EWCYNA
This is a men’s world.. czy kobieta podróżująca solo ma się czego bać?
Jakiś czas temu post „Do you like sex..? Lydii, podróżniczki rowerowej z Holandii wzbudził dużą dyskusję na fejsbuku. Lydia opisuje zarówno dawne, jak i współczesne przypadki, głównie podczas podróży rowerem, kiedy to była molestowania seksualnie przez mężczyzn – czasem było to „niewinne” słowo, ale była tez niestety próba gwałtu. Większość panów czytających jej post na forum nie zdawała sobie sprawy z faktu, że takie rzeczy mogą mieć miejsce i mają, bo w podróży rowerem nic się nie zmienia – mężczyźni to wciąż mężczyźni a kobiety to kobiety. Oczywista choć nie zawsze jak się okazuje oczywista oczywistość. Zdziwiłam się wtedy, że oni nie wiedzą i obiecałam sobie, że opiszę także swoje historie z drogi. Nie były na szczęście aż tak drastyczne, ale nazwijmy to mało komfortowe.
Japonia. Niedzielny wczesny poranek w Hiroszimie, cisza, spokój, zero przechodniów – ulice są wymarłe jakby to nie była Japonia. Tym razem jestem bez roweru, chcę złapać tramwaj zatem idę na przystanek. Wpatruję się w rozkład jazdy i staram się wydedukować, kiedy przyjedzie tramwaj. Jakiś miły przechodzień podchodzi jak rozumiem po to, by mi pomóc. Wgapia się w tabliczkę razem ze mną, po czym.. łapie mnie za pupę, za przód też i puszcza się biegiem w głąb ulicy. Nie wiem czy bardziej mnie to wkurza, czy mimo wszystko śmieszy.. „co sobie potrzymałeś przez te dwie sekundy to twoje, facet” przebiega mi przez głowę, ale to raczej dla dodania sobie animuszu.
Tajlandia. Pedałuję sobie równo i miarowo, gdy wymija mnie jakiś chłopaczek na skuterze. „Hello” krzyczy no to „hello” – odpowiadam. Pozdrowienia słyszę wielokrotnie w ciągu dnia zwłaszcza, ze to zupełnie nie turystyczna, środkowa część kraju, więc ludzie są z reguły bardzo przyjaźnie nastawieni do z rzadka tu widywanych obcokrajowców. Chłopak jednak zawraca, chyba się chce zagadać. Gdy przystaję, coś tam duka do mnie po tajsku pokazując na zagajnik nieopodal. Marszczę czoło, ale wciąż myślę, że chyba mi się wydaje. Z trudem przychodzi mi zrozumienie propozycji, bo to dla mnie niepojęte – temu dziecku jeszcze nawet pierwszy wąs się nie sypnął a ma czelność składać mi propozycje. Mnie, która na oko mogłaby być jego matką. Gdy dotyka mojego dekoltu już nie mam wątpliwości, wrzeszczę na gówniarza pokazując, żeby się zabierał, bo zaraz zadzwonię na policję. Za chłopakiem zostaje smużka dymu z szybko odpalonego skutera.
Wietnam. Niby pedałuję wtedy w towarzystwie, ale przejeżdżając przez miasto jakoś gubię chłopaków. Stoję gdzieś na poboczu w cieniu i czekam, aż się zjawią. Jadący na skuterze młody Wietnamczyk tez się tam przystaje. No to co, zatrzymał się i tyle. No, ale on coś tam do mnie mówi. Mówi a potem pokazuje pieniądze. Nie, nie wydaje mi się, proponuje mi seks. Po nim również po chwili zostaje smużka dymu z szybko odpalonego skutera. Gdy opowiadam zajście towarzyszowi podróży najbardziej interesuje go jakiego koloru był oferowany mi banknot. „Nie byłaś ciekawa, na ile cię wycenił?” słyszę. How nice.
Kambodża. Przejeżdżam przez wioskę, gdzieś tam przystaję, cos tam jem, jadę dalej i tak przez kilkanaście kilometrów tylko mam wrażenie, że w tysiącu skuterów co jakiś czas widzę ten sam. Nie, jednak nie wydaje mi się jednak – gdy na drodze robi się puściej, wioska się kończy i nikną domy widzę ponownie stojący na poboczu skuter a schowany nieco w krzakach właściciel się onanizuje. Nie, to wcale nie jest śmieszne.
Grecja. W okolicach południa upał jest nie do zniesienia, zatem zazwyczaj szukam miejsca w cieniu, rozkładam matę i przeczekuję gorąc. Tym razem jest to ni to zagajnik ni to park – żadna dzicz, raczej miejsce piknikowe z kilkoma ławkami i stołami gdzieś na obrzeżach niedużej miejscowości. Kończę przygotowywać jedzenie, gdy podjeżdża samochód, wysiada z niego nieco zasuszony starszy facet, zabiera ze swojego auta prowiant i kieruje się wprost do „mojego” stołu. Nie mam ochoty na towarzystwo, ale faktycznie to miejsce było akurat najlepsze. Po jakimś czasie miły pan częstuje mnie zimnym arbuzem i kotletem domowej roboty. Zna kilka słów po polsku, coś tam żartuje, ale ze angielskiego nie zna to tez rozmowa się raczej nie uda. Generalnie jemy w milczeniu, ja jeszcze dostaję dokładkę arbuza, kotleta też, zatem ponownie dziękuję no i zaczynam się zwijać. Pan wyjmuje mały notatnik i prosi mnie o telefon.
Ciekawe po co, jak nie jesteśmy w stanie dogadać się w żadnym języku. Z uśmiechem tłumaczę, że nie mam. A to co – pokazuje na mój telefon no bo wszak posiadam to ustrojstwo. „Ale nie mam numeru greckiego” staram się wytłumaczyć, chociaż numer grecki akurat mam. Pan jakoś zdaje się nie mieć z tym problemu. „Ewa telefon” wciąż ma w dłoni wyciągnięty notatnik. Ja, że nie, nie ma po co. „Ewa telefon” powtarza wielokrotnie a mi się już ulewa. Choć miałam jeszcze chwilę zostać pakuję się czym prędzej. „Ewa telefon”! Pan jest uparty. „No, stop it!” moja mina, a wiem jaką potrafię mieć jak jestem zła, z pewnością nie zachęca do zawierania znajomości, ale z Greka wszystko jak widać to spływa. Wyjeżdżam wciąż słysząc za sobą „Ewa telefon!”. „A idź rzesz w cholerę” myślę sobie a to jego „Ewa telefon” brzmi mi w uszach do końca dnia. Musiał popsuć to całkiem miłe spotkanie.
Przypadków greckich ciąg dalszy. Niewielkie miasteczko, robię zakupy, widzę przechodzącego noga za nogą dziadunia. Ledwo idzie, szur, szur.. szur, szur… Po jakimś czasie siadam na placu, gdzie łapię wifi, gapie się zatem w komórkę a w tym czasie dziadunio doszurał również tutaj. Człapie powoli i ciężko podpierając się laską. Gdy jest blisko mnie staje i z zaciekawieniem patrzy, coś mówi. Nie znam greckiego, więc w takich momentach staram się zwyczajnie być miła – uśmiech na twarz i gest bezradności – nie rozumiem co pan do mnie mówi niestety! Dziadek dotyka moich włosów. Hmmm… No dobra, tutaj to raczej niespotykany kolor – w Azji tez zdarzało mi się, że ludzie o kruczoczarnych włosach chcieli dotknąć włosów blond. Chwila, moment! Facet stara się przyciągnąć moją głowę do swojej twarzy jednocześnie przyciągając moją rękę do swojego rozporka. No rzesz! Chyba Cię facet pogięło! Odpycham dziada, bo już nie myślę o nim jak o miłym starszym panu i odchodzę wściekła.
Grecja obfitowała jak widać w takie przypadki, spotkanie z kierowcą tira opisywałam tutaj. Ah, jeszcze Czarnogóra jesienią ubiegłego roku! Facet, który namierzył mój rozłożony na dziko namiot i w kompletnych ciemnościach stał w pobliżu, a ja sikając niemal po nogach ze strachu uciekłam zdecydowanie plasuje się w TOP 3 moich dziwnych spotkań z mężczyznami.
I wreszcie – Polska! Kilka lat temu, kiedy jeszcze bałam się sypiać na dziko. Bieszczady, szukam noclegu, pojawia się jakaś agroturystyka, zatem to dobre miejsce do noclegu „na gospodarza”. Czy mogę rozstawić namiot? Ależ oczywiście, nie ma problemu, tam jest taka wiata, trawa przystrzyżona, proszę bardzo. Miło, przyjemnie, są jacyś goście i szykują grilla pod domem, ale wiata jest dość daleko i tam stawiam namiot. Bezpiecznie, prawda? Zasypiam, ale w środku nocy budzi mnie hałas. Kilku mężczyzn – czterech czy pięciu stoi wokół namiotu, świeci weń latarkami i.. udaje niedźwiedzie. Pijani w belę, ryczą, wyją, gadają głupoty i rzucają aluzje pod moim adresem. Zdecydowanie mają ubaw, a ja leżę zesztywniała ze strachu słysząc tylko jak wali mi serce a przez głowę przechodzą najgorsze scenariusze. Alkohol zmienia ludzi, nie wiem, co może przyjść im do głowy. Nie wiem, ile czasu to trwa, ale gdy w końcu oddalają się zataczając ze śmiechu, łapię plecak z dokumentami, kurtkę i biegnę do lasu. Siedzę tam półtorej godziny trzęsąc się nie wiadomo z czego bardziej – strachu czy zimna. Gdy od dłuższego czasu nikogo nie słyszę decyduję się wrócić do namiotu, ale już nie usypiam. Jak tylko wstaje świt zwijam się i wyjeżdżam. Żałuję jedynie, że nie poszłam „podziękować” gospodarzowi. Od tamtej pory moje noclegi „na gospodarza” niemal się skończyły.
Może ktoś powie – słabe ta akcje, przecież nic się nie stało. Na szczęście nic się nie stało, ale na pewno nie było mi do śmiechu. Czułam strach, niechęć, złość. Jestem kobietą w podróży solo bo tak lubię podróżować i nie chce się bać. Takie, choćby niewinnie wyglądające sytuacje nie powinny mieć miejsca.
Żeby nie było. To nie jest tak, że czuję się w permanentnym niebezpieczeństwie, bo każdy napotkany pan czyha na moja kobiecość – wręcz przeciwnie, twierdzę, że kobieta podróżująca w pojedynkę wzbudza w innych bardziej chęć zaopiekowania się i niesienia pomocy, czego doświadczyłam dziesiątki razy.
Zatem – czy kobieta w podróży w pojedynkę ma się czego bać? Odpowiem, wbrew panującym hurraoptymistycznym opiniom – czasem jednak tak. Nie powinna nigdy zapominać, że jest kobietą, a ten drobny fakt wiele zmienia. Ja mam kilka swoich zasad bezpieczeństwa w podróży, o których pisałam we wpisie „Dla Kobiet” i wierzę, że stosowanie się do nich mi pomaga. Widać jednak, że nie zawsze i powyższymi przykładami chcę jedynie potwierdzić to co napisała Lydia – tak, to się dzieje naprawdę, miejmy tego świadomość.
Może opiszecie swoje doświadczenia? Wszystkim bez wyjątku życzę bezpiecznych podróży.