Przez Balvany do doliny Szalajka, czyli w sercu Gór Bukowych

marcogor o gorach

Przez Balvany do doliny Szalajka, czyli w sercu Gór Bukowych

Będąc pierwszy raz w Górach Bukowych skupiłem się na rozeznaniu w terenie co warto zwiedzić. Zobaczyłem kilka pięknych miejscówek, jak Lillafüred, czy Szilvasvarad, pozostawiając sobie zdobywanie najwyższych szczytów na kolejny raz. Ostatnio odkryłem w sobie coraz silniejszą żyłkę podróżniczą i już samo bycie w podróży i odkrywanie cudów natury sprawia mi dużą frajdę! Po zwiedzaniu zamku w Diósgyőr i Lillafüred w Dolinie Garadna, co już opisałem tutaj wyruszyłem krętą drogą przez ładne bukowe lasy w górę, by dostać się do osiedla Bankut położonego bardzo wysoko, bo ponad 800 m.n.p.m. W międzyczasie potwornie zmieniły się warunki na drodze. Z krainy kolorowej jesieni wjechałem w krainę śniegu. To była sobota w czasie długiego weekendu listopadowego i tam również nastąpił niespodziewany atak zimy! Pojechałem na południe, aby uciec przed zimnem na północy, ale i tam zima zła mnie dopadła, co odczułem zwłaszcza jeżdżąc samochodem w warunkach stricte zimowych.  jesienne lasy Gór Bukowych widziane z wieży Malyinka-kilato BALVANY Dojechałem do Bankuta, by zdobyć jakiś szczyt tych gór. Wybrałem pobliski wierzchołek Balvany, mierzący 959 m, by obejrzeć widoki z wieży widokowej tam postawionej. Krótkie podejście w zimowych warunkach, przy padającym śniegu i porywistym wietrze nie nastrajało optymistycznie i niestety to się sprawdziło. Olbrzymia metalowa wieża na szczycie dawała wielkie możliwości do dalekich obserwacji panoram Gór Bukowych, ale nie przy tej pogodzie. Napiszę krótko, nie zobaczyłem nic poza śnieżycą! Jest zatem powód, aby powrócić kiedyś na wieżę Petofi-Kilato. Zszedłem inną drogą na parking w Bankucie, gdzie stoi kilka pensjonatów, bo to dość duży ośrodek narciarski, z kilkoma wyciągami. Można tam zjeść i znaleźć nocleg. Po drodze tutaj widziałem także kilka schronisk i baz turystycznych, ale czynnych tylko w sezonie letnim. Na wakacjach turyści mają tu więc gdzie biwakować. Ale ja niezrażony ruszyłem szukać kolejnych wyzwań. Liczyłem, że następne przygody będą bardziej pozytywne widokowo. wieża Petofi-kilato na szczycie Balvany Mályinka Rozpocząłem dość karkołomny zjazd po świeżym opadzie śniegu, by po kilku minutach powrócić na niższej wysokości do krainy złotej jesieni. Wyjechałem dość niespodziewanie z bukowych lasów w miejscowości Mályinka. A tam, a jakże nad wsią górowała śliczna, nowiutka wieża widokowa. Pisałem już o wysypie takich wież na Węgrzech. Oczywiście skorzystałem ze sposobności z wejścia na nią, aby zobaczyć jakiekolwiek widoczki na pobliskie góry. Jak mówi przysłowie, co się odwlecze, to nie uciecze… choć panorama z Begyeleg kilátó zapewne była ograniczona przez wysokość wzgórza. Kontynuowałem jazdę na południe w kierunku Egeru. Kolejnym przystankiem miało być miasteczko Szilvásvárad. wieża w Malyince – Begyeleg kilátó Szilvásvárad Szilvásvárad jest jednym z najbardziej popularnych miejsc weekendowych wypraw w północno -wschodniej części Węgier. Nietrudno to zrozumieć biorąc pod uwagę ogrom atrakcji zgromadzonych w jego okolicach. Największą popularnością cieszy się tam przecudna dolina Szalajka. Powstała dzięki górskiemu potokowi Szalajka, który swój początek bierze z podziemnych wód systemu jaskiniowego. Na powierzchnię wypływa z jaskini pod szczytem Istallós-kő (najwyższego szczytu Gór Bukowych). W trakcie swojego biegu tworzy słynny wodospad o nazwie Welon (Fátyol-vízesés). U wrót doliny Szalajka wpływa do Szilvásvárad. O popularności turystycznej doliny Szalajka świadczy utworzenie tam muzeum leśnictwa oraz leśnej kolejki wąskotorowej. kaskada w skale Sziklaforrás SZALAJKA VOGLY ( dolina) Zdobywanie najwyższych szczytów zostawiłem sobie na następny raz, głównie z powodu tego, że w dolinie przywitał mnie ulewny deszcz, na szczęście nie lało przez cały czas. Ta miejscowość turystyczna poza malowniczą doliną Szalajka słynie też m.in. z hodowli koni lipicańskich. W centrum znajduje się wielki parking, choć możemy dojechać też wgłąb doliny. Jej początek zajmuje uliczka pełna straganów z pamiątkami, przypomina to trochę nasze Krupówki. Wgłąb doliny jeździ też odkryta kolejka wąskotorowa, co jest tutejszym bardzo popularnym wynalazkiem do przewożenia turystów. Przystanki leżą przy każdej atrakcji. Przy kasie zakupiłem bilet na wjazd asfaltową drogą na pobliskie wzniesienie Kalapat ( 615 m). Po prostu z dołu wypatrzyłem tam ciekawą wieżę widokową i postanowiłem przyjrzeć się jej z bliska. Czas mnie gonił, więc wybrałem opcję samochodową na parking pod wierzchołkiem. Millenium kilátó Millenium kilátó Wybudowano tam olbrzymią wieżę Millenium kilátó, z której można skorzystać za drobną opłatą w kasie obok. Widoki według tabliczek opisowych z każdej ze stron muszą być imponujące, ale ja z racji deszczowej, pochmurnej pogody znowu nie zobaczyłem prawie nic, tylko miasto w dole i otaczające lasy. Powstał tutaj więc w mojej głowie plan dwudniowej eskapady w ten region górski i na pewno na wiosnę go zrealizuję. Zbyt wiele ciekawostek skrywa to pasmo górskie, by tego nie poznać do końca. Droga prowadziła dalej do ruin zamku Gerenna-vár, ale z racji pogody dałem sobie spokój, by tu powrócić przy dobrej widoczności. Zjechałem zatem na dół, na ostatni parking już w dolinie, by choć ją lepiej poznać. Tu na dole, o dziwo, pogoda była lepsza i wyszło nawet słońce. jeziorko w dolinie DOLINA SZALAJKI Przy parkingu jest restauracja i toalety, a kawałek dalej informacja turystyczna. Wychodzi stąd dalszy szlak i droga rowerowa wgłąb doliny, skrywającej największe dziwy. Nie doszedłem jednak wszędzie zostawiając sobie jej część na następny raz przy lepszej pogodzie, bo znowu rozpadał się deszcz. Ale koniecznie należy zobaczyć tutaj dwa wodospady, urocze jeziorka, znaną jaskinię i kilka budowli. Chodzi o Muzeum Leśnictwa ze skansenem, muzeum Dom Orbana, gdzie wyeksponowano znaleziska z jaskini oraz słynną stadninę lipicanów, gdzie można prześledzić historię tej klasycznej rasy koni na Węgrzech. W samym Szilvásvárad warto natomiast zobaczyć neoklasycystyczny kościół i kasztel. jaskinia Istállós-kői Jaskinia Istállas-kő  Dla mnie najwspanialsze są cuda natury, a tych w dolinie Szalajki nie brakuje. Na przestrzeni około 4 km strumyk ten tworzy jedną z najpiękniejszych i jak nadmieniłem najchętniej odwiedzanych węgierskich dolin. W trakcie swojego biegu potok tworzy liczne malownicze jeziorka, biało-zielone kaskady oraz wodospady z których na uwagę zasługuje umieszczany na licznych folderach reklamowych słynny Wodospad Fátyol (Fátyol-vízesés). Składa się on z szeregu kaskad na naturalnie powstałych wapiennych progach, na których strumień Szalajka opada efektownie w dół. Około 1 km od ostatniego przystanku kolejki odnajdziemy zaś Istállas-kő Cave, jaskinię, gdzie odkryto prehistoryczne szczątki w 1911 roku. Odnaleziono tu kości niedźwiedzi, jeleni i mamutów wraz z narzędziami ukształtowanymi z ich kości. Możemy tu odkryć jak nasi przodkowie żyli 30 tysięcy lat temu. Stąd już blisko było na górskie szczyty, ale ulewa i zbliżający się wieczór ponaglały mnie do powrotu. wodospad Welon Wodospad Sziklaforrás Tuż przed ścieżką do jaskini odnajdziemy najładniejszy chyba zbiornik wodny. Otoczony zewsząd barwnymi lasami, przy którym również mieści się infrastruktura gastronomiczna. Mi się najbardziej spodobał niepozorny, ale urokliwy wodospad Szalajka-forrás. Mała, wypływająca wprost ze skały kaskada wygląda prześlicznie. To rzadkie i piękne zjawisko naturalne, gdzie źródło krystalicznie czystej wody przez kanał jaskini dociera do powierzchni. Leży ona nieopodal większego jeziorka, gdzie znajduje się też Szabadtéri Erdészeti Múzeum, czyli wspomniane już muzeum leśnictwa ze skansenem archeologicznym. W całej dolinie znajdują się liczne punkty gastronomiczne oraz pensjonat, by obsługiwać tłumy węgierskich rodzin oblegających to miejsce w sezonie letnim. Wrócę tu więc na wiosnę… podobno wtedy nie ma jeszcze liści i widoki na ostańce skalne wśród lasów lepsze. źródłowa kaskada w skale Sziklaforrás GÓRY BUKOWE Moja pierwsza wyprawa w Góry Bukowe nie była w pełni udana z racji ataku zimy i deszczowej pogody w dolinach. Zrobiłem sobie jednak rozpoznanie w terenie i powrócę tu na spokojnie, aby bez pośpiechu pochodzić po tych czarujących górach. Mapa pasma zakupiona, co jest szczególnie ważne przy barierze językowej w tym przyjaznym Polakom kraju. Jako, że w pobliżu mamy także do dyspozycji liczne baseny termalne, jak te w Egerze, czy Miszkolcu możemy zaplanować sobie w tym regionie interesujący wypoczynkowo -krajoznawczy i aktywny weekend. Widokowych gór z wychodniami skalnymi też nie brakuje. Zaciekawił mnie ten rejon i urzekł też więc do następnego razu w Górach Bukowych. A na koniec zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć z wycieczki. I zachęcam do przeczytania wcześniejszych węgierskich opowieści oraz wzięcia udziału w ankiecie.  Z górskim pozdrowieniem Marcogor Note: There is a poll embedded within this post, please visit the site to participate in this post's poll. [See image gallery at marekowczarz.pl]                                                                                                             Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

Chimborazo

qbk blog … photoblog

Chimborazo

Muzeum Konsol Gier Video w Karpaczu

SISTERS92

Muzeum Konsol Gier Video w Karpaczu

Blogmas: dzień 9 - moje świąteczne inspiracje.

PO PROSTU MADUSIA

Blogmas: dzień 9 - moje świąteczne inspiracje.

         Dzisiaj piąteczek i tak pomyślałam, że wreszcie zrobię jakiegoś niezobowiązującego posta. Prawda jest jednak taka, że mój cały misterny pomysł na dziewiąty dzień blogmasa runął z powodu sushi. ;) Opowieść miała bowiem właśnie skupić się na nim, ale byliśmy wczoraj wieczorem w naszej ulubionej suszarni na wydarzeniu polegającym na tym, że płacisz raz i jesz ile chcesz i tak się najedliśmy, że nie mogę się skupić na niczym poza leżeniem z brzuchem do góry. Ogólnie przypominam teraz taką małą kuleczkę i nic mi się nie chce. Postanowiłam zatem, że dzisiaj będą tak popularne na innych blogach - świąteczne inspiracje. Ale żeby nie było zbyt sztampowo, będą to moje własne prywatne zdjęcia związane ze świątecznym klimatem. Zapraszam zatem do oglądania! ;)choinka z książek to zdecydowany must have. <3mój chomik Jurek zajadający świąteczną mandarynkę jeszcze w akademiku. częstochowska choinka i Heniek - świnka, która była w domu przed Frankiem.Heniek w kokardzie.a to nasza pierwsza wspólna krakowska choinka z Tomaszem. ;)ulubione moje prezenty. <3       Wiem, że nie jest to generalnie szczyt moich możliwości, ale wybaczcie. ;p Za to na weekend szykują się już dłuugie podróżnicze opowieści, także spokojnie sobie wtedy odbijecie dzisiejsze niedostatki tekstu. ;) A na zakończenie zeszłoroczne zdjęcie z moją siostrą, bo taką mamy tradycję, że właśnie w formie takiej fotografii umieszczamy życzenia dla internetowych znajomych na fejsiku. ;)~~Madusia.

KOŁEM SIĘ TOCZY

Zwiedzanie Barcelony i okolic – czyli jak zabrałem rodziców na wycieczkę!

„Zapraszam do Barcelony! Hm. Ale w sumie to po co?” – pomyślałem. Nie bardzo wiedziałem co o tej całej Barcelonie napisać. Przecież już wszystko napisano. Czuję się ostatnim blogiem podróżniczym, ostatnim w tej części galaktyki, który o Barcelonie cokolwiek pisze. A jednak napisałem. I to jeden z najobszerniejszych tekstów ostatnimi czasy… Zależało mi na stworzeniu kompletnego The post Zwiedzanie Barcelony i okolic – czyli jak zabrałem rodziców na wycieczkę! appeared first on Kołem Się Toczy.

Muzeum Wsi Lubelskiej w Lublinie

SISTERS92

Muzeum Wsi Lubelskiej w Lublinie

Prezenty na Gwiazdkę dla podróżnika

Złap Trop

Prezenty na Gwiazdkę dla podróżnika

TROPIMY PRZYGODY

Buenos Street Artes

Buenos Aires jest miastem, któremu wiele innych mogłoby zazdrościć. I pewnie zazdrości. Coś dla siebie znajdą to fani architektury różnych epok, muzeów historycznych oraz współczesnych na najwyższym poziomie, fani literatury, muzyki czy tańca. Buenos Aires ma to wszystko, więc nie mogłoby zabraknąć i street artu na najwyższym poziomie. Zapraszamy zresztą na spacer, podczas którego sami się o tym przekonacie. Street Art w Buenos Aires Generalnie street art można podzielić na murale, graffiti oraz tagi/podpisy. Jesteśmy wielkimi fanami pierwszego rodzaju, umiarkowanymi drugiego. O trzecim trudno się wypowiadać, bo to bardziej akt niszczycielski niż sztuka. Dziś pooglądamy sobie głównie murale. Te w […] Artykuł Buenos Street Artes pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

Blogmas: dzień 8 - ulubione świąteczne filmy. ;)

PO PROSTU MADUSIA

Blogmas: dzień 8 - ulubione świąteczne filmy. ;)

         Pierwszy tydzień blogmas za nami i nie tracimy tempa. Przyznam szczerze, że jestem zaskoczona zarówno faktem, że udaje mi się dodawać codziennie coś nowego jak i Waszym odbiorem tej serii. Nie spodziewałam się tylu ciepłych słów i dziękuję pięknie za nie! Dzisiaj zajmiemy się tym, co w Święta wszyscy lubimy robić, chociaż nie wszyscy głośno o tym mówią - oglądaniem telewizji, a dokładniej świątecznymi filmami. Jest to taki specyficzny rodzaj, który nie każdemu podchodzi. Ja jestem taką zwolenniczką pół na pół, nie przepadam za filmami z kategorii familijnych, za to uwielbiam wszelkie komedie, głównie romantyczne. W końcu babą jestem i czasem lubię sobie popłakać przed ekranem. Dzisiejsza lista będzie taka właśnie niby pół na pół, ale jednak dominować będzie śmiech. Bo w końcu są to Święta pełne radości, nawet jeśli czasem się wzruszamy. :) Lista nie będzie zbyt długa, raptem osiem filmów. Postanowiłam bowiem ograniczyć się do tych, które naprawdę lubię i kojarzą mi się ze Świętami. Część z nich jest na pewno wszystkim doskonale znana, o ile nie wszystkie, bo w tym temacie raczej nie da się napisać nic szczególnie odkrywczego. ;) Mimo to, mam nadzieję, że zapoznacie się z tą listą z uśmiechem. :)           1) "Kevin sam w domu" 1990 r. & "Kevin sam w Nowym Jorku" 1992 r. - rozpoczynamy zestawienie od największych hitów lecących na Polsacie. I chociaż każdy powie, że to nuda, bo ile razy można co roku oglądać to samo, to skądś się przecież wzięły te protesty kilka lat temu, gdy Polsat nie puścił Kevina w Święta. Wydaje się, że te dwie rzeczy są po prostu sobie tożsame i jedno nie może się obyć bez drugiego. Fabuły filmu przybliżać Wam nie będę, bo zapewne każdy je doskonale zna. W tym roku na pewno wszyscy zwrócą większą uwagę na ten fragment filmu, gdzie pojawia się nowy amerykański prezydent wskazujący Kevinowi drogę w Nowym Jorku.      2) "I kto to mówi 3" 1993 r. - jak na razie idziemy chronologicznie. ;) Trzecia część komedii o sympatycznej rodzince i ich psach, które właśnie w trzeciej części grają niemalże główne role, gdyż świetnie komentują otaczającą ich rzeczywistość. Historia w sumie banalna - rodzinka z dwójką małych dzieci, ona wiecznie zajęta ich wychowywaniem, on dostaje świetnie płatną pracę pilota, zaś jego szefową jest niezwykle seksowna (w porównaniu do żony) pani biznesmen, która oczywiście chce pana uwieść. W tle są właśnie Święta Bożego Narodzenia, dużo śniegu, zwariowana podróż - ogólnie baardzo sympatyczna komedia. :) Taka idealna na Święta dla całej rodziny, bo pamiętam, że w dzieciństwie często ją właśnie razem oglądaliśmy. :)       3) "Ja Cię kocham, a Ty śpisz" 1995 r. - pierwsza na liście komedia zdecydowanie romantyczna z cudowną Sandrą Bullock, grającą kasjerkę w metrze. Pojawia się tam czasem facet, który szalenie jej się podoba, ale nie ma odwagi do niego zagadać (znamy to c'nie? ;p). Aż tutaj pewnego ranka przed Świętami obiekt jej westchnień wpada pod pociąg, spod którego ona go ratuje. Odwiedza go w szpitalu i mamy tutaj typową dla komedii karuzelę pomyłek, z której wychodzi, iż cała rodzina owego dżentelmena uważa ją za jego narzeczoną. Klops jest tym większy, że dżentelmen leży w śpiączce. I tą i tak już skomplikowaną sprawę mota jeszcze bardziej fakt, że brat pana ze śpiączki jest bardzo, ale to baaardzo fajny i coś ich do siebie ciągnie. ;) Więcej zdradzać nie będę, polecam zobaczyć samemu. :)     4) "To właśnie miłość" 2003 r. - klasyka gatunku, jedna z najcudowniejszych komedii romantycznych na świecie. Wzrusza niezmiennie od trzynastu lat i sprawia, że robi się zdecydowanie cieplej na serduszku. Kilka przeplatających się ze sobą historii, różne cudne wątki i absolutnie najpiękniejsza scena z karteczkami, gdzie zawsze upłaczę się jak bóbr. Dodatkowym plusem jest świetna ścieżka dźwiękowa, a także prawdziwie doborowe grono aktorskie - fantastyczny Alan Rickman, Liam Nesson, Hugh Grant jako premier Wielkiej Brytanii (sceny z nim są genialne, szczególnie jak tańczy ;p) i wielu innych. Polecam szczerze, jeśli jeszcze jest ktoś, kto tego nie widział. Tylko pamiętajcie, lepiej mieć zapas chusteczek pod ręką. ;)     5) "Holiday" 2006 r. - mój faworyt na tej liście, aczkolwiek mam wrażenie, że jest stosunkowo mało popularny u nas. Bardzo niesłusznie, bo jest to jedna z piękniejszych komedii romantycznych jakie widziałam. Historia dwóch kobiet, żyjących po dwóch stronach świata - Iris (Kate Winslet) mieszka w Anglii, zaś Amanda (Cameron Diaz) w słonecznym Los Angeles. Tuż przed Świętami jednej i drugiej sypie się życie i postanawiają skorzystać z opcji zamiany domów przez internet. Tak trafiają na siebie i dochodzą do wniosku, że to idealny pomysł. I tak Iris ląduje w LA, a Amanda na totalnie zaśnieżonej angielskiej wsi. Kluczowym motywem wymiany miał być fakt, że w okolicy nie ma zupełnie żadnych sensowych facetów, co oczywiście okazuje się nieprawdą i każda na jakiegoś trafia. I chociaż historie miłosne przedstawione w tym filmie są niebanalne i mogą się podobać, to moim absolutnie najukochańszym wątkiem, przy którym zawsze (ale to naprawdę zawsze) płaczę, jest ten z Iris i sympatycznym sąsiadem Amandy - starszym reżyserem. Historia jest tak niezwykle piękna, ciepła i serdeczna, że po prostu brakuje mi słów. Jeśli nie widzieliście tego filmu, to koniecznie nadróbcie tą zaległość. Naprawdę warto. <3         6) "Listy do M" 2011 r. & "Listy do M 2" 2015 - jedyne dwie polskie pozycje na liście, będące zarazem naszą swojską wersją hitu "To właśnie miłość". I powiem szczerze, to jedne z niewielu współczesnych polskich filmów, które naprawdę wyszły. Jedynka jest absolutnie bezkonkurencyjna, historie są świetne, oryginalne i ogląda się je bardzo przyjemnie. Dwójka jest kontynuacją, ale spotykamy też nowych bohaterów. Osobiście dla mnie w dwójce jest ciut za dużo Karolaka (którego uwielbiam jedynie w "Testosteronie"), ale da się przeżyć. Specjalnie dla tego zestawienia obejrzeliśmy drugą część przedwczoraj wieczorem i zdecydowanie bardziej świątecznie się zrobiło. A owca Matylda ma miejsce w moim serduszku po wsze czasy. :)      Każdy z tych filmów ma swój specyficzny urok, ale wszystkie są naprawdę warte obejrzenia. Jeśli zobaczycie, że gdzieś w telewizji będzie leciał któryś z nich, to serdecznie polecam zrobić sobie dobrą herbatkę (albo nalać sobie kieliszek wina), zgarnąć z lodówki stertę świątecznych ciast, opatulić się kocykiem albo przytulić się do kogoś bliskiego i razem obejrzeć. I tego Wam wszystkim życzę - takich prostych chwil pełnych miłości i domowego ciepła. :)~~Madusia. 

Co dobrego można zjeść na Słowacji?

wszedobylscy

Co dobrego można zjeść na Słowacji?

marcogor o gorach

Tęsknota i przeznaczenie. Pierwsze kobiety na ośmiotysięcznikach

Od dziecka lubię czytać. W czasach szkolnych, gdy czasu wolnego wbrew pozorom było najwięcej pochłaniałem książki bez opamiętania. Teraz, gdy sam piszę czasu jest mniej na dobrą lekturę, ale nie odmawiam sobie przyjemności czytania. Z racji swej ugruntowanej pasji w me ręce wpadają książki związane w jakiś sposób z górami. Kolejną pozycją, którą przeczytałem jest dzieło Diny Štěrbovej, czeskiej taterniczki i alpinistki od lat związanej z górami. Podjęła się ona bardzo ciekawego wyzwania, a mianowicie opisania zmagań kobiet z najwyższymi szczytami ziemi na przestrzeni ostatnich lat. Książka napisana z lekkością narracji i dużą dawką ciekawej wiedzy wciągnie każdego. Może być dobrym prezentem dla pań, np. na gwiazdkę, choć jej treść zainteresuje chyba wszystkich miłośników gór wysokich. Wydana została przez wydawnictwo Stapis, gdzie można ją zakupić online. Książka ta zdobyła nagrodę w kategorii „Historia wspinania i eksploracji” na XXI Festiwalu Górskim im. Andrzeja Zawady w Lądku Zdroju.  Na ziemi jest czternaście górskich masywów przekraczających magiczną granicę ośmiu tysięcy metrów. Podczas gdy mężczyźni zakończyli zdobywanie szczytów Korony Himalajów w latach sześćdziesiątych XX wieku, pierwsze kobiety stanęły na szczycie ośmiotysięcznym wiele lat później, gdy sukcesem zakończyła się japońska wyprawa na Manaslu w 1974 roku. Tęsknota i przeznaczenie to opowieść o pierwszych kobiecych wejściach na wszystkie ośmiotysięczniki, na szerokim tle zagadnień geograficznych, religijnych i politycznych, które stanowią nieodłączny aspekt wspinaczki w górach najwyższych. Autorka ciekawie i rzetelnie opisuje nie tylko niezwykłe historie bohaterek – te zakończone sukcesem, jak i te tragiczne – lecz również przemiany, jakie zaszły we wspinaczce wysokogórskiej w ostatnich dekadach. Dina Štěrbová przez czternaście lat gromadziła informacje o pierwszych kobietach, które stanęły na wierzchołkach górskich olbrzymów. Wiele bohaterek odwiedziła, żeby wysłuchać ich opowieści i zdobyć niepublikowane dotąd zdjęcia, a do niektórych faktów dotarła mozolnie przekopując przepastne archiwa różnych organizacji wysokogórskich. Losy pierwszych kobiet, które stanęły na ośmiotysięcznikach, często bywały bardzo złożone, nierzadko tragiczne, a spełnienie marzeń o himalajskich szczytach wymagało nie tylko ogromnej siły, wspinaczkowego mistrzostwa, determinacji, odwagi i ciężkiej pracy, lecz także umiejętności przezwyciężenia olbrzymiego obciążenia psychicznego. Niestety spełnienie „ośmiotysięcznych” marzeń często okupione było łzami i krwią, a nierzadko wymagało zapłacenia najwyższej ceny. Ta niezwykła książka jest opartą na rzetelnych źródłach historią wielkiej pasji, na którą składa się szereg niezwykłych biografii oraz dokumentacja trwającej dwadzieścia sześć lat odysei… Gorąco polecam na zimowe długie wieczory. Z górskim pozdrowieniem Marcogor Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

Macedońskie, grudniowe, jesienno-zimowe kadry

BAŁKANY WEDŁUG RUDEJ

Macedońskie, grudniowe, jesienno-zimowe kadry

Angkor. Trzy dni w raju

OOPS!SIDEDOWN

Angkor. Trzy dni w raju

Zamek w Lublinie

SISTERS92

Zamek w Lublinie

Podróżniczo

Dzieci odkrywają Śląskie – Barbara Salamon-Szympruch

Województwo śląskie jest pełne miejsc, które warto odwiedzić. Na północy Częstochowa, w centrum stolica województwa – Katowice, a na południu góry – Beskidy. Ale to nie wszystko. Śląskie jest pełne mniejszych i równie ciekawych miast i miasteczek, w których warto zatrzymać się, aby odkryć ich uroki. Właśnie o takich miejscach (i nie tylko) pisze Basia Salamon-Szympruch w przewodniku „Dzieci odkrywają Śląskie”. To subiektywny przewodnik dla rodzin z dziećmi po województwie śląskim. Mimo, że przewodnik jest „dla rodzin” to osoby samotnie podróżujące po śląskim na pewno znajdą tu coś dla siebie. „Przewodnik składa się z 21 rozdziałów opisujących miasta i miasteczka, w których znajdziecie atrakcje na co najmniej jednodniową wycieczkę. Wszystko zgodnie z położeniem geograficznym – jedziemy od północy na południe województwa śląskiego. Do tego opisałam miejsca, która znajdują się w ich najbliższej okolicy i mogą być ciekawym uzupełnieniem wyjazdu” – tak o przewodniku pisze autorka we wstępnie. I trudno się z tym nie zgodzić. O czym jest przewodnik? Podróż przez Śląskie zaczynamy od Częstochowy. Miejsce kojarzone głównie z pielgrzymek ma do zaoferowania znacznie więcej. Muzeum Produkcji Zapałek, Rezerwat archeologiczny, a w jej najbliższej okolicy – Folwark Kamyk czy Mstów, w którym zobaczyć można przełom Warty. Dalej, kierując się na południe odwiedzamy Żarki, gdzie odbywa się największy w okolicy targ. Jednak to, co przyciąga tutaj najbardziej to Szlak Kultury Żydowskiej. W północno-wschodniej części województwa warto zatrzymać się w Podzamczu. Jedna z najpopularniejszych miejscowości Jury Krakowsko-Częstochowskiej, która słynie przede wszystkim z ruin Zamku Ogrodzieniec i parku atrakcji Ogrodzieniec. Kolejnymi przystankami przed stolicą Śląska są Tarnowskiego Góry i Będzin, w którym nie sposób ominąć Wzgórza Zamkowego. I tak dojeżdżamy do Katowic. Miasto wojewódzkie to miejsce, na które warto poświęcić więcej niż jeden dzień. Poza słynnym spodkiem warto odwiedzić tu Muzeum Śląskie, Osiedle Nikiszowiec czy Centralne Muzeum Pożarnictwa znajdujące się w pobliskich Mysłowicach. Dalej przez Mikołów, Chorzów i Zabrze dojeżdżamy do Gliwic. Palmiarnia Miejska i Radiostacja Gliwicka to dwa najbardziej charakterystyczne miejsca, które nie sposób ominąć podczas zwiedzania Gliwic. Na śląskiej mapie dalej znajdują się Rudy i Żory, skąd szybko przedostajemy się do mojej ulubionej Pszczyny. Pisałam o niej we wpisie: Pszczyna – perła księżnej Daisy, czyli co warto zobaczyć w mieście. Z Goczałkowic-Zdrój autorka zabiera nas do Bielska-Białej. To kolejne miasto, które udało mi się odwiedzić podczas tegorocznego pobytu w Beskidach, dlatego w tym miejscu zaproszę Was do mojego wpisu: Bielsko-Biała – mały Wiedeń w Beskidach. Po wizycie w mieście Bolka i Lolka czekają na nas Górki Małe, Ustroń, Wisła i Żywiec – pierwsze miasto, które odwiedziłam będąc w Beskidach. Możecie o nim przeczytać tutaj: Żywiec – miasto, które zachwyca! 5 miejsc, które warto zobaczyć. Całość zamyka Trójwieś Beskidzka z Centrum Pasterskim w Koniakowie, Chatą Kawuloka w Istebnej i koniakowskimi koronkami. Przewodnik napisany jest w sposób jasny, prosty i czytelny. Autorka opisuje najważniejsze atrakcje w poszczególnych miejscowościach, nie skupiając się na takich elementach, jak ceny biletów, godziny otwarcia czy numery telefonów, bowiem te często ulegają zmianie. Jednak dużym plusem jest możliwość znalezienia w przewodniku adresów stron internetowych, które z reguły są najważniejszym źródłem informacji dla turystów. Bardzo przydatne są mapki zamieszczone w przewodniku. Na samym początku mamy jedną, główną mapę całego województwa, a przy każdej miejscowości jest dodatkowa mniejsza mapka. Forma wydania przewodnika także jest bardzo przyjazna – śliskie kartki, format zeszytowy jako brulion czy notes, czyli z kółeczkami pośrodku, dzięki czemu możemy składać go na pół bez obaw. Dla kogo? Pomimo tytułu i informacji na okładce, że jest to subiektywny przewodnik dla rodzin z dziećmi, nie do końca mogę się z tym zgodzić :). Oczywiście autorka opisuje atrakcje dostępne dla całych rodzin, ale osoby samotnie podróżujące po Śląskim także mogą korzystać z porad i atrakcji opisanych w przewodniku. Sama chętnie z niego korzystałam w czasie mojego wyjazdu w Beskidy. Mimo, że odwiedziłam tylko 3 z dostępnych w przewodniku miast, to z pewnością informację w nim zawarte bardzo mi się przydały.

Blogmas: dzień 7. -  zabawa razy tysiąc, czyli Połącz Kropki. :)

PO PROSTU MADUSIA

Blogmas: dzień 7. - zabawa razy tysiąc, czyli Połącz Kropki. :)

        I po Mikołajkach! ;) Bierzemy głębszy oddech i powoli zaczynamy szykować się do Świąt. Od kilku lat zawsze robię listę prezentów dla rodziny, żeby ułatwić im zadanie. Najczęściej znajdują się na niej oczywiście książki, bo prezenty to idealny moment, aby uzupełnić biblioteczkę (to, że nowe pozycje się już na niej nie mieszczą, nie ma absolutnie żadnego znaczenia ;p). W tym roku na liście pojawiła się dość nietypowa pozycja, bo nie jest to książka sensu stricte, ale pierwszy egzemplarz, który mam, tak mi się spodobał, że zażyczyłam sobie najnowszą edycję "1000x Połącz Kropki". I to właśnie o niej będzie dzisiaj słów kilka. Zapraszam serdecznie! :)        Jak widać na zdjęciu moje kropki składały się na zwierzątka. Do wyboru były także arcydzieła światowego malarstwa, ale padło jednak na zwierzątka, gdy tylko zobaczyłam ich okładkę. Ten piesek tak mi się spodobał, że zdecydowałam się praktycznie od razu. I nie pożałowałam. ;) Takie kropki kojarzą mi się z dzieciństwem, gdy była to bardzo popularna rozrywka i chyba nawet gdzieś w otchłaniach mojej pamięci mam takie wspomnienie, że mama sama mi je robiła. A tutaj dostajemy od wydawnictwa Insignis absolutnie fantastyczną wypasioną wersję, którą pokochałam z całego serduszka.          Po pierwsze - ten format! Sto razy tak, bo dzięki temu nie trzeba dłubać ani też szukać zbyt długo kolejnych kropek. Jakoś inne książki pełne kropek dostępne na rynku, mimo fajnych pomysłów, przegrywają wielkością. Tutaj jednak ma ona znaczenie, uwierzcie. ;ptak prezentuje się obrazek na samym początku, zanim zaczniemy go wypełniać.          Po drugie - każda setka kropek ma swój kolor. To też rozwiązanie baardzo dobre, ułatwiające zabawę, ale zdecydowanie jej niepsujące. I tak zwykle za kolejną kropką trzeba się porozglądać, ale przynajmniej wiemy, czego szukać. Kolorkom też mówię tak! ;)króliki w wersji kropkowanej. :)lisek.nie mogło też zabraknąć pandy. ;)         Po trzecie, ale właściwie najważniejsze - istnieje możliwość bezproblemowego wyrwania pojedynczego obrazka z książki tak, aby zdecydowanie łatwiej móc łączy kropki. I tutaj ogromne brawa za pomysł (a przecież tak prosty i wydawałoby się logiczny), bo przy takich rozmiarach o wiele łatwiej jest sobie po prostu kartkę wyrwać, położyć na stole i obracać w dowolne strony w zależności od tego jak wychodzi nam połączenie. Jestem zaskoczona, że nikt wcześniej na to nie wpadł, bo naprawdę ułatwia to całą sprawę i pozwala się cieszyć zabawą w pełni, a nie irytować, że w pewnym momencie książka nam się nie chce odpowiednio wygiąć. ;/świniaka nie mogło zabraknąć. :)      Za cenę 40 zł dostajemy dwadzieścia obrazków zwierzątek oraz duży plakat o wymiarach 48 x 35 cm. Nie da się ukryć, że książka Thomasa Pavitte jest jedną z droższych pozycji kropkowych dostępnych na rynku, ale też najlepszą. I mam nadzieję, że czekające na mnie pod choinką "Pejzaże miast" potwierdzą wyjątkowość tych kropek. ;)jest i cały piesek. :)         Na zakończenie jeszcze ocena. Zastanawiałam się nad systemem oceniania poszczególnych pozycji i doszłam do wniosku, że skala będzie wynosiła od 1 do 10, gdzie jedynki totalnie nie polecam, zaś dziesiątka podbiła moje serduszko i polecam ją szczerze, zawsze i wszędzie. Do tego jako zobrazowanie oceny będzie zawsze któraś ze świnek. I dzisiaj - uwaga, uwaga...10/10, bo jaram się kropkami w wersji 1000 jak Kluska ogórkiem. <3~~Madusia.

WOJAŻER

#SztukaPodróżowania: Podróże na etacie. Jak co roku spędzać pięćdziesiąt dni w podróży?

Poniekąd lubię zimę. Z jednej strony, przez wszystkie minione lata, spędzałem ją poza Polską. Czasami śniegu nie widziałem tak długo, że w 2014 musiałem polecieć na Arktykę, aby przypomnieć sobie jak wygląda. Z drugiej strony, jeśli już spędzam ją w kraju, jest to czas, gdy z przyjemnością zasiadam do swojego biurka, gdyż za oknem panuje jedna, wielka, wszechogarniająca czerń. To stan, który sprawia, iż bez wyrzutów sumienia, które pojawiają się w okresie letnim, człowiek czyta, pisze, pije wino, znów pisze i czyta. Bo cóż lepszego ma do zrobienia? Ten czas pchnął mnie w kierunku pomysłu na nową serię, w której chciałbym opowiedzieć Wam o praktycznej stronie naszego podróżowania. Myśl o tej serii to nie tylko wynik zimy, ale także statystyk z prywatnych wiadomości, które otrzymywałem w ciągu ostatnich kilku lat. Te, bardzo cenne rzeczy, jakimi są maile od czytelników, uświadomiły mi, że coś, co jest oczywiste w świecie intensywnie podróżujących, lub też świecie podróżników po prostu, nie musi koniecznie być tak samo oczywiste dla ludzie spoza, nazwijmy to, „towarzystwa”. Dlatego też postanowiłem, otwierając serię #SztukaPodróżowania, …

Biegun Wschodni

Noszenie dziecka w chuście zimą. Kurtka dla dwojga czy ocieplacz?

Kiedy nastają pierwsze chłody, na grupach dyskusyjnych lawinowo pojawiają się pytania o to w co się (i dziecko) ubrać, aby przetrwać jesień i zimę z dzieckiem w chuście. Rodzą się wątpliwości, czy chusta ma być na kurtce, czy pod kurtką, czy ubierać dziecko w kombinezon, czy lepiej jakoś ocieplać z zewnątrz. A jeśli z zewnątrz… Artykuł Noszenie dziecka w chuście zimą. Kurtka dla dwojga czy ocieplacz? pochodzi z serwisu Biegun Wschodni | Blog podróżniczo - turystyczny ze startem w Rzeszowie.

Kami and the rest of the world

Telc – the UNESCO gem of Czech Republic

I don’t remember when I first learnt about Telc, Czech Republic but when I did this cute little town made it to the top of my bucket list. Rows of beautiful colorful houses looked just too beautiful to be true and I just had to visit Telc to see if they really are that perfect. […] Post Telc – the UNESCO gem of Czech Republic pojawił się poraz pierwszy w Kami and the Rest of the World.

Panama duszna i zielona – w tropikalnym lesie

SZWEDACZ

Panama duszna i zielona – w tropikalnym lesie

kusiewbusie

Borneo wolontariat

W trzeciej części historii o TRACC wypada wspomnieć o tym jak tam się dostać, co robić, jak żyć, jakie są warunki i jak wygląda czas...

Prezenty last minute, na które wydasz mniej niż dychę

URLOP NA ETACIE

Prezenty last minute, na które wydasz mniej niż dychę

Świątynia Wang w Karpaczu

SISTERS92

Świątynia Wang w Karpaczu

Plecak i Walizka

Miesiąc 4: koniec tej podróży

Wyjechałam z Polski 4 miesiące temu. Pisałam wtedy, że jadę w wielką podróż dookoła świata bez pieniędzy. Taki był pierwotny zamysł – okrążyć świat tak w dwa lata, a może nawet bez limitu czasu. Bez pieniędzy w sensie takim, że bez wypchanego portfela w momencie wyjazdu, ale zarabiając pieniądze z drogi. Ale wiecie, ja chyba […] Post Miesiąc 4: koniec tej podróży pojawił się poraz pierwszy w Plecak i walizka.

Blogmas: dzień 6. - Mikołajki: Nie kupuj, adoptuj! :)

PO PROSTU MADUSIA

Blogmas: dzień 6. - Mikołajki: Nie kupuj, adoptuj! :)

          Mikołajki dzisiaj! Dzień pełen prezentów i sympatycznych brzuchatych dżentelmenów ubranych na czerwono. Pamiętam z dzieciństwa te wszystkie emocje, gdy budziłyśmy się rano bez żadnych protestów (to zdecydowanie taka jedyna sytuacja w ciągu całego roku ;p) i szybciutko się rozglądałyśmy czy był Mikołaj i czy zostawił gdzieś jakieś prezenty. I przyznam szczerze, że rodzice mieli fantazję w wymyślaniu miejsc, gdzie by je tu schować, także było wesoło. Teraz wiadomo, że nie ma już takiej magii, ale prezenty zawsze fajnie jest dostawać, nie będę tego ukrywała. A że często wśród prezentów znajdują się zwierzątka, postanowiłam dzisiejszą notkę poświęcić właśnie im. Nie zawsze jest to dobry prezent dla dziecka (czy też dorosłego ;p), ale jeśli już się na taki zdecydujemy to nie kupujmy, tylko adoptujmy zwierzęta. I opowieść mikołajkowa właśnie będzie o pewnej adopcji i o tym co z niej wyszło. I o tym też, że warto pomagać! :)       Odkąd sto lat temu dostałam właśnie na Mikołaja pierwszą świnkę morską, te właśnie zwierzątka ukochałam sobie szczególnie mocno. Stąd też nic dziwnego, że gdy nieco podrosłam i przeniosłam się do Krakowa marzyłam, żeby i w moim domku była świnka. Trochę to trwało, ale wreszcie ponad dwa lata temu w październiku udało mi się namówić Tomasza na świntucha. Jednego. Pojechaliśmy do różnych sklepów zoologicznych, żeby znaleźć tą jedną jedyną. Tak właśnie pod naszym dachem znalazła się Kluska. Co prawda, była malutka, chudziutka i szalenie strachliwa, ale wiedzieliśmy, że ma potencjał na bycie Kluską. ;)pierwsze chwile w nowym domku. :)największa życiowa miłość Kluski - ogórek. :)             Szybko jednak doszliśmy do wniosku, że Kluska sama będzie się nudzić (no dobra, JA doszłam do takiego wniosku, Tomasz jedynie kiwał głową ;p) i tutaj narodził się pomysł adopcji. Już wcześniej bardzo interesowałam się tematem świnek i robiącym absolutnie fantastyczną robotę Stowarzyszeniem Pomocy Świnkom Morskim. Chwilami aż coś mnie brało, gdy czytałam historie, które przeżywali ludzie znajdujący świnki morskie wyrzucone na śmietnik w zimową noc (co nawiasem zdarzyło się znów kilka dni temu w Radomiu) i w różnych podobnych okolicznościach. Nie będę mówiła głośno co powinno się robić ludziom wyrzucającym jakiekolwiek zwierzęta, ale są to zdecydowanie bardzo nieładne rzeczy. Na stronie Stowarzyszenia znajduje się mnóstwo ogłoszeń o tzw. tymczasach, czyli świnkach, które można adoptować. Przez kilka tygodni studiowałam tą zakładkę bardzo wnikliwie, żeby znaleźć kogoś pasującego do Kluski. Musiała to być dziewczynka (albo też wykastrowany chłopiec, bo świnek nie wolno rozmnażać) i stwierdziłam, że fajnie byłoby gdyby była podobna kolorystycznie. ;) Była jedna taka idealna - Natka miała na imię i znajdowała się w domu tymczasowym w Mińsku Mazowieckim. Napisałam do jej opiekunki, powymieniałyśmy trochę wiadomości, umówiłam się też z wolontariuszką z Krakowa, której zadaniem było sprawdzenie w jakich warunkach będzie świnka mieszkała i ogólnie czy mamy w ogóle o nich pojęcie. Dziewczyna była szalenie sympatyczna i równie mocno zafiksowana pozytywnie na punkcie świnek, więc spotkanie było właściwie formalnością. Dostaliśmy zgodę i ruszyliśmy przed Wigilią do Mińska Mazowieckiego po Natkę. Nie chcieliśmy jeszcze nikomu mówić, co planujemy, więc nasza droga wyglądała wesoło - wyjechaliśmy z Krakowa z Kluską, żeby zostawić ją u moich rodziców w Częstochowie, po czym śmignęliśmy do Mińska, dostaliśmy Natkę, wróciliśmy do Częstochowy, gdzie Tomasz nas zostawił i wrócił do Krakowa. Szalony to był dzień, ale też bardzo szczęśliwy. Podpisaliśmy papiery adopcyjne, dostaliśmy milion dobrych rad i teraz przed nami była najtrudniejsza część - łączenie świnek! ;)takie lokum przygotowaliśmy naszym świntuchom w Krakowie. ;)         Łączenie nie jest wcale takie proste, z czego nie zdawałam sobie sprawy. Myślałam, że przebiegnie to trochę łatwiej, a tutaj się działo. Najpierw wykąpaliśmy je obie, żeby zneutralizować zapachy, daliśmy obwąchać się wzajemnie i wsadziliśmy do klatki. I się zaczęło. Wrzaski, piski, kręcenie tyłeczkami, lekkie gryzienie, czego tam nie było. Jeszcze Kluska była prawie dwa razy mniejsza i nie bardzo sobie radziła, także Natka (przerobiona szybko na Nataszkę) podporządkowywała ją sobie dość łatwo. Ale pierwsze trzy dni były koszmarne i nawet się zastanawiałam czy nie trzeba będzie Nataszki odwieźć z powrotem. Na szczęście później się uspokoiły i starały się raczej nie wchodzić sobie w drogę. ;) W Krakowie poszło z łączniem trochę łatwiej, bo obie były w nowej klatce, która też swoimi rozmiarami pozwala im obu na spokojne życie. ;p Każda ma swój domek i swój kocyk, chociaż korzystanie z nich wygląda tak, że kto pierwszy ten lepszy. ;) Wypuszczamy je też na spacery, żeby sobie połaziły po mieszkaniu, chociaż początkowo za tym nie przepadały, ale ostatnio coś im się pozmieniało i chętnie tuptają. ;)Nataszka w kąpieli.Kluska w kąpieli.pierwsze spotkanie.         Za kilkanaście dni miną dwa lata odkąd dziewczynki są razem i mogę powiedzieć, że dogadały się. Miłości jakiejś wielkiej na pierwszy rzut oka nie ma, ale gdy tylko się wystraszą, to od razu lecą do siebie, bo wiadomo, że w kupie raźniej. ;) Uważam, że decyzja o adopcji drugiej świnki była świetnym pomysłem, bo Kluska nie czuje się samotna, a i Nataszka, gdy tylko przestała się nas bać, stała się niezwykle sympatyczną świnką. Czasem zdarza się jej ugryźć, ale jedynie gdy się wystraszy albo kogoś nie zna. ;) Wiem, że nie zamieniłabym jej na żadną inną. :) Zwłaszcza że ostatnio dostała jakiejś infekcji i było trochę strachu, wizyty u weterynarza, podawanie leków strzykawką do pyszczka siedem razy dziennie (przy czym tylko jedna jej na tyle smakowała, że łaskawie pozwalała sobie podać, przy reszcie była prawdziwa walka dwóch ludzi kontra jedna świnka, która często wygrywała pojedynki ;p), a ostatnio rozdrapała sobie strupka po zastrzyku i trzeba było z nią siedzieć pół nocy i pilnować, żeby sobie nie drapała plecków, bo ją to strasznie bolało. Prawie jak z dzieckiem. ;) A do tego tak się dziewczyny wycwaniły, że jak tylko ktoś podchodzi w kierunku lodówki (już nawet nie trzeba jej otwierać), to rozlega się przeciągły donośny kwik oznajmujący, że trzeba coś dobrego śwince dać. Najlepiej ogórka, bo nic innego nie wchodzi tak dobrze jak on. Naprawdę, dwie świnki to podwójna radość i mogłabym opowiadać o nich bez końca. ;)nakarm człowiek!         Na zakończenie słów kilka o Stowarzyszeniu, które od czasu do czasu organizuje różne akcje pomocowe, bowiem świnek przybywa, a niestety zdecydowana większość, która trafia pod ich opiekę, potrzebuje pomocy weterynaryjnej. A wiadomo, że ona kosztuje i to chwilami niemało. Dlatego też polecam Wam szczerze różne ich aukcje, zakup kalendarza (teraz na nowy rok taki kalendarz z cudnymi świniakami to fajny prezent) czy też wirtualną adopcję. Wtedy możemy pomóc konkretnej śwince, której niestety z różnych względów sami nie możemy wziąć do domku. A najfajniej jest oczywiście zaadoptować taką świnkę czy też świnki, bo one potrafią się odwdzięczyć (może nie tak jak psy, ale też). Generalnie, warto zawsze zrobić coś dobrego dla zwierzątek (nie muszą to być koniecznie świnki, działa mnóstwo podobnych stowarzyszeń czy schronisk), bo mogą liczyć tylko na nas. A dobro powraca, pamiętajcie o tym! :)tutaj właśnie Nataszka pozująca z zakupami dla Stowarzyszenia. :) ~~Madusia & Kluska & Nataszka & Tomasz, który dzielnie znosi te wszystkie trzy baby. ;) 

14 edycja KFG – była moc, wzruszenia i inspiracje!

Obserwatorium kultury i świata podróży

14 edycja KFG – była moc, wzruszenia i inspiracje!

Toksyczna skóra z Hazaribag – recenzja filmu

Obserwatorium kultury i świata podróży

Toksyczna skóra z Hazaribag – recenzja filmu

Dzięki Fundacji Kupuj Odpowiedzialnie mogłam obejrzeć film przed jego pokazem w Warszawie 8-go grudnia w Kinie KC. Miło mi, że jako bloger poruszający tematy podróżnicze mogę Wam opowiedzieć o moich wrażeniach z filmu. Chcę Wam powiedzieć, że podejmowanie tematów trudnych można traktować jak ogromne wyzwanie. Ten film porusza bardzo trudny temat – ciężką pracę ludzi w Bangladeszu przy obróbce skóry w warunkach niegodziwych, strasznych, przekraczających jakiekolwiek normy.  Na obrzeżach Dhaki, stolicy Bangladeszu, znajduje się gigantyczny slums Hazaribag. Mieszka w nim około 500 tysięcy osób będących tanią siłą roboczą dla garbarni dostarczających skórzane wyroby do Europy. Ludzie żyją tu w biedzie i ubóstwie. Zazwyczaj ich domami są slamsy. Łapią się każdej pracy, chociaż wiele osób pozostaje bezrobotnych. Nie raz nie stać ich na jedzenie w ciągu dnia, już nie wspomnę o innych podstawowych kwestiach, które mają przytrzymać człowieka przy życiu. Życie za wszelką cenę … Powyższe stwierdzenie wydaje się być dość przewrotne, bo cena życia codziennego sanowi tu około 2 euro jak nie mniej zarobku za ogrom pracy wykonanej w ciągu dnia. W filmie pokazana jest historia młodej kobiety, ale także innych jej kolegów z pracy. Na niej jednak skupia się główny temat. Nasza bohaterka żyje bardzo skromnie, wychowuje z mężem córeczkę. W domu jest ich wiele. Nie stać ich praktycznie na nic, ale by żyć muszą pracować. Kobieta zajmuje się odcinaniem zniszczonych resztek z płatów skóry. Z minuty na minutę serce mi pęka podczas oglądania tego filmu. Nie będę opowiadała całej historii, bo powinniście wybrać się na ten film i sami tego doświadczyć. Nie mniej jednak … boli.W dokumencie do dialogu zaproszeni są ludzie z różnych środowisk. Pracownicy, ludzie ze świata polityki, ochrony środowiska a także rodzina kobiety. Zobaczycie w jakich warunkach ludzie pracują by zarobić na miskę ryżu. Zobaczycie jak wygląda ich codzienność. Jak żyją, co jedzą. Jak spędzają czas. Być może zrobi Wam się źle, że właśnie patrząc na ten film siedzicie w ciepłej sali czy domu, ubrani od stóp do głów, zrobi Wam się źle że jesteście najedzeni, że czeka na Was potem kolejny posiłek. fot. http://www.terradituttifilmfestival.org/ Problem jest globalny  Dramat pracy w takim miejscu nie polega tylko na tym, iż ludzie mają warunki niegodziwe, i zarabiają zbyt mało. Cały proces przygotowania skór do produkcji np. butów to szereg niekorzystnych działań dla środowiska, a co za tym idzie zdrowia i śmiało mogę napisać życia. Nie do pojęcia jest dla mnie, że żyjemy w XXI wieku, gdzie ludzie nadal w krajach trzeciego świata pracują w taki a nie inny sposób. Nie rozumiem, dlaczego skupiamy się na „taniej sile roboczej” kosztem zdrowia i życia społeczeństwa, tylko po to by mieć ładne ciuchy lub buty. Mamy przecież dostęp do „nowoczesności”. Jak zwykle chodzi o pieniądze. Lepiej poszukać „roboli”, którzy niskim kosztem odwalą robotę a w Europie i innych rozwiniętych krajach biznes dzięki temu przetrwa. Co możesz zrobić? Wydaje się, że jako jednostka nic. I jest w tym wiele racji, ale dzięki takim filom jak ten poszerzamy swoją wiedzę. Świadomość. To bardzo ważne słowo. Bardzo często nie mamy świadomości o tym, co dzieje się „obok”. Siedzisz w wygodnym fotelu, popijasz kawę, stukasz coś w laptopie – w tym samym czasie młoda kobieta z filmu i tysiące innych ludzi stoi po łydki w chemikaliach do kolorowania skóry, wdychając okropny odór i ciężko fizycznie pracując walczą o przetrwanie. Ty zamykasz laptopa i idziesz na obiad do restauracji. Oni wychodząc z fabryki wracają do domu, karmią ostatkami ryżu rodzinę i wierzą, że jakoś przetrwają. Te fakty są przerażające. Od jakiegoś czasu śledzę tematykę nielegalnej pracy na Wschodzie, gdzie w ogromnych fabrykach ludzie pracują przy produkcji obuwia czy ubrań w warunkach ekstremalnie strasznych. Staram się „kupować odpowiedzialnie”. Zwracam uwagę na metki. Trudny jest dla mnie wybór co robić? Bo gdy widzę na metce ” Made in Bangladesh” to ściska mnie w żołądku. Kupić ? – jak kupię, to nadal „daję” pracę tym ludziom, a jak nie kupię to odbieram im właśnie miskę ryżu. W wielu sieciówkach ceny są dla nas korzystne, stąd robimy w nich zakupy. Nie każdego stać na ekologiczne lub bardzo markowe ciuchy, które produkowane są całkiem innych warunkach. Sieciówki ulokowały swoje produkcje na Wschodzie i to właśnie tam małym kosztem robi się wielki biznes. Trudno jest się dostosować i zdecydować. Można jednak starać się ograniczać. Odpowiedzialnie podchodzić do tematu zakupów. Sprawdzać sklepy czy nie było kiedyś z nimi afer związanych z nielegalną pracą ludzi lub pracą w trudnych warunkach. Mam nadzieję, że ten film Was poruszy i da do myślenia. Chciałabym abyście kupowali odpowiedzialnie. Rozmawiajcie z innymi na ten temat. Im więcej osób zrozumie na czym polega problem, tym łatwiej będzie walczyć z problemem. Chciałabym by kiedyś w tych krajach powstały normalne i godziwe miejsca pracy. Pokaz filmu „Toksyczna skóra z Hazaribag” odbędzie się 8 grudnia (czwartek) o godz. 19:00 w Kinie KC (ul. Nowy Świat 6/12). Po pokazie odbędzie się spotkanie „Wyprodukowano w Azji, czyli skąd pochodzą nasze buty?”.  Kategoria: Książki i filmy Tagged: bangladesh, niegodziwa praca, pomoc dla innych, produkcja butów azja

Meksyk pierwszego dnia czyli same schody

JULEK W PODRÓŻY

Meksyk pierwszego dnia czyli same schody

,,Księgarenka przy ulicy Wiśniowej” Praca zbiorowa

SISTERS92

,,Księgarenka przy ulicy Wiśniowej” Praca zbiorowa

Blogmas: dzień 5. - zima na ramiona moje spadła. :)

PO PROSTU MADUSIA

Blogmas: dzień 5. - zima na ramiona moje spadła. :)

           Przymroziło dzisiaj w Krakowie, chyba pierwszy taki mróz w tym roku. Oczywiście przekłada się to na słynny już krakowski smog, który niedługo popularnością przebije smoka wawelskiego. Na moim nieco brudnym oknie kuchennym szron namalował piękne wzory, zaś cała okolica widoczna z niego pokryta jest równie delikatną białą mgiełką. Przyznam szczerze, że wygląda to całkiem nieźle, ale i tak nic nie mnie przekona, żebym polubiła zimę. Nie ma takiej możliwości, mnie musi być ciepło i koniec. I jeszcze słońce, bez słońca mi smutno. ;p Ale żeby nie było, że zimą tylko i wyłącznie kocykuję i siedzę w domu, dzisiaj na blogmasie pojawi się sporo zimowych krajobrazów. I szykujcie się na jutro, mikołajkowa opowieść będzie naprawdę dla mnie ważna. :)zdjęcie nieocenionej Oli. F. <3        Najgorsza wg mnie jest zima w mieście. Wiadomo, ośnieżone drzewa, metrowe zaspy, uroczy szron - wszystko pięknie wygląda zza okna, gdy siedzimy otuleni kocem, w rękach grzeje się kubek herbaty, a na nogach mamy puszyste skarpetki. Mnie jednak zawsze ta pora kojarzy się z przemoczonymi butkami, wiatrem od którego marznie mój wielki nos i kostnieją łapki nawet mimo rękawiczek. Takiej zimie mówię stanowcze nie! ;) Na szczęście, w tym roku jeszcze nie zdarzały się aż tak fatalne dni, a jeśli były, to mogłam sobie pozwolić na zostanie w domu, więc może patrzę na nią ciut łaskawiej niż zwykle. ;) Ale są te miejsca w mieście, szczególnie w Krakowie, gdzie zima może się prezentować naprawdę pięknie. I te właśnie zobaczycie zaraz na zdjęciach. :)zima z okna - widok z akademika na Podgórzu.mój ulubiony zamek w zimowej odsłonie.widok z Parku Bednarskiego w Podgórzu.Podgórze.Kurdwanów w śniegu. :)lodowisko. ;p a dokładniej mój powrót z pracy kilka lat temu. ;)           Taka zima nie wygląda źle, może poza ostatnią, ale nie ukrywajmy - w mieście nie za bardzo można ją docenić. Najpiękniej zima wygląda w górach, co odkryłam dopiero w zeszłym roku. Co prawda był to początek kwietnia, ale nie bądźmy tacy szczegółowi, śniegu było po kolana, a czasami nawet więcej. I tutaj przyznam szczerze - zachwyciły mnie te widoki, a dzięki górskim butom nawet szczególnie mocno nie przemokłam. Zresztą, traktowałam to wtedy w charakterze zabawy i nawet mokre skarpetki nie przeszkadzały mi w zachowaniu dobrego humoru. A widoki były piękne, rzekłabym, że wręcz baśniowe. :)          Kiedyś też przypadkiem znaleźliśmy zimę piękną razem z Tomaszem, gdy wyprawiliśmy się na Jurę. Tam również prezentowała się absolutnie przeuroczo i podbiła nasze serduszka. Także przy okazji wyjazdów sylwestrowych czasem zdarzało się nam ze znajomymi wyjść na spacer, ale tam akurat były to dość rzadkie momenty, woleliśmy jednak czas spędzać w domku. ;) zamek Ogrodzieniec. :)Madusia sto lat temu gdzieś w okolicy Jordanowa. ;p          Także, mimo postawionej na samym początku tezy, że nie lubię zimy, okazuje się, że ma ona kilka naprawdę ładnych oblicz. :) Wystarczy zostawić za sobą większe miasta, wyjechać kilka/kilkanaście kilometrów dalej i już można się nią zachwycać. Oczywiście po uzbrojeniu się w ciepłe buty, kurtkę itp. ;) Ale zimie w mieście mówię stanowcze "nie"! ;pPs. pamiętajcie, żeby jutro wpaść na bloga! :)~~Madusia.