Chorwacja- instagram mix.

PO PROSTU MADUSIA

Chorwacja- instagram mix.

ZARAGOZA

Travel Sandwich

ZARAGOZA

little touch of Spain

Travel Sandwich

little touch of Spain

Reina Sofía & Jardín Botanico.

Wandzia w podróży

Reina Sofía & Jardín Botanico.

To, co przed nami...

Podróże MM

To, co przed nami...

ZAPRASZAM NA MÓJ KANAŁ NA PINTEREŚCIE

MANIA PODRÓŻOWANIA

ZAPRASZAM NA MÓJ KANAŁ NA PINTEREŚCIE

Pinterest.com/joaluk

EWCYNA

Przystanek Polska

„Podróże” do Leroya, wizyty w Praktikerze, zwiedzanie Ikei … choć to głównie wypełniało mój kalendarz przez ostatnie dwa miesiące, starczyło na szczęście czasu na wiele miłych spotkań i wizyt, wypad do Boruszyna na Plener Podróżniczy czy też wdepnięcie na podróżnicki Wachlarz. Wycieczkę do lasu i małe grzybobranie. Wylegiwanie się na trawie i podziwianie polskich okoliczności przyrody. Polska jest piękna, czysta i cicha. Teraz widzę to i doceniam jeszcze bardziej. Panele, płytki, terakoty, gresy, kleje, farby, transport, sprzątanie, pucowanie. Niedoszacowanie czasu zaowocowało totalnym stresem i – co ze wstydem przyznaję – zupełnym nieprzygotowaniem w kwestiach turystyczno-praktycznych do dalszej podróży. Bilet powrotny do Azji był nieodwołalnie niezmienialny i nie mam żadnego konkretnego planu, ale co najważniejsze – wyrobiłam się! Wracam do mojego życia w drodze. Tymczasem mówię stop walce o przetrwanie i podróż kontunuuję w Korei Południowej. Liczę na odkrycie drugiej Japonii – chcę przejechać się siecią nowo wybudowanych ścieżek rowerowych biegnących przez kraj. Przysiąść na niezliczonych ławeczkach na zadbanych skwerach. Przycupnąć przy drodze i pokimać w przydrożnej wiacie. Przenocować na doskonale utrzymanych, często bezpłatnych kempingach. Napić kranówy i umyć w czystej toalecie wyposażonej w papier toaletowy. Popatrzeć jak lotne brygady sprzątające w białych kombinezonach atakują przestrzeń publiczną w poszukiwaniu nieistniejących śmieci. Przyleciałam do Korei, aby odpocząć.

Yerevan through my eyes #44

Picking the Pictures

Yerevan through my eyes #44

Zależna w podróży

Tradycyjny ocet balsamiczny z Modeny. Zwiedzamy wytwórnię!

Był piękny dzień. Nie za gorący, ale też nie za zimny. Włóczyłam się ulicami Modeny starając się przypiąć jej łatki, które pomogą mi zapamiętać jej klimat na długo. Pastele. Pastele przede wszystkim. Skręcając z uliczki w uliczkę dziwiłam się kolorom kolejnych kamienic. Widoki tak bardzo nieprzypominające Ferrary, którą właśnie opuściłam. Weszłam do muzeum Ferrari, które już dawno pobiło wcześniejszą największą…Czytaj więcej

Rybitwa popielata

Dobas

Rybitwa popielata

kusiewbusie

Poradnictwo fotograficzne

Jakim aparatem robić zdjęcia na wyjazdach ? Jak je robić ? Jak nie robić ? Teoretycznie odpowiedź na tak postawione pytanie jest banalnie prosta. Każdym. No, ale pewnie nie takiej oczekujecie. Wiele zależy od tego jakie macie podejście do fotografii, … Continued Post Poradnictwo fotograficzne pojawił się poraz pierwszy w Azja, fotografia podróżnicza i relacje z wyprawy Filipiny.

Nostalgicznie, oldskulowo i lotniczo. Niesamowite zdjęcia i grafiki z kuferka KLM

Gdzie wyjechać

Nostalgicznie, oldskulowo i lotniczo. Niesamowite zdjęcia i grafiki z kuferka KLM

Trzeciego dnia wpłynęliśmy na tor “Wietrznice”. W zależności od...

coffe in the wood

Trzeciego dnia wpłynęliśmy na tor “Wietrznice”. W zależności od...

InsPiMacje 15/2014

TROPIMY

InsPiMacje 15/2014

Cook'n'Roll

Albania: hardcore po bałkańsku #1

Myśleliście kiedyś, które państwo w Europie zasługuje na miano najbardziej hardcore’owego? Nie? W takim razie przedstawiam Wam, drodzy Czytelnicy, mojego najpoważniejszego kandydata do objęcia tytułu na najbardziej ekstremalny kraj na naszym kontynencie. Powitajcie Albanię brawami. Albania omijana przez turystów w białych skarpetach i sandałach, przyciąga tych nastawionych na wyjątkowe przeżycia. Kraj, którego boi się nawet mafia pruszkowska, miejsce gdzie nie obowiązują żadne reguły, a dzieciaki bawią się w chowanego w wszechobecnych bunkrach. Kraj będący narkotykowym Eldorado, w którym przepiękne krajobrazy mieszają się z okrutną rzeczywistością, jest równie fascynujący co odpychający. Kraj, który pachnie jedzeniem jak żaden inny. Zacznę, nietypowo, od tego, że jeśli ktoś z Waszych znajomych będzie Wam próbował wmówić, że w Albanii są całkiem przyzwoite drogi i podróżowanie po kraju jest znośne, to go wyśmiejcie i dajcie namiary na mnie. Przejechałem praktycznie cały kraj lokalnymi środkami transportu i wierzcie mi, nie ma nic bardziej podnoszącego poziom adrenaliny w organizmie. Zapomnijcie o podróży własnym samochodem, gdyż jazda samochodem w Albanii, to inny stan umysłu. O wypadek jest łatwiej, niż o wpierdol na ulicy na Nowej Hucie w Krakowie. Przed każdym rozpoczętym kursem miejscowym busikiem musiałem się znieczulić, powiedzieć mojej dziewczynie, że ją kocham i pomodlić, tak jakby, to właśnie była moja ostatnia droga. Generalnie drogi istnieją ale są w fatalnym stanie i często to, szutrowe ciągi, na których odbywa się wolna amerykanka w wykonaniu szalonych albańskich kierowców. Trąbienie, wyprzedzanie wyprzedzającego samochodu, łamanie kręgosłupa, uderzanie głową o szyby i inne elementy wyposażeniowe busów jest normalką w trakcie podróży. Gorzej może być jedynie w górach, gdzie na niezliczonych serpentynach, tuż nad przepaścią, auta wyprzedzają się i omijają stada kóz jednocześnie. O tym, że na drogach nie ma żartów, przypominają co kilkaset metrów, przydrożne krzyże postawione ofiarom wypadków- tak, Polska nie jest jedynym krajem, gdzie na poboczach można spotkać takie pamiątki. Będąc później na lotnisku w Grecji, podsłuchałem rozmowę kilku Polaków, którzy zachwalali drogi w Albanii. Biedacy nie wiedzieli, że podróżowali zaledwie po kilkunastu kilometrach „autostrady”, która ciągnie się wzdłuż wybrzeża i stanowi góra 5% wszystkich „dróg” w tym kraju. Ot, taka ściema dla cudzoziemców, aby wjeżdżając od strony Czarnogóry, myśleli, że tak jest w całym kraju. Otóż kurwa nie jest. Jest gorzej niż możecie sobie wyobrazić. Ale wróćmy do meritum. Chociaż… to też była ciekawa informacja, nie? Dotarłem do Berat. Miasteczko znane również jako „Miasto Tysiąca Okien”, znajduje się na liście UNESCO. Można powiedzieć, że to muzeum, w którym żyją ludzie. Ulokowane pomiędzy wzgórzami przypomina momentami typowe miasto muzułmańskie ale w rzeczywistości jest miksem wyznaniowym. Ruch i zgiełk jak w wielomilionowej metropolii. Chodnikami przemieszczają się wyznawcy islamu jak i prawosławia. Wszędzie pełno zakładów fryzjerskich, pijalni kawy, rzeźników i knajp. Przejście przez ulicę stanowi ryzyko utraty życia. Mimo to, ryzykuję i na oczach policjanta przebiegam slalomem w niedozwolonym miejscu między samochodami. Policja nie reaguje. Nie reaguje także na wykroczenia kierowców, którzy w każdym innym kraju Europy dostaliby porządny mandat i konkretną ilość punktów karnych za to, co w Albanii jest normalnym zachowaniem na ulicy. Znalazłem się w zabytkowej części miasteczka. Błądząc po uliczkach, które przypominały labirynt natrafiłem na grupę Francuzów, którzy właśnie „padli ofiarą” gospodarzy, oferujących im domowej roboty specjały- rakija, miody, powidła. Gdy tylko znalazłem się w polu widzenia pani gospodyni, zostałem ustrzelony jak łoś, i trafiłem w jej handlarskie sidła. Skusiłem się jedynie na domową rakiję ale gospodarze nie mogli mnie puścić z pół litrem ich alkoholu i zaproponowali tradycyjną domową albańską kolację. Zabrzmiało świetnie. I tak nie miałem czasu na szukanie w tym miejscu czegoś lepszego, więc bez zastanowienia zamówiłem dania, które pan gospodarz pokazał mi na misternie wykonanym menu. I tak, znalazłem się na przydomowym ganku przygotowanym dla ustrzelonych turystów. Gospodarze, co było oczywiste, musieli na mnie zarobić- i to nie mało- ale nie miało to znaczenia, gdyż przygotowane przez nich potrawy były punktem odniesienia do dalszych przygód z albańską kuchnią. To dzięki nim, mogłem później narzekać i wybrzydzać jak nowobogacki burżuj w trzy gwiazdkowej restauracji, który zjadł już wszystkie małże św. Jakuba na świecie. Fërgesë, czyli zmiksowane pomidory, ser grecki, papryka, oliwki, jajko, przypomina trochę jajecznicę ale w połączeniu z koftą jest bardzo pożywnym i smacznym daniem. W jednej porcji otrzymujemy, w zasadzie, wszystko to, co oferują najlepsze lokalnie rosnące i hodowane składniki. Oczywistym dodatkiem, nieodłącznym elementem każdego dania jest sałatka ze świeżych warzyw skropiona oliwą. Uśmiech gospodarzy, którzy przygotowali kolację, która zdefiniowała pojęcie albańskiej kuchni był wyrazem tego, że całość bardzo mi smakowała. Ranek nie zapowiadał się na taki, który miałby zrobić na mnie szczególne wrażenie. Właściciel hotelu w którym spałem, postanowił zabrać mnie na męskie śniadanie. Niczego nieświadomy poszedłem, tak jak prosił- za nim. Wyszliśmy na ulicę i udaliśmy się w kierunku centrum przechodząc przez podwórka, mijając rzeźników ćwiartujących barany, kawiarnie wypełnione muzułmanami i warzywne bazary rozłożone na chodnikach. Wszyscy faceci, których mijaliśmy z szacunkiem witali się z moim albańskim przewodnikiem. Traktowali go niemal jak bossa lokalnej mafii. Nie powiem, czułem pewne obawy, szczególnie wtedy, kiedy pomyślałem, co za chwilę może trafić do mojego żołądka i gdzie to może się stać. Śniadania w Albanii są konsumowane często w knajpach. Niektóre przypominają zakładowe stołówki inne- restauracje. Łączy je wspólny mianownik: jedzą w nich jedynie mężczyźni. Częstym widokiem jest oparty o stół kałasznikow lub inna broń palna, którego właściciel je właśnie śniadanie dla prawdziwych mężczyzn. Nie dziwcie się, w Albanii do tej pory większość mężczyzn nosi przy sobie broń. W końcu udało nam się dojść do miejsca, gdzie zaraz zostanę nakarmiony tym cholerstwem. Poproszono mnie o to, abym się nie odzywał, gdyż jesteśmy w miejscu, gdzie cudzoziemiec nie powinien specjalnie się pokazywać. Cóż, czułem się jak pieprzony clown Ronald McDonald jedzący sushi w japońskiej knajpie, rzucając się w oczy bardziej niż dupa pawiana siedzącego na gałęzi, więc język angielski nie byłby pierwszym, co by zdradziło moje pochodzenie. Powiedziano mi, że to śniadanie, które daje energii na cały dzień i po chwili otrzymałem talerz… zupy. Coś co przypomina nasze polskie flaki jest, tym cholernym śniadaniem dla prawdziwych mężczyzn?! Kilka kropel octu winnego, łyk rakiji lub wina i można zaczynać ucztę. Paçe, to zupa gotowana na wołowych i baranich głowach oraz innych elementach tych zwierząt. Kawałki mięsa oraz części głów pływają pomiędzy czosnkiem, cebulą oraz pieprzem. Z dodatkiem octu winnego, który nadaje kontrastu, całość smakuje niesamowicie chociaż słabsze żołądki miałyby z pewnością opory przed spróbowaniem tego posiłku. Aby śniadanie było typowe, należy wypić do zupy kieliszek rakiji lub szklankę mocnego wina. Wtedy całość stawia na nogi i daje energii na cały dzień. Teraz zrozumiałem dlaczego jest to danie dla prawdziwych facetów a mój albański przyjaciel jest traktowany na ulicy jak il padre.

Zależna w podróży

Bibione zaskakuje – 7 sposobów na pożegnanie nudy na wakacjach

A więc utknęliście w Bibione. I co dalej, myślicie. Macie hotel blisko plaży, macie na niej swój własny leżak. Macie w końcu piękną pogodę i warunki sprzyjające leżeniu bykiem przez najbliższy tydzień. Względnie w hotelu basen, w okolicy aquapark i Wenecja, do której trzeba się wybrać na jakiś jeden dzień by od tego słońca nie zwariować. Ale ogólnie jakoś to…Czytaj więcej

Bieg w Sukniach Ślubnych

qbk blog … photoblog

Bieg w Sukniach Ślubnych

Znów jesteś w drodze :)/We are on the road again :)

coffe in the wood

Znów jesteś w drodze :)/We are on the road again :)

Znów jesteś w drodze :) / We are on the road again :)

Jak wywołać zdjęcia z telefonu, czyli test aplikacji empikfoto.pl

Podróżniczo

Jak wywołać zdjęcia z telefonu, czyli test aplikacji empikfoto.pl

Yerevan through my eyes #42

Picking the Pictures

Yerevan through my eyes #42

/SEWILLA/ Spacer tropami bohaterów po stolicy Andaluzji

MANIA PODRÓŻOWANIA

/SEWILLA/ Spacer tropami bohaterów po stolicy Andaluzji

tuż obok silosów, na dachu suszarni zboża, mieszkała rodzinka...

coffe in the wood

tuż obok silosów, na dachu suszarni zboża, mieszkała rodzinka...

ten sam silos i ten sam widok, ale już bez burzy ;)/the same...

coffe in the wood

ten sam silos i ten sam widok, ale już bez burzy ;)/the same...

ten sam silos i ten sam widok, ale już bez burzy ;) / the same silo and the same view, but without the storm ;)

Warszawskie Wielokulturowe Street Party 2014

qbk blog … photoblog

Warszawskie Wielokulturowe Street Party 2014

10 epic moments of my trip to Middle East

Kami and the rest of the world

10 epic moments of my trip to Middle East

to jest moje ulubione zdjęcie z tego wyjazdu. oddaje klimat...

coffe in the wood

to jest moje ulubione zdjęcie z tego wyjazdu. oddaje klimat...

Jak tylko zobaczyłem te gigantyczne silosy wiedziałem, że muszę...

coffe in the wood

Jak tylko zobaczyłem te gigantyczne silosy wiedziałem, że muszę...

Jak tylko zobaczyłem te gigantyczne silosy wiedziałem, że muszę na nie wejść i przekonać się co widać z góry ;) / As soon as I saw the giant silos, I knew I had to go there and see what you can see from the top ;)

La Habana

qbk blog … photoblog

La Habana

Ale piękny świat

Gwatemala – Zdjęcia, których nie zrobiłam

Owczy pęd budzi w nas pierwiastek barana. Więc jak wszyscy mówią, że tam są „maras”, czyli gangsterzy, to w Gwatemali znaczy niebezpiecznie. Więc od razu zaczynam rozważać, czy może jednak odpuścić sobie zaginione ruiny gdzieś w polu trzciny cukrowej.   Ale myślę: nie po to jechałam, żeby tam nie zajrzeć. Tu wtrąca swoje trzy grosze wewnętrzny baran: no ale tam są maras! W tym momencie ulicą przejeżdża opancerzony oddział wojska, brakuje tylko czołgu. Nowy rząd wprowadza politykę, „zero tolerancji dla gangów”. Oczywiście tajemnicą poliszynela jest to, za czyje pieniądze nowy prezydent wygrał wybory… W każdym razie  oddział sobie pojeździł i teoretycznie odstraszył bandytów. Już mi lepiej? To może jednak pojadę? Wewnętrzny baran czuje, że chyba nie został wysłuchany, ale nie daje za wygraną: to chociaż zostaw w hostelu aparat i weź tylko tyle pieniędzy, by wystarczyło na bilet. Jak ciebie spotkają maras i nie zabiją, to przynajmniej nie zbankrutujesz. I słucham tego barana. Po drodze słyszę jeszcze jak mnie strofuje: Dlaczego nie wsadziłaś pieniedzy na powrotny bilet do stanika? Ma rację! Dlaczego??? Jeśli maras mnie nie zabiją, tylko okradną, to i tak nie będę miała za co wrócić. Tylko jak dyskretnie przeprowadzić taką operację na środku głównej ulicy? No cóż, tak czy siak jadę. Za chwilę wysiadam w Colonia Maya i idę w kierunku plantacji trzciny cukrowej. ścieżka idzie zagonami trzciny cukrowej i doprowadza do ruin. Właściwie do dwóch kamieniach, które z miasta pozostały, przy których trzech szamanów odprawia przy jakieś rytuały. Bacznie przygląda się im korpulentny pan. - Nawet szamana trzeba pilnować! – Mówi. – Bo weźmie kasę i nic nie zrobi! Po czym zaprasza mnie żebym usiadła obok niego. - Widzisz, moja intencja potrzebuje dużej mocy. Jeden szaman nie wystarczy. - A o co chodzi? - Ktoś bardzo dla mnie ważny zbacza z dobrej drogi… Za chwilę podchodzi jeden z szamanów, daje mi swoją wizytówkę – specjalizuje się w rytuałach oczyszczenia. A jak mam jakąś specjalną intencję to nawet może złożyć w ofierze czarnego koguta. Gdybym miała w tym momencie przy sobie aparat… Ale nie mam. Dzięki wewnętrzny baranie… Po godzinie wycofuję się na przystanek. Nagle dopada mnie… grupa dzieciaków. Wewnętrzny baran z satysfakcją szepcze: Widzisz jak się z ciebie śmieją? Po co ci to było? A może za chwilę zawołają starszych kolegów? Ale gdzie tam. Po serii niewybrednych żartów, dzieciaki postanowiły trochę wiecej się o grindze dowiedzieć. Zapytały więc skąd jestem. Tu was mam! zazwyczaj mówię że z Europy, co i tak Gwatemalczycy lokalizują gdzieś w okolicach Nowego Jorku. Tym razem postanowiłam być złośliwa. - Z Warszawy! - O kurcze, u was było Euro 2012!!!! To był moment zwrotny naszej znajomości. Dzieciaki prowadząc mnie do autobusu, wypytywały o Polskę, a ja myślałam o moim wewnętrznym baranie… Dobrze, że chociaż pieniędzy w stanik nie schowałam! Dorota  

Parada Gliniada

qbk blog … photoblog

Parada Gliniada