BANITA
O chłopcu, który jeździł rowerem…
Marzenia są po to, by je spełniać, a nie po to, by je tylko mieć. Cenię ludzi, którzy biorą sprawy w swoje ręce i działają, zamiast czekać, aż marzenie spełni się samo. Karol miał marzenie o wydaniu książki i udało mu się je zrealizować. Na początku muszę wyjaśnić kilka spraw. Po pierwsze: nigdy nie chciałam być recenzentem książek (to ponoć ci, którzy sami nie potrafią pisać, tak samo jak krytycy filmowi to ci, którzy byliby beznadziejnymi aktorami czy reżyserami). Po drugie: nie chciałam recenzować publicznie książek osób, które znam, lubię i z którymi się przyjaźnię, a tak jest z autorem książki „Kołem się toczy. Przez Kaukaz i Bliski Wschód”. – Zrecenzujesz moją książkę? – zapytał Karol, a mnie oblał zimny pot. – A co, jeśli mi się nie spodoba? – odpisałam mu po chwili na czacie. Wiedziałam, że jeśli mi się nie spodoba to po prostu nie napiszę nic, ale jeśli nie napisałabym niczego, Karol od razu wiedziałby, że mi się nie podobało. Mi byłoby przykro. Jemu pewnie też. Znając jednak umiejętności Karola spodziewałam się, że źle na pewno nie będzie. Czy pomyliłam się? Dawniej, gdy nie podróżowałam tyle, korzystając jedynie z dwudziestosześciodniowego urlopu, łapczywie połykałam każdą książkę podróżniczą. Czytałam wszystko jak leci, szukając inspiracji i bodźca czy też argumentów za tym, by samej rzucić wszystko i pojechać w świat. Po postawieniu pierwszego kroku i pięciomiesięcznym wyjeździe, książki podróżnicze zamieniłam na reportaże z podróży, poszukując w książkach czegoś więcej niż przygód, opisów miejsc czy zabytków oraz bodźca do wyjazdu. Szukałam ludzkich historii. Bo dla mnie w podróży zawsze najważniejsi są ludzie. W książce Karola tego nie brakuje. Jest w niej to, co lubię najbardziej: historie o bezinteresownej życzliwości. Czasem są to tylko okruchy kilkuminutowych spotkań, czasem tylko przemiły gest: wręczony kawałek ciasta czy kupiony specjalnie soczek w kartonie, innym razem zaproszenie na obiad, na noc czy pomoc w znalezieniu bezpiecznego noclegu. I tu nie chodzi o to, że dostaje się coś za darmo, ale o to, że takie gesty sprawiają, że powraca wiara w ludzką bezinteresowną dobroć. Jest też rzecz jasna o rowerze. Ci, którym jednak podróżowanie w ten sposób jest zupełnie obce, nie muszą obawiać się przydługich opisów problemów technicznych. W drodze Karola z Piotrkiem nie ominęły kłopoty techniczne. Niezainteresowanym tematem te problemy mogą wydać się jedynie ciekawostką. Mogą jednak również pociągnąć za sobą pytanie, tak często słyszane przez chłopaków i myślę, że wielu rowerzystów w trakcie podróży: „Po co jedziecie na tych rowerach?” Po co? Dlaczego? Dla kogo? Bo, żeby jechać od tak? Dla czystej przyjemności?! Przecież to niemożliwe. Kto chciałby się tak męczyć? Co to za wakacje, kiedy trzeba wciąż pedałować i jeszcze wieczorem kłaść się w namiocie, zamiast w wygodnym hotelowym łóżku. Jeść na zmianę makaron z niedogotowanym ryżem i brać prysznic z butelki. Kto jednak raz tego spróbował i złapał bakcyla, temu nie trzeba tłumaczyć. Ten aspekt też jest poruszany w książce Karola. Rower pozwala być bliżej innych. Jest magnesem przyciągającym drugiego człowieka, wzbudza zainteresowanie i sprawia, że nie jest się anonimowym. Rower to często furtka do serc, a nawet domów spotkanych w drodze ludzi. Jest też o historii, o kulturze i tradycji. Wszystko jednak podane w sposób optymalny. Bez przepisywania encyklopedii, zbędnych szczegółów, nadmiaru dat, które szybko wyparowują z głowy. Wychodzę z założenia, że jeśli chcę dowiedzieć się czegoś o zabytkach czy dogłębniej o historii kraju to sięgam po encyklopedię, tudzież przewodnik. Całe szczęście autor miał chyba podobne zdanie. I jest też Iran. Kierunek, który z racji mojego wyjazdu rowerowego w tamte rejony, szczególnie mnie interesuje. Karol stara się ukazywać Iran nie jako: „Zły kraj, zamieszkiwany przez złych ludzi” jak wielu o nim mówi (cyt. z książki), ale jako przyjazną turystom krainę, w której niezwykła gościnność (czasem mylona z ta’araf -jeśli chcesz wiedzieć, co to takiego, sięgnij po „Kołem się toczy. Przez Kaukaz i Bliski Wschód”) długo nie daje o sobie zapomnieć Książkę czyta się szybko. Bardzo takie lubię. Nie wiem, w czym tkwi tajemnica, że nad kartkami jednej męczę się godzinami, a inne wręcz połykam. W przystępności języka? Braku skomplikowanych konstrukcji językowych? Nie udało się Karolowi uniknąć tego, czego w książkach podróżniczych nie lubię, czyli pewnej relacyjności (pisała też o tym Monika na swoim blogu), ale myślę, że dość trudno uniknąć podobnej konstrukcji, gdy używa się takiej a nie innej formy transportu i gdy ta droga często piaszczysta, czasem szutrowa, innym razem asfaltowa stanowi nieodłączny element podróży. Nie przeszkadzało mi to tak bardzo, dlatego czepiać się nie zamierzam. Tym bardziej, że książka pozbawiona jest tego, czego od relacji nie lubię znacznie bardziej. Nie ma sztuczności, nienaturalnych dialogów, silenia się na zmanierowane i wyszukane metafory czy porównania, często zamieniające tekst w pretensjonalny gniot, którego nie da się czytać. Mam wrażenie, że Karol pisze tak, jak mówi czy myśli. I ten niepozowany autentyzm czuć. Jest jedno zdanie w książce, które wyjątkowo przypadło mi do gustu, i utkwiło w pamięci: „W takich momentach ratuję się muzyki słuchaniem, w sobie zamknięciem, o niczym niemyśleniem”. Niemal jak haiku. Piękne! Czy coś jeszcze oprócz relacyjności mi się nie podobało? Tak i owszem. To, że Karol z Piotrkiem „oszukiwali” na podjazdach. Jak można marnować takie okazje?! Ja wiem, że większość stanowczo woli zjeżdżać z góry na rowerze niż pod nią wjeżdżać i że ja jestem trochę dziwna, ale dla mnie im większy podjazd i im bardziej stromy, tym lepiej. A tak na poważnie. Zmartwiła mnie jedna rzecz. Nie Karola w tym jednak wina. To zarzut skierowany do wydawnictwa. Karol robi bardzo dobre zdjęcia. Wiele uwiecznionych przez niego pejzaży wywołuje mój nieposkromiony zachwyt. Wydanie zostało jednak z tego zachwytu odarte. Zdjęcia są „przepalone”, pozbawione kolorów jakby wyblakłe. O tyle, o ile nie szkodzi to pięknym portretom, o tyle krajobrazom już tak. „Może kiedyś pozwolę sobie na podróż bez zobowiązań, limitów czasowych, bez wszystkich tych przyziemnych spraw, które tkwią z tyłu głowy, bez myśli, że gdzieś tam czeka normalne życie, nauka, zarabianie pieniędzy, rodzina. Może kiedyś.” (cyt. str. 172) Tego życzę Ci Karol z okazji urodzin i gratuluję spełnienia marzenia. A reszcie życzę przyjemnej lektury. The post O chłopcu, który jeździł rowerem… appeared first on .