Zależna w podróży

Fragmenty z kazachskiej drogi: autostop

I. Autostop do kanionu Po przebudzeniu na pustyni zwijamy namiot, wkładamy na plecy swoje kilkanaście kilo i zdeterminowani idziemy przed siebie. Co kilkaset metrów oglądamy się na główną drogę. Niech ktoś w końcu pojedzie! Jak pojedzie, to na pewno podwiezie, przecież nie byłby taki. Nadjeżdża samochód, którego nie powstydziłby się...

Książka, już prawie…

Dobas

Książka, już prawie…

Ice diving

Dobas

Ice diving

Zależna w podróży

Czy lwowska kawa jest lepsza?

Jednym z najważniejszych elementów kultury Lwowa są kawiarnie i związane z nimi zwyczaje. To tutaj rozwinęła się jedna z najznakomitszych kultur kawiarnianych w Europie. Tu nieprzerwanie od XVIII wieku intelektualiści spotykają się w licznych lokalach i nad kawą debatują o polityce, literaturze i nauce. Stąd w końcu pochodzi twórca pierwszej...

Sarajevo Photo Tour + Giveaway

Picking the Pictures

Sarajevo Photo Tour + Giveaway

Sarajevo was on my list for years. I’ve studied Slavic Studies when I was young, naïve, and fond of multicultural communities. I started experimenting with European solo travel back then. The Bosnian capital was always on my radar, but I never ended up going. I just couldn’t find a good deal. I saved it for later.The dream trip to Bosnia has finally happened this fall. I found a scandalously cheap first minute ticket via Istanbul. It was one of these flights that you just have to book. So I did. I’m not that young anymore, but I’m still naïve, and fond of multicultural communities, their past and present, their traditions and their scars. I was ready for anything.Sarajevo didn’t disappoint. I will tell you more. Sarajevo impressed me, and easily made it to the list of my favorite cities. It won’t be the most developed city you’ve ever visited. It certainly won’t be the richest. It’s not easy. It exhausts you, but it’s worth it. There is a reward in the end.The war scars will still be visible; you will notice them at every corner. Don’t try to ignore them, make an effort to learn the lesson they are trying to teach you. Go and explore the multicultural face of the city. Sarajevo is the only city in the world where you still can walk through Austro-Hungarian Empire and Ottoman Turkey at the same time. It will be oriental and familiar. It will make you repeat the obscure facts you’ve learnt at high school. It will show you that a cohabitation of different ethnicities and faiths is still possible in Europe, even after a tragic war that torn Yugoslavia twenty years ago. Even after a Siege of Sarajevo also known as the longest siege in modern history. If you get tired of history, you can go up the hills to chase the haunting remnants of Winter Olympic Games that were organized in Sarajevo in 1945. I really think that an abandoned bobsleigh track on a slope covered with forest is a fascinating day trip option. I could cross borders to do it. Would you do, too?Sarajevo is where East and West meet. You should join them over a cup of hot, strong coffee. I’ve put together a collection of my favorite photos. I took them as I was walking through the city. I hope they will inspire someone to visit Bosnia and Herzegovina. Do you enjoy city breaks? If you follow my journeys and this blog, you know I’m a big fan. If you read this post, my guess is that you might be one, too. That’s why I’ve partnered with GPSmyCity to help you plan your next urban adventure. Enter the giveaway, and win an access to one of the best travel apps available for iOS devices. I’ll have a free city app for the first 20 readers to enter the contest. What to do to win? Comment on this post! Let me know what your next urban destination is and name one reason why you are excited to go there. The list of cities covered by GPSmyCity guides is available at www.gpsmycity.com. Visit the website to learn more about these great apps!While you think of your favorite city breaks and travel apps that make them easier, let me show you more of Sarajevo.Thank you for taking this tour with me. Which photo is your favorite?

Zachowaj podróżnicze wspomnienia i stwórz swój fotokalendarz!

Podróżniczo

Zachowaj podróżnicze wspomnienia i stwórz swój fotokalendarz!

Śladami Wielkiej Rzeczpospolitej. Jak w 14 dni przemierzyliśmy historyczną Polskę od morza do morza (i kawał Rumunii) [CZĘŚĆ 1]

WEEKENDOWI PODRÓŻNICY

Śladami Wielkiej Rzeczpospolitej. Jak w 14 dni przemierzyliśmy historyczną Polskę od morza do morza (i kawał Rumunii) [CZĘŚĆ 1]

Święto zmarłych we

droga/miejsca/ludzie

Święto zmarłych we "Voyage", Meksyk

Nie popisałam się z czasem. Od prawie miesiąca można kupić "Voyage" z naszym meksykańskim Dniem Zmarłych. Jeszcze parę dni w kioskach.

Rumunia i coś jeszcze - Epilog

dwa kółka i spółka

Rumunia i coś jeszcze - Epilog

Część rumuńska.Udało się! Ale nie do końca. W końcu "byłam" w Rumunii, ale wiem, że wyjazd muszę powtórzyć, bo pogoda uniemożliwiła czerpanie przyjemności z pobytu tam i jazdy tamtejszymi trasami.Rzeczywiście, poza męczącymi drogami głównymi, Rumunia może być naprawdę fajnym miejscem do pojeżdżenia na moto, z pięknymi widokami i innymi atrakcjami. Niestety - po taką fotkę jaką zamieściłam w prologu, która byłaby mojego autorstwa, muszę się tu wybrać jeszcze raz. Na spokojnie, na dłużej.Część czarno-Górska ;)Lubię tu bywać. Szkoda, że ciągle był niedoczas. W sumie mogłam zostać jeszcze parę dni, ale jakoś przestałam mieć na to ochotę w pewnym momencie. Nie wiem czemu nawet. Czyżbym się przesyciła? Z jednej strony mogę tu wracać w nieskończoność, z drugiej- co jeszcze może mnie tu powalić na kolana. Pewnie są takie miejsca. Dlatego - jeszcze tu wrócę.Ogólnie.Wyjazd w dużym pośpiechu, Intensywny. Nabijający kilometry. Spora grupa, wieczne spóźnienie i perspektywa długiej trasy przed sobą zabijała trochę ducha wyjazdów, do jakich jestem przyzwyczajona. Że można przystanąć, zrobić fotkę, napawać się tym, co dookoła. A na stacji po prostu zatankować, zjeść, pojechać dalej. Sama nie wiem co wolę, czy wyjazdy z kimś, czy samotne. Jedne i drugie mają swoje wady i zalety.. Pewnie optymalnie to max. czteroosobowa grupa. Ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. I tak było super!Przejechane: 4190 km

Tribute to the Paris of the Middle East

Picking the Pictures

Tribute to the Paris of the Middle East

Rumunia i coś jeszcze - Dzień 6 i 7 - (Nie) doBrnęliśmy

dwa kółka i spółka

Rumunia i coś jeszcze - Dzień 6 i 7 - (Nie) doBrnęliśmy

15 września 2015 - wtorekKolejność jest dzisiaj odwrócona - najpierw wyjeżdżamy, potem jemy śniadanie. Zanim wyjedziemy, musimy się zebrać, a to chwilę trwa. Olivier wparkowany jest w najdalszy kąt garażu, więc muszę poczekać na wszystkich aż wyprowadzą swoje maszyny. Podczas gdy czekamy na ostatnich maruderów, dzwonię do firmy kurierskiej - dostałam kilka powiadomień, że mnie nie zastali, a mają dla mnie przesyłkę. Kilka minut czekam na połączenie. Gdy po drugiej stronie odzywa się damski głos przedstawiam się, jak to zwykle mam w zwyczaju, ale wymawiając słowa sama się dziwię, dlaczego akurat te: "Dzień dobry, Agata Dudek z tej strony..." Dudek... tak nie przedstawiam się od... 2005 roku... Co jest? Dlaczego to powiedziałam? Krótko relacjonuję w czym sprawa i ustalam dogodną dla siebie datę dostarczenia przesyłki... Pytanie "dlaczego tak się przedstawiłam" nie opuszcza mojej głowy...Wyjeżdżamy z Dubrownika i kierujemy się na północ drogą wzdłuż wybrzeża. Po pewnym czasie zjeżdżamy do jednej z wiosek i znajdujemy knajpkę, gdzie podadzą nam śniadanie. Całkiem smaczne. Przy okazji robimy zapasy napojów, bo dzień zapowiada się upalnie, a mamy przed sobą długą drogę.Niewiele się dzieje - jazda, sik-stop, tankowanie, jedzenie. Na jednej ze stacji benzynowych, Darek przetacza swojego adventure, ale traci równowagę i moto upada centymetry ode mnie i Oliviera... Nie maiłabym nawet gdzie uciec, gdyby zabrakło tych kilku centymetrów. Ałć...Jedziemy, stajemy, jedziemy stajemy. Darek od pewnego momentu jedzie w jednoosobowej podgrupie. Przed nami. Ma większą sprawność, więc powiększa dystans za każdym razem, gdy się zatrzymujemy.W okolicy Zagrzebia Radek odjeżdża w kierunku Lublany, a my kierujemy się na Maribor. Sprawnie przekraczamy słoweńską granicę, kupujemy winietki. I jedziemy dalej.Czas na Austrię. Dzień zbliża się ku końcowi a my jeszcze mamy przed sobą kilkaset km. Ola prowadzi dość dynamicznie. Wg relacji tych z końca grupy, będziemy mieć fotorelację za jazdę 120 km/h na ograniczeniu do stu. Nie wiem, nie widziałam żadnego błysku w lusterkach.W okolicy Wiednia naprawdę mamy dość. W dodatku okazuje się, że nasza rezerwacja noclegu w Brnie została anulowana - nie będą na nas tak długo czekać. Próbujemy się skontaktować z Darkiem, czy on może zdąży tam dojechać i "wziąć nam pokoje". Jednocześnie szukamy innego noclegu. Dave w przypływie litości dla mnie postanawia pomacać Oliviera i nieco inaczej ustawić mu lampę, żebym coś więcej widziała w świetle reflektora.W końcu udaje się znaleźć nocleg. W Mikulowie. Ciut bliżej niż planowaliśmy, ale nikt nie ma siły na więcej. Dojeżdżamy, ustalamy wszystko co należy z Panem Czechem z recepcji, który całkiem radzi sobie po polsko-czesku. Wykupujemy wszystkie dostępne piwa, ale że jest ich mniej niż osób w grupie, to "stawiam" wino. Bardzo przyzwoite, lokalne. Chwilę balujemy i gadamy, ale że powieki same opadają, to nie siedzimy zbyt długo. A Darek prawie osiągnął Brno.Przejechane: 1031 km16 września 2015 - środaPo wspólnym śniadaniu czas na zbiórkę, wspólna fotkę i... pożegnania, bo każdy dalej już jedzie indywidualnie.Ola wyjeżdża pierwsza, ja druga po chwili, ale dogania mnie Dave i Rafał. Nawet mnie wyprzedzają, ale trzymam się ich. Za Brnem wbijamy się w koszmarny korek spowodowany robotami drogowymi. Całkowite zatwardzenie. Przeciskamy się trochę, ale naprawdę się nie da... Widzimy Olę "utkniętą" kilka aut przed nami. Dave i Rafał zawracają. W drugą stronę też ciasno, ale mniej... Też to robię i zjeżdżam pierwszym zjazdem. Gmeram chwilę w nawigacji i ustalam nową trasę, całkowitymi zadupiami, żeby wbić się na główną drogę kilkadziesiąt kilometrów dalej. Ten manewr powoduje, ze tracę jakąś godzinę, ale zyskuję przejazd uroczymi wioseczkami na końcu świata. W końcu wracam na szybsza trasę i bez większych problemów jadę do granicy z Polską. Potem jeszcze tylko A4 w kierunku Krakowa. Jest takie miejsce, zakręt w lewo, za którym pojawia się bardzo lubiany przeze mnie widok - trzy wieżyczki klasztoru na Bielanach, a za nimi Kraków. Zawsze powoduje to uśmiech na mojej twarzy. Jestem. Wróciłam. Kolejny szczęśliwy powrót.Przejechane: 405 km

Zależna w podróży

12 powodów, dla których musisz zobaczyć Palermo

Chodzimy ciemnymi ulicami Palermo. Gdzieniegdzie nieproszony mężczyzna proponuje nam odprowadzenie pod mieszkanie, popilnowanie samochodu czy przyniesienie biletu parkingowego. Chcemy tylko, by dał nam spokój. Domy są poniszczone, na ścianach pamiętających zniszczenia II wojny światowej umieszczone zostały wątpliwej jakości, często wulgarne, graffiti. Czerwone światła jakby nie mają znaczenia, pasy ruchu zostały...

With love

Kurs Przewodników Beskidzkich: Impreza Na Orientację

– Co to, kurwa, jest?! – schowałam się za plecami Kuby i ostrożnie wyjrzałam zza jego ramienia. – Jakieś zwierzę – wzruszył ramieniem, zza którego wyglądałam, Kuba. – Dlaczego się tak patrzy?! – z krzaków spoglądała na nas para zielonych, błyszczących oczu. Patrzyliśmy na zwierzę. Zwierzę patrzyło na nas. Chwilę napięcia przerwało uderzenie pioruna i błysk, który na chwilę rozświetlił ciemny las. – Spadamy – rzucił Kuba i ruszyliśmy w dalszą drogę. Zwierzę uciekło. Dawno nie bałam się tak, jak wtedy. — Stoję sobie spokojnie w krzakach i sram. Sram spokojnie i widzę coś przed sobą. „Co to, kurwa, jest?!” – myślę sobie. Jakieś dwie pary oczu się na mnie gapią. Cholera, widzieli mnie, jak sram, w błysku pioruna… Spadam!* — Był środek nocy, kiedy stromą, kamienistą ścieżką schodziliśmy do Nieledwii. Zmrok zastał nas na Zabawie, górze, której nazwa pochodzi rzekomo od imprez, jakie mieli na niej urządzać zbójnicy, świętujący zdobycie łupów. Nam do śmiechu wcale nie było – pierwszy dzień Imprezy Na Orientację, którą mieliśmy zaliczyć w ramach Kursu Przewodników Beskidzkich, poszedł nam tragicznie słabo i to z mojej winy, choć nie do końca miałam na to wpływ. Wiedziałam, że udar słoneczny to coś, co w upalne dni się przydarza, ale nie spodziewałam się, że przydarzy się akurat mi. Akurat wtedy, kiedy najbardziej potrzebowałam siły, by jak najszybciej pokonać trasę, która została nam przydzielona. Myślałam, że to po prostu zmęczenie wywołane wysoką temperaturą i długim podejściem na Glinne. Kiedy jednak w pewnym momencie zaczęło mi się kręcić w głowie, przed oczami zrobiło się ciemno i dopadła mnie fala nudności, uświadomiłam sobie, że coś jest nie tak. – Zaraz się zrzygam – pomyślałam na głos. Przed oczami tańcowały mi mroczki i nie był to ani Marcin, ani Rafał. Może to i lepiej, wtedy zrzygałabym się na pewno. Czerń pod powiekami falowała i mieniła się różnymi odcieniami, jak futro mojego kota wygrzewającego się w Słońcu. Pewnego dnia wyszedł z domu i już więcej nie wrócił. A miał tylko wyskoczyć po fajki. – Jeżeli za chwilę nie usiądę, to już na pewno dalej nie pójdę – wydyszałam, wizualizując sobie w głowie wygląd swojego nagrobka i obiecanego mi epitafium: Wolała umrzeć, niż mieć trzydzieści lat. – No to weźże se usiądź! – zarzucił po krakosku Kuba. Czasami udaje mu się wymyślić coś mądrego. Opowiem Ci bajkę, jak kot palił fajkę… — – Co robimy? Śpimy na przystanku? – zapytałam zmęczona, mając już wszystkiego dość. Burza była coraz bliżej. Poczułam na twarzy pierwsze krople deszczu. Pod lasem, na polanie, zostawiłam stosik gałęzi profesjonalnie przygotowany do rozpalenia ogniska. Miałam nadzieję, że ktoś sobie z niego skorzysta. I że karma kiedyś wróci. Suka. – Ty, patrz. Tam jacyś ludzie idą. Chodź się zapytamy, czy nie mają jakiegoś miejsca w garażu albo w altance, żebyśmy mogli się schronić – wpadłam na genialny pomysł i chwilę później już zaczepialiśmy małżeństwo w średnim wieku, które ewidentnie wracało z mocno zakrapianej imprezy. Boże, jaki miły wieczór. Tyle wódki, tyle piwa. – Aleosochozi? – zapytał chłop. – Jesteśmy z kursu przewodników i właśnie mamy imprezę na orientację, noc zastała nas w lesie, a że idzie burza, zeszliśmy do wsi. Nie mają państwo jakiegoś miejsca w garażu albo w altance, żebyśmy mogli się schronić? Wyjdziemy o świcie – zaczął Kuba, a ja starałam się wyglądać najporządniej, jak potrafię, żeby nie pomyśleli, że chcemy okraść im dom. – Ale my nie wiemy, kim wy jesteście, nie możemy was tak wpuścić do domu, poza tym, to nie nasz dom, a naszej córki, która nie wiem, czy będzie was chciała wpuścić do domu, bo przecież nie wie, kim wy jesteście… – zapętliła się baba, myśląc, że chcemy im okraść dom. Muszę jeszcze poćwiczyć. – Ale naprawdę, wystarczy nam miejsce w altance, żeby deszcz na nas nie padał. Mamy śpiwory i karimaty, możemy spać gdziekolwiek. Mieliśmy spać w lesie, więc altanka będzie szczytem luksusu – kontynuował Kuba, a ja zaklinałam los, żeby się w końcu zgodzili. Suko! – No dobra, chodźcie. Ale musimy zapytać córkę! – zgodzili się w końcu i zaprowadzili nas pod stojący obok drogi dom. Chwilę później rozkładaliśmy graty w altance, a córka przyniosła nam gorącą herbatę i domowej roboty ciasto z owocami, przepraszając równocześnie za to, że do domu nas nie zabierze. Wróciła. Zawsze wraca. — – Co ci jest? – zapytałam przestraszona. Kuba wyglądał mocno niewyraźnie. Nie było jeszcze południa, a z nieba lał się żar. – Nie wiem. Chyba mam udar – odparł słabo. – Ja pierdolę – szepnęłam pod nosem, bo nic innego nie przyszło mi do głowy. Sama ciągle nie czułam się najlepiej, choć największy kryzys miałam już za sobą. Ale to, że obydwoje w ciągu tego samego weekendu dostaliśmy udaru, wydało mi się grubą przesadą. – Ja pierdolę – szepnęłam znowu. To mogło się przydarzyć tylko nam. W ślimaczym tempie, krok za krokiem, wlekliśmy się na Oźną i z każdą minutą było coraz gorzej. Droga dłużyła nam się niemiłosiernie, a czas spowolnił. Wydawało mi się, że przejście stu metrów zajmuje nam całą wieczność. Przedzieraliśmy się przez duszny, nagrzany Słońcem las i stopniowo opadaliśmy z sił. Byłam przerażona. Po górach chodzę z Kubą od kilku dobrych lat i nigdy, przenigdy nie widziałam go w takim stanie – to zawsze ja byłam tą, która pada pierwsza. Przeszliśmy jeszcze kawałek i dalsza wędrówka przestała mieć jakikolwiek sens. Zarządziłam przerwę i usiedliśmy pod jakimś drzewem. Kiedy trzęsącą się ręką wybierałam numer do organizatorów, by zapytać, co mam zrobić, Kuba miał już lekkie halucynacje – pomyślał o tym, by gwiazdka, którą widzi, stała się zimniokiem. Marzenie zostało spełnione – zimniok był daleko. – Musicie dojść na szczyt. Tam dowiecie się, jaki jest wasz kolejny cel – rzekł telefon głosem Basi, a ja się załamałam, bo w tamtym momencie dotarcie na szczyt wydało mi się zupełnie niemożliwe. Siedzieliśmy w lesie bardzo długo. Było mi już wszystko jedno. Zastanawiałam się, czy będę musiała pierwszy raz w życiu wzywać GOPR, pierwszy raz w życiu testować praktyczne umiejętności udzielania pierwszej pomocy, czy może pierwszy raz w życiu zakopywać zwłoki, jeżeli Kuba postanowi jednak przegrzać się na śmierć. Gdy się ocknął i powiedział, że możemy iść dalej, wstaliśmy i poszliśmy dalej – choć wcale nie wierzyłam mu, że może. Kilka godzin później, robiąc krótkie przystanki co kilka kroków, dotarliśmy w okolice szczytu, gdzie zatrzymaliśmy się na kolejny odpoczynek. Kiedy szukałam w plecaku zimnioka, kątem oka zobaczyłam ruch. – Kuba! Kuba! Żyjesz?! – potrząsnęłam go za ramię. Jeszcze przed chwilą siedział, a teraz już leżał w trawie. – Taaa… – Kuba otworzył oczy, a tam tajna policja z Politbiura. W plecaku nie było zimnioka. Była tylko mroźna zima, halucynacja z niedożywienia i śmierć. Zimniok nadal był bardzo daleko. Takie jest życie. — – Cześć, jesteśmy w Zwardoniu. Mieliśmy się skontaktować, kiedy uda nam się tu dotrzeć – patrzyłam na Kubę i zastanawiałam się, co zaraz usłyszy. – Nie, nie dojdę. Nie mam siły. Justa by może jeszcze mogła iść… Dasz radę iść? – skrzyżowaliśmy spojrzenia. Potrząsnęłam głową. Gdybym się bardzo postarała, to może bym doszła, ale oczywistym było dla mnie, że albo zjawimy się tam razem, albo w ogóle, skoro jesteśmy jednym zespołem. – Aaa, też nie ma siły. No cóż, skoro mamy podjąć jakąś decyzję, to podejmujemy taką, że tutaj zostajemy – Kuba zawiesił wzrok gdzieś w przestrzeni i ze zmęczeniem na twarzy słuchał, co głosem Basi mówi do niego telefon, po czym się rozłączył. – Nie zdaliśmy. Musimy powtarzać INO jesienią. Będzie jeszcze jedna edycja. – Wtedy pewnie dostaniemy odmrożeń. Hehe – wydało mi się to wtedy bardzo zabawne. I nie tak mało prawdopodobne. Hehe. — – Dzień dobry! – otworzyliśmy drzwi samochodu, który właśnie zatrzymaliśmy na stopa i wsadziliśmy głowy do środka. – Możemy się zabrać na górę? – zapytałam głupio, bo przecież droga, na której staliśmy prowadziła tylko na górę. Facet przytaknął i wpakowaliśmy się do środka. – Wiemy, że to tylko trzy kilometry, ale jesteśmy już tak strasznie zmęczeni, że każdy przejechany metr nas ratuje, bo wie pan, jesteśmy na takiej imprezie na orientację i tak łazimy od wczoraj, o szóstej trzydzieści wyjechaliśmy z Krakowa, a potem byliśmy w Szczawie i na Gorcu, i w Ochotnicy Dolnej, i w Krościenku nad Dunajcem, i w Szczawnicy, a potem nocą wchodziliśmy na Jarmutę (nikt tam nie wchodzi), zeszliśmy do Szlachtowej, wyszliśmy na Przehybę, poszliśmy do Chatki pod Niemcową, a teraz… A teraz musimy się dostać do Chatki Wątorówki na Obidzy, bo to jest nasz ostatni punkt, który musimy zaliczyć, to nasza druga edycja INO, poprzednim razem, w lecie, dostaliśmy udaru i nie dotarliśmy do celu – wyrzuciłam jednym tchem, relacjonując naszą pasjonującą przygodę. – Wiecie co? – zamyślił się facet. – Miałem się zatrzymać tutaj, o, gdzie teraz przejeżdżamy, ale podrzucę was na samą górę – uśmiechnął się w lusterku. – Naprawdę? O matko, ratuje nam pan życie! To już tu? Ale czad! Przecież szlibyśmy te trzy kilometry nie wiem, ile… Dziękujemy i życzymy panu wszystkiego najlepszego! – emocjonowałam się. – Normalnie też byśmy życzyli… – dodał Kuba. – …też, ale teraz życzymy tak podwójnie! Dobra karma do pana na pewno wróci! Do zobaczenia na szlaku! – wyskoczyliśmy z samochodu i poszliśmy szukać wejścia do chatki. Była 13:00. Dokładnie 30 h temu wyruszyliśmy z Krakowa. — – Ale jaja, dotarliśmy. I nawet zmieściliśmy się w czasie, bez tej dodatkowej godziny! – Kuba wyszczerzył się. – I nawet nic nam się nie stało po drodze! – wyszczerzyłam się i ja. Ciągle nie mogłam w to uwierzyć. – Kurwa, może nie jesteśmy jednak aż tak beznadziejni? Hehe – zastanowił się Kuba. – Hehe – odparłam. – Hehe! – zaśmialiśmy się razem, po czym posmutnieliśmy. Jednak trzeba będzie się uczyć na autokarówki. — * Podziękowania za inspirację zwierzęcą perspektywą dla Tomka! Fot. Kuba Zajączkowski Post Kurs Przewodników Beskidzkich: Impreza Na Orientację pojawił się poraz pierwszy w WITH LOVE.

7 powodów, dla których warto odwiedzić Bergamo

Podróżniczo

7 powodów, dla których warto odwiedzić Bergamo

Gdzie wyjechać

Poskromić smoka. Zwiedzanie Pekinu w 3-4 dni

Poskromić smoka. Zwiedzanie Pekinu w 3-4 dni Cholernie ciężko zdecydować się od czego zacząć w przypadku opisywania tego ogromnego i przytłaczającego betonowe smoka ale i bez wątpienia historycznie fascynującego miasta, imponującego rozmachem. Chaos w głowie. Tak jak na ulicach. Może więc prozaicznie, od smogu? Bo potem będzie tylko lepiej… Jeśli decydujecie się na przybycie do stolicy Chin, weźcie pod uwagę, że to […]

Travel Flashback #31

Picking the Pictures

Travel Flashback #31

Jesień w Krakowie

Zastrzyk Inspiracji

Jesień w Krakowie

Podróżniczo

Jak przygotować auto do podróży?

Coraz częściej w podróż wybieramy się własnym autem. Z najnowszych badań wynika, że 67% Polaków właśnie samochód wskazuje jako swój ulubiony środek transportu w czasie podróży. Nie sposób nie docenić wolności oraz niezależności, jaką daje auto w czasie turystycznych wypraw. Możliwość zatrzymania się lub zmiany trasy w każdej chwili sprawiają, że samochód jest idealnym wyborem dla podróżników lubiących miejsca z dala od utartych szlaków turystycznych oraz całkowitą swobodę. Auto do podroży trzeba jednak odpowiednio przygotować, żeby wymarzona wyprawa nie zamieniła się w horror awarii. Oto pięć porad od specjalistów ze sklepu oponytanio.pl, o czym należy pamiętać zanim wyruszymy w podróż samochodem. Rada 1 – poziom płynów Olej, płyn hamulcowy oraz płyn do chłodnicy – od sprawdzenia ich poziomu rozpoczynamy przygotowania naszego auta do podróży. Wszystkie trzy są niezwykle istotne, dlatego też warto mieć w aucie zapas każdego z nich. Trzeba też pamiętać, że olej dolewamy tylko i wyłącznie, gdy silnik jest zimny. Jeżeli będziemy musieli uzupełnić olej w podróży, konieczne jest, aby olej, który dolewamy był takiej samej lepkości. Rada 2 – wyposażenie auta Przed wyjazdem należy koniecznie zajrzeć do bagażnika i upewnić się, że mamy w nim kilka niezbędnych gadżetów. Oprócz trójkąta ostrzegawczego, gaśnicy, apteczki oraz kamizelki odblaskowej w bagażniku nie może zabraknąć sprawnego podnośnika i koła zapasowego. Warto jest mieć ze sobą także kable zapłonowe oraz zapasowe żarówki i świece. Przydadzą się też dobre rękawice ochronne. Rada 3 – klimatyzacja Sprawna klimatyzacja podczas letnich wypraw to rzecz bezcenna. Raz do roku, a w szczególności przed dłuższą podróżą, należy wymienić filtr kabinowy. Na szczęście jest to inwestycja jedynie rzędu 30-60 zł, a zapewni nam komfort i spokój w podróży. Dodatkowo należy pamiętać, że raz do roku powinno się także dokonywać dezynfekcji klimatyzacji a raz na dwa lata jej przeglądu oraz uzupełnienia czynnika chłodzącego. Rada4 – hamulce i światła Dobrze działające hamulce są podstawą bezpieczeństwa. Przed dłuższą podróżą zaleca się wykonanie prostego testu ich sprawności. Wykonujemy co najmniej jedno dość mocne hamowanie i sprawdzamy, czy hamulce pracują sprawnie i samochód zwalnia stabilnie oraz czy działa ABS. Poza hamulcami sprawdzamy także działanie wszystkich punktów świetlnych. Za niesprawne światłą w wielu europejskich krajach grożą wysokie mandaty. Rada 5 – opony Głębokość bieżnika oraz ciśnienie to dwie kluczowe rzeczy, które należy sprawdzić w oponach przed wyjazdem w podróż. Według prawa w większości krajów Europy, głębokość bieżnika nie może być mniejsza niż 1,6 mm. Jednak ze względów bezpieczeństwa specjaliści zalecają, aby bieżnik w oponach zimowych miał nie mniej niż 4 mm, natomiast w oponach letnich nie mniej niż 3 mm. Należy również pamiętać o kontroli ciśnienia w oponach; powinny być zawsze napompowane zgodnie z zalecaniami producenta samochodu. Prawidłowo napompowane opony zużywają mniej paliwa oraz gwarantują lepszą przyczepność. Wpis powstał we współpracy z: oponytanio.pl

Poradnik: Jak przetrwać w górach, gdy pizga złem?

With love

Poradnik: Jak przetrwać w górach, gdy pizga złem?

Gdzie wyjechać

TOP 20 najpiękniejszych miast południowej Polski. Zaplanuj choć dwa

TOP 20 najpiękniejszych miast południowej Polski. Zaplanuj choć dwa To były bardzo fajne dwa lata. Pomijając podróże po świecie, dzięki którym spełniliśmy kilka swoich marzeń odwiedzaliśmy najpiękniejsze polskie miasta i miasteczka. W większości przypadków w południowej połówce Polski, bo tak nam wygodniej. Niektóre odwiedziliśmy wcześniej, jeszcze zanim powstał blog. Dzięki temu mogliśmy wytypować aż 20 takich miejscowości. Miejsc, gdzie czas się zatrzymał, miejsc, gdzie […]

Jak świętują Halloween w USA

Orbitka

Jak świętują Halloween w USA

WEEKENDOWI PODRÓŻNICY

Jak zwiedzić Ateny za półdarmo? Kilka porad, które pomogą wam oszczędzić dużo euro

Ateny są jak tanie wino – są dobre, bo tanie i na odwrót (z drobnymi wyjątkami). A skoro są tanie, to łatwo się zagubić i wydać zdecydowanie zbyt dużo. Ale na szczęście są Weekendowi – duchowi pobratymcy Szkotów, którzy z radością podpowiedzą wam, jak zaoszczędzić krocie na wizycie w stolicy Grecji. Właśnie wróciliśmy z Aten i śmiało obwieszczamy, że teraz jest najlepszy czas na wizytę w stolicy Grecji. I to z kilku powodów? Po pierwsze – w listopadzie znajdziecie tam bardzo przyjemną pogodę – temperatura oscyluje w okolicach 20 stopni. A po drugie – bilety są naprawdę tanie. To po trochu efekt niedawnych obaw o dalszą eskalację kryzysu w Grecji i słynnych już kolejek do bankomatów, ale też szaleństwa Ryanaira, który najwyraźniej dostał od Greków dobre dofinansowanie (z czego niby?) i szaleje z cenami. Dość powiedzieć, że nasze bilety kosztowały jakieś 140 zł w obie strony, a obecnie spokojnie można znaleźć w systemie rezerwacyjnym bilety poniżej stówki. Niewykorzystanie takiej okazji to grzech. Tym bardziej, że to przecież cholerne Ateny – kolebka europejskiej cywilizacji, Zeus, Apollo, Platon, Sokrates, Eleni, Vangelis, Tsipras. Warto zobaczyć Akropol i inne ruinki, ale przede wszystkim warto chyba zobaczyć, jak wygląda miejsce, które rzekomo jest na skraju upadku i całkowitego bankructwa. Akropol widziany ze starożytnej Agory Przekonani? To super. O samych atrakcjach Aten napiszemy w osobnym wpisie – teraz zasugerujemy tylko, że optymalny czas na zwiedzenie Aten z przyległościami to 3, góra 4 dni. Czyli w sam raz na weekend. A dzisiaj pokażemy wam, jak można maksymalnie zaoszczędzić na takim wyjeździe, ale bez żadnej szkody na komforcie zwiedzania stolicy Grecji. Gotowi? To zaczynamy. Najlepszą metodą na oszczędności jest całkowita rezygnacja z Aten. Haha, taki żarcik. Tak radykalnego rozwiązania nie polecamy, bo choć stolica Grecji piękna nie jest, to jednak odwiedzić ją trzeba. A skoro już tam jesteście to… …zastanówcie się nad sensownością kupowania biletu wielodniowego na komunikację miejską. Poważnie – choć bilet kosztuje tylko 10 euro i jest ważny przez 5 dni, to jeśli Ateny odwiedzacie na 3-4 dni, ta kwota może wam się nie zwrócić. Zwłaszcza jeśli mieszkacie gdzieś w centrum. Wszystkie najważniejsze atrakcje Aten położone są bardzo blisko siebie, więc jeśli zrobicie sobie dobry plan, spokojnie obejdziecie wszystko z buta. Myśmy przez 3,5 dnia nie byli w stanie wyjeździć naszych biletów. Tym bardziej, że (to ważne!) nie obejmują one podróży z lotniska i na lotnisko(za podróż metrem z i do centrum każdorazowo trzeba zapłacić 8 euro) Pireus, czyli „Proszę się rozejść. Tu nie ma absolutnie nic do oglądania” Z dłuższych tras do pokonania zostanie wam wycieczka do Pireusu (który swoją drogą niczego wam raczej nie urwie z wrażenia) i ewentualnie dla fanów sportu – do kompleksu olimpijskiego na przedmieściach Aten (tę wycieczkę też odradzamy. O powodach szerzej napiszemy później). A te trasy spokojnie obskoczycie kupując dość tanie bilety – pojedynczy kosztuje 1,2 euro. Zacznijcie zwiedzanie od Akropolu   Wbrew pozorom to nie jest banalna rada. Bilet na Akropol jest dość drogi – kosztuje 12 euro. Ale po pierwsze nie oszukujmy się, przecież to z powodu tej kamieni kupy tu przyjechaliście. A po drugie – w cenie tego biletu masz jeszcze 6 innych atrakcji (np. grecką Agorę, amfiteatr Dionizosa czy ruiny (czytaj: trzy filary na krzyż) świątyni Zeusa. Na wszystkie te atrakcje bilety są sprzedawane osobno przy wejściu – nie ma więc sensu płacić podwójnie za coś, co i tak ma już w pakiecie, co nie? Olej niektóre muzea! Na pierwszym planie Nowe Muzeum Akropolu Które? A najlepiej z grubej rury – Narodowe Muzeum Archeologiczne! „Ale jak to? Przecież tam są takie wspaniałe zbiory!” – zakrzyknie niejeden lamus. I pewnie będzie miał trochę racji, bo zbiory rzeźb, malowideł i innych sztućców są absolutnie gigantyczne. I to nie tylko z Grecji, ale też ze wschodu, Egiptu czy Mezopotamii. W większości naprawdę świetnie zachowane unikaty na światową skalę. Ale! Największa zaleta muzeum jest też jego największą wadą. A tych eksponatów jest, no sorry, za dużo. Być może jestem mało obiektywny, bo w dziedzinie historii sztuki starożytność to w mojej lidze odpowiednik Termaliki Nieciecza i przegrywa ze średniowieczem, renesansem czy innym barokiem. W związku z tym moja cierpliwość do oglądania popękanych waz i wykrzywionych kawałków marmuru kończy się po jakichś 20 minutach. I nie oszukujcie się – też tak pewnie macie. A tymczasem takie same, a może nawet większe emocje przeżyjecie w innym archeologicznym cudeńku, czyli Nowym Muzeum Akropolu, gdzie zgromadzono masę historycznych artefaktów z Partnenonu i całego wzgórza Akropol. I choć zgromadzono w nim ponad 4 tys. eksponatów, to dzięki modernistycznej, przestronnej bryle ogląda się je jakoś tak…fajniej. No właśnie – już dla samej architektury warto odwiedzić to muzeum. I dla widoków na Akropol z najwyższego piętra. I dla Kariatyd, podtrzymujących dach świątyni …. . I nade wszystko – wejście kosztuje ledwie 5 euro, podczas gdy muzeum archeo całe 7. I teraz sobie przelicz, ile plastikowych butelek przepysznego greckiego wina po 1,50 euro sztuka mi zawdzięczacie. Nie ma za co! 5. Gdzie jeść? Gdziekolwiek, bo wszędzie jest względnie tanio. W centrum znajdziecie od groma kawiarenek z niezłą kawą za 1 euro (Grecy szczególnie lubują się we frappe i nawet im wychodzi) i ogromnym wyborem drożdżówek, ciastek i kanapek w cenie 1-2 euro za sztukę. Patrzysz na te ceny i się dziwisz, co takie gówno jak 4 razy droższe Costa Coffee  robi jeszcze w Polsce? Ale gwoli sprawiedliwości – pośród tanich kawiarenek w centrum Aten mają też Starbunia, który mimo zaporowych cen zawsze pęka w szwach od ludzi. Nieco drożej niż w Polsce jest za to w sklepach. W porównaniu do naszych cen najdroższe są np. warzywa, owoce i jajka (ponad 3 euro za 10 sztuk). Ale tańsze owoce bez problemu dostaniecie na straganach w centrum, np. przy placu Monastiriaki. Monastiriaki – wokół tego placu kręci się nocne życie Aten. Obiad to trochę wyższa szkoła jazdy, która jednocześnie najlepiej pokazuje, że tu jednak kryzys jest. Niezależnie od tego czy będziecie się stołowali w fancy knajpach dzielnicy Plaki czy w hipsterskiej Gazi już jeden rzut oka na talerze miejscowych sprawi, że pomyślicie, że narodową potrawą Greków jest kebab w picie za 2-2,5 euraka. Wcinają go prawie wszyscy lokalsi, za nic mając souvlaki i inne cuda na kiju. Swoją drogą – jest naprawdę bardzo dobry. Tak dobry, że oczywiście nie ma go w karcie żadnej restauracji, bo po co niby drogi turysto masz wydawać mniej, skoro możesz wydawać więcej. Aby więc zamówić takie cudo, trzeba poinformować kelnera, że „dla mnie to samo co je ta pani”. Zabawna sprawa z tym tanim jedzeniem – w burgerowniach ceny zaczynają się od 2 euraków. Skuszeni cennikiem postanowilismy spróbować w lokalu o uroczej nazwie Burgerville w hipsterskiej dzielnicy Gazi. W efekcie dostaliśmy OLBRZYMIĄ bułę, do której ktoś skroił kawałek bekoniku, plaster pomidora i malutkiego (zwłaszcza w porównaniu do buły) kotlecika. Napchać się napchasz. I o to chodzi w kryzysie chyba. Ale twoja wątroba niekoniecznie musi się z tym zgadzać. W knajpach ceny głównych dań oscylują w granicach 8-12 euro. Naprawdę jest do przeżycia. Chcesz widoków? Olej kolejkę Ateny nie są zbyt spektakularnym miastem do oglądania, a można nawet zaryzykować tezę, że są miastem brzydkim, choć uroczym. Nie dziwi więc, że najlepiej Ateny wyglądają z góry. Tu do wyboru macie dwa wzniesienia: Philopappos, z którego macie najlepszy wdok na Akropol i Lykabettos, z którego rozciąga się najlepsza panorama i widok na całe miasto. Na pierwsze wzniesienie dostaniecie się bez najmniejszego problemu z alejki spacerowej u podnóża Akropolu. Z Lykabettos sprawa jest trudniejsza – najwygodniej dojechać tu metrem do stacji Evangelismos i stamtąd ruszyć na lekką wspinaczkę. Na dobry początek czeka was ponad 200 stopni w górę, do kolejki, która dowiezie was na górę. Kolejka nie jest tania: bilet kosztuje 7,5 euro w obie strony. I to kolejna potencjalna oszczędność, bo z poziomu kolejki spacer na sam szczyt zajmuje jakieś 20 minut. Myśmy skorzystali z kolejki, bo mieliśmy napięty harmonogram, a na dodatek po takiej wspinaczce z wózkiem dziecięcym na plecach średnią miałem ochotę na dalszy spacer. Widok z Lykabettos… …i Filopapu. Im bardziej myślę o pobycie w Atenach tym bardziej wydaje mi się, że największą atrakcją Aten jest oglądanie Akropolu pod różnym kątem i z różnych odległości. PS. U stóp Philopappos macie jedną darmową atrakcję turystyczną – wielki szary bunkier z zakratowanym wejściem, który pomysłowi Ateńczycy nazwali „więzieniem Sokratesa”. Wiecie, że niby to właśnie tutaj był uwięziony. Atrakcja żadna, ale zawsze można się pochwalić znajomym. 7. Olej obiekty olimpijskie Chodzi mi o stadion i wszystkie inne obiekty, na których w 2004 roku odbyły się letnie igrzyska. Od dawna media pokazują zdjęcia zapuszczonych stadionów i hal, które mają być symbolem greckiego kryzysu. Jak jest w rzeczywistości? Niezbyt dobrze. Wszędzie brudno, trudno, wszechobecne graffiti, jakieś chwasty i kałuży. Z powszechnej mizerii wybija się tylko stadion olimpijski, ale tylko dlatego, że jest eksploatowany na bieżąco. Jeśli więc chcecie zmarnować godzinę z okładem (metro dojeżdża z centrum w jakieś 25 minut), to wsiadajcie do pierwszej linii metra i wysiądźcie na stacji Irini. Ale proszę mi się potem nie skarżyć, że nie ostrzegałem. Brzydkich zdjęć Wam oszczędzę. Ale zapewniam, że stan zapuszczenia jest bardzo wysoki. Zamiast tego lepiej wydać 5 euraków i wejsć na trybuny starego stadionu olimpijskiego, na którym rozgrywano pierwszą nowożytną olimpiadę w 1896 roku.

Rumunia i coś jeszcze - Dzień 5 - Mało Pivy(a)

dwa kółka i spółka

Rumunia i coś jeszcze - Dzień 5 - Mało Pivy(a)

14 września 2015 - poniedziałekChcemy wyjechać wcześnie. Niestety śniadanie ma sporą obsuwę czasową. Kolejne opóźnienie powstaje w wyniku szukania i rezerwacji hotelu w Dubrowniku, gdzie chcemy dzisiaj dojechać.W końcu ruszamy, ale nie docieramy zbyt daleko - czterdzieści kilometrów dalej stajemy na kawkę i podziwianie okolicy przy moście na Tarze.Pogoda wreszcie jest piękna, można bez przeszkód napawać się tym wszystkim, co dookoła. Ostatnio nie miałam tu tyle szczęścia do słonka :)Mamy jeszcze sporo jazdy przed sobą, więc ruszamy w kierunku Żabljaka. Droga wije się serpentynami, jest sucho i przyczepnie, można więc poćwiczyć pokonywanie zakrętów.W Żabljaku postanawiamy zatankować. Trochę to trwa, bo stacja jest tam naprawdę maleńka. Ci "zatankowani" przejeżdżają na drugą stronę, pod apartamentowco-hotel, który nie jest oddany do użytku. Moja kolej. Zalewam moto paliwem, płacę, przejeżdżam przez jezdnię i... ha! tam nie ma zjazdu, tylko schody. Trzy na krzyż, ale są tak tajne, że nie widać ich ze stacji. Dodaję gazu, bo to w tym momencie jedyna słuszna decyzja - próba hamowania zakończy się glebą i "zawiśnięciem" na stopniach. Podjeżdżam do Rafała i Radka i widzę ich uśmieszki.Czyli bacznie obserwowali jak sobie poradzę ;) Dołączam więc do loży szyderców i obstawiamy kto jak sobie poradzi z tą przeszkodą. Techniki są różne, ale większość odpuszcza ;) Gdy już jesteśmy wszyscy zatankowani, zjeżdżam przez wysoki krawężnik w boczną uliczkę. Niektórzy wybierają tę samą drogę, inni łagodny podjazd bez niespodzianek.Jedziemy w góry. Jest pięknie, jak zwykle. Na przełęczy - obowiązkowy postój na fotki. Ci, którzy są tu pierwszy raz są zachwyceni. Ci, którzy tu już byli - też :)Obowiązkowo fotka a'la Wellman ;)Zjeżdżamy w kierunku Plużine, omijając Trsa boczną dróżką. Od zeszłego roku niestety sporo się zmieniło, i, choć dalej uważam, że jest to jedna z najfajniejszych miejscówek noclegowych, to już nie jestem tam mile widziana... Mniejsza o to...Zjazd serpentynami w kamiennych tunelach jak zwykle dostarcza emocji, ale też tak jak zwykle, widoki są nieziemskie.Jest dość późno, ale nie możemy sobie odmówić przejazdu, choćby kawałek, kanionem Pivy w kierunku bośniackiej granicy. Dojeżdżamy do zapory. Garstka zapaleńców, ze mną na czele, zjeżdża jeszcze kilka kilometrów do kolejnego mostu. O ile w zeszłym roku  podczas wyjazdu obserwowałam nadmiar wody i podtopienia w tej części Europy, o tyle teraz wody jest tu jak na lekarstwo. Nie widać tego pięknego turkusu w dole...Wracamy, zgarniamy resztę ekipy i jedziemy na południe. Po drodze stajemy w restauracji Pivsko Oko na jedzenie. Znowu chcemy wybrać to co wjedzie na stół najszybciej, ale wszystko ma podobny czas przygotowania.Niestety, trzeba jechać. Przekręcam kluczyk w stacyjce, wciskam starter i nic... Tzn pojawia się na wyświetlaczu coś, czego nie chcę widzieć. EWS... Nie! Nie tu! Ten komunikat o problemie z immobilajzerem widziałam już raz, rok temu w Bieszczadach, ale wyłączenie zapłonu i ponowienie procedury załatwiło sprawę. Z dusza na ramieniu robię dokładnie to samo. Moto odpala bez zająknięcia. Ufff...Możemy jechać. Mijamy Niksic. Uśmiecham się widząc po lewej stację benzynową, na której rok temu tankowałam i miło gawędziłam z obsługą.Decydujemy się zboczyć z trasy i podjechać pod Monastyr Ostrog. Droga jest wąska, pokręcona i w ogóle mi nie wchodzi.. Jestem tak spięta, że na ciasnych agrafkach popełniam chyba wszystkie możliwe błędy. Zostawiamy motki na parkingu i w trzyosobowej grupie (bo reszcie się nie chce męczyć) wspinamy się sektami stopni schodów do klasztoru. Nie pozwolono nam wjechać na najwyższy parking...Robi się naprawdę późno, a drogi przed nami jeszcze kawał. Ruszamy spod monastyru, ale spięcie mnie wcale nie opuszcza. Kierujemy się na Cetynię (Cetinje) i przez park Lovcen do Kotoru. Słońce zachodzi, a jestem tu pierwszy raz, więc niestety nie popodziwiam widoków. Coraz więcej stresu - koślawo przemierzam ciasne serpentyny. Ciemność w tym nie pomaga. W oddali widać Kotor... jeszcze tylko kilkadziesiąt agrafek i "jesteśmy na dole". Rzeźbię je jedna po drugiej, całkowicie bez przyjemności. Nagle słyszę w słuchawkach dźwięk przychodzącego połączenia. Nie spodziewam się telefonu od nikogo, więc może coś ważnego się stało. Odbieram. "Dzień dobry, dzwonię z Cyfrowego Polsatu i chcę Pani przedstawić naszą wspaniałą ofertę wybrana specjalnie dla Pani". W trzech żołnierskich słowach mówię Panu, że nie mam ochoty z nim rozmawiać. Jeszcze kilkanaście zakrętów.Już prawie jesteśmy. Grupa zbiera się w całość. Ustalamy, że tankujemy i jedziemy na prom, bo objazd Zatoki Kotorskiej pochłonie zbyt dużo czasu. Ola rusza, ale gubię ją po kilku winklach. Nawigacja płata mi figla i skręcam nie tam gdzie trzeba. Zawracam, część grupy jedzie za mną. Nie.., chyba ta poprzednia droga była właściwa. Kur... nic nie widzę, nie znam trasy. Czuję jak dopada mnie bezsilność i złość. Ktoś przejmuje prowadzenie. Dojeżdżamy na stację benzynową i znowu udaje się zebrać całą grupę.  Ochrzaniam pracownika stacji, bo prowadzi  pogaduchy z jakimś swoim kumplem w samochodzie, przez co blokują miejsce przy dystrybutorze. Oj, chyba jestem naprawdę wkurzona tym wszystkim... Tankowanie, energetyk i można jechać.Wąskimi dróżkami na nabrzeżu jedziemy w kierunku promu. Oli prawie cały czas świeci się światło stopu. Notuję w głowie, żeby jej powiedzieć, bo może coś jej się popsuło, albo po prostu tak trzyma nogę. Kupujemy bilety na prom, ale nie możemy wjechać, bo nie ma wszystkich. Prom już prawie odpływa. W końcu ostatni dojeżdżają i udaje nam się załapać na ten kurs.Ostatnie kilometry i jesteśmy w Dubrowniku. Pod wskazanym adresem nie ma hotelu, który zarezerwowaliśmy. Chwilę trwa, zanim udaje się go zlokalizować. Wjeżdżamy na parking, a następnie właściciel prowadzi nas... w dół, na niższe piętra do pokoi. Okazuje się, że poziom ulicy to piętro piąte czy szóste, a my mieszkamy na trzecim i pierwszym, czyli kilka pięter "pod ziemią". Złość kipi we wszystkich. Zmęczenie, plus takie noclegowe niespodzianki. W dodatku w opisie pokoi wdarł się jakiś błąd i nie ma miejsc dla wszystkich... W efekcie ląduję w pokoju z Olą i Rafałem. Rafał śpi w kuchni a Ola i ja w jednym łóżku w sypialni.... Na domiar złego przy rozpakowywaniu motocykli strącam kask Rafała, który ten zostawił na siedzeniu motka. Widzę, że wizjer wyskoczył z mocowania, ale mam nadzieję, że samo mocowanie się nie uszkodziło... Porażka na całej linii...Szybki prysznic i idziemy coś zjeść. Najpierw mamy plan wyskoczyć do starego centrum miasta, ale jest na tyle późno, że pewnie wszystko będzie zamknięte jak tam doj(e)dziemy. Decydujemy się więc na hotelową restaurację. Niestety - kuchnia jest już nieczynna, więc możemy dostać tylko piwo. Na pytanie o jakieś snacki i przekąski dostajemy odpowiedź w postaci zdziwionej miny kelnera i słów "Snacki? przecież to restauracja!" Pozostają nam więc kalorie w płynie. Ktoś zgłasza się na ochotnika i idzie poszukać jakiegoś sklepu. Po jakimś czasie wraca z przekąskami, więc mamy ucztę popcornowo-krakersową. Piwo okazuje się najdroższym drinkiem podczas wyjazdu - w przeliczeniu - jakieś 17 złotych za kufel. No ale - kto bogatemu zabroni ;)Imprezkę kończymy na balkonie jednego z "apartamentów". Nie balujemy jednak zbyt długo - jutro kolejny dzień wypełniony po brzegi jazdą...Przejechane: 416 km

Zależna w podróży

Izrael: 10 miejsc, które zwaliły mnie z nóg

Rok temu o tej porze szykowałam się do mojej najważniejszej wycieczki 2014 roku. Do Izraela! Choć szykowałam się, to może za dużo powiedziane. Ot, podczytywałam powieści, oglądałam filmy i spokojnie czekałam na wyjazd. Nie spodziewałam się, że Izrael okaże się atrakcją roku. Okazał! Słuchajcie żaden kraj w historii moich podróży...

Travel Flashback #30

Picking the Pictures

Travel Flashback #30

They say that a well-traveled person can never be in only one place. It’s so true. Our hearts always wander. They always long for distant lands we fell for. Mine is not an exception. That’s why every week from now on I will be posting one picture of a place that has been on my mind lately.Taken at Sumela Monastery, Trabzon, Turkey.

Zależna w podróży

Wschowa: Cmentarz, co to nie katolicki

Mamy szczęście. Już drugi rok pod rząd jadę na Wszystkich Świętych do Leszna, a po lewej i prawej stronie wokół torów rozpościerają się oszałamiające jesienne widoki. Słońce doświetla złociste kolory, przez drzewa padają pojedyncze promienie słońca akurat na najskrajniej chowane przez las sekrety. Aż mnie kręci, by szybko wskoczyć na...

Ludzie byliby szczęśliwsi, gdyby częściej chodzili do lasu

With love

Ludzie byliby szczęśliwsi, gdyby częściej chodzili do lasu

The Beauty of Blagaj in 11 Pictures

Picking the Pictures

The Beauty of Blagaj in 11 Pictures

I’ve always thought of myself as a city girl. An urban animal which lives in the capitals and goes on city breaks. Then it changed. I’m not sure why or how, or when. At some point I started enjoying my countryside time. I know, it’s as simple as it gets.Somewhat unconsciously, I started researching rural destinations before exploring a new country. I realized that you won’t really get to know a region without seeing its villages. Bosnia wasn’t an exception. This time I combined rural wanderings with sightseeing. How? While in Mostar I went on a day trip to Blagaj. It’s a dirt cheap option, accessible by suburban bus. All it takes is a thirty minute long ride. Why should one go to Blagaj? Why is it special? It’s super pretty, but this is nothing exceptional in Herzegovina.It’s located at the spring of the Buna river, which makes it even prettier. It is also home to a 15th century tekija or a Dervish Monastery. The building is open for visitors. Everyone who is interested in Ottoman architecture should visit it. It’s totally worth the 1 euro entrance fee. The place is a popular escape from Mostar, so it is a little touristy, especially in the monastery area. Luckily, the village itself is still extremely peaceful and sleepy. A perfect setting for a lazy day, isn’t it?If Mostar exhausts you, here is a recovery plan. I visited the tekija and wandered around cobbled streets immersing in Oriental vibes. Here are some of my favorite images from that day.Have you ever been to Bosnia? Which image is your favorite?

Mitte – chleb i kawa w Gdańsku

SISTERS92

Mitte – chleb i kawa w Gdańsku

Bitwa na miasta: Wałbrzych&Sopot

SISTERS92

Bitwa na miasta: Wałbrzych&Sopot