POJECHANA
Kilka rzeczy, których nie wiesz o Francji
Powoli dobiega końca mój pobyt we Francji, tylko patrzeć aż miną trzy miesiące- ale ten czas leci! Choć przyjechałam tu ze skrajnie egzotycznych Chin, choć wielu planów nie udało się zrealizować z uwagi na brak czasu lub kapryśną pogodę (jak wysokogórskich trekkingów niemożliwych ze względu na wciąż zalegający tam, stary, ciężki i mokry śnieg), to nudno nie było. Z ogromnym zaciekawieniem obserwowałam francuskie inności, czasem marszcząc ze złością skronie, czasem szeroko otwierając buzię ze zdziwienia (lecz ze stosunkiem całkowicie obojętnym w sercu), czasem zalewając się łzami… ze śmiechu, a czasem z błogim uśmiechem oddając się lokalnym zwyczajom. A teraz tymi swoimi zdziwieniami, zaskoczeniami (pozytywnymi i negatywnymi) i miłościami się z Wami podzielę. I, gwoli wyjaśnienia, domyślam się że część tych kwestii nie będzie dla Was niespodzianką dlatego przepraszam za to domniemanie niewiedzy w tytule, ale wiecie, chwytliwe hasełko musi być. Sery Nawet sekundy się nie wahałam jakie zdjęcie wrzucić w nagłówek tego artykułu- zdjęcie sera! Francuzi mają na ich punkcie totalnego fioła, mówią że mają inny gatunek sera na każdy dzień roku, ale to przejaw jakiejś zupełnie nietypowej dla tej nacji skromności (no musiałam, musiałam im to wytknąć) bo tak naprawdę mają ich około 500! Jedzą sery na zimno i na gorąco (np. raclette), z ziemniakami (np. tartiflette), w zupie z wina (fondue) i… na deser. Tak, w wielu restauracjach w ramach „menu dnia” na zakończenie posiłku jest podawany talerz serów. Nie ma się więc co dziwić, że średnio na francuską głowę (a dokładniej żołądek) przypada ponad 25 kg sera rocznie. Ja w tym zakresie jestem idealną Francuzką, szczególnie po serowej suszy w Chinach i mocno pracuję na wyrobienie średniej. Tak mocno, że pierwszy raz w życiu nabawiłam się serowej alergii! Wino Opowieści o tym ile to piją Polacy i jakie mają mocne głowy można usłyszeć chyba na każdym krańcu świata. A tymczasem Francuzi rocznie wypijają prawie 2 litry alkoholu więcej (na głowę) niż Polacy! We Francji oczywiście króluje wino. Butelka tego szlachetnego trunku do kolacji to absolutny standard, ale przecież nikt nie każe czekać do wieczora. Butelka wina do obiadu, a nawet kieliszek zaraz po śniadaniu to we Francji nic dziwnego. W słoneczne dni, na tarasach restauracji i barów schłodzone rosé sączone jest od rana. Podczas śniadania w Prowansji byłam świadkiem scenki, gdy sędziwa kobieta zapytała kelnera o godzinę: – Już 10:30? To w takim razie poproszę kieliszek rosé – i wiecie co? Też zamówiłam. Nie ma co walczyć z lokalną kulturą. Absolutnym hitem jest dla mnie fondue (danie popisowe taty mojego francuskiego chłopaka)- ser roztopiony w zupie z wina, w którym macza się chleb, a wszystko oczywiście popija winem- kwintesencja francuskiej kuchni. Powitania We Francji zwyczajowe powitanie uwieńczone jest cmoknięciami w policzek. Ich ilość zależy od regionu i tak na przykład w rejonie Alp, gdzie mieszkam, są to dwa buziaki, w Prowansji 3, a w Paryżu aż 4. Całują cię wszyscy, bez względu na poziom znajomości (również osoby dopiero sobie przedstawione), wiek i płeć. Tak, całują się również mężczyźni! Rubasznie się śmiejąc, że to bezpieczniejsze od podania ręki, bo kto wie, co facet tą ręką jeszcze chwilę temu robił. Czeki Wiem, że w handlu zagranicznym używa się czasem czeków, ale przyznam, że w użyciu osoby prywatnej ostatni raz widziałam je jako dziecko, dlatego jawią mi się jako jakiś archaiczny twór. Tymczasem we Francji są bardzo popularne. Wiele sklepów internetowych w ogóle nie posiada opcji płatności kartą? Jest Paypal, przelew i… czek, który trzeba wystawić i wysłać pocztą. Niewiarygodne! I jakie niewygodne! Ale zamknąć buzi ze zdziwienia nie mogłam, gdy zobaczyłam jak się czeki we Francji realizuje. Otóż idziemy z czekiem do specjalnego wpłatomatu, wkładamy naszą kartę, wybieramy opcję „czek”, wstukujemy kwotę z czeku a automat wypluwa z siebie potwierdzenie i… kopertę! Tak, papierową kopertę. Czek razem z potwierdzeniem wkładamy do koperty, zaklejamy i całość wsuwamy do wpłatomatu. Czy Wy też wyobrażacie sobie małego człowieczka zamkniętego w automacie, który otwiera te koperty? Adresy Wiecie, że we Francji (przynajmniej w regionie Rhône-Alpes) nie ma numerów mieszkań? Adres korespondencyjny zawiera jedynie numer budynku, mieszkanie jest lokalizowane po nazwisku, które zawsze jest umieszczone na skrzynce pocztowej, domofonie i drzwiach. Mieszkania socjalne Jak wszyscy wiedzą, Francja boryka się z problemem emigrantów, coraz większymi podziałami społecznymi i rosnącą przepaścią między bogatymi i biednymi. Podobno nie najlepiej sobie z tym radzi, ale za jeden z pomysłów należą się francuskiemu rządowi wielkie brawa. Otóż zgodnie z prawem, 20% lokali w nowych budynkach musi zostać przeznaczone przez dewelopera na wynajem socjalny. W ten sposób w nowoczesnym rejonie Lyonu w jednym bloku mieszkaliśmy my (w lokalu kupionym w ramach programu dla młodych osób- coś jak polskie „rodzina na swoim” tylko lepsze), żyjący na wysokim poziomie przedstawiciele klasy średniej i nasz ulubiony sąsiad muzułmanin, który utrzymuje rodzinę malując znaki poziome na ulicach. Dzięki takim rozwiązaniom unika się tworzenia gett dla emigrantów, najsłabiej opłacanych pracowników czy bezrobotnych. Gett w których z reguły szerzą się przemoc, pijaństwo i inne zarazy świata odbierające dzieciom wychowanym w takich warunkach szansę na równy start. Biurokracja Nie bez powodu słowo „biurokracja” używane w tak wielu językach, pochodzi właśnie z francuskiego. Francuska biurokracja to istny potwór, szaleństwo, pomieszanie zmysłów, państwo w państwie. Tu się NIC nie da załatwić! No chyba, że dysponujemy nadmiarem czasu i cierpliwości. I mówię to nie z perspektywy obcokrajowca, a z perspektywy Francuza, któremu w ostatnich tygodniach towarzyszyłam w załatwianiu różnych ważnych spraw i którego narzekań (i siarczystych przekleństw) wysłuchiwałam. Pierwsza sprawa to ogromne przywileje dla pracowników administracji państwowej, banków itp. Godziny otwarcia wszelkich placówek użyteczności publicznej to łamigłówka bez rozwiązania. Wszędzie obowiązuje przerwa na lunch (2 godziny), niestety w każdym miejscu o innej porze. Niektóre banki nie pracują w poniedziałki (bo mają „pracującą” sobotę- całe 3 godziny!), urzędy mają wyznaczone dni na przyjmowanie petentów i na każdą wizytę trzeba się wcześniej umówić- nawet żeby złożyć wniosek o paszport. Nie można sobie ot tak przyjść i przeszkadzać urzędnikom! By zapewnić im spokój, w wielu przypadkach numery telefonów zostały całkowicie utajone. Masz wątpliwości? Chcesz zadać pytanie? Umów się, poczekaj i przyjdź zapytać. A potem (jak się okaże, że nie przyniosłeś jakiegoś dokumentu bo nie wiedziałeś, a nie mogłeś zapytać) znów umów się, poczekaj i przyjdź. Druga kwestia to czas oczekiwania na… wszystko! Wydanie głupiego zaświadczenia, które wymaga spojrzenia w bazę danych, by zobaczyć, że naszego nazwiska nie ma i napisanie na dokumencie „nie ma” zajmuje 5 tygodni! Wysyłka dokumentu od momentu otrzymania adresu korespondencyjnego to… 2 tygodnie! A poczta też najszybsza na świecie nie jest. Ale największym absurdem są przepisy chroniące obywateli przed ich własnymi decyzjami. Jak bardzo mogą one zatruć życie przekonałam się asystując przy sprzedaży mieszkania, które od momentu podpisania umowy przedwstępnej do podpisania właściwego aktu notarialnego trwało… 3 miesiące! Dodam, że ja swoje, w Warszawie, na nieszczęsny kredyt we frankach kupiłam w niecałe 3 tygodnie. Dlaczego to tyle trwało? Między innymi dlatego, że po podpisaniu umowy przedwstępnej kupujący (którzy ją podpisali jako zdrowi na umyśle i ciele) mają 11 dni żeby… rozmyślić się bez podania przyczyny. Przez te 11 dni nie można wykonywać żadnych czynności związanych z finalizacją sprzedaży. To oczywiście nie wszystko. Otóż po otrzymaniu decyzji o przyznaniu kredytu, o który sami wnioskowali (i na który czekali tygodniami, bo przecież banki nie pracują w poniedziałki, mają codziennie dwie godziny przerwy na lunch, a w soboty pracują tylko rano) mają 8 dni na ewentualne „nie, my jednak tego kredytu nie chcemy” (co jest o tyle absurdem iż już sama decyzja banku o przyznaniu kredytu, bez względu na decyzję kupujących, uprawomocnia postanowienia umowy przedwstępnej, takie kręcenie nosem w tym momencie oznacza więc konieczność zapłacenia sprzedającemu nawet 30% wartości mieszkania). Przez te 8 dni oczywiście ani notariusz, ani bank, ani sprzedający, ani kupujący nie może zrobić nic, tylko czekać. Czekam i ja, już od 4 tygodni na pewien ważny dokument, tęskniąc za polskimi urzędami, ale na jaki, to opowiem Wam przy innej okazji. Bonne journée! Nie chcesz przegapić żadnego wpisu? Kliknij TU i zapisz się do newslettera! Podoba Ci się? Podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy. Post Kilka rzeczy, których nie wiesz o Francji pojawił się poraz pierwszy w Pojechana.