Teotihuacan  – Miasto Bogów

Republika Podróży

Teotihuacan – Miasto Bogów

Kurpiowska Niedziela Palmowa

LOVE TRAVELING

Kurpiowska Niedziela Palmowa

Kurpie zajmują obszar północnego Mazowsza. Nazwa “kurpie” wywodzi się od “kurpsi” – rodzaju  wyplatanych w tym regionie butów z łyka lipowego. Z racji dużego zalesienia (Puszcza Biała i Puszcza Zielona) i stosunkowo słabych gleb występujących na tym terenie, dawni mieszkańcy Kurpi zajmowali…

Afryka Zachodnia 2015 - Dzień 9 - cz. 1 - Aresztowani przez wojsko

dwa kółka i spółka

Afryka Zachodnia 2015 - Dzień 9 - cz. 1 - Aresztowani przez wojsko

Kazba Al Udaja w Rabacie: do nieba przez dziurę w murze

Zależna w podróży

Kazba Al Udaja w Rabacie: do nieba przez dziurę w murze

POSZLI-POJECHALI

Warsaw Italian Week – podejście pierwsze

  Warsaw Italian Week – wspaniała inicjatywa, zorganizowana przez Warsaw Restaurant Week. Same angielskie nazwy, dużo dobrego jedzenia, w atrakcyjnej cenie, tym razem z kuchnią włoską na talerzach. W dniach 27-29 marca kilkanaście włoskich restauracji lub restauracji z włoskimi pozycjami w Czytaj dalej »

We are not alone ;)

coffe in the wood

We are not alone ;)

we are not alone ;)

„Casa Particular” – noclegi w prywatnych kwaterach na Kubie

Orbitka

„Casa Particular” – noclegi w prywatnych kwaterach na Kubie

Włoskie opowieści: Kapryśna Lukka

PO PROSTU MADUSIA

Włoskie opowieści: Kapryśna Lukka

KOŁEM SIĘ TOCZY

Tunel śmierci Anzob. Najniebezpieczniejszy tunel świata?

Opuszczamy Chodżent i jedziemy w kierunku Duszanbe. Niemal od samego początku dostajemy 140 kilometrów nieprzerwanego, monotonnego podjazdu pod przełęcz Shahristan. Startujemy z poziomu 300 m.npm, przełęcz znajduje się zaś na 3378 m.npm. Na samą myśl znów rozbolał mnie brzuch i zmuszony jestem wziąć 3 ranigasty. Marta nie jest gorsza, aplikuje sobie podobną dawkę. Droga z Khujand do Duszanbe liczy sobie The post Tunel śmierci Anzob. NAJniebezpieczniejszy tunel świata? appeared first on Kołem Się Toczy.

Moja podróż jest bez sensu

PODRÓŻE DZIEWCZYNY SPŁUKANEJ

Moja podróż jest bez sensu

Wspaniałe Stulecie – setny odcinek serialu w TVP! Wszystko o tureckim hicie w polskiej telewizji

Rodzynki Sułtańskie

Wspaniałe Stulecie – setny odcinek serialu w TVP! Wszystko o tureckim hicie w polskiej telewizji

Czemu warto odwiedzić Słowenię? Idealne miejsce na majówkę (CZĘŚĆ 1)

WEEKENDOWI PODRÓŻNICY

Czemu warto odwiedzić Słowenię? Idealne miejsce na majówkę (CZĘŚĆ 1)

Wędrówki w Izraelu, albo pięć miejsc, dla których warto zrezygnować z Jerozolimy i wejść na szlak

Zależna w podróży

Wędrówki w Izraelu, albo pięć miejsc, dla których warto zrezygnować z Jerozolimy i wejść na szlak

Morskie Oko, Dolina Kościeliska i Zakopane na koniec zimy

Obserwatorium kultury i świata podróży

Morskie Oko, Dolina Kościeliska i Zakopane na koniec zimy

Jak przechrzczono mnie na hinduizm

PODRÓŻE DZIEWCZYNY SPŁUKANEJ

Jak przechrzczono mnie na hinduizm

Afryka Zachodnia 2015 - Dzień 8 - HardcoreOFFo

dwa kółka i spółka

Afryka Zachodnia 2015 - Dzień 8 - HardcoreOFFo

BANITA

Gdańsk – biegowe impresje

Lubię być w drodze. Trafiać do nowych miejsc, zagłębiać się w ich atmosferę, odkrywać nieznane dotąd zakamarki, doświadczać i kosztować. Zwykle towarzyszy mi podekscytowanie. Bo mój mózg budzi się z letargu codzienności, ze znanych schematów. Odrywa się od miejsc mocno zakorzenionych w podświadomości, z czynności wykonywanych już automatycznie, bez zastanowienia, bez włączania uważności. Jest jednak miejsce dobrze mi znane, w którym świadomość mimo wszystko budzi się, a zmysły wyczulają się. To miejsce, za którym tęsknię nawet na końcu świata. Pierwszy kilometr. Tylko on jeden dzieli mnie od lasu. Nim jednak las, to jeszcze dwa przejścia dla pieszych, jedne tory, komisariat policji i mały parczek z ławkami letnią i wiosenną porą obsadzonymi przez dzielnicowych pijaczków. Zaraz obok zewnętrzna siłownia. Chyba postawili ją w zeszłym roku. Na drugim przejściu prawie nigdy nie czekam, samochody zatrzymują się, gdy tylko dostrzegają, że podbiegam. Bieganie jest modne już od dawna. Biegacz – rzecz święta. A potem już w górę ulubioną ulicą wzdłuż zabytkowych kamienic, z których – jestem pewna – każda kryje niesamowitą historię. Ja biegnę, a przez moją głowę biegnie każdorazowo ta sama myśl, że to idealne miejsce na zbrodnię i idealne na pisanie kryminałów. Drugi kilometr. Zabudowań już mniej. Jedna i druga mała kamieniczka i asfalt, ale nie taki gładki, po którym  z łatwością można sunąć na rolkach, ale chropowaty, naszpikowany dziurami niczym durszlak. Trzymam się miękkiego pobocza, usłanego igliwiem. Czuję jak ziemia miękko ugina się pod moimi stopami. I szeleszczę liśćmi jesiennymi, pozimowymi. Szeleści też czarny ptaszek, którego zawsze spotykam w tym samym miejscu. Dziwne. Trzeci kilometr. Biegnąc w górę zawsze przyglądam się bardziej lewej stronie, choć wydaje mi się, że tak naprawdę cały czas patrzę przed siebie. Skupiam się na oddechu, by był miarowy, by nie przyspieszyć za bardzo, by tętno było równe, by nie przekroczyć stu czterdziestu uderzeń na minutę. Biegnę więc powoli, co pozwala mi chłonąć każdy szczegół mijanego krajobrazu. Dostrzegam więc wiewiórkę, która chwyciła coś z ziemi i na mój widok czmychnęła na drzewo, pęknięcie na korze. Wyczuwam delikatny powiew wiosny. Nawet ją dostrzegam – w postaci pąków na gałęzi jednego z drzew. Czwarty kilometr. Wreszcie wkraczam w tę najbardziej ulubioną część trasy. Zostawiam za sobą zamknięty szlaban, mijam leśniczówkę, która każdorazowo przypomina mi o tym, że popełniłam błąd wybierając się na polonistykę. Trzeba było zostać leśniczym (leśniczką? A może leśniczówką?) i zabunkrować się gdzieś w środku lasu. Przede mną dwa kilometry pod górę, choć rozchodzi się tu kilka ścieżek i mogłabym wybrać którąkolwiek, na przykład tę bardziej płaską. Piąty kilometr. Uwielbiam to miejsce. Dokładnie to, w którym głos z endomondo informuje, że właśnie jestem na piątym kilometrze. Droga zaczyna się wić. Po prawej jest miejsce, które mogę fotografować tysiąc razy i tysiąc razy wyjdzie ono w niewyobrażalnie magiczny sposób. To tu na maleńki skrawek pomiędzy kilkoma drzewami padają promienie porannego słońca, sprawiając, że osiadła na trawie rosa zaczyna mienić się kolorami i oślepiać. Jakbym oglądała świat przez oszlifowany diament. Szósty kilometr. Szpaler drzew, a pośrodku ja. Aż do szczytu jestem zwykle sama. Potem dobiegam do miejsca, w którym przecina się wiele ścieżek, a na każdej z nich często ktoś biegnie, uprawia nordic-walking albo przejeżdża na rowerze. Kiwamy do siebie ręką, pozdrawiamy się. Niektórych widuję kilka razy w tygodniu, innych codziennie, czasem pojawi się ktoś nowy. Siódmy kilometr. Droga wskazuje kierunek. Wije się jak wstęga, a ja razem z nią. Ostatnie półtora kilometra, do zielonego szlabanu, który prowadzi już do głównej drogi, zwykle z rana zakorkowanej. Tu wolę włączyć muzykę. Dźwięki lasu na 7,5 kilometrze zostają zdławione przez hałas silników. Czasem jeszcze odbijam w bok i biegnę przez kolejne dwa, trzy kilometry. Czasem…nie dziś. Ósmy kilometr. Dopiero teraz zauważam, że w wielu miejscach leży jeszcze śnieg. Poczerniał już trochę, ale nadal jest, a to przecież już wiosna. Dziewiąty kilometr. Uśmiecha się i macha ręką. Rewanżuję się tym samym. Zwykle biegacze pozdrawiają biegaczy, a rowerzyści rowerzystów, ale z tym rowerzystą mijamy się codziennie już od kilku miesięcy. Nie straszna mu żadna pogoda. Czy wiatr, czy deszcz, czy temperatury bliżej minus dziesięciu. On zawsze jedzie. Ja zawsze biegnę. Dziesiąty kilometr. Późniejsza godzina i więcej osób na trasie. Zwykle oprócz rowerzysty w pomarańczowej czapce jest jeszcze biegacz, jedyny, którego jestem w stanie wyprzedzić. Biegam powoli, ze względu na kolana. On biega jeszcze wolniej. Wiosennie. Ma nowe okulary z pomarańczowymi szkiełkami. Takie lubię najbardziej. Świat wygląda w nich zdecydowanie pozytywniej. Jedenasty kilometr. Na rozstaju, na trzech różnych ścieżkach, w oddali mignęły mi sylwetki innych biegaczy. Każdy sam. Każdy w swoją stronę Dwunasty kilometr. Biegnij z nami, słyszę za plecami. Pięciu chłopaków mija mnie w żwawszym od mojego tempie. Po chwili skręcają w jedną z leśnych odnóg. Takie grupowe bieganie może i mogłoby być dopingujące, ale w grupie Las Oliwski zatarłby się w szczegółach. Trzynasty kilometr. Niebieski, fioletowy, różowy. Wyblakłe już trochę. Dachy zabawnych domków działkowych. Kolorowe trójkąty wyglądające jak trójkąciki serków Hochland, każdy o innym smaku. To tu wiosną i latem zapach lasu miesza się z zapachem grilla. Wiem, że grillowanie na węglu nie jest zdrowe, ale zazdroszczę im wtedy tych maleńkich działeczek w środku lasu. Tego, że je mają. Czternasty kilometr. Ostatnia prosta. przychodzi lekkie zmęczenie. Zmysły zaczynają tracić na ostrości. Powoli powracam do codziennego letargu. Usypiam uważność, chociaż wcale nie chcę. Piętnasty kilometr. Droga w dół. Kamienice. Morderstwo na poddaszu w tym budynku z wieżyczką. Jedno przejście, parczek. Trzy starsze panie ćwiczą na zewnętrznej siłowni. Zawsze o tej samej porze. Macham do nich. Drugie przejście dla pieszych, tory, komisariat i dom. Mam wrażenie, że znam każdy fragment mojej codziennej trasy, ale i tak zawsze mnie coś zaskakuje. Każdego dnia las wygląda inaczej, o każdej godzinie, o każdej porze roku. Potrafi zmienić się w ciągu tych kilku kilometrów, gdy biegnę w górę, a potem wracam tą samą, a jednak jakby inną drogą. Takie jest moje miejsce. Tak bardzo zmienne jak natura kobieca…jak ja. I to za nim tęsknię gdziekolwiek jestem. The post Gdańsk – biegowe impresje appeared first on .

WEEKENDOWI PODRÓŻNICY

Podróże z małym dzieckiem – wszystko, o czym musisz pamiętać

Dostajemy od Was coraz więcej zapytań o kwestie formalne i praktyczne podróżowania z małym dzieckiem. Dlatego ja, Iza, zacznę w kolejnych wpisach naświetlać kolejne tematy i mam nadzieję przekonać niezdecydowanych do częstszych wyjazdów ze swoimi pociechami. Dzisiaj piszemy o niezbędnych dokumentach. O praktycznych stronach podróżowania z niemowlakiem możecie przeczytać we wpisie —> „Kiedy jedziesz na urlop z niemowlakiem.Survivalowy przewodnik”. Z kolei miłośnikom jazdy bez trzymanki polecamy wpis, w którym podajemy przepis na to, jak radzić sobie w podróży  nie tylko z niemowlakiem, ale i z teściami. Jeśli planujecie podróż poza granice Polski, musicie zadbać o odpowiedni dokument dla swojego dziecka. Przystąpienie do strefy Schengen oczywiście usprawniło przemieszczanie się pomiędzy państwami, ale nadal należy pamiętać o posiadaniu dokumentów potwierdzających tożsamość dziecka. Do wyboru macie: dowód osobisty lub paszport. Wybór dokumentu zależy od tego, dokąd zamierzacie podróżować. Jeżeli na razie ograniczacie się do Europy możecie spokojnie wybrać dowód osobisty, który wyrabia się bezpłatnie. Jest ważny przez pięć lat. Żeby go wyrobić potrzebnych jest obydwoje rodziców (jeżeli jedno z nich nie może się stawić osobiście, to konieczna jest pisemna zgoda poświadczona przez notariusza lub urząd gminy). Dziecko poniżej 5 lat nie musi przychodzic z rodzicami osobiście. Przy odbiorze jest już łatwiej – wystarczy jeden z opiekunów. Czas oczekiwania na dokument to 30 dni. Do dowodu potrzebujecie oczywiście zdjęcie dziecka. Jeżeli zamierzacie podróżować trochę dalej i bardziej egzotycznie warto od razu wyrobić paszport. Ważny jest także na 5 lat. Oprócz zdjęć i zgody obojga rodziców (musicie się stawić osobiście), należy wnieść opłatę paszportową: dla dziecka do 13 lat to 30 zł, dla starszych 70 zł. Paszporty są ważne odpowiednio 5 lat dla dziecka do 13 lat i 10 lat, gdy jest ono starsze. Ile trzeba czekać? 30 dni, chociaż w naszym przypadku były to trzy tygodnie. Helcia swój pierwszy paszport miała w wieku 10 tygodni, więc jak tylko poczujecie się dobrze i pewnie w nowych rolach podróżujcie wspólnie i realizujcie swoje marzenia. Będzie tak… ….a potem tak :)

Waluta na Kubie i zakupy

Orbitka

Waluta na Kubie i zakupy

Dicovering Little Armenia in Beirut

Picking the Pictures

Dicovering Little Armenia in Beirut

Gdzie wyjechać

34 zdjęcia, które mogą Cię doprowadzić do podróży po fińskiej Laponii

34 zdjęcia, które mogą Cię doprowadzić do podróży po fińskiej LaponiiEnontekio to miasteczko leżące dwa stopnie powyżej Koła Podbiegunowego na szerokości północnej ponad 68 stopni (Dlatego podzielny to przez dwa i wyjdzie 34. 34 zdjęcia). Bliżej stąd do Szwecji czy Norwegii niż Krainy Wielkich Jezior. Jeśli oglądaliście ‚Przystanek Alaska” to są właśnie te klimaty, ale w bliżej nam, skandynawskiej otoczce. W tym wpisie (jako, że […]

Włochy by Obserwatore

Jak rozpoznać najlepszą pizzę?

By http://obserwatore.euKażdy Włoch potwierdzi, że najlepsze pizze można zjeść we Włoszech na południe od Rzymu. Dodać należy, że nie za bardzo na południe, bo już ta podawana w południowej Kalabrii albo na Sycylii nie dorównuje pizzy z okolic Neapolu – zwykle jest sztywna i chrupie. A pizza musi być przecież miękka, na cienkim, dobrze wyrośniętym cieście i aromatyczna! […]Czytaj oryginalny wpis: http://obserwatore.eu.

TROPIMY PRZYGODY

Co czytam w sieci?

Nie czytuję miliona blogów, ale swoje ulubione miejsca w sieci mam. Co ciekawe, kiedy zaczęłam się zastanawiać na jakie blogi zaglądam regularnie (choć z regularnością to akurat często jestem na bakier), okazało się, że blogi podróżnicze wcale nie przeważają. Te oczywiście...

Włochy by Obserwatore

Z wizytą w rzymskim mieście. Pompeje

By http://obserwatore.euW latach szkolnych fascynowała mnie historia Imperium Rzymskiego. Wielka historia antycznego świata, wspaniałe budowle, rozmach i potęga. Ogromne wrażenie robiły na mnie opowieści o wspaniałym Rzymie, z zapałem rysowałam bite trakty rzymskie a opowieści o znakomitych świątyniach, amfiteatrach, forach, termach i super-postępowych instalacjach typu akwedukty. Dlatego każda wizyta znakomitych miejscach antycznej historii za każdym razem […]Czytaj oryginalny wpis: http://obserwatore.eu.

Gdzie wyjechać

Muzułmańska dzicz? Daj nam pięć minut

Muzułmańska dzicz? Daj nam pięć minut  Czytając o świecie sprzed 750 lat, studiując książki i stare mapy, przypominamy sobie, że muzułmanin Al Idrisi, który odkrył i opisał pół świata być może dotarł do Ameryki przed Kolumbem, stworzył pierwszy globus na długo przed Kopernikiem. Geograf Zeng He, muzułmanin w służbie cesarza Chin, jako pierwszy odkrył Australię i Nową Zelandię a niektóre mapy […]

Nie takie życie na emigracji straszne jak się wydaje

isawpictures

Nie takie życie na emigracji straszne jak się wydaje

POSZLI-POJECHALI

Praga: 5 spojrzeń na sztukę uliczną i z ulicy widzianą

  Praga jest na mojej liście miast ze sztuką uliczną (w tym alternatywną) bardzo wysoko. W wielu miastach z kolorowym street artem (chociażby magiczne Valparaiso) jeszcze nie byłam, żeby twierdzić, że jest najlepsza. Ale z pewnością, dzięki, między innymi Davidowi Černemu, Czytaj dalej »

Śniegu po pas, czyli zimowa wyprawa na Śnieżnik (fotorelacja)

mpk poland

Śniegu po pas, czyli zimowa wyprawa na Śnieżnik (fotorelacja)

Wyprawę w góry Masywu Śnieżnika planowaliśmy już od dłuższego czasu. Mieliśmy jechać latem, mieliśmy jechać jesienią, w końcu pojechaliśmy zimą. Góry o tej porze roku oferują zupełnie inny zestaw doświadczeń niż w okresach cieplejszych. Zwykle jest zimno, biało i śnieżnie. Czasem wiatr biczuje nas po twarzy, czasem sypiący śnieg przeobraża nas w chodzące bałwanki, a czasem lód pod nogami pozwala przytulic się do białego puchu. Poza tym gorąca herbata i kawa w górskim schronisku nigdy nie smakują tak dobrze jak właśnie zimną. Podczas naszej styczniowej wyprawy na Masyw Śnieżnika mogliśmy nie tylko skorzystać z pełnego pakietu wymienionych wyżej atrakcji, ale także przeżyć szereg innych niezapomnianych wrażeń... Do Kotliny Kłodzkiej z Poznania dojechaliśmy dwoma pociągami. Naszą pieszą wędrówkę rozpoczęliśmy na stacji kolejowej w Domaszkowie. Tym razem skład naszej grupy był pięcioosobowy, a najmłodszy uczestnik wyprawy, Pawełek, miał dopiero 8 lat i był to jego pierwszy w życiu zimowy wyjazd w góry.Po opuszczeniu terenu stacji kolejowej udaliśmy się do centrum Domaszkowa i dalej ulicą w kierunku Międzygórza. Na rozgrzewkę przemaszerowaliśmy więc około siedmiu kilometrów. Po dotarciu do miasteczka odnaleźliśmy wejście na zielony szlak, który wiedzie do Sanktuarium Marii Śnieżnej na Górze Iglicznej. Zaraz na jego początku przechodzi się po zaporze wodnej na rzece Wilczce. Kładka dla pieszych, usytuowana na samej górze masywnej tamy, cieszy oko imponującym widokiem.Podejście na Górę Igliczną było dość strome. Ze względu na pokrywającą szlak warstwę wilgotnego śniegu oraz wystające spod niej, zalegające od jesieni, opadłe brązowe liście, wspinaczka na górę nie była taka łatwa. Musieliśmy uważać, żeby po śliskim zboczu nie zjechać z powrotem na dół. Wreszcie, po około godzinie wędrówki, dotarliśmy na miejsce. Herbatka z termosu i zjedzona na mrozie tabliczka zamarzniętej czekolady dodały nam sił. Sanktuarium Marii Śnieżnej na Górze Iglicznej Po mszy świętej w Sanktuarium Marii Śnieżnej wyruszyliśmy w dalszą drogę. Gdy opuszczaliśmy kościół, na zewnątrz panował już wczesnostyczniowy popołudniowy półmrok. Naszym kolejnym celem tego dnia było schronisko Stodoła, w którym mieliśmy zaplanowany nocleg. Noc zapadała bardzo szybko, a my wciąż mieliśmy przed sobą około 30-40 minut drogi przez las. Wskazówki księdza odnośnie tego, jak iść, pokrywały się właściwie z naszą mapą. Gdy w końcu otaczająca nas leśna gęstwina przeistoczyła się w jednobarwną czarną masę, w ruch poszły latarki.Do Stodoły dotarliśmy nie bez problemów i po znacznie dłuższym czasie, niż było to przez nas zaplanowane. Szukając w ciemnościach schroniska po prostu zabłądziliśmy i poszliśmy niewłaściwą drogą. Było całkowicie ciemno i padał śnieg, więc droga do najprzyjemniejszych nie należała. Mimo, że nie było jeszcze późno, każdy myślał już tylko o tym, żeby ogrzać się przy kominku w schronisku, napić się czegoś ciepłego i zjeść jakiś porządny posiłek. Schronisko Stodoła jest bardzo klimatyczne i ma w sobie ducha gór. Dla gości przeznaczona jest całkiem duża sala z łóżkami pojedynczymi i piętrowymi, ogrzewana kominkiem. Turyści mogą także bez przeszkód korzystać z kuchni. Daleko temu miejscu do komercji, a blisko do rodzinnej kameralnej atmosfery. Wieczór upłynął nam na odpoczynku przy kominku, grach w karty i spotkaniu z ratownikiem GOPR. Koszt noclegu: 15 zł/os. Schronisko Stodoła Następnego dnia naszym celem było dotarcie do Schroniska PTTK „Na Śnieżniku”. Pierwotnie nasza trasa miała przebiegać grzbietem Żmijowca z wejściem po drodze na Czarną Górę. Jednak spotkany w Stodole ratownik GOPR odradzał nam tę drogę, twierdząc, że po ostatnich opadach śniegu jest tam mocno nawiane, sam szlak nie jest odśnieżony i trasa ta może być niebezpieczna. Postanowiliśmy więc nie przekonywać się o tym na własnej skórze. Zresztą… Co by to było, gdyby się później okazało, że potrzebujemy wezwać tam na pomoc ratownika GOPR, który wyprawę tamtędy osobiście nam odradzał?Zdecydowaliśmy się zatem na inny wariant i zeszliśmy niebieskim szlakiem do Międzygórza, skąd następnie przyjemną drogą, oznaczoną szlakiem czerwonym, dotarliśmy do schroniska. Całość trasy tego dnia zajęła nam około 3,5 godziny. Droga czerwonym szlakiem wiodła głównie przez las, a im wyżej byliśmy, tym więcej śniegu było dookoła. Gdzieniegdzie, w prześwitach pomiędzy drzewami, można było podziwiać górskie widoki. Resztę dnia spędziliśmy w schronisku i jego okolicy, ciesząc się bliskością gór i prawdziwą śnieżną zimą, której w tym roku w Poznaniu zabrakło. Nie tylko Pawełek wariował na śniegu. Aura zimowego szaleństwa udzieliła się także starszym uczestnikom naszej wycieczki. Monika i Magda Na tej wysokości śnieg i szron pokrywający wszystko dookoła tworzyły bardzo ciekawe zimowe kompozycje. Wszędobylski śnieg, zamarznięte linie telefoniczne, przykryte nawianym śniegiem drzewa iglaste, oszroniony płot czy sople lodu na elewacjach budynków składały się razem na wyjątkowy zimowy krajobraz. Mogliśmy się poczuć jak w jakiejś bajkowej Krainie Śniegu i Lodu. Noc spędziliśmy w Schronisku PTTK „Na Śnieżniku”. Opcja budżetowa, spanie na podłodze na własnych karimatach, czyli popularna „gleba”, to koszt 15 zł/os. Najwyższy szczyt tych gór, czyli Śnieżnik (1426 m n.p.m), zdobyliśmy następnego dnia z samego rana. O godzinie ósmej rano byliśmy już na szczycie. Pogoda nas jednak nie rozpieszczała, było bardzo wietrznie, zimno i padał śnieg. O jakikolwiek widokach ze szczytu też mogliśmy zapomnieć, ponieważ gęsta mgła spowiła wszystko dookoła.Mróz, szron i wiatr były autorami niesamowitych rzeźb, które wspierały się na drogowskazach i słupkach granicznych. Na szczycie Śnieżnika Po odpoczynku w schronisku i wysuszeniu ubrań ruszyliśmy w dalszą drogę. Pogoda była autentycznie niesprzyjająca do górskich wędrówek. Śnieżyca rozpętała się na dobre. Po raz kolejny zmienić musieliśmy zaplanowaną przez nas trasę. Zamiast na Mały Śnieżnik i Trójmorski Wierch schodziliśmy do Jodłowa niebieskim szlakiem, czyli najkrótszą możliwą drogą. Już na samym początku mieliśmy problemy ze znalezieniem drogi i szlaku, ponieważ wszystko było zasypane wysoką warstwą śniegu i nie było widać żadnych oznaczeń. Wszystko było po prostu białe i wciąż sypał świeży śnieg.Drogę na początku musieliśmy znaleźć na wyczucie. Gdy weszliśmy w las było już znacznie łatwiej odnaleźć się w terenie, ponieważ drogę sugerowały drzewa. Wędrówka tego dnia była trudna, co nie znaczy, że nie była atrakcyjna. Od samego schroniska, aż do samego prawie Jodłowa, szlak nie był odśnieżony. Sami sobie go przecieraliśmy, brodząc w śniegu po kostki. Raz po raz ktoś wpadał po kolana, albo po pas nawet, ponieważ na gładkiej powierzchni śniegu, nie można było zobaczyć, jakie jest ukształtowanie terenu pod jego pokrywą. Jeśli śnieg przykrył jakiś rów czy inną nierówność, to błądząca stopa lądowała głęboko w śniegu, ciągnąc za sobą resztę nogi. Byliśmy więc strudzeni, zmęczeni, ale za to radośni i zadowoleni z naszej zimowej przygody. Gdy dotarliśmy do Jodłowa, byliśmy cali mokrzy. Ja osobiście pół drogi szedłem z jeziorem w bucie, które z każdym krokiem przelewało się między moimi palcami. Na nocleg zatrzymaliśmy się w Leśniczówce Ostoja (koszt noclegu 30 zł/os). Do końca dnia nie wychodziliśmy już na zewnątrz, odpoczywając po trudach wyprawy. Zresztą… wszystkie nasze rzeczy i tak były mokre. Włącznie niestety z moim niedawno zakupionym aparatem fotograficznym, który tego dnia uległ awarii w wyniku zamoknięcia (przestrzegam wszystkich przed robieniem zdjęć w śnieżycy).Ostatniego dnia szliśmy sobie już spokojnie na pociąg do Międzylesia. Pogoda dla odmiany była słoneczna i przyjemna. Mogliśmy się rozkoszować zimowymi widokami polskiej wsi, które urzekają nas za każdym razem, gdy wyjeżdżamy gdzieś daleko za miasto. Myślimy sobie o tym, że takie śnieżne wiejskie krajobrazy są przepiękne, jednak zdajemy sobie sprawę z trudności, jakie zimowa aura nastręcza mieszkańcom tych miejscowości. Droga do Międzylesia Nasza piesza wędrówka z Jodłowa do Międzylesia biegła przez Goworów i Michałowice, a cała nasza czterodniowa wyprawa skończyła się jak zwykle na dworcu kolejowym, skąd pociągami wróciliśmy do Poznania.Paweł

KOŁEM SIĘ TOCZY

Chodżent, hipertermia i trudno dostępne jezioro Kairakkum

Powtórka z rozrywki. Parówki, które w zamyśle miały być dla naszych gospodarzy, ponownie trafiły do nas. Zanim zjedliśmy śniadanie i pozakładaliśmy sakwy na rowery, z pracy wrócił mąż Maliki, z którym miałem przyjemność rozmawiać wczoraj przez telefon. Upewniwszy się, że nic nam nie brakowało, że jesteśmy pojedzeni i wyspani, oddelegował nas do wyjściowej furtki. Chyba niezbyt The post Chodżent, hipertermia i trudno dostępne jezioro Kairakkum. appeared first on Kołem Się Toczy.

Fotowyprawa – wolne miejsca

Dobas

Fotowyprawa – wolne miejsca