WEEKENDOWI PODRÓŻNICY
Blogerzy na wycieczce z biurem podróży. Wstęp do zwiedzania Madery
Trochę dziwne, co? W końcu nie od dzisiaj wiadomo, że bloger brzydzi się wszelkimi zorganizowanymi formami wypoczynku (jakiego wypoczynku? To cięźka praca jest!) i woli samotnie przemierzać stepy Mongolii albo jeśli jest tzw. normalsem, to robi jakieś bardziej konwencjonalne rzeczy, np. bierze ślub na Mauritiusie*. No, chyba że ktoś zaprosi na sponsorowany wyjazd (brzmi kiepsko) lub tzw. wizytę studyjną (o, już lepiej)**. Dlatego niczym Henryk Żeglarz* przemierzyliśmy niezmierzony szlak i wybraliśmy się na zieloną Maderę z biurem podróży. Jak było? Polscy turyści dzielą się na tych, którzy co roku jeżdżą z biurami podróży i nie przeszkadzają im w tym zamieszki, krwawe jatki czy demonstracje i na tych, którzy biur podróży nie znoszą. Ja do tej pory zaliczałem się do tej drugiej kategorii, bo myśląc o takim wyjeździe przed oczami stawali mi rozwrzeszczani i awanturujący się pijacy (mniejsza o narodowość) korzystający z all inclusive. Żeby nie było, sprawdziłem to na własnej skórze – z usług biura podróży korzystałem raz i to dość dawno temu. Wywiało mnie wówczas do hiszpańskiego Lloret de Mar, gdzie na miejscu wykształciłem w sobie te wszystkie stereotypy. Wiecie, trzy przyjaciółki z Katowic, dzikie imprezy, wieczorny paw, poranny kac, żal, śmiech, łzy i wszystko, co możecie obejrzeć w polsatowskich „Pamiętnikach z wakacji”. Wcale nam to nie przeszkadza – co kto lubi. Ale po kilku latach przyszedł czas na zakopanie wojennego topora. Czemu? Bo od dawna chodził za nami wyjazd na Maderę i nagle znaleźliśmy super ofertę – jakieś 1000 zł/osoby za 7 dni w niezłym hotelu z dwoma posiłkami. Zadziałaliśmy błyskawicznie – to było w czwartek, wycieczkę kupiliśmy w piątek (było ciut drożej), a już we wtorek siedzieliśmy w samolocie. Za podobną kasę w życiu nie uszylibyśmy sobie lepszej oferty. Weźmy same przeloty – do Funchal kursuje co prawda tani easyJet, ale żeby wsiąść na pokład, trzeba się dostać do Lizbony lub Londynu, bo stamtąd ruszają samoloty. Najtańsze bilety jakie widzieliśmy zaczynają się od 700 zł, ale w sezonie oscylują raczej bliżej 1000 zł. I choć na noclegu pewnie udałoby nam się trochę zaoszczędzić, to koszty stołowania się na mieście z pewnością znacząco podniosłyby nasz budżet. W tym miejscu nadszedł czas na Weekendowe rady Jeśli już wybieracie się z biurem podróży, to unikajcie jak ognia opcji „all inclusive”. Tak, wiemy, że to tylko 300 zł drożej, a w zamian można jeść i pić do oporu, ale największa zaleta tego wyjazdu może stać się też największym przekleństwem. I to z kilku powodów: po pierwsze – na Maderze jest MASA miejsc wartych zobaczenia, których nie zobaczycie, jeśli wpadniecie w pułapkę AI. Tak jak kilku naszych współpodróżników, których dylematy przy śniadaniu były iście szekspirowskie. – Stasiu, może pojedziemy sobie do tamtej uroczej zatoki? – Wanda, nie opłaca się jechać. Przecież już za 3 godziny obiad… – To może spytamy czy możemy dostać wcześniej… Nie. To nie jest śmieszne. To jest straszne. Po wtóre: stołując się tylko w hotelu, nie będziecie mieli zapewne okazji spróbować słynnych portugalskich morskich delicji. A nawet jeśli nie lubicie ryb i owoców morza, to żywnościowo Madera ma do zaoferowania znacznie więcej. Ot, choćby świeże owoce – ze względu na fantastyczny klimat na Maderze są zawsze świeże i przepyszne. To nie tylko marakuja, papaja w kilku gatunkach czy anona. Tu nawet banany (zwłasza te małe) smakują 10 razy lepiej niż jakiekolwiek jedzone przez was wcześniej. Naprawdę – to jedyne znane nam miejsce, w którym moglibyśmy przejść na frutarianizm. Jedna ważna uwaga: Jeśli kupujecie owoce lub warzywa, to róbcie to koniecznie na targu albo w warzywniaku. Jakość owoców w supermarketach typu Continente czy Pingo Doce jest porównywalna, ale co ciekawe, te w warzywniakach są znacznie tańsze. A skoro mamy to już z głowy, możemy przejść do oceny naszego zorganizowanego wyjazdu. Lokalizacja Źródło: Wikimedia Wywiało nas do Machico – malowniczego miasteczka w wyczesanej zatoce, położonego jakieś 5 km od lotniska. I był to bardzo dobry wybór, bo miasto jest nie do podrobienia – ma świetną promenadę, mikroskopijną starą dzielnicę z dobrym żarciem i nawet plażę ma, z prawdziwym piaskiem. Oczywiście, sprowadzanym skądś, gdzie mają go za dużo, ale kto bogatemu zabroni? Największym plusem Machico był spokój – turystów nie widać, bo większość siedzi na basenie albo nie zapuszcza się dalej niż na promenadę. A w głębi miasta rządzi leniwy styl życia – na skwerku przy kościele stare dziadki grają w szachy albo plotkują, a miejscowi niespiesznie sobie spacerują. Machico jest też idealnym miejscem wypadowym do maderskich wypraw – tylko 25 km do Funchal, a od północy można śmiało atakować Santanę, lewady albo Sao Vicente. Widoczki też niczego sobie. Psuje je tylko… …hotel W rzeczywistości wygląda znacznie gorzej niż na zdjęciach Właśnie zrobiłem kilkuminutowy rachunek sumienia. Przypomniałem sobie wszystkie miejsca, gdzie byliśmy i jestem pewien – z zewnątrz nasz hotel jest zdecydowanie najbrzydszą budowlą na Maderze. Szkaradnie pomarańczowy Dom Pedro Baia wbijający się bezlitośnie w zatokę powinien obejrzeć każdy student architektury, żeby wiedzieć, jak nie projektować i budować. No, chyba że chce się dokumentnie spieprzyć piękny krajobraz. W środku standard raczej średni, widać, że hotel ma najlepsze lata za sobą. Pokój w porządku, choć do luksusów sporo mu brakuje – jest za to piękny widok z balkonu na zatokę i ocean. Ciekawostka – w telewizorze oprócz kanałów portugalskich, niemieckich i jakiegoś BBC znajdujemy też trzy kanały polskie, które chyba sporo nam mówią o tym, jaka klientela przyjeżdża na Maderę. Są to TVP Polonia, TVS i Disco Polo TV. Nasz hotel ma też jeszcze jedną wadę, która z perspektywy czasu okazała się super zaletą – nie ma wi-fi w pokojach, dzięki czemu nie siedzieliśmy całymi wieczorami z nosami wlepionymi w smartfony**. Na plus trzeba też zaliczyć całe otoczenie – jest basen, leżaczki, wielki taras, korty tenisowe, boisko do siatkówki, spory ogród. No, nawet dla leniwych jest co robić w przerwach między posiłkami. A skoro już przy tym jesteśmy, napiszmy o… …jedzeniu Było w porządku, a właściwie średnio. Fakt, duży wybór potraw, ale menu średnio urozmaicone tak, że po tygodniu te śniadanka już się przejadały. No i oczywiście jest to typowo kontynentalna kuchnia w stylu jajecznicy w proszku. Obiadokolacje też nie urywały dupy – spośród kilku dań do wyboru dało się wyselekcjonować te zjadliwe, ale nie powiem, żebyśnmy jedli z wielką przyjemnością. Tym bardziej, że prawie w ogóle nie było lokalnej kuchni, tylko dania takie hmmm…standardowe. Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie napisali o wieczornych atrakcjach, czyli… …programie rozrywkowym Był, a jakże. I rozłożył nas na łopatki, bo okazuje się, że w branży zorganizowanych wycieczek nie zmieniło się nic od ponad 20 lat, gdy jako mały berbeć jeździło się z rodziną nad swojski Bałtyk. Każdego wieczora inne atrakcje: a to przebrany za pirata podstarzały satyr z gadającymi papugami, a to pani prezentująca flamenco (tak, tak, w końcu to portugalska Madera), a to jakiś recital pana we fryzie czeskiego hokeisty grającego na keyboardzie. No i densingi – obowiązkowy punkt każdego turnusu. Rodacy (ale nie tylko, bo oprócz nas w hotelu rządzili też Niemcy i Brytyjczycy) byli zachwyceni. I znów – było przaśnie, ale całkiem miło. Tym bardziej, że Madera ma jeszcze jedną zaletę – tu raczej nie znajdziecie rozwrzeszczanych tłumów różnej narodowości balujących, chlających, rzygających i wydzierających się do rana. A nawet jeśli taki element gdzieś się zapodzieje, to szybko będzie musiał zweryfikować swoje plany, bo…tu zwyczajnie nie ma gdzie balować. W większości miast i miasteczek życie knajpiano-towarzyskie kończy się późnym popołudniem, a nawet w Funchal trudno znaleźć jakieś szalenie imprezowe ulice (choć nie sprawdzaliśmy dokładnie, gdyż nie jesteśmy imprezowym targetem). Takich turystów na Maderze nie znajdziesz. Inny target. Źródło: TVN24 A skoro nie można imprezować, to co właściwie można robić na Maderze? Odpowiedź jest prosta: chodzić, jeździć, zwiedzać i podziwiać, bo tu naprawdę jest co oglądać. Bo choć to mała wyspa (ma 57 km długości i 22 km szerokości), to liczba atrakcji sprawia, że tygodniowy pobyt ledwie wystarcza na obejrzenie wszystkiego. Bo Madera, choć nazywają ją wyspą emerytów ze względu na zmasowane potoki seniorów z Wielkiej Brytanii i Niemiec, jest miejscem idealnym na urlop dla ludzi aktywnych. A co i jak warto zobaczyć? O tym napiszemy już wkrótce. * – Pozdro, Marcin. ** – Tylko czemu nikt nas nie zaprasza? Zapraszamy, zapraszajcie ;) *** – inspiracje z #BCP2015