc do miejscowości Pinnawala byłam pełna obaw. Czy ja wytrzymam patrząc na słoniki przykute łańcuchami? Czy faktycznie to miejsce jest tak zachwycające czy raczej smutne i odstraszające? Jak pomagam będąc tam takim słoniom? Odpowiedzi na wszystkie moje pytania pojawiły się w momencie ujrzenia na żywo słoni w sierocińcu. Zacznę może od początku. Wejście do sierocińca jest płatne, na październik 2015 roku bilet wstępu wyniósł mnie 2500 rupii lankijskich. Podobno warto przybyć tu wcześnie rano i zacząć „zwiedzanie” od karmienia. Potem słonie całym stadem idą nad rzekę się kąpać. Nie zdążyłam na porę karmienia. Może i dobrze?! W jednym momencie następuje oberwanie chmury. Z nieba leje się dosłownie strumieniami woda. Wystraszony kierowca tuk-tuka biegnie do mnie z parasolem. Myśli, że jestem nadętą turystką, która boi się deszczu. Mówię mu, żeby sam sobie stał pod tym parasolem. Nie przeszkadza mi to. Ostatecznie jednak jest tak natrętny, że w końcu zabieram mu ten parasol i spędzam pod nim dosłownie parę chwil. Najpierw mam możliwość nakarmienia słonia jakąś trawą. Za ten uprzejmy gest z mojej strony muszę zapłacić. Nawet jak nie chcesz nakarmić małego, to i tak każą wyciągać drobne. Widzę na żywo malutkiego słonia i jestem wzruszona, bo przecież u siebie nie mam możliwości obcowania z tymi wspaniałymi ssakami. Następnie idziemy obserwować przez godzinę kąpiel słoni. Wrażenia mieszane. Z jednej strony widzę całe stado, które wspólnie zaznaje kąpieli, wspiera się i pielęgnuje – słonie są bardzo mądre. Z drugiej, widzę na ich nogach łańcuchy, ktoś co chwilę dźga je ostro zakończonym kijem i każe wykonywać polecenia rzucone przez człowieka. Widok słonia na żywo jest zapewne spektakularnym wydarzeniem dla każdego, kto nie miał okazji tego doświadczyć. Nie mówię tu o cyrku, a właśnie miejscu na świecie, które jest dla takiego słonia naturalnym środowiskiem. I co najgorsze, za wszystko tu dodatkowo płacisz. Karmisz słonia – płacisz. Dotykasz słonia – płacisz. Instytucja zwana sierocińcem dla słoni ma na celu pomaganie małym porzuconym przez matki przetrwać i dorosnąć w dobrych warunkach. Dobrych? Sama nie wiem, czy wystawianie na pokaz małych, traktowanie ich przedmiotowo i zmuszanie do różnych czynności nazwałabym dobrym traktowaniem. Co prawda płacimy za ich utrzymanie, żywienie i przetrwanie w tym miejscu. Tylko dlaczego traktowane są w taki sposób? Na filmiku zobaczycie moją minę i chcąc nie chcąc byłam tu autentyczna. Nie umiałam się uśmiechać. Szczerze to miałam mieszane uczucia, czy się tu wybrać. Należę do osób, które by w coś uwierzyć muszą same czegoś doświadczyć. Byłam i widziałam. Plusem jest to, że zobaczyłam tak wiele słoni w jednym miejscu na żywo, minusem cała reszta . Kategoria: Wycieczki Tagged: pinnawala, sri lanka sierociniec dla słoni, słonie łańcuchy

Film polski na 13. Krakowskim Festiwalu Górskim

Obserwatorium kultury i świata podróży

Film polski na 13. Krakowskim Festiwalu Górskim

Obserwatorium kultury i świata podróży

Trekking na Sri Lance – World’s End

Wybierając się na Sri Lankę warto zaplanować wycieczkę trekkingową. Na terenie wyspy mamy wiele cudownych Parków Narodowych, gdzie można świetnie spędzić czas na łonie natury, a do tego troszkę się zmęczyć, poczuć dżunglę i dziką przyrodę.  Podczas naszego wyjazdu zaplanowałyśmy z koleżanką trekking na World’s End (Horton Plains). Wejście na trasę trekkingową jest płatne – 2900 rupii lankijskich od osoby. Na taką wycieczkę trzeba wstać wcześnie rano. Najlepiej być na miejscu ok 6-7 rano. My musiałyśmy wstać o 4 i ruszyłyśmy z Haputale tuk tukiem w kierunku World’s End . Nie da się tam dojechać autobusem. Koniecznie należy umówić się dzień przed z kierowcą, który zawiezie nas i odbierze z wycieczki. Jak przygotować się do trekkingu na Sri Lance? Najlepiej potraktować przygotowania jak do wyjścia w góry. Koniecznie trzeba mieć ze sobą wodę, coś przeciwdeszczowego na wypadek ulewy (szczególnie w porze monsunowej) oraz wygodne ubranie i buty. Odradzam adidasy czy trampki. Powierzchnia co prawda na trasie trekkingowej jest nizinna, lecz po drodze idzie się po śliskich kamieniach, błocie lub mokrej nawierzchni. Warto mieć ze sobą „oddychające” ubrania. Na Sri Lance jest bardzo wysoka wilgotność powietrza, poprzez co automatycznie człowiek się cały czas poci. Do tego dochodzi wysoka temperatura i łatwo o przegrzanie lub przeziębienie. Trekking zazwyczaj rozpoczynamy nad ranem, warto mieć zatem ciepłą bluzę czy kurtkę ze sobą. W pewnych momentach wchodzimy dość wysoko, zatem jesteśmy narażeni na wiatr. U mnie sprawdziła się bluza z kapturem, która chroniła skutecznie przed zimnym i ostrym powietrzem nad ranem. Technicznie nie jet to trudna trasa, ale szybko się można zmęczyć. Ciężko się oddycha, jest się ciągle spoconym i ok. 8 rano zaczyna być upalnie. Trasa na World’s End – Horton Plains Mamy dwie drogi do wyboru, jakąkolwiek wybierzemy i tak robimy kółko, zatem czy szlak żółty czy niebieski – nie ma znaczenia. Kończymy albo zaczynamy jednym z nich – to cała filozofia. Na taki trekking trzeba przeznaczyć ok. 3 godzin. Mówię o spokojnym marszu, z przerwami na zdjęcia i kanapkę :) Po drodze mijamy mały i duży World’s End. Trasa biegnie przez dżunglę i zielone doliny. Mijamy wodospady, rzeczki, las. Możemy wsłuchać się w przyrodę, pooglądać dzikie ptactwo. Bardzo polubiłam to miejsce ze względu na spokój. Wyciszyłam się tutaj i w końcu poczułam dżunglę i dziką przyrodę. Lubię też miasta, ale akurat Azja słynie z chaosu, pisku i smrodu w miastach. W takich miejscach jak to można się pięknie wyciszyć i poukładać myśli :) Kategoria: Góry, Muzyka na Świecie Tagged: horton plains, trekking sri lanka, world's end sri lanka

Obserwatorium kultury i świata podróży

Wsparcie dla Izby Pamięci Jerzego Kukuczki – wywiad

Miałam okazję porozmawiać z Katarzyną Zioło – Project Managerem Fundacji Wielki Człowiek. Całym sercem wspieram projekt na PolakPotrafi.pl związany ze zbiórką na remont Izby Pamięci Jerzego Kukuczki. Kasia podkreśla dlaczego ta zbiórka jest tak ważna. Sami zobaczcie naszą rozmowę … Katarzyna Irzeńska: Nie wszyscy znają Izbę Pamięci Jerzego Kukuczki, jakbyś mogła w kilku zdaniach opowiedzieć o tym miejscu. Katarzyna Zioło: Izba Pamięci to niewielkie Muzeum, które założyła Cecylia Kukuczka – żona Jerzego w 1996 roku. Jak sama opowiada, po tragicznej śmierci Jerzego ludzie często przyjeżdżali do Istebnej – jego rodzinnej miejscowości, zaglądali przez płot, z ciekawością zagadywali – czy to tu mieszkał, czy można zobaczyć, porozmawiać, posłuchać jakiejś opowieści. Następnie zaczęły pojawiać się w Polsce szkoły im. Jerzego Kukuczki, grupy harcerskie, uczelnia. To wszystko spowodowało, że Pani Cecylia postanowiła stworzyć miejsce, w którym każdy będzie mógł dotknąć himalajskiej historii jej męża. I tak do tej pory, w dawnym domu Jerzego Kukuczki znajduje się Izba przeznaczona dla zwiedzających. Zwiedzający mogą zobaczyć tutaj puchary, medale, odznaczenia, listy, pamiątki, fotografie, sprzęt wspinaczkowy Kukuczki. Ale co najważniejsze, mogą spotkać panią Cecylię, która z chęcią opowiada historie himalajskie męża, gości odwiedzających i dzieli się z nimi wspomnieniami. Myślę, że kluczowe znaczenie ma tutaj właśnie ta specjalna aura, która unosi się w Izbie. KI: Izba Pamięci Jerzego Kukuczki w Istebnej to wyjątkowe miejsce. Zbiórka na PolakPotrafi.pl na remont to świetny pomysł. Jak myślisz, czy po remoncie liczba zwiedzających wzrośnie? KZ: Myślę, że tak. Zbiórka, poza tym, że może nam pomóc wyremontować i powiększyć Izbę na pewno ma też oddźwięk informacyjny, promocyjny. Dzięki tej akcji, interesuje się nami wiele mediów, więc liczę na to, że uda nam się też dotrzeć do osób, które do tej pory nie znały Izby. Muszę jednak przyznać, że nie możemy narzekać na brak gości. Zwłaszcza w okresach wiosenno – letnich, podczas rajdu Kukuczki, w weekendy przychodzi do Izby bardzo, bardzo wielu turystów. Dlatego właśnie się zwiększyć komfort zwiedzania i powiększyć ekspozycję. KI: Co o całej inicjatywie myśli Cecylia Kukuczka – żona Jurka. Jakie są jej wyobrażenia o przyszłości tego miejsca? KZ: Pani Cecylia każdą pomoc przyjmuje z bardzo dużym entuzjazmem. Tak naprawdę Izba istnieje przede wszystkim dzięki jej odważnej inicjatywie i wielkiej sile. Przez tyle lat przyjmuje gości z niesłabnącym entuzjazmem. Ale co najważniejsze, cały czas działa aby móc zrobić więcej, pokazać więcej i więcej powiedzieć. Nasza Fundacja opiekuje się archiwum Jerzego Kukuczki – mamy ogromną ilość sprzętów, strojów himalajskich, filmów, nagrań audio, fotografii, listów, pamiętników itp. I chcielibyśmy razem z panią Cecylią móc pokazać jak najwięcej, ponieważ bezpośrednie obcowanie z taką historią to niesamowite doświadczenie. Myślę też, że takim dalekosiężnym marzeniem jest oczywiście rozbudowanie Izby do postaci samodzielnego muzeum, które pozwoli nam na pełną i nowoczesną ekspozycję składającą się nie tylko z eksponatów ale także z multimediów i wzbogaconą audioprzewodnikiem. No cóż, mamy co robić ! Katarzyna Zioło, Projekt Manager w Fundacji Wielki Człowiek KI: Myślisz, że Jurek cieszyłby się gdyby żył, że tyle osób chce wspomóc odnowić to wyjątkowe miejsce? KZ: Cóż, trudno jest mi tak gdybać. Jerzego znam tylko z filmów, zdjęć, z jego zapisków, pamiętników… Można powiedzieć, że to wiele, ale trudno tutaj mówić o faktycznym „poznaniu” człowieka. Z tych wszystkich źródeł wynika, że Jerzy był bardzo skromnym człowiekiem, pracowitym, upartym i dążącym do celu. Nieugiętym. Ale ponad to mogę też powiedzieć z całą pewnością, że Jerzy kochał dom w Istebnej, pobliskie lasy, góry, że wracał tam bardzo chętnie i cieszył się każdą możliwą chwilą spędzoną w tym miejscu. Nigdy nie zapomniał, że jego korzenie pochodzą właśnie z tej góralskiej miejscowości. Dlatego sądzę, że oczywiście, cieszyłby się z wsparcia tak dużej grupy osób, które wierzą w niego, w jego drogę życiową, doceniają go i pamiętają o jego osiągnięciach i które pomagają dbać o jego ukochane miejsce. KI: Dla mnie postać Jurka Kukuczki jest wyjątkowa. To ikona polskiego himalaizmu, jest takim moim „talizmanem górskim”. Pokazał mi, że można wszystko, tylko trzeba chcieć. Był ambitny i wyjątkowo uparty. Z jakiego powodu wg. Ciebie warto o nim pamiętać? KZ: Tak jak już wspominałam… niestety mam szansę obcowania jedynie z pewnym cieniem, wspomnieniem, które po sobie pozostawił. Bardzo tego żałuję. Ale to co najbardziej cenię w postaci Jerzego to pewien etos, o którym ty również wspomniałaś. Chodzi mi o walkę o marzenia. O prawdziwe realne działanie, parcie do celu, w który się wierzy pomimo wszelkim przeciwnościom i pomimo tego, ze dla wielu osób ten cel może wydawać się absurdalny. Sama droga życiowa Jerzego – himalaizm, ma tutaj dla mnie o wiele mniejsze znaczenie niż to co jego postawa niesie za sobą. Ogromną siłę, pasję, miłość, poświęcenie i szczerość wobec samego siebie, konsekwencję … mogłabym tak jeszcze wymieniać i wymieniać. Ale chodzi o to, że taka postawo to przepis na sukces nie tylko w górach wysokich, ale także w naszym codziennym życiu. Poza tym, piękne w tej postawie jest też to, że udowadnia, iż jak wspomniałam nawet to co jednym może wydawać się irracjonalne, dla mnie, dla Ciebie, dla kogoś może być sensem istnienia – bez względu na to, czy mówimy o chodzeniu po górach, tańcu, rzeźbiarstwie czy medycynie – wszystko to może być wspaniałe, ważne i istotne. KI: Mam nadzieję, że zbiórka zakończy się sukcesem i wszyscy spotkamy się w odnowionej Izbie Pamięci Jerzego Kukuczki. Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia w Istebnej! KZ: Ja również jestem dobrej myśli. Jestem wzruszona tym, jak wiele osób już teraz okazało, że wierzy w nasz cel i dziękuję im wszystkim. Solidarność i wsparcie jakiego doświadczamy jest niesamowite. I dziękuję też Tobie Kasiu, za rozmowę i oczywiście do zobaczenia w Istebnej ! LINK DO ZBIÓRKI ZNAJDUJE SIĘ TUTAJKategoria: Góry Tagged: cecylia kukuczka, izba pamięci jerzego kukuczki

Międzynarodowy Konkurs Filmowy na 13. Krakowskim Festiwalu Górskim

Obserwatorium kultury i świata podróży

Międzynarodowy Konkurs Filmowy na 13. Krakowskim Festiwalu Górskim

7. Podkarpacki Kalejdoskop Podróżniczy w Rzeszowie –  20-22 listopada 2015

Obserwatorium kultury i świata podróży

7. Podkarpacki Kalejdoskop Podróżniczy w Rzeszowie – 20-22 listopada 2015

Ponad 20 godzin opowieści i filmów z całego świata! Tyleż samo prelegentów i gości oraz wiele innych atrakcji czeka na publiczność 7. Podkarpackiego Kalejdoskopu Podróżniczego w Rzeszowie! W tym roku festiwal odbędzie się po raz pierwszy w Filharmonii Podkarpackiej. W dniach 20-22 listopada 2015 r. po raz siódmy odbędzie się w Rzeszowie Podkarpacki Kalejdoskop Podróżniczy. W tym roku po raz pierwszy główna część Festiwalu odbędzie się w Filharmonii Podkarpackiej, gdzie pasjonaci odkrywania świata będą mieli wspaniałą okazję do spotkania z podróżnikami, himalaistami, reporterami czy fotografami z całej Polski. Festiwal tradycyjnie rozpoczną w piątkowe przedpołudnie (20.11.2015) bezpłatne prelekcje podróżnicze dla młodzieży z podkarpackich szkół, które odbędą się w gościnnych progach Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. Piątkowy wieczór – który zaplanowany został w sali kinowej Wojewódzkiego Domu Kultury – wypełnią filmy dokumentalne oraz spotkania autoskie – z Bartkiem Sabelą oraz gościem wieczoru – wybitnym polskim himalaistą – Ryszardem Pawłowskim. Główna część programu odbędzie się już w Filharmonii Podkarpackiej, do której przeniesiemy się na sobotę i niedzielę (21-22.11.2015). Podczas prelekcji naszych Gości przeniesiemy się m.in. na niezwykły festiwal na Syberii, do Korei Południowej, odwiedzimy boliwijską dżunglę z nieco innej perspektywy… Zobaczymy fantastyczne fotografie Marcina Dobasa i Bożeny Jarzyńskiej z Nowej Zelandii, a z Tomkiem Michniewiczem poznamy „Świat równoległy. Kajtostany zabiorą nas natomiast w rodzinną podróż rowerami przez Maroko. Będziemy zdobywać Himalaje z Robertem Celińskim i Adamem Bieleckim oraz brać udział w tradycyjnych obrzędach na indonezyjskich wyspach z Anią Jaklewicz. W niedzielny wieczór – tuż przed akustycznym koncertem zespołu Oberschlesien – spotkanie z Wojciechem Jagielskim, a rozmowę z Nim poprowadzą dziennikarze magazynu VIP Biznes&Styl – Aneta Gieroń oraz Jaromir Kwiatkowski. Ponadto odbędą się dwa panele warsztatowe – w sobotę będą to Warsztaty Fotografii Podróżniczej z Marcinem Dobasem (Olympus Polska), zaś w niedzielę Warsztaty RTW, dotyczące organizacji podróży dookoła świata prowadzone przez Marcina Mentla (LowcyLotow.pl). Partnerem strategicznym 7. Podkarpackiego Kalejdoskopu Podróżniczego jest LOTTO. Kategoria: Kultura Tagged: festiwal rzeszów, filmy podróżnicze, kalejdoskop podróżniczy

Gdyby żył Jurek Kukuczka …

Obserwatorium kultury i świata podróży

Gdyby żył Jurek Kukuczka …

Zawsze zastanawiam się ile szczytów miałby już na koncie Jurek Kukuczka, gdyby żył. Miał tak ogromną siłę woli, był uparty i za wszelką cenę realizował swoje cele. Rok 1989 przeszedł do historii. Na południowej ścianie Lhotse Jurek stracił życie. Gdyby dzisiaj żył zapewne miałby na swoim koncie wiele osiągnięć górskich. Dobrze, że o takich ludziach jak on się nie zapomina.  Izba Pamięci Jerzego Kukuczki To miejsce, gdzie możecie w pełni powspominać Jurka, zobaczyć wiele pamiątek z jego rodzinnego domu a także osiągnięć górskich. O te wspomnienia cały czas dba Celina Kukuczka – żona Jurka. Izba jednak wymaga remontu. Jest wiele do poprawy i przede wszystkim powiększenia. Na stronie PolakPotrafi.pl zorganizowano zbiórkę, gdzie zbierane są pieniądze na remont Izby. Celem naszego projektu jest realne wsparcie Izby Pamięci Jerzego Kukuczki. Uzbierane pieniądze posłużą do przeprowadzenia niezbędnego remontu i rozbudowy Izby. Naszą prośbę o wsparcie kierujemy do wszystkich pamiętających Jerzego Kukuczkę i ceniących dokonania jednego z największych himalaistów świata, do osób kochających góry – wysokie i te troszkę niższe. Czym jest Izba Pamięci Jerzego Kukuczki? Izba Pamięci  jest wyjątkowym miejscem, mieszczącym się w niewielkim góralskim domku w Istebnej, w przysiółku Wilcze. Muzeum zostało utworzone przez żonę himalaisty – Cecylię Kukuczkę w 1997 roku. Dzięki zaangażowaniu i odważnej inicjatywie pani Cecylii w dawnym domu Jerzego powstało miejsce, w którym pasjonaci turystyki górskiej mają szansę poznać himalajską historię zdobywcy Korony Himalajów. Każdy znajdujący się tam eksponat to wyjątkowy i niepowtarzalny ślad pozostawiony przez Kukuczkę. Drobne pamiątki poświadczają  niezwykłą historię, która wydarzyła się ponad 25 lat temu, a także pozwalają na to, aby kolejne pokolenia nie zapomniały o niej. Izba działając w sposób niekomercyjny, ma jedną misję – podtrzymać pamięć, oraz popularyzować dokonania złotej dekady polskiego himalaizmu. Odwiedzających oprowadza po Izbie pani Cecylia Kukuczka. Istebna, 1975/1976 r. Zdjêcie na ³awce przed domem w Istebnej, Lucyna Zawada (pierwsza od lewej), Cecylia Kukuczka, Jerzy Kukuczka Jerzy Kukuczka Klub Podróżników Namaste w Katowicach, postanowił wesprzeć naszą zbiórkę organizując spotkanie z panią Cecylią Kukuczką. Wstęp na spotkanie kosztuje 10 zł, wszystkie wpływy zostaną przeznaczone na cel remontu Izby (na zbiórkę PP). Spotkanie odbędzie się w Katowicach 29.11. o godzinie 18.00. Wszystkie informacje znajdują się TUTAJ Kategoria: Góry Tagged: izba pamięci istebna, jerzy kukuczka, zbiórka polak potrafi kukuczka

Obserwatorium kultury i świata podróży

Masaż Ajurweda na Sri Lance? Tylko w Habaranie!

Pierwszym miejscem jakie zaraz po szybkiej wizycie w Dehiwali odwiedziłam była Habarana. Z jednej strony szału nie ma, a dokładniej nic tu nie ma!  Na uwagę zasługuje jedynie lokalna knajpka, w której stołują się lokalni. Można tu zjeść różne azjatyckie cuda, które jak to na Sri Lance są wyjątkowo ostre. Habarana mimo braku atrakcji jest dobrym miejscem na nocleg. Po pierwsze nie jest wielkim miastem, zatem będzie ciut taniej. Po drugie, blisko stąd do wielu ciekawych miejsc, takich jak: Polonnaruwa (zabytkowe stare miasto), Dambulla (Złota Świątynia), Sigirija (lwia skała). Masaż Ajurweda w Habaranie Jeżeli taszczysz kolejny dzień 13 kilowy plecak to wierz mi, masaż będzie jak znalazł. Wydatek jest dość wysoki bo 4500 rupii lankijskich, jednak warto się szarpnąć. Ajurweda to system medycyny indyjskiej, który rozwinął się w starożytności. Oznacza „Wiedzę o życiu”. Zajmuje się zdrowie psychicznym, fizycznym i duchowym. Masaż traktowany jest jako terapia pozwalająca na odblokowanie kanałów energetycznych, które są odpowiedzialne za energię witalną. Miałam okazję doświadczyć masażu abhjanga. Używa się w nim dużej ilości ciepłych olejków. W trakcie masażu usuwanie są toksyny z ciała. Rozpoczyna się go od masażu głowy, gdzie następnie przechodzi się do kolejnych partii ciała. Masaż taki zwiększa sprawność umysłową i wydolność fizyczną. Po godzinnym zabiegu idzie się na 20 minut do parowej sauny z ziołami. Gdy przyszłam na masaż kazano mi się rozebrać do samych majtek. Wręczono mi ręcznik. Mała, niepozorna lankijka poprosiła bym usiadła na krześle. Masaż rozpoczęła od głowy wylewając ciepły olejek na włosy. Masowanie głowy trwało ok. 10 minut. Przyznam, że zrobiła to tak dobrze, że prawie tam zasnęłam. A to dopiero początek. Kazano mi się położyć na brzuchu. Pani masowała kolejne partie ciała: stopy, łydki, uda, pośladki, plecy, ramiona, dłonie, szyję. Następnie miałam obrócić się na drugą stronę i leżąc na plecach miałam wymasowane golenie, kolana, uda, brzuch, piersi, przednią część ramion, twarz. Masaż został wykonany perfekcyjnie. Zdziwiłam się jedynie, gdy w pewnym momencie jak leżałam na brzuchu pani dosłownie na mnie wskoczyła i rozpoczęła masażową akrobację. Aż koleżanka obok się zdziwiła. Te działania jednak sprawiły, że po masażu czułam się jak nowo narodzona. Zaproszono nas do sauny jeszcze na 20 min. W tym czasie można było wyzionąć ducha w tym malutkim pomieszczeniu, ale wytrzymałam. Po całym zabiegu jesteśmy całe w olejkach a pani masażystki nie pozwalają nam się wykąpać. W ciało muszą się wchłonąć wszystkie substancje z olejków i po godzinie dopiero wolno nam wziąć prysznic. Z tłustymi włosami i całe klejące ubieramy się i dostajemy do degustacji pyszną pieprzną herbatkę. Polecam Masaż Ajurweda. Po nim czułam się o kilka lat młodsza i szczuplejsza. Ciało pięknie pachnie jeszcze przez kilka dni. Wychodzisz z takiego miejsca zrelaksowany i wyciszony. Dla moich pleców był to raj. Przez plecak byłam trochę obolała i napięta. Ból znikł jak za dotknięciem magicznej różdżki. Kategoria: Porady podróżnicze Tagged: ajurweda sri lanka, habarana masaż

13. Krakowski Festiwal Górski – czas zacząć odliczanie

Obserwatorium kultury i świata podróży

13. Krakowski Festiwal Górski – czas zacząć odliczanie

Nie zapominajmy o tych, którzy ….

Obserwatorium kultury i świata podróży

Nie zapominajmy o tych, którzy ….

Podróżowali, zdobywali góry … po prostu mieli pasję i to właśnie realizując ją w pełnym wymiarze stracili życie. Podróżnikiem w dzisiejszych czasach może być każdy. Jednakże wśród wielu pasjonatów wypraw znajdziemy osoby, które naprawdę były szczerze poświęcone swojej pasji, robiły to z serca i można było ich nazwać prawdziwym podróżnikiem. Temat śmierci niestety jest także bardzo powszechny w górach. Te mistyczne i ogromne masywy przyciągają swoim pięknem, ale także mogą odebrać życie.  W tym wpisie chcę wspomnieć osoby, które były dla mnie ważne. Wpłynęły na moją osobę i dały do myślenia. Pierwszego listopada zawsze wspominam ludzi bliskich mojemu sercu, którzy odeszli. Niestety ta lista z roku na rok się powiększa … Kinga Choszcz Urodziła się 10 kwietnia 1973 roku w Gdańsku. Zmarła 9 czerwca 2006 roku w Akrze. Była podróżniczką. Niespokojną duszą, która chciała zwiedzić cały świat. W 1998 roku wraz z Radkiem Siudą (Chopinem) wyruszyli w autostopową podróż dookoła świata. Do domu wrócili po 5 latach. Za ten wyprawowy wyczyn w 2004 roku otrzymali nagrodę Kolosa – w kategorii podróże. Kinga nie umiała wysiedzieć w miejscu. Wyjechała samotnie do Afryki. Wykupiła tam dziewczynkę z niewolniczej pracy i posłała do szkoły w Ghanie. W 2006 roku zmarła w Akrze (Ghana) na malarię mózgową. Jej prochy wrzucono do oceanu, a część z nich została złożona w Gdańsku na cmentarzu Garnizonowym. Kinga jest autorką książek: Nepal – pierwsza wyprawa i Moja Afryka. Jerzy Kukuczka Urodził się 24 marca 1948 roku w Katowicach, zginął 24 października 1989 roku na południowej ścianie Lhotse w Nepalu. Był taternikiem, alpinistą i himalaistą. Zdobył Koronę Himalajów i Karakorum jako drugi człowiek na Ziemi. Był nie do zdarcia. Kochał góry ponad wszystko i nic nie było w stanie go powstrzymać przed kolejną wyprawą. Tragiczna wspinaczka na południowej ścianie Lhotse została w pamięci wielu wspinaczy. Rysiek Pawłowski, wspinający się wtedy z Jurkiem widział jego upadek. Gdyby dzisiaj żył Kukuczka zapewne wspinałby się nadal. Wielki człowiek. Dla mnie to bardzo ważna osoba. Wacław Korabiewicz Urodził się 5 maja 1903 roku w Petersburgu, zmarł 15 lutego 1994 roku w Warszawie. Był podróżnikiem, poetą i pisarzem, lekarzem. Autor wielu reportaży. W 1030 roku wybrał się kajakiem w podróż po Grecji i Turcji. Wiele lat przebywał poza Polską (Indie, Anglia, Brazylia, Afryka). Po latach na rok wrócił do Polski, by wyjechać do Ghany i być tam lekarzem podobnie jak w Etiopii. Zmarł w Warszawie. Napisał wiele książek i pomógł na świecie bardzo wielu ludziom. Szczególnie sprawdził się w Afryce jako lekarz. Olek Ostrowski Urodził się 11 stycznia 1988 roku w Wetlinie, zginął 25 lipca 2015 roku na stoku Gasherbrum II. Był narciarzem, ski-alpinistą i ratownikiem górskim. Z Piotrkiem Śnigorskim zrezygnowali z ataku szczytowego ze względu na warunki pogodowe i mieli zjechać z wysokości 7600 metrów do bazy. Olek wpadł do szczeliny. Rozpoczęto poszukiwania, jednakże dzień później 26 lipca 2015 roku wstrzymano poszukiwania Olka ze względu na trudne warunki pogodowe i terenowe. Jego odejście było szokiem dla wielu z nas. Ciężko było się pogodzić z tą tragiczną informacją. Olek był osobą spokojną i realizował swe cele. Był zwykłym chłopakiem. Nie robił z siebie gwiazdy, zawsze konsekwentnie przygotowywał się do wypraw. Góry są szczególnie trudnym tematem jeżeli chodzi o śmierć. Każda wyprawa niesie za sobą to ogromne ryzyko, że można z niej nie wrócić. Wielu polskich wspinaczy straciło życie wysoko w górach jak: Wanda Rutkiewicz, Artur Hajzer, Tadeusz Piotrowski, Dobrosława Miodowicz-Wolf, Andrzej Czok, Maciek Berbeka, Tomek Kowalski i wielu wielu innych. Nie zapominajmy o tych, którzy w górach zostali. I o tych, którzy mieli inne pasje.  Kategoria: Kultura Tagged: 1 listopad ludzie gór, zmarli himalaiści, zmarli podróżnicy

Obserwatorium kultury i świata podróży

Ostre jedzenie na Sri Lance

Lecąc na Sri Lankę byłam przygotowana psychicznie, że jedzenie jest tam ostre. Nie miałam pojęcia, że jednak jest najostrzejszym na świecie. Nikt się Tobą nie przejmuje podczas serwowania posiłku, że za chwilę padniesz pod stolik z przepalenia gardła. Chili dodają do wszystkiego. Nawet orzeszków ziemnych czy ananasa. Boli cię gardło? Nie martw się, zjedz cokolwiek i uwierz mi, że ci przejdzie! Popularne dania na Sri Lance Najczęściej można było zamówić Rice and Curry. Tej przyprawy dodają do wszystkiego. Tak mi zasmakowało Curry, że dzisiaj jakbym mogła to nawet kluski śląskie bym przyprawiała. Drugą popularną potrawą jest Chicken and Curry. Oczywiście wszystko na ostro. Mniej wypalające gardło są Roti. Można kupić ich wiele wersji. Z jajkiem, warzywami, kurczakiem czy na słodko z owocami. Dobrą potrawą jest także Kottu. Zrobione jest z roti, jajek, przypraw, warzyw i mięsa. Taki kulinarny mix. Pozostałe na ciepło dania to zazwyczaj różnego rodzaju mieszanki warzyw z mięsem i ryżem. I co ciekawe, ryż na Sri Lance smakuje całkowicie inaczej, niż ten, który kupujemy u nas i sprowadzany jest z Chin. Przede wszystkim ziarenka są długie i bardzo smaczne. Owoce na Sri Lance Żywiłam się głównie owocami. Ostrość potraw doprowadzała mnie do wytrzeszczu oczu i ciągłego pocenia się. Nie lubię chili i źle je toleruję. Moje egzystowanie na Sri Lance zawdzięczam owocom. Na pierwszy rzut szły zawsze energetyczne banany. Miałam okazję kosztować 3 rodzai. Zielone, żółte i czerwone. Zdecydowanie polecam czerwone. Mają niepowtarzalny smak. Kolejnym owocem, któremu zawdzięczam przetrwanie jest marakuja. Nie mam słów by opisać jej przepyszny smak. Mogłam jeść ich kilka pod rząd i ciągle było mi mało. Słodki i energetyczny miąższ ma także lekko kwaskowaty smak. Przepyszne są także papaje i mango. Nigdy także nie jadłam tak dobrego ananasa jak na Sri Lance. Uwaga na świeże soki ! Pierwszy raz, gdy spragniona wpadłam do lokalnego baru i zamówiłam sok z mango byłam uradowana, że w końcu wypiję coś naturalnego, co nie zawiera całej bomby konserwantów. I o mało nie zwróciłam tego, co zaczęłam pić. Na Sri Lance soli się soki!. Koniecznie przed zakupem krzyczcie zza lady no salt!, inaczej po was. Chyba, że lubicie słone soki. Mi i kumpeli nie smakowały. Miałyśmy naukę i nauczkę na przyszłość. Czego nie kupicie na Sri Lance lub z wielkim trudem? Zapomnijcie o bułce. Jedyna jaką kupicie to buła nafaszerowana warzywami z ostrymi przyprawami lub mięsem. Z pieczywa wypiekany jest prostokątny chleb, ewentualnie możecie kupić wysuszony tostowy. Smakuje okropnie, ale jak dołożymy do tego serek topiony co o dziwo w marketach można było kupić, to miałam na czym żyć. Tydzień kanapek z tym samym serkiem mnie prawie zabił, ale przynajmniej nie było to ostre. Zapomnijcie o jakiś żółtych serach, produktach mlecznych, szynce czy pasztecikach. Nie ma tego na Sri Lance. Do wyboru macie wiele ostrych przysmaków, warzyw i owoców. Tu trzeba się przestawić o 180 stopni. Zmienią wam się nawet smaki, jak mi. Kawa na razie mnie odrzuca po powrocie bo jej w ogóle nie piłam. Na Sri Lance je się to, co dany region serwuje. Jak jesteśmy w rejonie ryb i owoców morza, to je się właśnie to. Jak w Kandy podają Kottu to koniecznie trzeba spróbować. Jak dany region słynie ze swojego Roti, to wiadomo – jemy. Herbata na Sri Lance I tu strzał w dziesiątkę! Jest przepyszna, jedyna w swoim rodzaju i ma bardzo intensywny smak. Zarówno herbaty na ostro jak i zwykła czarna są rewelacyjne. Polecam zrobić sobie taki mix z czarnej herbaty z kardamonem, liściem nugata, goździkami i wanilią. Pycha! Cejlon słynie z herbaty, zatem ciężko byłoby jej tu nie skosztować. O wiele droższe są herbaty w Spice Garden niż na straganie. A co najciekawsze, niektóre ze Spicy Garden miały mniej intensywny smak, niż te zakupione na targu. Jedzenie na Sri Lance będzie dla was zapewne wielką przygodą. Dla mnie było osobistym dramatem, bo nie lubię ostrych potraw. Wszędzie chili, papryczki i inne ostre przyprawy. Miewałam prawie cały czas zgagę. To nie jest tak, że nie kosztowałam niczego. Wręcz przeciwnie, jestem ciekawska i mimo cierpienia, jadłam te ostre rzeczy. Jednak głównym budulcem mej energii na każdy dzień były owoce i obrzydliwy chleb z serkiem. Jedno jest pewne, ostre jedzenie leczy infekcje! Bolało mnie pewnego dnia gardło. Zjadłam ryż na ciepło z warzywami i chwili i bach! zdrowa! Kategoria: Wycieczki Tagged: curry sri lanka, jedzenie na sri lance, ostre jedzenie sri lanka

Obserwatorium kultury i świata podróży

Małpy na Sri Lance – uwaga, bo kradną!

Są przebiegłe, cwane i wredne. Kradną co popadnie. Nie należy jeść przy nich mango bo je uwielbiają i mogą wykraść ostatnie pyszne kawałki tego owocu. Do tego wszystkiego są bardzo mądre. Można je spotkać w wielu miejscach. W lasach i sawannach żyje wiele gatunków, w tym endemiczny makak manga, hulman i langur białobrody.  Gdziekolwiek nie pojedziecie na Sri Lankę spotkacie małpę. Tylko nasza reakcja zawsze była na nie wyjątkowa. Bo ooo małpa na ulicy! STOP!!! Miejscowi są do nich przyzwyczajeni i traktują je jak my psa. Nic dziwnego zatem, że środkiem ulicy lezie sobie małpa. Żadna sensacja. Zwykła codzienność. Dołożyć do tych ulicznych spacerów można jeszcze warany. Trzeba na nie uważać, bo mogą być niebezpieczne. Zazwyczaj leniwie wysuwają się na ulicę, powodując piski opon rozpędzonych na Sri Lance autobusów. Małpy można spotkać także w mieście, szczególnie przy posesjach. Na drzwiach balkonu widnieją zazwyczaj napisy: Please close the door because of monkeys. I tak prania nie wywiesisz na balkonie, bo ta mała wredna franca je porwie! Do tego małpy są bardzo głośne, ale zarazem słodkie. Ciekawie obserwuje się metr od nich iskanie czy przytulańce. To dość śmieszne zwierzątka, ale uważajcie bo są także sprytne i wredne. Lubią kraść turystom jedzenie, aparaty, telefony, wnętrzności plecaka czy małe przedmioty. I są szybkie! Będąc na Sri Lance widziałam wiele małp. Fajne uczucie, że nie musisz iść do zoo, a wystarczy wyjść z hostelu by spotkać je na swojej drodze. Kategoria: Porady podróżnicze Tagged: małpy sri lanka, monkey

Przygodnik. 365 dni dookoła świata z Nelą

Obserwatorium kultury i świata podróży

Przygodnik. 365 dni dookoła świata z Nelą

Nowy numer Taternika – a w nim moja relacja z Zakopanego!

Obserwatorium kultury i świata podróży

Nowy numer Taternika – a w nim moja relacja z Zakopanego!

Obserwatorium kultury i świata podróży

Sri Lanka. Wyspa cynamonowa – recenzja przewodnika

Przewodnik towarzyszył mi zarówno przed podróżą jak i w trakcie zwiedzania Sri Lanki. Uczucia a jego temat mam mieszane, bo z jednej strony uzyskałam dużo merytorycznej wiedzy, a z drugiej znalazłam kwestie, które zostały trochę zbyt ogólnie opisane bądź niezgodne z prawdą. Informacje praktyczne w przewodniku Tu muszę przyznać, że Paweł Szozda się spisał i omówił dokładnie najważniejsze kwestie związane z przygotowaniem do podroży a także korzystaniem z informacji praktycznych na miejscu. Dodam, że był to mój pierwszy wyjazd do Azji, zatem pojęcia o niczym nie miałam co związane by było z azjatyckimi zwyczajami. Krok po kroku z przewodnika dowiedziałam się tego, co potem zostało wykorzystane w praktyce. Przeczytacie między innymi o historii wyspy, na co najlepiej się zaszczepić, jakie choroby mogą nas dopaść na Sri Lance, jaka obowiązuje waluta, jakie jest prawo. Co warto, czego nie warto. Na co zwracać uwagę. Gdzie wymieniać pieniądze, gdzie co kupić a co lepiej omijać, na czym będą mogli nas oszukać. Jak to w każdym przewodniku takie informacje zawsze są i tu ich nie zabrakło. Część krajoznawcza Przewodnik jest dość szczegółowo opisany. Znajdziemy w nim podział na części wysypy. Przydatne bardzo dla mnie były informacje na temat dojazdu do danego miejsca. Przed podróżą ciężko cokolwiek na Sri Lankę zaplanować jeżeli chodzi o komunikację. Ten prawdziwy plan odbywa się zawsze na miejscu, ale warto wiedzieć czym gdzie się dojedzie, a gdzie nie. Autor wstawił szczegółowe mapki, jednak powinno ich być według mnie znacznie więcej. Musiałam wspierać się tam gdzie łapałam internet aplikacją Google Maps, gdyż mapki z przewodnika nie były wystarczające. Mam wrażenie, że o niektórych miejscach można było ciut więcej napisać. Znalazłam tu wiele ogólnikowych informacji, a moją wiedzę uzupełniali miejscowi, których ciągle o coś pytałam. Ogólne wrażenia z korzystania podczas podróży z przewodnika Na początku mamy miejsca, które autor wyróżnia jako warte uwagi. Zgadzam się akurat z tym w 100 % by czytelnikowi wskazać wszystkie naj. Następnie widzę kilka propozycji tras wycieczek. Powinno znaleźć się to na końcu przewodnika, bo zabierając się za jego czytanie pojęcia o wyspie nie mam. Dlatego ten rozdział ominęłam i potem wracając do niego i tak zaplanowałam swój wyjazd całkowicie inaczej niż miałam w propozycji książki. Zabrakło mi kolorowych obrazków. Są na początku, a potem wszystko czarno-białe. Miałam inny przewodnik tego samego autora z pięknymi fotografiami i przyznam, że przy planowaniu podróży mogłam dzięki temu bardziej sobie uzmysłowić to co mam zamiar zobaczyć. Zaskoczyły mnie niektóre proponowane ceny za noclegi. Jak na mój sposób podróżowania były zbyt wysokie. Wiem, że powinnam mieć na uwadze, że nie każdy podróżuje z plecakiem tanio jak ja, jednak noclegi w hotelach ***, restauracje zamiast lokalnych knajp czy ceny za wieloryby z kosmosu mnie nie przekonują. W Mirissie według autora miałam zapłacić 14 tys. rupii lankijskich za wieloryby, gdzie z zapłaciłam o wiele wiele mniej bo 2500 rupii (po znajomości). Normalna cena to ok. 6000 rupii co nie jest i tak ceną 14. tys. Autor zakłada też, że warto mieć na wydatki dzienne uwzględniając noclegi i wyżywienie na dzień ok. 100 dolarów by korzystać z uroków wyspy, minimalnie 50 dolarów, gdzie ja dziennie wydawałam o wiele mniej. Faktycznie gdy korzystałam z atrakcji to wydatki na świątynie czy atrakcje turystyczne były wysokie. 100 dolarów dziennie to lekka przesada. Autor wyczerpał wiele tematów, nie wszystkie jednak do końca i w pełni. Oczywiście tu nie chodzi o to, by teraz wyżalić się na ten przewodnik, bo znajdziecie w nim wiele ważnych informacji. Szczególnie tych praktycznych. Dla mnie jako dla podróżującej z plecakiem, tanim kosztem osoby ciekawej świata, która gotowa jest na ekstremalne warunki ten przewodnik nie spełnił po prostu wszystkich oczekiwań. Jest jednak mały, poręczny i zmieści się w plecaku. Dla ogólnej wiedzy na temat Sri Lanki bardzo przydatny, resztę doczytacie w internecie i doświadczycie na sobie. Kategoria: Książki - co warto czytać? Tagged: sri lanka bezdroża, sri lanka przewodnik, szozda sri lanka

Lecimy linią Emirates z Pragi na Sri Lankę – czyli 19 h w podróży

Obserwatorium kultury i świata podróży

Lecimy linią Emirates z Pragi na Sri Lankę – czyli 19 h w podróży