JULEK W PODRÓŻY
Kartka z podróży. W drodze na Kubę (o przygotowaniach, awaryjnym lądowaniu i pierwszym szoku na miejscu)
Tradycyjnie już tablica moim znakiem rozpoznawczym Zanim na Kubę to najpierw przygotowania. Z racji rozrzutu grupy po całej Polsce – trzymanie kontaktu i szybkość w uzyskiwaniu potwierdzeń (w tamtym okresie – rok 2010) stanowi wyzwanie. Wyobraźcie sobie taką sytuację. Sprawdzam cenę, podejmuję rezerwację i czekam, aż się każdy wypowie. SMS jest jedyną formą kontaktu bo zazwyczaj wszyscy siedzą w robocie i ni jak idzie się dodzwonić. Realia na Kubie Jak już mam wszystkie decyzje i akcepty na tak. Następuje mój ulubiony moment – płatność i oczekiwanie na potwierdzenie nabycia biletów. Moja karta nie zadziałała, kolegi też, więc trzecia z rzędu osoba udostępniła nam swój limit, aby wszystkie bilety kupić. A można się nieźle walnąć przy rezerwacji – co też czynię przy dwóch pierwszych biletach i tym samym rozdzielam grupę na dwa różne loty. Póki jeszcze jest retro, każdemu gorąco polecam wizytę na tej wyspie FUCK – zauważyłem, że coś jest nie halo zaraz po kliknięciu kupuj. No to teraz telefon do Niemiec (bo tam jest biuro obsługi klienta) i łączonym niemiecko – angielskim tłumaczymy o co chodzi i prosimy o zmianę dla mnie i kolegi. Witamy na Kubie Gdy i to jest dopięte, wysyłamy maila do całej grupy: Hej, Po kilku kieliszkach wina, i małym zamieszaniu z kartami - Paziówna jest sponsorem wszystkich biletów lotniczych:-)DZIĘKUJEMY!!!! Udało się zmienić też lot mnie i Julkowi (po rozmowie z Panią Albiną:-)w łamanym niemiecko - angielskim) i lecimy już wszyscy razem:-) Jednym samolotem i cena jak się okazuje też ta sama= uffffffffffff!!! Wyszło 1614 Euro na 2 osoby - czyli po 807 euro na osobę Nie mamy możliwości rezerwacji miejsc tak jak to było w locie do Indii - więc po prostu we Frankfurcie musimy zrobić zadymę przy okienku i już. Lecimy boeingiem 767 - 300(ciut mniejszy niż ten do Indii). No to jednym słowem - ahoj przygodo ponownie:-)! Miłego wieczoru - albo raczej nocy! I tak to się wszystko zaczęło. Lecimy liniami Condor Air – ponoć dobre (spółka córka Lufthansy) – sprawdzimy. W dniu wylotu na Lotnisku Okęcie okazuje się, że otrzymujemy tylko boarding card na lot do Frankfurtu a dopiero w Niemczech otrzymamy kolejny bilecik. Kamienice bajkowe W Niemczech przy stanowisku z biletami jest taka rozpierducha, że aż się dziwie bo przecież „Ordnug muss sein”, ale nie tym razem. Tutaj dochodzi do regularnej walki o pierwszeństwo zdobycia biletu – jak widać chartery wszędzie na świecie mają podobny typ klienta. W końcu siadamy w samolocie i rozpoczyna się kołowanie. Ponieważ jest to charter, napoje alkoholowe są ekstra płatne – no trudno, jakoś przeżyjemy. Po jakiejś godzinie od startu – gdzieś nad Paryżem, gdy wszyscy już zaczynaj być rozluźnieni, rozlega się głos kapitana: Szanowni Państwo z powodu zdiagnozowanej usterki (oficjalnie popsuła się nawigacja co uniemożliwia loty nad oceanem) jesteśmy zmuszeni zawrócić do Frankfurtu i awaryjnie lądować na lotnisku. Zaczyna się zamieszanie, personel pokładowy szybciutko sprząta to co już zaczął roznosić, gdzieś nad Menem rozpoczynamy zrzucanie paliwa i szykujemy się do lądowania. Ustrój polityczny choć niezmienny od lat, to widać powolne modyfikacje dla mieszkańców Cisza w samolocie jak makiem zasiał, kto może wygląda przez okno – jakby to miało w czymś pomóc i spokojnie dotykamy kołami pasa lotniska. O dziwo, nie wypuszczają nikogo z samolotu, tylko naprawiają go przy pełnym obłożeniu. Kilka godzin później, gdy usterka zostaje usunięta, paliwo ponownie zatankowane – startujemy. Kolejny komunikat od Kapitana: Szanowni Państwo, w ramach przeprosin za całą sytuację linie lotnicze chcąc zrekompensować niedogodności podczas całego rejsu będą serwować napoje alkoholowe za darmo. I to jest jakiś plus tego całego opóźnienia. Kolejne godziny lotu upływają już spokojnie. Międzynarodowy port lotniczy w Hawanie Lądowanie w Hawanie jest w późnych godzinach nocnych (tego nie przewidzieliśmy) I od razu pierwsze skojarzenie, które rodzi się w głowie – czas się cofnął!!!! Chcieliśmy to mamy. Przechodzę przez ochronę bezpieczeństwa, wręczam paszport, uśmiecham się do zdjęcia i już – mogę wejść na teren Kuby. Acha, dostaję dokument (taka luźna karteczka z wpisaną datą wjazdu – przy wylocie mam ją oddać, inaczej nie wyjadę z kraju)!!! SICK Na koniec sprawdzają mi plecak i zabierają każdy ślad jedzenia jaki w nim znajdą – obowiązuje bowiem całkowity zakaz wwożenia żywności. Jest biednie, ale oni innego życia nie znają Nasza ekipa liczy 7 osób. Więc wyzwaniem będzie ogarnianie towarzystwa oraz każdy z możliwych transferów, o czym przekonujemy się już chwilę po wymianie pieniędzy na lokalne peso convertible (taka waluta specjalna dla turystów – kto starszy pamięta jak w Polskich Pewexach płaciło się bonami towarowymi PeKaO lub walutą wymienialną), gdy przychodzi do zamówienia taksówki. Gdy już jesteśmy zapakowani – rozpoczyna się „szaleńcza” jazda ciemnymi ulicami Hawany. Momentami ekscytacja, a potem strach Ciemno, pomarańczowa poświata pojedynczych latarni, odblaski w kałużach, majaczące sylwetki przechodniów, ciemne zjawy w podcieniach zrujnowanych domów. Obrazki rodem z jakiegoś kryminału albo lepiej horroru – i my w środku tej scenerii. Wszystko wydaje się opustoszałe, zniszczone i po prostu straszne!!!! Jeszcze popularny środek transportu Kierowca się zatrzymuje nagle: Jesteśmy na miejscu – oznajmia Czuję jak żołądek podchodzi mi do gardła – Upss Spoglądam na obdrapany budynek – w jego wnętrzu znajduje się nasze pierwsze lokum – casa particulare. Ostatnie piętro, strome schody i my z wypchanymi walizkami – ahoj przygodo??