8 powodów, dla których warto odwiedzić Barcelonę

Podróżniczo

8 powodów, dla których warto odwiedzić Barcelonę

Barcelona była pierwszym, europejskim miastem, do którego wybrałam się na własną rękę, bez biura podróży. Zachwyciła mnie od pierwszego wejrzenia. Jestem przekonana, że nie udało mi się odkryć wszystkich jej uroków, dlatego na pewno kiedyś tam wrócę. Póki co chciałabym przekonać Was do odwiedzenia Barcelony. 1. Miasto fiesty Mieszkańcy Barcelony uwielbiają święta i różnego rodzaju uroczystości. W ciągu roku obchodzą ich ponad 140. Większość z nich ma charakter religijny, jednak zdarzają się także takie, które kultywują ludowe tradycje czy upamiętniają wydarzenia historyczne. Wśród najważniejszych wydarzeń można wymienić Carnestoltes – jest to ostatni tydzień karnawału, który wypełniają barwne pochody w historycznych strojach. W kwietniu Sant Jordi – uroczystości na cześć św. Jerzego, patrona Katalonii. Ramblas w Barcelonie tego dnia zamienia się w wielki, przystrojony różami targ pełen straganów z książkami. W maju warto zobaczyć uroczystości związane z Bożym Ciałem. Dominują wówczas parady przebierańców – olbrzymów i stworów o wielkich głowach. We wrześniu Barcelona obchodzi swój La Merce – święto Matki Boskiej Miłosierdzia, która jest patronką Barcelony. Jest to najważniejsze święto w roku, trwające cztery dni. Wówczas trwają uliczne tańce, pochody z diabłami, smokami czy olbrzymami i bestiami o wielkich głowach. Rok świętowania kończy Boże Narodzenie. Warto przyjechać wtedy na targ akcesoriów świątecznych oraz zobaczyć szopkę bożonarodzeniową na Placa Sant Jaume. 2. Kuchnia katalońska Nie jestem smakoszem lokalnych kuchni krajów, do których wyjeżdżam, ale muszę przyznać, że hiszpańska jest jedną z moich ulubionych. Będąc w Barcelonie każdy podróżnik ma możliwość spróbowania wielu dań, których głównymi składnikami będą pomidory, oliwa, bakłażan czy papryka. Nie zabraknie także mięs – w tym regionie króluje wieprzowina oraz owoce morza i ryby. Pamiętajmy o przystawieniu się na hiszpańskie pory spożywania posiłków :). O 19:00 nie spotkamy miejscowych w typowych restauracjach, a raczej w barach tapas. Tapas, czyli mała przekąska przygotowywana z rozmaitych smakołyków – oliwek, plastrów szynki, kawałków ośmiornic, kałamarnic czy smażonych rybek. Wybór tapas i miejsc, gdzie można je zjeść jest ogromny. Bary charakteryzują się brakiem menu oraz miejsc siedzących. Mają swój klimat, dlatego polecam każdemu odwiedzić to miejsce :). 3. Dzieła Gaudiego Nie da się odwiedzić Barcelony i nie zobaczyć chociaż jednego z niesamowitych dzieł Gaudiego. Antoni Gaudi to jeden z najznakomitszych architektów hiszpańskich. Do jego najważniejszych dzieł zalicza się La Sagrada Familia, Parc Guell, Casa Mila, Palau Guell oraz Casa Batllo. Sagrada Familia to obowiązkowy punkt każdej wycieczki po Barcelonie (nawet jeśli zwiedzamy ją na własną rękę). Pod samą katedrę podjeżdża metro (linia L2 lub L5). Przebłagalna Świątynia Świętej Rodziny jest dziełem nieukończonym. Warto zobaczyć ją nie tylko na zewnątrz, ale także w środku. Jednak kolejki do katedry są bardzo długie. Polecam przyjazd tu z samego rana – jest wówczas szansa, że unikniemy kilkugodzinnego oczekiwania na wejście. Wspominając swój wyjazd do Barcelony, najbardziej podobał mi się Parc Guell – duży ogród z ciekawymi elementami architektonicznymi. Na 15 hektarach znajduje się m.in. Sala Hipostila z 86 kolumnami doryckimi i mozaiką z potłuczonych kafelków, butelek i małych kamyków, falista balustrada – ciąg ławek zdobionych wielobarwną mozaiką czy labirynt kolumnad uformowany na skarpach wzgórz, na których położony jest park. 4. Futbol Mieszkańcy Barcelony są zagorzałymi fanami futbolu. A to wszystko dzięki znanemu katalońskiemu klubowi sportowemu F.C. Barcelona. Założony w 1899 przez grupę Szwajcarów, Anglików i Hiszpanów z czasem stał się katalońską instytucją o dużym znaczeniu społecznym. Na arenie międzynarodowej drużyna startuje nieprzerwanie od ponad 50 lat, czyli od początku powstania europejskich pucharów. Jest jednym z trzech klubów, które od założenia Primera División, czyli od 1929 roku, nieprzerwanie grają w najwyższej klasie rozgrywkowej Hiszpanii. Warto wybrać się do Barcelony w czasie rozgrywek piłki nożnej, ponieważ można poczuć klimat katalońskiego, futbolowego szału. Pamiętajcie także o odwiedzeniu Camp Nou, który jest drugim co do wielkości stadionem na świecie (pierwsze miejsce ma Maracana w Rio de Janeiro) oraz do sąsiedniego Museu del F.C. Barcelona. 5. Rzeźby uliczne Barcelona określana jest jako miasto stanowiącym ogromną galerię sztuki pod gołym niebem, ponieważ można tu zobaczyć ok. 400 pomników i rzeźb ulicznych. Część z nich powstała w okresie rozkwitu ruchu modernistycznego, na początku XX wieku, a część dopiero w latach 80. XX wieku. Będąc w Barcelonie warto zobaczyć chociaż kilka z nich. Do najważniejszych obiektów można zaliczyć: – Moll de la Fusta – cała grupa rzeźb przygotowana na igrzyska olimpijskie, która zdobi drewnianą, nadmorską promenadę. Najciekawszą rzeźbą jest z pewności Głowa barcelońska, dzieło Roya Lichtensteina, który zastosował technikę Gaudiego – wtopił w cement potłuczone skorupy ceramiczne. – Parc de la Creueta del Coll – park założony w 1987 roku na przedmieściach Vallcarca, wśród urwistych ścian nieczynnego kamieniołomu. Architekci zaprojektowali w nim jezioro o piaszczystych brzegach i wyłożone drewnem ścieżki, przy których powstały nowoczesne rzeźby. – Parc de l’Espanya Industrial – najbardziej kontrowersyjny park w Barcelonie, który powstał w miejscu dawnej tkalni w dzielnicy Sants. Architekt Luis Pena Ganchegui zaprojektował go na kształt nowoczesnej, rzymskiej łaźni. Park ma dwa poziomy – na dolnym znajduje się jezioro, a na górnym (do którego prowadzą  strome schody) znajduje się promenada z dziesięcioma latarniami morskimi oraz ogromną metalową rzeźbą Smoka św. Jerzego. 6. Ramblas Ramblas to jedno z najsłynniejszych miejsc w Barcelonie. Promenada rozciąga się od Placu Katalońskiego (Plac de Catalunya) do wejścia do portu, gdzie znajduje się pomnik Kolumba (Monument a Colom). Cała trasa liczy zaledwie kilometr, ale zdarza się, że jej przejście zajmuje nawet kilka godzin. Wszystko za sprawą tego, co dzieje się na Ramblas. A dzieje się naprawdę dużo :). Promenada powstała w XVIII wieku, po zburzeniu murów obronnych Barri Gotic, a w XIX wieku nabrała kształtów i charakteru, który pozostał do dzisiaj. Wówczas powstała hala targowa, opera oraz charakterystyczne stragany kwiatowe z kutego żelaza. Na Ramblas spotkamy nie tylko handlarzy, ale także ulicznych grajków, kuglarzy czy mnóstwo restauracji i kawiarni, do których warto wstąpić na poranną kawę lub popołudniowy obiad. 7. L’Aquarium de Barcelona Oceanarium w Barcelonie jest największym i najważniejszym akwarium na świecie z okazami fauny i flory z Morza Śródziemnego. Obiekt jest bardzo nowoczesny i daje możliwość bezpośredniego kontaktu z morzem oraz wszystkimi jego stworzeniami. Największą atrakcją obiektu jest 80-metrowy szklany tunel z ruchomym chodnikiem w środku. Sunąc nim znajdujemy się wśród pływających rekinów i innych oceanicznych stworzeń. W całym L’Aquarium dostępnych jest 21 mniejszych akwariów, w których odtworzono warunki środowiska wodnego, od ujścia Ebro pod Barceloną, przez Morze Czerwone aż po Wielką Rafę Koralową u wybrzeży Australii. 8. Font Magica W samym sercu Barcelony, niedaleko Parku Montjjuic, znajduję się magiczna fontanna. Kompleks fontann położony jest przy Avenida Maria Cristina, u podnóża wzgórza Montjuïc, tuż obok Placu Hiszpańskiego. Wieczorami odbywają się tutaj spektakle „woda – światło – dźwięk”. W rytm muzyki fontanna „tańczy”, a strumienie wody, które wydobywają się z setek dysz są podświetlone i mienią się wielobarwnymi kolorami, tworząc rozmaite przestrzennie ukształtowane elementy i figury. Widok niesamowity! Przeczytaj także Co warto zobaczyć w Barcelonie >>

RUSZ W PODRÓŻ

Jak połączyć pracę i podróże – wersja londyńska

Ola pisze o sobie, że – pomimo osiadłego trybu życia – czasem nosi ją po świecie. Razem ze swoim partnerem podróżowałą autostopem po Europie, zjeździła Chiny, Japonię i Azję Południowo-Wschodnią. Osiadła w Londynie, ale myśli o kolejnych przeprowadzkach. Jak każdy bohater tej serii podróżuje na etacie, choć od etatowców polskich odróżnia ją trochę mniejszy wymiar […] Zobacz również: 10 krajów, 59 dni w podróży, 26 dni urlopu – podróżniczy przepis Wojażera Z dziećmi też się da – Łukasz Kędzierski o rodzinnych podróżach na etacie Piotr Jendruś o tym jak łączyć pracę z podróżami

Kurioza, które mogą zaskoczyć Polaka w Finlandii (część I)

W SWOIM ŻYWIOLE

Kurioza, które mogą zaskoczyć Polaka w Finlandii (część I)

Finlandia zadziwiać mnie nie przestaje, mimo że od jakiegoś czasu już jestem z nią związana. Co i rusz natykam się na jakieś osobliwości, czy to dotyczące kuchni, rozrywki, czy samych Finów, którzy są narodem bardzo specyficznym. Postanowiłam zebrać moje obserwacje do kupy i rozpocząć cykl „Fińskie Kurioza” – oto przed Wami pięć z nich, które jako pierwsze przyszły mi do głowy: 1. „Kiełbasa” Po próżnicy szukać w Finlandii czegoś, co my, Polacy, nazywamy kiełbasą. Niemożebnie nad tym ubolewam, szczególnie podczas moich conocnych, lodówkowych eskapad. Finowie na swój kiełbaso-podobny produkt mówią makkara, a że w niczym naszej kiełbasy nie przypomina, makkara trwale umiejscowiła się w moim prywatnym słowniku języka polskiego, stając się po prostu makkarą. W przypływie entuzjazmu i dobrego humoru nazwałabym ten fiński „przysmak” parówką, jednak nawet to określenie zdaje się być niezasłużonym komplementem. Polskie parówki raczej nie mają konsystencji plasteliny. Na dodatek makkara jest gruba i ma twardą skórę. Finom to jednak zupełnie nie przeszkadza, ba, zajadają się makkarami namiętnie. O ile makkarowa zupa, zapiekanka czy makkara z pieca (fińska klasyka) wywołują u mnie tylko lekki grymas odrazy, o tyle makkara na grillu zawsze wytrąca mnie z równowagi. Wyobrażacie to sobie? Gruba skóra pęka, robi się czarna, a bezmięsne wnętrze pozostaje różowe i gliniaste… Dodam jeszcze, że nieodzownym dodatkiem do makkary z grilla jest pozbawione smaku fińskie piwo. Aha, nie dajcie przypadkiem się zwieść nazwom, gdy będziecie w Finlandii – krakovan makkara to nadal ta sama fińska pseudo-parówka (która tylko sieje zamęt w głowach Finów, bo budzi niebezpieczne skojarzenia z Krakowem), podobnie jak bratwursti, kabanossi czy balkan makkara. Makkara zapiekana z serem, palce lizać! 2. Niespodzianki pośród dziczy Porozrzucane po fińskich lasach, ogólnodostępne grille, wiaty, a nawet domki dla turystów to zjawisko nierzadkie i bardzo fajne. Co więcej, każde z tych miejsc zazwyczaj zaopatrzone jest w drewno i potrzebne narzędzia typu siekiera czy piła. Domki są popularne na północy Finlandii; w czasie naszych lapońskich podbojów często z nich korzystaliśmy. W środku zawsze czekało na nas wiele skarbów, z których mogliśmy zrobić użytek – od piecyka, poprzez naczynia czy środki czystości, na świeczkach kończąc. Nawet wychodki nie pozostawiały nic do życzenia. Ile lat musi jeszcze minąć, żeby coś takiego mogło funkcjonować w Polsce? Siekiery bywały bardzo porządne… Jeden z darmowych domków w Parku Narodowym Pyhä-Luosto (czerwiec, godzina druga w nocy) 3. Drzwi Fińskie drzwi, które posiadają zamki, zadziwiają mnie z dwóch powodów. Pierwszy (dla mnie zupełnie niezrozumiały) to brak klamek. Czy naprawdę trzaskanie drzwiami to najlepszy sposób, żeby je zamknąć? Drzwi do pomieszczenia dla rowerów w moim bloku irytują mnie szczególnie. Połączenie braku klamki, przeciągu i rękawiczek (zazwyczaj próbuję złapać za zamek) sprawia, że zamknięcie ich od środka (otwierają się na zewnątrz) graniczy z cudem i za każdym razem doprowadza mnie do stanu ekscytacji o zabarwieniu negatywnym. Drugą osobliwością, jeśli chodzi o fińskie drzwi, jest ich system zatrzaskowy. Finowie pewnie nie znają wyrażenia „zamknąć drzwi na klucz”, ponieważ nie potrzebują do tej czynności klucza. Co to jest, jak nie niecny psikus wymierzony w osoby roztargnione? Kilka lat temu zdarzyło mi się wyciągać klucze przez lufcik przy pomocy długiej listwy… 4. Fachowcy Na ten temat mogłabym stworzyć epos. Dobrym przykładem obrazującym tempo i jakość prac fińskich fachowców jest „renowacja okien”, która niedawno miała miejsce w naszym bloku i polegała na… pomalowaniu ram okiennych. Zajmowało się tym pięciu facetów. Ile czasu potrzeba PIĘCIU mężczyznom na pomalowanie PIĘCIU ram MAŁYCH okien, w które wyposażone jest nasze mieszkanie? Panom Finom miesiąc nie wystarczył. Okej, w tym czasie malowali też okna w kilkunastu innych (małych!) mieszkaniach, ale to tym gorzej świadczy o ich organizacji pracy. Mam podejrzenia, że ich dzienny plan obejmował pomalowanie dwóch centymetrów kwadratowych i to codziennie w innym, wybranym przypadkowo mieszkaniu. Przez cały ten czas wszędzie panował przeraźliwy bałagan, a okna zasłonięte były folią (pogodę sprawdzałam w internecie). No i codziennie na wszelki wypadek wstawałam wcześnie rano, ponieważ panowie mieli swój klucz, a nie uśmiechała mi się pobudka w otoczeniu obcych mężczyzn. Myślicie sobie – wolno, ale dobrze? Nic bardziej mylnego. Po co w ogóle komu taśma ochronna? Krzywa, biała ramka namalowana od ręki na brzegu całej szyby (!) skutecznie zamaskuje wszelkie potknięcia. A że nasionka poprzyklejane do ramy? No lecą z drzew, co zrobić? (Nie stawiać świeżo pomalowanych okien pod drzewem? Hmm…) Właściwie to cała ta zabawa z pędzlem była dodatkowym zajęciem panów fachowców, pewnego rodzaju urozmaiceniem. W końcu ile można siedzieć, czytać gazety, palić papierosy i pić kawę? Mieszkanie wynajmuję, więc nie pozostawało mi nic innego, jak zacisnąć zęby i cierpliwie czekać; gdyby było moje, chyba bym nie przeżyła tej fuszerki, a kosztowała ta impreza na pewno niemało. 5. Punktualność do bólu Finowie się nie spóźniają. Jeśli impreza zaczyna się 20:00, spodziewaj się ich 19:59 (najpóźniej). Jeśli masz zamiar się spotkać z Finem w mieście o godzinie 15:00, to od 14:55 lepiej trzymaj komórkę pod ręką, bo pewnie zaraz będzie dzwonić („czemu Cię jeszcze nie ma!?”). Może to i cecha jest pozytywna, ale czasem bardzo irytująca… □  podgwiazdapolarna@gmail.com Druga część: Kurioza, które mogą zaskoczyć Polaka w Finlandii (część II)

O Podróżujących Książkach słów kilka

BAŁKANY WEDŁUG RUDEJ

O Podróżujących Książkach słów kilka

Afryka Zachodnia 2015 - Prolog

dwa kółka i spółka

Afryka Zachodnia 2015 - Prolog

Zależna w podróży

Kuchnia Bratysławy i przepis na bratysławskie rogaliki :)

Jakiś czas temu na blogu pojawił się tekst o cudownych winach regionu Małych Karpat. Spędziłam w Bratysławie i jej okolicach ponad cztery dni i rozkoszowałam się znakomitymi smakami. A co pasuje do wina najlepiej? Oczywiście dobre jedzenie. Słowacja niekoniecznie kojarzy nam się z destynacją kulinarną. Owszem kupimy na niej piwo Złoty Bażant i Kofolę, ale tak to można się spodziewać,…Czytaj więcej

Poczuj się jak dziecko

SISTERS92

Poczuj się jak dziecko

Rodzynki Sułtańskie

Zamień marzenia w plany! O marzeniach, planach i podróżach dookoła świata

Magiczny pierwszy stycznia i oto wszystko możemy zacząć od nowa. Schudnąć (a jakże!), rzucić palenie  i wyruszyć w podróż dookoła świata. Też masz kartę pełną postanowień (lub choć kilka marzeń w głowie), prawda? Wróć do swojego notatnika (albo... Podobne wpisy: JAK SIĘ ŻYJE W TURCJI (CZYLI TO NIE KONIEC ŚWIATA!) SONBAHAR, CZYLI JESIEŃ PO TURECKU: PLANY I POSTANOWIENIA ŞIRINCE: WIOSKA, KTÓRA PRZETRWAŁA KONIEC ŚWIATA. JAK ZNIEŚĆ POWRÓT DO RZECZYWISTOŚCI PO URLOPIE? CZYLI ZATRZYMAĆ LATO… STAMBULE, TY GŁUPCZE!

Tanie podróżowanie, czyli pakujemy się w bagaż podręczny

wszedobylscy

Tanie podróżowanie, czyli pakujemy się w bagaż podręczny

Efektywne pakowanie bagażu podręcznego na podróż samolotem. Odkąd linie niskokosztowe wprowadziły opłaty za bagaż rejestrowany, najtaniej jest podróżować tylko z podręczną torbą, szczególnie jeśli po drodze czekają nas przesiadki. Wymiar takiego bagażu podręcznego zależy od linii, z którą planujemy swoją podróż i zawsze musimy sprawdzić to przed lotem, żeby potem na samym początku nie spotkała nas niemiła niespodzianka. Wymiary bagażu podręcznego Każdy przewoźnik ma swoją politykę przewozu bagażu podręcznego. Zebraliśmy najważniejsze informacje dotyczące bagażu podręcznego w tanich liniach lotniczych, które oferują najwięcej połączeń z Polski. Wizz Air rozróżnia dwa typy bagażu podręcznego: mały bagaż podręczny oraz duży bagaż podręczny. Mały bagaż podręczny o wymiarach 42 x 32 x 25 cm na pokładzie samolotu przewieziemy bezpłatnie, za przewóz dużego bagażu podręcznego o wymiarach 56 x 45 x 25 cm musimy uiścić opłatę, która jest uzależniona od czasu naszego lotu i od tego, czy odbywa się on się w szczycie sezonu czy poza nim. Ryanair pozwala zabrać nam na pokład dwie sztuki bagażu podręcznego bezpłatnie, ich wymiary wynoszą odpowiednio: 55 x 40 x 20 cm o maksymalnej wadze do 10 kg oraz 35 x 20 x 20 cm. Podróżując liniami Norwegian na pokład samolotu zabierzemy bezpłatnie jedną sztukę bagażu podręcznego o wymiarach 55 x 40 x 23 cm i o maksymalnej wadze do 10kg oraz dodatkowo małą torebkę damską lub torbę z laptopem. easyJet pozwala zabrać nam na pokład samolotu bezpłatnie jedną sztukę bagażu podręcznego o wymiarach 56 x 45 x 25 cm. Czego nie zapakujemy do bagażu podręcznego? Planując podróż tylko z bagażem podręcznym musimy wziąć pod uwagę, że niektóre rzeczy są zabronione na pokładzie samolotu. Podczas kontroli na lotnisku mogą one zostać nam nieodwracalnie odebrane, a potem zniszczone. W oczywistych względów na pokład samolotu nie wniesiemy broni, ostrych narzędzi i noży, sprzętu biwakowego (np. namiot), materiałów łatwopalnych, kajdanek, młotków, śrubokrętów etc. Szczegółową listę znajdziecie na stronie ULC (klik). Musimy pamiętać, że cały czas obowiązuje nas także limit, jeśli chodzi o przewóz płynów: nasze kosmetyki w formie płynnej, a także kremy mogą mieć co najwyżej pojemność 100 ml, wszystkie muszą zostać spakowane do jednej przezroczystej torebki. Na pokład samolotu możemy zabrać swoje leki (możemy zostać poproszeni o potwierdzenie autentyczności leku lub zaświadczenie od lekarza), jak również pokarm dla dzieci (możemy zostać poproszeni o spróbowanie mleka etc). Jak mądrze się spakować? Mając na uwadze wymiary bagażu podręcznego w danej linii lotniczej, możemy zabrać się za pakowanie walizki. Większość naszych podróży po Europie odbyliśmy tylko z takim bagażem. Przede wszystkim musimy się zastanowić, co tak naprawdę będzie nam potrzebne na miejscu: czy rzeczywiście potrzebujemy tej wielkiej suszarki, kiedy na miejscu w hotelu najprawdopodobniej będzie dostępna? Czy przeżyjemy naszą podróż tylko z dwoma parami butów? Najbardziej zbędną rzeczą, jaką kiedykolwiek zabrałam w bagażu podręcznym, było żelazko podróżne, które oprócz tego, że zajęło sporo miejsca w walizce, to jeszcze do niczego mi się nie przydało. Oto nasze rady: weźmy pod uwagę temperaturę, jaka panuje w naszym porcie docelowym: jeśli musimy zabrać ze sobą cieplejsze ciuchy, to zakładamy je na siebie na czas podróży. Grubsza kurtka czy buty do wspinaczki górskiej zajmą nam cały bagaż, a jeśli kurtkę zarzucimy na ramiona i przemęczymy się chwilę (praktycznie do wejścia na pokład samolotu) w cieplejszych butach, to już mamy więcej miejsca w walizce jeśli potrzebujemy zabrać ze sobą ręcznik, warto rozważyć taki kompaktowy z mikrofibry – zajmuje niewiele miejsca, a do tego jest szybkoschnący biorąc pod uwagę limit na płyny, o którym wspominaliśmy wyżej, do naszej kosmetyczki pakujemy mini-wersję kosmetyków, które bez problemu kupimy w drogeriach lub kupujemy specjalne buteleczki podróżne o pojemności do 100 ml i napełniamy je naszymi domowymi zapasami. Podczas kontroli na lotnisku wszystkie płyny powyżej 100 ml (nawet drogie perfumy) zostaną nam skonfiskowane wykorzystajmy każdą przestrzeń w bagażu: jeśli zabieramy do walizki np. obuwie sportowe, to do środka możemy włożyć skarpetki etc. Oszczędność miejsca przede wszystkim nie musimy zabierać ze sobą pół szafy (chyba że planujemy robić sobie jakieś sesje zdjęciowe), w hostelu/hotelu czy nawet na mieście bardzo często możemy skorzystać z pralni. Wystarczy wziąć ze sobą podstawy: zarówno lżejsze, jak i cieplejsze ubrania – na bluzkę z krótkim rękawem zarzucamy bluzę i już jest nam cieplej podróżując z Ryanair czy Norwegian bez problemu możemy zabrać aparat fotograficzny czy laptop jako drugą sztukę bagażu podręcznego. W Wizz Air czy easyJet muszą one znaleźć się w naszej walizce, warto więc zastanowić się, czy każdy element sprzętu będzie nam niezbędny. Tak, wiemy, trudno się zdecydować, ile zabrać ze sobą obiektywów do aparatu najlepiej najpierw przygotować wszystkie rzeczy, które chcemy ze sobą zabrać, a potem wiedząc, ile rzeczy możemy zmieścić w walizce, zabrać się za pakowanie z doświadczenia wiemy, że lepiej mieć miękką walizkę lub plecak, bo zawsze można ją upchnąć do koszyka, jeśli obsługa lotniska sobie tego zażyczy. Sztywna walizka nie nagnie się już tak łatwo do wymiarów sizera wersja ekstremalna: jeśli na lotnisku okaże się, że nasz bagaż przekracza wymiar lub wagę, to rzeczy ubieramy na siebie Z naszego doświadczenia… Podróżowanie tylko z bagażem podręcznym to oszczędność pieniędzy, wygoda i naprawdę można bez problemu zapakować się w taką walizkę nawet na dłuższą wyprawę. Kiedyś wybraliśmy się w kilkunastodniową podróż do Włoch oraz na Maltę z jedną sztuką bagażu podręcznego, a zabraliśmy ze sobą m.in.: obuwie do wspinaczki, ciepłą odzież, materac dmuchany, śpiwór czy aparat (i prostownicę do włosów ;)). Można? Warto też przypomnieć, że są lotniska, kiedy wymiar i waga bagażu podręcznego jest bardzo skrupulatnie sprawdzana. W Weeze każdy bagaż był mierzony i ważony. Często zdarza się na Stansted, że w drodze do bramki staje przed nami obsługa lotniska i mierzy każdy bagaż przechodzącego pasażera. Wszystko i tak zależy od personelu lotniska: w Bergamo na niektórych rejsach wszystkie bagaże są dokładnie sprawdzane, z kolei na innych lotach pracownicy tylko rzucają okiem, czy zgadza się dozwolona liczba posiadanego bagażu. Przeczytaj równieżNiezbędnik podróżny. 5 rzeczy, które zapakujemy do bagażu podręcznegoJak tanio podróżować po NorwegiiTanie podróżowanie, czyli nocujemy na lotniskuJak tanio podróżować po Wielkiej Brytanii Post Tanie podróżowanie, czyli pakujemy się w bagaż podręczny pojawił się poraz pierwszy w Wszędobylscy.

KOŁEM SIĘ TOCZY

Czy można mieć dosyć gór?

To już piąty dzień, kiedy poruszamy się pomiędzy 2000-3500 m. npm. Kiedy pięć dni temu, spotkaliśmy parę amerykanów, której damska część ciągle wypytywała nas o to, czy dalsza ich trasa jest aby napewno wyasfaltowana – muszę przyznać, że nie do końca ich rozumieliśmy. Szczerze mówiąc, nie mogłem pojąć, po co ktoś, będąc w Kirgistanie, koniecznie chce jechać The post Czy można mieć dosyć gór? appeared first on Kołem Się Toczy.

8 powodów, dla których warto odwiedzić Maltę

Podróżniczo

8 powodów, dla których warto odwiedzić Maltę

Zależna w podróży

Gdzie jechać na wakacje w 2015 roku? Część 1 PAŃSTWA I REGIONY

Co roku największe wydawnictwa turystyczne na świecie publikują listę najlepszych miejsc na wakacje w danym roku. Lonely Planet wita nas kolejnymi listami najciekawszych destynacji. Nie tych, gdzie miliony turystów leżą niemal na sobie na plaży. Pokazuje nam miejsca trochę spoza szlaku, ciągle tanie, ale jednocześnie świetnie budujące bazę turystyczną. Problem z tymi listami jest taki, że są one najczęściej dostosowane…Czytaj więcej

With love

Kurs Przewodników Beskidzkich: Beskid Żywiecki

Kiedy wracałam w czwartek do Krakowa (tak, tym razem nie była to niedziela i nawet nie wieczór) cieszyłam się jak głupia i myślałam sobie o tym, że to był najfajniejszy z dotychczasowych wyjazdów, a zarazem najtrudniejszy (co ma ze sobą związek). Dzisiaj czuję się psychicznie silniejsza, jak po obrzędzie przejścia, którego zadaniem jest zaznaczenie przełomowych okresów w życiu. Pamiętam swój pierwszy kontakt ze śniegiem i zimą.  Nie wiem, ile miałam lat, ale byłam bardzo mała. Mama wsadziła mnie na sanki i zabrała na znajdującą się opodal mojego domu w Grybowie, nomen omen, Babią Górą – szło się na nią koło Jopowego, a następnie mijało starą stodołę, w której podobno mieszkał zboczeniec. Tak naprawdę nie wiadomo, czy faktycznie tam mieszkał, być może był tylko wymysłem dorosłych, którzy straszyli nas nim, gdy trochę podrosłyśmy. Wyjechałyśmy sankami pod górkę, a następnie mama zepchnęła je – sanki szybko ześlizgnęły się po skrzącym się w słońcu śniegu i zatrzymały w zaspie, w którą wpadłam głową. Nie zastanawiając się długo zaczęłam drzeć japę. Kto wie, być może właśnie to ten epizod zostawił trwały ślad w mojej psychice i spowodował, że nigdy nie udało mi się pokochać zimy, ba, udało mi się nawet ją mocno znielubić – na tyle, że kiedy tylko się zaczyna, mam ochotę zapaść w sen i obudzić się dopiero na wiosnę. Konieczność brania udziału w zimowych wypadach w góry, związanych z kursem, przerażała mnie od samego początku i okropnie stresowała, zwłaszcza teraz, przed wyjazdem w Beskid Żywiecki, kiedy wiedziałam, że na pewno będę musiała zmierzyć się ze swoimi ograniczeniami, bo wszystkie prognozy pogody zapowiadały zimę na całego. Czymże by było jednak życie bez konieczności walki ze słabościami ciała i ducha? Postanowiłam potraktować to jak wyzwanie. Żywiec – Złatna / Chata na Zagroniu Nie przygotowałam się za bardzo z części teoretycznej. Świąteczny okres i końcówka roku wybitnie nie sprzyjały pochłanianiu wiedzy – równie dobrze można by napisać, że po prostu mi się nie chciało, co też jest prawdą. Wyznaję jednak zasadę (sugerowaną przez kierownictwo kursu), że nawet jeżeli za wiele się nie umie, to i tak warto jechać, bo po drodze można się wiele nauczyć. Co jest najprawdziwszą prawdą i jeżeli kiedykolwiek wpadnie Wam do łba, by się na taki kurs zapisać, to warto ją sobie wziąć do serca. W Żywcu spędziliśmy kilka godzin zwiedzając miasto i jego zabytki. Pod jednym z kościołów spotykaliśmy Jezusa, który od razu skojarzył mi się ze Stayin’ Alive Bee Geesów, co oczywiście nie miało żadnej wartości edukacyjnej, ale przynajmniej było śmieszne i poprawiło mi humor, nadwyrężony nieco przez marznące od stania w jednym miejscu stopy. Zanim wsiedliśmy w pociąg, który powieść miał nas dalej, zdążyłam jeszcze poopowiadać trochę o Galicyjskiej Kolei Transwersalnej, który to temat, ze względu na pociągowe zboczenie, niezwykle mnie intryguje i pewnie z czasem stanie się jednym z ulubionych. Kiedy dotarliśmy do Rajczy było już ciemno i zimno. Skuliłam się w sobie i zacisnęłam zęby, po czym, ku mojego zaskoczeniu, okazało się, że kiedy idzie się żwawym krokiem, jest już całkiem spoko, co podniosło mnie na duchu i w niezłym nastroju dotarłam do Chaty na Zagroniu. Entuzjazm opadł mi jednak, kiedy zobaczyłam, że na poddaszu, gdzie mieliśmy spać, jest całe 10 stopni – kilkanaście osób zgromadzonych na jednej, małej przestrzeni potrafi produkować jednak nie tylko smrodek, ale też ciepło i nawet przebudziłam się gdzieś w środku nocy, stwierdzając, że jest mi, kurde, za gorąco. Złatna / Chata na Zagroniu – Sopotnia Wielka / Chatka AKT Dobrodziej Rano wstałam, wyszłam do kibla, który stał na zewnątrz i ze zgrozą stwierdziłam, że przez noc napadało z kilkanaście centymetrów śniegu. W takich okolicznościach przyrody zawsze mam wrażenie, że na świecie robi się ciszej. Drzewa pod śniegową czapą wydają się stać bardziej dostojnie, przedmioty tracą swe kanciaste kształty a niebo zlewa się w tej całej bieli z ziemią, dając poczucie spójności i spokoju. Dlaczego zatem miałam przeczucie, że to cisza przed burzą? Wszystko szło dobrze do czasu, aż nie dotarliśmy do schroniska na Hali Lipowskiej i nie postanowiliśmy zrobić sobie tam przerwy. W międzyczasie wyszło nawet Słońce, niebo na chwilę zrobiło się niebieskie a ja z zaangażowaniem nakreśliłam temat grasujących tu niegdyś zbójników i sposobów, w jaki ich zabijano (bardzo ciekawe, polecam). No i jak wlazłam do tego schroniska, jak siadłam, żeby chwilę odpocząć, jak zjadłam bułkę i napiłam się ciepłej herbaty, to cały śnieg, który miałam na butach wziął się i stopił, po czym poczułam, że mam mokre skarpetki. Nożkurwa, nie zaimpregnowałam butów – pomyślałam sobie i zrobiło mi się smutno, że nie wpadłam na ten pomysł przed wyjazdem, bo teraz, oczywiście, było już po ptokach i na samą myśl, że będę musiała iść w mokrych zrobiło mi się słabo. Im dalej w las (sic!), tym było gorzej. Tworzyłam sobie w głowie motywacyjne mowy dla samej siebie, próbując się przekonać, że przecież sama chciałam szlifować swój charakter i że to doskonała ku temu okazja. Po czym doszłam do wniosku, że w dupie mam szlifowanie charakteru, kiedy jest mi zimno i źle, bolą mnie obojczyki od tych wszystkich kilogramów, które niosę na plecach oraz na pewno się odwodniłam, bo przecież nie mogłam za wiele pić z uwagi na to, że zamarzła mi woda. Tak samo jak parówki (Parówki Mocy), których z powodzeniem można by użyć jako policyjnych pał i kogoś nimi pobić. Na szczęście były schowane gdzieś głęboko w plecaku i nie kusiły. Postanowiłam zatem skupić się na czymś innym i przemyśleć niezwykle ważną, egzystencjalną kwestię, jaką jest dodatkowe źródło dochodu i zaczęłam zastanawiać się, czy lepiej sprzedać nerkę (a jak tak, to gdzie), czy może skuteczniejszy będzie nierząd (a jeżeli tak, to czy mogę zostać swoim własnym alfonsem). Chwilę później w głowie rozbrzmiały mi nuty piosenki Lao Che pt. Wielki kryzys i uznałam, że to, co teraz przeżywam, to nic innego jak typowy weltschmerz i że to doskonały moment, żeby umrzeć młodo i tragicznie, jak jakiś pierdolony, romantyczny. Skoro nie udało mi się myśleć o czymś innym, pomyślałam, że może w takim razie nie będę myślała już o niczym i potraktuję ten marsz jako swego rodzaju medytację, ale kiedy zaczęłam kontemplować białość śniegu, który przewijał mi się pod stopami, wyszło mi, że to najgorsze gówno, jakie w życiu widziałam i że dłużej go nie zniesę. Próbowałam ignorować fakt, że zamarzają mi stopy, wyobrażałam sobie, że leżę w wannie pełnej gorącej wody oraz że już przecież bliżej, niż dalej, że jeszcze trochę i będziemy na miejscu, po czym okazało się, że mamy przymusowy przystanek w lesie bo zgubiliśmy szlak / ktoś zgubił notatnik i poszedł go szukać / udajemy, że się zgubiliśmy, żeby zrobić zasadzkę na osobę, która prowadziła właśnie grupę. Przysięgam, jeszcze chwila i niechybnie trafił by mnie szlag. Miałam ochotę siąść, płakać i nie iść dalej, zostawiając swoje ciało na pożarcie wilkom. W tamtym momencie odwołałam wszystko, co kiedykolwiek powiedziałam o pizganiu złem, gdyż narodziła mi się nowa definicja tego terminu. Kiedy wyszliśmy wreszcie z lasu i gdzieś w oddali zamajaczyły światła cywilizacji, nadal szłam i rzucałam pod nosem kurwami, zwłaszcza że chwilę wcześniej zjawiskowo się wywaliłam (bredgens na śniegu jest jednak mniej bolesny). I właśnie wtedy Kuba rzekł: - Zewrzyj ryj!  Doszłam do wniosku, że to w sumie dobry pomysł, no bo ileż można narzekać, jest przecież jakaś granica przyzwoitości, do której powoli zaczęłam docierać (co zwiastuje to, że sama siebie zaczynam wkurzać). Po chwili jednak dodał, że nie było to do mnie, lecz do psa, który ujadał za płotem. Tak czy inaczej – podziałało. Nie od dzisiaj przecież wiadomo, że jak mam jakiś problem, to należy zrobić jedną z dwóch rzeczy – albo zostawić mnie w spokoju, do czasu, aż sama znajdę właściwe rozwiązanie, albo mnie opieprzyć. Z utęsknieniem czekałam na widok rozświetlonych ciepłym świateł okien chatki Dobrodziej i kiedy tam wreszcie, po 12 h marszu, dotarliśmy, nadal miałam ochotę płakać, jednak tym razem ze szczęścia. Chciałabym napisać, że koloryzuję, ale ten mój pierwszy, zimowy raz w górach naprawdę był dla mnie przeżyciem traumatycznym i miałam potrzebę go sobie poprzeżywać, więc ochoczo pławiłam się we własnej frustracji, tylko po to, by jak najszybciej z niej wyjść. Każde bowiem uczucie, bez względu na to, czy jest dobre, czy złe, należy sobie wewnętrznie przerobić, przyjrzeć się mu i wreszcie zrozumieć, czy nawet się z nim zaprzyjaźnić (a przy najmniej w moim przypadku nader skutecznie to działa). I właśnie dlatego bardzo szybko wylądowałam w łóżku, z nadzieją, że kolejny dzień będzie lepszy. Sopotnia Wielka / Chatka AKT Dobrodziej – Orawka No i był. Nadal było zimno, nadał padał śnieg, nadal wiał wiatr, nadal przemakały mi buty, nadal miałam ochotę uciekać stamtąd jak najdalej, ale jakoś łatwiej było mi to wszystko znosić, kiedy już wiedziałam, co mnie czeka. Kiedy tylko szłam i było mi ciepło w stopy, nawet mi się ten zimowy krajobraz zaczął podobać. Ze względy na panujące warunki odpuściliśmy sobie wyprawę na Pilsko i po krótkiej wizycie w schronisku na Hali Miziowej udaliśmy się od razu w stronę Korbielowa, skąd autobusem mieliśmy przejechać do Orawki i tam, w szkole, spać przez najbliższe dwie noce oraz powitać Nowy Rok. Przy okazji chciałam wspomnieć o tym, czy na wyprawy górskie warto zabierać ze sobą ogrzewacze do rąk. Nie warto: jeden całkiem mi zamarzł i zrobił się twardy jak kamień, a drugi nie zamarzł, ale po przełamaniu blaszki był ciepły może przez jedną minutę, po czym szybko wystygł. Albo warunki były dla nich zbyt ciężkie, albo mam jakieś felerne egzemplarze, albo ktoś robi na tym niezły biznes :3 Buk chyba chciał, żebym się tak całkiem nie zraziła do zimowego łażenia po górach, bo ostatni dzień 2014 roku był cudowny. Po zwiedzeniu zabytkowego kościoła, który próbowałam jakoś z sensem opisać, nie mając pojęcia o architekturze drewnianej, bez plecaka (dopiero w połowie drogi uświadomiłam sobie, że powinnam go mieć, bo jak nie miałam plecaka, to nie miałam też apteczki), łagodnym szlakiem, z promieniami Słońca na twarzy i pięknymi panoramami Tatr, powędrowaliśmy sobie w stronę Pająków Wierchu przez przysiółek Danielki, w którym do dzisiaj stoją kapliczki na płanetniki. Bardzo, bardzo chciałam je zobaczyć. Kiedy byłam mała, mówiło się, że ksiądz w sąsiedniej wiosce bije dzwonami, gdy nadchodzi burza, żeby ją odpędzić. Przez całe życie myślałam, że chodzi o zjawisko typowo fizyczne, że dźwięk dzwonów może faktycznie wpływa jakoś na strukturę chmur, że się rozpierzchają – choć nigdy takiej akcji nie widziałam. Otóż nie. Okazało się, że dawno, dawno temu, kiedy chrześcijaństwo nie było jeszcze tak całkiem zadomowione w naszych terenach, budowano dzwonnice na płanetniki, zwane także dzwonniczkami burzowymi, które faktycznie miały pomagać odpędzać burzę, a raczej złe duchy ściągające z nieba pioruny i grad. W południowej Polsce wierzono bowiem, że klęskę nawałnicy sprowadzają na wieś wspomniane wcześniej płanetniki (chmurniki) ciągnące na łańcuchach chmury z których wysypują na ziemię grad i deszcz. Gdy nad wieś nadciągała burza starano się przegnać płanetników, sprawców całego nieszczęścia. Wierzono, że boją się one panicznie głosu dzwonów. Odkrywanie tego typu ciekawostek w dzisiejszym świecie szalenie mnie fascynuje i zawsze podchodzę do nich z entuzjazmem. Bardzo chciałam nauczyć się wszystkich zagadnień na zaliczenie dniówek w trakcie obozu, ale ze względu na mój stan psychofizyczny zwyczajnie nie byłam w stanie, dlatego propozycja zdawania ich w Krakowie spadła mi z nieba, był jednak tylko jeden warunek – trzeba było wziąć udział w kabarecie, który z okazji Sylwestra mieliśmy przygotować ze starszym kursem. Ja i kabaret to ostatnia rzecz, której jeszcze niedawno bym się podjęła z własnej woli, jednak tym razem konieczność wyjścia na scenę nie wydała mi się aż tak przerażająca i stwierdziłam, że co mi tam. Tym samym odegrałam rolę życia, wypowiadając znamienne słowa: - Podobno narodziło się dziecię! Nie pytajcie. Kabaret przygotowaliśmy na ostatnią chwilę, wyszedł z dupy i my sami mieliśmy z niego większy ubaw, umierając ze śmiechu za dekoracją, niż cała widownia. Mam nadzieję, że już nikt o nim nie pamięta Z parkietu zeszłam nad ranem (impreza na sali gimnastycznej, jak super to jest?), będąc w szoku, że po czterech dniach intensywnego łażenia po górach i trzech nie do końca przespanych nocach, człowiek ma jeszcze siłę, by się bawić, mało tego – bawić się tak dobrze. To było doskonałe zakończenie dobrego roku. Wierzę, że ten, który właśnie nadszedł, będzie jeszcze lepszy. Wchodzę w niego z przekonaniem, że psychika jest jak mięśnie – że tak samo da się ją trenować, wystawiać na próbę i wzmacniać, po to, aby była silniejsza. Że, jak powiedziała Martyna, „czasem trzeba się przeorać o jej kanty, tylko po to, żeby potem usiąść i być po prostu szczęśliwym”. I takiego właśnie szczęścia życzę – i Wam i sobie Post Kurs Przewodników Beskidzkich: Beskid Żywiecki pojawił się poraz pierwszy w WITH LOVE.

Obserwatorium kultury i świata podróży

Rio Anaconda – Wojciech Cejrowski

Rio Anaconda to opowieść Wojciecha Cejrowskiego o wyprawie do amazońskiej puszczy. Wybrał się tam w poszukiwaniu indiańskich plemion, które są całkowicie odizolowane od cywilizacji. Już na samym wstępie książki da się odczuć specyficzne poczucie humoru autora oraz sposób bycia. Przypisy zastąpił w oryginalny sposób przytaczanymi historyjkami, wyjaśniając ten zabieg na samym początku. Nie chciał być jak wszyscy, zatem napisał Rio Anacondę zupełnie po swojemu. Cejrowski ma talent w opowiadaniu i pisaniu. Podczas czytania płyniesz, chcesz więcej i więcej. Życie Indian w amazońskiej dżungli wcale nie jest proste. Cejrowski z precyzyjną dokładnością nie pozwala nam zapomnieć o szczegółach. Dowiemy się o życiu codziennym Indian, wierzeniach i rytuałach. Dla nas ich zachowania są anormalne, niezwykłe i wręcz magiczne. Cejrowski doświadcza ich codzienności i pozwala nam być jej obserwatorami. Książka wzbogacona jest o przepiękne fotografie i mądrości. Na wielu stronach znajdziemy z życia wzięte informacje, które zahaczają o codzienność plemion. Nie straszny Cejrowskiemu temat seksu, czarów czy ludzkich uczuć. Cechy jakie ma Wojciech Cejrowski czyli wścibskość, konieczność „pomacania i skosztowania” a także gadulstwo są odczuwalne podczas czytania. Mamy tu 100 % tego Cejrowskiego, który jest w telewizji. Wszystko musi wywęszyć, dotknąć, sprawdzić. I ważny w jego opisach jest człowiek. Nie szkodzi, że dziki, odcięty od cywilizacji. Obcowanie z plemionami pozwoliło mu na wiele ciekawych odkryć. Choć szanuje ich terytorium i odcięcie od świata. Na samym wstępie sam pisze: Było to… Niedawno. Było to w tropikalnej puszczy. Było, no po prostu było, czyli zdarzyło się naprawdę. Tyle musi Wam wystarczyć. Więcej nie powiem, bo nie chcę by ktoś odnalazł to miejsce – niech pozostanie dzikie. Nietknięte jak najdłużej. Wciągająca, pełna pasjonujących i wręcz magicznych opowieści książka warta uwagi.Kategoria: Książki - co warto czytać? Tagged: plemienia indiańskie, rio anaconda, wojciech cejrowski

Zależna w podróży

10 najpopularniejszych momentów 2014 roku (i 5 poza szlakiem)

Jest taki zwyczaj w życiu i na blogach, że jak rok się kończy, to robimy podsumowania. Czy było dobrze? Jak było dobrze? Co było źle? I pewnie najważniejsze pytanie: DLACZEGO? Lubimy w tym liczby. I obrazki. Listy i liściki. Dlatego w tej jednej notce postanowiłam wam przybliżyć mój rok 2014. Poniżej przedstawiam 10 wydarzeń z mojego życia, w formie najczęściej…Czytaj więcej

Zależna w podróży

Krakowska Florencja – rozwiązanie konkursu

Mikołaj co prawda przychodzi dopiero jutro, ale ja mam dla jednego z was prezent już dziś. A raczej dla jednej, bo wygrała dziewczyna. Bardzo podobało mi się kilka odpowiedzi. Przysłaliście wierszyki, zaznaczone na mapce trasy, dni wypisane co do godziny. Na kartce, która przy mnie leży, zapisałam sobie 3 imiona. W końcu zdecydowałam się nagrodzić Sarę. Za to że na…Czytaj więcej

Towarzysz podróży

SISTERS92

Towarzysz podróży

Obserwatorium kultury i świata podróży

Love, Rosie

Rosie i Alex znają się od dzieciństwa. Gdy Alex wyjeżdża z Dublina na studia do Ameryki, ich wieloletnią przyjaźń czekają ciężkie chwile. Filmweb Pierwsze wrażenie po filmie nie było pozytywne. Patrząc na całość, miałam wrażenie, że oglądam film dla nastolatek o typowym skomplikowanym życiu młodych ludzi. Główni bohaterowie są od najmłodszych lat połączeni nicią przyjaźni. Owe uczucie przekształca się wraz z ich dorastaniem w miłość, do której muszą mentalnie otworzyć sobie nawzajem oczy. Czasem gdy chcemy coś udowodnić popełniamy życiowy błąd, tylko po to by poczuć chwilową satysfakcję. Miał być bal maturalny, miało być pięknie. Rosie i Alex mieli iść razem… Rzeczywistość filmowa wplata wątek zazdrości pomiędzy młodych. Alex traci głowę dla uroczej blondynki, Rosie by nie być gorszą rozdziewicza się z „typowym kenem”. Od tego momentu losy Alexa i Rosie się tak plątają, że sami nad tym nie nadążają. Rosie zachodzi w ciążę. Dziecko dosłownie ją uziemiło, zamknęło drogę na studia. Swą ciążę ukrywała przed przyjacielem, ten zaś wyjechał na studia do Bostonu. Alex również ma bogate życie miłosne, początkowo złamał serce Rosie długonogą blondynką na balu, następnie miał narzeczoną, potem żonę. Myślami mimo wszystkich przeciwności losu jakie ich spotkały byli cały czas ze sobą. Film jako całość oceniłabym na średni, wręcz przeciętny. Reżyser jednak w życiowy sposób ukazał wiele scen, które dotyczą każdego z nas. Zatracenie się we własnych uczuciach, tęsknota i rozłąka. Podejmowanie trudnych decyzji jest w tym filmie jednym z ważniejszych działań. Nigdy nie rezygnujmy z tego co dyktuje nam serce, nawet jak trzeba iść pod prąd. Nawet jak wszyscy będą krzywo patrzeć, nawet .. jak … tu każdy sam sobie może dać odpowiedź. Zdziwiła mnie reakcja ludzi w kinie, głównie kobiet. Płakały. Mężczyźni byli raczej nie zadowoleni. Woleli z pewnością film akcji. Byli tacy, na których twarzach widziałam zamyślenie. Może mieli podobną sytuację jak bohaterowie z ekranu ? Ja zaś poczułam się jakbym była pozbawiona emocji, bo dlaczego też nie płakałam gdy 80 % damskiej publiczności właśnie to czyniła ? Podeszłam do filmu dojrzale. Racjonalizowałam każdą scenę, która odbijała mi się od życia, które na co dzień obserwuję. Kategoria: Filmy Tagged: love rosie, przyjaźń i miłość

KOŁEM SIĘ TOCZY

Toskania – miejsca, gdzie musisz jechać! Praktyczne porady

Mam dla Was nowy wpis praktyczny. Mam nadzieję, że skorzystacie! Toskania bez przyczyny jest ona jednym z najczęściej odwiedzanych regionów we Włoszech.  Jej niesamowite miasta z Florencją, Sieną i Cortoną na czele, a także malownicze winnice, przyciągają rocznie miliony turystów. Krótki i treściwy wpis z informacjami praktycznymi dotyczącymi Toskanii. Co warto zobaczyć, gdzie jechać, jakie miasta odwiedzić i gdzie The post Toskania – miejsca, gdzie musisz jechać! Praktyczne porady. appeared first on Kołem Się Toczy.

Fotokalendarz w Empik Foto – test i opinie

Republika Podróży

Fotokalendarz w Empik Foto – test i opinie

Co Ci w drodze gra?

STOPEM PO PRZYGODE

Co Ci w drodze gra?

Zależna w podróży

7 powodów dla których warto pojechać do Marsali na dłużej niż 1 dzień

Popełniłam na blogu już kilkadziesiąt notek o Sycylii, większość o prowincji Trapani. Aż wstyd, że tak mało tu o Marsali. Znajomi trapańczycy mnie zabiją za to, co teraz chcę tu napisać, ale lubię Marsalę o wiele bardziej niż jej słynniejszego sąsiada. Bardzo polecam zatrzymanie się właśnie w niej na kilka dni, zwłaszcza, że z lotniska do Marsali jest dokładnie taki…Czytaj więcej

RUSZ W PODRÓŻ

10 krajów, 59 dni w podróży, 26 dni urlopu – podróżniczy przepis Wojażera

Marcin Wesołowski z bloga Wojazer.co tylko w tym roku odwiedził 10 krajów a w zagranicznej podróży spędził dokładnie 59 dni. Co roku bardzo dokładnie planuje wszystkie weekendy i święta, a mimo wielu wyjazdów, nadal niektóre dni urlopu przechodzą mu na następny rok. Poznajcie jego przepis na podróże na etacie, zobaczcie czym się zajmuje na co dzień […] Zobacz również: Piotr Jendruś o tym jak łączyć pracę z podróżami O zimie w Afryce i podróżach na etacie Jak łączyć pracę z podróżami, czyli seria inspirująco – informacyjna

EWCYNA

Rok w drodze – 30 nieuleczalnych symptomów

Niedawno tj. 10 grudnia minął rok odkąd szwendam po azjatyckich drogach. Spróbowałam przyjrzeć się, jakich dorobiłam się podróżniczych symptomów. Zidentyfikowałam ich trzydzieści, ale być może jest ich więcej? Oto one: 1. Myślę, że rower bez sakw zachowuje się dziwnie i niestabilnie 2. Każdego dnia przeklinam ilość i wagę swojego bagażu, ale wciąż uważam, że wszystko co wiozę jest niezbędne 3. Wiem, że jazda o wschodzie słońca, gdy jest chłodno jest najprzyjemniejsza, ale z reguły wyruszam trzy godziny po świcie, gdy zaczyna się największy upał 4. Tyle razy dziennie mówię „hello”, że kiedy odkrywam, że to tylko ktoś odebrał telefon czuję się nieswojo 5. Przestałam bać się ciemności – przeciwnie – uważam ją za swojego sprzymierzeńca, bo pozwala mi się ukryć 6. W ciągu dnia wciąż nie mogę oprzeć się wyszukiwaniu wzrokiem miejscówek na rozbicie namiotu a na widok doskonałego miejsca na camping wzdycham „choroba, dlaczego jest dopiero południe?!” 7. jeździć rowerem po górach do czasu, kiedy się tam znajdę. Gdy jadę po płaskim wzdycham „błe, ale tu nudno” 8. Zastanawiam się dlaczego kilka razy dziennie ludzie wmawiają mi, ze to co robię jest takie niebezpieczne 9. Wiem już jak „rozmawiać” z psami i jak je odstraszyć, ale nawet na pudla czy chiuaua patrzę podejrzliwie 10. Zasypiając jak dziecko w przeróżnych dziurach zastanawiam się po co kiedyś potrzebowałam łóżka i w zasadzie po co są hotele i dlaczego tyle kosztują 11. Wykorzystuję niemal każdy dostęp do wody jako okazję od umycia się lub przeprania czegoś, w związku z tym na mnie tudzież rowerze ciągle się coś suszy 12. Opanowałam do perfekcji sztukę mycia w kubku wody a gąbka to jeden z moich niezbędnych podróżniczych gadżetów 13. Zmieniałam plany już tyle razy, że najbardziej pewną rzeczą w podróży pozostaje to, że od czasu do czasu muszę coś zjeść i gdzieś spać, a gdzie to będzie to już najmniej istotne 14. Po tygodniu w drodze odpuściłam ochronę antymalaryczną – gdy już po całym dniu uda mi się umyć ostatnią rzeczą o jakiej marzę jest żeby się ponownie czymś popsiukać czy posmarować 15. Przestaję Cię dziwić, że nowo poznani ludzie chętnie goszczą mnie u siebie, zostawiając klucze do mieszkania i pełną lodówkę 16. Gdy zauważam swoją wymarzoną bluzkę na rower w przydrożnym straganie okazuje się, ze to niestragan, tylko ktoś suszy pranie przed domem 17. Nie dziwi mnie, że na prośbę o przyniesienie przedłużacza, aby podłączyć telewizor w pokoju właściciel przynosi nowy telewizor z dłuższym kablem 18. Sztukę szukania gniazdek do prądu opanowałam do perfekcji 19. Słysząc jeden z najpopularniejszych porannych azjatyckich dźwięków tj. szmer zamiatania miotłą zastanawiam się po co oni tak zawzięcie zgarniają te kilka spadłych listków zamiast czasem ogarnąć łazienki jakimś detergentem 20. Staram się omijać wzrokiem lustro i nie patrzeć na te wszystkie plamy na twarzy od słońca bo i tak wiem, ze nie znikną a ja już dawno przestałam przypominać kobietę 21. Spanie raz na jakiś czas w klimatyzowanym pomieszczeniu pozwala mi docenić, jak to milo jest się czasem czymś przykryć 22. Tyle razy się zawiodłam oglądając je, że czytając o lokalnych atrakcjach pytam się siebie 10 razy „czy na pewno chcę tam pojechać?” i najczęściej odpuszczam 23. Wspominając sterty ciuchów, które od kilku lat leżą nietknięte w szafie i piwnicy klnę w duchu po co do diabła wydałam na to tyle pieniędzy i ile za to mogłabym teraz podróżować 24. Od momentu wizyty u fryzjera, który z wyraźnym obrzydzeniem zajmował się kupą siana na mojej głowie robię sobie postrzyżyny sama 25. Nie zwracam uwagi jak wygląda przydrożna żarłodajnia – jak inni się tam nie potruli, to jest szansa, że ja nie umrę a jeszcze większa, że zjem tam posiłek życia 26. Karaluchy i szczury nie robią na mnie większego wrażenia 27. Mam ochotę wysłać na miesiąc jazdy rowerem po wietrznej pustyni osoby, które określają dystans w minutach jazdy samochodem i nie są w stanie określić nawet w przybliżeniu, ile to może być kilometrów („do sklepu? 20 minut samochodem”) 28. Po pokonaniu wybitnie uciążliwego odcinka postanawiam, że z rowerem koniec na tydzień a po dwóch dniach nie mogę już usiedzieć na miejscu 29. Wiem już, co oznacza określenie „good for two” odnośnie pokoju lub jedzenia – jest to dokładnie w moim przypadku „good for one” 30. Wiem już, żeby zadawać pytania otwarte np. „którędy do Bangkoku?” bo na zamknięte odpowiedź zawsze brzmi „yes” (np. „czy do Bangkoku należy skręcić w prawo”? – odpowiedz brzmi „yes”. Po chwili pytasz „czy do Bangkoku należy skręcić w lewo?” odpowiedź brzmi „yes”)   Ktoś też tak ma? Obawiam się, że są nieuleczalne..  

KOŁEM SIĘ TOCZY

O byciu śledzonym, pięknie i przeciwnościach losu

Dwa dni pełen wrażeń. Było zatrucie pokarmowe i przymusowa przerwa w przemieszczaniu się do przodu. Byli liczni uśmiechnięci i pijani Kirgizi, wybitnie ciężka przełęcz, no i podejrzane, jadącym za nami pół dnia czarne audi. O tym jednak na sam koniec wpisu. Jest długi, ale warto dotrwać! Jeszcze nigdy nie najedliśmy się tyle strachu. Wczoraj wieczorem Marta nie czuła się najlepiej. Wstajemy The post O byciu śledzonym, pięknie i przeciwnościach losu. appeared first on Kołem Się Toczy.

Koniec języka za przewodnika - czyli słów kilka o językach obcych

PODRÓŻE DZIEWCZYNY SPŁUKANEJ

Koniec języka za przewodnika - czyli słów kilka o językach obcych

Zależna w podróży

Jedna rzecz, jaką musisz zrobić w Krakowie

Dwa lata temu do Krakowa zawitał noblista Orhan Pamuk. Po raz pierwszy w życiu. Czy nogi poniosły go na Wawel? Czy oddał cześć ofiarom getta na Podgórzu? Czy poszedł oglądać Damę z łasiczką, albo cuda Kościoła Mariackiego? Cóż, być może. O tym gazety się nie rozpisywały. Wszystkie jak jeden mąż pisały za to, że Orhan Pamuk spacerował po targu Stary…Czytaj więcej

eBook – Poradnik jachtostopowicza

loswiaheros

eBook – Poradnik jachtostopowicza

Couchsurfing - z czym to się je?

STOPEM PO PRZYGODE

Couchsurfing - z czym to się je?

Barcelona - Mediterranean Youth Hostel

Podróże MM

Barcelona - Mediterranean Youth Hostel