Filozofia podróży

Ludzie byliby szczęśliwsi, gdyby częściej chodzili do lasu

By 30 października 2015 13 komentarzy

Szara kora była gładka i ciepła, gdy przyłożyłam do niej policzek. Zamknęłam oczy i zaplotłam dłonie po drugiej stronie pnia. Jego serce biło równo i pewnie, wystukując odwieczny rytm, ten sam od wielu tysięcy lat.

– Jak się masz? – zapytał buk.
– Dobrze – odparłam cicho, z nutką pytania w głosie.
– To zabawne, że gadasz z drzewem – zaszumiał.

Wzruszyłam ramionami. 

15

– Opisz świat z perspektywy ściółki – zarządził buk.
– Ale po co? – zapytałam zdziwiona.
– No opisz – naciskał buk.

Zastanowiłam się przez chwilę, próbując sobie przypomnieć moment, kiedy ostatnio leżałam z nosem w mchu.

– Świat z perspektywy leśnej ściółki kurczy się do powierzchni kilku metrów kwadratowych. Mikrokosmos na wyciągnięcie ręki, mały cud natury, którym rządzą analogiczne prawa życia i umierania. Świat z perspektywy leśnej ściółki pachnie mokrą ziemią, mchem i rozkładem, tym charakterystycznym aromatem schyłku istnienia, który daje początek nowemu. Uzmysłowienie sobie, że w tym oto miejscu, na powierzchni kilku metrów kwadratowych, te same atomy krążą odkąd tylko zdążyły powstać, jest doświadczeniem mistycznym i na swój sposób magicznym. Świat z perspektywy leśnej ściółki sprowadza się do heroicznych czynów. Oto maleńka mrówka (patrz, z odległości kilkunastu centymetrów doskonale widać szczegóły jej kruchego ciała) targa za sobą kilkukrotnie większego owada, przedzierając się przez zeschłe liście i małe gałązki, zdeterminowana, by dotrzeć do celu. Świat z perspektywy leśnej ściółki jest idealnie zaprojektowany. Nie ma tu przypadkowości, wszystko jest na swoim miejscu – powalone drzewo z czasem spróchnieje, użyźniając ziemię, na którą padły jego nasiona; nasiona wyrosną na drzewa, które kiedyś przewrócą się, użyźniając ziemię, na którą padły nasiona. I tak dalej. Świat z perspektywy leśnej ściółki.
– Fajny, nie? – przysięgam, że poczułam, jak szturchnął mnie w żebro.
– Fajny – no, fajny.

1

– Nie umiesz odpoczywać – szepnął buk.
– Co? – otworzyłam jedno oko, krzywiąc się.
– Nie umiesz odpoczywać. Nie umiesz się zatrzymać. Nie umiesz być „tu i teraz”. To znaczy jesteś, ale tak naprawdę cię nie ma – jesteś myślami gdzieś indziej. A zostaw to w cholerę. Świat poczeka te kilkanaście minut. Serio.

Trwałam w bezruchu słuchając własnego oddechu. Wciągnęłam powoli powietrze w płuca i śledziłam ruch klatki piersiowej, która wznosiła się i opadała. Wznosiła się i opadała. Kosmyki włosów łaskotały mnie w policzki. Spadały na nos. Dmuchnęłam w nie i uśmiechnęłam się do siebie.

– No jestem. Teraz. Tu.

Gdyby tylko miał głowę, pokiwałby nią. Był bardzo stary. I bardzo mądry.

21

– Opowiem ci bajkę – buk nie dawał za wygraną. – W lesie mieszkały Krasnoludki. Gdy podchodziło się cicho, na paluszkach, wstrzymując na chwilę oddech, kątem oka dostrzec można było ruch w trawie. Bywało, że pośród zieleni migała także czerwona czapeczka, ale przydarzało się to bardzo rzadko i tylko najgrzeczniejszym dzieciom. Jesteś grzeczna?
– Zaraz, zaraz. To przecież moja bajka! – oburzyłam się.
– Chicho, wystraszysz zwierzęta – skarcił mnie buk. – „Moja, moja”. A skąd żeś ją wzięła? – zapytał podejrzliwe.
– No… Z lasu… – odparłam niepewnie.
– Ha! – rzucił z satysfakcją.

2

– Jak się masz? – zapytał buk.
– Dobrze – odparłam cicho, z nutką pewności w głosie.
– To zabawne, że gadasz z drzewem – zaszumiał.
– Tak samo, jak to, że ty gadasz z człowiekiem – uśmiechnęłam się.
– Przyjdziesz jeszcze? – poruszył liśćmi, jakby z nadzieją.
– Przyjdę. Pewnie, że przyjdę – uścisnęłam go na pożegnanie.

Mój Buk mieszka w Beskidzie Niskim, przy niebieskim szlaku z Banicy do Bartnego.

W grybowskim lesie szczęśliwa była: Martyna Pachucka