Park Zdrojowy Szczawno-Zdrój

SISTERS92

Park Zdrojowy Szczawno-Zdrój

Beskid dla dzieci. Dawna wieś w pigułce

wszedobylscy

Beskid dla dzieci. Dawna wieś w pigułce

Pijalnia wód Szczawno-Zdrój

SISTERS92

Pijalnia wód Szczawno-Zdrój

Obserwatorium kultury i świata podróży

W drodze na Soszów wylądowałam na Stożku Małym i Wielkim

To miał być kolejny wyjazd w Beskidy. Miał być Soszów Mały i Soszów Wielki. Jechałam z dwoma jeszcze osobami, wszystkie chyba zgubiłyśmy przytomność umysłu bo naprawdę żadna z nas w pewnym momencie nie zauważyła znaków i tak się wszystko pokręciło, że wylądowałyśmy w … Czechach!  Idziemy z mapą. Mamy przecież orientację w miarę i wędrujemy zgodnie ze szlakiem. Na Soszów Mały jakoś poszło, potem Wielki tak samo chociaż już jakąś krętą drogą. W momencie gdy miałyśmy wracać na spokojnie tak nas wyprowadziły szlaki i niestety ludzie, którzy z ogromną pewnością siebie wskazali nam złą drogę, że wylądowałyśmy w kierunku Stożka Małego i Wielkiego. No ale OK. przecież lubimy chodzić to żaden problem, tylko by zdążyć na pociąg … Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że dostałam sms z powiadomieniem: Witamy w Czechach! a spoglądając na zegarek modliłam się by z „tych Czech” dobiec na pociąg w Wiśle. Widoczki dookoła cudowne. Szczególnie właśnie w drodze na Stożek, gdzie zjadłam w biegu najlepszą w życiu zupę pomidorową jaką musicie koniecznie będąc tam zjeść. Następnie zaczyna się nasz koszmar bo mamy do pociągu niecałe 2 h a tyle samo wskazują znaki na wędrówkę. Lipa! Idziemy zatem ile sił w nogach. Wszystko byłoby dobrze, gdybyśmy się znowu nie zgubiły! W pewnym momencie trafiłam na jakieś chałupy. Miałam do wyboru iść dziwną drogą, która prowadzi raczej nie tam gdzie zmierzam lub iść drogą asfaltową przez ciemny las. Jakimś cudem wśród domków znalazłam człowieka, bo miałam wrażenie, że nikogo nie ma i życie tu wymarło. Facet twierdził, że za 15 min zejdziemy. Znając góralskie poczucie czasu, mówię do dziewczyn, że droga jest ok, ale biegniemy bo nie zdążymy. I lecimy tym ciemnym lasem w dół, droga nie ma końca. A jak już ma, to okazuje się, że za 1,5 km jest dworzec Wisła Głębce. Nigdy z niego nie wracałam, więc pojęcia nie miałam jak faktycznie daleko jest. Moja intuicja kazała mi zapytać jeszcze jedną osobę o drogę. Pan mówi, tak do Wisły Głębce tędy tak, tak. Pójdziecie z jakieś ponad 30 min!. Dodam, że do pociągu mamy niecałe 20 min. No to bieg. Bieg na ostatni pociąg, gdzie po drodze by dotrzeć na dworzec trzeba ominąć jakieś dziwne konstrukcje i roboty, iść na około i cudem trafić bo nie ma prawie oznaczeń jak na rzekomy dworzec się dostać. Leje się z nas pot jakby oblano nas wiadrami wody. Pociąg stał. Ufff. Niecałe 3 minuty po naszym wejściu do środka odjechał. Miałyśmy szczęście w nieszczęściu. A na koniec w Pszczynie była taka burza, że spadło drzewo na tory i prawie 2 h czekania. Jak wyszłam z domu po 6 rano tak wróciłam po 24. To był długi i ciężki dzień, mimo pięknych widoków i smacznej zupy. Do dzisiaj zastanawiamy się nad oznaczeniami szlaków. W pewnym momencie na w okolicach Soszowa i przed nim nie było nic. Przypomnę, że trzy osoby się za szlakiem rozglądały. W drodze powrotnej też zaskoczenie. Niebieski szlak, rozdzielający się na dwa. Kierujący w dwie różne strony, a oglądany na mapie wcale tak nie był rozrysowany i co lepsze wcale się nie rozdzielał i z niczym nie łączył. Kategoria: Góry Tagged: soszów mały, soszów wielki, stożek mały, stożek wielki

Z wizytą w Książanskim Parku Krajobrazowym- na zamku Książ i wśród przełomów Pełcznicy

marcogor o gorach

Z wizytą w Książanskim Parku Krajobrazowym- na zamku Książ i wśród przełomów Pełcznicy

W czasie mojego pierwszego zetknięcia z Górami Wałbrzyskimi nie mogło zabraknąć czasu na odwiedzenie Zamku Książ, jednej z najbardziej znanych i rozpoznawanych budowli w kraju. Leży on administracyjnie na terenie Wałbrzycha, w dzielnicy Książ, na obszarze Książańskiego Parku Krajobrazowego. Właśnie rejon tego parku zaciekawił mnie na tyle, że poświęciłem pół dnia na jego zwiedzanie. Park odznacza się wielkim zróżnicowaniem biotopów. Na terenie parku znajduje się 17 pomników przyrody, głównie cisów, m.in. cis Bolko, a także 3 zabytkowe aleje drzew: 2 lipowe i jedna kasztanowa, arboretum – Sudecki Ogród Dendrologiczny oraz 130 drzewa egzotyczne i 126 drzew zabytkowych. Zwłaszcza rosnące na urwistych zboczach dolin Pełcznicy i Szczawnika stare cisy robią duże wrażenie.  Przez park przebiega kilka pieszych szlaków turystycznych oraz ścieżek spacerowych. Mnie najbardziej interesowały te biegnące w pobliżu zamku Książ, czyli przez tereny Książańskiego Zespołu Krajobrazowego oraz przez rezerwat przyrody Przełomy pod Książem. To są najciekawsze miejsca dla aktywnego turysty i tutaj zrobiłem sobie spacer okrężną kompilacją szlaków. Dzięki temu mogłem połączyć odkrywanie piękna natury i zabytków oraz niezwykłej historii tego regionu. Na pierwszy ogień poszedł oczywiście Zamek Książ, którego potężna sylwetka widoczna jest z daleka. Przykuła moją uwagę już przy dojeździe do Wałbrzycha. W pobliżu zamku są usytuowane liczne parkingi, na obrzeżach parku, skąd już blisko miałem do zamku. rezydencja Książ Tak naprawdę to olbrzymi zespół rezydencjalny obejmujący trzeci co do wielkości zamek w Polsce (po zamku w Malborku i Zamku Królewskim na Wawelu). Jego niewielka część, w tym znajdujący się w części centralnej zamek piastowski, jest udostępniona zwiedzającym. Książ posiadający ponad 300 pomieszczeń wznosi się nad przełomową doliną Pełcznicy, zwaną Wąwozem Książ. Jego budowę rozpoczęto już w XIII w., po wielu przeróbkach reprezentuje połączenie różnych stylów architektonicznych. W zamku możemy obejrzeć komnaty, Gabinet Figur Woskowych oraz Wystawę Osobliwości Przyrody. Przez wiele lat mieszkała tutaj księżna Daisy, której niezwykłe losy dodały uroku temu miejscu. Natomiast po hitlerowcach pozostał system tuneli, sztolni i podziemny schron. Obecnie te okolice zostają na nowo odkrywane przez zamieszanie ze „złotym pociągiem”. jedna z alejek parkowych Warto też przespacerować się po pięknym parku w stylu angielskim okalającym zamek oraz po całym 15-hektarowym parku zamkowym z wieloma egzotycznymi roślinami oraz innymi zabudowaniami rezydencji. W kompleksie znajdziemy także część gastronomiczną i hotel. Gdybym miał więcej czasu zapewne zaliczyłbym również palmiarnię w pobliskim Lubiechowie oraz Jeziorko Zielone w rezerwacie przyrody Jeziorko Daisy. Z braku czasu zobaczyłem tylko cisa Bolko rosnącego u wylotu wąwozu Książ. Ma on 278 cm obwodu i jest najstarszym cisem w Sudetach Środkowych. Prawdopodobnie ma około 500 lat. Do samego zamku także nie wchodziłem, odstraszyła mnie cena i wybrałem podziwianie cudów natury jak zawsze. przełomy Pełcznicy w wąwozie Książ Bowiem następnym moim celem był właśnie Wąwóz Książ, u stóp zamku, gdzie rzeka Pełcznica wyżłobiła w skałach osadowych ponad 3-kilometrowy wąwóz, którego ściany wznoszą się prawie na 100 metrów. Porasta je stary mieszany las z licznymi okazami pomnikowych cisów. Niedaleko rzeki możemy znaleźć też zaślepione otwory hitlerowskich sztolni. Całość tworzy niezapomniany klimat, a ścieżka wijąca się wzdłuż potoku, nieraz poprzez metalowe kładki daje okazję do bardzo bliskiego obcowania z Matką Naturą. Dodam jeszcze, że w pobliżu znajduje się drugi, rzadziej odwiedzany, bardziej dziki wąwóz Szczawnika, którego skałki eksplorują wspinacze. zamek Stary Książ Odpuściłem go sobie, żeby wspiąć się do ruin Starego Książa. To dopiero jest ciekawa historia. Jak się dowiedziałem, te romantyczne ruiny zostały sztucznie wybudowane pod koniec XVIII w. na wzór dawnego zamku Bolka I świdnickiego z wykorzystaniem fragmentów murów prawdziwego zamku piastowskiego z XIII w. Zamek Stary Książ wkomponowany jest w krajobraz z urozmaiconą rzeźbą krętych jarów, głębokich dolin Pełcznicy i odsłoniętych wychodni skalnych. Rzeka na długości 4 km tworzy liczne zakola o stromych zboczach z urwiskami i skalnymi żlebami, więc tak położony zamek wygląda bardzo malowniczo. Stoi na skalnym cyplu nad zachodnim krańcem wąwozu Pełcznicy. Położenie to gwarantuje, że naprawdę warto tutaj się pofatygować. Jest to bowiem doskonały punkt widokowy na park otaczający Książ i zamek. platforma widokowa nad urwiskiem przy Starym Książu Wnętrze Starego Książa zaaranżowano w duchu średniowiecza. Do dziś zachowała się sztuczna ruina z końca XVIII w. z pozostałością głównego budynku zamku z zachowanym podziałem wewnętrznym. Brak w nim stropów, a z wieży zamkowej ocalały tylko fragmenty. Zachowały się również dwa renesansowe portale i część muru dawnego ganku prowadzącego do kaplicy, z której pozostały tylko ściany i resztki przykaplicznej wieży. Aby zobaczyć nowy zamek i park trzeba dojść do samego skraju urwiska, nad wąwozem. Widok naprawdę jest świetny, więc kto zamierza zwiedzić Książ, niech nie przeoczy tego miejsca, oddalonego tylko niecałą godzinkę spaceru od nowego zamku. widok na rezydencję Książ z punktu widokowego na skraju parku Z ruin wydostałem się inną ścieżką, by nową trasą wracać w kierunku Książa. Emocji dostarczyło przechodzenie metalowego mostku zawieszonego bezpośrednio nad urwiskiem. Z dna doliny musiałem wspiąć się z powrotem na teren zamkowego parku. Dzięki obraniu tej drogi odkryłem najlepszy chyba punkt widokowy na rezydencję Książa. Zobaczycie to na fotkach, widok znany zapewne też z wielu pocztówek, czy folderów. Piękny, dumny, olbrzymi zamek górujący nad dnem doliny Pełcznicy. Parkowymi alejkami dotarłem w końcu na parking, gdzie zakończyło się moje zwiedzanie tego niezwykłego parku krajobrazowego, pełnego tylu niewyjaśnionych tajemnic zamku Książ. Wsiadłem do autka lśniącego kosmetykami od http://motoneo.pl/ i ruszyłem na dalszy podbój tych gór. Czekały na mnie szczyty Gór Wałbrzyskich do zdobycia. Na koniec zapraszam jak zawsze do obejrzenia galerii zdjęć ze spaceru. Z górskim pozdrowieniem. Marcogor [See image gallery at marekowczarz.pl] Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

Bielsko-Biała. Bajkowa podróż dla dzieci

wszedobylscy

Bielsko-Biała. Bajkowa podróż dla dzieci

Opuszczamy Śląsk i kierujemy się na południe, w stronę Beskidu Śląskiego. Wraz ze Śląskie.Travel oraz ATE Trips, Kasai oraz 8 Stóp dalej będziemy odkrywać miejsca, które warto odwiedzić wybierając się tutaj w podróż z dziećmi. Tym razem będzie bardzo bajkowo! Udajemy się do Bielsko-Białej – miasta rodzinnego tak znanych osobistości jak Bolek i Lolek czy Reksio. To właśnie tutaj, w Studio Filmów Rysunkowych urodzili się słynni bohaterowie kreskówek, m.in. Smok Wawelski, kucharz Bartolini, łowca zwierząt Pampalini i wielu wielu innych. Samo Studio powstało w 1947 roku i od tamtej pory zrealizowano w nim ponad 1000 filmów, zarówno dla dzieci, jak i dla dorosłych. Studio dostępne jest dla zwiedzających, dzięki czemu możemy dowiedzieć się, jak krok po kroku powstawały kiedyś filmy rysunkowe z naszymi ulubionymi bohaterami. A było to nie lada przedsięwzięcie! Wiele miesięcy pracy, kilka tysięcy rysunków, zdjęć i godziny nagrywania różnych dźwięków – wszystko po to, żeby powstał jeden krótki odcinek naszej ulubionej bajki. Podczas zwiedzania Studio dzieci mogą zobaczyć na własne oczy, jak wyglądały kolejne etapy powstawania bajki, dowiedzieć się, ile ciekawych zastosowań podczas nagrywania ścieżki dźwiękowej może mieć zwykły stary wieszak na płaszcze oraz przytulić się do Bolka i Lolka. Po ciekawej (również dla rodziców, którzy w końcu też wychowali się na tych kreskówkach!) wizycie w Studio Filmów Rysunków ruszamy do miasta szukać… bajkowych bohaterów! Bo w Bielsko-Białej znajdują się rzeźby najsławniejszych postaci polskich animacji dla dzieci: Bolka i Lolka oraz Reksia. Rzeźbę Reksia znajdziemy przy fontannie obok mostu nad rzeką Białą, grzecznie stoi i fotografuje się ze wszystkimi chętnymi. Rzeźbę Bolka i Lolka znajdziemy przy galerii handlowej Sfera, chłopcy aż zapraszają do zabawy inne dzieci! Sama Bielsko-Biała jest naprawdę uroczym miastem – warto wybrać się tutaj na Rynek Starego Miasta. Rodzice mogą podziwiać piękną architekturę z jednej z licznych kawiarni, dzieci będą zachwycone przestrzenią do biegania oraz fontannami. Przy okazji na rynku spotkałyśmy naszego znajomego, Neptuna, który chyba również wybrał się w podróż z Trójmiasta do Bielsko-Białej. Bielsko-Biała słynie jeszcze z jednego produktu – kiedyś produkowano tutaj popularnego Fiata 126! Jeśli chcecie powspominać nieco stare czasy, to koniecznie zajrzyjcie do Cafe Maluch, gdzie właściciel urządził całe muzeum poświęcone Maluchowi. Napijcie się kawy siedząc na tylnej kanapie Malucha, przy stoliku zrobionym z części samochodowych.  Bielsko-Biała to świetny wybór na jednodniową rodzinną wycieczkę, atrakcji dla najmłodszych nie brakuje, a dzieci na pewno będą zachwycone możliwością spotkania z bajkowymi bohaterami. Przeczytaj równieżŚląsk dla dzieci. Gdzie warto się wybrać?Z krótką wizytą w Warszawie. Z dzieckiem i w niepogodzieDo Warszawy z dzieckiem – samolotem czy pociągiem?Zanim ruszysz w podróż z dzieckiem… Post Bielsko-Biała. Bajkowa podróż dla dzieci pojawił się poraz pierwszy w Wszędobylscy.

Obserwatorium kultury i świata podróży

11 Spotkania Z Filmem Górskim w Zakopanem – relacja z festiwalu

Wszystko zaczęło się od konkursu na Planet+, gdzie można było wygrać karnety na 11 Spotkania Z Filmem Górskim. Program znałam już wcześniej. Widziałam, że wystąpią znajomi wspinacze ze śląska Janusz Gołąb i Wojtek Grzesiok, że będzie Andrzej Bargiel, którego chętnie posłucham na żywo, Kinga Baranowska, której nigdy wcześniej wypowiedzi nie słuchałam i wiele innych ciekawych osobowości, a co też ważne filmów górskich. Zacznę od tego, że tematyka górska a szczególnie wspinaczkowa interesuje mnie już od dłuższego czasu. Tylko ktoś powie, no dobra, ale ty się Kaśka nie wspinasz, to po co ci to? Tak, nie wspinam się. W góry idę raczej na pagórki, wyższe szczyty zdobywam wolniej niż przecięty włóczykij górski, ale co z tego?. Góry czy te niskie, czy wpatrywanie się w te wysokie pozwalają mi na oderwanie głowy od okrutnej rzeczywistości. W swoich podróżach zwiedzam głównie miasta, ale to też bywa czasem już nudne i trzeba jakoś urozmaicać czas. A góry wysokie i festiwal ? Po co mi to? Przyznam, że najciekawszą i do tej pory stale odkrywaną przeze mnie istotą ludzi gór jest ich głowa. Tak! Interesuje mnie głowa wspinacza. Po co się wspina? Dlaczego akurat ta góra? O czym myśli podczas wspinaczki? Czy się boi? Czy myśli o bliskich ? I tych pytań mam tysiące. Uznałam, że Spotkania Z Filmem Górskim pozwolą mi na kolejne nowe doświadczenia. Myślałam, że dowiem się ciut więcej o tym wszystkim, że po raz kolejny będę próbowała zrozumieć kolegów, którzy łazęgują tak wysoko … i się udało. Znowu wiem coś więcej! Fot. Archiwum prywatne Katarzyna Irzeńska Opiszę Wam swoje wrażenia z tych dni, filmów i prelekcji na jakich udało mi się być. Przyjechałam ze śląska po to by spędzić 4 dni w Kinie Sokół na zmianę z Dworcem Tatrzańskim. I wiecie co, siedziałam z otwartymi ustami na niektórych filmach czy prelekcjach z zachwytu nad ludzkim ciałem i możliwościami. Czwartek 3 wrzesień 2015 – Dworzec Tatrzański  Przyjeżdżamy do Zakopanego późnym popołudniem. Nocleg trochę daleko, ale co z tego. Biegniemy z plecakami do hostelu. Zostawiamy manele i biegiem na prelekcje. Rozpoczynamy swoją przygodę z festiwalem od: Najpiękniejsze zjazdy skitourowe w słowackich Tatrach – spotkanie z braćmi Miroslavem i Rastislavem Peťo. Dwóch młodych Słowaków pokazuje nam swoje narciarskie wyczyny. Widać jak opowiadają o tym z pasją i przygotowane materiały są bardzo ciekawe. Potem jeszcze krótko ale treściwie starszy Pan – nie pamiętam nazwiska – opowiada o terenach słowackich Tatr, gdzie występuje cudowna fauna i flora. Dowiaduję się nieziemskich informacji na temat kozic i innych zwierząt zamieszkujących Tatry. A pan co opowiada wkłada w to całe serce i jest to bardzo urocze. Następnie na scenę wchodzi Kazimierz Szych z opowieścią na temat wspinaczki w jaskiniach. Niegdyś jaskinia kojarzyła mi się z tłumami turystów, którzy za wysokie kwoty podziwiają stalaktyty i stalagmity. Gdy zobaczyłam na slajdach wspinaczkę w jaskini, a także poznałam historię górską pana Kazimierza to zaniemówiłam. Było także bardzo śmiesznie, pan Kazimierz ma ogromne poczucie humoru, mówi tak ciekawie, że chciałoby się go słuchać do rana. Na tym dniu muszę kończyć swoją przygodę z festiwalem bo jest późno i muszę wracać do hostelu, a droga daleka przed nami. Pełna wrażeń wracam i nie zdaję sobie sprawy z tego, że jutro będę zachwycona już do kwadratu. Fot. Julita Chudko Photography + Piątek 4 wrzesień 2015 – Dworzec Tatrzański, Kino Sokół Rano wstajemy wcześnie by zdążyć na pierwsze filmy. Miałam iść w góry, ale pogoda nieciekawa i całe szczęście, bo ominęłabym tak wiele. Rozpoczynamy festiwal na Dworcu Tatrzańskim. Pierwszy film na jaki trafiamy to Echo. Film przybliża język romansz (Rumantsch), używany tylko w sercu szwajcarskich gór. Fabuła nasycona jest melancholią i opiera się głównie na dialogu z mieszkańcami. Specyficzny film. Trzeba mieć do niego cierpliwość. Następnie oglądamy polski dokument o Manaslu, gdzie o wyprawie wypowiadają się nasi polscy wspinacze z Zakopanego. Bardzo ciekawy dokument i przyznaję, że oglądałam go już po raz drugi. Za każdym razem z takim samymi zaciekawieniem. Kolejnym filmem jest Tashi i mnich. Były mnich buddyjski Lobsang na odległym wzgórzu w Himalajach postanawia zająć się dzieciakami w ośrodku, które zostały do niego ze względu na biedę w domu oddane, znajdują się tam także sprzedane dzieci – tak, dobrze czytacie, sprzedane!. Tashi to jedna z podopiecznych. Ma 5 lat, zmarła jej matka, ojciec jest alkoholikiem. Dziewczyka jest małym rozwydrzonym potworem, którego nikt nie kocha, nikt nie chce. Oglądam film i jestem w szoku. Jak bardzo 5-letnie dziecko potrafi wyrażać nienawiść do otaczającej rzeczywistości. Jak emanuje patologią – nie z ze swojej winy. Film zarazem trudny, ale bardzo mądry. Wzruszyłam się na nim bardzo. Zostajemy jeszcze na Hiszpańskiej produkcji Panorama. To świetna opowieść o wspinaczkowej relacji ojca z synem. Przenosimy się do Dolomitów na Tre Cime di Lavaredo gdzie para wspinaczy rozpoczyna swoją przygodę. Mam ciarki, jestem przerażona wyczynem młodego chłopaka, a także spokojem i poparciem ojca. Widzę na własne oczy rzeczy, które wydawały mi się do tej pory niemożliwe. Całą wspinaczkę modlę się by nikt z nich nie spadł i przeżywam każdy kolejny wspinaczkowy krok. Niesamowity film! Idziemy do Kina Sokół. Na ekranie Jurek. Oglądam ten dokument już drugi raz. Drugi raz płaczę, drugi raz zachwycam się historią Jerzego Kukuczki. Drugi raz przeżywam film od nowa. Nie ma co pisać o Jurku. ten film trzeba zobaczyć. Przeżyć. Wzruszyć się. Jurek to jeden z ważniejszych filmów dla mnie, tak samo jak książka Mój Pionowy Świat. Następnie oglądamy wypowiedź Chrisa Boningtona. O życiu i wspinaczce. Co prawda film ma formę 1 osobowej wypowiedzi ale jest w nim wiele ważnych wspomnień. Całą uwagę skupiam na przedstawionej mi historii wspinaczkowej. Dostrzegam tu trudne momenty dla chyba każdego kto uprawia wspinaczkę i stracił partnera. Z ogromnym wzruszeniem i pasją Chris opowiada o swoim życiu i przygodzie. Ciekawy film, warto go zobaczyć. Następnie oglądamy Nini. Film o kobiecie, która w latach 30-stych uprawiała wspinaczkę i kręciła swoje dokonania kamerą! Nie wiem jak to robiła. Nie wiem jak przeżyła w ubiorze w jakim wychodziła w góry. Nie wiem jak poradziła sobie ze „sprzętem”, który głównie składał się z drewnianych kijów i beznadziejnych butów. Film dość melancholijny, dla cierpliwych. Przyznam, że wręcz psychodeliczny. Następnie czekamy na spotkanie z Denisem Urubko. Na początku wspinacz wchodzi na scenę i z rosyjską energią gra na gitarze śpiewając dla nas! Opowiada o swoich górskich dokonaniach. Ma duszę muzyka, zawsze na wysokości jak może to gra na jakimś instrumencie. Spotkanie było tłumaczone, Denis mówił do publiczności po rosyjsku. Denis Urubko Fot. Łukasz Ziółkowski I tu muszę uciekać z festiwalu. Jednak kolejny dzień przed nami, zatem niecierpliwie czekam aż minie noc! Sobota 5 wrzesień 2015 – Dworzec Tatrzański, Kino Sokół Wybieramy się na Dworzec Tatrzański. Tam oglądamy film Dorastanie. Opowiada on o życiu w Afryce i dojrzewaniu młodych ludzi, których losy obserwujemy na przestrzeni 2 lat. Dorastają w Lesotho, mimo, że dookoła nic praktycznie się nie dzieje, to reżyser paradoksalnie udowadnia, że w świecie młodych ludzi dzieje się aż za nadto. Film należy do nietuzinkowych, gdzie znów przyda się trochę cierpliwości, jednak metafora jaką mamy tutaj zrozumieć jest kluczem dla całego filmu. Następnie oglądamy film Endurance – czyli śladami Shackeltona. Poznajemy w tym filmie odważnych ludzi, którzy postanowili wykonać rejs do Georgii Południowej, gdzie czekała na nich wielka przygoda. Film jest o tyle ciekawy bo ukazuje warunki arktyczne wspinaczki a także sylwetki bohaterów – każdego w innej perspektywie. Wszyscy tu są z innego świata. Biznesmeni, snowbordzistka, wspinacze, żołnierze czy naukowiec i udowadniają, że jak się chce to można wszystkiego dokonać. Piękny krajobraz i niesamowita przygoda przyciągnęły bardzo moją uwagę. Następnie biegniemy do Kina Sokół. Tu czeka na nas przedpremierowy pokaz filmu Darka Załuskiego No Ski, No Fun o wyczynach skitourowych Andrzeja Bargiela. Historia pierwsza klasa. O życiu Andrzeja i jak to się wszystko zaczęło. Dlaczego narty? Dlaczego zjazdy z ośmiotysięczników? Przecudowne sceny, ujęcia i profesjonalizm – zarówno Andrzeja jak i reżysera. A potem chwila rozmowy z Andrzejem Bargielem i Darkiem Załuskim. Teraz swoją prelekcję ma Marcin Tomaszewski – Katharsis. Opowiada o wspinaczce big wall-owej w Norwegii. Wyjaśnia nam także na czym to polega i przyznam, że nie mogę wyjść z zachwytu i wręcz przerażenia. Marcin Tomaszewski pokazując kolejno slajdy wprawia mnie w stan niedowierzania, że człowiek jest w stanie tyle wytrzymać, w taki sposób zdobyć ścianę i mieć w sobie tyle siły zarówno psychicznej jak i fizycznej. Świetna prezentacja i trzymam kciuki za kolejne sukcesy Marcina! Marcin Yeti Tomaszewski Fot. Materiały prasowe Spotkań z Filmem Górskim Na chwilkę opuszczamy kino by wrócić na moich wspaniałych kolegów ze Śląska. Janusza i Wojtka. Na scenę wchodzi Wojciech Grzesiok i Janusz Gołąb, którzy opowiedzieli bardzo humorystycznie a zarazem merytorycznie o swojej wspinaczce na Denali drogą Cassina. Cała sala porwana była salwami śmiechu. Przyznam, że takie prezentacje lubię najbardziej. Chłopaki sprawili, że się popłakałam ze śmiechu, a przy okazji zachwycili Alaską i McKinley-em. Oby więcej takiej swobody w opowiadaniu o swoich wyczynach. Podoba mi się, że mieli dystans do siebie i pokazali, że na górę weszła trójka przyjaciół a nie zmuszonych do tego facetów. Janusz Gołąb Fot. Materiały prasowe Spotkań z Filmem Górskim Wojciech Grzesiok, źródło zdjęcia: archiwum prywatne Wojtka Gaszenbrum II i historię swojej wspinaczki w rozmowie z Januszem Majerem przedstawiła nam Kinga Baranowska. Zaskoczyła mnie troszkę Kinga wypowiedzią, że góry nie są jej całym światem a jedynie dodatkiem. Zadałam sobie pytanie: czy to zatem góry wysokie są jej pasją? czy kaprysem?, który realizuje ze względu na duże możliwości. Baranowska wspomniała także o akcji ratunkowej dla Olka Ostrowskiego. Podobały mi się pytania Janusza Majera, gdyż były bardzo przemyślane i na miejscu. Ta drobna kobieta ma już na swoim koncie 9 ośmiotysięczników. Który będzie następny? Kinga Baranowska Fot. Materiały prasowe Spotkań z Filmem Górskim Hic Sunt Leones – Andrzej Bargiel. Powiem tak. Jak Andrzej zaczął prezentować filmiki, jak stoi na szczycie i za chwilę ma zjechać serce stanęło mi w gardle. Widoki jak z bajki, a wrażenia wręcz przerażające – oczywiście z adrenaliną. Skąd ten młody Zakopiańczyk ma w sobie tyle energii i pomysłów? Bardzo cenię go za skromność i wewnętrzny spokój. Chłopak wie czego chce, realizuje sukcesywnie swoje cele i pokazał mi coś, z czego nie zdawałam sobie sprawy – a mianowicie, że nartami też można zdobywać ośmiotysięczniki i jest to genialne! Andrzej Bargiel Fot. Materiały prasowe Spotkań z Filmem Górskim I tu musiałam opuścić imprezę. Pełna wrażeń szybko kolejnego dnia skoczyłam jeszcze na jeden film i musiałam wracać na Śląsk. Niedziela 6 wrzesień 2015 – Dworzec Tatrzański Oglądam już ostatni dla mnie festiwalowy film The North Face: Always above us (with Conrad Anker). Film ukazuje lodowe zdobycie Hyalite Canyon w Montanie. Znowu zastanawiam się jak to możliwe, by wykonywać nad wodospadem takie akrobacje alpinistyczne, jak to możliwe by mieć tak silne mięśnie i jak to możliwe by tam nie zamarznąć? Świetny dokument, który pokazuje granice ludzkiej wytrzymałości, siłę a także walkę z tym by się nigdy nie poddawać. Efekty i widoki spektakularne! Wszystko co dobre szybko się kończy. Wracam na Śląsk pełna wrażeń i górskich inspiracji. Czy zrozumiałam głowy wspinaczy? Może trochę tak, ale to temat rzeka. Można go odkrywać stale i zaskakiwać się na każdym kroku. Wszystkim wspinaczom życzę powodzenia i tylu samo bezpiecznych wejść jak i zejść ze szczytów! I mam nadzieję, że do zobaczenia za rok w Zakopanem! Więcej przeczytacie na profilu facebook-owym Spotkań z Filmem GórskimKategoria: Góry Tagged: 11 spotkania z filmem górskim, Andrzej Bargiel, Dariusz Załuski, Denis Urubko, festiwal wysokogórski, Janusz Golab, Jurek, Kazimierz Szycha, Kinga Baranwska, Marcin Tomaszewski, Wojciech Grzesiok, zakopane festiwal filmowy

Bezpieczeństwo w górach: Orientacja w terenie

With love

Bezpieczeństwo w górach: Orientacja w terenie

Ełk – niedoceniana perła Mazur

Italia poza szlakiem

Ełk – niedoceniana perła Mazur

Planowanie podróży - wyzwanie:

MAGNES Z PODRÓŻY

Planowanie podróży - wyzwanie: "Bieszczady i nie tylko"

Biebrza river - Poland

coffe in the wood

Biebrza river - Poland

Biebrza river - Poland

KOŁEM SIĘ TOCZY

Transsyberyjskie spotkania. Polacy na Syberii

Na dworcu tłok. Wszyscy gdzieś biegają, rozglądają się, czegoś szukają. Jedynie pani w kasie, kontrastując z tym całym bałaganem, obsługuje kolejnych klientów elegancko, bez pośpiechu. Wypatrujemy sobie miejsce obok automatu z kawą, gdzie spoczniemy aż do przyjazdu pociągu. Na naszej drodze stają jednak bramki bezpieczeństwa, a pośrodku nich wąsaty, groźnie wyglądający strażnik. – Można przejść? – pytam grzecznie, po czym The post Transsyberyjskie spotkania. Polacy na Syberii appeared first on Kołem Się Toczy.

Palmiarnia Wałbrzych

SISTERS92

Palmiarnia Wałbrzych

Gdzie wyjechać

Dolina Popradu. Te widoki Cię uzdrowią!

Dolina Popradu. Te widoki Cię uzdrowią! Gdy odwiedzaliśmy Kotlinę Jeleniogórską z pewną nieśmiałością spodziewaliśmy się wrażeń co najmniej wspaniałych, bo bez wątpienia krajobrazowo ta Kotlina należeć miała do polskich TOP3. I tak było. Tym razem odwiedzając Dolinę Popradu, którą tak naprawdę dobrze kojarzymy z lat młodości chcieliśmy sprawdzić, czy dalej można ją uznawać za jedną z trzech najpiękniejszych polskich rzecznych dolin. […]

TROPIMY PRZYGODY

Atrakcje Krakowa, które Cię zauroczą

Lubię Kraków. Byłam w nim już tyle razy, że przestałam go traktować jak miasto, które się zwiedza. Stolica Małopolski zawsze ściąga mnie do siebie w konkretnym celu. Nie inaczej było tym razem. Tylko, że tym razem cel był inny: turystyczny.... Artykuł Atrakcje Krakowa, które Cię zauroczą pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

Travel Flashback #28

Picking the Pictures

Travel Flashback #28

Śląsk dla dzieci. Gdzie warto się wybrać?

wszedobylscy

Śląsk dla dzieci. Gdzie warto się wybrać?

Migawki z Wałbrzycha

SISTERS92

Migawki z Wałbrzycha

Biebrza river - polish jungle

coffe in the wood

Biebrza river - polish jungle

Biebrza river - polish jungle ;)

With love

Poradnik: Jak znaleźć sobie nowych przyjaciół?

Pamiętam zeszłoroczny wyjazd na Trzeci Paragonowy Spęd w Bieszczadach. To była miłość od pierwszego wejrzenia, jeden z tych zbiegów okoliczności, który skrzyżował nasze życiowe ścieżki i rzucił nas na wspólną drogę – od tamtej pory często przemierzamy ją wspólnie. O każdej porze roku. W różnych konfiguracjach. Zawsze z tym samym entuzjazmem. Tak naprawdę nie zmieniło się nic. Nadal rozprawiamy wesoło o leśnych gwałcicielach, testosteronie, niepoprawnych politycznie żartach i o tym, że w Noc (Ku)pały się nie liczy. Tak naprawdę zmieniło się wszystko. W ciągu ostatnich dwunastu miesięcy wiele razy rozmawiałyśmy o tym, co nas boli, smuci i denerwuje, dzieliłyśmy się swoimi problemami, płakałyśmy sobie w ramię i pocieszałyśmy się: „Jesteś stara i brzydka, więc weź się, kurwa, ogarnij, bo szkoda życia – a niewiele ci go już zostało” (zawsze działa). Wypiłyśmy duże ilości alkoholu i zarwałyśmy wiele nocy. Przeszłyśmy x kilometrów górskimi szlakami i kilka razy zgubiłyśmy się w lesie. Znamy opowieści o swoich byłych, obecnych i przyszłych. Nasze poczucie humoru jest teraz czarniejsze od afrykańskich imigrantów, a dyskusje bardziej patologiczne od amatorskich aborcji. Choć jesteśmy zupełnie różne, więcej nas łączy, niż dzieli. Jestem pewna, że za 40 lat będziemy mieć ten sam błysk w oku, będziemy się śmiać równie głośno i nadal będziemy fałszować śpiewając „Teksańskiego”. Będą nas bawiły równie absurdalne rzeczy, choć pewnie zdążymy zapomnieć już o ludziach bez rączek, będziemy dla siebie równie wredne, choć na starość zrobimy się pewnie bardziej sentymentalne, a kiedy któraś z nas umrze pierwsza, będziemy stały nad jej grobem i przypominały sobie wszystkie historie, w których wspólnie brałyśmy udział. Ja i moje dziewczyny. Tym razem udało nam się spotkać niemal w komplecie. — Mówicie często, że nie podróżujecie, nie wychodzicie z domu, nie bierzecie udziału w ciekawych wydarzeniach, bo nie macie z kim. Bo Wasi znajomi pozakładali rodziny, mają dzieci i nie mają czasu na głupoty. Albo, że rozjechali się po świecie i nie macie już ze sobą kontaktu. Lub nie podzielają Waszych zainteresowań. Ostatecznie: mają Was głęboko w dupie. Wiecie co? Olejcie ich. Róbcie to, co lubicie, a nowi ludzie, z którymi fantastycznie można spędzać czas, pojawią się sami. Spotkacie się przypadkiem i po kilku przegadanych godzinach dojdziecie do wniosku, że czujecie się ze sobą jakbyście znali się całe życie (a przynajmniej nie od dziś). Odkryjecie, że śmieszą Was te same rzeczy i zapragniecie śmiać się razem jak najczęściej. Zaczniecie planować wspólne wyjazdy i nagle okaże się, że chodzicie do siebie na grilla, wpadacie do siebie się zdrzemnąć, gdy za daleko Wam do swojego domu i obiecujecie sobie, że powiecie sobie w twarz, że jesteście grubymi świniami, jeżeli pewnego dnia się roztyjecie. Jak znaleźć takich ludzi? To bardzo proste. Czasem wystarczy pozwolić się rzeczom dziać. — Z dedykacją dla Anidy, Magdy (nie Magdaleny), Martyny, Oli i Asi, która obiecała, że do nas wróci. Z podziękowaniami dla Bartka i Patryka z Paragonu z podróży, dzięki którym miałyśmy okazję się spotkać.  Autorem zdjęcia w nagłówku jest Krzysztof Stryj, człowiek z kulką, w którego obiektyw napatoczyłyśmy się na tegorocznej Pannonice. Post Poradnik: Jak znaleźć sobie nowych przyjaciół? pojawił się poraz pierwszy w WITH LOVE.

Zamek Książ Wałbrzych

SISTERS92

Zamek Książ Wałbrzych

WEEKENDOWI PODRÓŻNICY

Naddniestrze, czyli jak w kilka godzin stracić cierpliwość, prawo jazdy (prawie) i całą gotówkę (której na szczęście mieliśmy mało)

Jeśli koniecznie chcecie jechać do Naddniestrza, to raczej nie samochodem. Na granicy czeka was dość długi przymusowy postój i dziwne opłaty, a jeśli celnicy nie ograbią was do cna, zrobi to naddniestrzańska drogówka, która być może – tak jak nam – zechce wam zabrać prawo jazdy za wyimaginowane przekroczenie prędkości o 10 km/h. Wbrew pozorom nas wcale nie ciągnie w najbardziej niebezpieczne rejony Europy. Fakt, byliśmy z naszą trzymiesięczną pociechą w Kosowie, a teraz dopiero co wróciliśmy z Ukrainy, ale w obu krajach nie spotkało nas nic złego. No, prawie, ale przedziurawionych oponach i korzystaniu z ukraińskich warsztatów samochodowych napiszemy następnym razem. W zasadzie w każdym z tych „niespokojnych” krajów było nad wyraz spokojnie, więc z takimi samymi nadziejami jechaliśmy do Naddniestrza. Chociaż jakoś wcale nie paliliśmy się do tej wyprawy – to miał być krótki, kilkugodzinny postój po drodze z Mołdawii na Ukrainę, gdzie mieliśmy zaplanowany nocleg w Odessie. Bo też Naddniestrze jest być może miejscem ciekawym, ale z całą pewnością nie w turystycznym znaczeniu. Dla przypomnienia – to samozwańcza republika, która w 1990 roku wydzieliła się z Mołdawii i ogłosiła niepodległość. Niestety, nikt nie uznał jej jako państwa (a nie, sorry, uznały ją także nieuznawane przez nikogo Abchazja i Osetia Południowa), ale jednak faktów nie oszukasz: Mołdawia nie ma żadnej kontroli nad tym terytorium, które od ćwierć wieku rządzi się własnymi prawami. A prawa to rządy twardej ręki i przymykanie oka na nepotyzm, korupcję i zorganizowaną przestępczość – Naddniestrze jest rajem dla przemytników. I mimo międzynarodowych nacisków (wiecie, to słynne „wyrażanie zaniepokojenia niepokojącą eskalacją blabla”) status Naddniestrza raczej się nie zmieni, a powód jest prosty – kraj ten jest nieodmiennie związany z Rosją, która od lat wspiera Tyraspol finansowo i domaga się jego uznania. A gdyby mogła, najchętniej włączyłaby samozwańców w skład Federacji Rosyjskiej. I wydaje się, że sami naddniestrzańcy nie mieliby nic przeciwko – w 2014 r. tuż po włączeniu Krymu do Rosji, parlament Naddniestrza zwrócił się z taką samą prośbą do Dumy. A o nastawieniu tutejszych mieszkańców najlepiej świadczy herb republiki z wybijającymi się na pierwszy plan sierpem i młotem. Godło Naddniestrza na przejściu granicznym z Mołdawią Dla Rosji obecny stan jest zresztą dość wygodny, bo kontrolując Naddniestrze trzyma w szachu mającą europejskie ambicje Mołdawię. Witamy w Naddniestrzu? Not so fast, amigo! Ile kosztuje wjazd do postsowieckiej republiki? Nic, jeśli jedziecie marszrutką, których pełno odjeżdża z Kiszyniowa i przygranicznych miejscowości. Wystarczy tylko zadeklarować pogranicznikowi cel podróży i czas przebywania w kraju, po czym dostajemy specjalny kwitek. Data wyjazdu ma kluczowe znaczenie: jeśli po jej upłynięciu dalej będziemy w Naddniestrzu, możemy zapłacić sowity mandat. Ale jeśli marzy ci się wjazd autem, to przygotuj się na szereg komplikacji. Oprócz uzyskania wszelkich zgód od pograniczników, konieczne jest wykupienie winietki, ubezpieczenia i specjalnej wizy wjazdowej. W tym celu należy wypełnić szereg formularzy, w czym na szczęście pomaga tzw. broker, czyli urocza panienka z okienka. Oczywiście, nie za darmo. W sumie za przyjemność przekroczenia granicy zapłaciliśmy 25 euro (kwota była liczona na oko, więc nie zdziwiłbym się, gdyby jakieś lepsze auta płaciły więcej), a w bonusie dostałem całkowicie zszargane nerwy. Czemu? Pamiętacie „12 prac Asterixa”? Tam jest taka fenomenalna scena, w której Galowie muszą iść do urzędu i zdobyć jakieś zaświadczenie. Zadanie okazało się dość karkołomne i, na Teutatesa, podobnie było na przejściu granicznym. Z tą różnicą, że ja krążyłem między trzema okienkami obok siebie i robiłem za pośrednikiem między brokerką, celnikiem i jakimś innym panem urzędasem na granicy. O, tak to wygląda: Ostatecznie formalności zajmują nam jakieś półtora godziny, w tym pół godziny oczekiwania na trzylinijkowy świstek papieru – to rzekome ubezpieczenie. Trochę długo, zważywszy na to, że byliśmy jedynymi zagraniczniakami na granicy. Trochę zmęczeni staniem na granicy rezygnujemy z planowanego wypadu na zamek w Benderach – potem okazuje się zresztą, że niewiele straciliśmy, bo okoliczny teren jest wojskowy i obowiązuje tam kategoryczny zakaz fotografowania (jak zresztą chyba na 3/4 terytorium Naddniestrza) – i od razu kierujemy się na Tyraspol. Z krótkiej drogi do stolicy zapamiętałem tylko billboard reklamowy jakiejś restauracji, ale dość osobliwy. Na zdjęciu znajdowała się naga, leżąca na brzuchu baba, która na plecach miała jakieś wędliny, ser i winogrona. Otaczało ją trzech obleśnych kolesi, którzy zapamiętale konsumowali te wiktuały – mniam! Sam Tyraspol to miasto bez fajerwerków – oczywiście, wygląda trochę tak, jakby czas zatrzymał się tu 30 lat temu. Monumentalne socrealistyczne pałace, pomniki Lenina i innych wodzów rewolucji. Z tego komunistycznego krajobrazu wyróżnia się tylko widoczna prawie wszędzie nazwa „Sheriff” – największy koncern w kraju założony przez byłych członków bezpieki, którzy uwłaszczyli się przy okazji upadku ZSRR i teraz trzęsą całym krajem. W Tyraspolu „Sheriff” jest obecny wszędzie – do firmy należą supermarkety, stacje benzynowe, piekarnie, jedyna sieć komórkowa w kraju stacja telewizyjna, gazety, salony samochodowe, a nawet firma budująca mieszkania. Wisienką na torcie jest Sheriff Tyraspol, czyli największy klub sportowy w kraju, grający na nowoczesnym stadionie, którego nie powstydziłoby się pół Europy. Ot, taki mały monopolik. Po szybkim rekonesansie stwierdzamy, że nic tu po nas i ruszamy w stronę granicy z Ukrainą. Jedziemy wolno, słusznie zakładając, że w dzikim kraju wolimy nie mieć nieprzyjemności z miejscową drogówką. Niestety, i to nam nie pomogło – na rogatkach stolicy, gdzie jedziemy z przepisową prędkością 50 na godzinę zatrzymuje nas patrol policji. – Zdrastwujcie, trochę za szybko jechaliście – zagaja uśmiechnięty policjant. – Ale jak to? Przecież jest ograniczenie do 50 i jechaliśmy 50? – Nie, tutaj można jechać maksymalnie 40 na godzinę, a wy jechaliście za szybko. Dokumenty, proszę – policjant wciąż się uśmiecha, a my się poddajemy. Oczywiście, o żadnym fotoradarze nie ma mowy, a raczej wróć – fotoradar to dzielny stróż prawa ma w oku. Co poradzić – idziemy z policjantami na ich prowizoryczny posterunek, gdzie zaczynają spisywać jakiś protokół. Standardowe pytania – skąd, dokąd, po co, dlaczego i po 10 minutach protokół jest gotowy. – Będzie ticket – mówi policjant i dalej coś tam wygaduje po dziwnemu. Ponieważ ni w ząb nie rozumiemy, policjant rzuca krótko. – Gawari pa ruski? – Niet – odpowiadamy pewnie, bo to jedno z niewielu słów po rosyjsku, jakie znamy. – Polsza e nie gawarit pa ruski? – dziwi się policjant i sekundę zastanawia się, co z nami zrobić. Z pomocą przychodzi drugi policjant, który wyciąga zza pazuchy swojego złotego iPhone’a 6 (przez chwilę naiwnie zazdroszczę, że budżetówka w Naddniestrzu ma takie przychody) i zaczyna na nim stukać. Po chwili pokazuje nam ekran translatora, na którym zgrabnie przetłumaczono na polski lakoniczny komunikat: „Za szybko. Mandat”. – No, trudno. To ile? – dopytujemy, a policjant uśmiecha się złośliwie i moszcząc się w fotelu udaje, że liczy. W końcu jego fotoradar w oku jest mega precyzyjny. W końcu zadowolony z siebie rzuca kwotę 30 euro. – Ile? – dopytujemy z niedowierzaniem. -30 euro – spokojnie odpowiada policjant. – No dobra. To proszę nam podać numer konta bankowego albo blankiet. Podjedziemy szybko na pocztę i zrobimy przelew – jeszcze sobie nie zdaję z tego sprawy, ale to najbardziej bezsensowne zdanie, jakie wypowiedziałem w czasie tego wyjazdu. – Szto? – policjant zgadza się, że zdanie raczej bez sensu. – Bank numer, konto… – próbuję desperacko, włączając w moją wypowiedź mowę ciała. – No, no bank. Only cash – policjant znów szeroko się uśmiecha. – Ok, but there is a problem. We have no cash – mówię zupełnie szczerze. No, bo na cholerę nam ichnie inflacyjne pieniążki. A jako posiadacze karty z darmowymi wypłatami z bankomatów nie musimy wozić ze sobą reklamówek wypełnionych plikami banknotów ;) – No cash? – policjant nagle pochmurnieje i znowu rzuca coś po ichniemu. A gdy ponownie trafia na ścianę niezrozumienia, znów w sukurs naszemu Tubbsowi rusza jego partner Sonny Crocket. Kilka kliknięć w dotykowy ekran i znów widzimy koślawo przetłumaczony komunikat, który jednak tym razem brzmi dużo groźniej: „Za szybka jazda auto. Zabieramy prawo jazdy”. – Ale jak to? – teraz już jesteśmy poważnie zdziwieni, na co policjant odgrywa krótką scenkę wkładając prawo jazdy Izy (ona prowadziła) do kieszonki w swojej koszuli. Zaczynamy więc negocjować. Że może pojedziemy do banku – na co policjant odpowiada, że banki już zamknięte. To może bankomat? – No, może. – Ale musicie nam oddać prawo jazdy. – A, co to nie – znów uśmiecha się policjant. Swoją drogą, nieczułe sukinkoty, których nie wzruszyło nasze dziecko, zwykle bez pudła działające jako detanor wszystkich trudnych sytuacji w drodze. W akcie desperacji pokazuję portfel, w którym mam jakieś drobniaki – 5 euro, trochę hrywien i… – O, mam 50 złotych. Bardzo dobra waluta! Good polish money – wymachuję pięćdziesiątką. No dobra, pośmialiśmy się. W końcu policjanci dają za wygraną i decydują, że tym razem skończy się na pouczeniu. Ale mamy uważać, bo tu jest naprawdę 40 na godzinę. – Akurat – odpowiadam, ale na szczęście nie zrozumieli i już bardziej oficjalnie dziękuję. Po chwili jesteśmy już w samochodzie i zapieprzamy te 40 na godzinę ku granicy, by jak najszybciej wyjechać z tego popieprzonego kraju. Swoją drogą – to chyba pierwszy raz od dawna, gdy kogokolwiek tak samo jak nas ucieszył ponowny wjazd na ukraińską ziemię. Też trochę niecywilizowaną, ale jednak w porównaniu do Naddniestrza jawiącą się co najmniej jak Waszyngton, DC.

BANITA

Gorlice – biegowe impresje

Tekst powstał w trakcie jazdy dookoła Polski, tuż po wizycie u rodziców. Opublikowany miał być w trakcie mojego pobytu na Islandii. Losy tak się jednak potoczyły, że nie byłam w stanie myśleć o blogu. Może i dobrze, że nie opublikowałam tego tekstu wcześniej. W tych impresjach dużo myślałam o moim dzieciństwie i rodzicach. I myślę, że idealnie nadaje się,  by go opublikować teraz, w tym najtrudniejszym, w dotychczasowym moim życiu, czasie, czasie żałoby. O Gorlicach, o dzieciństwie, o mamie i o tacie, którego już nie ma. Zwykle zaczynam zaznajamianie się z jakimś miejscem od porannego biegu. Oswajam się w ten sposób z nową przestrzenią, zaprzyjaźniam, z tą starą kiedyś już poznaną również. Potem mogę zwiedzać ją już na wiele innych sposobów. Pierwszy kilometr Wybiegam z klatki i nie do końca wiem, w którą biec stronę. Tyle lat minęło od momentu kiedy wyprowadziłam się stąd. Najlepiej w kierunku ulicy Kochanowskiego, a potem Sękowej, radzi mama. Wprawdzie ona nie biega, ale wie, gdzie w mieście można liczyć na bezruch i spokój ulicy. Ja nie wiem. Nie mieszkam tu od 14 lat i rzadko bywam. Ostatni raz biegałam tu chyba, gdy byłam w ósmej klasie szkoły podstawowej. Taki krótki epizod sportowy. Ale co to było za bieganie. Wybiegałyśmy we dwie z przyjaciółką, robiłyśmy jedno lub dwa okrążenia wokół parku (pewnie nie więcej niż trzy kilometry), a potem siadałyśmy na naszym „kamieniu dumania” i starałyśmy się zadośćuczynić nazwie głazu. Biegnę ulicą, którą tyle razy wracałam ze szkoły, a potem mijam stary dom, w którym spędziłam część dzieciństwa po przeprowadzce z Gdyni i dalej drogą, którą jako siedmiolatka przemierzałam rowerem w te i we w te. Od czasu do czasu tylko mama pozwalała wyjechać mi poza jej obręb. Na jej końcu znajduje się górka, z której razem z tatą zjeżdżałam na sankach. Na tej ulicy kończył się wówczas mój świat Drugi kilometr Dziś ten świat poszerzam. Mijam dom przyjaciółki z dzieciństwa, z którą jako dzieciaki robiłyśmy mnóstwo psikusów. Szpital i przychodnię, do której często chodziłam, by wycyganić zwolnienie, które miało uchronić mnie przed pójściem na lekcje. Na wagary chodzić nie mogłam. Należałam do grona „pechowców”, które uczyły się w tej samej szkole, w której pracował jeden z rodziców. Trzeci kilometr Droga zaskakuje mnie. Wiem, że wszystko szybko się zmienia, ale w tym miejscu, gdy byłam tu po raz ostatni, nie było asfaltu. A tam dalej nie było w ogóle domów i wydawało się, że po horyzont rozciągają się pola. Teraz przemykałam przez zabudowaną przestrzeń, która we wspomnieniach wyglądała zupełnie inaczej. Przypomniałam sobie jak jeździłam tą drogą rowerem. Mieliśmy takie rodzinno-przyjacielskie miejsce, w którym spotykaliśmy się z przyjaciółmi rodziców i ich dziećmi nad rzeką Sękówką. Czasem jechałam tam sama i uśmiechnęłam się do siebie na myśl jaka ta droga wydawała mi się wówczas długa. Wtedy rowerem w jedną i drugą stronę to była wyprawa. Dziś nią biegnę i wydaje mi się taka krótka. Przestrzeń i odległość zawężają się wprost proporcjonalnie do lat i do kilometrów, które udało nam się przebyć. Czwarty kilometr Jest i drewniany kościółek św. Filipa i Jakuba w Sękowej, do którego jako dziecko przyjeżdżałam z rodzicami, jeszcze nim znalazł się na liście UNESCO. Lubiłam to miejsce. Fascynowała mnie drewniana zabudowa. Lubiłam wpatrywać się w wieżyczki i opierać o drewniany, lekko spróchniały płot. Potrafiłam przez całą mszę wypatrywać obecności korników albo gapić się w zieloną, krótko ściętą trawę wokół kościółka. Nie do końca pamiętam jego wnętrze. Próbuję sobie przypomnieć, ale jedynie jestem w stanie sięgnąć pamięcią do słów innych, którzy wspominali jak mocno wnętrze zostało zdewastowane w czasie słynnej Bitwy pod Gorlicami w czasie I wojny światowej. Mijam go w pewnej odległości, ale widzę, że od czasów mojego dzieciństwa nic się tu nie zmieniło. Całe szczęście pewne rzeczy pozostają przez lata takie same. Piąty kilometr Już niedaleko. Mam wrażenie, że słyszę szum rzeki i małego wodospadu, nad którym spędziłam tyle godzin i dni. Tu, w wakacje był mój mały świat. Przed oczami przemykają teraz obrazy i widzę siebie wchodzącą z kołem ratunkowym do wody, a potem skaczącą z kamienia „na deskę” albo polującą na skaczące przy wodospadzie rybki. Próbowaliśmy je łapać rękami, prześcigając się w zwinności i szybkości. Nigdy jednak nie robiliśmy im krzywdy. Prawie czuję zapach świeżych zielonych ogórków i pomidorów, które rodzice zawsze przygotowywali na przekąskę do kanapek, gdy jechaliśmy na cały dzieńm by powylegiwać się nad rzeką. Niemal czuję ich zapach. Dziś już takich prawie nie ma. Nie pamiętałam wówczas morza i nie tęskniłam za nim tak, jak w późniejszych latach. Przypominają mi się też zdjęcia powklejane w albumie mamy. Ja, kilkulatka pozująca do zdjęć na kocu nad rzeką niczym mała modelka. Dziadek nazywał mnie wtedy Miss Sękówki. Szósty kilometr Dociera do mnie jak często niewiele wiemy o miejscu, w którym mieszkamy i o jego okolicach. Jako dzieciaki i nastolatki z reguły interesuje nas coś zupełnie innego. Na tym szóstym kilometrze zorientowałam się, że nigdy do tego miejsca nie dotarłam. Wieś Sękowa kończyła się dla mnie przy moście nad rzeką. Dalej nigdy nie pojechałam. Nie mogę się nadziwić teraz, że nie ciekawiło mnie, co jest za mostem, bo przecież nawet tam, rzeka mogła wyglądać inaczej. Siódmy kilometr Po lewej stronie mijam miejsce znajdujące się na trasie Karpacko-Galicyjskiego Szlaku Naftowego. O tym, że Gorlice były kolebką przemysłu naftowego i że to właśnie w Gorlicach zabłysnęła pierwsza uliczna lampa naftowa wiedziałam od dziecka. Wówczas jednak turystyczny szlak naftowy nie istniał i nie miałam pojęcia, że w tak wielu miejscach można trafić na stare szyby naftowe czy miejsca pierwszych tzw. kopanek. Teraz mijam tablicę pamiątkową i ładnie zagospodarowany fragment zieleni, na którym stoi. Dobiegam do drewnianego mostku wciąż nie mogąc się nadziwić, że przez tyle lat mieszkania w Gorlicach, nigdy tu nie dotarłam. Zresztą nie tylko tu, ale i w wiele innych miejsc z niezwykle ciekawą historią. W końcu zaawróciłam. Nie tylko w drogę powrotną do domu, ale i w kolejne wspomnienia z dzieciństwa i w rozmyślania o tym jak często niewiele wiemy o miejscu, w którym mieszkamy. Po raz pierwszy od wielu lat poczułam się tu jak w domu, czułam się znów jak dziecko i byłam szczęśliwa. Obiecałam sobie, że wrócę w odwiedziny do rodziców najszybciej jak się da i że będę przyjeżdżać w Beskid Niski znacznie częściej niż do tej pory. Pamięci Taty The post Gorlice – biegowe impresje appeared first on B*Anita Blog.

Winnica w najmniej sprzyjającym winorośli części Polski. Witajcie na Mazurach!

Italia poza szlakiem

Winnica w najmniej sprzyjającym winorośli części Polski. Witajcie na Mazurach!

Bycza Buła Gniezno

SISTERS92

Bycza Buła Gniezno

Wrześniowym Magazyn Turystyki Górskiej – cały numer poświęcony Tatrom

Obserwatorium kultury i świata podróży

Wrześniowym Magazyn Turystyki Górskiej – cały numer poświęcony Tatrom

Wydanie praktycznie w całości poświęcone jest Tatrom. Moją uwagę najbardziej przyciągnęła okładka a na niej Orla Perć. Nie dlatego, że jestem nią zainteresowana pod względem zdobycia bo nawet jeżeli, to kilka lat przygotowań przede mną. Orla Perć przyciąga jak magnez. Ludzie wręcz stawiają sobie za zadanie życiowe ją zdobyć. Tylko czy mają pojęcie jaką trasę muszą przejść, pomimo tego, że trudną? Bo owe stwierdzenie jeszcze nie wykazuje jak bardzo trzeba być doświadczonym i mieć pojęcie o wspinaczce.  Na samym początku gdy przeglądam magazyn uwagę moją przyciąga artykuł Doroty Rakowicz na temat śmierci Olka Ostrowskiego. Z odpowiednim smakiem został napisany, gdyż tyle było niepotrzebnego krzyku i sporów po tej tragedii, że czytanie kolejnego tekstu w formie tysiąca pytań byłoby dla mnie męczące. Olek Ostrowski od dziecka był zafascynowany górami nartami. Cieszył go ogromnie fakt i zawsze to podkreślał, że urodził się i żył w Bieszczadach. Śmierć Olka była trudnym egzaminem dla wszystkich, najtrudniejszym dla rodziny i tych, którzy byli praktycznie obok a nie mogli więcej pomóc. Dorota wspomina rozmowy z Andrzejem Bargielem w artykule. Nie zgadzam się jedynie z podejściem Tomka Mackiewicza, bo na Facebooku dokładnie śledziłam wpisy po tragedii i bardziej wyglądały na próbę bycia jednostką heroistyczną, gdzie pomoc była na drugim planie. Ale to moje zdanie. Olkowi należy się minuta ciszy, a nie przekrzykiwania. Poszedł na chwilę pojeździć na nartach w Karakorum. Miało go nie być chwilę … Następnie wartym uwagi tekstem jest wypowiedź Romana Bargieła, prezesa PTTK na temat schronisk w górach. O tym jak część z nich pełni rolę zaniedbanych miejsc, gdzie tłumami przechodzą ludzie zostawiając negatywne emocje. A przecież atmosferę budują także ludzie. I o tym właśnie przeczytacie. Jak nie do końca ważne jest czy schronisko jest z drewna czy innego budulca, a kto nim zarządza i opiekuje się swoimi przybyszami. Słowackie Tatry i Skrajne Solisko. Obserwacje wodospadu Wielka Siklawa, wspinaczka sprzed 50 lat, Łomnica i Kieżmarski Szczyt, Mała Wysoka, Otargańce, Polak-Słowak dwa bratanki, a także o tym co przyciąga turystów do Tatr przeczytacie w tym wydaniu. Moją największą uwagę przyciągnęły kolejno niżej opisane teksty i postaram się wam je ciut scharakteryzować. Gdzie iść w Tatry? Co jest trudniejsze a na co będę w stanie jednak wejść? Albo gdzie lepiej nie iść by się nie rozczarować, że chęci duże, a sił brak? W artykule TOP 10 tatrzańskich szlaków dowiecie się dużo na ich temat. Wyróżniono według redakcji na podstawie konsultacji z ludźmi gór 10 miejsc wartych uwagi. Nie są to koniecznie komercyjne, najbardziej znane szlaki. Skupiono się tu na krajobrazie, poziomie trudności a także charakterystyce danego miejsca. Przyznam o kilku nie wiedziałam, może coś tam słyszałam. Nawet dla poszerzenia własnej wiedzy warto zapoznać się z tym artykułem. Na Gęsią Szyję naprawdę warto się wdrapać, bo widok z niej jest jeszcze lepszy niż z Rusinowej Polany. Fot. Michał Sośnicki Na ogromną uwagę zasługuje tekst na temat Orlej Perci pt. „Taka z nas słaba płeć”. Trzy przyszłe przewodniczki tatrzańskie podejmują wyzwanie Orlej. Nie na czas, nie dla pokazania się. One muszą ją dobrze znać, by móc tą wiedzę przekazywać także innym. Miało być ich więcej, zostały trzy. Przeczytacie cały plan pań na zdobycie Orlej Perci. Pokazują na co zwrócić uwagę, co może być najtrudniejsze, jak do tej wspinaczki podejść. Podoba mi się ich rozsądek i precyzyjny opis działań. Tyle ludzi traktuje Orlą jak wyzwanie, by pokazać innym, że potrafią a to nie o to chodzi. Dokładne czasy przejść, rozpiska, sprzęt i nastawienie psychiczne. I żadna z nich nie założyła się z nikim o … piwo, że to zrobi. Przeczytacie artykuł, będziecie wiedzieli o czym piszę. Zostajemy w temacie Orlej. Czytam wywiad z Andrzejem Maciatą – ratownikiem TOPR. Pada tu bardzo wele ważnych kwestii o jakich turyści zapominają podczas wypraw górskich. TOPR za niedługo będzie traktowany jako taksówka. Bo się zmęczyłam, bo zapomniałem się ubrać, bo nie wiedziałem. Ratownik mówi, że to norma. Nie dziwi go to, bo zawsze takie sytuacje się zdarzają, ręce wszystkim opadają – no ale co zrobisz?. Przeczytajcie o ludzkiej głupocie, nieumyślności a także swobodnym podejściu do trudnego tematu gór. Zostało tu przytoczonych wiele ważnych zachowań. Jak się przygotować na upalne dni? Co robić jak w górach złapie nas burza? Jak uniknąć problemów na szlaku i po co nam np. czołówka w górach? Swoboda i merytoryka wypowiedzi ratownika TOPR bardzo przypadła mi do gustu. Konkretne i na temat! Najbardziej popularny wśród tłumów, które co roku atakują Zakopane jest Giewont i Kasprowy Wierch. I tu mamy na temat królewskiego duetu świetny artykuł. Poczytacie sobie o tych szczytach w aspekcie humorystycznym – bo kto nie widział klapek czy szpilek na Giewoncie? albo marudzeń przy kolejce na Kasprowy?. Autorka artykułu skupia także uwagę na uroku tych miejsc. Bardzo trafnie przedstawia wszystkie naj, które interesują prawdziwego wędrowca a nie panią w miniówce i sandałkach. Warto poczytać, bo oba szczyty są na wyciągnięcie ręki, tak naprawdę dla każdego. Tomasz Rzczycki spisał swoje spostrzeżenia na temat Doliny Kościeliskiej. Widzimy tu dwa oblicza. Miejsca, które przyciąga i miejsca, które odstrasza. Zdania są podzielone i słusznie. Przecież początkowy 40 minutowy spacer z Kir polega na podziwianiu wymarłego lasu i pustej polany. Na szczęście Dolina Kościeliska kryje w sobie wiele niespodzianek i atrakcji. Tu nie trzeba być wspinaczem, bo można przejść się na spacer w cudownych okolicznościach. Zobaczyć jaskinie. Pójść na Halę Ornak do fajnego schroniska. Na koniec z przeczytałam o softshell-ach – a dokładniej w wydaniu dwóch nogawek. O kurtkach się słyszy, czyta wiele. Czas na spodnie i wyjaśnienie czym jest ta tkanina zwana softshell-em. Jakie ma właściwości, w czym się sprawdzi? Oprócz tego poznacie kilka modeli spodni wraz z ich charakterystyką. W końcu może niektórzy zrozumieją, że nie muszą kupować spodni do wspinaczki a po prostu do trekkingu. Na rynku mamy wiele modeli, które są dostosowane do odpowiednich kategorii. Inne spodnie mamy do pieszych wędrówek, inne do wspinaczki. W sumie dobrze byłoby o tym wiedzieć. Podsumowując to wydanie. Temat główny to Tary. Ciekawie i merytorycznie poczytacie o wielu szlakach. Dużo uwagi poświęcono Orlej Peri i bardzo dobrze, oby jak najwięcej chętnych na ten szlak poczytało o nim. Kategoria: Góry Tagged: magazyn turystyki górskiej, nmp magazyn, npm wrzesień 2015, olek ostrowski wspomnienie, orla perć

Warany z Komodo i rejs po indonezyjskich wyspach

Orbitka

Warany z Komodo i rejs po indonezyjskich wyspach

Expert - podejście drugie - Powrót w dwóch aktach

dwa kółka i spółka

Expert - podejście drugie - Powrót w dwóch aktach

20 czerwca 2015 - sobota21 czerwca 2015 - niedzielaPrognozy na sobotę nie są optymistyczne. W górach ma padać śnieg. Zresztą - to co widzę za oknem zdecydowanie tego nie wyklucza. Jest szaro, buro i leje. Brrr. Odechciewa się jechać, a przede mną prawie 700 km.Po śniadaniu zaczynam zbiórkę Niespiesznie. Może się rozpogodzi. Przeparkowuję motocykl, żeby jego tył stał pod dachem. Da to jako taką ochronę przed deszczem przy pakowaniu bagażu na moto. Nie ma nic gorszego niż zapak w deszczu.Dalej leje, ale raz kozie śmierć. Nie ma złej pogody - są tylko źle ubrani motocykliści. I tak przemokną mi rękawiczki. Żegnam się z Chlorami, obiecuję, że jak dojadę to się zamelduję. Wsiadam na moto, wciskam starter i nic. Cholera. Co jest? Wszystko powinno być OK, więc czemu nie działa? Wciskam jeszcze kilka razy i zaskakuje. Kurcze, trzeba się temu przyjrzeć. Mam nadzieję, że nie utknę gdzieś na trasie z powodu braku możliwości uruchomienia moto.Cały czas pada. Tuż przed Czechami zatrzymuję się na stacji benzynowej i tankuję. Podchodzi do mnie gość, wyglądający jak lokalny żulek, ale płynnie mówi po angielsku, opowiada historię swojego motocyklizmu i życzy mi szerokiej drogi.Pogoda jest fatalna i mam szczerą chęć jechać prosto do domu, a nie gdzieś gdzie będą warunki polowo-biwakowe. Mokre moto-ciuchy w takich okolicznościach to mocno niewygodny pomysł. Ale obiecałam. Nie wycofam się. Nie wystawię bratniej duszy...W Czechach bawię się z deszczem w chowanego. Co wyschnę, to znowu zaczyna padać. Kilka ulew udaje mi się ominąć, ale kilku nie. Co gorsza - w połowie drogi zamaka mi nawigacja. Całkowicie przestaje reagować na dotyk. Na matrycy widać zaciek. Niech to szlag - gwarancja skończyła się miesiąc temu :( Na szczęście - jakoś tak się "zrestartowała", że wyświetla ostatnią zaplanowaną trasę, więc dam radę. A po drugie - odpalam NaviExperta w telefonie, więc zumo nawet nie jest mi potrzebne (choć z ładowaniem telefonu w czasie deszczu łatwo nie jest, bo jednak na gniazdo zapalniczki padają krople deszczu...Im bliżej Polski tym trasa jest ładniejsza. Bardziej malownicza. A Polska naprawdę jest ładna. Z granicy wysyłam Piotrkowi kontrolną wiadomość z informacją, o której będę, ale nie doczekuję się na odpowiedź.W końcu dojeżdżam do Złotoryi. Melduję się w umówionym miejscu, dzwonię, ślę SMSy... Nic.. No to smaruję łańcuch, odpoczywam, dojadam jakieś kabanosy. W końcu jest, obudził się, albo nie do końca, bo oczy lekko zaspane... Więc tak wygląda przygotowanie do biegu? ;)Rozlokowuję się, przebieram w cywilne ciuchy, idziemy do sklepu po jakieś piffko, a następnie przejść się po okolicy, przy okazji sprawdzając jakie ciekawostki i przeszkody są na trasie biegu. Ostatecznie dokujemy się na moście, gdzie gadamy, gadamy gadamy... do bardzo późna i wyczerpania zapasów, które ze sobą przynieśliśmy.W niedzielę pogoda nie jest lepsza. Zimno i pada. Piotrek odpuszcza bieg, bo nie ma ochoty brodzić w błocie przy takiej temperaturze. No pięknie, to przyjechałam tu "po nic" ;)W końcu jednak trzeba pomyśleć o powrocie do domu. Nie pada, więc pakowanie jest w miarę sprawne i nieuciążliwe. Razem jedziemy do Wrocławia, tam rozdzielamy się i każde z nas rusza w swoją stronę. Dwie i pół godziny później jestem w domu.Kolejny udany wyjazd, kolejny szczęśliwy powrót. Teraz trzeba tylko zająć się sprzętem - nawigacja, starter, czas też wymienić napęd i klocki z tyłu... I pomyśleć o kolejnym wyjeździe :)Przejechane: 1049 km (671 + 378)

Expert - podejście drugie - Dzień 5 - Fajnie, fajnie...

dwa kółka i spółka

Expert - podejście drugie - Dzień 5 - Fajnie, fajnie...

19 czerwca 2015 - piątekWszystko co dobre szubko się kończy. Dziś wracamy do Austrii, ale zanim tam dotrzemy - nie ma lekko - poćwiczymy jazdę na Pordoi. Pogoda nie może się zdecydować, więc i my nie decydujemy się na zbyt wczesne opuszczenie hotelu. Na spokojnie patrzymy na przemieszczające się chmury i dopiero jak jest jako-tako, to ruszamy. Nie jest źle. Zdejmujemy kufry, ustalamy co i jak i zaczynamy, dla odmiany, jazdy.Przejazdy są długie, więc żeby się zsynchronizować z resztą jeden cykl góra-dół odpuszczam. Jednak nie jeżdżę tak szybko jak reszta. Zaczyna się chmurzyć..W końcu nadchodzi moja kolej - i jazda w górę.Miga mi? ;)Żeby tylko nie pomylić drogi, jak to się komuś z grupy zdarzyło ;)Rowerzystów też bzykamy ;)Czy oni nie mogą jechać jeden za drugim?Ładnie tu. Choć widoki najlepiej podziwia się dopiero na nagraniach ;)Nie, nie dam się bzyknąć na ostatnim zakręcie ;)Zawiesili tablicę?Komentarz jest średnio dobry. Moja jazda jest nużąca :( Trzeba to poprawić. Dodać więcej "jaj". Staram się to wdrożyć w kolejnych przejazdach.Chwila przerwy. Chmurzy się i zaczyna kropić, a przejazdy zajmują dość dużo czasu, więc na drugą serię jedziemy "do śmietników" poćwiczyć kilka serpentyn na samej górze.W wyniku jakiegoś małego zamieszania nie jadę wtedy kiedy mam jechać, tylko trochę później, ale Rafał obiecuje mi bonusa, więc nie marudzę ;) Jedziemy w dół.Wszyscy do bzyknięcia. Poza Viktorkiem ;)I jeszcze ten...Komentarz do przejazdu jest mniej więcej taki "to, że ostatnio było ospale, to nie znaczy, że tym razem trzeba było wszystkich bzykać ;)" Ale ogólnie dobrze, była dynamika i "jaja".I czas na obiecany bonus, czyli przejazd w górę (bo normalnie przysługiwał tylko w jedną stronę).Wszędzie Chlory...Mówiłam, ze tu jest ładnie?Instruktoru chwali, że wierzchołki ciasno i że fajnie, fajnie. No! Wreszcie :)Koniec marudzenia, przed nami jeszcze kawałek trasy i musimy zdążyć na odpowiednią godzinę, na otwarcie drogi na przełęcz Stalle. Dojeżdżamy w samą porę i wbijamy się na początek kolejki. co prawda są tam jacyś motocykliści, ale musimy "poważnie" wyglądać, bo puszczają naszą grupę przodem. i dobrze, bo mamy lepsze tempo od nich. nawet ja ;)Na górze ordynujemy sobie przerwę na kawę i ciasteczko. Nie ma lodzików, więc nic nie kupuję. Ale i tak dostaję pół ciacha od Instruktoru ;)I obowiązkowo fotka a'a Wellman ;)W Austrii mamy zabawę w berka z deszczem - raz pada, raz nie, aż w końcu zaczyna solidnie lać i ostatnie kilkadziesiąt kilometrów robimy w strugach deszczu. Dojeżdżamy do Fusch i zaczynamy relaks. Powoli zjeżdżają uczestnicy  weekendowego "Treningu" i kolejnego turnusu "Experta".Po oglądaniu filmów, rozdaniu dyplomów zaczyna się część nieoficjalna. Chwilę baluję z Chlorami, ale w końcu zmywam się spać.W sumie, mój pierwotny plan zakładał, że i ja zostanę na sobotę, żeby pojeździć po Gerlos, ale... plany mają to do siebie, że ulegają zmianie. Zwłaszcza u mnie. Jutro śmigam przez Czechy do Złotoryi. Pokibicować. Odbywa się tam Bieg Wulkanów...Jak zwykle coś tam gra mi w głowie...Przejechano: 282 km

Travel Flashback #27

Picking the Pictures

Travel Flashback #27