RUSZ W PODRÓŻ

10 krajów, 59 dni w podróży, 26 dni urlopu – podróżniczy przepis Wojażera

Marcin Wesołowski z bloga Wojazer.co tylko w tym roku odwiedził 10 krajów a w zagranicznej podróży spędził dokładnie 59 dni. Co roku bardzo dokładnie planuje wszystkie weekendy i święta, a mimo wielu wyjazdów, nadal niektóre dni urlopu przechodzą mu na następny rok. Poznajcie jego przepis na podróże na etacie, zobaczcie czym się zajmuje na co dzień […] Zobacz również: Piotr Jendruś o tym jak łączyć pracę z podróżami O zimie w Afryce i podróżach na etacie Jak łączyć pracę z podróżami, czyli seria inspirująco – informacyjna

EWCYNA

Rok w drodze – 30 nieuleczalnych symptomów

Niedawno tj. 10 grudnia minął rok odkąd szwendam po azjatyckich drogach. Spróbowałam przyjrzeć się, jakich dorobiłam się podróżniczych symptomów. Zidentyfikowałam ich trzydzieści, ale być może jest ich więcej? Oto one: 1. Myślę, że rower bez sakw zachowuje się dziwnie i niestabilnie 2. Każdego dnia przeklinam ilość i wagę swojego bagażu, ale wciąż uważam, że wszystko co wiozę jest niezbędne 3. Wiem, że jazda o wschodzie słońca, gdy jest chłodno jest najprzyjemniejsza, ale z reguły wyruszam trzy godziny po świcie, gdy zaczyna się największy upał 4. Tyle razy dziennie mówię „hello”, że kiedy odkrywam, że to tylko ktoś odebrał telefon czuję się nieswojo 5. Przestałam bać się ciemności – przeciwnie – uważam ją za swojego sprzymierzeńca, bo pozwala mi się ukryć 6. W ciągu dnia wciąż nie mogę oprzeć się wyszukiwaniu wzrokiem miejscówek na rozbicie namiotu a na widok doskonałego miejsca na camping wzdycham „choroba, dlaczego jest dopiero południe?!” 7. jeździć rowerem po górach do czasu, kiedy się tam znajdę. Gdy jadę po płaskim wzdycham „błe, ale tu nudno” 8. Zastanawiam się dlaczego kilka razy dziennie ludzie wmawiają mi, ze to co robię jest takie niebezpieczne 9. Wiem już jak „rozmawiać” z psami i jak je odstraszyć, ale nawet na pudla czy chiuaua patrzę podejrzliwie 10. Zasypiając jak dziecko w przeróżnych dziurach zastanawiam się po co kiedyś potrzebowałam łóżka i w zasadzie po co są hotele i dlaczego tyle kosztują 11. Wykorzystuję niemal każdy dostęp do wody jako okazję od umycia się lub przeprania czegoś, w związku z tym na mnie tudzież rowerze ciągle się coś suszy 12. Opanowałam do perfekcji sztukę mycia w kubku wody a gąbka to jeden z moich niezbędnych podróżniczych gadżetów 13. Zmieniałam plany już tyle razy, że najbardziej pewną rzeczą w podróży pozostaje to, że od czasu do czasu muszę coś zjeść i gdzieś spać, a gdzie to będzie to już najmniej istotne 14. Po tygodniu w drodze odpuściłam ochronę antymalaryczną – gdy już po całym dniu uda mi się umyć ostatnią rzeczą o jakiej marzę jest żeby się ponownie czymś popsiukać czy posmarować 15. Przestaję Cię dziwić, że nowo poznani ludzie chętnie goszczą mnie u siebie, zostawiając klucze do mieszkania i pełną lodówkę 16. Gdy zauważam swoją wymarzoną bluzkę na rower w przydrożnym straganie okazuje się, ze to niestragan, tylko ktoś suszy pranie przed domem 17. Nie dziwi mnie, że na prośbę o przyniesienie przedłużacza, aby podłączyć telewizor w pokoju właściciel przynosi nowy telewizor z dłuższym kablem 18. Sztukę szukania gniazdek do prądu opanowałam do perfekcji 19. Słysząc jeden z najpopularniejszych porannych azjatyckich dźwięków tj. szmer zamiatania miotłą zastanawiam się po co oni tak zawzięcie zgarniają te kilka spadłych listków zamiast czasem ogarnąć łazienki jakimś detergentem 20. Staram się omijać wzrokiem lustro i nie patrzeć na te wszystkie plamy na twarzy od słońca bo i tak wiem, ze nie znikną a ja już dawno przestałam przypominać kobietę 21. Spanie raz na jakiś czas w klimatyzowanym pomieszczeniu pozwala mi docenić, jak to milo jest się czasem czymś przykryć 22. Tyle razy się zawiodłam oglądając je, że czytając o lokalnych atrakcjach pytam się siebie 10 razy „czy na pewno chcę tam pojechać?” i najczęściej odpuszczam 23. Wspominając sterty ciuchów, które od kilku lat leżą nietknięte w szafie i piwnicy klnę w duchu po co do diabła wydałam na to tyle pieniędzy i ile za to mogłabym teraz podróżować 24. Od momentu wizyty u fryzjera, który z wyraźnym obrzydzeniem zajmował się kupą siana na mojej głowie robię sobie postrzyżyny sama 25. Nie zwracam uwagi jak wygląda przydrożna żarłodajnia – jak inni się tam nie potruli, to jest szansa, że ja nie umrę a jeszcze większa, że zjem tam posiłek życia 26. Karaluchy i szczury nie robią na mnie większego wrażenia 27. Mam ochotę wysłać na miesiąc jazdy rowerem po wietrznej pustyni osoby, które określają dystans w minutach jazdy samochodem i nie są w stanie określić nawet w przybliżeniu, ile to może być kilometrów („do sklepu? 20 minut samochodem”) 28. Po pokonaniu wybitnie uciążliwego odcinka postanawiam, że z rowerem koniec na tydzień a po dwóch dniach nie mogę już usiedzieć na miejscu 29. Wiem już, co oznacza określenie „good for two” odnośnie pokoju lub jedzenia – jest to dokładnie w moim przypadku „good for one” 30. Wiem już, żeby zadawać pytania otwarte np. „którędy do Bangkoku?” bo na zamknięte odpowiedź zawsze brzmi „yes” (np. „czy do Bangkoku należy skręcić w prawo”? – odpowiedz brzmi „yes”. Po chwili pytasz „czy do Bangkoku należy skręcić w lewo?” odpowiedź brzmi „yes”)   Ktoś też tak ma? Obawiam się, że są nieuleczalne..  

KOŁEM SIĘ TOCZY

O byciu śledzonym, pięknie i przeciwnościach losu

Dwa dni pełen wrażeń. Było zatrucie pokarmowe i przymusowa przerwa w przemieszczaniu się do przodu. Byli liczni uśmiechnięci i pijani Kirgizi, wybitnie ciężka przełęcz, no i podejrzane, jadącym za nami pół dnia czarne audi. O tym jednak na sam koniec wpisu. Jest długi, ale warto dotrwać! Jeszcze nigdy nie najedliśmy się tyle strachu. Wczoraj wieczorem Marta nie czuła się najlepiej. Wstajemy The post O byciu śledzonym, pięknie i przeciwnościach losu. appeared first on Kołem Się Toczy.

Pierogarnia Stary Toruń

SISTERS92

Pierogarnia Stary Toruń

Koniec języka za przewodnika - czyli słów kilka o językach obcych

PODRÓŻE DZIEWCZYNY SPŁUKANEJ

Koniec języka za przewodnika - czyli słów kilka o językach obcych

Efekt domina – najdłuższe 24 godziny w podróży Julka!!!

JULEK W PODRÓŻY

Efekt domina – najdłuższe 24 godziny w podróży Julka!!!

Widok nocą z samolotu – magia No właśnie, wybór był taki: Płacę regularną cenę i nie mam na zakupy w NYC i hotele (bo miało być tanio, no nie Sylwia) lub płacę 800 zł a różnicę do ceny tradycyjnego przelotu, wydaję na noclegi, ciuchy i jedzonko. Wybrałem opcję tańszą i dlatego podróż z NYC do Warszawy zajęła mi około 24 godzin. Lotnisko JFK przyjęło mnie gościnnie. - NEXT – krzyczy pani z obsługi naziemnej - Dzień dobry – uśmiecham się – do Warszawy poproszę. - Ale bagaż mogę nadać tylko do Londynu – informuje mnie pani - Jak to? – pytam zdziwiony – jak tutaj leciałem można było nadać na całość podróży - Niestety macie Państwo kolejny lot za dwa dni i do tego inną linią i nie możemy tak zrobić (Nasza obsługa na CHOPIN AIRPORT mogła) - No skoro nie można to nie, chociaż to dziwne, że w jedną stronę można a już na powrót nie – kwituję Pani coś tam sprawdza, walizki już jada na belt i nagle, podchodzą dwie inne kobiety z obsługi i zaczyna się debata. Zatrzymują belt – jest szansa - Hmm Polska to w Europie? – pyta jedna. Nieźle myślę. - Tak i do tego należą do UE, wiec chyba można im bagaż puścić – stwierdza druga Będzie dobrze. Ale jednak po kilku minutach klikania w ekran komputera, bagaże odjeżdżają i tyle nam pozostało. Dzięki mojej ulubionej karcie PRIORYTY PASS mogłem czekać na samolot w business lounge (o tym jeszcze nie pisałem, ale ta karta jest przepustką zawsze do tych poczekalni, bez względu na to jaką linią i programem podróżujesz – nawet RYANAREM). Lot do Londynu szybko zleciał (całe 6 godzin) i: - Proponuję od razu się odprawić na lot do Warszawy i nadać ten cholerny bagaż, żeby się z nim nie nosić. - Tak zróbmy – stwierdza ekipa. Szybko znajdujemy kiosk samoobsługowy BA i wykonujemy odprawę, dostajemy boarding card i tag-i (paski do nadania walizek). No to ruszamy do stanowiska drop off, aby nadać bagaż. - Dzień dobry – uśmiecham się do pani - Dzień dobry, poproszę karty pokładowe, dokąd Państwo lecą – pyta sympatyczna Brytyjka - Do Warszawy – odpowiadam Kładę pierwszą walizkę na wagę, potem kolejną. Walizki już jadą w świat. WTEM Podchodzi druga pani i coś jej tam zaczyna tłumaczyć, że to dopiero lot na jutro, że tak nie można, że musi to cofnąć. Mam jakieś też-ewe chyba (dopiero co była akcja z walizką w NYC). - Widzicie Państwo, ponieważ lot jest dopiero jutro, nie mogę jednak nadać tych bagaży. Bagaż można nadać na dwie godziny przed odlotem (jeszcze 15 minut wcześniej można było, teraz już nie). - A co z tymi walizkami co już zostały nadane? – pytam - Ach te, zostały anulowane Tagi i trzeba pójść na halę przylotów, tam będzie wisiał telefon, zadzwoni Pan do security, ktoś po Pana wyjdzie i zabierze, żeby znaleźć te walizki i odebrać. - A Tagi? - Tagi są anulowane, więc jutro trzeba poprosić o nowe – stwierdza kobieta - A To chyba Pani powinna z nami pójść i nam pomóc – mówię z lekko narastającą frustracją. Kurde miało być szybko a już godzinę straciliśmy. - Ja już kończę zmianę i się spieszę – odpowiada - Nie, nie – stwierdzam już lekko wkurwiony- Pani to zepsuła i Pani naprawi !!! Najeżam się jak lew gotowy do ataku. Kobieta, widząc co się dzieje, chyba ulega i mówi: - Ok, pójdę z Wami i to załatwię. Poszła, zaprowadziła, zadzwoniła i na do widzenia mówi: - Teraz tutaj musicie poczekać, ktoś po Was wyjdzie. Czekamy, czekamy i nikt nie wychodzi. Po kolejnych 40 minutach, dzwonimy jeszcze raz tłumacząc co i jak. Okazuje się, że nie tutaj mieliśmy czekać, tylko przy wejściu dla personelu i tam nawet po nas ktoś był. No to jeszcze raz, idziemy, czekamy i w końcu ktoś jest. Potem już szybko cak, cak i mamy nasze walizki. NARESZCIE – teraz autobus i do hotelu. Jeszcze napiszę, że przyjechał transport, ale nie przyjmował kart płatniczych a my bez gotówki. No to pa pa autobusie. Dodam, że jak już zdobyliśmy kasę, nie było autobusu, więc w tej samej cenie na 4 osoby wzięliśmy taksówkę. Życzliwy (ale jak się okazało przygłuchy) kierowca, zrobił nam wycieczkę i zawiózł nas nie do tego hotelu co prosiliśmy. W tym momencie dostałem ataku śmiechu – chyba ze zmęczenia. Normalny efekt domina – jak nic. Jutro dokończę tą fascynującą opowieść

HANNA TRAVELS

Visiting real Santa Claus

Yes, we have visited Santa Claus. It lasted no more than five minutes as it was nearly 6 pm and he works only till 6 pm but what counts is the fact that we have seen the real Santa, right? I have to disappoint you. Well, Santa doesn’t actually live at the North Pole but […] Post Visiting real Santa Claus pojawił się poraz pierwszy w Hanna travels.

Motylowe the best of: Barcelona pełna opowieści [DUŻE ZDJĘCIA]

Gdzie wyjechać

Motylowe the best of: Barcelona pełna opowieści [DUŻE ZDJĘCIA]

TROPIMY PRZYGODY

Korea Północna – kraj wielkiego blefu [recenzja książki]

Korea Północna. Kraj zamknięty, od kilkudziesięciu lat rządzony przez dynastię Tyranów. Marne szanse, że do niego pojedziemy w ciągu kilku najbliższych lat. A później? Nie...

Nieplanowanych planów garść

STOPEM PO PRZYGODE

Nieplanowanych planów garść

POSZLI-POJECHALI

Najlepsza na świecie, wytrawna cytrynówka

Cytrynówka jest jedną z najprostszych i najszybszych nalewek, a smakuje wybornie, wchodzi, niczym soczek, a przy większym spożyciu, potrafi mocno sponiewierać. Wszystko, co kupimy w monopolowym, jest zazwyczaj mocno słodkie i smakuje mniej lub bardziej chemicznie, czasem przypominając bardziej płyn do Czytaj dalej »

EWCYNA

Urodziny króla

Czy kochasz króla? Kobieta w żółtej bluzce stoi naprzeciwko mnie i pytającym wzrokiem nieśmiało podaje mi świeczkę. Zdębiałam. Zaniemówiłam, ale trzeba było ocknąć się i jakoś zareagować.. dość niepewnie zatem odpowiadam Tak.. . Każda inna odpowiedź wydawała mi się być niegrzeczną. Jest wieczór a na placu przed świątynią buddyjską (czyli wat) w małej wiosce, której nazwy nawet nie znam zebrała się cała miejscowa społeczność. 5 grudnia a to w Tajlandii święto narodowe. To dzień urodzin króla. Jego wyskość Rama IX jest ukochanym królem Tajów. Leciwy, bo kończy właśnie 87 lat na portretach przedstawiany jest niezmiennie jako – tak na oko – czterdziestolatek. Nie ma instytucji, nie ma miasta, nie ma wioski bez jego wizerunku. Żółty postument udekorowany flagami i kwiatami – mijam ich codziennie dziesiątki. Żółty jest kolorem panującego od wielu lat monarchy i to na jego cześć w tym dniu większość mieszkańców Tajlandii przywdziewa żółte koszulki. Kobieta podaje mi świeczkę stajemy w szeregu razem z mieszkańcami wioski przed portretem królewskiej pary. Brzmią pieśni, a w oddali widać strzelające fajerwerki. Po skończonej uroczystości kilka osób podchodzi do mnie podając rękę i dziękując. Mówiąc językiem staropolskim czuję się cokolwiek skonfundowana, ale też zaszczycona. Tu nic nie jest na pokaz, Ci ludzie kochają monarchę i modlą się, aby żył jak najdłużej. . Po dotarciu do Bangkoku spędzam kilka dni na aklimatyzacji bez klimatyzacji, bez zwiedzania i zawracania gitary podobnymi sprawami – mieszkam jakieś 15-20 km od centrum i choć mam nawet ambicję się tam dostać to po przejechanych 10 rezygnuję. Ktoś zgadnie dlaczego? Po tygodniu czas w końcu ruszyć cztery litery i przemieścić je tam gdzie ich miejsce – na siodełko. Kierunek – Kambodża wzdłuż wschodniego wybrzeża Tajlandii czyli zatoki Tajlandzkiej. Na drodze idzie mi nieźle. Co ja bredzę – idzie mi doskonale! Fantastycznie! Absolutnie perfekcyjnie! W końcu raz opanowanych czynności się nie zapomina – od roku (yes, yes, od roku!) praktykuję przemieszczanie się po azjatyckich drogach. Należy jedynie otrząsnąć się z letargu po koreańsko-ścieżkowych odludziach. Jazda po prąd – proszę bardzo. Slalom pomiędzy pojazdami – nic prostszego. W poprzek autostrady przez zapory? – pestka. Na światłach ustawiam się z przodu razem z resztą dwuśladów. Moja twarz nie wyraża żadnych emocji, jest absolutnie obojętna (albo tak mi się wydaje) – zapala się zielone, naciskam na pedały, ruszam ignorując zdziwione spojrzenia co poniektórych. Wymija nie dzikie stado motorków, pojazdów z przyczepkami o zawartości bardziej lub mniej zidentyfikowanej, obwieszonych do niemożliwości dobrem wszelakim. Tylko dlaczego oni wszyscy na mnie jadą?! Choroba, przecież tu ruch lewostronny a ja pędzę prawą.. przepraszający uśmiech, skinienie głową w podzięce i już się przemieszczam na drugą stronę ulicy. Nikt tu się na takie rzeczy nie wkurza, nie denerwuje, nie obrzuca błotem czy inwektywami (jak k..a jedziesz? – znacie to z Polski może?). Filozofia „Take it easy” sprzyja życiu, żebym to ja jeszcze umiała w końcu ją bardziej przyswoić bo coś mi jednak słabo idzie. Wyjazd z Bangkoku jak to wyjazd z każdego wielomilionowego miasta – trzeba mieć źle poukładane w głowie, by się na to zdecydować. Zatem ja mam nierówno pod sufitem a wszystkim polecam wyjazd i wjazd pociągiem. Żeby nie było – mnie też ostrzegano! Przez pierwsze dziesiątki kilometrów nie ma gdzie zjechac, jest tylko jedna główna droga – wkładam zatyczki do uszu, pedałuję jak automat by trzeciego dnia dotrzeć w pobliże nadmorskiej miejscowości Pattaya, gdzie gości mnie warmshower Rene. Dociera tu tez para podróżników rowerowych z Francji, którzy jadą w przeciwną stronę. Pattaya, Pattaya.. taka ładna nazwa miejscowości, jednakże odwiedzającym Tajlandię kojarzy się jednoznacznie – to największe centrum seksturystyki w tym kraju. Chcecie zobaczyć „working street”? – pyta Rene. No w sumie.. nie żeby mnie to rajcowało, ale jak już tu jestem.. Jedziemy. Po pięciu, może dziesięciu minutach mam dość. Nieważne jakiej jesteś płci masz pod nos podtykany przez znudzonych naganiaczy cennik z jednoznacznymi zdjęciami lub rysunkami usług – żeby nie było wątpliwości za co się płaci. Nawet muszę przyznać trochę mnie to szokuje. Przyglądam się pracującym tu kobietom. Nie oceniam, przyglądam się. Beznamiętne, najczęściej znudzone miny i mało energiczne ruchy, które z założenia mają być tańcem przy rurze mnie raczej nie zachęciłyby do wejścia do „klubu” – no, ale jest dopiero 22ga, a ja jestem kobietą. Z pewnością po północy robi się tu żwawiej i a po kilku drinkach interesująco. Na ulicach króluje język rosyjski. Byłam, widziałam – zaliczone. Punkty wędrują do Amsterdamu i tamtejszej czerwonej dzielnicy – tam mi się nawet całkiem podobało. Droga w końcu rozwidla się i mogę jechać spokojniejszą prowadzącą wzdłuż plaż wybrzeża. Jest spokojnie i choć widać całkiem sporo „farangów” czyli obcokrajowców plaże są raczej puste a droga ocieniona. Znalezienie noclegu w Tajlandii jest już dla mnie większym wyzwaniem – nie byłoby oczywiście bo guesthousów i hoteli tu na pęczki, ale supertanio też nie jest. Dwukrotnie nocuję w wacie, czyli tajskiej świątyni. Generalnie to super sprawa, bo mnisi raczej nei robią problemu z udostępnieniem miejsca, problem leży gdzie indziej – tak jak w całej Tajlandii tak i to miejsce należy nie do ludzi a zwierząt. Psy, koty.. leżą i łażą wszędzie. Wydaje się – nic, tylko nauczyć się sprawnie między nimi lawirować i uważać pod nogi.. Gdzie tam! Laba kończy się po rozstawieniu namiotu. Około 22-giej rozszczekują się psy. Gdy tylko przestają staram się nei poruszać, żeby mnie nie usłyszały. Wtedy jakoś koło pólnocy uaktywniają się koty. To nie jest miłe „miau” tylko darcie ryja i zawodzenie dusz potępionych! Zero reakcji na tupnięcie nogą czy inne formy przepędzenia – niech „toto” idzie i wyje chociaż 50 metrow dalej, a on nic, gapi się zdziwiony i dalej drze mordę. Na szczęście po jakimś czasie menażeria się uspokaja, ale i tak uważam na każdy ruch w namiocie co by się od nowa nie „rozgadały”. Jest też menażeria, która mniej drze ryja a szybciej przechodzi od czynów. Przypadkowo docieram do nadmorskiego parku narodowego – leży z dala od drogi, mała zatoczka z pasem czyściutkiej, pustej plaży porośniętej palmami kokosowymi – raj Panie, znalazłam raj! Pluskam się cały dzień a pod wieczór nie zawracam sobie gitary rozkładaniem namiotu tylko układam się do snu w wiacie. Tak mi się tu podoba, ze zamierzam pobyczyć się dzień, dwa a może trzy? Wstaje piękny poranek, przeciągam się i .. czy mi się wydaje, czy coś tą wiatą szarpie? Coś tu łazi? Skacze? Ale psów nie widziałam. No nie! Małpy! Tupię nogą a te nic. Podbiegam w ich stronę – kurcze – prychają, atakują i ani myślą uciekać! Jest ich tyle.. A ja mam jak to ja wszystko rozgrzebane i porozwalane, powyciągane z sakw – jak to ja. Nie potrzeba mi kawy do natychmiastowego przebudzenia się – wrzucam w sakwy wszystko jak leci, byle szybciej bo te bestie już łapią to czy owo. Pustą butelkę i moje gatki – niech się nimi udławi. Na szczęście przychodzi odsiecz w postaci strażnika parku który czymś tam strzela, a ja czuję się głupio. Bezmyślna turystka myślę sobie – to ja. Patrzcie i podziwiajcie! I choć zostaję na miejscu dwa dni to codziennie pakuję wszystko do sakw a te skrzętnie zapinam i rower biorę ze sobą. Małpy to cwane stworzenia – podchodzą blisko, chodzą pod nogami, ale strażnik pokazuje, że nie można ich odpędzać nogą, bo mogą rozwścieczone ugryźć, należy ewentulanie odpędząć kamieniem. Biegnę po kamienie czym prędzej – no mam stracha, co tu dużo mówić, przez te małpy. Wściekłe koty, wściekłe małpy, wściekle piękne plaże i wściekle dobre jedzenie. Tajlandia to wściekły raj. Coś czuję, ze jak zawitam na wyspy to się dopiero wścieknę ze szczęścia.

Couchsurfing - z czym to się je?

STOPEM PO PRZYGODE

Couchsurfing - z czym to się je?

lumpiata w drodze

Gruzja 9 - parę słów o blogerach

Nie byłabym sobą, gdybym nie obserwowała tego wyjazdu również pod względem procesu grupowego. Dziesięcioro blogerów, troje kulinarnych, troje lifestyle'owych, troje podróżniczych i ja, powiedzmy, że blogerka podróżnicza, ale przecież dokooptowana z konkursu, a nie na podstawie zasięgu i osiągnięć. I jeszcze nasza kochana i ciepła koordynatorka ze strony polskiej, Ania. Osiem babek, trzech

ATE-TRIPS

Mikołajki na czeskim jarmarku

Niedawno zapaliliśmy drugą świecę na w adwentowym wieńcu czy stroiku. Śniegu jak na lekarstwo. W wielu domach w pełni ruszyły przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia. Trzeba zaopatrzyć się w prezenty dla przyjaciół i najbliższych. I czasem po prostu chciało by się wyrwać z tego całego szaleństwa. My polecamy zrobić sobie małą odskocznię od codzienności i pojechać na jarmark

STOPEM PO PRZYGODE

A nie boisz się?

Rozmawiam ze znajomymi. Od słowa do słowa, zdanie po zdaniu. Słucham, odpowiadam, w końcu opowiadam. Że jestem szczęśliwa, kiedy poruszam się naprzód. Że w tym temacie czuję się jak ryba w wodzie. Oczy mi się błyszczą, kiedy zaczynam snuć bałkańskie wspomnienia, opowiadać o norweskich fiordach i opisywać autostop w Holandii. Jedni słuchają długo, drudzy przerywają szybciej i zadają pytanie, na które czekam najbardziej:- Magda, a ty się tak nie boisz? Autostopem i w ogóle? Dziewczyna?Czasem trochę się boję, szczególnie jak jest zimno. Boję się wtedy, że znów złapię przeziębienie idąc po autostradzie. Czasem się boję, że ktoś wzbudzający zaufanie okaże się tylko dobrym aktorem. Albo że host z couchsurfingu będzie wybitnym nudziarzem i spędzimy wieczór rozmawiając o pogodzie. Czasami też boję się, że nie będzie aż tak fajnie jak to sobie wyobrażałam. Przeważnie jest nawet lepiej.O wiele bardziej przerażają mnie codzienne rzeczy. Płacenie rachunków i to, że kiedyś w końcu odetną mi ten prąd, bo zapomnę wyjąć ze skrzynki czwartego przypomnienia o tym, że termin zapłaty minął trzy miesiące temu. Stresuje mnie wypełnianie druczków na poczcie i morderczy wzrok kobiety w okienku, gdy ponownie pytam się jej, czy priorytet musi być polecony, co dojdzie do odbiorcy szybciej i czym to się właściwie różni (nigdy nie pamiętam…) Boję się wszelkich urzędowych załatwień, zakichanych procedur i irracjonalnych instrukcji prawidłowego użytkowania. Jestem poddenerwowana, gdy mam podjąć jakąkolwiek decyzję i boję się brać odpowiedzialność za kogoś więcej, niż tylko za siebie. Boję się, że głośno zaburczy mi w brzuchu w nieodpowiednim momencie. Że ktoś poprosi mnie o przysługę, kiedy będę mieć za dużo rzeczy na głowie, ale mimo wszystko nie będę potrafiła odmówić. Mimo że śmiało mogę powiedzieć, że mam duże obycie z radiem, nadal przed wejściem na antenę łapie mnie mały stresik. Boję się tych wszystkich rzeczy, z którymi na co dzień ma mierzyć się dorosły człowiek. Rzeczy, których nikt nie tłumaczy, a każdy wymaga. Jakieś dwa lata temu moje postanowienie noworoczne brzmiało – w pierwszej kolejności będę robić rzeczy, których boję się najbardziej. Staram się trzymać tego do teraz i chyba całkiem nieźle mi to wychodzi. Panie na poczcie bezboleśnie zabijam uśmiechem, decyzje coraz częściej podejmuję bez dłuższego zastanowienia, a prądu jeszcze nie odcięli.O wiele częściej przerastają mnie zwykłe sprawy niż kolejna podróż. Podczas niej boję się inaczej – to bardziej adrenalina, napędzająca do działania i powodująca miłe podekscytowanie światem. Nie boję się spania pod chmurką, deszczu w namiocie ani braku internetu przez miesiąc. Brodzenie po kolana w błocie czy utknięcie pośrodku pustkowia częściej powoduje u mnie śmiech niż strach (choć to w dużej mierze kwestia dobrego towarzystwa). Ludzie zwykle pytają o ludzi – a co jeśli kierowca będzie oszustem? Wywiezie cię do lasu, wytnie nerki, a zwłoki wrzuci do rowu? Grunt to szybko ocenić sytuację; popatrzeć w oczy i spróbować się zauważyć iskrę mówiącą „ej, to dobry człowiek jest, on chce mi pomóc, zaufam mu i przez następną godzinę będzie moim kumplem”. Legend miejskich o człowieku z walizką, który mówi „dobrze byś wyglądała w trumnie” jest cały worek – sama słyszałam tę opowieść co najmniej od pięciorga znajomych, przy czym zawsze sytuacja dotyczyła ich siostry/brata/kuzynki/ojca wujka psa sąsiada. Może czasem wystarczy trochę optymizmu i wyjścia z założenia, że szczęście będzie ci sprzyjać?Po raz kolejny nie odpowiadam jednoznacznie na pytanie. Zamiast tego uśmiecham się, rzucam ironią, obracam to w żart lub po prostu zmieniam temat. Czasem trochę się boję, ale co przyjdzie mi ze strachu trzymanego w kieszeni? Lubię wypuszczać mój strach na spacer, żeby zobaczył trochę świata. Choć zdarza się, że i on potrafi być pożytecznym kompanem drogi, trzeba go trzymać krótko, a przede wszystkim nie pozwolić mu ograniczać swojego pola działania.Jeśli przestaniesz bać się przygód, szczęście stanie po twojej stronie. Naprawdę.

To już rok!! Z ostatnią wizytą w Dusseldorfie. Wspomnienie

JULEK W PODRÓŻY

To już rok!! Z ostatnią wizytą w Dusseldorfie. Wspomnienie

Barcelona - Mediterranean Youth Hostel

Podróże MM

Barcelona - Mediterranean Youth Hostel

Zależna w podróży

Betlejem: W każdym miejscu na świecie wszyscy jesteśmy dziećmi

Jest takie miejsce na ziemi, gdzie wszystko się zaczęło. Ponad 2000 lat temu, niektórzy mówią, że 2014 lat temu inni, że 2018, w Betlejem urodził się Yehoshua, dziś znany przede wszystkim jako Jezus. Od tego czasu wszyscy świętujemy w grudniu to wydarzenie: chodzimy do kościoła, pieczemy pierniki, robimy świąteczne zakupy i z uśmiechem na ustach życzymy sobie wesołych świąt. Spacerowałam…Czytaj więcej

Zależna w podróży

Książka w podróży i Jerozolima

Po dwóch tygodniach niepisania czas przerwać tę ciszę. Spędzam swój ostatni wieczór w Jerozolimie. Jutro rano czeka mnie samolot do Berlina. Tam spędzę kilka godzin na włóczeniu się po jarmarkach bożonarodzeniowych i do Krakowa, po to by w piątek rano położyć się we własnym łóżku. Za krótko! Zawsze, a przynajmniej często, jest za krótko. Trzy tygodnie w Izraelu okazały się…Czytaj więcej

Why Armenia? (VIII)

Picking the Pictures

Why Armenia? (VIII)

Lekcja polskiego w kolorach jesieni

EWCYNA

Lekcja polskiego w kolorach jesieni

Rusz książką: Karol Lewandowski - Busem przez świat. Wyprawa pierwsza

STOPEM PO PRZYGODE

Rusz książką: Karol Lewandowski - Busem przez świat. Wyprawa pierwsza

The best cities for street art - chosen by travel bloggers

Kami and the rest of the world

The best cities for street art - chosen by travel bloggers

Transsyberyjska. Drogą żelazną przez Rosję i dalej

Republika Podróży

Transsyberyjska. Drogą żelazną przez Rosję i dalej

Orbitka

Flash mob na Okęciu dla półmilionowego pasażera Dreamlinera

Gdy dwa lata temu LOT wprowadził do floty nowiutkiego Dreamlinera, nie spodziewał się pewnie tych wszystkich kłopotów, jakie on zgotuje, usterek, przestojów, negatywnych opinii o sensowności całej inwestycji i ogromnego hejtu, jaki ten temat będzie przyciągał. W dniu uroczystej inauguracji polskiego dreamlinera (15.11.2012), w którym niemal wszystkie polskie (i nie tylko) media huczały na jedną nutę i strach było otworzyć lodówkę, żeby nie wypadł z niej dreamliner, lecieliśmy z grupką przyjaciół też nowym, ale już 5-dniowym dreamlinerem chilijskiego LANu nad Andami, na trasie z Argentyny do Chile. Powietrze było tak przejrzyste, że wydawało się, że możemy dotknąć gór (patrz post: http://orbitka.wordpress.com/2012/11/15/lecimy-dreamlinerem-nad-andami/). Ale… wracajmy na nasze pole. Otóż przez te dwa lata, mimo licznych przestojów, LOT uzbierał już pół miliona pasażerów. Żeby zaznaczyć ten fakt, w ostatni poniedziałek na Okęciu miała miejsce ciekawa akcja. „Okrągły” pasażer, gdy zgłosił się do odprawy, został zaskoczony niezwykłym zachowaniem obsługi lotniska, pod którą podstawieni byli aktorzy teatru ROMA. Zobaczcie film, który od wczoraj przetacza się z impetem po internecie. Jak widać Polak też potrafi. Fajna inicjatywa, zgrabnie przeprowadzona, sympatycznie się kojarzy i wizerunkowo może pozwoli nieco załatać ten kulejący PR wokół dreamlinera. Tak trzymać. Jeśli chcecie poczytać więcej, to polecam też zgrabny i podsumowujący opis w wykonaniu lekkiego pióra Sergiusza Pinkwarta na portalu http://turystyka24.tv/lot-teatr-roma-strategia-win-win/. —– Warszawa, 26.11.2014, godz. 13:00 —–

Impressions from Uruguay

Kami and the rest of the world

Impressions from Uruguay

Barcelona

Podróże MM

Barcelona

Ostatni wyjazd w roku 2014. Po Tatrach, Berlinie i Londynie przyszła pora na Barcelonę. Był to bez wątpienia jeden z naszych najlepszych wyjazdów. Gdy Polacy marzli w kurtkach przy temperaturze 5'C, my cieszyliśmy się południowym słońcem. Na odpoczynek mieliśmy 3 dni. Gdyby nie zaklepany lot powrotny na pewno zostalibyśmy dłużej. Niestety termin i obowiązki były nieubłagane - od 2 do 5 listopada - potem powrót do szarej rzeczywistości. © Martyna Stosik, Podróże MM♦ HISTORIA KATALONII - dążenie do niepodległości♦ BARCELONA - ciekawostki♦ Mediterranean Youth HostelJAK DOTRZEĆ DO BARCELONY?Samolotem. Każda inna opcja będzie niepodważalnie mniej komfortowa i znacznie droższa. Barcelona posiada 2 główne lotniska: El Prat i Girona. LOT oferuje przeloty z Polski na lotnisko El Prat (13 km od centrum). Z przykrością odradzamy podróż z polskimi liniami lotniczymi ze względu na kosmiczne ceny biletów. Wizz Air. To właśnie z tym przewoźnikiem udaliśmy się do Katalonii. Bilety kupiliśmy w promocji z okazji 10. urodzin firmy. Za lot tam i z powrotem zapłaciliśmy ok. 250 zł / osobę. Lądowanie na El Prat. Ryanair obsługuje obydwa lotniska, zarówno El Prat jak i Girona. To drugie oddalone jest od Barcelony o 90 km! Wygodniej mają podróżujący z Warszawy-Modlina. Ci wylądują zaledwie 13 km od centrum miasta. Jeżeli lecicie z Krakowa, Poznania bądź Wrocławia, musicie liczyć się ze zorganizowaniem dojazdu z portu lotniczego do Barcelony. Koszty transportu z lotniska Girona do stolicy Katalonii to około 15€, czyli jakieś 63 zł (w jedną stronę). Między Barceloną a portem El Prat kursuje miejski autobus linii 46. Cena jednorazowego biletu: 2€.KOMUNIKACJA MIEJSKA W BARCELONIEKliknij w obrazek, aby powiększyć © www.tmb.catDo poruszania się po Barcelonie w zupełności wystarczy metro. Jedynymi przypadkami, kiedy korzystaliśmy z autobusów (zobacz mapę) był dojazd z lotniska do miasta oraz zjazd ze wzgórza Tibidabo. Między portem lotniczym a Placa Espanya kursuje autobus linii 46. O Tibidabo powiem w dalszej części posta. Jak już wspominałem, najlepiej w Barcelonie przemieszczać się metrem lub pieszo. Największym minusem autobusów są korki, wąskie drogi i chaos na ulicach. Całe miasto, w którym znajdują się atrakcje przyciągające turystów znajduje się w strefie 1. Pozostałe to peryferia. Poza granice Barcelony dotrzeć można koleją miejską w całości ulokowaną pod powierzchnią miasta. Wszystkie najważniejsze informacje i mapki znajdziecie na stronie internetowej Transport Metropolitans de Barcelona.♦ CENY BILETÓWbilet jednorazowy: 2.15€bilet jednodniowy T-dia: 8€bilet na 10 przejazdów T-10: 10.30€bilet 2-dniowy: 14€bilet 3-dniowy: 20€bilet 4-dniowy: 25.50€bilet 5-dniowy: 30.50€* - ceny biletów dotyczą tylko strefy 1 (miasto Barcelona)** - cennik bardzo często ulega zmianom. Stan powyższego cennika na 11.11.2014 r.Osobiście polecamy bilet z którego sami korzystaliśmy, a mianowicie T-10. Na jednym bilecie (1€) można podróżować z przesiadkami (czas przesiadki: 75 min). Upoważnia on do 10 przejazdów. Może z niego korzystać kilka osób (bilet należy skasować "x" razy). Saldo podróży wyświetla się na kasowniku podczas przechodzenia przez bramki. Na bilecie TMB można dostać się wcześniej wspomnianą linią 46 z lotniska El Prat do centrum (Placa Espanya). Punkt sprzedaży znajduje się na dworcu kolejowym. Należy przejść przez Terminal, schodami na górę, potem długim mostem-tunelem. Bilety można nabyć w informacji bądź w automatach (przyjmują banknoty). Przystanki autobusowe znajdują się przy wyjściu z budynku lotniska. Odradzam wszechobecne Aerobusy (jadą na Placa de Catalunya). Prywatny przewoźnik życzy sobie za przejazd aż 6€. U kierowcy linii 46 zapłacimy 2€. Warto jednak przejść się na dworzec i kupić bilet T-10, który również obejmuje busa 46 na Placa Espanya. Wtedy przejazd będzie kosztował ok. 1€!Metro Barcelona © Martyna StosikNOCLEGPo przyjeździe do Barcelony zatrzymaliśmy się w Mediterranean Youth Hostel przy Carrer de la Diputació, 15 min spacerem od Sagrada Familia.CO WARTO ZOBACZYĆ W BARCELONIE?♦ SAGRADA FAMILIANie ma innej możliwości. Słynna Sagrada Familia musi być na szczycie listy. Niezobaczenie tej świątyni będąc z Barcelonie to grzech niewybaczalny. Jeszcze nigdy nie widzieliśmy czegoś równie pięknego z dziedziny architektury. Temu miejscu poświęciliśmy najwięcej czasu, wielokrotnie wracając pod świątynię i podziwiając jej piękno z ławki w pobliskim parku. Przemokliśmy do suchej nitki stojąc kilkadziesiąt minut w kolejce, ale było warto! Byliśmy nieco zaskoczeni, że w listopadowy poniedziałek było tylu ludzi chętnych zobaczenia wnętrza architektonicznego dzieła Gaudiego. Widać turyści przybywają do Barcelony o każdej porze roku. Dlatego też zalecamy kupno biletów wstępu do świątyni online lub przybycie jeszcze przed otwarciem kas, by uniknąć długiego czekania w kolejce. Nam udało się kupić bilety w trybie ekspresowym na miejscu - ulewa pokonała turystów z cukru, którzy ustępowali nam miejsca w kolejce uciekając przed wodą. My okryliśmy się czym się tylko dało i jakoś dostaliśmy się do kościoła. W środku było już ciepło i sucho :)fasada wschodnia © Martyna Stosikfasada zachodnia © Mateusz Iwańczuk / Martyna Stosikfasada wschodnia © Mateusz Iwańczukfasada wschodnia © Martyna StosikSagrada Familia jest wielkim placem budowy od 1882 roku. Przewiduje się, że prace ukończone zostaną w roku 2026-2028. Mimo trwającej budowy, kościół już został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Architektem tej przepięknej secesyjnej bazyliki jest słynny Antonio Gaudi, autor projektów wielu interesujących domów, kamienic i parków w Barcelonie. Jego postać jest tak niezwykła, że nie sposób jej przedstawić w skrócie. W dalszej części posta pokażemy Wam inne jego dzieła. Gaudi przejął projekt budowy kościoła po innym architekcie, który skłócił się z inwestorem. Antonio całkowicie przekształcił plany nadając świątyni wyjątkowy wygląd, nieporównywalny do żadnej innego budowli na świecie. Gaudi zmarł wpadając pod przejeżdżający tramwaj w czerwcu 1926 roku. Miał 74 lata. Architekt pozostawił świątynię z tylko jedną zaprojektowaną fasadą. Budowę kościoła kontynuowano w secesyjnej wizji autora. W 1936 roku w skutek wojny domowej w Hiszpanii projekty zostały spalone przez anarchistów a Sagrada Familia została częściowo zniszczona. Z czasem kontynuowano prace, które trwają nieprzerwanie do dziś. Do dziś wzniesiono 8 z 18 wież. Wszystkie mają symbolizować 12 apostołów, 4 ewangelistów, a centralna, zarazem najwyższa (170 m) Jezusa i Maryję. Fasady Sagrada Familia przedstawiają etapy życia Chrystusa. Fasada wschodnia przy Carrer de Marina ukazuje scenę narodzin Zbawiciela i jego dzieciństwo. Jest to chyba najokazalsza część budowli. Dostrzec można niezwykłą szczegółowość detali, liczne figury przedstawiające ludzi i zwierzęta, motywy roślinne.Fasada zachodnia przy Carrer de Sardenya to wkomponowana w budowlę scena męki pańskiej. Tą część świątyni zaprojektowano już po śmierci Gaudiego. Fasada południowa przy Carrer de Mallorca to życie Chrystusa po zmartwychwstaniu. Prace nad tym etapem rozpoczęto w 2002 roku. Ma być to najbardziej okazała ze wszystkich fasad, gdzie będzie się również znajdowało główne wejście do świątyni. © Mateusz Iwańczuk© Mateusz Iwańczuk© Mateusz Iwańczuk© Mateusz Iwańczuk© Mateusz IwańczukCENY BILETÓW WSTĘPU: NORMALNY ULGOWY DZIECI DO LAT 11 Wstęp do świątyni 14,80 € 12,80 € free Wstęp do świątyni + wieża widokowa 19,30 € 17,30 € free Wstęp do świątyni + audioprzewodnik 19,30 € 16,30 € 3,50 € Wstęp do świątyni + audioprzewodnik + wieża widokowa 23,80 € 20,80 € 3,50 € Bilet ulgowy dotyczy dzieci do 18 lat, studentów oraz seniorów.Cennik ważny do końca roku 2014.Godziny otwarcia świątyni: 9:00 - 18:00Zachęcamy do obejrzenia niezwykłej wizualizacji budowy Sagrada Familia: ♦ PARK GUELLOto kolejne miejsce, które obowiązkowo trzeba zobaczyć będąc w Barcelonie. Park Güell znajduje się w północno-wschodnim krańcu dzielnicy Gracía na wzgórzu, z którego rozchodzi się piękny widok na miasto i Morze Śródziemne. Nie trudno się domyślić, że jednym z architektów tego parku jest Antonio Gaudi. Pomysłodawcą i sponsorem jest Eusebio Güell, od którego nazwiska zaczerpnięto nazwę dla tego miejsca. Antonio Gaudi nie dokończył projektu. Dzieła, które można mu przypisać to pięć budynków, nietrudnych do rozpoznania. Prace nad budową rozpoczęto w roku 1900. 22 lat później miasto wykupiło tereny i przekształciło je w park miejski otoczony kamiennym murem.W drodze do Parku Guell © Mateusz IwańczukWejście główne © Mateusz Iwańczuk© Mateusz Iwańczuk Kataloński architekt Antonio Gaudi jest autorem dwóch domów, tych przypominających świąteczne pierniki. Znajdują się one przy bramie głównej. My mieliśmy tego pecha, że ten najładniejszy obłożony był rusztowaniami :(Po przekroczeniu progu kutej bramy parku dotrzemy do schodów, gdzie znajduje się m.in. słynna, kolorowa salamandra. Ciężko się do niej dopchać, gdyż każdy odwiedzający park chce ją pomacać i zrobić sobie zdjęcie :) Innym obiektem wartym uwagi jest Sala Stu Kolumn. Wbrew pozorom pawilon liczy zaledwie 86 kolumn, wzorowanych na sztuce antycznej. W Casa-Museu Gaudí znajduje się muzeum. Przez pewien czas artysta mieszkał w tym budynku, zanim przeprowadził się w pobliże Sagrada Familia. Najciekawszym miejscem Parku Guell jest jednak taras zwany teatrem greckim. Opasany jest on kolorową mozaiką. To z tego miejsca wykonano najpopularniejsze w internecie zdjęcie Barcelony.© Mateusz Iwańczuk© Mateusz Iwańczuk© Mateusz IwańczukPark Guell upodobały sobie liczne papugi. Choć zamieszkują one tereny całego miasta, to najłatwiej je wytropić właśnie tutaj. Swoje gniazda mają w koronach palm. Trudno tych urokliwych ptaszków nie dostrzec, gdyż drą się jak opętane :)© Mateusz IwańczukWstęp do części parku jest niestety płatny. Dotyczy to najciekawszych miejsc, czyli terenu przy wejściu głównym z tarasem włącznie. Jeżeli ktoś nie chce płacić 30 zł za zobaczenie tarasu i salamandry z bliska, może wejść innym z siedmiu wejść. Nawet ta darmowa część parku jest niezwykle interesująca, a ze wzgórza rozciągają się piękne widoki na całe miasto.CENY BILETÓW WSTĘPU:normalny: 8 €dzieci 7-12 lat: 5,60 €seniorzy +65: 5,60 €dzieci do lat 6: freeWięcej informacji o biletach i samym parku znajdziecie na stronie www: > LINK <♦ ARCHITEKTURA GAUDIEGOWybitny kataloński architekt Antonio Gaudi pozostawił po sobie wiele śladów w Barcelonie, wplatając w jej architekturę styl secesyjny. Oprócz Sagrada Familia i Parku Guell jego dzieła można odnaleźć wśród ulic miasta.Casa Mila (La Padrera) to budynek wzniesiony w latach 1906-1910. Znajduje się w środkowej części miasta, na rogu ulic Passeig de Grácia i Provença. Architektura "Domu Mili" przypomina kamienny blok, dlatego też Katalończycy nawali go La Padrera, czyli kamieniołom. Za zwiedzanie Casa Mila dorośli zapłacą 20,50 €, studenci 16,50 € zaś dzieci 7-12 lat 10,25 € (> LINK <)źródło: www.tuppenceforthebirds.com - Niestety na naszych zdjęciach La Padrera jest cała w rusztowaniach...Casa Battló znajduje się przy ulicy Passeig de Grácia 43. Budynek został przebudowany w latach 1904-06 przez Antonio Gaudiego, który przekształcił fasadę kamienicy oraz jej wnętrza, projektując m.in. meble czy żyrandole. Ten niezwykły budynek (będący już raczej dziełem sztuki) posiada fasadę zdobioną motywami zwierzęcymi. Balkony przypominają kości, a całość włącznie z dachem zdaje się być pokryta rybimi łuskami. Wnętrza zdobi ceramika i kawałki potłuczonych kafli.Wstęp: dorośli 21,5 € - dzieci, studenci i seniorzy 18,50 € - dzieci do lat 7 free (> LINK <)Casa Battló © Mateusz IwańczukCasa Calvet to kolejna perełka sztuki Gaudiego. Budynek ze słynną restauracją znajduje się przy ul. Carrer de Casp 48 w okolicy Placa de Catalunya. Casa Calvet © Mateusz IwańczukCasa Vicens to jedno z pierwszych dzieł Gaudiego. Budynek wzniesiono w latach 1883-1888 przy ul. Carolines 24-26. Fasada Domu Vicensa wyróżnia się od pozostałych dzieł architekta tym, że posiada kąty i linie proste. Dopiero w dalszym etapie twórczości Gaudi stosował secesyjną falistą linię. Casa Vicens jest zdobiona kolorową ceramiką z motywami roślinnymi, co już nawiązuje do całokształtu stylu Antonio Gaudiego.Casa Vicens © Mateusz IwańczukPalau Guell znajdujący się przy Carrer Nou de la Rambla 35 to pierwszy efekt współpracy Gaudiego i Guella. Budynek powstał w latach 1885-1890. Antonio był jeszcze wtedy nieznanym architektem. Pałac Guell zaprojektował na życzenie radego miasta, który chciał wznieść swą prywatną rezydencję.Palau Guell © Martyna Stosik♦ LA MONUMENTAL La Mounumental to ostatnia z katalońskich aren, na której odbywały się walki byków do 2010 roku. Obecnie (od 2012) corrida jest tutaj nielegalna. Budowę amfiteatru ukończono w 1914 roku. Arena znajduje się u zbiegu ulic Gran Via i Carrer Marina w środkowej części miasta. La Monumental może pomieścić 19 500 widzów na trybunach plus ok. 5000 widzów na płycie podczas koncertu. Grali tu m.in. The Beatles, The Rolling Stones, Bob Marley czy Tina Turner. Wejście na trybunę jest możliwe tylko w czasie eventów. Jak już wcześniej wspomnieliśmy, walki z bykami zostały prawnie zakazane w Katalonii. Pierwsza historyczna corrida odbyła się w 1387 roku, lecz szczególnie popularna stała się dopiero w XIX wieku. Wtedy na walki z bykami przychodził prawie każdy Katalończyk. Z czasem corrida traciła na popularności. Co więcej, rosła ilość przeciwników tego typu spektaklów. Organizatorzy mówią o średniej frekwencji 7000 widzów na corridach w 2010 roku. Choć w Katalonii walki byków zostały zakazane, to w Hiszpanii przeciwnie, wciąż cieszą się one dużym zainteresowaniem. Z jednej strony piękno hiszpańskiej kultury, z drugiej - wiwatujący tłum na widok krwi i cierpienia zwierzęcia. My jesteśmy temu przeciwni.© Mateusz Iwańczuk / © www.rtve.es♦ ŁUK TRIUMFALNY I PARK CIUTADELLAPark Ciutadella znajduje się w dzielnicy Ciutat Cella od 1877 roku. Zajmuje on powierzchnię 280 000 m2! Oprócz ogromnej zielonej przestrzeni znajduje się tutaj również miejskie zoo, Kataloński Parlament, kilka muzeów oraz majestatyczna fontanna. Park jest miejscem rekreacji, gdzie można pospacerować, pobiegać, pojeździć na rolkach, siąść na trawie i pogrążyć się w lekturze książki. Od północnej strony do Parku Ciutadella prowadzi dziedziniec z majestatycznym Łukiem Triumfalnym wzniesionym na Wystawę Światową, która odbyła się tu w 1888 roku. Co ciekawe, miała tu początkowo stanąć Wieża Eiffla, lecz władze miasta nie zgodziły się, by Barcelonę szpeciła kupa złomu :) © Mateusz IwańczukPytanie za 100 punktów: z czego spadł ten deszcz?© Mateusz Iwańczuk♦ LA RAMBLALa Rambla to ulica prowadząca od Placa de Catalunya aż do Kolumny Kolumba przy wybrzeżu. Ulica sławna na cały świat. Nic tu nie ma, ale i tak przyjść trzeba, bo to w końcu La Rambla. Takie zakopiańskie Krupówki czy sopocki Monciak. Przyjdź i wydaj kasę, bo to La Rambla. Jedyne co mnie urzekło w tym miejscu to perspektywa z góry. Ulica widziana sponad dachów dzięki drzewom sprawia wrażenie zielonej rzeki przedzierającej się między budynkami. Wygląda to fajnie. Co widać z dołu? Tłumy turystów, pseudoregionalne knajpy z pseudokatalońską kuchnią w kosmicznej cenie. Na La Rambla trzeba zwracać szczególną uwagę na prywatne rzeczy. Ulica ta jest lepem nie tylko na turystów, ale także na kieszonkowców. Gdy zapada zmierzch, dzieją się tu rzeczy dziwne (ponoć). Pojawiają się prostytutki, które bywają niezwykle odważne wobec potencjalnych klientów. Potrafią też wyciągać portfele z kieszeni. Ostrożnie zatem.  © Martyna Stosik♦ KOLUMNA KOLUMBANazywana przeze mnie (Mateusz) Kolumbą Kolumna. Szczerze mówiąc to już sam nie wiem jaka jest poprawna wersja. Kolumna Kolumba, lub prościej Mirador de Colom, to statua znajdująca się na końcu ulicy La Rambla. Zwieńczona jest ona 7-metrową figurą Krzysztofa Kolumna, wskazującego wyjście z portu na morze. Wzniesiona została w 1888 roku z okazji Światowej Wystawy, na pamiątkę powrotu hiszpańskiego okrętu ze słynnej wyprawy do "Indii". Można ponoć wjechać na szczyt kolumby windą, by podziwiać widok na miasto i jego port. Cena według nieoficjalnego źródła to 2 €. © Martyna Stosik / © Mateusz Iwańczuk© Mateusz Iwańczuk♦ LA BOQUERIASpacerując po La Rambla grzechem byłoby nie zajrzeć na wielki miejski bazar La Boqueria. Ponoć handlowano w tym miejscu już w XIII wieku. Pierwsza wzmianka pochodzi z 1217 roku. Obecne targowisko pokryte jest metalowym dachem. Kupić tu można najróżniejsze owoce, ryby, wędliny, słodycze, przyprawy, a to wszystko w niesamowitej atmosferze katalońskiego handlu. Polecamy wybrać się pod wieczór.  © Mateusz Iwańczuk© Martyna Stosik & Mateusz Iwańczuk© Martyna Stosik & Mateusz Iwańczuk♦ KATEDRA KRZYŻA ŚWIĘTEGO I ŚW. EULALIICathedral de la Santa Creu i Santa Eulalia. Jedna z najcenniejszych budowli gotyckich w Hiszpanii. Pierwszą świątynię wznieśli w tym miejscu Rzymianie. Na jej fundamentach stopniowo powstawał obecny kościół (XIII wiek). Neogotycką strukturę Katedra św. Eulalii otrzymała po przebudowie w XIX wieku. Rzymskokatolicki kościół poświęcony jest św. Eulalii, która zmarła jako męczennica w okresie prześladowań chrześcijan za czasów panowania Cesarstwa Rzymskiego na półwyspie iberyjskim (305 r.).  Budowla ma 53 m wysokości, 90 m długości i 40 m szerokości. Znajduje się w dzielnicy gotyckiej, przy Carrer del Bisbe. © Mateusz Iwańczuk♦ PLAÇA DEL REIHistoria Placu Króla sięga średniowiecza. Było to głównie miejsce handlu. Nad placem góruje Palau Reial Major, czyli Pałac Królewski, którego budowę rozpoczęto w XIII wieku. Do Placa del Rei niełatwo trafić. My długo pałętaliśmy się po gotyckiej dzielnicy, by dotrzeć w to miejsce. Przy ilości wąskich, gęstych i krótkich ulic nawet mapa nie była pomocna. Szukajcie ulicy Carrer del Veguer. Plac Króla jest praktycznie tuż obok Katedry św. Eulalii.© Mateusz Iwańczuk© Mateusz Iwańczuk© Mateusz Iwańczuk♦ KOŚCIÓŁ SANTA MARIA DEL MARKolejna perełka gotyckiej dzielnicy Barcelony. Kościół Matki Bożej Morza wzniesiono w latach 1329-1383. Jak to zazwyczaj bywało, świątynię którą dziś możemy podziwiać przy Plaça de Santa Maria wybudowano na fundamentach innej budowli. Co ciekawe, kościół Santa Maria del Mar uległ częściowemu zniszczeniu wskutek...trzęsienia ziemi. Miało ono miejsce w 1428 roku. © Mateusz Iwańczuk♦ KOŚCIÓŁ SANTA MARÍA DEL PÍGotycki kościół pod wezwaniem Matki Boskiej Sosnowej znajduje się przy ul. Cardenal Casañas. Według niepotwierdzonych źródeł w tym miejscu istniała chrześcijańska świątynia już w 413 roku. To co pewne, to że w 987 roku już istniała tu murowana kaplica pod wezwaniem znanym do dziś. Architektura która zachowała się do dziś pochodzi z XIV wieku. Później kościół ulegał nieznacznym przebudowom. W latach 1379-1461 wzniesiono dzwonnicę. Do dziś znajduje się tam dzwon Andreua z 1669 roku. Charakterystyczną cechą kościoła Santa Maria del Pi jest rozeta o średnicy 10 metrów. © Mateusz Iwańczuk♦ ESGLÉSIA DELS SANT MÀRTIRS JUST I PASTORKościół św. Justusa i Pastora znajduje się na placu o tej samej nazwie, w pobliżu Placu św. Jakuba, w dzielnicy gotyckiej. Świątynia pochodzi z XIV wieku, a jej budowa trwała w latach 1342-1574. Może sam kościół oprócz wartości historycznej nie robi jakiegoś ogromnego wrażenia, ale miejsce w którym się znajduje owszem. Fajnie się tutaj zgubić w labiryncie wąskich ulic. © Mateusz Iwańczuk♦ PAŁAC NARODOWYW pałacu wybudowanym w latach 1926-1929 znajduje się obecnie Muzeum Narodowe Sztuki Katalonii. Budynek usytuowany jest na wzgórzu Montjuïc, przez co dumnie i majestatycznie spogląda z góry na miasto. Fasada jest doprawdy imponująca. Museu National d'art de Catalunya gromadzi sztukę katalońską i hiszpańską od czasów Imperium Rzymskiego przez gotyk, renesans, barok, aż po współczesność. Muzeum szczególnie chlubi się malowidłami ściennymi z XI-XIII wieku. Za cenę biletu wstępu można ujrzeć dzieła samego Gaudiego czy Picassa. Miłośnicy sztuki na pewno nie będą żałowali poświęconego czasu.♦ TWIERDZA MONTJUÏCCastell Montjuïc znajduje się na wzgórzu Montjuïc (pol. Żydowskie Wzgórze) o wysokości 173 m n.p.m. u wybrzeży Morza Śródziemnego. Od wschodu rozciągają się pionowe klify pochylone nad portem. Na szczycie znajduje się XVII-wieczna twierdza. Przetrzymywano tam więźniów oraz wykonywano egzekucje aż do czasów panowania generała Franco.  Dziś fortyfikacje można zwiedzać za niewielką opłatą kilku euro. Nawet jeśli nie macie w planach zwiedzania, to warto się wdrapać (lub wjechać kolejką linową) na szczyt wzgórza, by spojrzeć z góry na miasto i błękitne morze.© Mateusz Iwańczuk© Mateusz Iwańczuk© Martyna Stosik♦ SAGRAT COR, TIBIDABOKościół Najświętszego Serca Pana Jezusa jest widoczny niemal z każdego miejsca w Barcelonie. Przepiękna świątynia znajduje się na szczycie wzgórza Tibidabo (512m n.p.m.). Budowa kościoła trwała od roku 1902 do 1961. Sagrat Cor zwieńczona jest figurą Chrystusa, przypominającą tą z Rio de Janeiro. Na Tibidabo udaliśmy się pieszo z Parku Guell. Zbliżał się wieczór, a to był już ostatni dzień pobytu w stolicy Katalonii. Zależało nam, by wejść na szczyt i ujrzeć miasto z najwyższego wzgórza. Gdy dotarliśmy zmęczeni do podnóża góry, okazało się, że kolejka już nie kursuje. Była godzina 18. Zdecydowaliśmy się iść pieszo. Nie chcieliśmy potem żałować, że nie byliśmy pod Sagrat Cor. Mieliśmy już w nogach cały dzień zwiedzania miasta pieszo. Zazwyczaj opuszczaliśmy hotel o godzinie 8:00. Na szczyt Tibidabo prowadziła droga przez las. Mijali nas tylko sporadycznie rowerzyści, poza nimi nikt. Kilometry w nogach, obolałe mięśnie, uwierające plecaki...Mimo potwornego zmęczenia wdrapaliśmy się na szczyt. Choć za dnia było ponad 20'C w cieniu, to wieczorem było przeraźliwie zimno. Uciekliśmy się się ogrzać do kościoła. To co tam zastaliśmy było niesamowite. Gdy weszliśmy do kościoła, okazał się on raczej małą kapliczką. Nie było nikogo oprócz nas i jednego mężczyzny, który trwał w bezruchu pogrążony w modlitwie. Pochylony siedział w ławce ukrywając twarz w ramionach. Sprawiał wrażenie jakby błagał, przepraszał bez drgnięcia. Wnętrze kościoła było niezwykłe. Czuliśmy się jakbyśmy doznali jakiegoś niewytłumaczalnego duchowego oczyszczenia. Gdzieś po kaplicy rozchodził się głuchy dźwięk anielskiego śpiewu. Siedzieliśmy w ławce i po prostu tkwiliśmy w zawieszonym czasie. Nie jesteśmy religijni, lecz atmosfera w tamtym miejscu była po prostu święta. Z niezwykłego szacunku do tego czego doświadczyliśmy, czuliśmy się skrępowani, by wyciągnąć aparat i zrobić zdjęcie. Tam nie byliśmy turystami. Byliśmy jakby gośćmi u samego Boga, w którego chyba nawet nie do końca wierzymy. Niestety z czasem przyszła para turystów, którzy głośnym chichotem i dogłębną penetracją wnętrza zakłócili nam spokój. Wyszliśmy na zewnątrz. Przez jakiś czas romantycznie podziwialiśmy światła miasta. Gdy już robiło się naprawdę późno, udaliśmy się na przystanek autobusowy, który znajdował się pod kościołem. © Martyna Stosik© Martyna Stosik© Martyna StosikPobyt w świątyni Sagrat Cor na wzgórzu Tibidabo był cudownym zwieńczeniem wyjazdu. Barcelonę zapamiętamy jako jeden z najlepszych wyjazdów. Zakochaliśmy się w tym mieście i na pewno kiedyś jeszcze tam wrócimy. 3 dni intensywnego zwiedzania od rana do wieczora, na koniec głęboka refleksja w przedsionku nieba. Cóż, pora wracać do obowiązków w szarej rzeczywistości. Coraz głębiej zakorzeniamy w sobie świadomość, że podróż to nie tylko turystyka, lecz smak innego życia. - Mateusz

Obcokrajowcy o Polakach

PODRÓŻE DZIEWCZYNY SPŁUKANEJ

Obcokrajowcy o Polakach

W ciągu kilku miesięcy mieszkania w Londynie, jak i podczas wszystkich poprzednich podróży, spotkałam się z wieloma różnymi opiniami obcokrajowców o Polakach. Oto kilka z nich:[Portugalczyk]: "Polacy są jak dobre ciasto wiśniowe- twardzi na wierzchu, gorący w środku."[Anglik]: "Najbardziej narzekający naród świata."[Hiszpanka]: "Z wszystkich Polaków jakich poznałam, tylko ty, choć inni też byli bardzo sympatyczni, kiedy opowiadasz masz w głosie jakieś emocje. Wszyscy pozostali brzmią jak żołnierze! Zwłaszcza w pracy. Przyjmują rozkaz i go wykonują. Jak roboty."[Brazylijczyk]: "Zimni."[Amerykanin]: "Polacy to najlepsi podróżnicy jakich znam. Wyjadą z pięćdziesięcioma dolarami, nie przeszkadza im niewygoda, nie marudzą, są zorganizowani, zobaczą więcej niż ktokolwiek inny, zrobią zakupy za najmniejszą stawkę, napiją się z każdą napotkaną osobą, a i tak wrócą z dwudziestoma dolarami w kieszeni." [Francuz]: "Lubię Polaków, bo narzekają. Tak samo jak Francuzi. Nie są sztuczni jak np.Anglicy, albo przesadnie szczęśliwi jak Hiszpanie. No, może od Francuzów odróżnia ich to, że wcale się z tym swoim narzekaniem nie kryją. Mówią co myślą prosto w twarz." [Francuz 2]: "Słyszałem, że jeśli chcesz zobaczyć prawdziwe oblicze Polaka, musisz napić się z nim wódki na polskim weselu."  [Amerykanka]: "Trochę zbyt zimni, ale polscy mężczyźni są szalenie męscy." [Hiszpanka 2]: "Polacy narzekają na siebie nawzajem, ale trzymają się razem. Zawsze. " [Hiszpanka 3]: "Polki to takie matki-lwice." [Francuz 3]: "Awanturnicy."[Francuzka]: "Wy jesteście bardzo religijni, nie?" [Amerykanka 2]: "Chyba najbardziej gościnny naród świata."[Brazylijczyk 2]: "Nie wkurzaj Polaka." [Hiszpanka 4]: "Polacy tacy są, że długo trzymają dystans. Ale jak już cię polubią, to będą cię lubić zawsze i zrobią dla ciebie wszystko. Wezmą udział w każdej bójce w pubie, zaproszą cię do rodziny, poleją wódki za ostatnie pieniądze. Oni są tacy prawdziwi."Z którymi opiniami się zgadzacie? :) A może usłyszeliście zupełnie inne? :)

Zależna w podróży

Festiwal Otwartych Piwnic czyli słowacka kraina Bachusa

Ojej jak mi dobrze! Właśnie wróciłam z weekendu na Słowacji, na której byłam na genialnym Festiwalu Otwartych Piwnic. 164 winnice serwowały swoje wina, a ja łaziłam pomiędzy nimi i szczodrze napełniałam kieliszki trunkiem coraz to lepszej jakości.   Nie pierwszy raz! Wiecie, co jest najlepszym wyznacznikiem tego, że dane miejsce czy wydarzenie są naprawdę warte zobaczenia? Powroty! Tak naprawdę na…Czytaj więcej