TROPIMY PRZYGODY

Perito Moreno. W patagońskiej krainie lodu

Niby to tylko lód, a jednak wielka atrakcja turystyczna. Bo to nie jest zwykły lód. Biały, a częściej niebieskawy, gigantyczny lód. Trzeszczy, stuka, a kiedy mały kawałek wielkości autobusu odrywa się wpada do wody ma się wrażenie, że gdzieś obok spada bomba albo zaczyna się właśnie przerażająca burza. Przed nami lodowiec Perito Moreno – jedna z największych atrakcji argentyńskiej Patagonii. Perito Moreno niczym 20-piętrowy budynek Kiedy się patrzy na Perito Moreno, wiadomo że jest wielki. Ale dopiero liczby, porównania i wyobraźnia pozwalają uświadomić sobie jego ogrom. No to po kolei: lodowiec Perito Moreno ma 5 kilometrów szerokości, 30 długości i […] Artykuł Perito Moreno. W patagońskiej krainie lodu pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

TROPIMY PRZYGODY

2016: ach, co to był za rok!

Dokładnie rok temu, w Wigilię, leżąc w hamaku w kolumbijskim Salento pisałam podsumowanie 2015 roku. Dzisiaj, siedząc w kuchni naszego wynajmowanego mieszkania w nowozelandzkim Queenstown piszę podsumowanie mijającego 2016. Najbardziej niezwykłego roku naszego życia! Wydaje się, że ta Wigilia w Salento to było wczoraj, a jednocześnie jakby lata świetlne temu. Wspomnienie jest tak wyraźne, że zastanawiam się kiedy ten rok minął tak szybko? Z drugiej strony, nazbieraliśmy w ciągu tego roku tyle wspomnień, że zeszłoroczne święta to jakby zamierzchła historia. No dobra, zatem co się wydarzyło, co warto byłoby podkreślić? Wszystko! Postaram się jednak krótko

TROPIMY PRZYGODY

Tydzień na patagońskim zadupiu

Parafrazując klasyka: a gdyby tak rzucić wszystko i wyjechać na patagońskie zadupie? Usłyszeliśmy taką propozycję w Buenos Aires i… rzuciliśmy wszystko (czyli w gruncie rzeczy niewiele) i wyjechaliśmy. Ale tylko na tydzień. Bo kolejne przygody czekały. Autobus do i z najbliższej miejscowości odjeżdża i przyjeżdża stąd tylko 3 razy w tygodniu, a żeby pojechać do oddalonego o 120 kilometrów miasta trzeba się już trochę nagimnastykować. Do tego 3 malutkie sklepiki, w których kupi się to, co akurat jest, a nie to co się chce i brak zasięgu telefonicznego, o internecie nie wspominając. O matko, jakie zadupie! – można pomyśleć. I […] Artykuł Tydzień na patagońskim zadupiu pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

„Money, money, money” czyli pieniądze na podróż i w podróży

EWCYNA

„Money, money, money” czyli pieniądze na podróż i w podróży

TROPIMY PRZYGODY

Wegetarianin w Argentynie

Argentyna to kraj asado, czyli grillowanego mięsa. Prawdą jest, że osoby niespożywające mięsa będą miały trochę pod górkę. Z głodu jednak umrzeć nie powinniście. Poniżej przedstawiam kilka sposobów i podpowiedzi, które ułatwią wam zorganizowanie wyjazdu do Argentyny bez przykrego burczenia w żołądku. Przekąski Empañadas (rodzaj smażonych lub pieczonych pierogów): występują w większości (jeśli nie we wszystkich) krajach Ameryki Południowej, lecz tu znajdziecie jedne z lepszych. Występują w wielu odmianach, mięsne, wegetariańskie i wegańskie. Główne rodzaje to: ser, ser i cebula, warzywa, kukurydza na słodko (humita). UWAGA mogą się zdarzać empañady, których ciasto robione jest  przy użyciu tłuszczu zwierzęcego, choć zdecydowanie w […] Artykuł Wegetarianin w Argentynie pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

TROPIMY PRZYGODY

Buenos Street Artes

Buenos Aires jest miastem, któremu wiele innych mogłoby zazdrościć. I pewnie zazdrości. Coś dla siebie znajdą to fani architektury różnych epok, muzeów historycznych oraz współczesnych na najwyższym poziomie, fani literatury, muzyki czy tańca. Buenos Aires ma to wszystko, więc nie mogłoby zabraknąć i street artu na najwyższym poziomie. Zapraszamy zresztą na spacer, podczas którego sami się o tym przekonacie. Street Art w Buenos Aires Generalnie street art można podzielić na murale, graffiti oraz tagi/podpisy. Jesteśmy wielkimi fanami pierwszego rodzaju, umiarkowanymi drugiego. O trzecim trudno się wypowiadać, bo to bardziej akt niszczycielski niż sztuka. Dziś pooglądamy sobie głównie murale. Te w […] Artykuł Buenos Street Artes pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

ATE-TRIPS

Spontaniczna wyrypa w Alpach

Widok z ponad 2 300m npm jest przepiękny. Z jednej strony wapienne szczyty spowite częściowo w chmurach, z drugiej  dolina pokolorowana różnymi odcieniami zieleni z małymi czerwonymi plamkami- dachami paru doów.  Na szczycie gwarno, wrześniowe słońce jeszcze mocno przygrzewa. W pewnym momencie wschodnią część szczytu Ojstricy pochłaniają gęste obłoki jak wata cukrowa aż ma się ochotę

TROPIMY PRZYGODY

Ushuaia zimą. Co robić na końcu świata?

Ushuaia to symboliczny, południowy kraniec świata, a przez to upragnione miejsce wielu podróżujących osób. Większość celuje z wizytą w lato, bo zimą jest ciemno i zimno. My też chcieliśmy tu dotrzeć, najlepiej latem, ale wyszło inaczej. Nie wybrzydzaliśmy więc, ale się dostosowaliśmy do zastanych warunków. Teraz możemy podpowiedzieć, co robić zimą w Ushuai. Zima w Ushuai przypomina zimę skandynawską. Słońce wstaje o 10 rano, zachodzi o 17. Dnia jest mało, jest zimno, wietrznie (nasz pierwszy lot do Ushuai został odwołany ze względu na zbyt silny wiatr) i śnieżnie. Albo zimno, wietrznie i mokro, bo sporo pada, ale temperatura jest dodatnia, […] Artykuł Ushuaia zimą. Co robić na końcu świata? pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

TROPIMY PRZYGODY

Rok w podróży – co nam się przydało, a co nie?

Nie wiedzieć kiedy, minął nam rok w podróży! Nie będziemy podsumowywać, ile się w tym czasie wydarzyło ani jak bardzo zmieniło się (lub nie) nasze patrzenie na świat. Co zatem zrobimy na 1. urodziny podróży? Odpowiemy na pytanie, które niejednokrotnie słyszeliśmy: czy wszystko, co spakowaliśmy się nam przydało? Zapraszamy na praktyczne, bagażowe podsumowanie roku w podróży! Jak spakować się w podróż dookoła świata? Na początku tekstu warto przypomnieć sobie, co zabraliśmy w podróż dookoła świata oraz (o co często pytacie) jak skompletować sprzęt na taką podróż. Przyznać musimy, że nie jest to łatwe zadanie. My przed wyjazdem spędziliśmy wiele czasu przed komputerami, […] Artykuł Rok w podróży – co nam się przydało, a co nie? pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

TROPIMY PRZYGODY

Argentyńskie noce: Marcel de Buenos Aires

Wybierając miejsce do spania zazwyczaj kierujemy się ceną. A jak wiadomo, niska cena rzadko idzie w parze z jakością. Po wielu nocach spędzonych w tanich i paskudnych miejscach, potrzebowaliśmy w końcu odrobiny luksusu. Padło na Buenos Aires, w którym chcieliśmy zabawić trochę dłużej. To, gdzie spędzimy noc naprawdę nie ma dla nas większego znaczenia w podróży, szczególnie że zazwyczaj i tak większość dnia spędzamy poza miejscem noclegowym, więc jesteśmy w nim tylko i wyłącznie w nocy. A do tego potrzebujemy jedynie łóżko i łazienkę (najlepiej chociaż z ciepłą wodą, bo o ogrzewaniu w zimnych Andach mogliśmy tylko pomarzyć). Luksusy nie […] Artykuł Argentyńskie noce: Marcel de Buenos Aires pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

TROPIMY PRZYGODY

Peru praktycznie – informacje i ceny

Peru to ulubiona destynacja wakacyjna Polaków w Ameryce Południowej. Machu Picchu, dawna stolica Inków – Cuzco, urzekające Cordillera Blanca, Tęczowa Góra, Kanion Colca, Sandboarding na pustyni i tysiące kilometrów plaż nad oceanem to tylko niewielka część tego, co Peru oferuje turystom. Ale jak praktycznie zorganizować wyjazd do Peru i co należy wiedzieć przed wyjazdem? Waluta w Peru Walutą obowiązującą w Peru jest Nowy Sol (PEN). W wielu turystycznych miejscach akceptowane są płatności również w dolarach amerykańskich, co więcej: z niewiadomych powodów wiele z tych miejsc ceny bazowe podają w dolarach właśnie, przeliczając je na własną walutę po kursie zbliżonym do […] Artykuł Peru praktycznie – informacje i ceny pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

TROPIMY PRZYGODY

Cusco – nasze miasto spotkań

Cusco to jedno z najczęściej odwiedzanych miast w Peru. Nic dziwnego, bo właśnie tutaj przyjeżdża każdy, kto chce zwiedzić Machu Picchu. A więc każdy przybyły do Peru turysta prędzej czy później zawita do Cusco. Zawitaliśmy i my.  Nie powiemy Wam, co w Cusco zwiedzić, bo pomimo tego, że spędziliśmy w tym mieście łącznie ponad tydzień, za wiele nie pozwiedzaliśmy. Dlaczego? Bo Cusco traktowaliśmy jako bazę wypadową i punkt aklimatyzacyjny przed trekkingiem Apu Ausangate oraz Machu Picchu, więc nie mieliśmy parcia na zwiedzanie. Poza tym nie interesowało nas oglądanie (kolejnych) wnętrz kościołów czy chodzenie po (kolejnych) zabytkowych ruinach. A w dużej […] Artykuł Cusco – nasze miasto spotkań pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

TROPIMY PRZYGODY

Jak zorganizować trekking w Kanionie Colca?

Kanion Colca przez lata uchodził za najgłębszy na świecie. Obecnie trwają dysputy, czy głębszy nie jest przypadkiem leżący nieopodal Kanion Cotahuasi. Wszystko jest kwestią różnic w pomiarach. Nie ma to jednak większego znaczenia, jeśli zdecydujecie się do Colci wybrać, może pozostać jednym z waszych najlepszych wspomnień z Peru. Poniżej znajdziecie przewodnik, jak zorganizować trekking w Kanionie Colca na własną rękę. Trekking w Kanionie Colca ma w swojej ofercie wiele lokalnych agencji. Wszystko jest kwestią indywidualnego wyboru, znając jednak realia na miejscu, polecałbym poświęcić 5 minut na przeczytanie poniższych wskazówek i drugie tyle na zaplanowanie trasy. 10 minut. Tyle właśnie wam […] Artykuł Jak zorganizować trekking w Kanionie Colca? pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

TROPIMY PRZYGODY

Cmentarze świata: Cmentarz Recoleta w Buenos Aires

Jest taki czas w roku, w którym codzienny pęd ma się zatrzymać i skłonić ludzi do refleksji. Tym dniem jest Święto Zmarłych, choć postronny obserwator powiedzieć by mógł, że pęd jest wtedy podwójny. Są też takie miejsca, które do refleksji nad przemijaniem skłaniają cały rok. Trafiliśmy do takiego w Buenos Aires, na Cmentarz Recoleta. Cmentarz Recoleta znajduje się w dzielnicy o tej samej nazwie, która wywodzi się od francuskich zakonników spod znaku Franciszkanów – ojców „Recollets”. Francuzi zresztą zasłużyli się dzielnicy w znacznym stopniu, projektując nie tylko sam cmentarz, ale również najważniejsze zabytki Recolety, ale to nie o nich dziś […] Artykuł Cmentarze świata: Cmentarz Recoleta w Buenos Aires pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

TROPIMY PRZYGODY

Piasek, deska i pisco. Sandboarding w oazie Huacachina w Peru

Piasek ciągnie się kilometrami, na horyzoncie zachodzi słońce. Stajesz na skraju wysokiej wydmy. Kładziesz się na deskę snowbordową i… lecisz na niej w prosto w dół. To nie dziwny sen, tylko sandboarding w oazie Huacachina, w Peru. Zjeżdżając z zielonych i pięknych gór rezerwatu Nor Yauyos-Cochas, krajobraz zaczął się diametralnie zmieniać. Najpierw mijaliśmy suche, kamieniste góry, a potem zrobiło się płasko, gorąco i piaszczyście. Wjechaliśmy na teren peruwiańskiej pustyni. Tutejszy piasek przyciąga do siebie turystów co najmniej z kilku powodów: sandboarding, relaks w gorącej oazie oraz produkcja słynnego peruwiańskiego (tudzież chilijskiego – wciąż się spierają, kto zaczął!) trunku: pisco. No […] Artykuł Piasek, deska i pisco. Sandboarding w oazie Huacachina w Peru pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

TROPIMY PRZYGODY

Nor Yauyos-Cochas, czyli Peru poza szlakiem

Reserva paisajística Nor Yauyos-Cochas to nazwa, którą nawet trudno wymówić. A gdzie to w ogóle jest? W Peru, które przedeptywane jest przez dziesiątki tysięcy “backpackerów” oraz “wakacjuszy” z całego świata. Docierają oni w większości do tych samych miejsc, a stawiać krok za krokiem po Peru pomagają im przewodniki opisujące głównie te same miejsca. Dlatego na wagę złota są miejsca spoza listy tych najbardziej znanych. Miejsca, których nazwy nam jeszcze nic nic mówią. Jeszcze. Lokalizacja Rezerwat Nor Yauyos-Cochas (czytaj: nor jałjos-koczas) rozpościera się pomiędzy departamentami Lima i Junin. Wysokości wahają się pomiędzy 2500 a 5 750 m.n.p.m, czyli szczytem Pariacaca.  Reserva Paisajística […] Artykuł Nor Yauyos-Cochas, czyli Peru poza szlakiem pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

EWCYNA

This is a men’s world.. czy kobieta podróżująca solo ma się czego bać?

Jakiś czas temu post „Do you like sex..? Lydii, podróżniczki rowerowej z Holandii wzbudził dużą dyskusję na fejsbuku. Lydia opisuje zarówno dawne, jak i współczesne przypadki, głównie podczas podróży rowerem, kiedy to była molestowania seksualnie przez mężczyzn – czasem było to „niewinne” słowo, ale była tez niestety próba gwałtu. Większość panów czytających jej post na forum nie zdawała sobie sprawy z faktu, że takie rzeczy mogą mieć miejsce i mają, bo w podróży rowerem nic się nie zmienia – mężczyźni to wciąż mężczyźni a kobiety to kobiety. Oczywista choć nie zawsze jak się okazuje oczywista oczywistość. Zdziwiłam się wtedy, że oni nie wiedzą i obiecałam sobie, że opiszę także swoje historie z drogi. Nie były na szczęście aż tak drastyczne, ale nazwijmy to mało komfortowe. Japonia. Niedzielny wczesny poranek w Hiroszimie, cisza, spokój, zero przechodniów – ulice są wymarłe jakby to nie była Japonia. Tym razem jestem bez roweru, chcę złapać tramwaj zatem idę na przystanek. Wpatruję się w rozkład jazdy i staram się wydedukować, kiedy przyjedzie tramwaj. Jakiś miły przechodzień podchodzi jak rozumiem po to, by mi pomóc. Wgapia się w tabliczkę razem ze mną, po czym.. łapie mnie za pupę, za przód też i puszcza się biegiem w głąb ulicy. Nie wiem czy bardziej mnie to wkurza, czy mimo wszystko śmieszy.. „co sobie potrzymałeś przez te dwie sekundy to twoje, facet” przebiega mi przez głowę, ale to raczej dla dodania sobie animuszu. Tajlandia. Pedałuję sobie równo i miarowo, gdy wymija mnie jakiś chłopaczek na skuterze. „Hello” krzyczy no to „hello” – odpowiadam. Pozdrowienia słyszę wielokrotnie w ciągu dnia zwłaszcza, ze to zupełnie nie turystyczna, środkowa część kraju, więc ludzie są z reguły bardzo przyjaźnie nastawieni do z rzadka tu widywanych obcokrajowców. Chłopak jednak zawraca, chyba się chce zagadać. Gdy przystaję, coś tam duka do mnie po tajsku pokazując na zagajnik nieopodal. Marszczę czoło, ale wciąż myślę, że chyba mi się wydaje. Z trudem przychodzi mi zrozumienie propozycji, bo to dla mnie niepojęte – temu dziecku jeszcze nawet pierwszy wąs się nie sypnął a ma czelność składać mi propozycje. Mnie, która na oko mogłaby być jego matką. Gdy dotyka mojego dekoltu już nie mam wątpliwości, wrzeszczę na gówniarza pokazując, żeby się zabierał, bo zaraz zadzwonię na policję. Za chłopakiem zostaje smużka dymu z szybko odpalonego skutera. Wietnam. Niby pedałuję wtedy w towarzystwie, ale przejeżdżając przez miasto jakoś gubię chłopaków. Stoję gdzieś na poboczu w cieniu i czekam, aż się zjawią. Jadący na skuterze młody Wietnamczyk tez się tam przystaje. No to co, zatrzymał się i tyle. No, ale on coś tam do mnie mówi. Mówi a potem pokazuje pieniądze. Nie, nie wydaje mi się, proponuje mi seks. Po nim również po chwili zostaje smużka dymu z szybko odpalonego skutera. Gdy opowiadam zajście towarzyszowi podróży najbardziej interesuje go jakiego koloru był oferowany mi banknot. „Nie byłaś ciekawa, na ile cię wycenił?” słyszę. How nice. Kambodża. Przejeżdżam przez wioskę, gdzieś tam przystaję, cos tam jem, jadę dalej i tak przez kilkanaście kilometrów tylko mam wrażenie, że w tysiącu skuterów co jakiś czas widzę ten sam. Nie, jednak nie wydaje mi się jednak – gdy na drodze robi się puściej, wioska się kończy i nikną domy widzę ponownie stojący na poboczu skuter a schowany nieco w krzakach właściciel się onanizuje. Nie, to wcale nie jest śmieszne. Grecja. W okolicach południa upał jest nie do zniesienia, zatem zazwyczaj szukam miejsca w cieniu, rozkładam matę i przeczekuję gorąc. Tym razem jest to ni to zagajnik ni to park – żadna dzicz, raczej miejsce piknikowe z kilkoma ławkami i stołami gdzieś na obrzeżach niedużej miejscowości. Kończę przygotowywać jedzenie, gdy podjeżdża samochód, wysiada z niego nieco zasuszony starszy facet, zabiera ze swojego auta prowiant i kieruje się wprost do „mojego” stołu. Nie mam ochoty na towarzystwo, ale faktycznie to miejsce było akurat najlepsze. Po jakimś czasie miły pan częstuje mnie zimnym arbuzem i kotletem domowej roboty. Zna kilka słów po polsku, coś tam żartuje, ale ze angielskiego nie zna to tez rozmowa się raczej nie uda. Generalnie jemy w milczeniu, ja jeszcze dostaję dokładkę arbuza, kotleta też, zatem ponownie dziękuję no i zaczynam się zwijać. Pan wyjmuje mały notatnik i prosi mnie o telefon. Ciekawe po co, jak nie jesteśmy w stanie dogadać się w żadnym języku. Z uśmiechem tłumaczę, że nie mam. A to co – pokazuje na mój telefon no bo wszak posiadam to ustrojstwo. „Ale nie mam numeru greckiego” staram się wytłumaczyć, chociaż numer grecki akurat mam. Pan jakoś zdaje się nie mieć z tym problemu. „Ewa telefon” wciąż ma w dłoni wyciągnięty notatnik. Ja, że nie, nie ma po co. „Ewa telefon” powtarza wielokrotnie a mi się już ulewa. Choć miałam jeszcze chwilę zostać pakuję się czym prędzej. „Ewa telefon”! Pan jest uparty. „No, stop it!” moja mina, a wiem jaką potrafię mieć jak jestem zła, z pewnością nie zachęca do zawierania znajomości, ale z Greka wszystko jak widać to spływa. Wyjeżdżam wciąż słysząc za sobą „Ewa telefon!”. „A idź rzesz w cholerę” myślę sobie a to jego „Ewa telefon” brzmi mi w uszach do końca dnia. Musiał popsuć to całkiem miłe spotkanie. Przypadków greckich ciąg dalszy. Niewielkie miasteczko, robię zakupy, widzę przechodzącego noga za nogą dziadunia. Ledwo idzie, szur, szur.. szur, szur… Po jakimś czasie siadam na placu, gdzie łapię wifi, gapie się zatem w komórkę a w tym czasie dziadunio doszurał również tutaj. Człapie powoli i ciężko podpierając się laską. Gdy jest blisko mnie staje i z zaciekawieniem patrzy, coś mówi. Nie znam greckiego, więc w takich momentach staram się zwyczajnie być miła – uśmiech na twarz i gest bezradności – nie rozumiem co pan do mnie mówi niestety! Dziadek dotyka moich włosów. Hmmm… No dobra, tutaj to raczej niespotykany kolor – w Azji tez zdarzało mi się, że ludzie o kruczoczarnych włosach chcieli dotknąć włosów blond. Chwila, moment! Facet stara się przyciągnąć moją głowę do swojej twarzy jednocześnie przyciągając moją rękę do swojego rozporka. No rzesz! Chyba Cię facet pogięło! Odpycham dziada, bo już nie myślę o nim jak o miłym starszym panu i odchodzę wściekła. Grecja obfitowała jak widać w takie przypadki, spotkanie z kierowcą tira opisywałam tutaj. Ah, jeszcze Czarnogóra jesienią ubiegłego roku! Facet, który namierzył mój rozłożony na dziko namiot i w kompletnych ciemnościach stał w pobliżu, a ja sikając niemal po nogach ze strachu uciekłam zdecydowanie plasuje się w TOP 3 moich dziwnych spotkań z mężczyznami. I wreszcie – Polska! Kilka lat temu, kiedy jeszcze bałam się sypiać na dziko. Bieszczady, szukam noclegu, pojawia się jakaś agroturystyka, zatem to dobre miejsce do noclegu „na gospodarza”. Czy mogę rozstawić namiot? Ależ oczywiście, nie ma problemu, tam jest taka wiata, trawa przystrzyżona, proszę bardzo. Miło, przyjemnie, są jacyś goście i szykują grilla pod domem, ale wiata jest dość daleko i tam stawiam namiot. Bezpiecznie, prawda? Zasypiam, ale w środku nocy budzi mnie hałas. Kilku mężczyzn – czterech czy pięciu stoi wokół namiotu, świeci weń latarkami i.. udaje niedźwiedzie. Pijani w belę, ryczą, wyją, gadają głupoty i rzucają aluzje pod moim adresem. Zdecydowanie mają ubaw, a ja leżę zesztywniała ze strachu słysząc tylko jak wali mi serce a przez głowę przechodzą najgorsze scenariusze. Alkohol zmienia ludzi, nie wiem, co może przyjść im do głowy. Nie wiem, ile czasu to trwa, ale gdy w końcu oddalają się zataczając ze śmiechu, łapię plecak z dokumentami, kurtkę i biegnę do lasu. Siedzę tam półtorej godziny trzęsąc się nie wiadomo z czego bardziej – strachu czy zimna. Gdy od dłuższego czasu nikogo nie słyszę decyduję się wrócić do namiotu, ale już nie usypiam. Jak tylko wstaje świt zwijam się i wyjeżdżam. Żałuję jedynie, że nie poszłam „podziękować” gospodarzowi. Od tamtej pory moje noclegi „na gospodarza” niemal się skończyły. Może ktoś powie – słabe ta akcje, przecież nic się nie stało. Na szczęście nic się nie stało, ale na pewno nie było mi do śmiechu. Czułam strach, niechęć, złość. Jestem kobietą w podróży solo bo tak lubię podróżować i nie chce się bać. Takie, choćby niewinnie wyglądające sytuacje nie powinny mieć miejsca. Żeby nie było. To nie jest tak, że czuję się w permanentnym niebezpieczeństwie, bo każdy napotkany pan czyha na moja kobiecość – wręcz przeciwnie, twierdzę, że kobieta podróżująca w pojedynkę wzbudza w innych bardziej chęć zaopiekowania się i niesienia pomocy, czego doświadczyłam dziesiątki razy. Zatem – czy kobieta w podróży w pojedynkę ma się czego bać? Odpowiem, wbrew panującym hurraoptymistycznym opiniom – czasem jednak tak. Nie powinna nigdy zapominać, że jest kobietą, a ten drobny fakt wiele zmienia. Ja mam kilka swoich zasad bezpieczeństwa w podróży, o których pisałam we wpisie „Dla Kobiet” i wierzę, że stosowanie się do nich mi pomaga. Widać jednak, że nie zawsze i powyższymi przykładami chcę jedynie potwierdzić to co napisała Lydia – tak, to się dzieje naprawdę, miejmy tego świadomość. Może opiszecie swoje doświadczenia? Wszystkim bez wyjątku życzę bezpiecznych podróży.

TROPIMY PRZYGODY

Machu Picchu. Zobaczyć i nie zbankrutować

Machu Picchu to według setek rankingów jeden z cudów świata, a dla milionów osób na  całym świecie mniej lub bardziej osiągalne marzenie. Będąc w Peru można oczywiście odwiedzić wiele ciekawszych miejsc, zostawiając Machu Picchu milionom innych turystów. Pozostawiłoby to pewnie jednak niedosyt po powrocie do domu. Przedstawiamy wam więc nasze wrażenia z tego miejsca oraz praktyczne porady jak najlepiej zorganizować tam wyjazd. HISTORIA MIEJSCA Miasto powstało w połowie XV i w dotychczas niewyjaśnionych okolicznościach opustoszało mniej więcej sto lat później, nie będąc jeszcze ukończone. Nazwa Machu Picchu oznacza „stary szczyt”. Miejsce zostało „odkryte” a w zasadzie „upublicznione” przez amerykańskiego uczonego […] Artykuł Machu Picchu. Zobaczyć i nie zbankrutować pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

TROPIMY PRZYGODY

Lima w 2 dni

Jakoś tak się przyjęło, że zazwyczaj stałym punktem wizyty w danym kraju jest jego stolica. Rzeczywiście, stolice poza zabytkami oferują zazwyczaj najwięcej rozrywki, wydarzeń kulturalnych, największą bazę noclegową i kulinarną. Są też często jednym z ważniejszych miejsc w historii danego kraju. Lima również cieszy się sporą popularnością odwiedzających Peru, ale czy zasłużenie? Lima należy do jednych z największych miast Ameryki Południowej. Obecnie co trzeci mieszkaniec Peru mieszka w stolicy. Populacja miasta przekroczyła 8 milionów, a jego aglomeracja ponad 10 milionów. Lima założył w XVI wieku Francisco Pizzaro (pierwsza nazwa to „Miasto Królów”) jako zaplecze do podboju Imperium Inków. Przez lata […] Artykuł Lima w 2 dni pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

TROPIMY PRZYGODY

Wegetarianin w Peru

O ile wegetarianin tudzież weganin w Ameryce Południowej łatwego życia nie ma, o tyle jak od każdej reguły znajdziemy tu wyjątek. Jest nim Peru. Kraj, którego kuchnia uznawana jest za jedną z najlepszych na świecie, a na pewno najlepszą w Ameryce Południowej. Kraj, do którego coraz więcej osób przyjeżdża nie tylko dla Machu Picchu czy Kanionu Colca, ale również i jego kuchni. Także wegetarianin w Peru źle mieć nie będzie. Kuchnia Peru, jak każdego chyba kraju na świecie (może z wyjątkiem Indii) zdominowana jest przez mięso. Jest to jednak kraj tysiąca składników, kuchni bogatej w warzywa i przyprawy (w porównaniu […] Artykuł Wegetarianin w Peru pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

TROPIMY PRZYGODY

Jakie treki do „Amereki”? Test butów trekkingowych Salzman WP

Życie lubi pogrywać sobie z nami w ten sposób, że wybory, które są dla nas najważniejsze i decydujące zazwyczaj są tymi najtrudniejszymi. Wybór butów trekkingowych zarówno na krótsze wypady, jak i w długą podróż do takich należy. Poniżej nasz test butów trekkingowych Keen sprawdzonych w bardzo różnych warunkach. Przed wyjazdem na 10 miesięcy do Ameryki Południowej dostaliśmy do przetestowania buty Keen Saltzman WP wysokie w wersji męskiej oraz damskiej. Według zapewnień producenta jest to obuwie bardzo dobre na piesze wycieczki w góry, ponieważ jest trwałe, lekkie, wodoodporne i w pełni zapewniające oddychalność. Pomyśleliśmy, że to buty dla nas, ponieważ były […] Artykuł Jakie treki do „Amereki”? Test butów trekkingowych Salzman WP pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

Tam szum Prutu, Czeremoszu

EWCYNA

Tam szum Prutu, Czeremoszu

TROPIMY PRZYGODY

Niespodzianka! Jesteśmy w Polsce… ale tylko na chwilę

Jesteśmy w Polsce! Część z Was już wie dzięki Facebookowi i Snapchatowi, ale zapewne zastanawiacie się, jak to możliwe, skoro mieliśmy kręcić się jeszcze trochę po Brazylii, a w listopadzie polecieć do Nowej Zelandii z Chile. A tu nagle jesteśmy w Polsce, niespodzianka! Pierwszą rzeczą po przylocie było zrobienie niespodzianki Rodzicom i przyjaciołom. A nie, pierwsze były pierogi i smażony ser

ATE-TRIPS

Nadleśnictwo Rudy Raciborskie na rower

W poszukiwaniu pierwszych oznak jesieni ruszyliśmy do lasu, a dokładnie do Rudzkich Lasów. Zostawiamy samochód na parkingu i ruszamy w las. Ludzi w niedzielę sporo.... Dużo rowerzystów, biegaczy i kijkowców- nordic walking. Każdy znajdzie coś dla siebie, bo są tu ścieżki asfaltowe jak i również piaszczyste, szutrowe i typowo leśne. Świetne miejsce blisko Raciborza, Kędzierzyna Koźla,

TROPIMY PRZYGODY

Jak zorganizować trekking w Cordillera Blanca?

Peru to kraj niezliczonych atrakcji. Starożytne ruiny Imperium Inków, kolonialna architektura miast, majestatyczne góry, pustynie oraz Puszcza Amazońska. Perłą wśród peruwiańskich Andów jest z pewnością pasmo Cordillera Blanca, a jedną z jej najbardziej malowniczych tras – Santa Cruz. I tu zaczynają się pytania dotyczące trekkingu. Samemu czy z agencją? Co zabrać? Ile to będzie kosztowało? I najważniejsze: kto za to wszystko zapłaci? Poniżej praktyczny przewodnik jak zorganizować trekking Santa Cruz w Cordillera Blanca. Przyznać muszę, że choć spędziliśmy w Peru 2 miesiące, to dalej mamy wrażenie, że więcej o tym kraju nie wiemy niż wiemy. Jego ogrom i ilość atrakcji, […] Artykuł Jak zorganizować trekking w Cordillera Blanca? pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

TROPIMY PRZYGODY

Trekking Santa Cruz w najpiękniejszych górach w Peru

4 dni, 45 kilometrów i tysiące zniewalających widoków. Tak można w telegraficznym skrócie podsumować trekking Santa Cruz w Cordillera Blanca w Peru. W naszym osobistym rankingu miejsc w Ameryce Południowej zajmuje miejsce w czołówce. Dlaczego? Poranny szron pokrywał namiot, ale jeszcze tego nie wiedzieliśmy. Wiedzieliśmy tylko, że trudno wyjść spod ciepłego śpiwora. Ubraliśmy się błyskawicznie we wszystko, co mieliśmy i wygrzebaliśmy z naszego małego namiotu. Właśnie wstawało słońce, oświetlając pięknymi żółciami i pomarańczami otaczające nas, ośnieżone szczyty. To dlatego tu jesteśmy, dlatego wytrzymujemy to zimno i niewygodę. Dla tej zniewalającej Natury. Nie planowaliśmy trekkingu Santa Cruz w Peru. Co więcej, […] Artykuł Trekking Santa Cruz w najpiękniejszych górach w Peru pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

TROPIMY PRZYGODY

Iquitos – najbrzydsze miasto świata

Peru nie słynie z pięknych miast. Niewiele jest takich, które zachwycają, a jeśli już, to tylko starówką. Jest jednak jedno, które nie zachwyca absolutnie niczym. Co więcej, można wręcz powiedzieć, że odstrasza. Mowa o Iquitos – najbrzydszym mieście Ameryki Południowej. Zaryzykuję nawet tezę odważniejszą: Iquitos jest najbrzydszym miastem świata. Oczywiście, zapewne są na naszej planecie brzydsze, ale do tej pory ich nie widziałam, więc największe miasto, do którego nie można dojechać lądem póki co wygrywa ten mój niezbyt prestiżowy ranking. Nie tylko widziałam Iquitos, więcej: utknęliśmy w nim na tydzień. Jako że na zwiedzanie Iquitos wiele czasu nie potrzeba, był to […] Artykuł Iquitos – najbrzydsze miasto świata pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

TROPIMY PRZYGODY

Jak zorganizować rejs po Amazonce?

Amazonka to marzenie. Królowa rzek, która od stuleci rozpalała wyobraźnię podróżników. Rzeka, która przez dziesiątki lat toczyła wojnę o prymat i tytuł tej najdłuższej z Nilem. Rzeka, która daje życie wielkiemu ekosystemowi – Puszczy Amazońskiej, tysiącu gatunkom roślin, setkom gatunków zwierząt oraz wielu lokalnym społecznościom. Marzenie o rejsie można łatwo spełnić. Podpowiadamy, jak zorganizować na własną rękę krótki rejs po Amazonce. Na rejs po Amazonce do Iquitos (największego miasta na Ziemi, do którego nie da się dostać drogą lądową) można wybrać się z Yurimaguas (dwa i pół dnia) oraz z Pucallpy (trzy dni). My, wjeżdżając do Peru od północy, zdecydowaliśmy […] Artykuł Jak zorganizować rejs po Amazonce? pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

TROPIMY PRZYGODY

Dobre praktyki w turystyce: Andean Lodges

Staramy się zwracać uwagę na odpowiedzialność biznesu w turystyce. Z niektórych atrakcji świadomie rezygnujemy, bo nie chcemy przykładać do nich swojej ręki. A jest w czym wybierać, niestety. Gdyby więcej firm i turystów/podróżników przejmowało się negatywnym wpływem na środowisko, mieszkańców czy zwierzęta, świat byłby piękniejszy. Przykłady można mnożyć. Głośna niedawno sprawa świątyni tygrysów w Tajlandii, wychowywane z pomocą przemocy i strachu słonie, ledwie opłacani pracownicy (lub nieopłacani wcale), wyrzucanie wszystkich odpadków z hoteli do oceanu, marnowanie hektolitrów wody na codzienne pranie ręczników każdego gościa, i tak dalej, długo by tak można wymieniać. Są jednak wyjątki. Nie każda firma w branży turystycznej […] Artykuł Dobre praktyki w turystyce: Andean Lodges pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

EWCYNA

Ucieczka z krainy słoneczników

Rodopy, Bułgaria. Na trasie od Adriatyku do Morza Czarnego z początkowej piątki została nas trójka – ja, Janek i szkocki Bob. Przełom czerwca i lipca roku 2010 to czas Mundialu – jak ktoś zna Boba to wie, że futbol to dla niego rzecz święta. Nie przegapi żadnego meczu. Nie przegapienie żadnego meczu podczas podróży rowerem to nie jest takie znowu hop siup. Trzeba kombinować, trzeba się poświęcać dla dobra sprawy, ale to już Bob ma nieźle obcykane – zawsze gdzieś się ten telewizor znajdzie, spod ziemi go wytrzaśnie, do ludzi się wprosi, piwem poleje – chętni się znajdą. Zadnych tam smartfonów czy innych GPS-ów nie posiadamy, papierowa mapa na której ciemniejszym kolorem zaznaczono wyższe partie górskie sugeruje, że nie będzie prosto i szybko. Góry są, to tak być musi i już. Janek powoli jedzie, ja jak to ja – głównie pcham rower, Janek na mnie czeka, Bob znika z serpentynowego horyzontu. Celem jest położone za przełęczą miasto Gocze Delczew a przede wszystkim mecz finałowy! Gdy około siódmej widzimy z Jankiem kierunkowskaz do położonego w wiosce guesthousu postanawiamy (no ok, ja wiodę prym w tej decyzji) odpuścić. Jest miła wioska, jest klimatyczny pensjonacik, jest telewizornia. Tylko Boba nie ma. Pojechał. Wiedziony myślą o obejrzeniu meczu naciskał usilnie na pedały, aż dotarł na przełęcz około 22.00 po czym po ciemku, ze szwankujacymi hamulcami sturlał się na przedmieścia miasta w sam raz na ostatnie minuty dogrywki. To się nazywa poswięcen ie, to się nazywa pasja! Zarówno ja jak i Janek w tym czasie pomimo szczerych chęci i kibicowania zasnęliśmy przed telewizorem. Bob wyprzedził nas jak się potem okazało o jakieś 50 km, spotkaliśmy się po kilku dniach w pięknym mieście Płowdiw. Pociąg zawiózł nas nad Morze Czarne, które było owszem czarne, ale od ilości moczących się w nim ludzi – z zaplanowanych 2,5 dni w Złotych Piaskach zdecydowanie wystarczyłoby by mi pół. (Galeria z podróży w 2010 r. jest tutaj) I między innymi dlatego teraz nad Morze Czarne nie jadę. Bułgaria południowo-wschodnia, gdzie wjechałam teraz to zupełnie inna Bułgaria niż ta schowana w zielonych górach. Tu na nizinach upał nie słabnie, pola słoneczników i kukurydzy ciągną się po horyzont przeplatane jedynie dużymi połaciami nieużytków. Bryczki zaprzężone w konie mijają mnie licznie. Nie ma już sikawek z wodą, które przez całe dnia nawadniały pola uprawne w Grecji. Jest natomiast dużo biedy i ludzkiej życzliwości. Ludzie na mój widok są życzliwie zainteresowani – tu kawa, tam kawa, jakieś ogórki, pomidory, jakiś melon w podarunku. Ktoś pokazuje ujęcie z wodą (och, jak bardzo brakuje greckich wszędobylskich żródełek!), ktoś prowadzi do baru z domowym jedzeniem, gdzie jak widzę po kolejce stołuje się pól miasteczka. I gdzie za pyszny obiad zostawiam równowartość jakiś 10 zł. Właściciel hoteliku, przed którym zatrzymuję się by złapać internet tez zaprasza na kawę. Miło by mu było, abym została, ale jest jeszcze przed południem, więc dziękuję i jadę dalej. Trochę szkoda, bo cena przystępna, jakieś 10 EUR. Jadę jeszcze jakieś 20 km i nadchodzi burza. Po trzech godzinach siedzenia na przystanku końca nie widać, miejsca do zatrzymania się również. Na to wszystko przychodzi pytanie od właściciela hotelu – gdzie jestem, czy wszystko w porządku? Może jednak bym u niego chciała przenocować? Może po mnie przyjechać. W głowie krążą mi tysiąc myśli, czy wypada i czy coś innego nie jest na rzeczy, po czym wygrywa wizja czystego suchego lokum a właściciel okazuje się być zakochanym górskim piechurem, co to w polskich Tatrach też bywał. Zostaję na dwie noce. Otoczenie nader skromne. Czerwona cegła domów z rzadka pokryta jest jakimś tynkiem, co drugie okno w domu zasłonięte, dyktą zabite, ofoliowane. W ogrodzeniach trudno się często dopatrzeć spoiwa – kopnąć i się rozwali. Przez trzy dni widze jeden nowo wybudowany dom. Nie tak wyobrażałam sobie kraj od 9 lat należący do Unii Europejskiej. Widzę jakieś nowe boisko i modernizowanę linię kolejową na trasie Berlin – Istambuł, ale to wszystko. Straszą postsowieckie duchy upadłych fabryk, zakładów, sklepów, PGR-ów, wzrok ciągle natrafia na jakieś ruiny, na widok których nie mam nawet ochoty wyciągać aparatu. Przed domami swojsko – kilka grządek, tu pomidor, tu papryka, jakiś koń, osiołek, łazi kilka kur czy kaczek. Kiedyś dużo się tu działo, było dobrze powiadają napotkani ludzie. Bułgaria czasy świetności, kiedy to luksusem w socjalistycznej rzeczywistości były wczasy nad Morzem Czarnym ma już niestety za sobą. Obecnie plaża w Słonecznym Brzegu staje się popularna jako miejsce taniej rozrywki wśród młodych przybyszów z zachodniej Europy i nie kojarzy się zbyt dobrze. Potwierdza to przewodniczka po Veliko Tarnowo – historycznym mieście, byłej stolicy kraju zanim przeniesiono ją do Sofii. Miejscu, do którego na szczęście udaje mi się dotrzeć i zobaczyć coś więcej niż tylko połacie słoneczników. Zgodnie z informacjami wyczytanymi w przewodniku Bezdroży, po przekroczeniu pasma gór masywu Centralnego Bałkanu, który zgodnie z nazwa centralnie i horyzontalnie przecina Bułgarię wkroczyłam w strefę klimatu umiarkowanego. Noce stały się chłodniejsze, powłoka namiotu rano jest mokra od rosy, ale i temperatura w ciągu dnia w końcu sprostała moim życzeniom i spadła poniżej 30 stopni. Domom tez przybyło tynków a i obejścia jakby zasobniejsze od tych na południu. Bułgaria malutki kraj. Niecały tydzień i jestem w Rumunii. Ta dla odmiany zaskakuje mnie bardzo pozytywnie i w regionie, przez który jechałam nie zauważyłam żadnych większych różnic w stosunku do Polski – no, oprócz może od jeżdżacej wciąż dużej ilości bryczek i wozów drabiniastych – każdy we wsi zdaje się takowa posiadać wespół z jakimś dobrej marki samochodem. Są za to niezwykle ciekawe architektonicznie domy otoczone małymi arkadami – kolorowe, wesołe, obejścia zadbane. Przed domami na ulicy całe dnie przesiadują ludzie obserwując drogę, na ktorej niewiele się dzieje. Ot, takie normalne wiejskie obrazki. Wszystkie drogi zdawały się prowadzić do położonego kilkadziesiąt kilometrów od granicy Bukaresztu a ja bardzo nie chciałam tam jechać. Nie bawi mnie wjeżdżanie i wyjeżdżanie z dużych miast, jakoś nie chciałam dać stolicy kraju szansy a ono nie chciało mnie wypuścić ze swojej orbity. Trzy dni krążenia a ja wciąż krążyłam jak satelita. Wiele rzek, niewiele mostów, tu drogę rozmyło, tam coś tam.. Do tego skończyły się drogi poboczne a główna krajowa międzynarodowa urywała głowę. a perspektywa pozostania na niej aż do granicy z Ukrainą była niezwykle przygnębiająca. To jest zupełnie niezgodne z moją wizją podróżowania i perspektywa pozostanie na tej drodze do granicy z Ukrainą nie była najweselsza. Odkąd tylko podjęłam decyzję, że nie będę się bawić w żadne samoloty, żeby przyjechać do kraju we wrześniu stało się dla mnie jasne, że na jakimś etapie podróży będę musiała się podeprzeć – zgrozo! – pociągiem. I niestety stało się też jasne, że do Indii tak szybko nie dojadę. I też, że tam gdzie najciekawiej, czyli w Rumuńskie Karpaty muszę sobie teraz muszę odpuścić. Na szczęście już się tam trochę onegdaj pokręciłam. Tego dnia ruszyłam wyjątkowo późno. Już drugi dzień męczy mnie żołądek i trzyma w poziomie do jakiejś 10tej. Wiatr wieje wyjątkowo silnie w twarz, ciężarówki śmigają na bogato a ja przeglądając po raz enty mapę zastanawiałam się jak temu zaradzić. Mała miejscowość, mała stacja kolejowa. Hmmm. Wszelkie znalezione w necie informacje sugerują, że w Rumunii zabranie roweru do pociągu nie jest możliwe, ale się spytam. Na stacyjkę wjeżdża pociąg. Jakem wygodnicka, podoba mi się. Nieduży, niskopodłogowy (co w tutejszych warunkach stacyjnych oznacza próg na wysokości uda, ale nie nosa). Staram się dowiedzieć dokąd jedzie, ale nikt mnie nie rozumie. Pani w kasie na moje pytanie, czy mogę zabrać rower zaczyna gdzieś dzwonić.. w tym czasie dowiaduję się, gdzie jedzie pociąg i lokalizuję to miejsce – północ, super – miasto Barlad to mój azymut! Pani wciąż na słuchawce pokazuje mi palcem, ze odjazd za minutę a pociąg dodatkowo stoi na peronie drugim. Odpalam wrotki, żegnam panią szybkim machnięciem i „dziękuję”, wylatuję z budynku, łapię rower i .. na to wtacza się inny pociąg na peron 1 blokując przejście.Ręce mi opadają, ale widzę na końcu peronu jeszcze jedno odległe przejście po torach. Gdy się przez nie przeturluję pan w ładnym pociągu daje znak do odjazdu. I tu zwolnijmy nieco taśmę i obejrzymy sytuację jak w zwolnionym tempie – staram się jednocześnie biec, machać i ciągnąć rower krzycząc „nieeee, stooop, ja też do Barlaaaaad!”. Skutkuje. Działa jak mój wrzask na psy, którego się nauczyłam w Grecji a na który zamierają bez ruchu nie tylko psy, ale tez pół wioski patrząc kto się drze i dlaczego. Więc tu także, pan konduktor zamiera w bezruchu obserwując zjawisko, jakim jestem a ja w tym czasie dopadam pociągu. Siłami rąk kilku chłopa wracających z porannej zmiany bicykl zostaje umieszczony bezpiecznie w środku, mi udaje się wsiąść o siłach własnych. Odjeżdżamy. Konduktor po otrząśnięciu się z szoku wystawia mi bilet również na rower – czyli można! W ciągu 2,5 godziny zupełnie nieoczekiwanie znajduję się w Galati (pol. Gałacz) – mieście położonym na granicy rumuńsko-mołdawsko-ukraińskiej. Do Stasiukowego Babadag stąd blisko. Pograniczny Dunaj ma tutaj wysoki brzeg a pofałdowane zielone pagórki wyparły wypalone słońcem pola kukurydzy i słoneczników. Hurraaa! Gdy po noclegu gdzieś na macie za kościołem rankiem stawiam się ponownie na stacji z planem ogarnięcia się i skorzystania z netu (na większości stacji kolejowych jest wifi) widzę stojący na peronie… ładny pociąg z napisem Jassy, która jest byłą stolicą historycznego regionu Mołdawii (Mołdawii – kraju i Mołdawii – regionu obecnej Rumunii) i miejscem, które bardzo chciałam odwiedzić a się na to nie zanosiło – dalszego ciągu historii można się domyśleć. Pozdrawiam z Jassy. Wciąż bardzo tu królewsko.