Recenzja: Radisson Blue Centrum w Warszawie

wszedobylscy

Recenzja: Radisson Blue Centrum w Warszawie

W pięciogwiazdkowym hotelu Radisson Blu w Warszawie udało nam się przenocować dzięki promocji w serwisie hotels.com. Dawno już nie nocowaliśmy w takich luksusach, a cały nasz pobyt upłynął w komfortowej atmosferze. Hotel Radisson Blu Centrum znajduje się w przy ulicy Grzybowskiej. Z dworca Centralnego do hotelu dojedziemy tramwajem (jeden lub dwa przystanki), jest to jednak na tyle krótki dystans, że można pokonać go na piechotę. Przy hotelu znajduje się przystanek autobusowy, skąd odjeżdżają autobusy w stronę ulicy Nowy Świat. Spacerem z hotelu możemy udać się do Ogrodu Saskiego i dalej na Krakowskie Przedmieście oraz Stare Miasto. Zameldowanie w hotelu trwało dosłownie 3 minuty, a dzięki uprzejmości pani w recepcji dostaliśmy upgrade z pokoju typu standard do pokoju klasy biznes. Nasz pokój znajdował się na trzecim piętrze w bocznej części, dzięki czemu nie dochodziły do nas hałasy z zewnątrz – akurat tej nocy w hotelu nocowała drużyna młodych sportowców, która biegała po wszystkich piętrach. Pokój biznesowy, w zależności od potrzeb, oferuje jedno podwójne lub dwa pojedyncze łóżka. W pokoju znajduje się biurko, telewizor, fotele ze stolikiem kawowym, łazienka z kabiną prysznicową, suszarką oraz przyborami toaletowymi, a także żelazko z deską do prasowania. Jako że jest to pokój o podwyższonym standardzie do naszej dyspozycji mamy ekspres do kawy czy dostęp do dodatkowych kanałów TV, a goście dla wygody otrzymują szlafrok oraz kapcie. Dostęp do Internetu jest bezpłatny. Pokój jest przestronny, komfortowo urządzony w stonowanych kolorach. Warto wspomnieć o bardzo wygodnym materacu – człowiek rano wstaje porządnie wyspany i wypoczęty. Z okna możemy podziwiać widok na centrum Warszawy, z Pałacem Kultury na czele, który ładnie prezentuje się szczególnie wieczorem. W hotelu znajdują się również restauracje oraz bar w lobby. Goście mają dostęp do basenu, sauny, siłowni oraz usług SPA. W cenę pokoju biznesowego wliczony jest śniadanie w formie szwedzkiego bufetu – całkiem bogata oferta sprawia, że każdy znajdzie coś dla siebie. Do wyboru mamy ciepłe dania (jajecznica, kiełbaski, owsianka), wędliny, sery, warzywa, owoce i słodkości do kawy. Pobyt  w hotelu Radisson Blu Centrum, choć krótki, był bardzo przyjemny i z przyjemnością ponownie go odwiedzimy w przyszłości. Przeczytaj równieżRejs promem do SzwecjiPiesza wędrówka na PreikestolenWyspa Krk, czyli Chorwacja w pigułceChorwacki cud natury: Park Narodowy Jezior Plitwickich Post Recenzja: Radisson Blue Centrum w Warszawie pojawił się poraz pierwszy w Wszędobylscy.

TEDx Lublin na żywo w Internecie

loswiaheros

TEDx Lublin na żywo w Internecie

Zbliża się wielkimi krokami spotkanie TEDxLublin, które zostało zorganizowane pod hasłem: „Stare pytania. Nowe odpowiedzi”. Co prawda wejściówki na wydarzenie rozeszły się bardzo szybko, to organizatorzy postanowili także udostępnić je w całej Polsce za pośrednictwem transmisji on-line, która od 14:30 w sobotę 22.11 będzie nadawana o tutaj; Nasze wystąpienie pt. „”Jak zwiedzić świat i nie zbankrutować?” ... The post TEDxLublin na żywo w Internecie appeared first on Podróże po świecie.

Zmiany:))))) Przeprowadzka!

Ale piękny świat

Zmiany:))))) Przeprowadzka!

lumpiata w drodze

Gruzja 2 - Coś za coś.

Nadal chłonę pierwsze wrażenia. Nadal w głowie mam głównie krótkie obrazki i masę pytań. Nie mam pojęcia, jacy są Gruzini, ale Gruzja wydaje się przyjazna i swojska. A nawet swoja. Postsowieckie uzdrowisko opuściliśmy z samego rana. Zasnęłam jakoś przed czwartą, więc byłam dość porządnie nieprzytomna. W drodze do Tbilisi próbowałam pospać, jednak adrenalina spowodowana obserwacją drogą i

Projekt Afryka Zachodnia 2015 - Ruda na czarnym lądzie

dwa kółka i spółka

Projekt Afryka Zachodnia 2015 - Ruda na czarnym lądzie

Kanada – panoramy

Naszymi drogami

Kanada – panoramy

Wszystkie panoramy (a dokładniej zdjęcia, które miały posłużyć do ich utworzenia), spoczywały gdzieś w czeluściach komputera od początku wyprawy. Przypomniałem sobie o nich w trakcie. Zaniechałem jednak prób ich wstawiania, bo posty, które już się pojawiły, a do których miałem panoramy, byłyby poszkodowane! Odłożyłem więc tą robotę na później, co przyszło mi zresztą z łatwością! Kanada dobiegła jednak końca, a po ponad dwóch miesiącach od tego momentu końca dobiegły także relacje, więc nie było zmiłuj się. Musiałem zadziałać. Tym oto sposobem otrzymaliśmy małe, panoramiczne podsumowanie całego wyjazdu, od Ontario aż do Vancouver Island! #bwg_container1_0 #bwg_container2_0 .bwg_standart_thumbnails_0 * { -moz-box-sizing: border-box; box-sizing: border-box; } #bwg_container1_0 #bwg_container2_0 .bwg_standart_thumb_spun1_0 { -moz-box-sizing: content-box; box-sizing: content-box; background-color: #FFFFFF; display: inline-block; height: 100px; margin: 4px; padding: 0px; opacity: 1.00; filter: Alpha(opacity=100); text-align: center; vertical-align: middle; transition: all 0.3s ease 0s;-webkit-transition: all 0.3s ease 0s; width: 200px; z-index: 100; } #bwg_container1_0 #bwg_container2_0 .bwg_standart_thumb_spun1_0:hover { -ms-transform: scale(1.1); -webkit-transform: scale(1.1); backface-visibility: hidden; -webkit-backface-visibility: hidden; -moz-backface-visibility: hidden; -ms-backface-visibility: hidden; opacity: 1; filter: Alpha(opacity=100); transform: scale(1.1); z-index: 102; position: relative; } #bwg_container1_0 #bwg_container2_0 .bwg_standart_thumb_spun2_0 { border: 0px none #CCCCCC; border-radius: 0; box-shadow: 0px 0px 0px #888888; display: inline-block; height: 100px; overflow: hidden; width: 200px; } #bwg_container1_0 #bwg_container2_0 .bwg_standart_thumbnails_0 { background-color: rgba(255, 255, 255, 0.00); display: inline-block; font-size: 0; max-width: 636px; text-align: center; } #bwg_container1_0 #bwg_container2_0 .bwg_standart_thumbnails_0 a { cursor: pointer; text-decoration: none; } #bwg_container1_0 #bwg_container2_0 .bwg_standart_thumb_0 { display: inline-block; text-align: center; } #bwg_container1_0 #bwg_container2_0 .bwg_standart_thumb_spun1_0:hover .bwg_title_spun1_0 { left: 0px; top: 0px; opacity: 1; filter: Alpha(opacity=100); } #bwg_container1_0 #bwg_container2_0 .bwg_title_spun2_0 { color: #CCCCCC; display: table-cell; font-family: segoe ui; font-size: 16px; font-weight: bold; height: inherit; padding: 2px; text-shadow: 0px 0px 0px #888888; vertical-align: middle; width: inherit; word-wrap: break-word; } /*pagination styles*/ #bwg_container1_0 #bwg_container2_0 .tablenav-pages_0 { text-align: center; font-size: 12px; font-family: segoe ui; font-weight: bold; color: #666666; margin: 6px 0 4px; display: block; height: 30px; line-height: 30px; } @media only screen and (max-width : 320px) { #bwg_container1_0 #bwg_container2_0 .displaying-num_0 { display: none; } } #bwg_container1_0 #bwg_container2_0 .displaying-num_0 { font-size: 12px; font-family: segoe ui; font-weight: bold; color: #666666; margin-right: 10px; vertical-align: middle; } #bwg_container1_0 #bwg_container2_0 .paging-input_0 { font-size: 12px; font-family: segoe ui; font-weight: bold; color: #666666; vertical-align: middle; } #bwg_container1_0 #bwg_container2_0 .tablenav-pages_0 a.disabled, #bwg_container1_0 #bwg_container2_0 .tablenav-pages_0 a.disabled:hover, #bwg_container1_0 #bwg_container2_0 .tablenav-pages_0 a.disabled:focus { cursor: default; color: rgba(102, 102, 102, 0.5); } #bwg_container1_0 #bwg_container2_0 .tablenav-pages_0 a { cursor: pointer; font-size: 12px; font-family: segoe ui; font-weight: bold; color: #666666; text-decoration: none; padding: 3px 6px; margin: 0; border-radius: 0; border-style: solid; border-width: 1px; border-color: #E3E3E3; background-color: #FFFFFF; opacity: 1.00; filter: Alpha(opacity=100); box-shadow: 0; transition: all 0.3s ease 0s;-webkit-transition: all 0.3s ease 0s; } #bwg_container1_0 #bwg_container2_0 .bwg_back_0 { background-color: rgba(0, 0, 0, 0); color: #000000 !important; cursor: pointer; display: block; font-family: segoe ui; font-size: 16px; font-weight: bold; text-decoration: none; padding: 0; } #bwg_container1_0 #bwg_container2_0 #spider_popup_overlay_0 { background-color: #000000; opacity: 0.70; filter: Alpha(opacity=70); } .bwg_play_icon_spun_0 { width: inherit; height: inherit; display: table; position: absolute; } .bwg_play_icon_0 { color: #CCCCCC; font-size: 32px; vertical-align: middle; display: table-cell !important; z-index: 1; text-align: center; margin: 0 auto; } var bwg_current_url = 'http://naszymidrogami.com/pl/feed?feed=feed&lang=pl'; MS Post Kanada – panoramy pojawił się po raz pierwszy na naszymi drogami | blog podróżniczy | zdjęcia relacje pomysły.

Moja historia

KANOKLIK

Moja historia

Pomysł na spacer: Muzeum Historii Żydów Polskich

TROPIMY

Pomysł na spacer: Muzeum Historii Żydów Polskich

lumpiata w drodze

Gruzja 1

Uwielbiam ten moment, gdy już jestem w drodze, już gdzieś jadę, a jeszcze kompletnie nie wiem, co mnie czeka. Pierwsze obserwacje w nowym miejscu, pierwsze zapachy, pierwsze dźwięki. Trochę jak na imprezie, gdzie nikogo nie znam. Wchodzę do mieszkania i wiem, że za parę godzin będę bogatsza o ileś interakcji, ale na razie nie wiem nic. Gruzja pachnie wiosną i morzem. Wprawdzie w Kutaisi nie ma

Gdzie wyjechać

Pokiwajmy głową na boki. 10 zaskoczeń i ciekawostek po powrocie z Indii

Pokiwajmy głową na boki. 10 zaskoczeń i ciekawostek po powrocie z Indii- Dlaczego on kiwa głową na boki – półgębkiem mówię do Ani, sztucznie się uśmiechając, czując cień niepewności. – I co to oznacza? Zapytałem tylko o to czy lista pasażerów na pociąg do Goa będzie wywieszona o 20.00. A on kiwa głową na boki i nie wiem co to oznacza. Zawsze przygotowujemy się do naszych […]

Ten pierwszy raz w Indiach. 10 zaskoczeń i ciekawostek tuż po powrocie

Gdzie wyjechać

Ten pierwszy raz w Indiach. 10 zaskoczeń i ciekawostek tuż po powrocie

Victoria o wielu twarzach

Naszymi drogami

Victoria o wielu twarzach

Stambuł, czyli gdzie Europa przeplata się z Azją. I to na każdym kroku

LIFE IN TRAVEL

Stambuł, czyli gdzie Europa przeplata się z Azją. I to na każdym kroku

Ach co to był za ślub!

POJECHANA

Ach co to był za ślub!

Maggie i Michaela poznałam w maju, na pikniku w parku organizowanym przez naszych wspólnych znajomych. Oni poznali się kilka lat temu w Guangzhou- ona studiowała na tej samej uczelni, na którą on przyjechał na pół roczną wymianę. Michael, gdy tylko dokończył studia w Niemczech, wrócił do Chin żeby być z Maggie. Bardzo szybko się zaprzyjaźniliśmy i kilka miesięcy później zaprosili mnie na swój ślub w Yulin- rodzinnym mieście panny młodej. 10 godzin drogi z Shenzhen do Yulin spędziliśmy imprezując w autobusie pełnym weselnych gości z Niemiec, Polski, Hiszpanii, Francji, Stanów Zjednoczonych, Tajlandii, Rosji, Holandii i oczywiście Chin. Na miejscu przywitała nas rodzina i sąsiedzi, na kolację podano miejscowe smakołyki, w tym… potrawkę z psa. W sumie można się było tego spodziewać jadąc do miasta okrytego złą sławą corocznego Festiwalu Psiego Mięsa. Na szczęście nikt od nas nie wymagał choćby spróbowania tej specyficznej potrawy (są to sytuacje, w których nie wypada odmówić), podejrzewam nawet, że „osiedlowa społeczność”, która nam towarzyszyła, była zadowolona, że tyle „dobrego” zostało dla nich. Po kolacji męska załoga dołączyła do rozgrywki ulicznej siatkówki (mało brakowało a leciwi, drobni Chińczycy ograliby naszych młodych, wysokich chłopców), a kobieca część przyjmowała komplementy lokalnych podrywaczy. W drodze powrotnej do hotelu zatrzymaliśmy się jeszcze przekąsić coś z grilla, oprócz szaszłyków na naszym stole pojawiła się pyszna ryżowa zupa, na (jak przypuszczałam) drobiowym mięsie. Takim to sposobem, nieświadomie, zjadłam gołębia… No cóż, nie będę kłamać, smaczny był. Ranek przyszedł szybko (za szybko jak na nasze uraczone chińskim piwem głowy). Stawiliśmy się jednak dzielnie w pokoju hotelowym, pełniącego w ramach tradycyjnych rytuałów, które właśnie się zaczynały, rolę domu pana młodego. To stąd wyruszyliśmy barwnym i głośnym orszakiem przez miasto, do domu Maggie. Na czele maszerowała orkiestra przygrywająca wesoło na trąbkach, talerzach i gongach. Za nimi przystrojony w czerwienie (i przewiązany kokardą jak romantyczny prezent) Michael i 8 mężczyzn (szczęśliwa liczba) z „jego strony”, niosących na swoich barkach krzesło  z baldachimem dla panny młodej. Na tabliczkach niesionych przez gości widniały napisy „witamy nową żonę!”. W pochodzie maszerowali członkowie rodziny, przyjaciele, sąsiedzi i… przypadkowi gapie. Momentami miałam wrażenie, że całe miasto przystaje by przypatrzeć się temu niecodziennemu zjawisku- tradycyjnej chińskiej ceremonii „przeniesienia” panny młodej w wykonaniu obcokrajowców. Byliśmy nawet powodem małej stłuczki zagapionego kierowcy samochodu i motocyklisty. Nie zdziwiło mnie więc, że już na drugi dzień nasze zdjęcia pojawiły się w lokalnych mediach. Przyszła żona, zgodnie ze zwyczajem, czekała w domu swoich rodziców, zamknięta w pokoju, w którym dorastała, z głową okrytą szczelnie czerwoną chustą. Kobiety z jej strony (siostry, kuzynki, przyjaciółki) zadały przyszłemu mężowi zadania, wykonaniem których miał on zaświadczyć swoją miłość i zaangażowanie. Michael między innymi śpiewał, robił pompki i musiał zjeść jabłka i banana przymocowane na, nazwijmy to kluczowych, częściach ciała swojego świadka.  Potem musiał sforsować drzwi do pokoju i odnaleźć schowane w nim pantofle (jeden był za oknem). Dopiero, gdy założył je na stopy swojej narzeczonej, ślubując tym samym oddanie, mógł odsłonić jej twarz (pocałować rzecz jasna!) i na paradnym krześle przenieść do swojego domu, wzbudzając kolejny raz zainteresowanie całego miasta. Samo wesele, również zgodnie z chińską tradycją, odbyło się kilka godzin później i było to nic więcej jak po prostu uroczysta kolacja, na którą miałam okazję założyć pierwszy raz w życiu tradycyjną sukienkę Qipao (jak Wam się podoba?). W Chinach nikt nie tańczy z okazji ślubu do białego rana (a sama oficjalna część to trwające 5 minut podpisanie dokumentów w urzędzie). Starszeństwo po napełnieniu żołądków wraca do domów, młodzi weselni goście idą pośpiewać do klubu karaoke- poszliśmy i my, by zwijając się ze śmiechu zawodzić do mikrofonów i tańczyć boso na stołach. Bawiliśmy się wspaniale! I absolutnie każda z moich uczestniczących w uroczystościach koleżanek, oświadczyła, że też chce taki ślub. Problem w tym, że żadna z nich nie chce chińskiego męża. Nie chcesz przegapić żadnego wpisu? Kliknij TU i zapisz się do newslettera! Podoba Ci się? Podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy. Post Ach co to był za ślub! pojawił się poraz pierwszy w Pojechana - blog o podróżach i życiu w Chinach.

droga/miejsca/ludzie

ameryki.blogspot.com

Zapraszam na www.ameryki.blogspot.com

BACKPACKISTA

Two Vagabonds, czyli niecodzienne spotkanie na drodze

Gdzieś w drodze pomiędzy Medellin, a Bogotą odbyło się nietypowe spotkane. Zetknęły się bowiem dwie przeciwności: niemiecka precyzja i polska finezja. Pokonując kolejne zakręty...

Bella Skyway Festival

Wandzia w podróży

Bella Skyway Festival

Lodowcowy ekspres - Stubai

dwa kółka i spółka

Lodowcowy ekspres - Stubai

07-11 listopada 2014Decyzja była bardzo "last minute". Co prawda kiedyś myślałam nad takim ekspresowym wyjazdem, ale jeszcze nigdy się nie udał. A tym razem - zwolniło się miejsce i pojechałam. Trochę w ciemno, bo z ośmioosobowym towarzystwem, z którego dwie osoby znałam wcześniej, a reszta była dla mnie całkowicie nowa. Chociaż "znałam", to też za dużo powiedziane - po prosto spotkałam w pewnym porcie na Mazurach dwa i pół roku temu, ale imprezowy wieczór i "śniadanie" spowodował, że utrzymujemy jakiś tam kontakt do dziś.W piątek wieczorem zameldowałam się na stacji benzynowej w Gliwicach, gdzie byłam umówiona z resztą. Zostawiłam moją  Fokę (czyli focusa) na parkingu i przesiadłam się do wyjazdowego busa, w którym byli: Bartek, Ola, dwóch Adamów, Grzesiek, Paweł i wcześniej znani mi Piotrek i Borys. Wesoła ekipa w komplecie.Noc minęła na jeździe. Chwilę po piątej rano zameldowaliśmy się w kwaterze, skąd po godzinie wyruszyliśmy na stok. Kupiliśmy czterodniowe karnety i ruszyliśmy na podbój lodowca.Gdy zrobiło się trochę ciaśniej na stoku i czas oczekiwania w kolejkach do wyciągu się wydłużył, można było pójść do knajpki na chwilkę relaksu i porządne śniadanie ;)Żeby potem znowu pojeździć.  I znów zregenerować siły w barze ;)Pomimo zmęczenia podróżą pierwszy dzień na stoku był całkiem udany.Wieczorem trzeba było podładować całą elektronikę, którą przywiozła ekipa (nie będę mówić jakie gadżety mieliśmy na wyposażeniu ;) ale wspomnę, że większość elementów naszego centrum dowodzenia wszechświatem było pod moim łóżkiem, gdyż koło niego byłe... jedyne gniazdko elektryczne w pokoju ;) Nieprzespana noc dała się we znaki i dość szybko padliśmy. Nie wiem czy ktoś wytrzymał do 21:00 ;)Niedziela rozpoczęła się przed szóstą rano, tak, aby kwadrans przed siódmą ruszyć na stok. Solidna porcja jajecznicy i zabawny napis w narciarni całkiem dobrze mnie nastroiły.Na dolnej stacji lodowcowych kolejek utknęliśmy w sporej, nomen omen, kolejce. Większość niej stanowiły dzieciaki z klubów i to był problem. Zero kultury, przepychanie się, a potem wsiadanie po dwie osoby na krzyż do sześcioosobowej kolejki, bo względy towarzyskie albo gigantyczne plecaki nie pozwalały na więcej. Masakra. Dawno nie stałam w tak niekulturalnej kolejce. Ale w końcu udało się wyjechać. I pojeździć.I posiedzieć w barze ;)I znowu pojeździć.Rozkład dnia w sumie był bardzo podobny do poprzedniego. Ale czego się spodziewać? Ktoś nawet to skomentował "Góra i w dół w górę i w dół....... bez sensu... ;)"Po skończonej jeździe przyszedł czas na apres ski. Barman był trochę niekumaty - Bartek poprosił o dwa duże piwa i najpierw dostaliśmy gruszkowy bimber, a następnie po małym piwie. Ale nasza ekipa też nie błysnęła - Piotrek i Borys zamówili czerwone wino (całkiem dobre) a do tego... zapiekane pomidory, które okazały się ziemniakami... Jednak "tomato" to nie to samo co "potato" ;)Wieczorem chyba wszyscy padli przed dwudziestą. Co za czasy ;)Poniedziałek. Budzik znowu zadzwonił o 5:40. O szóstej czekało śniadanie, jak zwykle robione przez Bartka. Na stoku czekała sporo mniejsza niż zwykle kolejka - dobry znak. Za to pojawił się wiatr i opady śniegu.Koło południa wzmogły się na tyle, że zamknęli wyciągi :( Żeby nie  utknąć w korku na stoku lub kolejce do zjazdu gondolką w dół, trzeba było wskoczyć do baru, przeczekać aż szarańcza opuści stok. Cóż zrobić ;)Dzięki temu wcześniej byliśmy w kwaterce na początku doliny i można było "poimprezować". Muzyka, gitarka, wino, cygara, rozmowy, fasolka na obiad... co kto lubi... Ciężko jest lekko żyć :)Większość znowu poszła spać przed dwudziestą, niedobitki wytrzymały godzinę później.Wtorek to ostatni dzień w Austrii. Niestety nieudany. Gdy zameldowaliśmy się na dolnej stacji kolejek przed 7:30 rano, przywitały nas takie informacje:Wróciliśmy do naszej kwatery i spakowaliśmy się. Jeśli wyciągi ruszyłyby o 10:00, to i tak pojeździlibyśmy może dwie godziny, bo na 13:00 zaplanowaliśmy już ruszenie w trasę powrotną do Polski. W kasie dowiedzieliśmy się, że jak przyjdziemy o 10:00 i wyciągi nie ruszą, to dostaniemy vouchery na karnety do wykorzystania w innym terminie, a także, że nie musimy wracać pod dolną stację wyciągów, tylko możemy wszystko sprawdzić i załatwić w kasie w Neustift, naprzeciw stacji benzynowej.Zapakowani wsiedliśmy w busa i podskoczyliśmy do sklepu po ostatnie "pamiątkowe" zakupy i do kasy karnetowej. Przy dolnej stacji kolejki kursującej z miasteczka. Kasa okazała się zamknięta - ale jak to? Tablica głosiła, że wyciąg przechodzi badania techniczne i nie działa do połowy grudnia. Zrezygnowani wsiedliśmy do busa, rozważając, czy tracić godzinę na podjazd w górę doliny, czy darować sobie potencjalne karnety. Gdy wyjechaliśmy na główną drogę Ola sokolim wzrokiem wyłapała, że kasa jest, jak miała być, naprzeciw stacji benzynowej, więc problem rozwiązał się sam.W ramach rekompensaty za straconą jazdę każdy z nas odstał dwa jednodniowe karnety, ważne do końca 2016 roku. Ktoś chce? Ktoś się wybiera? Odpalę w atrakcyjnej cenie :)Przymusowy wcześniejszy wyjazd poskutkował tym, że w domu byłam niezbyt późnym wieczorem we wtorek. Foka dzielnie czekała na mnie w Gliwicach i bezpiecznie dowiozła do Krakowa. Mój rogaty kask niestety pojechał z ekipą do Warszawy - zapomniałam go zabrać z busa. Ale pewnie ktoś mi go odeśle ;)Wyjazd był mega udany, pomimo tego, że pozostał pewnie niedosyt jazdy. Po pierwsze byłam po raz pierwszy na tym lodowcu, Po drugie - i chyba najważniejsze - towarzystwo było fantastyczne, a ja się bardzo dobrze w nim czułam. Tak naprawdę dawno tak nie wypoczęłam. No i oczywiście pisze się na kolejne wyjazdy z tą ekipą!

Londyn, Francuzi, Amerykanin i anyżowa wódka. Czyli znów zbiór tematów czczych

PODRÓŻE DZIEWCZYNY SPŁUKANEJ

Londyn, Francuzi, Amerykanin i anyżowa wódka. Czyli znów zbiór tematów czczych

Wczoraj spotkałam się na piwo z moim największym podróżniczym autorytetem. Przyleciał do Londynu na kilka dni. Słuchałam jego opowieści i rozmyślałam nad tym, jak niewiarygodna liczba rzeczy była w stanie się zmienić w ciągu zaledwie połtora roku od czasu, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy w Barcelonie. Gdyby 18 miesięcy temu ktoś powiedział mi, że w ciągu niespełna dwóch lat przejdę El Camino, będę podróżować samotnie stopem po Europie, popłynę do Maroko, polecę na Węgry i do Izraela, przeprowadzę się do Londynu, zamieszkam w domu pełnym francuzów, będę pisać bloga, na Gwiazdkę wybiorę się do Prowansji i kupię bilet w jedną stronę do Indii, by w ten sposób rozpocząć podróż dookoła świata, popukałabym się w czoło. Nie pamiętam już jak wyobrażałam sobie moje życie, ale na pewno nie tak. Niczego z tego nie mogłam zaplanować. Po prostu łapałam każdą okazję do zmiany jaka się trafiała, potykając się po drodze niezliczoną ilość razy, wątpiąc, narzekając, poddając się, tracąc nadzieję. A teraz znów siedziałam naprzeciwko tego wysokiego blondyna o śnieżnobiałym, amerykańskim uśmiechu, jakby ostatnie półtora roku jeszcze nie miało miejsca.Opowiadał o zmianach jakie zaszły w jego życiu, o stałej pracy w Barcelonie, o argentyńskiej dziewczynie, o tęsknocie za Kalifornią, o swoim spostrzeżeniu, że sądząc po moim przykładzie można dojrzewać pozostawając szurniętą. Że nie sądził, iż kiedykolwiek mogłabym zamieszkać w Londynie. Że są kobiety, w których szalenie łatwo się zakochać, ale nie sposób z nimi żyć. Że brakuje mu tego stanu nieustannego bycia w podróży. Że podróżować z kimś przez miesiąc to jak żyć ze sobą przez rok. Że puby w Anglii są do niczego, bo drogie i za szybko je zamykają. W sumie w każdej z tych kwestii miał rację.  Po zakończonym spotkaniu chciałam jak najszybciej wrócić do domu. Jakbym w końcu dostrzegła, jak fajne mam życie, jak idealizujemy przeszłość, jak wyolbrzymiamy codzienność.Spotkanie z kimś tak długo nie widzianym, tak bardzo dawniej hołubionym, tak bardzo idealizowanym, było jak uderzenie obuchem w głowę. Było zobaczeniem przeszłości w zupełnie innych barwach. Powinnam chyba częściej organizować sobie takie spotkania.  Ledwo przekroczyłam próg mieszkania, a Francuzi polali mi wódki anyżowej do szklanki, którą z ochotą przechyliłam. “STOP!! Dziecinko, to nie Polska!” Wrzucili lód i dodali wody. “Pij jak dama.”. Spojrzałam rozbawiona na Antka. Stworzyło nam się tutaj takie polsko-francuskie mieszkanie. Smażymy placki ziemniaczane i pochłaniamy francuskie sery. Oglądamy kino francuskie i polskie.  Po raz pierwszy w życiu jadłam pieczone kasztany. Nie do końca rozumiem czemu, ale strasznie ten fakt przeżywam. Drobna rzecz, a cieszy. Za dwa dni przyjeżdża w odwiedziny przyjaciółka Antka z Paryża, potem Belg, potem moi znajomi. Uwielbiam w tym mieszkaniu to, że zawsze jest pełne domowego jedzenia, gości z różnych stron świata, książek, muzyki. A przecież nie zliczę ile wcześniej nocy w Londynie przeryczałam. Może tak miało być. Choć nie tego się spodziewałam. Przypomniał mi się cytat z “Placu Zbawiciela”- filmu, który obejrzeliśmy dzisiaj: “Wszystko się w końcu poukłada. Nie tak jakbyś chciała, ale poukłada.”I to chyba jest klucz. Tysiąc razy było inaczej niż chciałam. Tysiąc razy jeszcze będzie. Londynu pewnie nigdy nie pokocham. Najmłodszą zdobywczynią Kilimandżaro nie będę. Lekarstwa na HIV nie wynajdę. Chyba. Ale jakkolwiek nie będzie, ostatecznie będzie fajnie.

Planowanie czy przypadek

Dobas

Planowanie czy przypadek

KOŁEM SIĘ TOCZY

Czy są jeszcze prawdziwi koczownicy? Kirgiz (nie) schodzi z konia

Koczownictwo w Kirgizji umarło, a przynajmniej koczownictwo w pełnym tego słowa znaczeniu. Jedyni nomadzi jacy się jeszcze ostali w Kirgistanie to pasterze rozkładający jurty gdzieś daleko w górach, gdzie można znaleźć jakąś zieleninę dla stad. Rzekłbym pół-koczownicy, gdyż jurty rozkładane sa tylko na okres letni, a kiedy temperatura zaczyna spadać wracają do swoich domów. Do gleboko w The post Czy są jeszcze prawdziwi koczownicy? Kirgiz (nie) schodzi z konia. appeared first on Kołem Się Toczy.

Zależna w podróży

Seksturystyka backpackerki – faceci, alkohol i adrenalina

Cześć, mam na imię Agnieszka i byłam seksturystką. Zainteresowani? Świetnie! Bo najciekawsze w tym tekście jest już za wami. Teraz będę się tylko tłumaczyć, wykręcać, obiecywać, że to rzuciłam. Będę krzyczeć: przecież wszyscy tak robią! Niczym się nie różnię od innych. Przyjmę atak za obronę i powiem: Ha! Przynajmniej mam odwagę się przyznać! Ale po kolei. Czym jest seksturystyka? Znacie…Czytaj więcej

Pięć prowincji, wiele światów

Naszymi drogami

Pięć prowincji, wiele światów

Traveller’s confession: I’m a thanatotourist, so I’m interested in death

HANNA TRAVELS

Traveller’s confession: I’m a thanatotourist, so I’m interested in death

Zależna w podróży

Tatarskie mogiły w Kruszynianach

Święta za nami. Każdy z nas spędził co najmniej kilka godzin na odwiedzeniu cmentarzy. Powspominaliśmy znanych nam zmarłych, opowiedzieliśmy dzieciom historie o wujkach i pradziadkach, których nigdy nie poznały. Sama zadałam tysiące pytań o to kim ten i ten Ptaszyński czy Gruchociak dla mnie był.  W Zaduszki pojechałam do pobliskiej Wschowy – miasta, które przez lata było pod panowaniem Niemiec.…Czytaj więcej

Właśnie tak sobie wyobrażaliśmy Bombaj! A nawet ciut gorzej

Gdzie wyjechać

Właśnie tak sobie wyobrażaliśmy Bombaj! A nawet ciut gorzej

Dwa słowa o śniadaniu

LOVE TRAVELING

Dwa słowa o śniadaniu

Śniadanie, chłopcze. Ten prosty, poranny posiłek, po którym rozpoznaje się, czy znalazłeś się wśród ludzi cywilizowanych, czy barbarzyńców. Czy trafiłeś dobrze, czy źle. Jeżeli gdzieś nie jadają śniadania w ogóle albo dojadają resztki z kolacji, nie jest dobrze. Jeśli zaś…

BACKPACKISTA

(Polski) Jestem przyszywany Latynos, czyli puszka absurdu, którą przyszło mi otworzyć podczas półrocznego pobytu w Polsce

Sorry, this entry is only available in Polski.

Chorwackie opowieści: przeuroczy mały Nin. :)

PO PROSTU MADUSIA

Chorwackie opowieści: przeuroczy mały Nin. :)

There are two months left to the start of our expedition thus we...

coffe in the wood

There are two months left to the start of our expedition thus we...