Tylko dla dziewczyn – fotokwiatki

loswiaheros

Tylko dla dziewczyn – fotokwiatki

Traveler Life

Tata na wakacjach – Mini-poradnik o podróżowaniu z dzieckiem.

Jak podpowiada tytuł, post będzie o Tacie (czyli o mnie) na wakacjach (ale nie samemu). Na początku lipca pozwoliliśmy sobie pojechać z Olem odrobinę dalej niż Poznań czy Inwałd. W końcu syn będzie miał  11 miesięcy, najwyższy czas żeby poznał smak prawdziwego podróżowania i słonej wody. Dlatego ruszyliśmy do słonecznej Chorwacji w okolice miasta Omiś. Omiś, widok na ulicę „trzepiemy hajs na turystach” Samym pakowaniem zajęła się Milena, ja jestem tylko mułem – czyli noszę Ola pod górkę i z górki raz na plecach w nosidełku, a czasem w wózku wypełnionym zakupami – takie życie taty. Moja wizja pakowania się z dzieckiem. Więc Milena klasycznie przesadziła i godzinę przed wyjazdem Olo, miał dwa razy więcej do spakowania niż my sami. Jak się później okazało, zabraliśmy za dużo ciuchów, których Olo nawet nie miał okazji założyć.  Wnioski na przyszłość zostały wyciągnięte, zresztą każdy świeży podróżujący rodzic nie raz tak pewnie zrobił. Tak szczerze mówiąc liczyłem, że zmieścimy się do dwóch plecaków i jednej torby. Do Chorwacji ruszyliśmy po wieczornej butli, którą Olo pije na sen, z wiadomego powodu – aby nie budził się w nocy. Przeważnie jak z nim jedziemy na dłuższe wypady, to nie marudzi, pobawi się pośmieje „pogaguje”, śpi . Podczas 12 godzinnej jazdy do Chorwacji Olo obudził się nam tylko 2 razy, gdzie po krótkim, uspokajającym „ciiii” wrócił do krainy sennych łowów i do rana spał. Więc oficjalnie mogę napisać, że mam złote dziecko do podróżowania i nie tylko, chociaż nie bardzo lubi przebywać w zbyt zatłoczonych miejscach. W drodze. Hibernacja.   Jak już wspomniałem, to nie był nasz pierwszy wspólny wyjazd kilku dniowy z Olem, ale za to był to pierwszy tak daleki – w rejony miasta Split, które jest jednym z najbardziej słonecznych miast w Europie.  Więc krem przeciwsłoneczny z filtrem + 50 obowiązkowo.  Spytacie jak z takim dzieckiem na wakacjach? Fajnie i bardziej chill outowo –  bo raczej Ola na Rafting Cetiną nie wezmę – przez większość czasu byczyliśmy się na plaży lub popołudniami jeździliśmy do przeludnionych turystycznie drogich miejscowości, z których wyciągnąłem taki wniosek, że Chorwacja się zmieniła. Czy na lepsze, czy na gorsze? Tego nie wiem ale na pewno wiem, że zmieniła się na droższe. Duce nocą.   Najlepiej czas spędzało nam się na plaży i w wodzie. Za pierwszym razem jak zapoznaliśmy Ola z nadchodzącą falą przy brzegu, to skończyło się tak samo jak w moim przypadku nad Bałtykiem gdy miałem 2 latka – płakałem. Dlatego Olo, miał swój VIP basen 10 metrów od brzegu, do którego wrzucał znalezione kamienie, po czym wchodził i je wyrzucał. Olowe pierwsze opalanie I wtedy Olo poczuł, że woda jest słona, po swojemu (wyobraź sobie jak chodzi Krab) doczłapał do wody, zaczął w niej siadać, potem wchodzić głębiej – w końcu pojawił się uśmiech i większość czasu spędzał z nami machając nogami, piszcząc, krzycząc i się śmiejąc. Dlatego tata wpadł na pomysł nakręcenia filmu „Szczęki”  Na Kraba po Plaży   Podsumowując: było elegancko i odkrywczo i sam nie mogę się doczekać, aż Syn powie do mnie „ Ojciec to gdzie masz ochotę pojechać ? „   Poniżej lista sporządzona przez moją Milenę. Więcej na  http://4kilogramy.blogspot.com/   Co do apteczki? - leki przeciwbólowe/przeciwgorączkowe - fenistil po ukąszeniach - elektrolity - probiotyk - smecta - termometr - woda utleniona - sól fizjologiczna - woda morska - Vit D i C - gaziki i plasterki - Lipomal - AntyBzzz - wapno   Kosmetyki: – krem do opalania (Ziajka 30 i 50) używaliśmy 30, Olo wrócił biały ;) – pianka chłodząca – balsam nawilżający – Bambino – Sudocrem – mokre chusteczki – aspirator – krople do oczu – szczotka do włosów – pampersy (zużyliśmy pół paczki bo Olo często był na plaży) – pampersy do wody – płyn do kąpieli – nożyczki do paznokci   Ubrania:  - nakrycia głowy (coś do wody, kapelusik, cieplejsza czapka) – koszulki – bezrękawniki – spodenki – bluza – pajac – piżama – koszulki na długi rękaw – spodenki dresowe – skarpetki – kąpielówki – śliniaki – pieluszki tetrowe + flanelka – jeśli dziecko chodzi, to sandałki (Olo chodzi na krabika ;)) – prześcieradło – kocyk bambusowy i jakiś cieplejszy – ręczniki Akcesoria i inne: – wózek (+ewentualnie moskitiera, folia przeciwdeszczowa, parasolka, pompka do kół) – nosidełko – krzesełko turystyczne – łóżeczko turystyczne (wzięliśmy bo na miejscu miało być płatne 6 ojro/ dzień, okazało się, że jest za darmo, więc nasze łóżeczko zostało w samochodzie) – niania elektroniczna – kaczka lub inna przytulanka – kilka ulubionych zabawek – zabawki do piachu – kółko do pływania – mały basenik na plażę – mleko + kaszka – słoiczki – soczki – butelki + smoczki – PASZPORT! – książeczka zdrowia     ;)  Filed under: Chorwacja Tagged: Chorwacja, co wziąć na drogę dla dziecka, dziecko w podróży, Podróż autem z dzieckiem, Poradnik dla rodziców

loswiaheros

Stamtąd już nie wrócisz

To jest takie miejsce, które wyśmiewa się w żartach, bo tam jest koniec wszystkiego. Pierwsze skojarzenia to zacofanie, Polska B, księżycówa no i może żubry. I to wszystko prawda, ale tylko częściowo. Wiele jest ciekawych miejsc w Polsce, ale Podlasie jest dla mnie cały czas naj. Jest w tym regionie coś, co cały czas trąca ... The post Stamtąd już nie wrócisz appeared first on LosWiaheros.

plany zaczynają się konkretyzować ;)Wyjazd planujemy rozpocząć...

coffe in the wood

plany zaczynają się konkretyzować ;)Wyjazd planujemy rozpocząć...

plany zaczynają się konkretyzować ;) Wyjazd planujemy rozpocząć w czasie Bożego Narodzenia a najwcześniejszy powrót w Nowy Rok. Jeśli zorza będzie uparcie się chowała, to będziemy na nią cierpliwie czekać do 8 stycznia. Nie możemy się już doczekać zimy! / plans begin to take shape;)  We plan to start the trip at X-mas time and the earliest return in the New Year. If the aurora is stubbornly hiding, we will wait patiently for her to Jan. 8. …looking forward for winter!

Zależna w podróży

Polskie retro: uzdrowiska górskie. Przypadek Długopola-Zdrój

Retro, vintage, offbeat, heritage. Eco, natural, responsible. Słowa te robią karierę. Ostatnio mam wrażenie, że cały zachodni internet, ze szczególnym wskazaniem na Stany Zjednoczone, robi karierę na tych frazach. Teraz wszyscy do domów kupują to co vintage – plakaty na blachach, skrzynki zamiast stolików. Jeżdżą tam gdzie jest spoza szlaku (offbeat) i kultywują to co należy do regionalnego dziedzictwa (heritage).…Czytaj więcej

Reasons to visit and fall in love with Cieszyn

Kami and the rest of the world

Reasons to visit and fall in love with Cieszyn

Orbitka

Piknik nad wodospadem

W okolicy Szczercowa i Bełchatowa rozciągają się tereny pięknego Parku Krajobrazowego Międzyrzecza Warty i Widawki z ich urokliwymi wodospadami. Nad jednym z takich wodospadów na rzece Widawce urządziliśmy wczoraj piknik. Weekendowo-wakacyjne upały ok. 30 stopni, super słońce oraz urodziny dwóch seniorek naszych rodów zachęciły nas do wykorzystania tej okoliczności w sposób turystyczno-rodzinny. Tu jest info w wikipedii, tu można zobaczyć zdjęcia parku w google. Tu jest info o parku na facebooku. Rzeka Widawka jest częścią popularnego szlaku kajakowego. Nasze miejsce piknikowe, skądinąd bardzo kameralne, co chwila było nawiedzane przez kajakarzy, którzy swoje kajaki musieli przenosić po brzegu przez wodospad. Jedna ekipa śmiałków, zamiast przenosić kajak po brzegu, postanowiła przeprawić się wpław przez wodospad i to nawet nie przez jego leniwszą część, ale przez tę burzliwszą. Nurt rzeki niestety wciągnął kajak pod wodę i mocno dopychał go do dna, utrudniając jego uwolnienie. Prawie godzinna akcja wyciągania sprzętu przez całą ekipę dostarczyła nam atrakcji, towarzystwa i materiału do zdjęć. Gdy wreszcie udało się kajak wydostać, nasi nowi znajomi popłynęli dalej, a my wróciliśmy do poprzedniego zajęcia, czyli ogniska i kolacji, kontynuując sielskie zajęcie do samego wieczora i podziwiając przepiękny zachód słońca. Poniżej trochę zdjęć, żeby poczuć klimat. (kliknij na miniaturę, żeby otworzyć pokaz slajdów)

kemping CAMP9 w Tarnowskich GórachPLUSY:+ urokliwe miejsce:...

coffe in the wood

kemping CAMP9 w Tarnowskich GórachPLUSY:+ urokliwe miejsce:...

kemping CAMP9 w Tarnowskich Górach PLUSY:+ urokliwe miejsce: las, staw, pola dookoła+w okolicznych miasteczkach jest mnóstwo ciekawych zabytków przemysłu, kopalni i poniemieckiej architektury+atmosfera, którą wprowadzają Ineza i Gunter+opowieści obojga filmowców z miejsc, w których byli+toalety mogę porównać jedynie do tych, które widziałem na kempingach w Norwegii+zaplecze dla gości: świetlica z kominkiem [o yeah!], jadalnia, kuchnia [w budowie] MINUSY:-…nic nie przychodzi mi do głowy ;) Biorąc pod uwagę, że ceny są na przeciętnym poziomie, to jest kemping z najlepszym stosunkiem cena/jakości, w jakim do tej pory byliśmy. Sama atmosfera jest nie wycenialna ;] / CAMP9 camping in Tarnowskie Góry PROS:  + Charming place: forest, pond, fields around + there are plenty of interesting sights of industry, mines and former German architecture in all towns nerby+ atmosphere, that comes out of personalities of Inez and Gunter + stories both filmmakers from places where they were + toilets I can only compare to those seen in campsites in Norway + facilities for guests: room with fireplace [o yeah!], dining room, kitchen [under construction]  CONS: - … Nothing comes to my mind;)  Given that prices are at an average level, it is a campsite has the best value for money index. The atmosphere is priceless ;]

Mozaiki z dworca w Gdyni

droga/miejsca/ludzie

Mozaiki z dworca w Gdyni

Ale piękny świat

Warszawa – Sesja Etno

Nie żyjemy tylko wspomnieniami! Podróżami żyjemy na co dzień. Dowód – oto nasza sesja etno. Zrealizowałyśmy ją na ulicach Warszawy dla e-magazynu Mamy i Mini Mini+. W stylizacjach wykorzystałyśmy rzeczy, które przywiozłyśmy z naszych podróży. Bo to nie prawda, że pamiątki z podróży muszą zalegać na dnie szafy bo dobrze wyglądają tylko w miejscach zakupu. Plemienne naszyjniki, czy indiańskie bluzy świetnie sprawdzą się po powrocie z podróży. Nadadzą niepowtarzalnego charakteru miejskim, codziennym stroju. Do zdjęć pozowała nam Ola Jóźwik. Olu, bardzo Ci dziękujemy! Byłaś wspaniała! Wielkie podziękowania dla Tomka, Marcina i Sylwii i reszcie teamu z salonu „U Fryzjerów” (Andersa 13, Warszawa, ufryzjerow.pl ) za wspaniałe stylizacje fryzur. Dziś pochwalimy się backstage’m, a samą sesję już od 28 sierpnia, bo wtedy magazyn będzie dostępny na iOX i Androidzie. I nie zapisujcie daty, bo na pewno wam o tym przypomnimy:) Samanta i Dorota

3 Geometrie

qbk blog … photoblog

3 Geometrie

Big Jump w Warszawie

qbk blog … photoblog

Big Jump w Warszawie

Poradnik taniego podróżowania – jak podróżować, żeby nie zbankrutować? cz. 1

Podróżniczo

Poradnik taniego podróżowania – jak podróżować, żeby nie zbankrutować? cz. 1

Colors and tastes of Istanbul Markets

Picking the Pictures

Colors and tastes of Istanbul Markets

Sunday with Pictures: Kaszuby, Poland

Kami and the rest of the world

Sunday with Pictures: Kaszuby, Poland

Temat Rzeka

qbk blog … photoblog

Temat Rzeka

Expert dla początkujących - Podróż

dwa kółka i spółka

Expert dla początkujących - Podróż "do" - Jest przygoda

Zombie Walk

qbk blog … photoblog

Zombie Walk

Ale piękny świat

Zalipie – Malowana Wioska

W Zalipiu opadły emocje. Konkurs Malowana Chata dobiegł końca. Laureaci cieszą się nagrodami, a malowane kwiaty są świeże jak nigdy. Zalipie, malowana wieś pod Tarnowem, swój przydomek zawdzięcza Felicji Curyłowej. Kobieta ozdabiała kwiatami swój dom i obejście. Nic wielkiego – mówia mieszkanki wsi. – U nas od bardzo dawna tak się robiło. – Zalipianki już w XIX wieku słynęły w okolicy ze smykałki do malowania – mówi magda miś, zalipianka od babki prababki. Oficjalna wersja mówi, że najpierw czarne packi z sadzy na piecu zamieniały na biało czarne kwiaty. Później, zaczęły uzupełniać motyw farbami na bazie naturalnych barwników. Wkrótce kwiaty rozsypały się na całe wnętrze chałupy i obejście. Ale to Felicję Curyłową i jej „łakę” zauważył kręcący się po okolicy etnograf. Dzięki niemu zalipianka zaczęła dostawać intratne zamówienia z Cepelii. Ale nie tylko! Wytwórnia naczyń we Włocławku wypuściła jej autorska serię talerzy. Kto je zobaczy w zagrodzie Felicji Curyłowej głośno myśli, jak to możliwe, że za sprawą tych nieporadnych bohomazów kobieta z dnia nadzień stała się folkową gwiazdą powojennej rzeczywistości? A jednak stało się. Może swą sławę zawdzięczała nie tyle talentowi, co niezwykłej charyzmie? Do dziś w Zalipiu opowiada się o tym, jak przyspieszyła elektryfikację zalipia. A było to tak: Na jakiejś oficjałce, towarzyszowi Gomółce wręczyła malowana latarenkę. I udało się. Elektryczność podciągnięto jeszcze w tym samym roku, na kilka lat wcześniej zanim żarówki rozbłysły w sąsiednich wioskach. – Można dyskutować na temat jej talentu – mówią mieszkanki Zalipia, ale jedno trzeba jej przyznać: wszystkie jej działania miały jedno na celu – dobro lokalnej społeczności. Jak tylko mogła wykorzystywała swoje wpływy, by wyszarpać jakieś korzyści dla Zalipia. Jedną z jej inicjatyw podjętą wraz z etnografami był konkurs Malowana Chata. W pierwszej edycji wzięło udział kilka kobiet. Ale już w kolejnych ich liczba rosła i rosła. Kobiety zaczęły się prześcigać w malowaniu kwiatów. A że w mniej więcej w tym czasie na wieś dotarły farby syntetyczne, zagrody wypełniła feeria barw. Oprócz domostw, kobiety zaczęły malować tkaniny, robić wycinanki na zamówienie Cepelii. Zalipie stało się marką. Znaną i poszukiwaną! –To było życie – wzdychają artystki. – Podróżowaliśmy po świecie, zarabiałyśmy spore pieniądze, na wszystko nas było stać… Wtedy Felicji wymarzył się dom, jakiś nieduży, po środku wsi, w którym zalipianki mogłyby spokojnie malować. Tak bez męża i dzieci na głowie dać się nieść natchnieniu po wyimaginowanych łąkach. Gdyby jeszcze w tym domu była kawiarenka, gdzie artystki po pracy wymieniałyby się doświadczeniem, gdyby też było miejsce dla młodych, by mogli pobierać lekcje… Tak, żeby tradycja nie zanikła. Felicja wiec zaczęła więc chodzić, to tu, to tam i zabiegać o „Dom Malarek”. Udało się. Budowa ruszyła, ale kobieta tuż przed zakończeniem budowy spoczęła w grobie, który zresztą własnoręcznie wymalowała kwiatami. Tym czasem dom zaczął działać. Odbywały się w nim warsztaty dla dzieci. Było miło, ale i tak malowania dzieciaki uczyły się w domu – od babek i matek. I tak jest do dzisiaj. Najpierw kilkulatek dostaje do pomalowania najwyżej budę do psa, a jak dosięgnie to klatki na króliki. Starsze rodzeństwo może umieścić swoje dzieła na drzwiach stodoły, studni czy zabudowaniach gospodarczych. Malowanie wnętrz domu zarezerwowane jest dla profesjonalistek, czyli seniorów rodu. W ten sposób tradycja trwała, a sama sztuka rozwijała się. Aż upadł komunizm, a wraz z nim Cepelia. Teraz, żeby sprzedawać trzeba mieć założoną działalność gospodarczą. – skarżą się artystki. – Albo oddając do domu malarek… Ech, co będziemy mówić… Ale mówią zgodnym chórem. Dom Malarek zamknął się na Zalipiańskie dzieci. Owszem organizuje warsztaty, ale dla turystów. Owszem sprzedaje się tam pamiątki z Zalipia, ale tylko zrobione przez kobiety pracujące w Domu Malarek. Sęk w tym, że żadna z nich nie pochodzi z Zalipia. Niestety, to one opowiadają turystom o zalipiańskim malarstwie. To one decydują, który kwiat jest „kanoniczny”, a który nie zgodny z zalipiańskim kanonem. To ich prace jadą w świat z etykietą „made in Zalipie”. Zalipiankom pozostaje jedynie konkurs „Malowana Chata”, kiedy maja szansę pokazać turystom, czym jest sztuka Zalipia, że główną cechą zalipiańskiego kwiatu jest to, że namalowany został przez kobietę z Zalipia. Zdobywczynie nagród mają dodatkowo szansę na chwile chwały i 50 zł nagrody…

Expert dla początkujących - prolog

dwa kółka i spółka

Expert dla początkujących - prolog

Ale piękny świat

Łowicz – Kwiatki i paski

­W Boże Ciało Łowicz jest niemal tak kolorowy, jak łowickie wycinanki. W tłumie podążającym do kościoła co chwila przewija się ktoś w ludowym stroju. Ale to zaledwie przedsmak tego, co czeka podczas samej procesji. Po mszy przed kościołem ustawiają się poczty sztandarowe. Przy każdym po 6-8 prześlicznych łowiczanek. Każda szeroko uśmiecha się do obiektywów… - …paparazzich. Patrz ile ich tu przyjechało – mówi ktoś z tłumu. Dziewczynom to jednak nie przeszkadza. Są modelkami, są gwiazdami dnia. Ich blask może tylko przyćmić pojawienie się malutkich dziewczynek w strojach łowickich. Otóż i nadchodzą… Przez tłum przetacza się westchnienie zachwytu. Czuć, że ręce aż rwą się do oklasków, ale nie! Przecież bądź co bądź, to procesja. Co innego wyrażać swoja krytyczną opinię. Na to nie ma za świętych miejsc. - Za dużo folkloru. - Za mało łowiczanek. - Ale to strasznie łowickie. - Pani tu nie stała! - No jak tak można wchodzić na środek ulicy! Ktoś powinien przypilnować, żeby nie przekraczać krawężnika. – to mówi miejscowi. Tłum gapiów uniemożliwia im widok na poczty sztandarowe ich procesji. Nie powinni rozpaczać. Z cała pewnością za kilka lat specjalne służby będą pilnować, by turyści nie wchodzili na drogę. Może też powstrzymają ich od cykania fotek klęczącym łowiczankom i rozmawiania, kiedy rozbrzmiewa modlitwa: „od nagłej i niespodziewanej śmierci…” - Co to jest nagła i niespodziewana śmierć? – pyta jakieś dziecko. Dla obyczaju? Kiedy zostaje wydarty lokalnej społeczności i staje się dobrem narodowym na liście atrakcji UNESCO. Kiedy uczestniczy w nim więcej gapiów niż przeżywających misterium. Kiedy samo misterium stanie się plenerem fotograficznym. Kiedy po prostu forma oddzieli się od treści…          

Podróżniczo

Czy podróże mogą być naprawdę tanie?

Zorganizowany wyjazd zwykle kojarzy się z przeznaczeniem dużej sumy pieniędzy na wakacje. Nie jest to jednak konieczne – przy dobrej organizacji oraz odrobinie czasu poświęconego na poszukiwania, można wybrać się we wspaniałą podróż za niewielkie pieniądze. Jak udowadnia Skyscanner, często wystarczy zrezygnować z weekendowej imprezy, by znaleźć środki na bilety lotnicze do miejsca, które zapadnie w pamięć na całe życie. Do najczęściej wyszukiwanych kierunków lotów przez Polaków na stronie www.skyscanner.pl w 2013 r. należał: Londyn, Paryż, Bangkok, Rzym, Nowy Jork, Barcelona, Lizbona, Mediolan, Warszawa, Stambuł. Skyscanner przygotował zestawienie orientacyjnych cen lotów na najpopularniejszych kierunkach wybieranych przez Polaków i przykładowych wydatków, z których rezygnacja pozwoli przeżyć niezapomnianą przygodę. Zestawienie zawierające dane dotyczące średnich cen towarów i usług oraz koszty wybranych połączeń ze strony Skyscanner pokazuje, że w cenie jednej weekendowej imprezy polecieć można do Londynu, a zamiast kupować nowy telewizor średniej wielkości, lepiej zainwestować we wspomnienia i zobaczyć Nowy Jork. To krótkie zestawienie obrazuje, że w dobie tanich lotów na podróż samolotem stać wielu Polaków. Rezygnacja z niektórych przyjemności pozwala szybko zaoszczędzić kwoty potrzebne do zakupu biletu lotniczego w obie strony i to na najbardziej popularnych kierunkach. Jednak,  aby podróżować tak tanio, trzeba również być gotowym na stosowanie żelaznych zasad taniego podróżowania: Bądź elastyczny, co do kierunku i terminu – w większość miejsc najlepiej polecieć poza sezonem. Nie tylko pozwoli to zaoszczędzić pieniądze na bilecie lotniczym, ale również cenach hoteli i lokalnych atrakcji. Czasem warto wylecieć z innego lotniska, niż to w miejscu zamieszkania i nie przejmować się za bardzo przesiadkami. Międzylądowanie to nic strasznego, zwłaszcza, jeśli ma się dość czasu na przesiadkę. Korzystaj z alertów cenowych – jeśli w danym momencie nie ma korzystnej oferty cenowej na lot w interesującym Cię kierunku nie rezygnuj, możliwe, że okazja pojawi się lada chwila. Informacje dotyczące porównywanych cen: Dane na temat średnich cen produktów zaczerpnięte zostały ze strony Głównego Urzędu Statystycznego, z wyjątkiem cen imprezy w klubie i kolacji w restauracji. Wykorzystane zostały zaokrąglone wyniki z obszaru całej Polski. Ceny biletów wyszukane zostały 18 czerwca 2014 roku na stronie Skyscanner.pl. Przedstawione są najbardziej atrakcyjne oferty z wylotem z Polski i biletem powrotnym w 2014 r. za pomocą opcji „szukaj wszędzie”. Oferty linii lotniczych mogą zmieniać się z minuty na minutę, dlatego warto korzystać z funkcji alertów cenowych. Cena imprezy w klubie została oszacowana na podstawie ofert warszawskich klubów. Średnia cena produktu „owoce morza” została oszacowana na podstawie menu wybranych warszawskich restauracji dla dwóch osób.

Boże Ciało na Kurpiach

droga/miejsca/ludzie

Boże Ciało na Kurpiach

Mawazine- Pod Gwiazdami Maroka

Z pasją o życiu i podróży

Mawazine- Pod Gwiazdami Maroka

Rowerem do Wielkopolskiego Parku Narodowego

mpk poland

Rowerem do Wielkopolskiego Parku Narodowego

PODRÓŻE WEDŁUG RUDEJ

Weekend na Lubelszczyźnie

Ostatni weekend (7-8 czerwca) spędziliśmy na Lubelszczyźnie, a wszystko za sprawą Kasi z bloga Kuchnia Pysznościowa, a oficjalnie kuzynki Marka. Wybraliśmy się do Skowieszyna, skąd pochodzi część rodziny Kasi. Tam też była nasza baza noclegowa. Na sobotę Kasia zaplanowała dla mnie, Marka oraz jej Misia wycieczkę rowerową po okolicy. Ponieważ Marek koniecznie chciał zahaczyć o jakieś miejsce z wodą do pluskania, trasa została poszerzona o takową miejscówkę (Janowice). Jeszcze przed wyruszeniem w drogę śmiałyśmy się z Kasią, że na pewno się zgubimy mimo posiadania kilku map, gps’a oraz telefonów z nawigacją. Zasadniczo właściwą drogę zgubiliśmy jakieś 30-40 minut od opuszczenia Skowieszyna. Sytuacja była o tyle zabawna, że wylądowaliśmy na drodze, po której przebiegała trasa maratonu Mazovia MTB. Na początku jeszcze nie było tak źle, bo nikt nie jechał. Dopiero po chwili, pan na quadzie uprzejmie poinformował nas, że nadciąga czoło maratonu. Posłusznie zeszłyśmy z Kasią z drogi (panowie popędzili znacznie szybciej od nas) i czekamy, i czekamy, komary nas gryzą a my dalej czekamy. W końcu przejechało koło nas trzech panów. I tyle. Kiedy zdecydowałyśmy się wkroczyć na drogę, zaczęli nadciągać kolejni. Generalnie zrobiło się dosyć niebezpiecznie, bo uczestnicy maratonu osiągali spore prędkości, a my we dwie zaczęłyśmy stanowić mobilne przeszkody. Kiedy dogoniłyśmy panów, zarządzony został postój, podczas którego usiłowaliśmy się dowiedzieć od przejeżdżających koło nas rowerzystów, czy dużo ich tam jeszcze zostało, ale niestety nikt nie chciał nam udzielić odpowiedzi. Po krótkiej przerwie ruszamy dalej, dnem stromego dość wąwozu. Z Kasią decydujemy się przepchać rowery, gdyż bycie mobilnymi przeszkodami przestało nam się podobać. Po dłuższej chwili udało nam się dotrzeć do cywilizacji i opuścić trasę maratonu. Wylądowaliśmy na przyjemnej i bezpiecznej rowerowej ścieżce wzdłuż Wisły. Naszym celem był prom pływający z Bochotnicy do Nasiłowa. Z Markiem jedziemy nieco bardziej z przodu i dość szybko docieramy do promu. Wtedy orientujemy się, że Kaśka z Miśkiem gdzieś zniknęli, a prom właśnie chce odpływać. Cóż, okazało się, że nasi towarzysze nie zauważyli skrętu nad Wisłę i pojechali prosto, docierając do miejsca, w którym ścieżka się kończy. Na szczęście udaje im się dotrzeć zanim prom odpłynie. Z Kasią na trasie maratonu Zrobiło się groźnie ;) Uff….już nad Wisłą, a w każdym razie w jej okolicach Dalej czekała nas mozolna wspinaczka na górę w lejącym się z nieba skwarze. Później przyjemną i widokową trasą z Nasiłowa do Janowca pokonujemy bez większych problemów. W Janowcu oczywiście zatrzymujemy się by popodziwiać ruiny zamku, które za czasów komuny były jedynym tego typu obiektem, który należał do prywatnego właściciela – Leona Kozłowskiego. Wujek Leszek, czyli Tata Kasi, tak wspomina to miejsce: „Kiedy byłem młody, to chadzałem z kolegami do ruin pić wódkę. A Kozłowski nas ganiał.” Po prawie 50 latach właściciel sprzedał w końcu zamek muzeum z Kazimierza Dolnego i od tamtego czasu trwają prace rewitalizacyjne, w efekcie z roku na rok przybywa murów i innych konstrukcji. Trąbiłam dzwonkiem Nasze pojazdy na promie Budynek opuszczonej szkoły gdzieś na trasie Ruiny Zamku w Janowcu Widok z okolic ruin Nie decydujemy się jednak na zwiedzanie ruin, ponieważ wolimy odpocząć w jakimś chłodniejszym miejscu, gdzie można ewentualnie popluskać się w wodzie. W tym celu jedziemy do Janowic, do których zostaliśmy pokierowani przez rodziców Kasi. Nawet udało nam się znaleźć kąpielisko, jednak okazało się nie być jeszcze czynne, a wokół trwała budowa drogi wzdłuż jeziorka. Mimo wszystko postanowiliśmy tam chwile odpocząć i posilić się pysznymi wiktuałami przygotowanymi przez Kasię. Panowie nawet zdecydowali się wykapać, mimo że woda nie wyglądała na zbyt zachęcającą. W międzyczasie odkrywamy, że parka siedząca na przeciwko nas na pomoście, po drugiej stronie jeziora oddaje się hmm bardzo bliskiej integracji, a po dochodzących stamtąd dźwiękach mogliśmy przypuszczać, że całkiem udanej ;) Kasia czyli Kuchnia Pysznościowa przy pracy Jednak komu w drogę, temu czas. W Skowieszynie miało na nas czekać ognicho oraz zupa przygotowywana na ogniu przez Wujka Leszka. Niestety okazało się, że rowery na których pedałowali cały dzień Kaśka i Misiek nie były najlepsze na tego typu długą wycieczkę  i odmówiły z lekka współpracy. W efekcie my wracamy do Skowieszyna na rowerach, a Kaśka z Miśkiem częściowo autobusem, a częściowo pchając rowery. Wieczór upływa nam na regeneracji, uzupełnianiu płynów i kalorii oraz Polaków rozmowach. Na promie z Janowca do Kazimierza Dolnego Pędzę w stronę światła Niedziela przynosi nam świadomość, jak bardzo pogryzły nas komary, a mnie dodatkowo jak straszna alergia mnie dopadła. Leje mi się z nosa, oczu, a zatoki mam kompletnie zapchane. Dawno nie miałam aż takiego ataku tej złośliwej przypadłości, ale jak to się mówi – siła wyższa. Tego dnia najpierw udajemy się z rodzicami Kasi na spacer po okolicy. Żar leje się z nieba, ale lessowy krajobraz tak czy inaczej przypada nam do gustu. Po spacerze jedziemy z Kasią i Miśkiem nad Wieprz, by odpocząć nieco od upału. Oczywiście komary również chcą odpoczywać z nami, z czego akurat cała nasz czwórka nie jest zbyt zadowolona. Czas urozmaicamy sobie grą w Kubb’a, która wyjątkowo przypada Kasi do gustu z racji opanowania przez nią techniki podkręcania kijka służącego do zbijania obrońców. Koło 18 my z Markiem kierujemy się do Warszawy, a Kaśka z Miśkiem jadą z powrotem do Skowieszyna, by zgarnąć stamtąd rodziców i później również udać się do stolicy. W lessowym wąwozie Wesoła kompania Lessowe pola Weekend był intensywny, upalny, pozwolił mi odkryć nowe miejsca, w których nigdy dotąd nie byłam. Oprócz tego pojadłam pysznościowych potraw, dzięki Kasi i jej rodzince. Całej naszej ekipie dziękuję za miło spędzony czas i czekam na powtórkę ;) Trasy naszego przejazdu

Traveler Life

Opole na dwóch kółkach

Dziś mniej podróżniczo, za to bardziej fotograficznie, lekki mix dwukołowy. Podczas zdjęć ucierpiało parę osób i jedna komórka. Zapraszam do galerii Filed under: Polska Tagged: Galeria rowerowa, Galeria Żużel, nocne zdjęcia skoki, Rowerowe Opole, Skoki rowerowe, Tour de Polonia

perebory raz jeszcze

droga/miejsca/ludzie

perebory raz jeszcze

With love

Bułgaria jest we mnie

Podróż przecież nie zaczyna się w momencie, kiedy ruszamy w drogę i nie kończy, kiedy dotarliśmy do mety. W rzeczywistości zaczyna się dużo wcześniej i praktycznie nie kończy nigdy, bo taśma pamięci kręci się w nas dalej, mimo, że fizycznie dawno już nie ruszamy się z miejsca. Wszak istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej*. Dokładnie rok temu wsiedliśmy z Patrykiem w samolot i z krakowskich Balic pomknęliśmy do Berlina, a potem do Sofii, by rozpocząć przygodę życia, której początku chyba żadne z nas nie było świadome. Bałam się. Bałam się jak cholera, bo nie wiedziałam, co mnie czeka i czy sobie poradzę. Jednocześnie wraz z oderwaniem się od ziemi spłynęło na mnie ogromne poczucie ulgi i radości, bo oto zostawiałam za sobą wszystko to, co przez ostatnie miesiące mnie bolało, nudziło, smuciło i wierciło dziury w mózgu, niczym kornik. Opuszczałam swoją strefę komfortu i nie mogłam doczekać się nowego, wierząc, że ten wyjazd w moim życiu wiele zmieni i że jak wrócę, to znowu będzie mi się chciało być. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że tak naprawdę zmieni wszystko. Czytam sobie po raz któryś słowa Kapuścińskiego*, którymi przecież rozpoczęłam pisanie tego bloga i doskonale rozumiem, co miał na myśli. Bułgaria jest we mnie. Często do niej wracam. Zaglądam w zakamarki swojego umysłu i znajduję w nich widoki, dźwięki i smaki, które są wciąż żywe i ciepłą falą wlewają się w moje serce, wywołując ten specyficzny rodzaj tęsknoty, który boli a jednocześnie ociera się o perwersyjne poczucie spełnienia. Pamiętam smak oliwek, które zjadałam kilogramami, zapach papierosowego dymu, w którym tonęłam na balkonie, pierwszy wschód Słońca, chłód i twardość podłogi, na której zasnęliśmy, oddech na ramieniu. Nieśmiałość, z jaką powoli wchodziłam w nowe środowisko, rozmowy o życiu, o miłości, o tym, co ważne, które stopniowo zacieśniały więzi rodząc przyjaźń. Szum rakiji w głowie, dudniącą muzykę i powroty do domu nad ranem. Cichy śmiech, który echem odbijał się od murów sennego jeszcze miasteczka. Wspólne śniadania, zrób mi herbatę i stertę naczyń do mycia. Autostop, setki przemierzonych kilometrów, wielu dobrych ludzi. Noc w górach pod gołym niebem, parskanie pasących się kilka metrów dalej koni i miliony gwiazd nad głową, słony smak łez radości. Cichą melodię What a wonderful world. Spacer o 3 nad ranem, bez celu, przed siebie i smak herbaty z automatu wypitej gdzieś na zagubionej w polach stacji benzynowej. Pomieszanie z poplątaniem podczas nauki gry na perkusji i taniec w deszczu na festiwalu. Zalany deszczem namiot, szyszki pod plecami i ziemniaki z ogniska parzące w palce. Chicho Vasco. 50 tysięcy 881. Splecione dłonie. Słodycz fig wyjadanych z cudzego ogródka. Zapach rozgrzanego asfaltu. Ostatnie wydane pieniądze, ostatnia Zagorka w parku, ostatnie spojrzenie na góry. Smutek pożegnań. I tak dalej. Czasem ktoś pyta mnie, czy nie chciałam tam zostać. Czy nie chcę wrócić. Chciałam, chcę. Nie mogę się doczekać, aż stanę na rynku w Kazanlaku i znowu poczuję się jak w domu, z zamkniętymi oczami trafię do Rosarium, powiem Cześć! znajomym twarzom i rzucę się na szyję tym, których zdążyłam polubić. Uwielbiam wracać do tego, co wydarzyło się w ciągu tych dwóch miesięcy, ale jednocześnie mam świadomość, że to zamknięty rozdział mojego życia, który już nigdy się nie powtórzy. Wzięłam sobie z niego wszystko to, co najlepsze i wykorzystuję dzisiaj, budując sobie coraz fajniejszy świat wokół siebie. Podróż do Bułgarii była nie tylko podróżą po świecie, ale chyba przede wszystkim wgłąb siebie. Jestem mądrzejsza, silniejsza, bardziej świadoma. Nabrałam dystansu. Znalazłam swoją drogę i obrałam dobry kierunek. Cieszę się z tego, na co zwykle nie zwracałam uwagi. Jeszcze częściej się uśmiecham. Wiem, jak radzić sobie ze sobą. Lepiej się znam. I bardziej się lubię. I gdybym jeszcze raz miała podjąć decyzję, zrobiłabym dokładnie to samo.

Istanbul in Black&White

Picking the Pictures

Istanbul in Black&White