WEEKENDOWI PODRÓŻNICY

Blogerzy na wycieczce z biurem podróży. Wstęp do zwiedzania Madery

Trochę dziwne, co? W końcu nie od dzisiaj wiadomo, że bloger brzydzi się wszelkimi zorganizowanymi formami wypoczynku (jakiego wypoczynku? To cięźka praca jest!) i woli samotnie przemierzać stepy Mongolii albo jeśli jest tzw. normalsem, to robi jakieś bardziej konwencjonalne rzeczy, np. bierze ślub na Mauritiusie*. No, chyba że ktoś zaprosi na sponsorowany wyjazd (brzmi kiepsko) lub tzw. wizytę studyjną (o, już lepiej)**. Dlatego niczym Henryk Żeglarz* przemierzyliśmy niezmierzony szlak i wybraliśmy się na zieloną Maderę z biurem podróży. Jak było? Polscy turyści dzielą się na tych, którzy co roku jeżdżą z biurami podróży i nie przeszkadzają im w tym zamieszki, krwawe jatki czy demonstracje i na tych, którzy biur podróży nie znoszą. Ja do tej pory zaliczałem się do tej drugiej kategorii, bo myśląc o takim wyjeździe przed oczami stawali mi rozwrzeszczani i awanturujący się pijacy (mniejsza o narodowość) korzystający z all inclusive. Żeby nie było, sprawdziłem to na własnej skórze – z usług biura podróży korzystałem raz i to dość dawno temu. Wywiało mnie wówczas do hiszpańskiego Lloret de Mar, gdzie na miejscu wykształciłem w sobie te wszystkie stereotypy. Wiecie, trzy przyjaciółki z Katowic, dzikie imprezy, wieczorny paw, poranny kac, żal, śmiech, łzy i wszystko, co możecie obejrzeć w polsatowskich „Pamiętnikach z wakacji”. Wcale nam to nie przeszkadza – co kto lubi. Ale po kilku latach przyszedł czas na zakopanie wojennego topora. Czemu? Bo od dawna chodził za nami wyjazd na Maderę i nagle znaleźliśmy super ofertę – jakieś 1000 zł/osoby za 7 dni w niezłym hotelu z dwoma posiłkami. Zadziałaliśmy błyskawicznie – to było w czwartek, wycieczkę kupiliśmy w piątek (było ciut drożej), a już we wtorek siedzieliśmy w samolocie. Za podobną kasę w życiu nie uszylibyśmy sobie lepszej oferty. Weźmy same przeloty – do Funchal kursuje co prawda tani easyJet, ale żeby wsiąść na pokład, trzeba się dostać do Lizbony lub Londynu, bo stamtąd ruszają samoloty. Najtańsze bilety jakie widzieliśmy zaczynają się od 700 zł, ale w sezonie oscylują raczej bliżej 1000 zł. I choć na noclegu pewnie udałoby nam się trochę zaoszczędzić, to koszty stołowania się na mieście z pewnością znacząco podniosłyby nasz budżet. W tym miejscu nadszedł czas na Weekendowe rady Jeśli już wybieracie się z biurem podróży, to unikajcie jak ognia opcji „all inclusive”. Tak, wiemy, że to tylko 300 zł drożej, a w zamian można jeść i pić do oporu, ale największa zaleta tego wyjazdu może stać się też największym przekleństwem. I to z kilku powodów: po pierwsze – na Maderze jest MASA miejsc wartych zobaczenia, których nie zobaczycie, jeśli wpadniecie w pułapkę AI. Tak jak kilku naszych współpodróżników, których dylematy przy śniadaniu były iście szekspirowskie. – Stasiu, może pojedziemy sobie do tamtej uroczej zatoki? – Wanda, nie opłaca się jechać. Przecież już za 3 godziny obiad… – To może spytamy czy możemy dostać wcześniej… Nie. To nie jest śmieszne. To jest straszne. Po wtóre: stołując się tylko w hotelu, nie będziecie mieli zapewne okazji spróbować słynnych portugalskich morskich delicji. A nawet jeśli nie lubicie ryb i owoców morza, to żywnościowo Madera ma do zaoferowania znacznie więcej. Ot, choćby świeże owoce – ze względu na fantastyczny klimat na Maderze są zawsze świeże i przepyszne. To nie tylko marakuja, papaja w kilku gatunkach czy anona. Tu nawet banany (zwłasza te małe) smakują 10 razy lepiej niż jakiekolwiek jedzone przez was wcześniej. Naprawdę – to jedyne znane nam miejsce, w którym moglibyśmy przejść na frutarianizm. Jedna ważna uwaga: Jeśli kupujecie owoce lub warzywa, to róbcie to koniecznie na targu albo w warzywniaku. Jakość owoców w supermarketach typu Continente czy Pingo Doce jest porównywalna, ale co ciekawe, te w warzywniakach są znacznie tańsze. A skoro mamy to już z głowy, możemy przejść do oceny naszego zorganizowanego wyjazdu. Lokalizacja Źródło: Wikimedia Wywiało nas do Machico – malowniczego miasteczka w wyczesanej zatoce, położonego jakieś 5 km od lotniska. I był to bardzo dobry wybór, bo miasto jest nie do podrobienia – ma świetną promenadę, mikroskopijną starą dzielnicę z dobrym żarciem i nawet plażę ma, z prawdziwym piaskiem. Oczywiście, sprowadzanym skądś, gdzie mają go za dużo, ale kto bogatemu zabroni? Największym plusem Machico był spokój – turystów nie widać, bo większość siedzi na basenie albo nie zapuszcza się dalej niż na promenadę. A w głębi miasta rządzi leniwy styl życia – na skwerku przy kościele stare dziadki grają w szachy albo plotkują, a miejscowi niespiesznie sobie spacerują. Machico jest też idealnym miejscem wypadowym do maderskich wypraw – tylko 25 km do Funchal, a od północy można śmiało atakować Santanę, lewady albo Sao Vicente. Widoczki też niczego sobie. Psuje je tylko… …hotel W rzeczywistości wygląda znacznie gorzej niż na zdjęciach Właśnie zrobiłem kilkuminutowy rachunek sumienia. Przypomniałem sobie wszystkie miejsca, gdzie byliśmy i jestem pewien – z zewnątrz nasz hotel jest zdecydowanie najbrzydszą budowlą na Maderze. Szkaradnie pomarańczowy Dom Pedro Baia wbijający się bezlitośnie w zatokę powinien obejrzeć każdy student architektury, żeby wiedzieć, jak nie projektować i budować. No, chyba że chce się dokumentnie spieprzyć piękny krajobraz. W środku standard raczej średni, widać, że hotel ma najlepsze lata za sobą. Pokój w porządku, choć do luksusów sporo mu brakuje – jest za to piękny widok z balkonu na zatokę i ocean. Ciekawostka – w telewizorze oprócz kanałów portugalskich, niemieckich i jakiegoś BBC znajdujemy też trzy kanały polskie, które chyba sporo nam mówią o tym, jaka klientela przyjeżdża na Maderę. Są to TVP Polonia, TVS i Disco Polo TV. Nasz hotel ma też jeszcze jedną wadę, która z perspektywy czasu okazała się super zaletą – nie ma wi-fi w pokojach, dzięki czemu nie siedzieliśmy całymi wieczorami z nosami wlepionymi w smartfony**. Na plus trzeba też zaliczyć całe otoczenie – jest basen, leżaczki, wielki taras, korty tenisowe, boisko do siatkówki, spory ogród. No, nawet dla leniwych jest co robić w przerwach między posiłkami. A skoro już przy tym jesteśmy, napiszmy o… …jedzeniu Było w porządku, a właściwie średnio. Fakt, duży wybór potraw, ale menu średnio urozmaicone tak, że po tygodniu te śniadanka już się przejadały. No i oczywiście jest to typowo kontynentalna kuchnia w stylu jajecznicy w proszku. Obiadokolacje też nie urywały dupy – spośród kilku dań do wyboru dało się wyselekcjonować te zjadliwe, ale nie powiem, żebyśnmy jedli z wielką przyjemnością. Tym bardziej, że prawie w ogóle nie było lokalnej kuchni, tylko dania takie hmmm…standardowe. Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie napisali o wieczornych atrakcjach, czyli… …programie rozrywkowym Był, a jakże. I rozłożył nas na łopatki, bo okazuje się, że w branży zorganizowanych wycieczek nie zmieniło się nic od ponad 20 lat, gdy jako mały berbeć jeździło się z rodziną nad swojski Bałtyk. Każdego wieczora inne atrakcje: a to przebrany za pirata podstarzały satyr z gadającymi papugami, a to pani prezentująca flamenco (tak, tak, w końcu to portugalska Madera), a to jakiś recital pana we fryzie czeskiego hokeisty grającego na keyboardzie. No i densingi – obowiązkowy punkt każdego turnusu. Rodacy (ale nie tylko, bo oprócz nas w hotelu rządzili też Niemcy i Brytyjczycy) byli zachwyceni. I znów – było przaśnie, ale całkiem miło. Tym bardziej, że Madera ma jeszcze jedną zaletę – tu raczej nie znajdziecie rozwrzeszczanych tłumów różnej narodowości balujących, chlających, rzygających i wydzierających się do rana. A nawet jeśli taki element gdzieś się zapodzieje, to szybko będzie musiał zweryfikować swoje plany, bo…tu zwyczajnie nie ma gdzie balować. W większości miast i miasteczek życie knajpiano-towarzyskie kończy się późnym popołudniem, a nawet w Funchal trudno znaleźć jakieś szalenie imprezowe ulice (choć nie sprawdzaliśmy dokładnie, gdyż nie jesteśmy imprezowym targetem). Takich turystów na Maderze nie znajdziesz. Inny target. Źródło: TVN24 A skoro nie można imprezować, to co właściwie można robić na Maderze? Odpowiedź jest prosta: chodzić, jeździć, zwiedzać i podziwiać, bo tu naprawdę jest co oglądać. Bo choć to mała wyspa (ma 57 km długości i 22 km szerokości), to liczba atrakcji sprawia, że tygodniowy pobyt ledwie wystarcza na obejrzenie wszystkiego. Bo Madera, choć nazywają ją wyspą emerytów ze względu na zmasowane potoki seniorów z Wielkiej Brytanii i Niemiec, jest miejscem idealnym na urlop dla ludzi aktywnych. A co i jak warto zobaczyć? O tym napiszemy już wkrótce. * – Pozdro, Marcin. ** – Tylko czemu nikt nas nie zaprasza? Zapraszamy, zapraszajcie ;) *** – inspiracje z #BCP2015

Kuchnia Suwalszczyzny, kuchnia podlaska

Zależna w podróży

Kuchnia Suwalszczyzny, kuchnia podlaska

Mam na imię Baran. Miło mi, jestem Rewolucja – czyli o tureckich imionach

Rodzynki Sułtańskie

Mam na imię Baran. Miło mi, jestem Rewolucja – czyli o tureckich imionach

  - Cześć, nazywam się Gosia. - A co to oznacza? To pytanie, które w Turcji można usłyszeć wyjątkowo często. Turcy przyzwyczajeni są, że niemal każde imię ma znaczenie – czasem bardzo dosłowne, czasem – o korzeniach w... Podobne wpisy: UMARŁ, CZY NIE UMARŁ? O TYM, JAK ROZCHODZI SIĘ INFORMACJA (I PLOTKA), CZYLI MEDIALNA REWOLUCJA TO BZDURA O POLSZCZYŹNIE, CZYLI „JESTEM ZAGRANICO, NIE MÓWIĘ JUŻ PO POLSKU, ACZKOLWIEK NADAL ELEGANCKO” JESTEM TURYSTĄ, MOGĘ TU WSZYSTKO – JESTEM BACKPACKEREM, PRZYJECHAŁEM TU ROWEREM PIĘĆ TURECKICH FILMÓW DLA POCZĄTKUJĄCYCH, CZYLI BARDZO SUBIEKTYWNY PRZEGLĄD KINA TURECKIEGO CO ZMIENIA SIĘ PO ŚLUBIE? CZYLI TROCHĘ O MAŁŻEŃSTWACH (POLSKICH I TURECKICH)

marcogor o gorach

Okolice Primosten- skalista plaża, stare miasto i zachody słońca nad Adriatykiem, czyli magia Chorwacji

Pisałem już jak pięknym i cudnym miejscem jest małe miasteczko nad Adriatykiem w środkowej Chorwacji – Primosten. To jedna z wielu perełek Dalmacji, z których było mi dane poznać dopiero kilka. Jedna z najpiękniejszych plaż nad Morzem Adriatyckim, malutka starówka na cyplu oblanym z trzech stron wodą i urocze zakątki schowane w zakamarkach wąskich uliczek. Genialne są zachody słońca, gdy tarcza słoneczna zatapia się w morzu i miasto nocą rozświetlone przez setki lamp i neonów odbijajacych się w morzu. W porcie stoją przeróżne odmiany łodzi, żagłowek, jachtów, czy zwykłych motorówek lub pontonów. To wszystko dodaje uroku miasteczku i tworzy niezapomniany klimat, zapewne podobny do wszystkich takich miejsc rozrzuconych po chorwackim wybrzeżu. Świetną sprawą jest obejść całą starówkę dookoła nadbrzeżnym chodnikiem i wspiąć się na koniec do kościólka górującego nad Primosten. Mamy stąd wspaniałą panoramę okolicy. Ja zrobiłem sobie także wycieczkę wzdłuż skalistego wybrzeża, gdzie różne formacje skalne, mini zatoczki, dzikie plaże stanowią mega ładną atrakcję. Te miejsca są bardziej odludne, spokojniejsze i można przeżywać bardziej samotnie to całe piękno. A starówka tętni życiem do północy, potem ludzie zaszywają się w lokalach, gdzie bawią nieraz do rana. Mnóstwo tu klimatycznych knajpek, gdzie można zjeść, albo napić się wieczorem wina, co jest jedną z tradycji. Nie brakuje też wszelakich butików z pamiątkami, czy gadżetami. Ale gwarno jest tu tylko podobno w lecie, jak to nad morzem. Poza sezonem nastaje cisza i spokój. Na starym rynku przez całe lato odbywają się koncerty miejscowych artystów, dzięki czemu możemy poznać rodzimy folklor i tradycję. Mi udało się trafić na otwarcie sezonu letniego, połączonego z rozpoczęciem wakacji. Dlatego imprez nie brakowało, przy plaży również w części hotelowej codziennie odbywały się róznorakie imprezy dla turystów. Komu było mało mógł się w nocy zabawić w jednej z największych dyskotek w regionie – Aurora Night Club na obrzeżach Primosten. Na półwyspie wrzynającym się ze swą cudną plażą – Małą Raducą nie brakowało również wydzielonych terenów sportowo – rekreacyjnych dla amatorów aktywnego wypoczynku. Ofert wypożyczalni różnych sprzętów, czy nauki bardziej ekstremalnych sportów także tu nie brakuje. Dziś chciałem się podzielić zdjęciami ze spaceru wzdłuż pieknego wybrzeża zatoki Raduca i scen z zachodu słońca uchwyconych ze starówki. W czasie nadmorskich wędrówek przydają się kije trekkingowe jak te z http://s-mumo.pl/, do chodzenia czy to po piasku, czy też żwirowej, albo kamiennej plaży, zwłaszcza jak jest mokro na skałach. Polecam każdemu to miejsce na wypoczynek i leniuchowanie, ale nie tylko, gdyż w pobliżu ciągną się niewysokie, ale śliczne wapienne pasma górskie, które zawsze możemy zwiedzić, jak również sąsiednie zabytkowe miasta jak Szybenik, Trogir, czy Split. Ale o tym w kolejnych odcinkach mej urlopowej opowieści. Zapraszam do fotorelacji. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

Zoo w Toruniu

SISTERS92

Zoo w Toruniu

Exploring Europe with Interrail tickets

Kami and the rest of the world

Exploring Europe with Interrail tickets

Moves like Jarg

idziemy dalej

Moves like Jarg

Czechy to kraj, który dość szybko wywołuje konkretne skojarzenia. Czeskie piwo, knedliki, Krecik, czeski film, Wojak Szwejk… Być może zapomniałem jeszcze o czymś oczywistym, ale dla mnie osobiście pierwsze skojarzenie z Czechami to europejska kolebka hokeja na lodzie. Ten sport jest tam obecny wszędzie i o każdej porze roku. Przykłady? Proszę bardzo… Gdy wylądujecie na lotnisku w Pradze, w holu głównym możecie dostrzec hokejową koszulkę Jaromira Jagra, jednej z największych gwiazd hokejowych i zarazem ogólnie sportowych w tym kraju. W kiosku gdzie będziecie kupować bilety na autobus do centrum, znajdziecie kilka gazet poświęconych tylko hokejowi. A jeśli dokładniej poszperacie, to znajdziecie też pewnie jakiś kalendarz z reprezentacją narodową lub inne gadżety związane z tą dyscypliną sportu. Jedną z pamiątek, które będziecie mogli sobie kupić będzie, poza wspomnianą już koszulką, krążek hokejowy z flagą Czech lub nawet matrioszka z najbardziej znanymi hokeistami świata. Ale hokej w Czechach jest nie tylko na pokaz. Nim się tu żyje, ten sport się tu uprawia. Zajrzyjcie nawet w środku lata to miejskiego marketu w średniej wielkości mieście… jest duża szansa, że będzie tam osobny dział ze sprzętem hokejowym… nie nie pomyliłem się, nie sportowym, a tylko hokejowym. Kaski, łyżwy, ochraniacze, kije… co tylko zechcecie. Trzeba przyznać wprost. Czesi są na punkcie hokeja po prostu zwariowani. Oto przeróbka hitu Maroon 5 – Moves Like Jagger… Według Czechów jedyna słuszna wersja czyli Moves Like Jagr. A na deser krótki komiks, który wyjaśni Wam dokładnie przyczyny podziału Czechosłowacji w 1993 roku na dwa państwa. I trzeba przyznać, że pomysł się wyjątkowo udał. W roku 2000 w finale Mistrzostw Świata rozgrywanych w Rosji zagrały drużyny Czech i Słowacji… Wygrali ci pierwsi 5:3.

Katarzyna Bonda vs. Mariusz Czubaj

SISTERS92

Katarzyna Bonda vs. Mariusz Czubaj

Twórczość Katarzyny Bondy poznałam dzięki tetralogii z Saszą Załuską. Na spotkanie autorskie miałyśmy się wybrać już w listopadzie, jednak z racji zmiany daty nie udało nam się tam dotrzeć. Na czerwcowy pojedynek dotarłyśmy jednak o czasie. Źródło: Klik Spotkanie było o tyle ciekawe, że odpowiedzi na pytania prowadzącego udzielało dwoje pisarzy – Katarzyna Bonda oraz Mariusz Czubaj. Twórczość drugiego twórcy kryminałów jest nam jeszcze nieznana, aczkolwiek możliwe, że to się zmieni. Mogliśmy wysłuchać odpowiedzi odnośnie rynku książki, polskich kryminałów, tego co pisarze robią w czasie wolnym, jakie mają doświadczenia z produkcjami filmowymi i wiele innych. Na koniec każdy mógł też zadać pytanie oraz otrzymać autograf. Nie pozostałam wyjątkiem i również się po niego udałam. ,,Pochłaniacz” Katarzyna Bonda ,,Okularnik” Katarzyna Bonda Za kończenie przypominamy nasz wcześniejszy wpis o tym, czy warto wybrać się na spotkania autorskie.

Koszyce po godzinach

Zależna w podróży

Koszyce po godzinach

Expert - podejście drugie - Prolog

dwa kółka i spółka

Expert - podejście drugie - Prolog

Ten wyjazd jest mi mocno nie na rękę. Głównie dlatego, że mam ostatnio spore problemy finansowe (ale już już jest światełko w tunelu, które je rozwiąże!) i gdyby nie to, że zapisałam się na kurs Expert w Motoszkole pół roku temu, to pewnie nie pojechałabym wcale. Kolejna sprawa - zgranie przeglądów motocykla. Wyjazd w alpy to szansa na dokręcenie ok. 4000 km. Wtedy przekroczę stan licznika o zbyt dużo, żeby utrzymać gwarancję na Oliviera. Więc muszę dokręcić te kilometry wcześniej, a to kolejne wydatki... No i sam przegląd, na szczęście "mały", bo po 50000 km... A i jeszcze komplet nowych opon, bo Miecheliny Anakee 2,mają już trochę kilometrów nawinięte i nie zrobią (bezpiecznie) kolejnych kilku tysięcy... Wybór pada na Metzelery Tourance Next... Podobno będę zadowolona :) Z pomocą przychodzi siostra - pożycza gotówkę i mogę działać...Po pierwsze - na długi weekend tj. 4-7 czerwca 2015  jadę "dookoła Polski" tak bez planu - ten rodzi się w trakcie, czasem w lekkich bólach... W każdym razie robię ponad 2500 km w cztery dni, odwiedzając Mazury, nadmorskie miejscowości w ramach podroży sentymentalnej, Borne-Sulinowo i Śląsk, a potem jeszcze Czechy i Słowację...Po drugie - umawiam się na przegląd Oliviera... Jeden serwis w Krakowie - nie da się... Drugi serwis w Krakowie - nie da się... Serwis w Bielsku-Białej - też się nie da... To może Gliwice? Serwis BMW Gazda-Group wciska mnie na czwartek, 11 czerwca. Ponieważ nie mam urlopu na ten dzień, pracuję zdalnie z salonu BMW.  Ale robię też sobie małą przerwę i testuję BMW F800GT ;) Żeby tak spędzić dzień, "przekupiam" Zbyszka Adamczyka i jego współpracowników moimi ciasteczkami czekoladowymi z chilli :)Po trzecie - w piątek 12 czerwca zakładam nowe opony. Jak zwykle u Irka w "4 Koła". Tzn. Irek zakłada, bo ja w tym czasie biorę jego samochód (a mogłam i motocykl ;)) i śmigam na manicure ;) Kolorowe paznokcie na wyjazd są obowiązkowe!Po czwarte - zaraz po pracy w piątek ruszam w trasę... Nie, jeszcze nie w Alpy, a w kierunku zupełnie przeciwnym. Jadę na wschód. do Dębicy. a nawet za.... do Nagawczyny, a tam - w ramach imprezy zorganizowanej przez Just Riders opowiadam (lekko przydługo) o wyprawie do Afryki. Olivier ma honorowe miejsce na sali i mimo, że w Afryce nie był, to skupia na sobie ochy i achy :) tu oficjalnie dziękuję Łukaszowi za zaproszenie i (współ)organizację! Jeszcze tylko wieczorek w znakomitym towarzystwie i rano mogę śmigać w Alpy. Na mój drygi Kurs Expert w Motoszkole. Chlory Górskiego na pewno już tam na mnie czekają ;)

Włochy by Obserwatore

Włoch na wakacjach

By http://obserwatore.eu– Co robisz w te wakacje? – Nie wiem jeszcze. Na tydzień wyjeżdżamy nad morze a pozostałe trzy tygodnie musimy się jakoś zorganizować, może pojedziemy do rodziny giù?  [przyp.: na południe] Brzmi jak bajka? Przypominacie sobie teraz wszystkie te negocjacje dodatkowego dnia urlopu i organizowanie przelotów tak, żeby nie stracić ani jednego dnia z dwóch tygodni […]Czytaj oryginalny wpis: http://obserwatore.eu.

Jedź do Poczdamu! I olej Berlin!

Zależna w podróży

Jedź do Poczdamu! I olej Berlin!

POSZLI-POJECHALI

Noclegi w Madrycie – Room 007 Experience

Room 007 Experience – fajne kolorowe miejsce, od którego zaczęła się nasza przygoda w Madrycie. Wiadomo, miasto jest duże i noclegi w Madrycie problemu dla przyjeżdżających nie stanowią – wszystkie poziomy udogodnień, obsługi, jakości i wiele innych czynników, oferta jest naprawdę imponująca. Czytaj dalej » Artykuł Noclegi w Madrycie – Room 007 Experience pochodzi z serwisu Poszli-Pojechali.

OOPS!SIDEDOWN

Nasz pierwszy vlog! Relacja z Disneylandu

Już rok temu usłyszeliśmy, że powinniśmy zacząć nagrywać vlogi. Czasem do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć, nawet 12 miesięcy. Trochę wystraszeni, ale i podekscytowani oddajemy w Wasze wirtualne ręce pierwszą część naszego pierwszego (!) vloga będącego zapisem czerwcowego wypadu do Disneylandu w Paryżu. Uznajcie go za małą przerwę od tematu Brazylii, a videorelacja z drugiego dnia pobytu i osobny wpis ze zdjęciami pojawi się wkrótce! Mamy szczerą nadzieję, że przekonamy Was, że w Disneylandzie może świetnie się bawić osoba w każdym wieku. Odpalajcie film i dajcie nam znać, jak wrażenia! Artykuł Nasz pierwszy vlog! Relacja z Disneylandu pochodzi z serwisu .

ATE-TRIPS

Eto Georgia baby...

Tomek dziś stwierdził, że oglądając na fejsbuku zdjęcia z Gruzji zaczyna odczuwać "kaca" z powodu odłączenia od Gruzji. Jesteśmy trzy dni w Polsce, a jednak mamy niedosyt i chyba po raz pierwszy w życiu bardzo, bardzo mocno  nie chciało nam się wracać. Gruzja to niby małe państwo, ale 2 tygodnie  to zdecydowanie dużo za mało by ją poznać. My tylko liznęliśmy, ledwo co posmakowali tego

Maroko: jak wygląda wycieczka na pustynię

Zależna w podróży

Maroko: jak wygląda wycieczka na pustynię

Budapeszt

Podróże MM

Budapeszt

© Mateusz Iwańczuk, Podróże MMLecimy tam, dokąd uda nam się kupić tanie bilety - to już dla nas standardowy scenariusz. Tym razem nie było inaczej. Za bilety dla 2 osób tam i z powrotem zapłaciliśmy 350 zł. W tą kwotę wlicza się karta członkowska Wizz Discount Club warta 139 zł, która upoważnia do zniżek na wszystkie loty przez rok. Można zatem przyjąć, że za bilety do węgierskiej stolicy zapłaciliśmy po 100 zł/osobę w dwie strony. Z Gdańska do Warszawy dostaliśmy się Polskim Busem za 17 zł. Było to konieczne, ponieważ Wizz Air do Budapesztu lata póki co tylko z Okęcia. Po raz pierwszy nasze stopy stanęły na węgierskiej ziemi. Niezwykle miło mi przedstawić Wam kolejną europejską stolicę. Panie i Panowie - oto Budapeszt!Poczytaj także:- Polak, Węgier, dwa bratanki... - o przyjaźni polsko-węgierskiej- Fashion Street Suite - tani nocleg w samym centrum- Fotorelacja - zdjęcia Martyny ♦ JAK DOSTAĆ SIĘ DO BUDAPESZTU?Najszybciej i najtaniej do Budapesztu dotrzemy samolotem. Linie lotnicze Wizz Air oferują przeloty z lotniska Chopina w Warszawie. Konkurencyjny Ryanair na dzień dzisiejszy nie świadczy usług na tej trasie z żadnego miasta w Polsce. Ceny biletów węgierskich linii Wizz Air zaczynają się już od 34 zł za przelot w jedną stronę!♦ DOJAZD Z LOTNISKA LISZTA FERENCA DO MIASTADojazd z portu lotniczego do centrum miasta to wydatek rzędu 530 forintów, czyli 7 zł. Zalecam unikać prywatnych przewoźników, którzy za usługę policzą sobie znacznie więcej. Warto skorzystać z komunikacji miejskiej. Na lotnisku znajdują się kioski z biletami. Najlepszą opcją jest bilet za 530 HUF upoważniający do przejazdu z jedną przesiadką. Aby dostać się do miasta, należy wsiąść w autobus 200E a następnie przesiąść się na metro linii M3. Jednorazowy bilet kosztuje 350 HUF zatem bardziej opłaca się kupić ten z przesiadką za 530 forintów. Otrzymamy 2 bilety oznaczone numerami 1 i 2. Należy kolejno skasować pierwszy w autobusie i drugi w metrze, zachowując obydwa przez cały czas trwania podróży. Autobus 200E odjeżdża spod terminalu (po opuszczeniu budynku lotniska na prawo). Tymże środkiem transportu jedziemy aż ostatniego przystanka Köbánya-Kispest. Po opuszczeniu autobusu należy kierować się w kierunku stacji metra zgodnie z oznakowaniem, lub prościej - podążać za tłumem. Autobus 200E na przystanku Kobanya-Kispest © Martyna StosikStacja metra Kobanya-Kispest © Martyna Stosik♦ JAK PORUSZAĆ SIĘ PO BUDAPESZCIE?Najlepiej pieszo. Większość najważniejszych obiektów znajduje się w pobliżu centrum, więc jeśli planujemy kilkudniowy pobyt, to fajną alternatywą dla metra czy tramwaju jest spacer. Na szczególną uwagę zasługują pięknie zdobione kamienice, które podziwiać można jedynie z powierzchni ziemi. Jeśli zależy komuś jednak na szybkim przemieszczaniu się po mieście, to wszelkie informacje znajdzie na stronie internetowej BKK, czyli budapesztańskiej komunikacji miejskiej:- rozkład jazdy / planowanie podróży- mapy komunikacji miejskiej- ceny biletów- automaty biletoweCeny wybranych biletów komunikacji miejskiej w Budapeszcie:- jednorazowy - 350 HUF = 4,64 zł- z jedną przesiadką - 530 HUF = 7,02 zł- jednorazowy u kierowcy - 450 HUF = 5,96 zł- blok 10 jednorazowych biletów - 3000 HUF = 39,78 zł- całodobowy - 1650 HUF = 21,88 zł♦ NOCLEGWynajęliśmy mieszkanie Fashion Street Suite poprzez portal booking.com. Za 3 noce zapłaciliśmy 75€ otrzymując w zamian skromny apartament w centrum miasta. Więcej informacji znajdziecie w osobnym poście. ♦ CO WARTO ZOBACZYĆ W BUDAPESZCIE?PARLAMENTGmach parlamentu to symbol Budapesztu i całego kraju. Budynek wzniesiono po połączeniu trzech miast w jedno - Óbudy, Budy oraz Pesztu. Siedzibę władz poczęto wznosić w roku 1885, a budowa trwała aż do 1904 roku. Pierwsze posiedzenie odbyło się jednak w 1896 roku, czyli w 1000. rocznicę powstania państwa węgierskiego. Neogotycka budowla zajmuje obszar 17 000 km2, a jej kopuła wznosi się na wysokość 96 metrów. Nad budową budynku parlamentu pracowało 1000 osób. Szacuje się, że do wzniesienia ten konstrukcji wykorzystano 40 mln cegieł, 40 kg złota i pół miliona kamieni szlachetnych. Ogrom budynku robi niesamowite wrażenie. Nie bez powodu Országház stał się motywem najczęściej widniejącym na pocztówkach i głównym skojarzeniem na myśl o Budapeszcie. Na naszych zdjęciach również przewija się nieustannie, fotografowany praktycznie z każdego wzgórza czy mostu. © Mateusz Iwańczuk, Podróże MMBudynek parlamentu miał stać się nową siedzibą rządu, reprezentacyjnym gmachem, świadczącym o sile państwa węgierskiego. Po połączeniu Budy i Pesztu zdecydowano, że gmach stanie w tej drugiej dzielnicy, by wyrównać proporcje narzucone przez ogrom zespołu zamkowego w Budzie. Wnętrze budynku cechuje bogactwo i dominacja złota. Wiele potężnych kolumn wykonano z czerwonego granitu, wykutego z klifów u wybrzeży Szwecji. Być w Budapeszcie i nie zobaczyć wnętrza budynku parlamentu to grzech! Szczególnie, że bilety wstępu nie są drogie. © Martyna Stosik, Podróże MMZ głównego hallu wejściowego schody prowadzą do sali znajdującej się pod kopułą budynku. To właśnie tu odbyło się pierwsze posiedzenie obydwu izb parlamentu. Warto zwrócić uwagę na 16 rzeźb znajdujących się na kolumnach. Owe postacie to sylwetki najbardziej zasłużonych władców Węgier. Osoby interesujące się historią Polski pośród królów dostrzegą Ludwika Węgierskiego i Stefana Batorego. O polsko-węgierskich więziach opowiem Wam jednak w innym poście. Od 2000 roku w sali pod kopułą można podziwiać koronę św. Stefana oraz jego berło i jabłko królewskie. Są to symbole państwowości Węgier. Święty Stefan będzie się przewijać w tym poście jeszcze nie raz, bowiem jest to najważniejsza osoba w całej historii państwa. To on został pierwszym królem. Według legendy sam anioł Gabriel objawił się Stefanowi i nakazał mu założenie państwa nad Dunajem. Insygnia władcy są jednymi z najcenniejszych węgierskich relikwii.Należy pamiętać, że w Sali Pod Kopułą nie wolno robić zdjęć, o czym wielokrotnie informuje pan/pani przewodnik. Relikwia znajdują się pod ochroną grubego szkła i pod nadzorem strażników. foto: Mark Mervaifoto: Mark MervaiPo opuszczeniu Sali Pod Kopułą przewodnik prowadzi grupę do pomieszczenia zwanego pokojem gobelinowym, gdzie odbywają się spotkania z dziennikarzami.© Martyna Stosik, Podróże MMSale plenarne to dwa pomieszczenia usytuowane symetrycznie po obu stronach budynku. To tu dawniej odbywały się posiedzenia dwóch izb deputowanych. Obecnie w jednej z sal (Izba Niższa) odbywają się obrady Zgromadzenia Narodowego, zaś w drugiej mają miejsce wszelakie konferencje prasowe. Sale plenarne mają 25 metrów długości, 23 metry szerokości i 17 metrów wysokości. 438 siedzisk dla zebranych otacza mównicę. Na bogato zdobionych ścianach dostrzec można dwa wyjątkowe malowidła znajdujące się za podwyższeniem. Przedstawiają one koronację Franciszka Józefa oraz otwarcie pierwszej sesji przedstawicieli rządu narodowego z 1848 roku. Pośrodku znajdują się herby, pośród których zauważyć można polskiego orła. © Mateusz Iwańczuk, Podróże MM© Mateusz Iwańczuk, Podróże MM© Mateusz Iwańczuk, Podróże MMGODZINY OTWARCIA1 kwietnia - 31 października pn - pt od 8:00 do 18:00sb - nd od 8:00 do 16:001 listopada - 31 marcapn - nd od 8:00 do 16:00CENY BILETÓW (2015)- dorośli, obywatele UE - 2000 HUF = 26,53 zł- uczniowie UE 6-24 lat - 1000 HUF = 13,27 zł- dorośli spoza UE - 5200 HUF = 68,99 zł- uczniowie spoza UE - 2600 HUF = 34,49 zł- dzieci do lat 6 - wstęp darmowyaktualny cennik znajduje się na stronie internetowej parlamentu: kliknij link© Martyna Stosik, Podróże MMTuryści oprowadzani są po budynku parlamentu jedynie w obecności licencjonowanego przewodnika (języki: węgierski, angielski, francuski, hiszpański, niemiecki, włoski, rosyjski, hebrajski). Ilość biletów dla konkretnej grupy jest ograniczona, więc w sezonie warto nabyć wejściówkę z wyprzedzeniem szczególnie na zwiedzanie w języku angielskim. W naszym przypadku zbawienna okazała się znajomość języka francuskiego. Grupa z nami włącznie liczyła 6 osób. Dzięki temu atmosfera była bardzo sympatyczna, a pani przewodnik poświęcała nam całą swą uwagę. © Mateusz Iwańczuk, Podróże MMMUZEUM ETNOGRAFICZNEMuzeum Etnograficzne znajduje się naprzeciwko budynku parlamentu, przy placu Lajosa Kossutha. Utworzono je w 1872 roku, zaś budowę budynku w którym się znajduje ukończono w 1896 roku. Wynika to z faktu, iż muzeum przeniesiono do dawnego Pałacu Sprawiedliwości w 1973 roku. Ekspozycje liczą około 200 tysięcy eksponatów z działów myślistwa, rybactwa, pszczelarstwa, rzemiosła, hodowli i rolnictwa. Co ciekawe, to w tym budynku miały się odbywać obrady sejmu, lecz ostatecznie postanowiono, że siedzibą parlamentu będzie jego obecny gmach. CENY BILETÓW WSTĘPU (link):bilety na wystawy stałe- normalny - 1000 HUF = 13,27 zł- ulgowy 6-26 lat - 500 HUF = 6,53 zł- ulgowy 62-70 lat - 500 HUF = 6,53 zł- dzieci do lat 6 i seniorzy +70 - bezpłatniepozwolenie na robienie zdjęć: 300 HUF = 3,98 złwstęp darmowy22 stycznia, 5 marca, 15 marca, 18 maja, 20 sierpnia, 18-19 września, 23 października GODZINY OTWARCIA (link):od wtorku do niedzieli 10:00-18:00© Mateusz Iwańczuk, Podróże MMMOST ŁAŃCUCHOWYMost Łańcuchowy, zwany również Mostem Széchenyiego, to obok budynku parlamentu najpopularniejsza konstrukcja Budapesztu, widniejąca na pocztówkach, magnesach i innych pamiątkach. Jego budowę rozpoczęto w 1839 roku i zakończono 10 lat później, w 1849. Most nazwano od nazwiska Istvána Széchenyiego, który zainicjował pierwsze trwałe połączenie obydwu brzegów Dunaju. Nigdy jednak hrabia nie przeszedł się po moście, ponieważ leczył się w zakładzie neurologicznym po tym, gdy podczas podwieszania łańcucha zerwała się lina i tony metalu runęły wraz z obserwatorami do wody.Most został wysadzony przez wycofujących się żołnierzy Wehrmachtu podczas II wojny światowej. Konstrukcję obudowano i oddano do użytku 20 listopada 1949 roku - dokładnie w 100. rocznicę powstania tego mostu. Idealne miejsce na spacer po zmroku!© Mateusz Iwańczuk, Podróże MM© Mateusz Iwańczuk, Podróże MM© Mateusz Iwańczuk, Podróże MM© Martyna Stosik, Podróże MMBAZYLIKA ŚW. STEFANABazylika poświęcona św. Stefanowi znajduje się w dzielnicy Peszt, na wysokości Mostu Łańcuchowego. Kościół jest trzecim najwyższym budynkiem na Węgrzech, a to za sprawą kopuły, która wznosi się na wysokość 96 metrów. Prace nad budową neorenesansowej budowli rozpoczęły się w 1851 roku. Nie obyło się bez przykrych incydentów. Kopuła zawaliła się w 1868 roku z powodu nieprawidłowości w projekcie fundamentów. Wykorzystano tanie materiały, chcąc oszczędzić możliwie jak najwięcej pieniędzy. Paradoksalnie ta kompromitująca katastrofa budowlana okazała się przełomem. Wznowiono prace dbając o najmniejszy szczegół i nie szczędząc funduszy. Oficjalna ceremonia zakończenia budowy Bazyliki św. Stefana odbyła się w obecności cesarza Franciszka Józefa w 1905 roku.Na szczęście kościół nie odniósł żadnych szkód w skutek działań wojennych w latach 1939-1945, jednak bazylika była bardzo zaniedbywana przez węgierski rząd komunistyczny. W kaplicy Szent Jobb (kaplica św. Prawicy) znajduje się najwyższa świętość narodu węgierskiego. To dłoń św. Stefana, założyciela państwa. Relikwia wystawiona jest na widok publiczny od 1987 roku. Przypomnę, że Stefan I Święty panował w latach 997-1038. Każdego roku 20 sierpnia z bazyliki wyrusza procesja z relikwiarzem, którą obnosi się po ulicach miasta. O godzinie 17 zaś rozbrzmiewa największy na Węgrzech, 9-tonowy dzwon.© Mateusz Iwańczuk, Podróże MM© Mateusz Iwańczuk, Podróże MM© Mateusz Iwańczuk, Podróże MMdłoń św. Stefana © Mateusz Iwańczuk, Podróże MMPOMNIK - BUTY NAD DUNAJEMJest to jeden z pomników, który najbardziej zakorzenił się w mojej pamięci. Buty nad Dunajem to dzieło Gyuli Pauera, znajdujące się na brzegu rzeki między Mostem Łańcuchowym a budynkiem parlamentu. Pomnik to odlew sześćdziesięciu autentycznych par butów z lat '40 XX wieku, przypominający o ludobójstwie w latach 1944-45 dokonanego przez faszystowskie ugrupowanie strzałokrzyżowców.  Zbrodniarze kazali Żydom zdjąć buty i ustawić się nad brzegiem Dunaju w szeregu. Następnie padały strzały, a ciała ofiar bezwładnie wpadały do rzeki. Pomnik odsłonięto w 2005 roku.© Mateusz Iwańczuk, Podróże MM© Mateusz Iwańczuk, Podróże MMPOMNIK OFIAR OKUPACJI NIEMIECKIEJPomnik ofiar okupacji niemieckiej na Węgry w 1944 roku jest dość kontrowersyjny. Żydzi zarzucają rządowi, że na monumencie nie ma żadnej wzmianki o współudziale Węgier w Holokauście. Pomnik przedstawia archanioła Gabriela (symbolizującego Węgry) i unoszącego się nad nim niemieckiego orła. Według opozycjonistów instalacja przekłamuje historię, w której to Węgry pod przywództwem strzałokrzyżowców do spółki z nazistowską III Rzeszą dokonywali eksterminacji ludności żydowskiej. © Mateusz Iwańczuk, Podróże MMWIELKA SYNAGOGAWielka Synagoga jest największą synagogą w Europie a trzecią pod względem wielkości na świecie. Została wybudowana w latach 1854-1859. Nadano jej styl mauretański, charakterystyczny dla północnej Afryki. Jeszcze przed II wojną światową, 3 lutego 1939 roku, synagogę wysadzili faszyści ze wspomnianego wcześniej ugrupowania strzałokrzyżowców. My w środku nie byliśmy, lecz po obejrzeniu zdjęć w internecie trzeba przyznać, że wnętrze budowli robi wrażenie. Bilety wstępu: 1400 HUF dorośli (18,57 zł), 700 HUF ulgowy (9,29 zł)© Mateusz Iwańczuk, Podróże MMHALA TARGOWA VÁSÁRCSARNOKHala Targowa to duży zadaszony rynek, wybudowany w 1897 roku. Można tam kupić prawie wszystko - od pamiątek, przez regionalne specjały, po owoce i warzywa. Zalecam robić zakupy w stoiskach usytuowanych nieco dalej od głównego wejścia ze względu na różnicę cen. Na piętrze można spróbować kuchni węgierskiej w knajpach typu fast-food. Nie, nie jest to obciach. Wiele osób z doświadczonymi kubkami smakowymi twierdzi, że właśnie tam można zasmakować prawdziwej kuchni węgierskiej. Wynika to z tego, że Madziarzy lubią jeść dużo i tłusto. My spróbowaliśmy tradycyjnego Langosza, czyli wielkiego pączka smażonego na oleju, posypanego startym serem i polanego sosem czosnkowym. Cena: 550 HUF (7,30 zł). My osobiście nie doznaliśmy żołądkowej ekstazy, ale co kto lubi...© Mateusz Iwańczuk, Podróże MM© Mateusz Iwańczuk, Podróże MM© Mateusz Iwańczuk, Podróże MM© Martyna Stosik, Podróże MMTERROR HAZAMuzeum poświęcone ofiarom węgierskiego totalitaryzmu i rewolucji 1956. Ekspozycję otwarto w 2002 roku z inicjatywy Viktora Orbana, który obecnie pełni funkcję premiera. Budynek wzniesiono w 1880 roku. W latach 1937-1944 służył jako siedziba i więzienie faszystowskiej organizacji strzałokrzyżowców. Od 1945 do 1956 roku znajdowało się tu więzienie stalinowskiej policji politycznej ÁVH.Ceny biletów wstępu do muzeum: 2000 HUF normalny, 1000 HUF ulgowy© Mateusz Iwańczuk, Podróże MMPLAC BOHATERÓWPlac Bohaterów (węg. Hősök tere), zwany również Placem Tysiąclecia, to jeden z największych i najważniejszych placów w Budapeszcie. Znajduje się on na końcu alei Andrassy utca na granicy dużego Parku Miejskiego (Varosliget). My zdecydowaliśmy się iść pieszo spod samego parlamentu, zatrzymując się przy tym na pyszne lody :) Fajny spacer pod aleją drzew, lecz jeśli jednak komuś zależy na czasie można podjechać metrem (M1).Po obu stronach placu znajdują się okazałe budynki Muzeum Sztuk Pięknych. Pośrodku zaś wznosi się kolumna z postacią anioła Gabriela oraz kolumnada z władcami Węgier, tworzące razem Pomnik Tysiąclecia. Jego budowę rozpoczęto w 1896 roku, na 1000. rocznicę powstania państwa. Jak już wcześniej wspominałem, archanioł Gabriel często przewija się wokół budapesztańskich zabytków, ponieważ - według legendy - objawił się on królowi Stefanowi I i nakazał mu założyć państwo. U podstawy 36-metrowej kolumny znajdują się posągi 7 jeźdźców. To oni przyprowadzili w VIII i IX wieku Madziarów nad Dunaj.W półkolistej kolumnadzie za monumentem anioła Gabriela znajduje się m.in. pomnik Ludwika Węgierskiego (w lewej części pierwszy od środka), który był królem Polski w XIV w. (tak dla niewtajemniczonych :)).Plac Bohaterów jest dla Węgrów jak dla nas gdańska stocznia. To tutaj lud walczył z komunizmem, tu odbywały się masowe demonstracje, tu zburzono pomnik Stalina podczas rewolucji w 1956 roku, w której to Węgrzy wyszli na ulice, solidarni z Polską, z biało-czerwonymi flagami w dłoniach.© Mateusz Iwańczuk, Podróże MM© Mateusz Iwańczuk, Podróże MMŁAŹNIE SZÉCHENYI FÜRDŐW budapesztańskich łaźniach nie byliśmy. Po prostu nas tam nie ciągnęło z uwagi na fakt, że cenimy sobie intymność i kąpiel z innymi ludźmi nas raczej zniechęca. Ale z racji tego, że jest to obiekt niezwykle popularny, myślę, że nie wypadałoby go ominąć. Łaźnie Széchenyi gyógyfürdő zasilane są przez dwa źródła geotermalne o temperaturze 23'C i 25'C. Kompleks wybudowano w latach 1881-1913 w okolicy Parku Miejskiego (tam też znajduje się m.in. opisany wcześniej Plac Bohaterów). Cennik jest na tyle rozbudowany, że pozwolę sobie wstawić link do strony internetowej budapesztańskich termów, gdzie znajduje się aktualna, pełna oferta: [ link ]© Mateusz Iwańczuk, Podróże MMGÓRA GELLERTATak jak prawy brzeg Dunaju jest płaski niczym mocno utłuczony schabowy, tak lewa strona Dunaju zachwyca urokiem licznych wzniesień. Jednym z nich jest Góra Gellerta. Ma ona 235 m wysokości. Wzniesienie mocno się wyróżnia, toteż nie trudno je rozpoznać. Znajduje się na południowy-zachód od Wzgórza Zamkowego. Na szczycie znajduje się okazały Pomnik Wolności w postaci 14-metrowej kobiety unoszącej palmowy liść. Na Górę Gellerta można dojść licznymi ścieżkami pnącymi się pośród drzew.Warto w tym miejscu krótko wspomnieć, kim był ów Gellert. To biskup misyjny pochodzący z Włoch i działający na terenie Węgier na przełomie X i XI wieku. Zginął jako męczennik z rąk pogan, którzy nie godzili się z przyjęciem wiary chrześcijańskiej. W akcie nienawiści zrzucono Gellerta ze skalistych zboczy góry, która dziś nosi jego imię.Wspomniany wcześniej Pomnik Wolności został wzniesiony w 1947 r. ku czci żołnierzy radzieckich, którzy niejako "wyzwolili" Budapeszt od niemieckiej okupacji. Obecnie monument ma uniwersalne przesłanie. W 1989 roku usunięto z niego komunistyczne symbole oraz napisy ku czci Armii Czerwonej.Oprócz pomnika na Górze Gellerta znajduje się cytadela wybudowana w latach 1850-1854, po upadku Wiosny Ludów. Celem wzniesienia austriackiej fortyfikacji było zapobiegnięcie buntom ludu węgierskiego przeciw Habsburgom. W okresie II wojny światowej trwały tu zaciekłe walki między nazistami a sowietami. Dziś można tu zajrzeć do muzeum oraz podziwiać ciekawy widok na miasto.© Mateusz Iwańczuk, Podróże MM© Mateusz Iwańczuk, Podróże MM© Mateusz Iwańczuk, Podróże MM© Mateusz Iwańczuk, Podróże MM© Mateusz Iwańczuk, Podróże MM© Mateusz Iwańczuk, Podróże MMWZGÓRZE ZAMKOWEWzgórze Zamkowe to miejsce, z którego rozciąga się - naszym zdaniem - najpiękniejszy widok na miasto. Znajduje się tu Zamek Królewski, którego początki sięgają XIV wieku. Stary zamek uległ całkowitemu zniszczeniu w 1578 roku, kiedy to zdobyty przez Turków...wybuchł. Najeźdźcy wykorzystali bowiem zdobytą twierdzę jako arsenał, który ostatecznie wyleciał w powietrze razem z murami. Dopiero Habsburgowie zdecydowali się odbudować zamek w XVIII wieku. Na przestrzeni wieków był wielokrotnie rozbudowywany. Twierdza poważnie ucierpiała podczas II wojny światowej. Choć za czasów okupacji sowieckiej po '45 podjęto próbę rekonstrukcji zamku, to do dziś odbiega on mocno od oryginału głównie ze względu na znacznie uproszczoną formę. Wstęp na teren twierdzy jest darmowy (płatne zwiedzanie wnętrz, wstęp do muzeów i galerii). Szczegółowe informacje znajdziecie na stronie www: [ link ]© Mateusz Iwańczuk, Podróże MM© Martyna Stosik, Podróże MMKolejnym wyróżniającym się obiektem Wzgórza Zamkowego jest Kościół Macieja. Nie trudno go przeoczyć, ponieważ jego strzelista wieża dominuje nad wzniesieniem. Świątynia znajduje się w północnej części wzgórza i nosi imię Macieja, Macieja Korwina - węgierskiego króla. Dzisiejszy kościół pochodzi z lat 1874-1896. To tu odbywały się koronacje madziarskich władców. Świątynia bardzo mocno ucierpiała podczas II wojny światowej. Komunistyczny rząd na Węgrzech rozważał całkowitą rozbiórkę budowli, lecz ostatecznie udało się zebrać fundusze i Kościół Macieja odbudowano. Wstęp dla zwiedzających jest płatny. Bilety: dorośli 1400 HUF (18,57 zł), studenci i seniorzy 1000 HUF (13,27 zł), rodzina 2+1 3500 HUF (46,43 zł), dzieci do lat 6: bezpłatnie. © Mateusz Iwańczuk, Podróże MMTuż przy Kościele Macieja znajduje się Baszta Rybacka, wybudowana w latach 1895-1902, nazwana rybacką na cześć rybaków, którzy bronili średniowiecznych murów Wzgórza Zamkowego. To z tego miejsca wykonano 90% zdjęć parlamentu znajdujących się w wyszukiwarce google. Ponoć wstęp na basztę w sezonie (marzec-październik) jest płatny: 600 HUF za bilet normalny, 300 HUF ulgowy. O dziwo my weszliśmy za darmo. Nie było żadnych bramek, ani człowieka, który by wejściówki sprawdzał czy sprzedawał.© Mateusz Iwańczuk, Podróże MM© Mateusz Iwańczuk, Podróże MMPodążając dalej na północny-wschód przez Wzgórze Zamkowe dotrzemy do Bramy Wiedeńskiej, czyli średniowiecznej bramy prowadzącej do miasta, żeby nie powiedzieć brzydko - do Budy :) Przypomnę, że Buda to dawne miasto na prawym brzegu Dunaju, połączone później ze wschodnim Pesztem. Niedaleko bramy, na zachód, wznosi się Wieża Marii Magdaleny. Wartość historyczna tego miejsca przeważa nad efektem wizualnym. Jest to pozostałość po XIII-wiecznej świątyni, którą zburzono w skutek działań wojennych w latach 1939-1945. Komunistyczny rząd na Węgrzech kazał uprzątnąć teren i zabronił odbudować kościół. Zachowała się jako tako jedynie wieża oraz fundamenty. Naprzeciwko dzwonnicy ustawiono pamiątkową ramę okienną pozbawioną witraży. Póki co projekt odbudowy jest odległy od realizacji.© Mateusz Iwańczuk, Podróże MM_______________________________________________________________________W Budapeszcie spędziliśmy 4 dni. To miasto niezwykłe, szczycące się bogactwem historycznym, pięknem zabytków, oraz cudowną architekturą bogato zdobionych kamienic. Czy 4 dni wystarczyły na dogłębne poznanie miasta? Myślę, że zdecydowanie tak. Poruszając się wyłącznie pieszo zdołaliśmy zobaczyć każde miejsce warte uwagi. Budapeszt jest bardzo przyjazny turystom. Czuliśmy się tam naprawdę bezpiecznie - bez problemu wychodziliśmy z aparatami na spacery po zmroku. Ceny? Zbliżone do tych w Polsce, więc koszty zakupów, biletów wstępu czy wynajmu pokoju w hotelu sprzyjają turystom. Polecamy Budapeszt, bo naprawdę warto to miasto odwiedzić!© Mateusz Iwańczuk, Podróże MM© Mateusz Iwańczuk, Podróże MM© Mateusz Iwańczuk, Podróże MM© Mateusz Iwańczuk, Podróże MM© Mateusz Iwańczuk, Podróże MM© Mateusz Iwańczuk, Podróże MM© Mateusz Iwańczuk, Podróże MM

Sri Pada – Najświętsze miejsce świata

Republika Podróży

Sri Pada – Najświętsze miejsce świata

Top 5 things to do in Tehran (and my impressions of the city)

Kami and the rest of the world

Top 5 things to do in Tehran (and my impressions of the city)

Wsiąść do pociągu byle jakiego

Zależna w podróży

Wsiąść do pociągu byle jakiego

Byłam w Tokio i Paryżu. O spocie fundacji Mamy i Taty

isawpictures

Byłam w Tokio i Paryżu. O spocie fundacji Mamy i Taty

Pytanie do czytelników

Dobas

Pytanie do czytelników

Dlaczego zależna? Dlaczego pozornie?

Zależna w podróży

Dlaczego zależna? Dlaczego pozornie?

Odłóżmy na moment sprawy podróżnicze i wyjaśnijmy jedną z największych niewiadomych bloga. Coś co wiele osób nurtuje. Coś o co osoby, które poznaję na żywo, mnie pytają i co ja potem trochę przydługawo tłumaczę. Coś przez co wielu potencjalnych czytelników przechodzi dalej, szukać swojego ulubionego podróżniczego bloga. Wreszcie coś co...

Nepal potrzebuje pomocy – Prezentacja charytatywna Ewy Kostrzewy

Obserwatorium kultury i świata podróży

Nepal potrzebuje pomocy – Prezentacja charytatywna Ewy Kostrzewy

O co chodzi z tymi tanimi lotami?

STOPEM PO PRZYGODE

O co chodzi z tymi tanimi lotami?

Ostatnimi czasy naprawdę często dostaję pytania jak szukać tanich lotów, gdzie szukać tanich lotów, kiedy to robić i w ogóle po co. Spec ze mnie żaden, ale na potrzeby posta załóżmy, że znam kilka przydatnych trików, którymi chcę się podzielić.Od jakiegoś czasu zauważyłam, że każdy ranek zaczynam tak samo: po setnym wyłączeniu budzika, zanim zbiorę w sobie siły do wyjścia spod kołdry, chwytam za telefon i sprawdzam, czy w ciągu ostatnich kilku godzin nie pojawiły się w internecie jakieś super promocje lotnicze. Przeważnie tak jest, a wtedy płaczę cicho przez kolejnych kilka minut zanim zwlokę się z łóżka. A później jest kolejny dzień i pojawiają się jeszcze większe promocje.Z tanimi lotami (a raczej przypuszczam, że ogólnie ze wszystkimi lotami, ale na inne niż tanie póki co mnie nie stać) wiąże się ciekawy fenomen: ciężko się przełamać. Zanim kupiłam pierwszy tani (78 zł) bilet, notabene w jedną stronę,  od dawna śledziłam wszelkie portale specjalizujące się w wyszukiwaniu promocji. Zawsze było „o kurcze, ale tanioszka, fajnie by było… może kiedyś”. Aż w końcu zobaczyłam ten lot i zanim zdążyłam pomyśleć, kliknęłam „kup”. Tak właśnie rozpoczęła się lawina. Tak więc wskazówka numer jeden brzmi: zanim się odważysz, miej na uwadze, że to uzależnia. Kupując każde kolejne piwo, buty czy cokolwiek innego, będziesz przeliczać ile biletów lotniczych można byłoby za tę kwotę kupić.Nie zmienia to faktu, że bardzo namawiam do kupienia tego pierwszego biletu. Pomyśl ile miejsc w samolotach marnuje się przez to, że się boisz! Tak, właśnie Ty.Widok z samolotu na góry, prawdopodobnie jeszcze gdzieś nad HiszpaniąPrzechodząc do rzeczy, wskazówek mam niewiele, za to wydają mi się dosyć konkretne. Przede wszystkim – warto wiedzieć które tanie linie lotnicze latają z Polski. Warto też wiedzieć, że wcale nie oznacza to, że by upolować tani bilet, musisz 24/7 spędzać na stronie danego przewoźnika. Istnieje coraz więcej portali specjalizujących się w wyszukiwaniu najlepszych promocji lotniczych, nie tylko w obszarze Europy. Co więcej, ichniejsze promocje nie dotyczą jedynie przelotów. Często zdarzają się oferty pakietów z serii „zrób to sam” – należy uważnie przeczytać instrukcję co po kolei zrobić podaną na stronie i w ten sposób jesteś w stanie samodzielnie zorganizować sobie tanie wakacje, w których cenie uwzględnione są loty tam i z powrotem, nocleg oraz czasem transport na miejscu. Proste? Bardzo proste, wystarczy tylko odrobina cierpliwości i zaangażowania.Bardzo holenderskie lotnisko w EindhovenLista przydatnych portali pomagających w wyszukiwaniu promocji lotniczych:- fly4Free.pl- fly4free.com- skyscanner.pl- flipo.pl- tanie-loty.plNie ma bardziej sprzyjającego pozytywnemu rozwojowi sytuacji sposobu niż polubienie fanpejdży w/w na fejsbuku. Siłą rzeczy zobaczysz większość wrzucanych przez portale promocji (a np. fly4free działa pod tym względem niesamowicie prężnie).Jeśli jednak jesteś Zosią Samosią, możesz samodzielnie parać się szukaniem lotów na stronie przewoźnika. Mądra wskazówka numer jeden: przeglądając strony tanich linii lotniczych, rób to w trybie incognito. Często podbijają one ceny lotów widząc, że strona odwiedzana jest wiele razy z konkretnego numeru IP. Może będziesz mieć szczęście i tobie się to nie zdarzy, ale lepiej dmuchać na zimne.Mądra wskazówka numer dwa: nie masz konkretnego planu? Chcesz po prostu GDZIEŚ polecieć? Tanie linie o tym wiedzą i postanowiły ułatwić ci to zadanie. Przykładowo u Ryanaira pojawia się coś takiego:Po kliknięciu masz do własnego użytku cały panel dowodzenia wszechświatem! Wystarczy wybrać odpowiednią datę i zakres cen, który cię interesuje. A potem kliknąć „zarezerwuj teraz”.Norwegian z kolei wymyślił coś, co nazwał kalendarzem niskich cen. Po wybraniu portu docelowego, wyświetla się widok na cały wybrany miesiąc razem z cenami lotów na konkretne dni.A dla ułatwienia nawet pogrubił najniższe ceny.Najbardziej popularne tanie linie latające z Polski to WizzAir oraz RyanAir. Ja latałam jeszcze Norwegianem i jedynie o tych trzech przewoźnikach mogę się wypowiedzieć z własnego doświadczenia.Mądra rada numer kolejny brzmi: jeśli widzisz super promocję, nie zastanawiaj się zbyt długo. Naprawdę. Tanie bilety rozchodzą się szybko jak świeże bułeczki, a tak naprawdę jeśli kupisz bilet do Norwegii za szaloną cenę 78 zł w dwie strony nie do końca wiedząc, czy możesz lecieć w tym terminie, łatwiej odżałujesz pozostanie w domu i stratę pieniędzy wtedy, niż gdy bilety będą dwa razy droższe (niestety odsprzedanie czy nawet oddanie ich komuś za darmo w przypadku tanich linii nie zawsze się opłaca; zmiana nazwiska rezerwacji to kosztowna impreza, za którą często trzeba dać nawet ponad trzykrotnie więcej pieniędzy niż za sam bilet).Zasada najczęściej (choć nie jest to regułą) jest taka, że najtańsze bilety można kupić rezerwując je z dużym wyprzedzeniem bądź na ostatnią chwilę.W drodze do Norwegii, ale chyba jeszczenad Polską? Lub nie. W sumie nie wiem.Pamiętaj: praktyka czyni mistrza. Po kilku tygodniach śledzenia promocji będziesz potrafił ocenić czy cena jest atrakcyjna czy jednak warto poczekać na kolejną okazję. Jest sporo kierunków, gdzie nie warto przepłacać – przykładowo u WizzAira bardzo często można upolować bilet za 78 zł w dwie strony do Paryża, Bergamo czy Oslo; te promocje pojawiają się na tyle często, że nie ma sensu za ten sam bilet płacić 300 zł. Może to trochę studencki sposób myślenia, ale do tej pory pozwolił mi zobaczyć sporo fajnych miejsc za półdarmo. A co z bagażem? Co z tego, że lot jest tani, skoro bagaż rejestrowany kosztuje krocie.Czy jesteś na 100% pewien, że na tygodniowy wyjazd potrzebujesz wziąć wielki bagaż rejestrowany? Bagaż podręczny wcale nie jest taki podręczny jak się wydaje. Najczęściej jest to wielkość standardowego plecaka szkolnego (dokładne wymiary można znaleźć na stronach przewoźników, każdy ma trochę inne) i przy minimalnej umiejętności sprawnego i kompaktowego pakowania, jesteś w stanie zmieścić w nim wszystkie potrzebne rzeczy. Grubsze rzeczy i kurtkę wystarczy ubrać na siebie, resztę trochę dopchać kolanem i nie ma żadnego problemu. Co ważne, przeważnie oprócz bagażu podręcznego podróżujący ma prawo zabrać malutki plecak/torebkę. Świetnie do tego celu sprawdzają się popularne aktualnie szmaciane torby, które są baaaardzo pojemne. O ile twój bagaż podręczny nie rzuca się w oczy dziwnie dużą wielkością, nikt nie powinien zatrzymać cię na bramkach.Lotnisko w MadrycieJest jeszcze jeden mały, maleńki szczególik, który czyni loty jeszcze przyjemniejszymi - lotniska. Lotniska są super! Mają urok i naprawdę mogę spędzać na nich godziny, obserwując podróżnych i zastanawiając się dokąd lecą. A z czasem – jak już się przełamiesz i po prostu gdzieś polecisz – zaczniesz dzielić lotniska na dwie kategorie: te, na których śpi się wygodnie i te, które się do tego celu nie najlepiej nadają. Najgorzej jest, kiedy lecisz gdzieś pierwszy raz i nie wiesz czy dane lotnisko jest godne, żebyś położył na nim swoje umęczone cztery litery.  Hej, zaraz, ktoś kiedyś wpadł już na to, żeby pomóc ludziom zmuszonym do spania na lotniskach! A są to twórcy strony sleepinginairports.net. Wchodzisz na stronę, wybierasz z przewodnika lotnisko, na które lecisz i masz podane na tacy wszystkie potrzebne informacje: godziny otwarcia (uwaga! Jeśli planujesz spać na lotnisku, upewnij się najpierw czy jest ono całodobowo otwarte. Czasami może okazać się, że nie jest i zostaniesz wyrzucony na zewnątrz w środku nocy, przy niemal ujemnej temperaturze i na ogólnym zadupiu gdzieś w Norwegii. Sprawdzone info.), czy są wygodne fotele/ławki, na których można się przespać, ceny transportu z lotniska do miasta (kolejna uwaga: tanie linie często latają do portów oddalonych spory kawałek od miasta, przykładowo z lotniska Oslo Sandefjord Torp do Oslo jest 120 km), jakie usługi typu bary itp. można znaleźć na miejscu, czy jest dostęp do internetu, informacje o najbliższych hotelach oraz ogólna ocena „wygodności” portu.Biedne dzieci wyrzucone w nocy z lotniska :< Warszawskie Okęcie - trochę twardo i koło 2 w nocy robi się tłoczno,ale śpi się wygodnie. Kopenhaga - najwygodniejsze lotnisko na jakim spałam.Oslo Sandefjord - 8/10, gdyby tylko było otwarte całą noc...Last but not least, a mianowicie kwestia lotniskowej kontroli bezpieczeństwa. Wiele osób czuje przed nią stres, czasem uzasadniony, ale przeważnie całkiem bezsensowny. Jeśli nie masz przy sobie rzeczy, które są zabronione na pokładzie, nie masz się czym denerwować. Czasem (szczególnie w zimie) ochrona przy kontroli będzie kazała ci ściągnąć buty. Jeśli przewozisz podróżne zdobycze o dziwnym kształcie, mogą poprosić cię o wyciągnięcie ich z plecaka i pokazanie. Miałam tak wracając z Norwegii z kilogramowym serem kozim; ochroniarz z uśmiechem zapytał: „przepraszam, czy ma pani w plecaku może wielki ser?”. I poprosił, żebym go pokazała. Nie krzyczał, nie bił ani nie groził.Drugim stresem jest to, że bramka przy kontroli bezpieczeństwa zapiszczy. Też miałam taką obawę lecąc samolotem po raz pierwszy, tym bardziej, że na dredach mam parę metalowych zacisków (których w razie prośby o ściągnięcie nawet nie potrafiłabym zlokalizować). Nie zdarzyło się wtedy nic takiego, za to podczas ostatniego lotu do Kopenhagi z Modlina bramki zaczęły na mnie piszczeć jak oszalałe. Sama sobie jestem winna, że ochrona patrzyła na mnie jak na seryjnego przemytnika – miałam na sobie szarawary, wielką bluzę, krzywego koka na czubku głowy, a do tego byłam rozespana i zmęczona, przez co mierzyłam wszystkich wzrokiem żądnym mordu. Panią musimy przeszukać, proszę stanąć przodem, dobrze, teraz tyłem. Poczułam, że przeszukująca mnie pani perfidnie wkłada dłoń w mojego koka (co wcale nie jest prostym wyczynem)i grzebie w moich dredach. A że podbramkowe sytuacje przeważnie staram się rozładować głupim żartem rzuconym w eter zanim uruchomię myślenie, powiedziałam coś w stylu: „Może ja rozpuszczę te włosy, bo chyba niewygodnie pani tak grzebać”. Zadziałało na tyle, że praktycznie od razu pozwoliła mi przejść za bramki.Morał jest prosty – bez spiny! Dopóki nie robisz niczego zakazanego, nie martw się żadnym przeszukiwaniem i kontrolą bagażu. To zdarza się nawet najlepszym.Widok z samolotu na szwajcarskie Alpy.

kusiewbusie

Ślub, czyli „nie opuszczę Cię aż do śmierci”

Od mniej więcej miesiąca w Polsce mamy okres cotygodniowego szału na ślub i wesele, a na dokładkę dzisiaj światowy dzień buziaków. Ślub w miesiącu z „r”,  ma gwarantować szczęście aż po grób. W wielu krajach ten węzeł, okazuje się być raczej … Continued Post Ślub, czyli „nie opuszczę Cię aż do śmierci”. pojawił się poraz pierwszy w kusiewbusie.pl.

7 powodów, by jechać na Suwalszczyznę już w tym miesiącu

Zależna w podróży

7 powodów, by jechać na Suwalszczyznę już w tym miesiącu

Wayanad - ostatni bastion nie turystycznych Indii

PODRÓŻE DZIEWCZYNY SPŁUKANEJ

Wayanad - ostatni bastion nie turystycznych Indii

Indie są krajem "nieoczywiście turystycznym". Choć spotka się tu niewielu turystów podróżujących w grupie, fala backpackerów zalewa cię z każdej strony. Przyjeżdżają, ponieważ jest tanio, ponieważ jest egzotycznie, ponieważ pragną doświadczyć duchowej przemiany, ponieważ Indie wciąż kojarzą się z oryginalnością. W efekcie każdy z nas, podróżników w mniejszym lub większym stopniu chcących odkrywać świat, ląduje w kotle straganiarzy, naganiaczy, żebraków, oraz tysiąca backpackerów, próbując przemierzyć szlak jak dotąd nie przemierzony. Jest tylko jeden problem… w Indiach taki szlak podobno nie istnieje. Można mieć niemalże sto procent pewności : jeśli cokolwiek tam wartego jest zobaczenia, zgraja turystów o tym doskonale wie. Czy ostał się zatem w Indiach choć jeden, malutki skrawek ziemi nie turystycznej?  Nie potrafię kłamać, po kilku długich tygodniach spędzonych w upale, kurzu, ścisku, tłoku, hałasie, wiem już na pewno: mam dość Indii. Potrzebuję przerwy, by móc docenić je na nowo. By znów dostrzegać pełnię ich uroku, barwy, inności. Tylko jak uciec od Indii w Indiach? Gdzie zaszyć się z dala od zgiełku, tłumu, ryku klaksonów, namolnych taksówkarzy? Czy takie miejsce w ogóle istnieje? Znużona skwarnymi miastami Kerali, w której obecnie przebywam, obieram najłatwiejszą drogę do właściwej odpowiedzi: pytam tubylców o najpiękniejszy ich zdaniem kawałek ojczyzny. Nie odpowiadają: plaże Goa, świątynie Hampi,  kanały Alleppey, architektura Agry. O Górach Kardamonowych, ku mojemu olbrzymiemu zdziwieniu mało kto słyszał, zaś na północ kraju mało kto, wychowaszy się na Południu, zawędrował. Najczęściej pojawiającą się odpowiedzią jest : Jedź do Wayanad. Pewnie. Bardzo chętnie. Tylko co to właściwie jest?Mój przewodnik streszcza wszelkie informacje o owej krainie na połowie strony. Region w północno-zachodniej Kerali. Słynie z produkcji pieprzu, kawy oraz herbaty. Znaleźć w nim można wodospady, jaskinie, rezerwaty przyrody; turystów niemalże brak. Nurtuje mnie pytanie : Jeśli faktycznie jest tak cudownie, skąd się bierze brak turystów? Znaleziony w internecie blog informuje, że drogo, brzydko, nie warto. Wyszukane zdjęcia mówią co innego. Komu wierzyć? Muszę przekonać się na własnej skórze.Jadę bez chwili wahania.Bukuję najtańszy hotel, jaki udaje mi się znaleźć. 750rupii za dwie osoby, czyli około 45zł. Mała miejscowość o nazwie Mutil, leżąca niemalże idealnie pośrodku regionu. Daleko od większego miasta Mysore. Ostatnie o czym marzę, to kolejne miasto. Początkowo wraz z moim francuskim partnerem próbujemy dostać się na miejsce z Koczin autostopem. Po trzech podwózkach na coraz to inny dworzec, kapituluję. Wsiadamy w regionalny autobus, później kolejny i kolejny. Oszczędzamy tym samym ponad połowę kwoty, jaką wydalibyśmy na bus bezpośredni. Pojazdy przywodzą mi na myśl metalową skrzynkę na kółkach. Rozpędzoną, podskakującą na wybojach, chwiejącą się na zakrętach metalową skrzynkę. Przejażdżka nimi zdecydowanie nie jest dla ludzi z lękiem wysokości, czy o lichych żołądkach. Jednak nawet osoby o słabszych nerwach, muszą docenić ogrom rozpościerającej się przed nimi przestrzeni, groźne skały, zielone pagórki, oszałamiającą, pełną zapachów dżunglę. Mimo strachu za każdym razem gdy długi, głośny pisk hamulców drażni moje uszy, a bus zdaje się skręcać naprawdę w ostatniej chwili, chroniąc mnie tym samym przed tragiczną śmiercią w przepaści, nie potrafię powstrzymać westchnienia pełnego ulgi, że w końcu jestem w miejscu względnie bezludnym. Świeżość otoczenia jest rajem dla nozdrzy.  Górskie powietrze orzeźwia, chłodzi, bujna roślinność daje błogi cień. Widok zboczy porośniętych krzakami herbaty sprawia niezapomniane wrażenie. Takiego miejsca potrzebowałam. Jest po prostu oszałamiająco zielono. Plus zadziwiająco czysto. Czy ja aby na pewno nadal jestem w Indiach ? Mutil okazuje się być, jak na hinduskie standardy, miejscowością naprawdę niewielką. Kilka sklepów, z dwie cukiernie, restauracja, stragan z pysznym jedzeniem, parę domów. Wszystko to położone wzdłuż jednej, głównej ulicy. W oddali widać góry, dookoła troszkę poletek uprawnych i najprawdziwszą dżunglę. Hotel okazuje się być malutki, lecz czysty, przyjemny. Można wejść na dach budynku, słuchać cykad, patrzeć w gwiazdy, rozmawiać o życiu. Któż z nas nie uwielbia tego typu dachów. Ponieważ na miejsce docieramy dość późno, tego dnia nie zaprzątamy sobie głowy niczym poza prysznicem i smacznym chrapaniem w szalenie wygodnym łóżku. Na przygody przyjdzie czas o poranku. Kiedy budzę się kilka godzin później, słońce świeci już mocno, zalewając pokój oślepiającą jasnością. Pora wyjść. Mieszkańcy miasteczka wyraźnie są już na nogach od kilku dobrych godzin, jednak ich spokojne ruchy w niczym nie przypominają tak dobrze przeze mnie znanego gwaru Indii. Tu życie płynie jakby wolniej. Wraz z Francuzem postanawiamy poświęcić pierwszy dzień w Wayanad najzwyklejszej włóczędze. Przemierzamy wąską ścieżkę gdzieś między plantacją pieprzu a tapioki, gdy dobiega mnie donośny okrzyk :-Dzień Dobry ! Jak się macie ? Czy mogę Wam opowiedzieć o naszej kulturze ?Okrzyk dobywał się z płuc potężnego, około 40letniego mężczyzny z pokaźnym wąsem. Schludna koszula opina mu się lekko na dużym, zwłaszcza jak na standardy hinduskie, ciele. Nim którekolwiek z nas zdąży odpowiedzieć, mężczyzna rozpoczyna swą opowieść, mknąc przez historię jak baletnica przez scenę. Opowiada i opowiada, mówi szybko, dużo, dumnie. Nie mam odwagi przerywać, choć stoimy prawie że pośrodku pola, a słońce piecze mnie niemiłosiernie w kark.W końcu, nieco kulawo, mężczyzna kończy swą opowieść słowami :- …I jako naród wyjątkowo gościnny, czy mogę Was u siebie gościć? Jestem Mohamed. Zaproszenie zostaje przyjęte. Mohamed prowadzi nas do swego domu. Muszę przyznać, iż jednego z okazalszych, jakie dane mi było w Indiach odwiedzić. Wewnątrz wita nas nieco nieśmiała żona oraz równie nieśmiała córka z NIEŚLUBNYM dzieckiem. Mohamed z dumą prezentuje nam zaledwie tygodniowego wnuka. Swym liberalnym podejściem z miejsca podbija moje serce. Opowiada nam pięknym angielskim o swoim życiu codziennym, gościach, którzy odwiedzili go do tej pory (Niemce i Autralijczyku), oraz zadaje wiele pytań o Francję i Polskę. W końcu wychodzimy. Z brzuchami pełnymi słodkości, żegnani setką pytań :-  - Jestem dobrym gospodarzem, prawda? Mój angielski jest dobry, prawda? Odwiedzicie mnie jeszcze, prawda?...Na wszystkie pytania odpowiadamy twierdząco, wycofując się jednak z mieszkania krok za krokiem. Przecież tyle jest tutaj do zobaczenia, że nie sposób spędzić całego dnia w gościnie! Do przystanku autobusowego daleko, robię więc pierwszą rzecz, jaka przychodzi mi do głowy : wystawiam kciuk. Francuz podąża moim śladem. Nie mija pół minuty, gdy zatrzymuje się dla nas samochód. Podbiegam do auta i lekko speszona zaczynam tłumaczyć, na czym polega idea autostopu, kiedy kierowca, z szerokim uśmiechem, mówi tylko :-Wiem, wiem! Wsiadajcie!Więc wsiadamy. Jestem w lekkim szoku. To pierwszy napotkany przeze mnie kierowca w Azji, który nie tylko słyszał o autostopie, ale też nie uważa go za jakiś dziwny wymysł białych turystów. W Wayanad musi być jednak coś wyjątkowego. Mężczyzna podwozi nas do miejsca, które uważa za atrakcyjne: jaskiń Ezekiela. Dziękujemy gorliwie, po czym udajemy się w kierunku budki przy wejściu. Tu spotyka nas pierwsza niemiła niespodzianka. Zamknięte. Bo poniedziałek. A poza poniedziałkiem zamknięte będzie też we wtorek, bo święto. Na pytanie jakie konkretnie święto, nie otrzymuję odpowiedzi. Święto to święto. Co mi będą panowie strażnicy coś więcej tłumaczyć.  Nieco zdenerwowana odchodzę, a za mną, równie podirytowany wlecze się Francuz. No tak, było zbyt pięknie, by mogło być prawdziwie! Postanawiamy nie wracać jednak od razu w stronę hotelu, a powłóczyć się nieco po okolicy. I ten pomysł okazuje się strzałem w dziesiątkę! Toniemy w dżungli, wokół ani jednego turysty, ludzi lokalnych też niewiele. Tylko my, ciężkie liście egzotycznych roślin, skały i świeżość. Docieramy do Phantom Rock – samotnej skały otoczonej zielenią. Pewnie gdybym zawędrowała tam w otoczeniu turystów, poczułabym rozczarowanie. Ale że podziwiamy to miejsce tylko we dwójkę, w pełni doceniam jego chłodny, surowy urok. Deszcz zmusza nas do powrotu do hotelu. Wiem już jednak na pewno – przedłużam swój pobyt o kilka dodatkowych dni. Kolejne dni upływają na leniwej wędrówce. Jest pięknie, egzotycznie, autentycznie. Mohamed spotyka nas na ulicy, przedstawiając wszystkim w zasięgu 50 metrów:- To Anthony i Karolina, moi przyjaciele! W całych Indiach nie spotkałam ludzi tak bezinteresownie uprzejmych, gościnnych, życzliwych. Podobnie ma się sytuacja w restauracjach, czy sklepach. Po raz pierwszy nie mam choćby przez chwilę poczucia bycia oszukiwaną z racji bycia białą turystką. Wszędzie poruszamy się autostopem. Tak jest najszybciej i najprzyjemniej. Kierowcy są rozmowni, niezwykle często zapraszają nas do siebie w gości. Jesteśmy częstowani herbatą z mlekiem, domowymi wypiekami, pomelo z solą i pieprzem. W jednym z domów dostajemy nawet paczkę "na dalszą drogę", choć żarliwie bronimy się przed jej przyjęciem. W środku znajdują się babeczki, małe ogórki, zielony pieprz, kilka bananów. Czym chata bogata. Kerala jest najbogatszym stanem Indii, jednak dopiero w Wayanad spotykam tak wielu ludzi wyraźnie wykształconych. Mieszkają tu rolnicy żyjący z uprawy pieprzu, kawy, przypraw, herbaty…wszelkich bogactw Indii. Ich status można dostrzec w zadbanych domach, drogich samochodach, świetnym angielskim. Z  dumą pokazują swój dobytek, z równą dumą przedstawiają nas swoim rodzinom. Jedyną wadą Wayanad są koszty wstępów do rezerwatów, parków, punktów widokowych. Często 10krotnie wyższe niż dla tubylców, zupełnie przy tym nieadekwatne do faktycznej atrakcyjności danych miejsc. Dla przykładu wyspa Curuva nie jest nawet w połowie tak piękna, jak sugerować mogłaby cena. Za to skały Phantom nie odgradza żaden płot, ściana, czy brama, a wstęp jest darmowy. Brak turystów odbija się negatywnie na wszelkiej organizacji. Informacje na stronach internetowych nie są aktualizowane wystarczająco często. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że po dojechaniu na miejsce, dowiemy się, iż dany rezerwat jest w tym konkretnym miesiącu zamknięty dla turystów. Choć na stronie brak na ten temat najmniejszej wzmianki. Największe ryzyko istnieje w porze suchej, gdy wiele atrakcji może zostać zamkniętych ze względu na ryzyko pożaru. Tworząc tym samym Wayanad bodajże jedynym miejscem w Indiach, bardziej godnym odwiedzenia w porze deszczowej niż suchej. Jednak nawet biorąc pod uwagę wysokie koszta, rezerwaty w Wayanad nadal warte są odwiedzenia. Dla niesamowitych widoków, dla słoni, dla zieleni, dla braku tłumów. Ja nie żałuję ani jednego dnia spędzonego tam. Wy też nie pożałujecie. Kręte ścieżki, wszechobecna dżungla, przyjaźni mieszkańcy, pyszne jedzenie i ani jednego turysty. A to wszystko w Indiach. Nie ma czego żałować, można tylko pakować walizki i ruszać ku przygodzie. Niesamowite Wayanad czeka.

Co warto zobaczyć w Kopenhadze? cz. 1

Podróżniczo

Co warto zobaczyć w Kopenhadze? cz. 1

Kopenhaga jest miastem, które można zwiedzić w dwa dni. Bez zagłębiania się w historię, odwiedzania muzeów czy wchodzenia do każdego kościoła. Dobrze skomunikowana, oferuje wiele miejsc godnych uwagi, a ich przekrój jest tak różnorodny, że każdy w stolicy Danii znajdzie coś dla siebie. Zapraszam na wpis o tym, co warto zobaczyć w Kopenhadze. Zobacz praktyczny przewodnik po Kopenhadze W poprzednim wpisie o praktycznych informacjach wspominałam, że do Kopenhagi pojechałam razem z Natalią, autorką bloga www.zapiskizeswiata.blogspot.com. Pierwszego dnia pogoda nas nie rozpieszczała – od rana padał deszcz. Mimo to, zwiedzanie postanowiłyśmy rozpocząć od długiego spaceru z miejsca naszego zakwaterowania do centrum. Pierwsze kroki skierowałyśmy do informacji turystycznej, aby zaplanować zwiedzanie Kopenhagi. Plac Ratuszowy z wieżą zegarową Pierwsze kroki skierowałyśmy na Plac Ratuszowy (duń. Rådhuspladsen). Plac powstał dopiero w XIX wieku, w miejscu dawnej, zachodniej bramy miejskiej, wokół której funkcjonował rynek sienny. Obecnie na placu znajduje się Smocza fontanna, ozdobiona miedzianymi figurami byka i smoka. Najbardziej charakterystycznym miejscem jest Ratusz (duń. Rådhus). Okazały budynek z czerwonej cegły został wzniesiony w latach 1892-1905. Projektant Martin Nyrop,  w centrum fasady, nad głównym wejściem umiejscowił złoconą figurę biskupa Absalona oraz herb miasta, czyli trzy wieże, słońce i księżyc nad symbolicznie zaznaczonymi falami wód Sundu). Ratusz to przede wszystkim 106-metrowa wieża, na której szczyt prowadzi ponad 300 stopni. Na jej szczycie znajduje się najwyżej w Kopenhadze położony taras widokowy. Mimo, że miejsca widokowe są moim obowiązkowym punktem każdego wyjazdu, to nie zdecydowałyśmy się wejść na wieżę, tylko wrócić tu jutro. Wieżę zdobi zegar ratuszowy – precyzyjny mechanizm złożony z 18 tarcz został skonstruowany przez Jensa Olsena i uruchomiony w 1955 roku. Zegar pokazuje kalendarz gregoriański, juliański, daty zaćmień słońca i księżyca oraz położenie gwiazd. Tuż obok Placu Ratuszowego znajduje się pomnik Hansa Christiana Andersa, autorstwa Henry’ego Luckowa Nielsena. Pisarz zwrócony jest twarzą w stronę jego ukochanych Ogrodów Tivoli. Park rozrywki Tivoli Wspomniane Ogrody Tivoli to jedna z największych atrakcji Kopenhagi. Najsłynniejszy lunapark, został założony w 1843 roku przez Georga Carstersena. Park rozrywki rozciąga się na powierzchni 9 ha, które rocznie odwiedza blisko 4 mln gości. W Ogrodach Tivoli dostępne są karuzele, kolejki górskie, akrobaci, muzykanci, tancerze i aktorzy, którzy odgrywają sceny z bajek Andersena. To tutaj znajduje się najbardziej prestiżowa sala koncertowa Danii – Tivolis Koncertsal. Charakterystycznym miejscem w całym Tivoli jest jezioro, które stanowi pozostałość fosy. Obecnie cumuje na nim Fregata Świętego Jerzego, w której wnętrzu znaleźć można restaurację. W kwietniu 2007 roku w Tivoli powstał „Star Flyer”, czyli wysoka na 80 metrów konstrukcja z poruszającym się po niej pojeździe. Jedną z większych atrakcji parku jest pałac mauretański, przed którym znajduje się fontanna bąbelkowa oraz średniowieczny zamek. Najsłynniejszą imprezą odbywającą się w parku jest kiermasz adwentowy, podczas którego cały teren rozświetlają tysiące światełek. Ogrody Tivoli są czynne od niedzieli do czwartku w godzinach 11:00-23:00, a w piątek i sobotę do godziny 24:00. Niestety wstęp do Tivoli nie należy do tanich. Bilet dla osoby powyżej 8 roku życia kosztuje 99 DKK (ok. 50 zł), a w piątek po godzinie 20:00 – 139 DKK. Dzieci do 8 roku życia wchodzą za darmo. Pałac Christiansborg Obowiązkowy punkt każdego, kto wybiera się do Kopenhagi! To olbrzymia, klasycystyczna budowla pochodzi z 1731 roku. Wcześniej w tym miejscu stał zamek biskupów z 1167 roku. Później Christiansborg był siedzibą królów Danii. Obecnie mieści się tu duński parlament i rząd. Wielokrotnie przebudowywany na skutek pożarów, jakie miały tu miejsce w przeszłości. Ostatni pożar był w 1884 roku, po którym zamek został odbudowany w latach 1907-1928 jako tzw. trzeci Christiansborg według projektu architekta Thorvalda Jørgensena. Zespół zamkowy, oprócz samego zamku obejmuje także pomnik konny Fryderyka VII, kościół zamkowy, Muzeum Thorvaldsena oraz Plac do jazdy konnej, otoczony rokokowymi pawilonami mieszczącymi m.in. Muzeum Królewskich Stajen i Powozów oraz Muzeum Teatru. Jednak to co nas urzekło najbardziej, to wieża widokowa, do której można wejść… za darmo! Jednak sam wjazd nie należał do łatwych, prostych i przyjemnych. Najpierw kontrola bezpieczeństwa, jak na lotnisku (dosłownie!). Później przejażdżka jedną windą, przesiadka na drugą i kilkanaście schodów do pokonania. Na samej górze wiało tak mocno, że marzyłyśmy tylko o tym, żeby szybko sfotografować Kopenhagę i zejść już na dół. Muzeum Carlsberga Ostatnim punktem pierwszego dnia zwiedzania Kopenhagi było Muzeum Piwa Carlsberg. Droga do niego była długa i wiodła przez dzielnicę małych domków z mnóstwem rowerów i pięknie kwitnących drzew oraz kwiatów. Wejście do muzeum znajduje się obok słynnej Bramy Słoni. Rzeźby zostały wykute z bornholmskiego granitu i dały nazwę jednemu z najbardziej znanych wyrobów koncernu – Elephant Beer. Na bramie można dostrzec napis „Pracujemy dla ojczyzny”. Aby dostać się do muzeum należy nie przechodzić przez bramę, tylko przed nią skręcić w lewo, a następnie kierować się za napisem Visit Carlsberg. Założycielem browaru był Jacobs Christian Jacobsen, który po wizycie w Bawarii w poszukiwaniu nowej wiedzy o warzeniu piwa założył w 1847 roku własny browar. Nazwa Carlsber pochodzi od imienia „Carl”, 5-letniego wówczas syna Jacobsena oraz „Berg”, czyli (z duńskiego) wzgórze, na którym stanął browar. Zwiedzanie muzeum trwa około godziny. Można w nim prześledzić proces warzenia piwa, zapoznać się z historią browaru, działalnością fundacji wspierającą duńską kulturę, sztukę i naukę, zobaczyć kilka tysięcy piw z całego świata i skosztować dwóch miejscowych piw, które są wliczone w cenę biletu. Wycieczka po centrum obejmuje także stajnie, gdzie można podejść do wielkich jutlandzkich koni pociągowych, które wykorzystywane były do dostarczania piwa wozami. Muzeum jest czynne codziennie w godzinach 10:00-17:00. Bilet dla osoby dorosłej (powyżej 18 roku życia) kosztuj 85 DKK, bilet dla osób w wieku 6-17 lat  kosztuje 60 DKK, a dzieci do 6 roku życia i posiadacze Copenhagen Card wchodzą za darmo.

Solo female travel in Iran

Kami and the rest of the world

Solo female travel in Iran