Glob Blog Team
Majorka na dziko – Impreza, spotkanie z policją i kradzież
Kiedy parę miesięcy temu Sylwia z naszego Teamu, poinformowała mnie o względnie tanich biletach na Majorkę, miałem sporo wątpliwości czy to aby na pewno dobry kierunek na spędzenie ostatnich kilku dni tak cennego urlopu. Cały czas po głowie chodzi mi Sardynia na której ciągle GBT nie postawił nóg. Jednak bez specjalnych analiz, zebrałem szybko 10 osób, które bardzo sprawnie nabyły bilety. Ceny z Krakowa oscylowały w granicach 460 zł do 670 zł. Nie jest to cena powalająco niska, jednak pamiętajcie, że to szczyt sezonu. 27-31 sierpnia. Kiedy usiadłem na spokojnie w wolnej chwili na forach podróżniczych, lekko mnie przeraziło co tam wyczytałem. „Specjaliści” od taniego i nie taniego podróżowania wypowiadali się, że Majorka nie jest absolutnie wyspą dla backpakerów. Na wyspie są ale nikt nie ma pewności czy na pewno, tylko dwa campingi, a władze wyspy robią wszystko aby utrudnić życie podróżującym tanio i pod chmurką. 4 hostele na wyspie oferują noclegi od 70 zł za osobę. Na domiar złego, wyczytałem, że swojego czasu policja na wyspie goniła śpiących w namiotach i wsadzała mandaty po 150 euro. Przestałem czytać te bzdury i zacząłem szukać na Google Earth urokliwych plaż, gdzie z dala od cywilizacji możemy poddać się kontemplacji, zjeść kabanosa i popić dobrym hiszpańskim winem z kartonu. Znalazłem kilka takich miejsc i wydrukowałem mapki. Jednak na wyspie okazało się ze miejsca, które znalazłem są kompletnie niedostępne. Południowo-wschodnia część wyspy pogrodzona jest szlabanami, bramami i kamiennymi murkami, co uniemożliwiało nam dojazd do wymarzonej plaży. Znalezienie dobrej miejscówki dla 10 osób nie jest takie proste. O ile para, może ostatecznie przespać się w samochodzie czy schować w krzakach to takiej grupy się nie da :) Było ciężko, już wątpiliśmy czy w ogolę coś znajdziemy. Choć humor nam dopisywał, bo nieprowadzący mogli już włączyć „tryb samolotowy” i wznosili toasty za powodzenie misji której końca widać nie było. Przez jedną wioskę przejeżdżaliśmy kilka razy, za każdym razem z innej strony. Po 3,5 h znaleźliśmy upragnione miejsce spoczynku, niedaleko miejscowości Colonia de Sant Jordi. Parking w krzakach, nie widać nas na kilometry, po za nami jeszcze tylko jedno auto. Jak się później okazało z Polakami na pokładzie. Po „kolacji”, udaliśmy się na plaże gdzie przy pięknym gwieździstym niebie rozmowy nie miały końca. Najwytrwalsi poszli spać chwile przed wschodem słońca. Kiedy na plaży pojawił się około 70 paro letni pan w różowych stringach, stwierdziliśmy, że nadszedł już czas żeby się ewakuować. Nikt jednak nie gonił nas za nocowanie na plaży, nie mówiąc już o mandatach :) Plaża nie była najpiękniejsza, Darii przypominała plażę w Ustce, i trzeba jej przyznać racje. Piękne zakątki wyspy jeszcze na nas czekały. Uwaga: Parking czasem jest zamykany na noc, jednak przyjechaliśmy na tyle wcześnie, że wjechaliśmy. W ciągu dnia pobierane są opłaty za wjazd, ale wieczorem wjechaliśmy bez problemu. Dzikich dostępnych miejscówek na Majorce jest mało, to nie Cypr czy Sycylia gdzie bez większych problemów znajdowaliśmy takie miejsca. Dlatego kolejną, po nie udanej misji poszukiwania nowej plaży, wróciliśmy na pierwszą miejscówkę. Ponieważ w planie było objechanie całej wyspy, kolejny nocleg wypadł nam na najbardziej wysuniętym na wschód końcu wyspy w okolicach miejscowości Cala Agulla. Dzika, fajna plaża miała tą zaletę, że byliśmy na niej całkowicie incognito, jednak bliskość miejscowości była dla nas bardzo cenna. Była sobota, trzeba iść na imprezę, zobaczyć jak bawią się mieszkańcy wyspy. Po przygotowaniu noclegu, zwabieni muzyką dochodzące z lokalu na plaży, udaliśmy się na podbijanie najmodniejszych Majorkańskich lokali :) ale tak naprawdę, to już idąc w stronę „miasta” muzyka powoli ucichła, punkt 23:00 lokal został zamknięty :( Na szesnaście byliśmy uzbrojeni w kartony białego wina… Życie nocne na Majorce jest dość specyficzne, upalna noc, przyjemnie, masa ludzi na ulicach, lokale pełne ludzi, gwarno, tysiące Niemców. Jednak, nigdzie nie możemy znaleźć „dyskoteki”. Wszędzie siedzą lub stoją i gadają. Od poznanych tam młodych „znowu” Niemców dowiedzieliśmy się, że imprezy są ale wejściówki zaczynają się od 30 euro, rezygnujemy. Nasi koledzy nie mogli uwierzyć, że śpimy na plaży, cały czas myśleli że żartujemy… Jak się później okazało, chodzenie z otwartym kartonem wina podobnie jak w Polsce jest zabronione. Jednak tamtejsze służby, jedynie grzeczne poprosiły o wyrzucenie wina do kosza i na tym cała akcja się zakończyła. Cała akcja, w przyjemnym tonie i po sprawie. Po akcji z policją udaliśmy się w stronę naszej dzikiej plaży. Następnego dnia rano obudziło mnie wschodzące słońce. Nie mam nic lepszego od kąpieli w ciepłym morzu po tak intensywnej nocy. Ze zdumieniem znajduje po drodze plecak Pawła. Pomyślałem, że musiało się tu wczoraj „dziać”. Bo chłopaki nie poszły z nami na nocne wyjście. Jak się później okazało, plecak został skradziony! Co najciekawsze jak spaliśmy! Z plecaka zginął portfel i 50 euro, jednak wszystkie dokumenty pozostały… Ostatnia miejscówka za miejscowością Cielo de Bonaire była najbardziej „legalna” ze wszystkich. Poza nami stały tam dwa campery i małe osobowe auto w którym spały trzy osoby i pies :) Choć zmęczeni całym wyjazdem, siedzimy do późna w nocy :) Wschód słońca, bezcenny!