Epicki spacer w Dolomitach

URLOP NA ETACIE

Epicki spacer w Dolomitach

Czego najbardziej obawiacie się przed wyjazdem do Albanii?

BAŁKANY WEDŁUG RUDEJ

Czego najbardziej obawiacie się przed wyjazdem do Albanii?

Zamek krzyżacki w Toruniu

SISTERS92

Zamek krzyżacki w Toruniu

POSZLI-POJECHALI

Gród Rusi Kijowskiej – i ja tu byłem, piwo piłem

Kijów oraz jego historię można poznawać na wiele sposobów. Miejsce, o którym dziś chcę Wam opowiedzieć, wzbudziło mój entuzjazm, gdy tylko zobaczyłem, że w ramach programu study touru po Kijowie i okolicach będzie okazja tam trafić – Park Rusi Kijowskiej. Wszelkiego rodzaju imprezy, związane z rekonstrukcją historyczną, Artykuł Gród Rusi Kijowskiej – i ja tu byłem, piwo piłem pochodzi z serwisu Poszli-Pojechali.

KOŁEM SIĘ TOCZY

Kupujemy wyjazdowy plecak. 12 rzeczy, na które wypada zwrócić uwagę

Sezon wyjazdowy trwa w najlepsze, ogólna mobilizacja, planowanie, przygotowania no i zakupy! Wiele osób ciągle zapewne zadaje sobie pytanie – jaki plecak w podróż kupić? Na co zwrócić uwagę, co jest ważne, co każdy dobry plecak wyjazdowy powinien posiadać? Mam nadzieję, że po lekturze tego tekstu, każdy z Was będzie wiedział jaki plecak turystyczny – czy to na The post Kupujemy wyjazdowy plecak. 12 rzeczy, na które wypada zwrócić uwagę appeared first on Kołem Się Toczy.

Aktualności

career break

Aktualności

WHERE IS JULI+SAM

Pachnie goździkami. WYSPA SAPARUA

Nikt tu nie sprzedaje badziewnych pamiątek czy koszulek z napisem „I love Saparua”. Nikt nie żyje tu turystycznym życiem, tylko tym swoim, zupełnie normalnym. A do tego pachnie goździkami.  Utknęliśmy na środku. Najlepsza łódź w okolicy, która miała nas bezpiecznie dostarczyć na pobliską wyspę, stanęła dęba. Nagle. A wokół tylko woda. Jeden dzień na Wyspie […] The post Pachnie goździkami. WYSPA SAPARUA appeared first on Where is Juli + Sam.

TROPIMY PRZYGODY

Tanie Galapagos? Jak zorganizować wyjazd i obniżyć jego koszta

Do raju to każdy by chciał. Jednak koszta takiego przedsięwzięcia mogą być przytłaczające. Jako osoby raczej nie związane z żadną konkretną religią nie zdradzimy Wam sposobu na dostanie się do raju wiecznego, nie będziemy też jak uliczni kaznodzieje roztaczać wizji końca świata i raju utraconego. Podpowiemy Wam za to jak dostać się do raju na ziemi: na Wyspy Galapagos. Tanio tam nie będzie, ale jest możliwe obniżenie niektórych kosztów podróży i pobytu. Jeśli szczęśliwie macie w kieszeni paszport Ekwadoru, możecie w tym momencie przestać czytać ten tekst, gdyż podróż na Galapagos będzie dla was nieporównywalnie tańsza niż dla wszystkich pozostałych. […] Artykuł Tanie Galapagos? Jak zorganizować wyjazd i obniżyć jego koszta pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

[72] Ty też możesz zostać Drwalem!

STOPEM PO PRZYGODE

[72] Ty też możesz zostać Drwalem!

Ciężko mi pojąć jak wiele pecha trzeba mieć/jak wybitną sierotą być, żeby rozchorować się w środku lipca. Niestety pogoda podczas Najpiękniejszego Festiwalu Świata nie była tego roku łaskawa, co zaowocowało koniecznością zmiany planów, żeby z Kostrzyna pojechać prosto w Bieszczady, zaszyć się tam na parę dni w namiocie. Beztroską włóczęgę zastąpiło spuchnięte gardło, tona smarków, tchawica odmawiająca współpracy, a na dokładkę przeziębiony pęcherz. Nic specjalnie miłego.Niemniej, zwykle w takich sytuacjach dwa dni smęcenia się po domu z kocem na głowie i rolką papieru toaletowego w kieszeni to dla mnie maksimum. Po tym czasie robię się irytującym kartoflem, który chciałby robić wszystko, nie zważając na to, że choroba wciąż siedzi na brzuchu i z uporem dociska do ziemi. Na nieszczęście moich domowników, ten dzień przypadł dokładnie na dzisiaj. Jednak jako, że już za cztery dni znów wyjeżdżam, postanowiłam spożytkować jakoś sensownie nadmiar chorobowej energii. Padło na szafę. Spędziłam calutkie popołudnie rozciągnięta na podłodze i przykryta toną ubrań. Nucąc (to mocny eufemizm, bo zasmarkane gardło pozwala mi na wydobycie jedynie dźwięków przypominających mruczenie mojego psa) sobie Manu Chao zabrałam się za sprzątanie – tym razem bezwzględne. Bez sentymentów, bez a może to mi się jeszcze przyda, bez odkładania niepotrzebnych ciuchów do szafy na kolejne miesiące. Wszystkie rzeczy, w których nie chodziłam przez ostatni rok, miały okazję spotkać się na wspólnym stosie, który planuję w mądry sposób porozdawać/sprzedać/oddać biednym/użyć jako szmatki do ścierania kurzu. Zostały mi trzy niskie, niewielkie, plastikowe koszyki ubrań, których faktycznie używam. Poczułam się lepiej, bo z zasady nie lubię mieć dużo rzeczy – przeważnie naddatek prędzej czy później dopada selekcja naturalna w postaci zaginięć; często bezpowrotnych.Ale właściwie zupełnie nie o tym chciałam pisać. Dążę do faktu, że wśród ubrań, które kategorycznie zostają w mojej szafie, znalazło się jedno, które być może, z racji na swój wiek, nie do końca powinno.Gdy szłam do gimnazjum (czyli bardzo dawno temu), dostałam od mamy koszulę. Nie pamiętam, czy wcześniej koszula należała do niej czy skąd właściwie wzięła się u nas w domu. W każdym razie znienawidziłam ją od pierwszego wejrzenia. Za duża, w badziewną, kolorową kratę; bardziej pasowała mi do wielkiego, spoconego drwala niż do kogokolwiek innego, a już na pewno nie pasowała do mnie. Schowałam ją na dno szafy. Znalazłam przy okazji porządków, jakieś półtora roku później i… zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Zaczęłam nosić ją coraz częściej, zabierać na wyjazdy – czy to w góry, czy na szkolne wycieczki. Dzisiaj mama przyniosła mi ją do pokoju mówiąc: masz, wyprałam ci po Woodstocku.Pomyślałam: kurde faja! Czy ja naprawdę popylam w tej koszuli niemal non stop już co najmniej od siedmiu lat?! Wychodziłoby na to, że zarówno znajomi z gimnazjum, jak i z liceum, a potem ze studiów kojarzą mnie z drwalską koszulą. Przejrzałam stare zdjęcia – wszystko by się zgadzało…Z wrażenia zakręciła mi się łezka w oku. Koszula Drwala, ta ohydna, pstrokata, rażąca w oczy, do dzisiaj jest częścią garderoby, w której czuję się bezapelacyjnie najlepiej. Przeżyła ze mną cztery Woodstocki, odwiedziła większość górskich szlaków w Polsce, zjeździła pół Europy. Czasami chroniła od wiatru, ale bywała również parasolem, poduszką, ręcznikiem, krótką linką, kocem, a gdy trzeba było, to i ścierką. Wykończenia rękawów doszywałam jej już chyba z pięć razy; guziki gubiła wielokrotnie. Widziała mnie szczęśliwą, zmarzniętą, upijającą się tanim winem, zna wszystkich moich przyjaciół. Gotowała ze mną kolację dla hostów gdzieś na końcu świata, taplała się w błocie i pozowała do zdjęć. To koszula survivalowa. Nie do zdarcia i nie do zastąpienia, nie boi się potu, brudu i upodlenia. Od zawsze pierwsza rzecz, którą pakuję do plecaka na każdywyjazd. Jestem pewna, że poleciłby ją sam Bear Grylls.Tak było. Chyba 2010 rok; czasy młodości i głupości.Tak też było, ale za tę sytuację i niewyjściową mordkę odrobinę mi wstyd.Jestem pewna, że to dzięki koszuli makaron z łososiem smakował naszemu norweskiemu hostowi!Chyba dlatego to nieszczęsne sprzątanie zajęło mi całe popołudnie. Taką mam teorię, bo syf jak był, tak jest; przybyło tylko zasmarkanych chusteczek w najbliższym otoczeniu. Morał z tego jeden – nie próbujcie porządkować sobie życia podczas choroby. Człowiek się wtedy robi tak sentymentalny, że i nad zużytą chusteczką ma ochotę trochę pokontemplować.

Co warto zobaczyć w Berlinie? [Podróżnicze ABC]

SISTERS92

Co warto zobaczyć w Berlinie? [Podróżnicze ABC]

Królestwo Paganu

Traveler Life

Królestwo Paganu

Karpaty Wschodnie. Latem i zimą w Bukovelu

wszedobylscy

Karpaty Wschodnie. Latem i zimą w Bukovelu

Przyzwyczaiłeś się już do upałów?

Fizyk w podróży

Przyzwyczaiłeś się już do upałów?

Zjeżdżałem z ekwadorskich Andów na wybrzeże, doświadczyłem całej klasy nieoczekiwanych wzruszeń. Nie byłem do tamtej pory dostatecznie świadom, że niemal całość dwu i półrocznej podróży przebiegło mi w regionach gorących. Jasne, czasem podjeżdżało się na chłodne przełęcze, ale tylko po to, by zaraz runąć z powrotem w upalne doliny.Garnek w gorącym klimacieTym razem, w Ekwadorze, spędziłem całe dwa miesiące na wysokościach oscylujących wokół trzech tysięcy metrów nad poziomem morza. Spotykałem innych ludzi, bardziej zamkniętych czy po prostu nieśmiałych, mówiących z tym swoim charakterystycznym andyjskim zaśpiewem. Mieszkańcy gór są zupełnie inni niż ci z wybrzeża i nizin. Inne są zapachy, inne smaki i muzyka. Inna roślinność, inne drzewa i dym z pieców inny. Inna jest kuchni i – może przede wszystkim – klimat zmienia się nie do poznania. Jest zimno, zwłaszcza, gdy andyjska zima nie chce puścić i pada, i chmury, i cienie.Dopiero zjeżdżając z ekwadorskich Andów na wybrzeże zdałem sobie sprawę, że tam, na górze, przebywałem niby na wygnaniu. Zdaje się, że Tischer mówił, że melancholia jest zabijaniem woli, ale ja naprawdę niechcący. Te ataki wspomnieniowe są tak cielesne, że trudno je kontrolować za pomocą woli i umysłu. Wdychałem powietrze gorącej ziemi i oczy niemal stawały mi we łzach. W połowie zjazdu – charakterystyczna woń traw na 1500 m n.p.m., zapamiętana na zawsze przy okazji spacerów w okolicy Quetzaltepeque. Kiedy zaczęły pojawiać się pola bananów, powiedziałem sobie w duszy „no chyba będę ryczał”, chociaż ostatecznie nie ryczałem. W głowie pojawiały się obrazy i przeżycia z wybrzeży kolumbijskich, z Wenezueli, nawet z Panamy (to ostatnie zaskoczyło mnie najbardziej, bo Panama, powiedzmy, nie należy do moich ulubionych krajów). Oddychałem mocno, pełnymi płucami, a na twarzy pojawił się nieświadomie uśmiech nieskalany, bezwarunkowy, czysty. Na dole, w Huigrze, przywitało mnie miasteczko ciasno pozlepianych domów z desek. Przed jedyną restauracją siedział właściciel w oczekiwaniu na klientów, którzy nigdy nie dotarli. Zobaczyłem czarnoskórą kobietę z gigantycznym tyłkiem i uśmiechnąłem się. Po drugiej stronie ulicy mignęły mi sylwetki pięknych dziewczyn o smaku plaży i wakacji. Zabrzmiał reggaetonzamiast disco andino (żeby było jasne: oba gatunki oceniam jako dość obrzydliwe). Poczułem się swojsko. Wszystkie te wzruszenia i emocje związane są nie tyle z istotą charakterystyk otoczenia, a z ludźmi i przeżyciami, jakim te charakterystyki towarzyszyły. Kiedy określone charakterystyki wracają, nieświadomie – cieleśnie – przeczuwam, że razem z nimi wrócą osoby i zdarzenia, choćby i takie przeczucie nie miało kompletnie żadnego sensu. Przecież Ekwador to nie Kolumbia, nie Wenezuela, gdzie zostawiłem przyjaźnie i wspomnienia. Najpiękniejsze jest jednak to, że nasze ciała są tak niezależne w swoim odczuwaniu, że nie akceptują tej prostej logiki.  I rzeczywiście, kiedy kilka kilometrów niżej trafiłem na strumień z wodospadem i wodą przyjemną do kąpieli, i kiedy wreszcie zmieniłem ciepłe górskie buty na odwieczne klapki, niemal oczekiwałem, że zjawi się nagle ktoś znajomy, by powitać mnie po powrocie z zimnego świata. * * *Zjeżdżając niżej i niżej, serce sukcesywnie zbliżało mi się do gardła: zupełnie tak, jak dzieje się, gdy przeczuwamy, że zbliżamy się do jakiegoś z dawna oczekiwanego wydarzenia. U końca serii zakrętów górskiego zbocza znalazłem się w Clementinas. Wybrałem gruntową drogę w prawo, która wchodziła w pomiędzy bananowe gaje i pastwiska bydła zebu. Upał rósł z każdym kilometrem. Wydawało mi się, że zaraz wyjadę w Tolu czy Necocli, gdzie powitają mnie zawsze ci sami mężczyźni siorbiący aguardiente, układający domino, akompaniowani przez nieśmiertelne vallenato; śniade panie w piekarniach słodkich chlebów i wiecznie przesłodzonej, wodnistej kawy. Ale zamiast tego wyjechałem w Venturze, miasteczku zakurzonych uliczek zagubionym między ostatnimi pagórami Andów, zalanymi puszczańską wszechobecnością drzew i zielska. To miasteczko mogłoby z powodzeniem stanowić zupełnie dobre zastępstwo dla Capurgana (Necocli, Tolu, etc.), ale nie znalazłem tam ani vallenato, ani dupiastych murzynek, ani piekarni, ani kawy, ani empanad. Nic tam nie znalazłem ze znanych mi elementów (oprócz, rzecz jasna, znanych mi zapachów, których zdążyłem się już nawdychać po drodze). Jeszcze nie wiedziałem, że za Cumanda czekają mnie patia domów o woni suszących się ziaren kakao (jak w Rio Caribe), że kawałek dalej - pola trzciny (jak w Valle del Cauca) i ryżowe mokradła (jak w Guarico). Usiadłem, by poczekać na coś (na kogoś?) znajomego, choćby to miał jakiś dźwięk, cień czy przywidzenie. Po prostu nie wiedziałem co zrobić z całym tym zestawem emocji, który pożerał mnie od środka. Wówczas ktoś do mnie podszedł i zapytał, czy przyzwyczaiłem się już do upałów. 

Kami and the rest of the world

Why you should visit Timisoara, Romania

Timisoara took me by surprise. I didn’t know much about the city, I didn’t know many people who visited Timisoara. Yet when planning my Interrail trip to Romania and Bulgaria I’ve decided to go a little bit around and visit Timisoara too. Turned out to be the best decision ever! Timisoara happens to be a […] Post Why you should visit Timisoara, Romania pojawił się poraz pierwszy w Kami and the Rest of the World.

Historia Zamku Osaka-jo

Gaijin w podróży

Historia Zamku Osaka-jo

Snackarnia w Toruniu

SISTERS92

Snackarnia w Toruniu

WHERE IS JULI+SAM

Australia według Rostków [Wasza Australia]

Rostki, czyli świeżo upieczone małżeństwo, które we wrześniu 2015 roku spakowało się do dwóch plecaków i ruszyło w podróż poślubną dookoła świata

POSZLI-POJECHALI

Toskania na wyrywki: Diabelski most przy Borgo a Mozzano

Diabelski most (Ponte del Diavolo) wyskoczył znienacka w poszukiwaniu ciekawych miejsc w Toskanii i utkwił w pamięci. Nie powiem, bałam się nieco konfrontacji z tym miejscem. W sieci mnożą się piękne wyfotoszopowane zdjęcia miejsc na wszystkich kontynentach, podrasowane do nieziemskiej perfekcji, które trudno potem pogodzić Artykuł Toskania na wyrywki: Diabelski most przy Borgo a Mozzano pochodzi z serwisu Poszli-Pojechali.

Weekend na Mazurach

URLOP NA ETACIE

Weekend na Mazurach

Princeton czyli czas wrócić na studia

JULEK W PODRÓŻY

Princeton czyli czas wrócić na studia

Princeton – aula główna Princeton od początku mojego wyjazdu był na liście obowiązkowej. Sama nazwa – Princeton – chyba każdemu kojarzy się ze słynnym Uniwersytetem. Mnie przynajmniej tak. Zanim jednak do samego Princeton dojadę, jeszcze jedno miasto do odwiedzenia. Manalapan Manalapan czas zwiedzać zacząć W zasadzie trudno nazwać je miastem, choć oficjalnie miastem jest. Bardzo mi zależy, aby zwiedzić i zobaczyć typowe małe miasteczko amerykańskie – mówię Ale u nas nie ma takich typowych miasteczek, no przynajmniej Manalapan takim nie jest – słyszę No tak, ale w filmach amerykańskich przecież pokazują takie małe ryneczki, chociażby w filmie „Powrót do przyszłości” – słyszę śmiech Oczywiście, niektóre miasta i miasteczka, jak chociażby Princeton, są takimi wyjątkowymi, ale nasze Manalapan niestety nie. Czuję zawód, bo bardzo chciałem właśnie takie miasteczko amerykańskie zobaczyć. Nic to ruszam zatem odkryć to co proponuje mi okolica. Gotowe na wszystko?? Pierwsze wrażenie – ulice jak z serialu „Gotowe na wszystko”. Nie ma ogrodzeń, duże trawniki a w oddali coraz to bardziej wystawne domy. Przed każdym obowiązkowo skrzynka na listy ze słynną chorągiewką, czasami jakaś fontanna, częściej klomby z kwiatami, stare wielkie drzewa. Manalapan – nie każda skrzynka na listy jest aż tak zdobna I oczywiście minimum dwa samochody przed domem. Tutaj bez samochodu nic nie zrobisz – informuje mnie Agnieszka Żeby zrobić zakupy musisz jechać do centrum handlowego a one oddalone są o dobrych kilka kilometrów od domu. Tutaj masz tylko ulice z domami. Ale przecież musi być jakieś nawet umowne centrum miasta, gdzie jest ratusz? – pytam A to pójdziemy na spacer do parku to Ci pokażę Idąc drogą wzdłuż której wiją się wille, docieramy do skrzyżowania. Z jednej strony nowy budynek – to właśnie ratusz, z drugiej – park. Typowe miasteczka w Stanach Zjednoczonych Nie to nie jest park jaki znamy z Polski, to jest olbrzymi teren zielony z niekończącą się ilością drzew, wśród tego wszystkiego poukrywane są boiska do gry w baseball lub piłkę nożną. No i to by było na tyle co do Manalapan, ale jutro jedziemy do Princeton i tam na pewno będziesz bardziej zadowolony – kończy Aga Jadąc do Princeton, jeszcze w Manalapan wjeżdżamy na typową główną drogę miasta z centralnie usytuowanym zabytkowym, prezbiteriańskim kościołem, kilkoma budynkami z drewna z typowymi werandami, i liczne sklepiki i lodziarnia. A jednak jest tutaj jakiś centralny punkt miasta. Princeton w deszczu. Princeton Wczoraj był upał a dziś jest zimno, ponuro i pada deszcz. Jak na złość i akurat w dniu w którym zaplanowałem wycieczkę do Princeton. Samochodem – bo jakże inaczej – przejazd zajmuje jakieś 40 minut. Od samego wjazdu do miasta czuje się inny klimat. Atmosferę miasta studenckiego. To właśnie tutaj mieści się siedziba Uniwersytetu Princeton, założonego w 1746 roku a po 10 latach przeniesiony właśnie tutaj. Uniwersytet niezmiennie od lat znajduje się w Top 15 najlepszych uczelni na świecie i Top 3 najlepszych w Stanach Zjednoczonych. Princeton – ulica Nassau Wjazd przez główną ulicę Nassau i od razu klimat jak z miast jakie widziałem w Wielkiej Brytanii. Princeton – ulica Nassau Absolutnie w niczym nie przypomina Manalapan. Typowa szeregowa zabudowa, stare, ale odrestaurowane wille w których zapewne mieszkają pracownicy uczelni. Sklepy z pamiątkami, restauracje i kawiarnie a w centralnym miejscu wejście do Nassau Hall – centralnego i najstarszego budynku uniwersytetu. Princeton – Nassau Hall najstarszy budynek campusu Szybko zaczynam zagłębiać się w uliczki kampusu, a uśmiech nie schodzi mi z twarzy.  Z zewnątrz budynki przypominają zabudowę rodem z filmów o Harrym Potterze, Kamienne i strzeliste wieże, budynki uczelniane a także i to jest wow akademiki. Princeton To musi być niesamowite przeżycie móc studiować na słynnym uniwersytecie i jeszcze mieszkać w akademikach sprzed 150 – 200 lat. Princeton – akademiki w kampusie Przy pięknej pogodzie można tutaj zapewne spędzić cały dzień, jednak ja nie mam tyle czasu. Spacer po campusie zabiera mi kilka godzin, plus obowiązkowa przerwa na kawę w Starbucks i to jest dla mnie zaskoczenie, że w Stanach kawa smakuje zupełnie inaczej niż w Starbucks w Polsce, które omijam szerokim łukiem. Princeton – ulica Nassau i mój Starbucks Zwiedzanie kończę w jednym z centrów handlowych, bo też chciałem zobaczyć te typowe amerykańskie sklepy z oferowanymi porcjami XXL. Na szczęście Agnieszka mi tego oszczędziła i miałem przyjemność zrobić zakupy w sklepie BIO, odkrywając przy okazji kilka ciekawych smaków. Do Manalapan będę chciał wrócić, gdyż mam niedosyt tego miejsca. Artykuł Princeton czyli czas wrócić na studia pochodzi z serwisu Julek w podróży.

Bambusowym rowerem na Orkady

Ale piękny świat

Bambusowym rowerem na Orkady

10 polskich miast, które chciałybyśmy odwiedzić

SISTERS92

10 polskich miast, które chciałybyśmy odwiedzić

Recenzja: Ukraine International Airlines

wszedobylscy

Recenzja: Ukraine International Airlines

lumpiata w drodze

270. Obywatel ver. 18.0

Tak naprawdę to zbyt wiele Wam napisać nie mogę, bo Z., introwertyk, bardzo dba o swoją prywatność i nie życzy sobie żadnych jubileuszowych wpisów. W knajpie nas zresztą usilnie prosił, żebyśmy niczego nie śpiewali, więc "sto lat" zostało rodzinnie i głośno wymruczone, wszak nie chcieliśmy mu sprawiać przykrości. ;) Społeczeństwo zyskało dzisiaj 190 cm i prawie 80 kg Obywatela w wersji już

Reportaż Ślubny

Traveler Life

Reportaż Ślubny

Sercu bliski Beskid Niski. Rowerem po Małopolsce

Znajkraj. Turystyka aktywna

Sercu bliski Beskid Niski. Rowerem po Małopolsce

20 zdjęć, które sprawią, że pokochacie Bośnię

BAŁKANY WEDŁUG RUDEJ

20 zdjęć, które sprawią, że pokochacie Bośnię

Spowiedź wychowawcy biwakowego – plusy i minusy

SISTERS92

Spowiedź wychowawcy biwakowego – plusy i minusy

KOŁEM SIĘ TOCZY

10 mało znanych ciekawostek o Szwajcarii + 5 mega widokowych panoram 360°!

Im więcej czytam o Szwajcarii, tym bardziej fascynuje mnie ten kraj. Zapraszam do drugiego, naszpikowanego ciekawostkami tekstu z ostatniego wypadu do Oberlandu Berneńskiego. Dowiesz się między innymi: Ile kilometrów ma najdłuższy tunel świata znajdujący się w Szwajcarii, dlaczego Szwajcarzy mają największe zagęszczenie schronów atomowych, po co przeprowadzają najwięcej referendów na świata i dlaczego miejscowościach nie można jeździć samochodami, a krowy… The post 10 mało znanych ciekawostek o Szwajcarii + 5 mega widokowych panoram 360°! appeared first on Kołem Się Toczy.

The Aran Islands / Wyspy Aran – Ireland / Irlandia

KANOKLIK

The Aran Islands / Wyspy Aran – Ireland / Irlandia