Poczuj się jak dziecko

SISTERS92

Poczuj się jak dziecko

TOP 10 najchętniej czytanych wpisów w 2014 roku

Podróżniczo

TOP 10 najchętniej czytanych wpisów w 2014 roku

Promocje PKP

SISTERS92

Promocje PKP

Karol Lewandowski - Busem przez świat. Ameryka za 8 dolarów

STOPEM PO PRZYGODE

Karol Lewandowski - Busem przez świat. Ameryka za 8 dolarów

Po szynie w Cieszynie

URLOP NA ETACIE

Po szynie w Cieszynie

Biblia Taniego Latania – Dawid Dudek

Podróżniczo

Biblia Taniego Latania – Dawid Dudek

Zależna w podróży

Gdzie jechać na wakacje w 2015 roku? Część 1 PAŃSTWA I REGIONY

Co roku największe wydawnictwa turystyczne na świecie publikują listę najlepszych miejsc na wakacje w danym roku. Lonely Planet wita nas kolejnymi listami najciekawszych destynacji. Nie tych, gdzie miliony turystów leżą niemal na sobie na plaży. Pokazuje nam miejsca trochę spoza szlaku, ciągle tanie, ale jednocześnie świetnie budujące bazę turystyczną. Problem z tymi listami jest taki, że są one najczęściej dostosowane…Czytaj więcej

Wrocławskie Nadodrze

Wandzia w podróży

Wrocławskie Nadodrze

With love

Kurs Przewodników Beskidzkich: Beskid Żywiecki

Kiedy wracałam w czwartek do Krakowa (tak, tym razem nie była to niedziela i nawet nie wieczór) cieszyłam się jak głupia i myślałam sobie o tym, że to był najfajniejszy z dotychczasowych wyjazdów, a zarazem najtrudniejszy (co ma ze sobą związek). Dzisiaj czuję się psychicznie silniejsza, jak po obrzędzie przejścia, którego zadaniem jest zaznaczenie przełomowych okresów w życiu. Pamiętam swój pierwszy kontakt ze śniegiem i zimą.  Nie wiem, ile miałam lat, ale byłam bardzo mała. Mama wsadziła mnie na sanki i zabrała na znajdującą się opodal mojego domu w Grybowie, nomen omen, Babią Górą – szło się na nią koło Jopowego, a następnie mijało starą stodołę, w której podobno mieszkał zboczeniec. Tak naprawdę nie wiadomo, czy faktycznie tam mieszkał, być może był tylko wymysłem dorosłych, którzy straszyli nas nim, gdy trochę podrosłyśmy. Wyjechałyśmy sankami pod górkę, a następnie mama zepchnęła je – sanki szybko ześlizgnęły się po skrzącym się w słońcu śniegu i zatrzymały w zaspie, w którą wpadłam głową. Nie zastanawiając się długo zaczęłam drzeć japę. Kto wie, być może właśnie to ten epizod zostawił trwały ślad w mojej psychice i spowodował, że nigdy nie udało mi się pokochać zimy, ba, udało mi się nawet ją mocno znielubić – na tyle, że kiedy tylko się zaczyna, mam ochotę zapaść w sen i obudzić się dopiero na wiosnę. Konieczność brania udziału w zimowych wypadach w góry, związanych z kursem, przerażała mnie od samego początku i okropnie stresowała, zwłaszcza teraz, przed wyjazdem w Beskid Żywiecki, kiedy wiedziałam, że na pewno będę musiała zmierzyć się ze swoimi ograniczeniami, bo wszystkie prognozy pogody zapowiadały zimę na całego. Czymże by było jednak życie bez konieczności walki ze słabościami ciała i ducha? Postanowiłam potraktować to jak wyzwanie. Żywiec – Złatna / Chata na Zagroniu Nie przygotowałam się za bardzo z części teoretycznej. Świąteczny okres i końcówka roku wybitnie nie sprzyjały pochłanianiu wiedzy – równie dobrze można by napisać, że po prostu mi się nie chciało, co też jest prawdą. Wyznaję jednak zasadę (sugerowaną przez kierownictwo kursu), że nawet jeżeli za wiele się nie umie, to i tak warto jechać, bo po drodze można się wiele nauczyć. Co jest najprawdziwszą prawdą i jeżeli kiedykolwiek wpadnie Wam do łba, by się na taki kurs zapisać, to warto ją sobie wziąć do serca. W Żywcu spędziliśmy kilka godzin zwiedzając miasto i jego zabytki. Pod jednym z kościołów spotykaliśmy Jezusa, który od razu skojarzył mi się ze Stayin’ Alive Bee Geesów, co oczywiście nie miało żadnej wartości edukacyjnej, ale przynajmniej było śmieszne i poprawiło mi humor, nadwyrężony nieco przez marznące od stania w jednym miejscu stopy. Zanim wsiedliśmy w pociąg, który powieść miał nas dalej, zdążyłam jeszcze poopowiadać trochę o Galicyjskiej Kolei Transwersalnej, który to temat, ze względu na pociągowe zboczenie, niezwykle mnie intryguje i pewnie z czasem stanie się jednym z ulubionych. Kiedy dotarliśmy do Rajczy było już ciemno i zimno. Skuliłam się w sobie i zacisnęłam zęby, po czym, ku mojego zaskoczeniu, okazało się, że kiedy idzie się żwawym krokiem, jest już całkiem spoko, co podniosło mnie na duchu i w niezłym nastroju dotarłam do Chaty na Zagroniu. Entuzjazm opadł mi jednak, kiedy zobaczyłam, że na poddaszu, gdzie mieliśmy spać, jest całe 10 stopni – kilkanaście osób zgromadzonych na jednej, małej przestrzeni potrafi produkować jednak nie tylko smrodek, ale też ciepło i nawet przebudziłam się gdzieś w środku nocy, stwierdzając, że jest mi, kurde, za gorąco. Złatna / Chata na Zagroniu – Sopotnia Wielka / Chatka AKT Dobrodziej Rano wstałam, wyszłam do kibla, który stał na zewnątrz i ze zgrozą stwierdziłam, że przez noc napadało z kilkanaście centymetrów śniegu. W takich okolicznościach przyrody zawsze mam wrażenie, że na świecie robi się ciszej. Drzewa pod śniegową czapą wydają się stać bardziej dostojnie, przedmioty tracą swe kanciaste kształty a niebo zlewa się w tej całej bieli z ziemią, dając poczucie spójności i spokoju. Dlaczego zatem miałam przeczucie, że to cisza przed burzą? Wszystko szło dobrze do czasu, aż nie dotarliśmy do schroniska na Hali Lipowskiej i nie postanowiliśmy zrobić sobie tam przerwy. W międzyczasie wyszło nawet Słońce, niebo na chwilę zrobiło się niebieskie a ja z zaangażowaniem nakreśliłam temat grasujących tu niegdyś zbójników i sposobów, w jaki ich zabijano (bardzo ciekawe, polecam). No i jak wlazłam do tego schroniska, jak siadłam, żeby chwilę odpocząć, jak zjadłam bułkę i napiłam się ciepłej herbaty, to cały śnieg, który miałam na butach wziął się i stopił, po czym poczułam, że mam mokre skarpetki. Nożkurwa, nie zaimpregnowałam butów – pomyślałam sobie i zrobiło mi się smutno, że nie wpadłam na ten pomysł przed wyjazdem, bo teraz, oczywiście, było już po ptokach i na samą myśl, że będę musiała iść w mokrych zrobiło mi się słabo. Im dalej w las (sic!), tym było gorzej. Tworzyłam sobie w głowie motywacyjne mowy dla samej siebie, próbując się przekonać, że przecież sama chciałam szlifować swój charakter i że to doskonała ku temu okazja. Po czym doszłam do wniosku, że w dupie mam szlifowanie charakteru, kiedy jest mi zimno i źle, bolą mnie obojczyki od tych wszystkich kilogramów, które niosę na plecach oraz na pewno się odwodniłam, bo przecież nie mogłam za wiele pić z uwagi na to, że zamarzła mi woda. Tak samo jak parówki (Parówki Mocy), których z powodzeniem można by użyć jako policyjnych pał i kogoś nimi pobić. Na szczęście były schowane gdzieś głęboko w plecaku i nie kusiły. Postanowiłam zatem skupić się na czymś innym i przemyśleć niezwykle ważną, egzystencjalną kwestię, jaką jest dodatkowe źródło dochodu i zaczęłam zastanawiać się, czy lepiej sprzedać nerkę (a jak tak, to gdzie), czy może skuteczniejszy będzie nierząd (a jeżeli tak, to czy mogę zostać swoim własnym alfonsem). Chwilę później w głowie rozbrzmiały mi nuty piosenki Lao Che pt. Wielki kryzys i uznałam, że to, co teraz przeżywam, to nic innego jak typowy weltschmerz i że to doskonały moment, żeby umrzeć młodo i tragicznie, jak jakiś pierdolony, romantyczny. Skoro nie udało mi się myśleć o czymś innym, pomyślałam, że może w takim razie nie będę myślała już o niczym i potraktuję ten marsz jako swego rodzaju medytację, ale kiedy zaczęłam kontemplować białość śniegu, który przewijał mi się pod stopami, wyszło mi, że to najgorsze gówno, jakie w życiu widziałam i że dłużej go nie zniesę. Próbowałam ignorować fakt, że zamarzają mi stopy, wyobrażałam sobie, że leżę w wannie pełnej gorącej wody oraz że już przecież bliżej, niż dalej, że jeszcze trochę i będziemy na miejscu, po czym okazało się, że mamy przymusowy przystanek w lesie bo zgubiliśmy szlak / ktoś zgubił notatnik i poszedł go szukać / udajemy, że się zgubiliśmy, żeby zrobić zasadzkę na osobę, która prowadziła właśnie grupę. Przysięgam, jeszcze chwila i niechybnie trafił by mnie szlag. Miałam ochotę siąść, płakać i nie iść dalej, zostawiając swoje ciało na pożarcie wilkom. W tamtym momencie odwołałam wszystko, co kiedykolwiek powiedziałam o pizganiu złem, gdyż narodziła mi się nowa definicja tego terminu. Kiedy wyszliśmy wreszcie z lasu i gdzieś w oddali zamajaczyły światła cywilizacji, nadal szłam i rzucałam pod nosem kurwami, zwłaszcza że chwilę wcześniej zjawiskowo się wywaliłam (bredgens na śniegu jest jednak mniej bolesny). I właśnie wtedy Kuba rzekł: - Zewrzyj ryj!  Doszłam do wniosku, że to w sumie dobry pomysł, no bo ileż można narzekać, jest przecież jakaś granica przyzwoitości, do której powoli zaczęłam docierać (co zwiastuje to, że sama siebie zaczynam wkurzać). Po chwili jednak dodał, że nie było to do mnie, lecz do psa, który ujadał za płotem. Tak czy inaczej – podziałało. Nie od dzisiaj przecież wiadomo, że jak mam jakiś problem, to należy zrobić jedną z dwóch rzeczy – albo zostawić mnie w spokoju, do czasu, aż sama znajdę właściwe rozwiązanie, albo mnie opieprzyć. Z utęsknieniem czekałam na widok rozświetlonych ciepłym świateł okien chatki Dobrodziej i kiedy tam wreszcie, po 12 h marszu, dotarliśmy, nadal miałam ochotę płakać, jednak tym razem ze szczęścia. Chciałabym napisać, że koloryzuję, ale ten mój pierwszy, zimowy raz w górach naprawdę był dla mnie przeżyciem traumatycznym i miałam potrzebę go sobie poprzeżywać, więc ochoczo pławiłam się we własnej frustracji, tylko po to, by jak najszybciej z niej wyjść. Każde bowiem uczucie, bez względu na to, czy jest dobre, czy złe, należy sobie wewnętrznie przerobić, przyjrzeć się mu i wreszcie zrozumieć, czy nawet się z nim zaprzyjaźnić (a przy najmniej w moim przypadku nader skutecznie to działa). I właśnie dlatego bardzo szybko wylądowałam w łóżku, z nadzieją, że kolejny dzień będzie lepszy. Sopotnia Wielka / Chatka AKT Dobrodziej – Orawka No i był. Nadal było zimno, nadał padał śnieg, nadal wiał wiatr, nadal przemakały mi buty, nadal miałam ochotę uciekać stamtąd jak najdalej, ale jakoś łatwiej było mi to wszystko znosić, kiedy już wiedziałam, co mnie czeka. Kiedy tylko szłam i było mi ciepło w stopy, nawet mi się ten zimowy krajobraz zaczął podobać. Ze względy na panujące warunki odpuściliśmy sobie wyprawę na Pilsko i po krótkiej wizycie w schronisku na Hali Miziowej udaliśmy się od razu w stronę Korbielowa, skąd autobusem mieliśmy przejechać do Orawki i tam, w szkole, spać przez najbliższe dwie noce oraz powitać Nowy Rok. Przy okazji chciałam wspomnieć o tym, czy na wyprawy górskie warto zabierać ze sobą ogrzewacze do rąk. Nie warto: jeden całkiem mi zamarzł i zrobił się twardy jak kamień, a drugi nie zamarzł, ale po przełamaniu blaszki był ciepły może przez jedną minutę, po czym szybko wystygł. Albo warunki były dla nich zbyt ciężkie, albo mam jakieś felerne egzemplarze, albo ktoś robi na tym niezły biznes :3 Buk chyba chciał, żebym się tak całkiem nie zraziła do zimowego łażenia po górach, bo ostatni dzień 2014 roku był cudowny. Po zwiedzeniu zabytkowego kościoła, który próbowałam jakoś z sensem opisać, nie mając pojęcia o architekturze drewnianej, bez plecaka (dopiero w połowie drogi uświadomiłam sobie, że powinnam go mieć, bo jak nie miałam plecaka, to nie miałam też apteczki), łagodnym szlakiem, z promieniami Słońca na twarzy i pięknymi panoramami Tatr, powędrowaliśmy sobie w stronę Pająków Wierchu przez przysiółek Danielki, w którym do dzisiaj stoją kapliczki na płanetniki. Bardzo, bardzo chciałam je zobaczyć. Kiedy byłam mała, mówiło się, że ksiądz w sąsiedniej wiosce bije dzwonami, gdy nadchodzi burza, żeby ją odpędzić. Przez całe życie myślałam, że chodzi o zjawisko typowo fizyczne, że dźwięk dzwonów może faktycznie wpływa jakoś na strukturę chmur, że się rozpierzchają – choć nigdy takiej akcji nie widziałam. Otóż nie. Okazało się, że dawno, dawno temu, kiedy chrześcijaństwo nie było jeszcze tak całkiem zadomowione w naszych terenach, budowano dzwonnice na płanetniki, zwane także dzwonniczkami burzowymi, które faktycznie miały pomagać odpędzać burzę, a raczej złe duchy ściągające z nieba pioruny i grad. W południowej Polsce wierzono bowiem, że klęskę nawałnicy sprowadzają na wieś wspomniane wcześniej płanetniki (chmurniki) ciągnące na łańcuchach chmury z których wysypują na ziemię grad i deszcz. Gdy nad wieś nadciągała burza starano się przegnać płanetników, sprawców całego nieszczęścia. Wierzono, że boją się one panicznie głosu dzwonów. Odkrywanie tego typu ciekawostek w dzisiejszym świecie szalenie mnie fascynuje i zawsze podchodzę do nich z entuzjazmem. Bardzo chciałam nauczyć się wszystkich zagadnień na zaliczenie dniówek w trakcie obozu, ale ze względu na mój stan psychofizyczny zwyczajnie nie byłam w stanie, dlatego propozycja zdawania ich w Krakowie spadła mi z nieba, był jednak tylko jeden warunek – trzeba było wziąć udział w kabarecie, który z okazji Sylwestra mieliśmy przygotować ze starszym kursem. Ja i kabaret to ostatnia rzecz, której jeszcze niedawno bym się podjęła z własnej woli, jednak tym razem konieczność wyjścia na scenę nie wydała mi się aż tak przerażająca i stwierdziłam, że co mi tam. Tym samym odegrałam rolę życia, wypowiadając znamienne słowa: - Podobno narodziło się dziecię! Nie pytajcie. Kabaret przygotowaliśmy na ostatnią chwilę, wyszedł z dupy i my sami mieliśmy z niego większy ubaw, umierając ze śmiechu za dekoracją, niż cała widownia. Mam nadzieję, że już nikt o nim nie pamięta Z parkietu zeszłam nad ranem (impreza na sali gimnastycznej, jak super to jest?), będąc w szoku, że po czterech dniach intensywnego łażenia po górach i trzech nie do końca przespanych nocach, człowiek ma jeszcze siłę, by się bawić, mało tego – bawić się tak dobrze. To było doskonałe zakończenie dobrego roku. Wierzę, że ten, który właśnie nadszedł, będzie jeszcze lepszy. Wchodzę w niego z przekonaniem, że psychika jest jak mięśnie – że tak samo da się ją trenować, wystawiać na próbę i wzmacniać, po to, aby była silniejsza. Że, jak powiedziała Martyna, „czasem trzeba się przeorać o jej kanty, tylko po to, żeby potem usiąść i być po prostu szczęśliwym”. I takiego właśnie szczęścia życzę – i Wam i sobie Post Kurs Przewodników Beskidzkich: Beskid Żywiecki pojawił się poraz pierwszy w WITH LOVE.

Travel Flashback #4

Picking the Pictures

Travel Flashback #4

Zima, Kopernik i toruńskie pierniki

STOPEM PO PRZYGODE

Zima, Kopernik i toruńskie pierniki

Farewell to 2014

Picking the Pictures

Farewell to 2014

24 sceny z życia z podróżami. Nasz instagram w minionym roku

Gdzie wyjechać

24 sceny z życia z podróżami. Nasz instagram w minionym roku

Zależna w podróży

10 najpopularniejszych momentów 2014 roku (i 5 poza szlakiem)

Jest taki zwyczaj w życiu i na blogach, że jak rok się kończy, to robimy podsumowania. Czy było dobrze? Jak było dobrze? Co było źle? I pewnie najważniejsze pytanie: DLACZEGO? Lubimy w tym liczby. I obrazki. Listy i liściki. Dlatego w tej jednej notce postanowiłam wam przybliżyć mój rok 2014. Poniżej przedstawiam 10 wydarzeń z mojego życia, w formie najczęściej…Czytaj więcej

The One Where I Combat the Winter

Picking the Pictures

The One Where I Combat the Winter

Orbitka

2014 in numbers

The WordPress.com stats helper monkeys prepared a 2014 annual report for this blog. Here’s an excerpt: The concert hall at the Sydney Opera House holds 2,700 people. This blog was viewed about 20,000 times in 2014. If it were a concert at Sydney Opera House, it would take about 7 sold-out performances for that many people to see it. Click here to see the complete report.

Wenecja w sercu Gdańska. Enokulinarnie!

Italia poza szlakiem

Wenecja w sercu Gdańska. Enokulinarnie!

Guzowy Piec, Warmia, magia, cisza i próba uchwycenia chwili- moja fotorelacja

JULEK W PODRÓŻY

Guzowy Piec, Warmia, magia, cisza i próba uchwycenia chwili- moja fotorelacja

Zależna w podróży

Krakowska Florencja – rozwiązanie konkursu

Mikołaj co prawda przychodzi dopiero jutro, ale ja mam dla jednego z was prezent już dziś. A raczej dla jednej, bo wygrała dziewczyna. Bardzo podobało mi się kilka odpowiedzi. Przysłaliście wierszyki, zaznaczone na mapce trasy, dni wypisane co do godziny. Na kartce, która przy mnie leży, zapisałam sobie 3 imiona. W końcu zdecydowałam się nagrodzić Sarę. Za to że na…Czytaj więcej

Jak fajnie spędzić najkrótszy dzień roku w Otwocku?

URLOP NA ETACIE

Jak fajnie spędzić najkrótszy dzień roku w Otwocku?

Wesołych Świąt

Orbitka

Wesołych Świąt

Buty trekkingowe jako buty prawie uniwersalne?

Gdzie wyjechać

Buty trekkingowe jako buty prawie uniwersalne?

EWCYNA

Rok w drodze – 30 nieuleczalnych symptomów

Niedawno tj. 10 grudnia minął rok odkąd szwendam po azjatyckich drogach. Spróbowałam przyjrzeć się, jakich dorobiłam się podróżniczych symptomów. Zidentyfikowałam ich trzydzieści, ale być może jest ich więcej? Oto one: 1. Myślę, że rower bez sakw zachowuje się dziwnie i niestabilnie 2. Każdego dnia przeklinam ilość i wagę swojego bagażu, ale wciąż uważam, że wszystko co wiozę jest niezbędne 3. Wiem, że jazda o wschodzie słońca, gdy jest chłodno jest najprzyjemniejsza, ale z reguły wyruszam trzy godziny po świcie, gdy zaczyna się największy upał 4. Tyle razy dziennie mówię „hello”, że kiedy odkrywam, że to tylko ktoś odebrał telefon czuję się nieswojo 5. Przestałam bać się ciemności – przeciwnie – uważam ją za swojego sprzymierzeńca, bo pozwala mi się ukryć 6. W ciągu dnia wciąż nie mogę oprzeć się wyszukiwaniu wzrokiem miejscówek na rozbicie namiotu a na widok doskonałego miejsca na camping wzdycham „choroba, dlaczego jest dopiero południe?!” 7. jeździć rowerem po górach do czasu, kiedy się tam znajdę. Gdy jadę po płaskim wzdycham „błe, ale tu nudno” 8. Zastanawiam się dlaczego kilka razy dziennie ludzie wmawiają mi, ze to co robię jest takie niebezpieczne 9. Wiem już jak „rozmawiać” z psami i jak je odstraszyć, ale nawet na pudla czy chiuaua patrzę podejrzliwie 10. Zasypiając jak dziecko w przeróżnych dziurach zastanawiam się po co kiedyś potrzebowałam łóżka i w zasadzie po co są hotele i dlaczego tyle kosztują 11. Wykorzystuję niemal każdy dostęp do wody jako okazję od umycia się lub przeprania czegoś, w związku z tym na mnie tudzież rowerze ciągle się coś suszy 12. Opanowałam do perfekcji sztukę mycia w kubku wody a gąbka to jeden z moich niezbędnych podróżniczych gadżetów 13. Zmieniałam plany już tyle razy, że najbardziej pewną rzeczą w podróży pozostaje to, że od czasu do czasu muszę coś zjeść i gdzieś spać, a gdzie to będzie to już najmniej istotne 14. Po tygodniu w drodze odpuściłam ochronę antymalaryczną – gdy już po całym dniu uda mi się umyć ostatnią rzeczą o jakiej marzę jest żeby się ponownie czymś popsiukać czy posmarować 15. Przestaję Cię dziwić, że nowo poznani ludzie chętnie goszczą mnie u siebie, zostawiając klucze do mieszkania i pełną lodówkę 16. Gdy zauważam swoją wymarzoną bluzkę na rower w przydrożnym straganie okazuje się, ze to niestragan, tylko ktoś suszy pranie przed domem 17. Nie dziwi mnie, że na prośbę o przyniesienie przedłużacza, aby podłączyć telewizor w pokoju właściciel przynosi nowy telewizor z dłuższym kablem 18. Sztukę szukania gniazdek do prądu opanowałam do perfekcji 19. Słysząc jeden z najpopularniejszych porannych azjatyckich dźwięków tj. szmer zamiatania miotłą zastanawiam się po co oni tak zawzięcie zgarniają te kilka spadłych listków zamiast czasem ogarnąć łazienki jakimś detergentem 20. Staram się omijać wzrokiem lustro i nie patrzeć na te wszystkie plamy na twarzy od słońca bo i tak wiem, ze nie znikną a ja już dawno przestałam przypominać kobietę 21. Spanie raz na jakiś czas w klimatyzowanym pomieszczeniu pozwala mi docenić, jak to milo jest się czasem czymś przykryć 22. Tyle razy się zawiodłam oglądając je, że czytając o lokalnych atrakcjach pytam się siebie 10 razy „czy na pewno chcę tam pojechać?” i najczęściej odpuszczam 23. Wspominając sterty ciuchów, które od kilku lat leżą nietknięte w szafie i piwnicy klnę w duchu po co do diabła wydałam na to tyle pieniędzy i ile za to mogłabym teraz podróżować 24. Od momentu wizyty u fryzjera, który z wyraźnym obrzydzeniem zajmował się kupą siana na mojej głowie robię sobie postrzyżyny sama 25. Nie zwracam uwagi jak wygląda przydrożna żarłodajnia – jak inni się tam nie potruli, to jest szansa, że ja nie umrę a jeszcze większa, że zjem tam posiłek życia 26. Karaluchy i szczury nie robią na mnie większego wrażenia 27. Mam ochotę wysłać na miesiąc jazdy rowerem po wietrznej pustyni osoby, które określają dystans w minutach jazdy samochodem i nie są w stanie określić nawet w przybliżeniu, ile to może być kilometrów („do sklepu? 20 minut samochodem”) 28. Po pokonaniu wybitnie uciążliwego odcinka postanawiam, że z rowerem koniec na tydzień a po dwóch dniach nie mogę już usiedzieć na miejscu 29. Wiem już, co oznacza określenie „good for two” odnośnie pokoju lub jedzenia – jest to dokładnie w moim przypadku „good for one” 30. Wiem już, żeby zadawać pytania otwarte np. „którędy do Bangkoku?” bo na zamknięte odpowiedź zawsze brzmi „yes” (np. „czy do Bangkoku należy skręcić w prawo”? – odpowiedz brzmi „yes”. Po chwili pytasz „czy do Bangkoku należy skręcić w lewo?” odpowiedź brzmi „yes”)   Ktoś też tak ma? Obawiam się, że są nieuleczalne..  

Travel Flashback #2

Picking the Pictures

Travel Flashback #2

Pierogarnia Stary Toruń

SISTERS92

Pierogarnia Stary Toruń

Wizzar puchnie w Katowicach! Otwiera nowe połączenia do 3 krajów!

Gdzie wyjechać

Wizzar puchnie w Katowicach! Otwiera nowe połączenia do 3 krajów!

Plecak i Walizka

Jakim jesteś św. Mikołajem?

Święta Bożego Narodzenia to taki okres w roku, kiedy jesteśmy najbardziej zabiegani, bo przecież robimy zakupy, gotujemy, sprzątamy, a wszystko to przecież po 8 godzinach w pracy. A ja dzisiaj chciałabym prosić o zatrzymanie się na chwilę i zrobienie małego rachunku sumienia. Bo może zamiast pokazywać z wierzchu jacy to jesteśmy grzeczni i poukładania na […] Post Jakim jesteś św. Mikołajem? pojawił się poraz pierwszy w Plecak i walizka.

Zależna w podróży

Jedna rzecz, jaką musisz zrobić w Krakowie

Dwa lata temu do Krakowa zawitał noblista Orhan Pamuk. Po raz pierwszy w życiu. Czy nogi poniosły go na Wawel? Czy oddał cześć ofiarom getta na Podgórzu? Czy poszedł oglądać Damę z łasiczką, albo cuda Kościoła Mariackiego? Cóż, być może. O tym gazety się nie rozpisywały. Wszystkie jak jeden mąż pisały za to, że Orhan Pamuk spacerował po targu Stary…Czytaj więcej

Geek Girls Carrots #16 Toruń

SISTERS92

Geek Girls Carrots #16 Toruń

Why Armenia? (X)

Picking the Pictures

Why Armenia? (X)