wtorek, 2 czerwca 2015

Afryka Zachodnia 2015 - Dzień 20 - Sypiemy...

29 stycznia 2015 - czwartek

Poranek jest zimy i ciemny. Wstajemy w sumie przed wschodem słońca, ale jak sobie przypomnę jasny księżyc wieczorem, to teraz jest jakoś tak... dziwnie. Do Celu mamy ponad 1200 km i dwa dni z małym hakiem na dotarcie. Więc trzeba jechać. Rozpoczynamy więc procedury startowe: pakowanie, jedzenie. Jest dość chłodno, w porównaniu z tym, do czego zdążyliśmy się przyzwyczaić... Gdy zbieramy obozowisko słyszymy, że droga jedzie kilka motocykli. Czyżby nasi wcześnie wstali?






Po chwili i my ruszamy i... rzeczywiście, spotykamy się wszyscy na stacji benzynowej. Chłopaki zajmują się ustaleniami co i jak, a ja szybciutko ruszam "w miasto" tj. do okolicznych sklepików. Mam misję, żeby kupić parę metrów tego pięknego niebieskiego materiału, z którego tutejsi mężczyźni mają uszyte swoje wdzianka. Niestety nie udaje mi się to - wszędzie same dywany i materiały ale nie takie, jak potrzebuję.

Ze stacji ruszamy w trzy motocykle: Krzyś, Andrzej i ja. Reszta też rusza, ale mniej spiesznie, później. Jakieś 150 km dalej Krzyś zwalnia i w pewnym momencie tracę go z lusterek. Jak się okazuje później - czekał na Piotra, bo wydawało mu się, że ten z nami ruszył...

Jedziemy dalej. Do Nawakszut. Znowu wbijamy się w specyficzny ruch uliczny w stolicy Mauretanii. Płynność jazdy i kreatywność załatwia sprawę. Jest moc. Ciekawe, czy ja wrócę do kraju, będzie mi brakowało tego chaosu na drodze... czy będę tak sprawnie poruszać się między samochodami, czy raczej grzecznie czekać na swoją kolej, bez przepychania się i "walki" o swoje miejsce...



Dojeżdżamy do oberży Sahara, gdzie w drodze "tam" zostawiliśmy część bagażu. Teraz trzeba to dopakować... Przy okazji korzystamy z prysznica i zamawiamy jedzenie, na które czekamy całe wieki. Krzyś w biurze dodrukowuje sobie fiszki. Ja chcę wydrukować kartę pokładową na samolot z Bergamo do Polski, ale nie mogę tego zrobić - właśnie brakło atramentu w drukarce... Czekając na drugą cześć grupy ucinam sobie pogawędkę z Anglikiem, który tu przyjechał pickupem z małym endurakiem na pace.


Reszta dojeżdża, ustalamy co i jak i znowu ruszamy w podgrupach. Kostkowi schodzi powietrze z przedniego koła, więc jeszcze tylko zahaczam o wulkanizatora na dopompowanie i jazda. Ale ale, nie tak szybko... kontrole drogowe skutecznie nas hamują. Na wyjeździe z miasta są trzy na odcinku 500 metrów. Krzyś ma ewidentnie dość...

Droga "dla odmiany" jest nudna. I wieje. tym razem z prawej. "Od wschodu wieje"...



Spalanie idzie w górę.... przez wiatr i prędkość, którą staramy się trzymać dość wysoką... Ale też zatrzymujemy się tu i tam na mały odpoczynek, bo tyłki bolą...






Na "Totalu" w połowie drogi "od stolicy do granicy" tankujemy i jemy tadżin. Nieszczególnie smaczny, bo odgrzewany, ale zawsze to coś. Zamawiamy też kawkę/herbatkę. Na kubku z cukrem pasą się muchy... Znowu czekamy na resztę, która dojeżdża gdy kończymy posiłek.


Jest już późne popołudnie. Jedziemy jeszcze chwilę,a le powoli szukamy miejsca na nocleg. Udaje się znaleźć klimatyczną miejscówkę, ale przy dojeździe Misiu-Szofer się zakopuje. Potem wkopuje się też Andrzej i Piotr. Przy próbie znalezienia dogodnego miejsca na namioty wkopują się też Krzyś i Neno...W końcu udaje się rozbić obozowisko. Wieczór upływa na robieniu nocnych fotek. W Kostku nie działa mi pokojówka (tj. od razu świeci się światło mijania), więc chcąc zmniejszyć intensywność światła do fotek, między kratkę a reflektor wciskam kominiarkę. Zły pomysł - ciepło wytapia mi dziurę "na uchu"... ech...


Wieczorne przeboje to Toto - Africa, Alice Cooper - Poison i Robert Miles - Children...





Przejechane: 575 km


1 komentarz:

  1. Nie wiem, czy to zamierzone czy nie, ale czytając relację czuć, że Wam się spieszyło :) W zasadzie wrażenie to towarzyszy od tej części, w której napisałaś o "brakującym dniu." No ale skoro faktycznie był lekki pośpiech to z relacji pełnego relaksu wyciągnąć się nie da ;) Mimo wszystko czyta się świetnie, pozazdrościć wyjazdu!

    OdpowiedzUsuń