Jak fajnie spędzić dzień na Podlasiu?

URLOP NA ETACIE

Jak fajnie spędzić dzień na Podlasiu?

Bezkresne połoniny Świdowca w czerni i bieli. Wstęp do relacji z wyprawy

Biegun Wschodni

Bezkresne połoniny Świdowca w czerni i bieli. Wstęp do relacji z wyprawy

With love

Kurs Przewodników Beskidzkich: Beskid Sądecki (Pasmo Radziejowej)

Tej nocy była pełnia. Chmury szybko przesuwały się po niebie, raz po raz odsłaniając idealnie okrągłą tarczę księżyca, którego światło jasnym blaskiem zalewało skąpaną w chmurach dolinę Popradu. Ciszę, która wraz z ciemnością spłynęła na świat mącił tylko jeden dźwięk. Skrzyp, skrzyp, skrzyp. Człowiek, który postawił w tym miejscu huśtawkę był geniuszem. Bujałam się przez dłuższą chwilę uśmiechając do rozciągających się przede mną widoków i nie mogłam się nacieszyć tym, jak idealna jest ta chwila radosnego spokoju. W ciągu trzech dni przelały się przeze mnie chyba wszystkie rodzaje uczuć. Beskid Sądecki zaskoczył mnie stromymi podejściami, które za każdym razem przyprawiały mnie o bezdech. Podczas marszu na Przehybę dużo myślałam o czasach gimnazjalnych, kiedy to tradycją był rajd wszystkich drugich klas właśnie w to miejsce. Wspominając tamtą wędrówkę, nie potrafię myśleć o niej inaczej, niż obrazami utrwalonymi na kliszy starego, analogowego aparatu, które w postaci zdjęć wiele razy przewijały mi się przez palce; na tyle często, że nawet dzisiaj, ponad 10 lat później, doskonale pamiętam, w co byłam wtedy ubrana i jaka była pogoda. W głowie utkwiła mi zwłaszcza jedna fotografia, na której w pięć osób leżymy zmęczeni i roześmiani na łóżku, a jedno z nas jeszcze nie wie, że nim zdąży tak naprawdę dorosnąć, zginie w wypadku motocyklowym. Mgła i mokre szyby, które zobaczyłam rano, zaraz po przebudzeniu, nie napawały optymizmem. Spłynęła na mnie słabość ducha, z gatunku tych, które każą człowiekowi leżeć zwiniętemu w kłębek pod kołdrą i napawać się swoim stanem, bo przecież czasami potrzeba tej niemocy, tylko po to, by dojść potem do wniosku, że szkoda na nią czasu. Szczawnica, którą zwiedzaliśmy po zejściu z Przehyby, totalnie mnie wykończyła siąpiącym deszczem i wdzierającym się pod kurtkę chłodem, które tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że szczerze nie znoszę zwiedzać miast i że sto razy bardziej wolałabym, żeby (jak na Spiszu) w pewnym momencie zjawił się jakiś starszy pan, który zacząłby nam śpiewać stare piosenki o Krakowie i opowiadać o tym, jak we włoskim kinie, w czasie II Wojny Światowej, podrywali z kolegą tamtejsze dziewczyny. Po kilku godzinach łażenia i stania na ulicach, gdy w końcu udało nam się dotrzeć do Jaworek, miałam wrażenie, że mam już za sobą cały dzień, a nie pół. Nastroju nie poprawiał mi wcale fakt, że do przejścia mamy jeszcze kilkanaście kilometrów do Chatki pod Niemcową – na ostatnim odcinku czułam się już naprawdę podle i wcale nie miałam ochoty uśmiechać się do zbiorowego zdjęcia. Być może właśnie dlatego, że miałam kiepski dzień, jeszcze bardziej (i kolejny raz) doceniłam te wszystkie proste rzeczy, na które w normalnych warunkach człowiek nie zwraca uwagi. Dach nad głową. Kubek gorącej herbaty w ręce. Kolacja ciepłem rozpływająca się po całym ciele. Wyciągnięte na prowizorycznym łóżku ciało. Rozluźniające się mięśnie. Pierwszy raz udało nam się dotrzeć do miejsca noclegu o tak wczesnej porze. Kontemplowałam swoje szczęście leżąc i totalnie olewając panoramy, aż w końcu zrobiło się ciemno. Zapaliliśmy świeczki i cicho zaczęła pobrzdąkiwać gitara, wypełniając chatkę tę magiczną atmosferą, którą tak strasznie lubię, a która zwykła przydarzać się w miejscach, w których nie ma prądu ani ciepłej wody, a w oknach zamiast szyby wstawiona jest folia. Niedzielny poranek, dla odmiany, zapowiadał piękny dzień. Naładowana pozytywną energią wstałam i pobiegłam zobaczyć, czy nad Popradem nadal wiszą chmury. I wisiały. A ja cieszyłam się, jak głupia, że jestem ponad nimi. Zarzuciliśmy plecaki na grzbiety i raźno poszliśmy na Radziejową, najwyższy szczyt Beskidu Sądeckiego, z którego (a raczej z wieży widokowej) rozciągały się niesamowite panoramy na każdą stronę świata (których, szczerze mówiąc, nadal do końca nie ogarniam, bo mam problem z przełożeniem mapy na rzeczywistość – może to kwestia wprawy, a może po prostu kolejny rodzaj upośledzenia, z którym już nigdy sobie nie poradzę). Kiedy druga grupa wyszła na górę, by omówić, co też ciekawego widać wkoło, my siedzieliśmy na dole i przeżywaliśmy radosny fakt, że chyba pierwszy raz, od kiedy zaczął się kurs, możemy tak po prostu bezczynnie nicnierobić i wygrzewać się w Słońcu. Droga powrotna do Rytra upłynęła nam na nieustannym przyspieszaniu tempa, po to, by zdążyć na pociąg. Mknęliśmy więc przez dolinę Roztoki, po której hasał niegdyś Rogaś (znacie tę książkę, nie?) i bukowe lasy, które swoją soczystą, młodą zielenią tworzyły niesamowity klimat jakiegoś totalnie innego świata, po czym niemal w ostatniej chwili wpadliśmy na stację kolejową, by pokonać dobrze mi znaną trasę przez Grybów do Krakowa. Pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna miałam okazję przejechać przez słynną „pętlę grybowską”, najbardziej kręty i nachylony odcinek kolejowy w Polsce, przetoczyć się przez most kolejowy, na którym nagrywana była jedna ze scen „Podwójnego życia Weroniki” i zobaczyć „Grybowski Dubrownik”, którym ponoć nazywane jest zbocze z dworkiem Hoschów, opadające do Białej. O tym dziwnym skojarzeniu dowiedziałam się dopiero na kursie i szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, skąd przyszło ono komuś do głowy. Stacja kolejowa w Grybowie położona jest we wschodniej części miasta, więc kiedy jadę do Krakowa omijam te wszystkie atrakcje. Uwielbiam tę trasę, uwielbiam jeździć pociągami i uwielbiam stukot kół na torach. Śmialiśmy się, że pojechaliśmy w Beskid Sądecki tylko po to, żeby sobie potem wrócić pociągiem – mam nadzieję, że to nie ostatni raz. Mimo mojego sobotniego kryzysu, majówkę zaliczam do jednego z bardziej udanych wypadów. Zresztą, mam (i nie tylko ja) wrażenie, że  po wyjeździe na Spisz coś pękło i teraz każdy wyjazd będzie jawił nam się jako jeden z najlepszych. To chyba jest ten etap, kiedy najważniejsza staje się droga (wyjazdy), a nie cel sam w sobie (czerwony polarek). I jest to bardzo oczyszczające uczucie. Fot. Paulina Kubaj Post Kurs Przewodników Beskidzkich: Beskid Sądecki (Pasmo Radziejowej) pojawił się poraz pierwszy w WITH LOVE.

POSZLI-POJECHALI

Zamki Polski – Krzyżtopór

  Krzyżtopór – jeden z monumentalnych i “przeklętych” zamków  w Polsce, przypominający swoją historią Titanica. 17 lat budowy, częsta zmiana właściceli i wreszcie, ponad 200 lat rozpadu. Nigdy do końca nie skończony (część dekoracyjna), służy teraz jako pomnik historii, pobudzając  wyobraźnię Czytaj dalej »

Czy Garmisch-Partenkirchen to tylko skocznia? Czyli atrakcje w Gapce

Zależna w podróży

Czy Garmisch-Partenkirchen to tylko skocznia? Czyli atrakcje w Gapce

Podróżniczo

10 rzeczy, które warto zabrać ze sobą w podróż

Sezon wyjazdowy zbliża się wielkimi krokami. Za oknem robi się coraz cieplej, dlatego coraz częściej snujemy plany o podróżach. Jeśli już myślisz o wakacyjnych wojażach, ten wpis jest dla Ciebie! Oto lista 10 rzeczy, które warto zabrać ze sobą w podróż. Pakowanie walizki lub plecaka jest jedną z najmniej lubianych przeze mnie czynności przed wyjazdem. Zawsze zostawiam to na ostatnią chwilę, a później w pośpiechu biorę za dużo ubrań lub zapominam o najważniejszych rzeczach. Przed styczniowym wyjazdem do Walencji o mało nie zapomniałam… dowodu osobistego. Przypomniałam sobie o nim zamykając drzwi od mieszkania. Przez moją niechęć do pakowania narodził się pomysł na wpis z listą rzeczy, o których warto pamiętać wybierając się w podróż. Dzięki temu przed każdym wyjazdem zajrzę tu, aby sprawdzić i przekonać się co jeszcze powinnam zabrać. 1. Dokumenty To podstawa, o której nie można zapomnieć. Jeśli wybierasz się do kraju europejskiego – dowód osobisty wystarczy. Jeśli lecisz gdzieś dalej – pamiętaj o paszporcie. Jednak są sytuację, w których warto mieć i jeden i drugi dokument. Tu przypomina mi się mój ubiegłoroczny wyjazd… Będąc na wyspie Kos nie przypuszczałam, że pogoda nie będzie dopisywać, a komunikacja miejska nie będzie jeździć. Dlatego wpadłam na pomysł, żeby popłynąć gdzieś promem. W tzw. niskim sezoniem statki na greckie wyspy wypływały jednego dnia, a wracały dopiero następnego. Jedyną opcją powrotu tego samego dnia było tureckie Bodrum. Ale nie mogłam tam popłynąć, ponieważ… nie miałam ze sobą paszportu. Warto także pamiętać o tym, aby w każdą podróż zabrać ze sobą ksero dokumentów i trzymać je w innym miejscu niż oryginały. Z pewnością przydadzą się na wypadek kradzieży. 2. Ubrania Tak naprawdę wszystko zależy od tego gdzie i na jak długo wyjeżdżamy. Moje dotychczasowe podróże trwały maksymalnie 10 dni, dlatego bez problemu udawało mi się wszystko spakować w bagaż podręczny. Jeśli wyjeżdżasz do ciepłego miejsca, pamiętaj, aby poza koszulkami na krótki rękaw, krótkimi szortami, letnimi sukienkami i strojem kąpielowym zabrać ze sobą coś na chłodniejsze wieczory. Bluza z kapturem, kurtka i długie spodnie zawsze się przydadzą. Warto kilka dni przed wyjazdem przejrzeć swoją szafę i wybrać te rzeczy, które nie wymagają prasowania oraz będą najbardziej uniwersalne, czyli sprawdzą się w każdej sytuacji. Pamiętaj także o wygodnych butach. Sandały, klapki pod prysznic i obuwie kryte to podstawowe elementy każdej mojej podróży. Pogoda bywa zmienna, dlatego dobrze jest przygotować się na każdą ewentualność. Jeżeli uznasz, że twoja garderoba wymaga wymiany przed wymarzonym urlopem, warto zdecydować się na zakupy. Internetowe sklepy (np. Zalando) oferują mnóstwo promocji, z których aż grzech nie skorzystać! 3. Kosmetyki Dobrze spakowana kosmetyczna jest bardzo ważna, szczególnie dla kobiet. Podróżując z bagażem podręcznym musisz pamiętać o ograniczeniach – pojedynczy pojemnik z płynem może mieć maksymalnie 100 ml, a cała kosmetyczna – jeden litry płynów. Kosmetyczka to za dużo powiedziane, ponieważ bagaż podręczny ma ograniczenie wynikające z pakowania kosmetyków w przeźroczyste, szczelnie zamykane opakowanie (woreczek), które można kupić w drogeriach (np. Rossmann) lub dostać na niektórych lotniskach (np. w Walencji). Myśląc o kosmetykach warto spakować te najpotrzebniejsze, jak żel pod prysznic, szampon do włosów, dezodorant, pastę do zębów czy balsam do opalania. Podróżujące kobiety, powinny zaopatrzyć się także w płyn lub żel do higieny intymnej (np. prOVag) oraz chusteczki odświeżające. 4. Leki Kolejnym ważnym elementem każdej podróżniczej walizki jest dobrze wyposażona apteczka. Jeśli przyjmujesz jakieś stałe leki, pamiętaj o nich w pierwszej kolejności. Z pewnością przydadzą się także leki przeciwbólowe, menstruacyjne, krople do oczu czy elektrolity, które należy uzupełnić podczas odwodnienia organizmu (np. Orsalit plus smektyk – pomaga na nawadnianie i hamowanie biegunki). Jest to szczególnie ważne dla osób, które wybierają się w daleką i egzotyczną podróż, gdzie zmienia się flora bakteryjna, a organizm nie radzi sobie z przystosowaniem do przyjmowanych pokarmów, innych niż dostępne w Polsce. Warto także pamiętać o preparacie na poparzenia słoneczne (np. Pantenol) oraz plastrach, szczególnie przydatnych na skaleczenia lub otarcia, które mogą pojawić się np. w czasie długich, pieszych wędrówek. 5. Pieniądze / karta płatnicza Bez tego ani rusz! Wyjazd do innego kraju wiąże się przede wszystkim z wymianą złotówek na walutę obcą. W zależności od tego, gdzie wyjeżdżasz, zastanów się, jaką walutę powinieneś zabrać ze sobą. Jeśli jest to kraj poza europejski, kup w Polsce dolary lub euro i w kraju docelowym wymień pieniądze na walutę tam obowiązującą. Ale uwaga! Warto być rozważnym przy transakcjach, ponieważ zdarzają się oszustwa podczas wymiany. Pisząc karta płatnicza tak naprawdę mam na myśli kartę kredytową. Wiem, że nie każdy taką posiada (ja nie mam), ale może się okazać, że będzie potrzebna w najmniej spodziewanej sytuacji. Szczególnie wtedy, gdy zabranie gotówki lub ktoś nas okradnie (czego nie życzę nikomu). Zdarza się, że hotele honorują także kartę debetową, ale mimo wszystko kredytowa jest bardziej rozpowszechniona. Przed wyjazdem sprawdź, jaki rodzaj karty jest popularniejszy w kraju, do którego jedziesz – Visa czy MasterCard. 6. Aparat fotograficzny Aparat jest dla podróżnika jak prawa ręka – bez niego nie ma wyjazdu! Dla mnie to rzecz, którą zawsze muszę mieć przy sobie, bo nigdy nie wiadomo, co ciekawego zobaczę. A że najchętniej fotografuję krajobrazy to nie wyobrażam sobie żadnej podróży bez niego. Mówiąc o zabraniu aparatu należy pamiętać także o karcie pamięci i ładowarce do baterii lub zapasowych bateriach. O ile planujesz zabrać ze sobą komputer, to dodatkowe karty pamięci nie będą potrzebne, ale, w zależności od pojemności karty, każdego dnia czeka cię zgrywanie zdjęć i czyszczenie karty. Często zabieram ze sobą laptopa i właśnie tak robię, przy okazji dokonuję wstępnej selekcji zdjęć, żeby po powrocie było mi łatwiej przy wyborze fotografii do konkretnych wpisów. 7. Przewodnik książkowy z mapą Zakup przewodnika i wybór miejsc, które należy odwiedzić w danym mieście, to moja ulubiona czynność przed każdym wyjazdem. Lubię planować, co powinnam zobaczyć, a z czego zrezygnować. Oczywiście nie zawsze wszystko da się zaplanować. Właśnie dlatego warto mieć ze sobą przewodnik książkowy, który podpowie co jeszcze jest warte odwiedzenia. Jeśli wybierasz przewodnik, sprawdź przed zakupem co znajdziesz w środku. Poza opisem najważniejszych atrakcji, listy miejsc, gdzie można zjeść lub przenocować, dobrze, aby zawierał także mapę i rozkład komunikacji (a przynajmniej plan metra, o ile takowe znajduje się w danym miejscu). Większość moich przewodników pochodzi z wydawnictwa Bezdroża (www.bezdroza.pl). Jestem z nich zadowolona, dlatego z czystym sumieniem mogę je polecić. 8. Telefon Czemu dopiero piszę o telefonie? Bo w czasie wyjazdu nie jest mi potrzebny. Korzystam z niego tylko po to, aby skontaktować się z najbliższymi i poinformować, że cała i zdrowa dotarłam na miejsce. Zdarza się także, że czasami zamieszczę jakieś zdjęcie na moim instagramowym profilu (www.instagram.com/podrozniczo.pl), na który gorąco zapraszam. Mimo wszystko warto pamiętać o telefonie. Bowiem może się przydać w różnych, mniej przyjemnych sytuacjach. I znowu przypominam mi się mój ubiegłoroczny pobyt na Kos, podczas którego pierwszych kilka dni korzystałam z Couchsurfingu (www.couchsurfing.pl). Umówiłam się z hostem pod jednym z hoteli w mieście Kos. Niestety długo się spóźniał i nie odbierał ode mnie telefonu. Będąc tam sama, około godziny 21, zaczęłam panikować i dzwonić do koleżanki z Polski, aby zarezerwowała mi hotel (rezerwując hotel przez internet jest zazwyczaj dużo taniej niż bezpośrednio na miejscu). Wtedy telefon był moją jedyną deską ratunku. Na szczęście host w końcu przyszedł i wszystko dobrze się skończyło, ale stres związany z tą sytuacją pamiętam do dziś. 9. Akcesoria Na koniec zostawiłam miejsce na kilka drobiazgów, które mogą się przydać. Oczywiście wszystko zależy od tego, gdzie planujesz wyjechać. W ciepłe, słoneczne miejsce na pewno zabierz ze sobą okulary przeciwsłoneczne, kapelusz lub inne nakrycie głowy oraz szalik lub chustę na wietrzne i chłodniejsze wieczory. Tam, gdzie pogoda będzie zmienna warto pomyśleć o parasolu, sztormiaku i kubku termicznym, aby mieć zawsze przy sobie gorącą herbatę lub kawę. Niezbędny może się okazać także zegarek, saszetka (lub nerka) na pieniądze i najważniejsze dokumenty oraz poduszka podróżna, szczególnie istotna w czasie długi przejazdów. Jeśli wyjeżdżasz do kraju, w którym potrzebna będzie przejściówka – kup ją jeszcze w Polsce. Podczas mojego pierwszego pobytu na Malcie nie byłam świadoma tego, że gniazdka elektryczne są takie same, jak w Wielkiej Brytanii. Długo nie musiałam szukać przejściówki, ponieważ kupiłam ją w warzywniaku (!), ale mimo to w Polsce można ją dostać za 3 złote, na Malcie kosztowała 3 euro :). 10. Dobry humor Oczywiście bez dobrego humoru nie uda się żadna podróż! Pamiętaj, że wyjazd ma być dla Ciebie przyjemnością, a nie przykrym obowiązkiem. Więc nawet jeśli pogoda nie dopisze lub spotka Cię nieprzyjemna sytuacja to staraj się myśleć pozytywnie i maksymalnie wykorzystać czas na wypoczynek, aby wrócić do kraju zrelaksowanym i odprężonym.

Zależna w nowej odsłonie!

Zależna w podróży

Zależna w nowej odsłonie!

Why would anyone blog about a Genocide?

Picking the Pictures

Why would anyone blog about a Genocide?

Why would anyone blog about a Genocide that happened a century ago? Why would anyone tweet about a Genocide that happened a century ago?There is a reason. Take a read, I will tell you a story.There are very few foreigners living in Armenia who don’t have Armenian roots. There is even less foreigners in Armenia who blog about their experience. Someone should be documenting it and it seems that someone is me, just because I was blunt enough to start.Moving to a relatively small, but definitely ancient country means a tough and thorough history course. You have to learn how to switch perspectives; you have to learn how to live with fruits of somebody else’s past. This rule applies to any place on earth, but you somehow feel it more, when you are in Armenia. Armenians are unbelievably rooted in the past. People here talk about battles their nation fought thousand years ago like they happened yesterday. Sometimes their words bring a great glory back, but there are also very dark tales, memories on unbelievable atrocities that happened exactly a century ago in ancestral homeland of many Armenians, my closest friends between them. If you follow the media, you probably know that the 100th anniversary of Armenian Genocide was commemorated last week. The commemoration events got much more attention from Western media that I ever expected. Gatherings in honor of the victims had incredible turnout. There were 130 000 thousand people marching for justice in the streets of Los Angeles. Kim Kardashian, George Clooney, Amal Alamuddin, and Vladimir Putin visited Yerevan in one week. Press all around the world kept publishing pieces on Armenia, Armenians, and the Armenian Genocide. Everything is covered, but for some reason I feel like I should say something, too.I won’t blog about the facts. I won’t try to describe what happened in Anatolian plains and Syrian deserts in 1915. There are historians and their books. Only last week articles on this subject were published everywhere from New York Times to Turkish Cumhuriyet. I won’t blog about international events. This is politics, and there are enough political scientists to wrap it up for you. I’m here to share my thoughts and photographs from commemoration events held in Yerevan. I know most of my readers would rather read about my winter holidays in Morocco. They will have to wait. They are also invited to march with me to the Armenian Genocide Memorial in Yerevan to place a carnation next to eternal flame. In early April I shared this photo on my private Facebook profile. It was a part of a global grassroots campaign for raising awareness about the Armenian Genocide. The caption I added answers the question I asked (or I feared you might ask) in the beginning of this very post.I might have no Armenian roots, but Armenia is my adopted country. My life partner and my closest friends are descendants of Armenian Genocide survivors. Their story is now part of my story, too. Why am I sharing this? Because I believe that for a brighter future we need our past to be recognized and respected.I’m sharing it here to explain why this blog’s Facebook and Twitter were solely devoted to Armenia for a week. I know there are people in Western World who never heard of the Armenian Genocide. If at least one of them learns about it from this blog, I will feel accomplished. There is also something more. There are many nations that have to deal with dark, painful past. What is unique about the Armenian case is the active denial of everything they suffered in Ottoman Empire, in their ancestral lands. The wounds that aren’t recognized won’t heal. That’s why we shall keep talking.I was happy and proud to be in Yerevan during the Centennial commemoration events. I was swamped with work, but there was no way I would let my job rob me off these moments. One might think it’s mostly a show, a play for international actors. I agree with it to some extent, but I also see it as a symbolic event. A moment when one should stand still, try to look back, try to think of lessons the centennial can teach him. Moreover, people need shows. I’m not less human than anyone when it comes to that. April 24th was the rainiest day I’ve seen in Yerevan. The center never looked that empty either. There was no one but few confused tourists. It might sound pathetic, but it felt like the weather was joining us to commemorate the 1,5 milions of people who perished during the Genocide. I was soaked before I even reached the memorial. I decided to go there in the afternoon to skip the morning’s speeches of international delegations. I didn’t want to hear new speech of politicians. It was only undisturbed presence that interested me. Remembering all the survivors stories I once memorized Just remembering. That’s all we can do. At 10 PM, I ventured to the center again, this time with my friend and fellow blogger Kami, my boyfriend, and around hundred thousand other people who joined a night torchlight march from Yerevan’s Republic Square to Tsitsernakaberd, the Genocide Memorial. It’s held every year, but it’s never been as big as last week. Some Diaspora Armenians and recognition activists flew to Yerevan for this walk. It has to mean something then. There are people who care about the cause and want another people to google their history lesson. I wish hundred thousand people could walk together in silence. I wish this march could be a tribute to the victims, not a loud parade of political slogans. It was closer to the latter, but still, I was happy to be just there, to experience this explosion of human energy, explosion of being alive. I tried to keep quiet myself. I tried to just be by myself in the crowd. Of course, a silent moment at the Memorial meant the most to me. I hate crowd and I can go to the memorial any day. I made it to the end of the march, because the ones who want to raise awareness have to experience something to spread it further. I went there to write this article. To show you little images of it. That’s all I can do. On Monday, April 27th, I joined annual Flower Gathering, the most beautiful event of the week. Each year, following the days after April 24th, hundreds of thousands of flowers placed at the Armenian Genocide Memorial in Yerevan were transported to trash cans and burned. Since 2010 these flowers are gathered and their stems are removed from the petals – compost is derived from the stems and the petals are used to make handmade recycled paper. Other parts are used as compost in the Memorial area. I love the idea and I love flower petals. I participated in the event last year and I knew I had to make it again. This way the commemoration end with a tribute to life and the living, with a reminder that we shall live on and look towards the future rather than the past.Thank you for walking all this way with me.

RUSZ W PODRÓŻ

Czy Polska da(je) radę? – wywiad z Jakubem Poradą [konkurs]

To nie jest książka, która trafiłaby w pierwszym odruchu w moje ręce w księgarni. Zazwyczaj kieruję się w stronę publikacji o Azji, ostatnio Ameryce Południowej. A ta jest o Polsce, o miejscach, które znam, a przynajmniej o nich słyszałam. A jednak. Otworzyłam kopertę, przeczytałam wstęp i zatrzymałam się dopiero w połowie, bo rano trzeba było […] Zobacz również: Dresikiem w modę Konkurs z Wielką Pętlą Wielkopolski – tylko do 20 października! „Zapiski Nosorożca” Łukasza Orbitowskiego, wyjazd do RPA. Recenzja.

mpk poland

Dodatkowa fotorelacja z naszej podróży

O tym gdzie aktualnie jesteśmy oraz czym się aktualnie zajmujemy dowiedziecie z bieżącej fotorelacji na Facebooku. NASZ PROFIL NA FACEBOOKU

5 lokalnych hoteli, które warto odwiedzić w Polsce

Podróżniczo

5 lokalnych hoteli, które warto odwiedzić w Polsce

With love

Kurs Przewodników Beskidzkich: Polski Spisz

Kiedy w wakacje zeszłego roku robiłam rozpoznanie odnośnie Kursu Przewodników Beskidzkich i wszyscy, jak jeden mąż, powtarzali mi, że to niesłychanie pochłaniające zajęcie, nie zdawałam sobie jeszcze sprawy ze skali tego zjawiska. Odkąd wprowadziłam się do Krakowa nieustannie angażuję się w jakieś niesłychanie pochłaniające zajęcia i wizja kolejnego wydawała mi się naturalną koleją rzeczy. Nie wiem, kiedy nastąpił przełom. Być może w momencie, kiedy z początkowej fazy analizowania kursowej rzeczywistości i prób zorientowania się, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi, wskoczyłam na etap bardziej zaawansowany, objawiający się tym, że zupełnie zapomniałam, że wychodzenie na środek i mówienie do grupy ludzi jest dla mnie stresujące. Okazało się bowiem, że nie stresuje mnie mówienie – stresuje mnie, kiedy nie wiem, co powiedzieć. A sytuacje, kiedy nie wiem, co powiedzieć zdarzają mi się całkiem często. Prawdę mówiąc, im dłużej jestem na kursie, tym częściej dochodzę do wniosku, że popadam w jakieś wczesne stadium sklerozy albo po prostu mój mózg odzwyczaił się już od pochłaniania tak ogromnych pokładów wiedzy, jakimi go non stop katuję. A chce się wiedzieć jak najwięcej, żeby mieć o czym z sensem mówić. Tyle, że zwykle nauczenie się wszystkiego na takim poziomie nie jest możliwe, bo kiedyś przecież jeszcze trzeba pracować i spać. Ale próbuję. W związku z tym zaczęłam chorować na permanentny brak czasu i gdyby nie to, że z tym całym ambarasem wiąże się (skądinąd fantastyczny) aspekt towarzyski, to moje życie osobiste popadłoby w ruinę, gdyż jedyną odpowiedzią, którą raczę moich znajomych proponujących spotkania jest „Nie mogę, nie dam rady, muszę się uczyć”. I kiedy pytają o to, kiedy w takim razie ten cały kurs się kończy, a ja mówię, że za rok, to łapią się za głowę komentując to nieśmiertelnym: „Rok?! To strasznie długo!”. A wtedy ja potakuję, że tak, strasznie długo i rzeczywiście – ten rok wtedy jawi mi się jako nieskończoność i wzdycham ciężko, ale zaraz potem przypominam sobie, że przecież minęło już 6 miesięcy, odkąd się za to wzięłam i nie wiem, naprawdę nie wiem, kiedy to zleciało. I wtedy jest mi jakoś lżej. Doskonale wiem, że ten rok minie równie szybko i kiedy to wszystko się skończy, to będę cholernie tęsknić. I bez względu na to, czy zdam egzaminy, czy nie, ten kurs będzie jedną z najfajniejszych przygód, jakie mogły mi się przytrafić. Bo przyjaźnie z ludźmi gór zawsze są wyjątkowe. Bo chociaż często nie ogarniam, to poznaję góry od tych wszystkich stron, o jakie nigdy bym je nie podejrzewała. Bo każdy wyjazd sprawia, że zżywamy się ze sobą coraz bardziej. Bo bywam w wielu miejscach, o których nie miałam zielonego pojęcia i z częstotliwością, do której prawdopodobnie nigdy bym się nie zmobilizowała. Bo wiem, że zawsze będzie fajnie, niezależnie od tego, co napotkamy po drodze i jak bardzo zmęczeni dotrzemy wieczorem na miejsce noclegu. Bo ciągle testuję swoje granice i im jest mi trudniej, tym wychodzę z tego silniejsza. Bo to, że każdy z nas jest inny, a jednocześnie tak wiele nas łączy, jest zjawiskiem, które niezmiennie nas zachwyca. Bo nabywam pewności siebie, która przekłada się również na inne aspekty mojego życia. Bo zwyczajnie kocham to, co robię, niezależnie od tego, jak bardzo czasem mnie to wszystko przytłacza. Wróciłam z tego wyjazdu jakoś podbudowana i nieco bardziej natchniona przekonaniem, że wszystko będzie dobrze – cokolwiek by to w ostatecznym rozliczeniu miało znaczyć. I ufam starszym i mądrzejszym ode mnie ludziom, którzy, gdy czasem o tym wszystkim z nimi rozmawiam, mówią mi: „Najważniejsze, że ci się podoba, że lubisz to, co robisz i że się spełniasz. Cała reszta to tylko dodatek”. Życzę Wam, byście zawsze robili rzeczy, które Wam się podobają, które lubicie i które sprawiają, że jesteście lepszą wersją samych siebie. Nawet jeżeli czasami okrutnie Was frustrują A Spisz? Cóż, Spisz jest piękny! Post Kurs Przewodników Beskidzkich: Polski Spisz pojawił się poraz pierwszy w WITH LOVE.

Afryka Zachodnia 2015 - Dzień 12 - Kraj Ludzi Syriusza

dwa kółka i spółka

Afryka Zachodnia 2015 - Dzień 12 - Kraj Ludzi Syriusza

Spotkanie z pasją: Tomek Tułak i magiczny Nepal

Podróżniczo

Spotkanie z pasją: Tomek Tułak i magiczny Nepal

TROPIMY PRZYGODY

Koszyce – miasto pełne kultury

Są lata 70-te. Miasto się rozrasta, samochodów coraz więcej, zaczyna brakować ulic. Władze Koszyc postanawiają przesunąć koryto rzeki, a w miejsce starego wybudować szeroką, dwupasmową drogę. Jak postanawiają, tak robią. Tuż obok dawnego koryta rzeki i nowej drogi stoi kryty... Artykuł Koszyce – miasto pełne kultury pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

Mazurki 2015

droga/miejsca/ludzie

Mazurki 2015

Flashpacking, albo „czy kiedykolwiek w ogóle byłeś backpackerem?”

Zależna w podróży

Flashpacking, albo „czy kiedykolwiek w ogóle byłeś backpackerem?”

Poradnik taniego podróżowania wydanie 2 – Patryk Świątek, Bartek Szaro

Podróżniczo

Poradnik taniego podróżowania wydanie 2 – Patryk Świątek, Bartek Szaro

With love

Poradnik: Dlaczego warto podróżować po Polsce?

Był środek nocy. Staliśmy z Adamem na balkonie Hostelu Trzech Braci i rozmawialiśmy o tym, że aby docenić miejsce, z którego się pochodzi, trzeba do tego dorosnąć. Dojść do takiego momentu w życiu, w którym zaczynasz interesować się historią swojego miasta, masz ochotę zgłębiać tajemnice regionu i wreszcie, tak po prostu, uświadamiasz sobie, że masz szczęście żyjąc w Polsce.  Dlaczego warto podróżować po naszym kraju? Zaraz Wam powiem. Poznajesz niesamowite historie „Nie znam swojego kraju”. Nie wiem, kiedy spłynęła na mnie ta świadomość, ale nagle zrobiło mi się wstyd. Być może było to po powrocie z Bułgarii, kiedy doszłam do wniosku, że po dwóch miesiącach pobytu w obcym miejscu wiem o nim więcej, niż o tym, w którym się urodziłam i wychowałam. Nigdy nie byłam zapaloną patriotką, z historią od podstawówki jestem na bakier i całkiem nieźle żyło mi się z własną ignorancją, do momentu aż nie zaczęło mnie ciekawić, co pobrzmiewa w mojej mowie, kto mieszkał w kamienicach na Rynku w Grybowie i kto plątał się po górskich szlakach, po których sama chodzę. Po czym okazało się, że za tym wszystkim kryją się fantastyczne historie: czasem romantyczne, czasem zabawne, a czasem tragiczne, których przewagą nad większością książkowych opowieści jest to, że wydarzyły się naprawdę. Czerpiesz w pełni z różnorodności OK, położenie w środkowej części Europy pod względem historycznym jest dla nas mocno pechowe, ale podróżnicy powinni być zadowoleni: mamy niemal wszystko! I góry i mniejsze góry, i pagórki, i równiny, i jeziora, i morze. Weekend w większym mieście? Proszę bardzo. Kilka dni w małej, uroczej mieścinie? Nie ma problemu. Tydzień na dzikich bezdrożach, gdzie nie ma zasięgu? Mówisz, masz. I nawet zmienność pór roku, na którą tak czasami narzekam, jest atrakcyjna. Ot, choćby w górach: wiosną stoisz na środku łąki i głupiejesz od intensywnej zieleni, która nagle wydaje Ci się czymś zupełnie abstrakcyjnym. W lecie leżysz na trawie nagrzanej przez Słońce, patrzysz na roztaczające się wokół panoramy i niczego więcej nie trzeba Ci do szczęścia. Jesienią idziesz przez las, brodzisz w liściach i dochodzisz do wniosku, że szuranie to jedna z fajniejszych rzeczy na świecie. A zimą… zimą zachwycasz się monochromatycznym krajobrazem i też jest super. Rozmawiasz w języku, który doskonale znasz Możesz zapytać spotykanych po drodze ludzi, o co tylko zechcesz. Posłuchać na kujawskich wsiach opowieści staruszków o tym, jak to było w czasach, gdy za płotem mieszkali Niemcy. Wypytać na Podlasiu o szeptuchy. Dowiedzieć się od faceta, który zgarnął Cię na stopa w drodze na Śląsk Cieszyński, o tym, jak trafił do Ameryki i ile zarobił pracując w szkole u Żyda. I tak dalej. Jasne, dogadasz się po angielsku w wielu rejonach świata, ale są miejsca, w których na nic się on nie przyda. Czego najbardziej było mi żal w Bułgarii? Tego, że kiedy pewna starsza kobieta zaprosiła mnie do swojego domu na kawę, to nie mogłam z nią porozmawiać, bo nie znałyśmy żadnego wspólnego języka. I choć całkiem sporo udało mi się dowiedzieć z naszej wymiany uśmiechów, gestów i słowiańskich prób nawiązania kontaktu, to czułam ogromny niedosyt. Poruszasz się w obrębie kultury, którą rozumiesz O ile jesteś dobrze wychowany i znasz podstawowe zasady savoir-vivreu, to nikogo przypadkiem nie obrazisz, nie palniesz nieświadomie żadnej gafy i nie zrobisz nic, co skreśli Cię w oczach autochtonów. Wyjeżdżanie do jakiegoś kraju bez znajomości kultury, która w nim panuje, jest totalną głupotą i brakiem poszanowania lokalnych zwyczajów. W Polsce nie musisz się tym przejmować. Gdzie byś nie pojechał, zasady społecznego współżycia będą takie same, albo bardzo podobne. Płacisz w złotówkach Zarabiasz w walucie, którą potem wydajesz. Nie musisz  zastanawiać się, gdzie wymienić kasę, czy ktoś Cię nie orżnie na zakupach albo czy bankomat, z którego chcesz skorzystać, nie zeżre Ci karty. Doskonale orientujesz się w cenach i z powodzeniem możesz ocenić, czy coś jest tanie, czy drogie i czy warte swojej ceny. Nie musisz przejmować się aktualnym kursem, przewalutowaniem i innymi przelicznikami. Wiesz, ile pieniędzy masz przy sobie i czy dana kwota wystarczy Ci na to, co zamierzasz jeszcze zrobić. Mniej zmartwień z pieniędzmi = więcej radości z podróży. Z jednego końca kraju na drugi dostaniesz się w pół dnia Przejechanie samochodem z Zakopanego do Gdańska zajmuje jakieś 8h. PolskiBus jedzie ok. 10h. Stopem dotrzeć można w mniej niż 12h. Tanieją krajowe połączenia samolotowe. Zmiana gór na morze w ciągu połowy dnia nie stanowi żadnego problemu. Teoretycznie wszędzie jest blisko. Bo jak mawia moja koleżanka, Anida: „Daleko to jest Australia!”. Autostop działa doskonale Byłam przekonana, że w Polsce autostop działa kiepsko, że kierowcy nie chcą się zatrzymywać, że trzeba długo czekać, aż Karolina powiedziała mi, że jest zupełnie na odwrót. Po czym postanowiłam to sprawdzić i okazało się, że ma całkowitą rację. Autostopowiczów w Polsce jest sporo, prężnie działa idea autostopu a spotkani kierowcy mówią, że postanowili Cię zabrać, bo kiedy byli młodzi, robili dokładnie to samo. Często nadrabiają więcej kilometrów, by dowieźć Cię w dogodne miejsce i nie stanowi to dla nich większego problemu. Nic, tylko stopować! Masz tu rodzinę, przyjaciół i znajomych Oraz znajomych znajomych, którzy w razie potrzeby przygarną Cię do swojego domu, pójdą pokazać Ci miasto lub spotkają się z Tobą, kiedy kilka godzin musisz czekać na autobus i wybitnie Ci się nudzi. Poratują, kiedy w środku nocy lądujesz w miejscu, którego nie znasz i jesteś w ciemnej dupie. Nakarmią, kiedy zmęczony rzucasz plecak na podłogę po kilku dniach tułaczki. I włożą w rękę zimne piwo mówiąc, żebyś się czuł jak u siebie. Obcy ludzie w obcym kraju mogą być równie sympatyczni, ale paradując po ich domu w koszulce i majtkach, nie będziesz się czuł aż tak swobodnie. Możesz szybko wrócić do domu Nie musisz polować na bilet, odbywać długiej podróży, spędzać kilku dni na powrotach. Kiedy poczujesz się zmęczony podróżą, możesz po prostu ją przerwać i w ciągu kilku(nastu) godzin być w domu, wziąć gorący prysznic i iść spać. Odkrywasz ciągle coś nowego – na wyciągnięcie ręki! Wcale nie trzeba przebyć wielu tysięcy kilometrów, by odkryć coś fascynującego. Jaskinię, w której znaleziono najstarszy na świecie bumerang (który nie wraca). Opuszczone wsie, po których zostały tylko owocowe drzewa rosnące dawniej przy domostwach. Szaloną mieszankę kultur w miejscowościach pogranicza. Starą, opuszczoną fabrykę, w której murach pobrzmiewają jeszcze ciężkie kroki robotników. Halucynogenne grzyby w lesie. Możesz pojechać autobusem, którym kursujesz na co dzień na koniec jego trasy. Zapuścić się w puszczę nieopodal Twojego miasta. Wybyć kilkadziesiąt kilometrów dalej, by totalnie odciąć się od cywilizacji. I znajdziesz się w zupełnie innym świecie. Polska jest super! Serio Post Poradnik: Dlaczego warto podróżować po Polsce? pojawił się poraz pierwszy w WITH LOVE.

Tam i z powrotem

mpk poland

Tam i z powrotem

Wszystkie Mazurki Świata

droga/miejsca/ludzie

Wszystkie Mazurki Świata

Republika Podróży

Wielka gorączka złota?

// // // ]]> Republika Podróży objęła patronatem wyprawę trójki zapaleńców do odległego Yukonu w Kanadzie. Śmiałkowie zamierzają szukać złota niczym pierwsi pionierzy ponad 100 lat temu. Czy się im uda i wrócą z kiesami pełnymi złota? Zobaczymy. Póki co muszą zebrać środki umożliwiające wyprawę. Liczymy, że im pomożecie! Poniżej słów kilka od samych poszukiwaczy złota. Wyprawa Gold Rush! Kanada – kraj klonowego liścia, wielkich przestrzeni, tysięcy jezior i … ostatniej wielkiej gorączki złota. Trójka przyjaciół postanowiła sprawdzić co zmieniło się przez ostatnich sto lat i czy wiąż do znalezienia złota wystarczą dobre chęci i … patelnia. Wzorem bohaterów Jacka Londona chcą dotrzeć do legendarnego Klondike spływając dzikimi rzekami Kanady w canoe, gotując na ognisku i próbując szczęścia brodząc z patelnią w zimnych strumieniach. Wyprawa mimo swojego marzycielskiego charakteru została poprzedzona skrupulatnymi przygotowaniami i rekonesansem na miejscu. Mało kto wie, że na Yukonie po dziś dzień można wejść w posiadanie złotonośnej działki o powierzchni do 9 ha wbijając w ziemię dwa słupki z imionami właścicieli. Lokalne prawo zaś gwarantuje, że cały wydobyty z ziemi kruszec stanie się własnością osoby rejestrującej działkę po wniesieniu $10 opłaty oraz odprowadzeniu podatku równego 0,5% wartości wydobytego złota. Cel wyprawy: Organizatorzy wyprawy tak definiują swój cel: Realizując nasze dziecięce marzenie chcemy dać przykład młodym ludziom i powiedzieć: od realizacji Waszych najskrytszych marzeń dzieli Was mniej niż Wam się wydaje – zróbcie pierwszy krok! Z takim przesłaniem chcemy dotrzeć do jak najszerszej grupy ludzi. Zrobimy to dzięki cyklowi opowiadań z wyprawy umieszczonemu na blogu, stronie na facebooku, a jak spotka się z zainteresowaniem, wydanemu w formie papierowej – mówi Tomek, pomysłodawca wyprawy. Celem praktycznym naszej wyprawy jest opalikowanie 3 złotonośnych działek na Yukonie, w pobliżu legendarnych terenów złotonośnych, jednakże w rejonie jeszcze niewyeksploatowanym. Przebieg wyprawy: Wyprawa rusza ze stolicy Yukonu, miasta Whitehorse, gdzie uczestnicy zaopatrzą się w odpowiednią łódź i pozostały ekwipunek. Pierwszego spływu dokonają rzeką Big Salmon aby po drodze wykonywać eskapady w górę mijanych strumieni prowadząc testy na obecność złota w osadach dennych. Po miesiącu dotrą do miasta Carmacks biorącego swą nazwę od odkrywcy złota z 1896 w legendarnym strumieniu Bonanza nieopodal Klondike. Drugi spływ będzie przebiegał rzeką Teslin okalającą od zachodu góry Semennof – miejsce, w którym członkowie wyprawy pokładają szczególne nadzieje ze względu na występowanie złóż kwarcu, elementu niezbędnego w procesie tworzenia się złota. Całość przedsięwzięcia zajmie około 2,5 miesiąca i po pokonaniu ponad 900 km siła własnych mięśni pozwoli podróżnikom wybrać optymalne miejsce do „opalikowania” swoich wymarzonych działek. Marta, Paweł i Tomek ruszają na Yukon już na początku Lipca. Do 9 maja zbierają środki niezbędne do zakupu części sprzętu promując swój projekt na portalu PolakPotrafi: https://polakpotrafi.pl/projekt/gold-rush-2015 Polecamy również: // Zobacz takżeNajdłuższa granica świata.Ameryka z trochę innej perspektywy.UK, GB, ENG czyli ogólnie WTF? część 2/2Festiwalu Kultur i Podróży „Ciekawi świata”Zabierz Fundację na wakacje – Pomóżmy dzieciom z porażeniem mózgowym.Wyprawa Balticum 2014Festiwal Podróżniczy na Szage i KONKURSClipperton – niezwykła wyspa z tankowcem w tle.Samsara

5 propozycji na wakacyjny wyjazd połączony z kursem językowym

Podróżniczo

5 propozycji na wakacyjny wyjazd połączony z kursem językowym

TROPIMY PRZYGODY

Pod ziemią fajnie jest, czyli Jaskinia Krasnogórska

Ścieżka w lesie prowadzi do źródła strumienia. Tuż za nim znajdują się drzwi. Zakładamy kombinezony, kaski z czołówkami i przekraczamy próg. Przewodnik zamyka za nami drzwi. Zanim zdążamy włączyć czołówki, ogarnia nas ciemność. Czuję lekką niepewność, a jednocześnie podekscytowanie. To... Artykuł Pod ziemią fajnie jest, czyli Jaskinia Krasnogórska pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

With love

Filozofia życia szczęśliwego

Siedzę przy stole grzejąc ręce na kubku z gorącą herbatą. Myśli powoli budzą się do życia. Pozwalam im niespiesznie przepływać przez głowę, wraz z resztkami alkoholu i zarwanej nocy, która jak kot plącze mi się między nogami. Piszę maila i uśmiecham się do telefonu, licząc po cichu na to, że moja radość jakimś magicznym sposobem dotrze do nadawcy, schowana między literami. Wyślij. W pokoju obok dorośli wraz z dziećmi oglądają kreskówkę i granica wieku zaciera się zupełnie – nagle wszyscy mają o 20 lat mniej, a świat kurczy się do tej jednej chwili. Tu i teraz. Bo odległa przyszłość w wieku 9 lat nie istnieje. Patrzę na to wszystko i myślę sobie o tym, że Paulo Coelho pisał swoje książki na kacu, kiedy wszystko wydaje się mniej pokrętne, kiedy człowiek nie analizuje, nie rozkłada wszystkiego na czynniki pierwsze, nie zastanawia się. Lubię tę filozofię prostoty, która jest tak przystępna, że aż absurdalna, a której niektórzy nie potrafią pojąć, bo przecież to wszystko musi być bardziej skomplikowane, mieć drugie dno i głębszy sens, którego trzeba szukać. Patrzę na to wszystko i myślę sobie o tym, że życie to podróż, w której człowiek sam decyduje o tym, dokąd i jak chce iść. Bo przecież ostatecznie wszyscy skończymy tak samo, w miejscu, z którego nie ma odwrotu i w którym pozostanie tylko jedno, ostatnie spojrzenie wstecz. I jeżeli nigdy nie upiłeś się rzeczywistością, jeżeli nigdy nie wyłączyłeś myślenia i jeżeli nigdy nie pozwoliłeś sobie na to, by tylko czuć, to nie zrozumiesz. Patrzę na to wszystko i myślę sobie o tym, że żyć jest strasznie łatwo. Że sztuka wyborów to nie jest jakaś tajemna wiedza, że kalkulacja zysków jest bardzo oczywista, że każdy to wie, choć czasem dochodzi do tego okrężną drogą i cztery razy skręca w prawo, tylko po to, żeby zorientować się, że lepiej iść w lewo. I i tak wychodzi na tym lepiej, niż ten, który cały czas stoi w tym samym miejscu. Bo możesz winić cały świat o to, że robi ci problemy, ale możesz też dojść do wniosku, że problem tkwi w tobie. Możesz narzekać na samotność, pławiąc się w swoim nieszczęściu, ale możesz też wyjść z domu i spotkać innych ludzi. Możesz być smutnym chujem, który dostrzega najgorsze strony życia, ale możesz też spróbować znaleźć te dobre. Możesz tkwić w żałosnym związku, który popada w ruinę, ale możesz też spróbować go odbudować. Możesz próbować ciągle spełniać oczekiwania innych, ale możesz też uświadomić sobie, że nigdy wszystkich nie zadowolisz. I tak dalej. Siedzę przy stole grzejąc ręce na kubku z gorącą herbatą i myślę sobie, że to będzie bardzo dobry dzień, jeden z kolejnych dni MOJEGO życia. Bo kiedyś postanowiłam, że tak po prostu będę szczęśliwa. Post Filozofia życia szczęśliwego pojawił się poraz pierwszy w WITH LOVE.

Muzeum Bursztynu w Krakowie

Nasz cały świat

Muzeum Bursztynu w Krakowie

Bursztyn – kamień który kojarzy nam się z Polskim Morzem Bałtyckim. Złocisty kawałek żywicy, który powstał miliony lat temu i w którym do dziś zachodzą procesy twardnienia. Bursztyn powstaje głównie z drzew iglastych. Ta sama żywica, którą uciapaliśmy się chodząc, jako dzieci po drzewach przy odrobinie szczęścia stanie się kiedyś pięknym cenionym minerałem (a w zasadzie kopalną żywicą). Istnieje około 60 odmian bursztynu. Najczęściej spotyka się te o odcieniu żółci, … Post Muzeum Bursztynu w Krakowie pojawił się poraz pierwszy w Nasz Cały Świat.

Słowacja: 8 miejsc, gdzie warto jechać już w najbliższy weekend

Zależna w podróży

Słowacja: 8 miejsc, gdzie warto jechać już w najbliższy weekend

Studenckie wojaże: Dolina Chochołowska

PO PROSTU MADUSIA

Studenckie wojaże: Dolina Chochołowska

Travel Flashback #17

Picking the Pictures

Travel Flashback #17

Let's go up the Cascade

Picking the Pictures

Let's go up the Cascade

Only in Yerevan you will find a giant stairway to a great skyline. It’s called Cascade and it’s definitely more than just a climbing challenge. Believe me or not, but there is an entire contemporary art museum hidden inside. It goes by the name of Cafesjian Art Center and it’s quite worth a visit.The exterior is decorated with numerous fountains and various sculptures belonging to the museum, including pieces by Fernando Botero and Robert Indiana. The art is only an introduction to all the beauty you will see if you are brave to go to the top and if the weather gods are generous enough to make the skies clear. The Cascade is a fantastic point for picture perfect views of Mount Ararat and downtown Yerevan.Tip for the lazier travelers: there is an escalator underneath the stairs. Use it. I went all the way up once taking a photo of each and every sculpture for the sole purpose of this post. I'm publishing most of them today. Be nice to me now.Thank you for walking up&down with me!