Czorsztyn - Trzy Korony - Krościenko

Wandzia w podróży

Czorsztyn - Trzy Korony - Krościenko

Zależna w podróży

Ceny na Sycylii w 2015 roku

Bez większych wyjaśnień, wpis do bólu praktyczny. Sprawdźcie czy was stać. Spisane z mojego portfela i rachunków w nim znalezionych. Autobusy pomiędzy miastami Autobus Alibus na trasie lotnisko-centrum Katanii – 4,00 euro. Autobus odchodzi z głównego dworca autobusowego, a w centrum zatrzymuje się na Piazza San Placido. Kursuje co 25 minut Katania-Enna – 8,00 euro Taormina-Giardini Naxos – 1,90 euro…Czytaj więcej

Zależna w podróży

Porady (prawie) miejscowych – Shaoxing w Chinach wg Podrozy Obiezyswiatki

Na wstepie przepraszam czytelnikow za nieuzywanie polskich znakow. Padlo mi pisac ten tekst na wloskim komuterze. Poprawie, jak tylko bede w domu :) Na blogu juz wczesniej pojawily sie dwa teksty z serii „Porady (prawie) miejscowych”. Obrobilismy wspolnie Turcje i Wlochy. Teraz przyszedl czas na Chiny. Poprosilam Martyne z bloga Podroze Obiezyswiatki by podzielila sie z nami sekretami na temat…Czytaj więcej

W drodze na Teide – najwyższy szczyt Hiszpanii

WOJAŻER

W drodze na Teide – najwyższy szczyt Hiszpanii

Z Nowego Targu przez Turbacz do Ochotnicy Górnej

Wandzia w podróży

Z Nowego Targu przez Turbacz do Ochotnicy Górnej

marcogor o gorach

Wyprawa na Trojak i Zamek Karpień oraz do kopalni złota Złoty Stok

Po wejściu na Kowadło, najwyższy szczyt Gór Złotych mogłem już na spokojnie poznawać inne atrakcje tychże gór. Kolejnego dnia pojechałem do Lądka-Zdroju, znanego uzdrowiska, pełnego zabytków i pięknych ogrodów, ale mnie interesowały przede wszystkim górskie osobliwości w jego pobliżu. Do tej pory miasto kojarzyłem najbardziej z najstarszym i największym festiwalem filmów górskich w Polsce.  Przegląd Filmów Górskich im. Andrzeja Zawady odbywa się co roku we wrześniu. Nigdy nie udało mi się tu być, mimo, że kiedyś miałem już prawie zakupione bilety. Nareszcie zwiedziłem zabytkową starówkę miasta wraz z ogrodem botanicznym, aby udać się później w zakątki bardziej górskie. Najpiękniejszy budynek jaki zobaczyłem podczas rekonesansu po mieście to chyba pomieszczenia Zakładu Przyrodoleczniczego „Wojciech”. To najokazalszy i najstarszy obiekt balneologiczny w uzdrowisku. TROJAK Nieopodal miasteczka leży grupa malowniczych skałek zwana Trojakiem. Dojść tam można w niecałą godzinę jedną z wielu ścieżek wybiegających z arboretum znajdującym się w części uzdrowiskowej. Trojak to rozległy szczyt wznoszący się nad Lądkiem-Zdrojem, będący atrakcyjnym punktem widokowym, z którego rozciąga się widok na niemal całą Kotlinę Kłodzką. Jest ulubionym celem spacerów i wycieczek dla kuracjuszy. Opasany jest dwiema pętlami dróg nazywanymi Wielką Okólną i Małą Okólną, między którymi prowadzi kilka krótszych, które trawersują zbocze. Ja wybrałem niebieski szlak, żeby zobaczyć po drodze wszystkie ciekawe formacje skalne. A jest ich trochę, po kolei są to: Trojan – ubezpieczona balustradą płaska skała słynąca z widoków na Lądek i Dolinę Białej Lądeckiej; Szyb, Skalny Mur, Trzy Baszty oraz w końcu Skalna Brama z efektownym pęknięciem długości ok. 27 m. I to właśnie miejsce spodobało mi się najbardziej, przejście przez ową dość długą szczelinę wąskim korytarzem, wśród skalnych murów zasłaniających niebo robi efektowne wrażenie zapewne na każdym turyście. ZAMEK KARPIEŃ Po tej fajowej wspinaczce wśród skał zeszedłem do węzła szlaków przy tzw. Rozdrożu Zamkowym na przełęczy Kobyliczne Siodło. Stoi tu wiata turystyczna z siedziskami i tablice informacyjne. Jedną z dróg dojdziemy stąd na Przełęcz Karpowską i dalej do Czech. Ja wyruszyłem pozwiedzać kolejną turystyczną perełkę w tym rejonie, tzn. ruiny zamku Karpień. Ten zrujnowany średniowieczny zamek stoi na szczycie Karpiaka. Obiekt objęty jest ochroną jako zabytek, jako pradawna stolica dawnego państwa karpieńskiego. Obecnie zobaczymy tu same fundamenty i kamienie. Dobrze widoczny jest jednak podział obiektu na gród wewnętrzny z dziedzińcem, zewnętrzny mur obronny i na podgrodzie. Na dziedzińcu można jeszcze odnaleźć głaz z wyrytym planem zamku oraz kamienną ławę sprzed wojny. O historii tego miejsca informują tablice informacyjne.  Zamek strzegł położonej w pobliżu Przełęczy Karpowskiej, przez którą prowadził dawniej trakt z Pragi do Krakowa zwany Solną Drogą. KARPIAK I WIEŚ KARPNO Zbocza Karpiaka przecina gęsta sieć leśnych dróg i znakowanych ścieżek spacerowych. Podobno z wierzchołka roztacza się niezła panorama na Masyw Śnieżnika i okoliczne wzniesienia. Ale to wiem tylko z ust spotkanych turystów, gdyż ja ciągle cierpiałem na syndrom mglistego tygodnia w Kotlinie Kłodzkiej. Pogoda na widokową miała się zmienić dopiero po opuszczeniu przeze mnie tego niegościnnego dla mnie regionu kraju. Zbiegłem tą samą trasą na rozdroże zamkowe i udałem się do nieistniejącej wsi Karpno. Zrobiłem to, abo zobaczyć ostatni zachowany tam budynek, tj. mały kościółek z XIX w. Aktualnie to sanktuarium Matki Bożej od Zagubionych. Kościółek ten w latach 80-tych XX w.  odbudowali i zaadoptowali na swoje sanktuarium leśnicy i myśliwi. Muszę przyznać, że to bardzo klimatyczne miejsce, warte kwadransa dodatkowego spaceru. Całość zwiedzanych dzis terenów wchodzi także w skład Śnieżnickiego Parku Krajobrazowego. LĄDEK-ZDRÓJ I DROGA ŚMIERCI Powróciłem znowu na rozdroże i czerwoną ścieżką krajoznawczą powróciłem do samochodu w Lądku-Zdroju. Udałem się ponownie w podróż, do ostatniego punktu zaplanowanego na dziś. Będąc w tym rejonie chciałem na własne oczy zobaczyć kopalnię złota i poznać historię jego wydobycia. Jako, że w pobliżu miałem słynne muzeum w Złotym Stoku, tam postanowiłem się wybrać na koniec dnia. Z Lądka pojechałem słynną drogą, zwaną czasami „Drogą Śmierci”, prowadzącą przez liczne górskie serpentyny, na zboczach lasów Gór Złotych. To była najkrótsza trasa i chciałem przy okazji zobaczyć też miejsce śmierci legendarnego kierowcy rajdowego śp. Mariana Bublewicza. Upamiętniono to obeliskiem ku jego pamięci w miejscu śmiertelnego wypadku w czasie rajdu na tej trasie. KOPALNIA ZŁOTA – ZŁOTY STOK W Złotym Stoku udałem się prosto d muzeum. Mamy tam do dyspozycji kilka parkingów, a wstęp do kopalni złota jest płatny. Wycieczka podziemną trasą z przewodnikiem, który z dużą dozą śląskiego humoru opowiadał o pracy górników i powrót podziemną kolejką stanowi nie lada atrakcję. Bardzo dużo dowiedziałem się dzięki temu o produkcji złota i arszeniku w tym miejscu. Złoty Stok jest najstarszym ośrodkiem górniczo-hutniczym w Polsce. Szacuje się, że w czasie 700 lat eksploatacji z miejscowych złóż pozyskano 16 t czystego złota. Aktualnie muzeum udostępnia do zwiedzania zespół sztolni, wystawę obrazującą historię górnictwa złota, przejażdżkę kolejką kopalnianą, a także płukanie złota. MUZEUM – KOPALNIA ZŁOTA  Mi najbardziej podobała się kolekcja tablic ostrzegawczych BHP i informacyjnych z czasów PRL, przy których uśmiałem się do łez, zresztą ocenicie to sami oglądając zdjęcia w galerii. Zdecydowanie najśmieszniejszą była ta o treści: „Po skończonej pracy załóż majtki.” Pani przewodnik także opowiadała bardzo zajmująco, zwłaszcza historie o wykorzystywaniu arszeniku obrazowały znane mi wcześniej sceny filmowe zabójstw. Największą atrakcją jest jednak podziemny 10-metrowy wodospad znajdujący się w sztolni „Czarnej”. Podejść trzeba do niego osobno, po wyjeździe kolejką z głównej sztolni. Obok parkingu warto dodatkowo obejrzeć Średniowieczny Park Techniki, to jedyne w Europie miejsce, gdzie można zobaczyć maszyny górnicze jakie pracowały w średniowieczu. Więcej o kopalni, cenniki, godziny otwarcia itp dowiecie się tutaj. Zwiedzanie kopalni w dużej grupie turystów to był ostatni punkt programu dla mnie na ten dzień. Jesienną porą szybko zapada zmrok, więc pozostało mi tylko dotarcie moim autkiem na kolejny nocleg. Jako, że przemieszczałem się cały czas wzdłuż sudeckich pasm górskich, prawie każdą noc spędzałem w innej miejscowości. Na koniec zapraszam do obejrzenia fotorelacji z tego długiego dnia zwiedzania. Przepraszam za słabą jakość, ale było mglisto, albo ciemno. A tu przeczytacie o poprzednim dniu spędzonym w Górach Złotych. Z górskim pozdrowieniem Marcogor      

marcogor o gorach

Z Doliny Górnej Białej Lądeckiej na Kowadło

Mój najbardziej deszczowy dzień w czasie zeszłorocznego urlopu w Sudetach upłynął na szwędaniu się w okolicach Bielic. Najpierw poznałem dzikie i surowe Góry Bialskie, co opisałem tutaj, a potem po zejściu do Bielic, czyli uroczej wioski położonej u wylotu Doliny Górnej Białej Lądeckiej i odpoczynku w jednej z miejscowych chat udzielających schronienia strudzonym wędrowcom, wyruszyłem na szczyt pobliskiego Kowadła. To góra już na terenie Gór Złotych, będąca najwyższym szczytem całego pasma, a więc musiałem się tam wdrapać w ramach realizacji swego projektu na 2014, czyli zdobycia Korony Gór Polski.  GÓRY ZŁOTE Góry Złote, przez braci Czechów, określane jako „Rychlebskie Hory”  to pasmo górskie położone w Sudetach Wschodnich, które jest zarazem jednym z dłuższych pasm sudeckich. Mają około 55 km długości z czego 35 km na terenie Polski. Właściwe Góry Złote, położone na północnym wschodzie, tworzą stosunkowo wąski grzbiet o krętym przebiegu. O kontrowersjach z zaliczaniem do nich także Gór Bialskich pisałem już w swym ostatnim artykule. Tereny Gór Złotych są słabo zaludnione i bardzo atrakcyjne dla turystyki pieszej oraz narciarskiej. Moją pierwszą przygodą z nimi była wędrówka na Kowadło, zielonym szlakiem z opisywanych już ostatnio Bielic. Trasa z przepięknej Doliny Górnej Białej Lądeckiej zajmuje niecałą godzinkę. Niestety ten deszczowy, mokry i mglisty dzień odciął mnie od wszelakich dalekich widoków! KOWADŁO Najpierw szedłem szeroką, utwardzoną drogą prowadzącą lasem nad wioską, by po kilku minutach skręcić na stromą i błotnistą tego dnia leśną ścieżkę. Chwilami w oparach mgły przebijały się jakieś majaczące w oddali widoki na pobliskie szczyty, ale po dojściu na wierzchołek Kowadła, zwieńczony skalistą kopułą nie dojrzałem już nic. A podobno ze szczytu można podziwiać widoki na Góry Złote i północną część Wysokiego Jesionika oraz pogórze sudeckie aż po Nysę a nawet Opole. W dole ładnie się ma natomiast prezentować Dolina Białej Lądeckiej z pobliskimi Bielicami. A nic z tych panoram nie było mi dane oglądać tego dnia. Nie zawsze w górach świeci słońce, tak to już jest, cały początek urlopu w czasie objazdu Kotliny Kłodzkiej miałem właśnie taki, deszczowy i mglisty… ale swój plan realizowałem mimo tego wytrwale! DOLINA BIAŁEJ LĄDECKIEJ Kopulasty wierzchołek Kowadła porastają młode świerki, gdzieniegdzie występują gnejsowe skałki, które mogłem podziwiać przy zejściu, gdyż schodziłem trochę inna trasą, poznając kawałek granicznego grzbietu. Na samym szczycie, po czeskiej stronie znajdziemy metalową puszkę z księgą wejść. Zostawiłem tam ślad swojej obecności, jedyny poza fotkami, bo nie spotkałem tu żywej duszy. Jest tu na tyle ładnie, że postanowiłem wrócić kiedyś na tę górę przy dobrej pogodzie, by móc zobaczyć na własne oczy widoki, jakie oferuje to malownicze miejsce. Sama Dolina Białej Lądeckiej jest również sama w sobie mega atrakcją turystyczną. Wartą odwiedzenia z racji na swe wyjątkowe położenie wśród gór, w zupełnym odcięciu od świata. W całym swoim biegu dolina rzeki stanowi granicę Gór Złotych, oddzielając je w górnym biegu od Gór Bialskich a dalej od pasma Krowiarek. BIELICE W górnym biegu rzeka przepływa głęboko wciętą doliną, w dużej części zalesioną i krętą. Wzdłuż rzeki istnieje ciąg osadniczy – dziś już mocno przerzedzony z najciekawszym ośrodkiem turystyki, zagubionym właśnie jakby na krańcu świata, czyli Bielicami. Ta malowniczo ulokowana wieś u podnóży Gór Złotych jest atrakcyjna też ze względu na bardzo klimatyczne ośrodki noclegowe, jak np. Chata Cyborga. Tu narodził się też znany barokowy rzeźbiarz Michał Klahr, a w latach 80. XX w. bielickie lasy przemierzali m.in Jacek Kuroń i Adam Michnik, którzy w górskich ustroniach organizowali spotkania z czeskimi opozycjonistami. Największym atutem tych gór są jednak duże kompleksy leśne, pozwalające na długie wędrówki, często pustymi szlakami, na których innych turystów spotkać można jedynie w pobliżu większych miejscowości. Są to więc idealne góry dla osób lubiących ciszę i spokój. To także doskonałe miejsce dla miłosników dwóch kółek, bowiem ilość dobrze utrzymanych dróg leśnych, zbudowanych jeszcze za czasów Marianny Orańskiej, pozwala na zaplanowanie długich wycieczek. Po zejściu w dół pozostało mi tylko powrócić do auta i wdrożyć intensywne suszenie odzieży i plecaka, bo przecież na kolejny dzień urlopu miałem już gotowy plan dalszej wędrówki. O tym przeczytacie w następnym odcinku mej sudeckiej opowieści. Na koniec zapraszam do zajrzenia do galerii zdjęć z tej krótkiej wycieczki. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

marcogor o gorach

We mgle na Rudawiec i dalej do Bielic

Góry Bialskie to rozległy teren o wysokich walorach turystycznych, narciarskich i przyrodniczych. Ze względu na pierwotną przyrodę i niskie zaludnienie nazywany też jest sudeckimi Bieszczadami. Według Regionalizacji fizycznogeograficznej Polski  J.Kondrackiego wchodzą one w skład Gór Złotych. Podobnie uważają również czescy geografowie, dla których całość tych terenów to „Rychlebské hory” . Dla twórców Korony Gór Polski to jednak samodzielne pasmo, więc realizując swój projekt zdobywania KGP musiałem odwiedzić te góry w celu zdobycia najwyższego ich szczytu. Stało się to  w czasie mego ostatniego wyjazdu w Sudety. Pasmo niezbyt wysokie, ale dzikie i rzadko odwiedzane urzekło mnie swoim spokojem i całkowitym jakby odcięciem od świata. W czasie wędrówek przez Góry Bialskie nie spotkamy tłumu turystów, za to odnajdziemy tu niczym niezmącony spokój i możemy oddać się głebokim przemyśleniom. GÓRY BIALSKIE Ja swoją przygodę z tymi górami przeżyłem w czasie mokrego, niezbyt miłego dnia. Pogoda nie dopisało mi w ogóle i cały dzień mokłem w deszczu, wędrując we mgle. Wędrówka w oparach niekończącej się mgły była niemiłym przeżyciem, tym bardziej, że przez cały dzień spotkałem na szlaku tylko dwójkę rowerzystów, którzy przemknęli koło mnie jak stwory z innego swiata. Czułem się nieswojo samotnie tyle godzin na trasie swego przemarszu. Wydawało mi się, że zewsząd otacza mnie aura Ducha Gór, który tutaj zamieszkał w naszych czasach. Tyle się naczytałem o nim w czasie swego pobytu w Karkonoszach, że wydawało mi się, że ten nieuczęszczany zakątek górski Polski, leżący jakby na końcu świata jest dobrym miejscem na spokojną kryjówkę Liczyrzepy. Więcej o postaci Karkonosza przeczytacie tutaj. PRZEŁĘCZ PŁOSZCZYNA Wycieczkę przez Rychlebskie Hory, jak  mówią Czesi rozpocząłem na przełęczy Płoszczyna, która leży na granicy polsko – czeskiej i oddziela te góry od Masywu Śnieznika. Łatwo tu dojechać ze Stronia Śląskiego kierując się na południe Kotliny Kłodzkiej. Na przełęcz o wysokości 817 m (czes. Kladské sedlo) dojeżdżamy wyremontowaną tzw. Drogą Morawską. W miejscu tym znajduje się historyczna granica pomiędzy Morawami a Śląskiem, oraz między Królestwem Pruskim i Austro-Węgrami. W dolnej części droga prowadzi widokową Doliną Morawki, by potem wieloma serpentynami wspiąć się na przełęcz. Stoi tu czynne okazjonalnie, tzn, głównie w sezonie letnim czeskie schronisko  z bufetem. We wrześniu zastałem je już nieczynne. Na dawnym przejściu granicznym znajdziemy mały parking, gdzie możemy pozostawić samochód. RUDAWIEC Stąd wyruszyłem na swoją deszczową eskapadę. Początkowo przesiedziałem w aucie rzęsisty deszcz, ale później stwierdziłem, że co ma wisieć nie utonie, więc żwawo ruszyłem na spotkanie przygody. Jako, że byłem już wysoko podejście na graniczny grzbiet było łagodne. Ciągle padało i dookoła unosiła się niezmierzona, pieprzona mgła…Czułem się chwilami jak w horrorze, ale wytrwale parłem do przodu! Mijałem kolejne szczyty, o czym informowały mnie zawieszone tabliczki na drzewach, a były to po kolei Jelenia Kopa, Jawornik Graniczny i Rude Krzyże. Jako, że większość szczytów pasma granicznego przekracza wysokość 1000 m wydawało mi się, że idę po równym terenie. Tylko ścieżka wiła się wśród krzewów borówek ciągle zmieniając kierunki. Nie dość, że mżyło przez cały czas, to jeszcze z drzew spadała na mnie dodatkowa dawka wilgoci. Było jednym słowem do dupy! Samotny spacer w taką nieprzyjemną pogodę, gdy nie ma się do kogo ust otworzyć to nic przyjemnego. PUSZCZA JAWOROWA Ja jednak miałem swój cel i nie odpuszczałem. Dotarłem w końcu na Rudawiec, najwyższy szczyt tych gór według wskazań KGP, choć kartografowie wskazują na Postawną, która leży poza szlakiem. Rudawiec jest kulminacją rozległego, silnie urzeźbionego masywu i stanowi zwornik trzech grzbietów. Tak naprawdę niczym się nie wyróżnia z otoczenia i gdyby nie tablica i mały kopczyk to bym przeszedł bez zatrzymywania tę rzekomą kulminację, gdyż teren tego regionu wydaje się wybitnie spłaszczony. Zrobiłem kilka pamiątkowych fotek, przegryzłem co nieco i poszedłem dalej, bo co było tu robić, jak widoków zero! Po zejściu z wierzchołka zielony szlak, który mnie prowadził zboczył ze ściezki granicznej, wprowadzając mnie do Puszczy Jaworowej. Poczułem się jak w tajemnym lesie, znanym z bajek, gdzie za każdym mokrym, ledwo widocznym we mgle drzewie czaiły sie różne postacie. Ten starodawny, dobrze zachowany relikt dawnej Puszczy Sudeckiej robi wrażenie i ma swoją magię. Naprawdę wędrując chwilami wśród starych ponad 150-letnich buków i jaworów czuje się ten klimat i dreszczyk emocji. PUSZCZA ŚNIEŻNEJ BIAŁKI Najcenniejsze jej fragmenty chronione są od 1963 r. w  rezerwacie przyrody „Puszcza Śnieżnej Białki”, Rezerwat utworzono w najwyższej partii Gór Bialskich i najdzikszym rejonie w całych Sudetach, gdzie rosnące gęste lasy zachowały swój pierwotny charakter. Ochronę tego rejonu zarządziła już dawna właścicielka tych ziem księżna Marianna Orańska, o której pisałem tu. Ona to już w XIX w. doceniła dzikość i naturalność tego miejsca, nazywając je „Rajem”. Obecnie rezerwat leży na terenie Śnieżnickiego Parku Krajobrazowego, a zarazem obszaru Natura 2000 Góry Bialskie i Grupa Śnieżnika. To dla mnie najciekawszy teren tych gór. Pełen pozytywnych emocji wyszedłem  w końcu z tego prastarego lasu. Nie powstrzymały mnie nawet zwały błota, jakie się porobiły po całodziennym deszczu! Doszedłem do Bielic, wioski, zdawać by się mogło na krańcu świata. Po drodze przemaszerowałem uroczą Dolinę Górnej Białej Lądeckiej. To niewielka sródgórska dolina o charakterze krajobrazu zbliżonym do dolin alpejskich. BIELICE Wzdłuż doliny płynie rzeka Biała Lądecka, na której znajdują się malownicze progi i kaskady, dzięki którym dolina zaliczana jest do jednych z najpiękniejszych dolin rzecznych w Sudetach. Obok rzeki biegnie utwardzona droga, która doprowadziła mnie do wsi.  Bielice są najdalej na wschód wysuniętą osadą ziemi kłodzkiej. Dzikość i niedostępność powoduje, że to doskonałe miejsce na ucieczkę od cywilizacji. Po wojnie pracował tutaj jeden z moich ulubionych pisarzy Marek Hłasko, które swoje doświadczenia zebrane jako kierowca do zwózki drewna opisał  w powieści ” Następny do raju”. Po zwiedzeniu miejscowości zawróciłem do stawu powyżej wsi, gdzie zaczyna się czerwony szlak rowerowy, którym miałem w planie dotrzeć z powrotem do auta. Okolice stawu to doskonałe miejsce do rekreacji, zaopatrzone  w ławki i stoły. PRZEŁĘCZ SUCHA Ścieżka rowerowa wyprowadziła mnie leśną drogą na Przełęcz Suchą. Stoi tu turystyczna wiata, która pozwoliła mi na chwile wytchnienia i posiłek pod dachem. Deszcz ustał, ale opary mgły dookoła nadal nie pozwalały  nic dojrzeć. A przecież pozbawiona lasu przełęcz oferuje widoki na północną część Gór Bialskich, Góry Złote i na Masyw Śnieżnika. Mi pozostało po odpoczynku ruszyć dalej. Zmieniłem tylko kolor szlaku na niebieski i ruszyłem z buta. Teraz prowadzić mnie miał kolejny leśny dukt, zwany Drogą Marianny. Droga prowadziła cały czas przez lasy świerkowe i miałem dotrzeć nią do Drogi Morawskiej, ale w międzyczasie postanowiłem skrócić sobie marsz i wszedłem na jeden z wielu w tym rejonie szlaków narciarskich. I to był duży błąd, po pewnym czasie zrozumiałem, że oddalam się od auta. Zrobiłem koło i znalazłem się w punkcie wyjścia, czyli z powrotem na przełęczy! Padło kilka niecenzuralnych słów na własną głupotę, ale cóż było robić! Sił ubywało, przemoczone ciało odmawiało posłuszeństwa, ale musiałem się zmusić do ostatniego wysiłku i tym razem bez kombinacji, szlakiem dotarłem do asfaltu, którym na koniec, pokonując kilka znanych z porannej jazdy zakrętów, dotarłem na parking. Miałem naprawdę dość na dzisiaj gór i wszystkiego. Dobrze, że nocleg miałem  w pobliskim Bolesławowie. Przemoknięty jak kura po dotarciu do celu, musiałem doprowadzić się do porządku, bo przecież jutro też był dzień i wiele kolejnych gór czekało do zdobycia. Ale o nich przeczytacie już w kolejnym opowiadaniu. Na koniec zapraszam do obejrzenia fotorelacji z wycieczki. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

Słowacja 2015: Demänovská dolina, Chopok i pierwszy raz na nartach

ZAPISKI GEOCACHERKI

Słowacja 2015: Demänovská dolina, Chopok i pierwszy raz na nartach

Zależna w podróży

Jakie miasta odwiedzić w 2015 roku?

Ostatnio na blogu pojawił się tekst o najczęściej odwiedzanych przez polskich blogerów państwach i regionach 2014 roku. Miejscach, które zostały świetnie opisane w polskiej blogosferze podróżniczej, które jeszcze kilka lat temu były poza utartym szlakiem, a dzisiaj, dzięki ich promocji w internecie, są coraz popularniejsze. Teraz wzięłam na warsztat najczęściej odwiedzane miasta. Postanowiłam skreślić z listy Bangkok czy Kuala Lumpur,…Czytaj więcej

WHERE IS JULI+SAM

Bajkowa droga w bajkowe góry

Australia, ta z folderów, książek i zdjęć, to Australia surferów i pięknych plaż, albo Australia dzikiego outbacku. Z górami, raczej się nie kojarzy, tym bardziej z Alpami, a ze śniegiem to już w ogóle. Szkoda, bo góry w Australii są jedyne w swoim rodzaju, porośnięte śnieżnymi eukaliptusami, poobrzucane szarymi kamieniami, z długimi szlakami, wielkimi jeziorami, […] The post Bajkowa droga w bajkowe góry appeared first on where is juli + sam.

KOŁEM SIĘ TOCZY

Bieszczady zimą. Smerek, Tarnica, Halicz

Wstyd mnie ogarnia przeogromny, że mając Bieszczady niemal pod nosem, jeszcze nigdy nie zawitałem tam z plecakiem. W końcu się jednak udało! W przepięknej zimowej scenerii i to w Sylwestra. Jednego dnia weszliśmy na Smerek, następnego zaś na Tarnicę, Halicz i wróciliśmy do Wołosatego. Zapraszam do wpisu, ogromnie dużo zdjęć!  Tłumaczę sam siebie (jest w tym dużo prawdy?), The post Bieszczady zimą. Smerek, Tarnica, Halicz. appeared first on Kołem Się Toczy.

marcogor o gorach

Rodzinny spacer na Jaworze

Korzystając z wolnego dnia i ładnej pogody skrzyknąłem swoją górską ekipę i zaprosiłem ich na przyjemny zimowy spacer przez ścieżki pobliskiego Beskidu Niskiego. Na krótką, rodzinną wędrówkę wybrałem popularny ostatnio wśród turystów szczyt Jaworza, w pobliżu Grybowa. Odkąd wybudowano tam wysoką na prawie trzydzieści metrów wieżę widokową zwieńczoną krzyżem trafia tutaj wielu turystów. Najbliżej dostać się tu możemy z przełęczy nad Binczarową, a najłagodniej niebieskim szlakiem z Ptaszkowej. I tę właśnie trasę wybrałem, mimo, że jest najdłuższa, ale mogłem dłużej cieszyć się piękną, mroźną scenerią zimową. Tak zaplanowałem czas eskapady, żeby dojść na górę przed zachodem słońca. I ten plan się powiódł, po półtoragodzinnej wędrówce stanąłem z częścią ekipy na tarasie widokowym na wieży. Zachód słońca może nie był oszałamiający, ale panorama na pobliskie szczyty Beskidu Niskiego na czele z Lackową, czy pasmo Jaworzyny Krynickiej wyśmienita. Nie zobaczyłem Tatr, ale zimowe krajobrazy w bajkowym lesie oglądane po drodze naładowały skutecznie moje wewnętrzne akumulatory. I do tego ciepłe promienie słońca jeszcze bardziej dodawały uroku dzikiej beskidzkiej krainie. Wycieczkę rozpocząłem w Ptaszkowej, niewielkiej wiosce położonej 7 km od Grybowa.  Wieś znana jest z drewnianego kościoła z 1555 roku z bardzo bogatym wystrojem. Szlak na Jaworze rozpoczyna się jednak przy budynku nowego kościoła w trakcie budowy. Tą wielką białą budowlę widać nawet z głównej drogi Jasło – Nowy Sącz. Ścieżka prowadzi najpierw łagodnie polami, z ładnym widokiem na Chełm i i tzw.Beskid Gorlicki, potem po wejściu w las zwęża się w wąski stromy wąwóz, by potem znowu łagodnie prowadzić głównym grzbietem. Tak dochodzimy na szczyt Postawnej, zalesiony i mało wybitny, bez widoczków. Końcówka to znowu krótkie, ale ostrzejsze podejście na mój główny cel. Obok wieży na polanie czekają na nas ławki, miejsce na ognisko oraz krzyż i ołtarz polowy. Znajdziemy tu także tablicę pamiątkową poświęconą wizycie tutaj młodego wtedy Karola Wojtyły. Sama metalowa wieża to bardzo solidna konstrukcja, opierająca się nawet mocnym wiatrom. Bez cienia strachu  możemy na nią wejść, żeby podziwiać widoki na wszystkie strony świata. Moje pierwsze odwiedziny tej góry opisałem już kiedyś tutaj. Wtedy wychodziłem jednak zielonym szlakiem z Grybowa.   Po obejrzeniu spektaklu zachodzącego słońca rozpoczęliśmy z resztą grupy odwrót, tą samą drogą. Szkoda, że wszyscy tu nie dotarli przed zmrokiem. Jako, że wiał dość porywisty wiatr zbyt długie siedzenie na wierzchołku nie wchodziło w grę. Zejście w dół to już godzinka szybkiego marszu. Biały śnieg daje taką jasność, że nie musieliśmy zakładać nawet czołówek. To była już trzecia moja wycieczka na ten widokowy szczyt, tym razem  w gronie przyjaciół z Gorlickiej Grupy Górskiej. Niektórzy wzięli nawet dzieciaki na ten spacer, jednak zimowa aura i  miejscami oblodzony szlak okazał się zbyt trudny dla nich. Nasz trzygodzinny marsz w ten mroźny dzień był wspaniałym sposobem na dotlenienie się i spalenie zbędnych kalorii. Nawet krótka wycieczka, w gronie roześmianych przyjaciół to cudowna odskocznia od trosk dnia codziennego. Jaworze to najwyższy szczyt grupy górskiej, zwanej Górami Grybowskimi. To najdalej wysunięte na zachód pasmo górskie Beskidu Niskiego, położone pomiędzy Kotliną Sądecką a doliną Białej. Od zachodu ogranicza je dolina Kamienicy Nawojowskiej, natomiast wschodnią granicą jest dolina Ropy. Małe pasmo, niezbyt wymagające, w sam raz na krótkie rodzinne wypady, czy wędrówki zimowe dla amatorów. Na koniec zapraszam do krótkiej fotorelacji z wędrówki. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

Zależna w podróży

Kuchnia Bratysławy i przepis na bratysławskie rogaliki :)

Jakiś czas temu na blogu pojawił się tekst o cudownych winach regionu Małych Karpat. Spędziłam w Bratysławie i jej okolicach ponad cztery dni i rozkoszowałam się znakomitymi smakami. A co pasuje do wina najlepiej? Oczywiście dobre jedzenie. Słowacja niekoniecznie kojarzy nam się z destynacją kulinarną. Owszem kupimy na niej piwo Złoty Bażant i Kofolę, ale tak to można się spodziewać,…Czytaj więcej

Republika Podróży

Najwyższy szczyt świata jest w Ekwadorze?

// // // ]]> Na pytanie jaki jest najwyższy szczyt świata większość z pewnością odpowie, że to leżące w Himalajach na granicy Nepalu i Chin Mount Everest mierzące 8850 m. n.p.m. zwane inaczej Czomolungma. Odpowiedź na temat najwyższej góry na świecie z pewnością potwierdzi nauczyciel od geografii jak i poprą ją mapy świata, gdzie naniesiona jest wysokość najwyższych szczytów. Niestety nie zawsze będzie to zgodne z prawdą. Gdybyśmy chcieli wdrapać się na najwyższy szczyt na świecie i ogłosić, że o to jesteśmy w najwyższym punkcie na Ziemi i wybralibyśmy Mt Everest minęlibyśmy się z prawdą. Wszytko dlatego, że planeta Ziemia nie jest idealną kulą. W rzeczywistości jest ona tzw. elipsoidą (geoidą). Oznacza to ni mniej, ni więcej, że do jej środka jest bliżej w momencie kiedy stoimy na jej biegunie niż kiedy przebywamy na równiku. Średnica na równiku jest o 43 km większa niż ta pomiędzy biegunami. Stąd też o ile Mt Everest jest najwyższą górą na Ziemi licząc od poziomu morza, o tyle przegrywa w tej klasyfikacji jeśli odnosić się do punktu najdalej oddalonego od środka Ziemi. Chimborazo – najwyższy szczyt świata licząc od środka Ziemi. Co jest zatem najwyższym punktem na kuli ziemskiej? Jest nim leżący w Andach najwyższy szczyt Ekwadoru Chimborazo mierzący 6268 m. n.p.m. Spowodowane jest to bliskością równika, koło którego położony jest Chimborazo. W języku keczua Chimborazo oznacza „wielką śnieżną górę”. Gdybyście zatem chcieli zdobyć najwyższy szczyt świata nie musicie wcale lecieć w Himalaje. Wystarczy kupić bilet do Ekwadoru i wyruszyć w Andy na szczyt Chimborazo. Polecamy również:// // // ]]> Zobacz takżeGóra w Tybecie. Pielgrzymka na święty szczyt.Na Siedem Kontynentów. Notatnik Podróżnika.Najdłuższa granica świata.Jedyna plantacja herbaty w Europie!Odyseja złomowa.Chiny. Życie codzienne ulicy.Najbardziej zatłoczone plaże na świecie!„Enter Pyongyang”. Pjongjang – inne oblicze Korei PółnocnejPępek Świata. Z dzieckiem w drodze.

Wycieczka objazdowa przez Karkonosze

marcogor o gorach

Wycieczka objazdowa przez Karkonosze

W czasie mej pierwszej wizyty w Sudetach główny nacisk położyłem na dokładne poznanie Karkonoszy, jako najwyższych i najpiękniejszych gór na zachodzie kraju. Trzy dni starczyło mi na przejście całego granicznego grzbietu z najwyższymi szczytami, co opisałem już kiedyś. Jeden dzień mego pobytu zrobiłem sobie przerwę od dalekich wędrówek i wykorzystałem na poznanie ciekawostek regionu. Jako, że mieszkałem wtedy w Szklarskiej Porębie postanowiłem lepiej poznać również podnóża Karkonoszy, aż po Karpacz. Zrobiłem sobie wycieczkę objazdową po tym rejonie moim autkiem. Przez trzy dni wieczorami miałem dość czasu na zwiedzanie Szklarskiej Poręby, o czym pisałem już tutaj. Swój objazd przez dalsze okolice rozpocząłem w dolnej części miasta. To właśnie przy wjeździe do tego pięknie położonego kurortu znajduje się wejście do Wodospadu Szklarki, drugiego co do wysokości w polskich Karkonoszach. Z dużego parkingu w Szklarskiej Porębie Dolnej prowadzi do niego szeroka dróżka kończąca się platformą widokową. Nad wodospad  dotrą także osoby niepełnosprawne poruszające się na wózkach. Wodospad ma 13,3 m. wysokości, jego wody spadają szeroką kaskadą, charakterystycznie zwężającą się ku dołowi i skręcającą spiralnie. W pobliżu stoi schronisko „Kochanówka”, gdzie możemy się zatrzymać i z jego tarasu nadal delektować widokiem spadającej z łoskotem wody. Więcej pisałem o tym cudownym miejscu tu. wodospad Szklarki- Karkonosze Po powrocie na parking ruszyłem w przeciwną stronę, czarnym szlakiem chciałem dojść do punktu widokowego, zwanego trafnie zresztą Złotym Widokiem. Dojście zajmuje kilka minut, a panorama na główny grzbiet Karkonoszy jest kapitalna. Granitowa skała nad urwiskiem otoczona jest balustradą, do dyspozycji są ławeczki, skąd najlepiej widać pobliską Szrenicę. Z tego miejsca rozchodzi się mnóstwo ścieżek spacerowych, m.in. do domu znanego polskiego malarza, śp. Wlastimila Hofmana, gdzie urządzono małe muzeum. Ja postanowiłem odszukać symboliczny grób Karkonosza i udało mi się! panorama Karkonoszy ze Złotego Widoku Karkonosz, czyli Duch Gór, albo Liczyrzepa (niem. Rübezahl, czes. Krakonoš, Krkonoš)  to postać fantastyczna, bohater licznych legend związanych z obszarem tych gór. Legenda Ducha Gór sięga średniowiecza, opowieści o nim wciąż są jednak popularne. Na temat Liczyrzepy powstało wiele dzieł literackich i muzycznych, ja w wielu miejscach spotykałem jego pomniki, różnorodne, tak jak legendy, opisujące jego wyczyny. W każdym razie jego olbrzymia postać dodaje jeszcze uroku i aury tajemniczości Karkonoszom. Symboliczny grobowiec to nic innego jak płyta skalna z niemieckim napisem Rübezahl Grab. symboliczny grób Liczyrzepy Od tego miejsca blisko już miałem, choć musiałem nieco zawrócić niebieskim szlakiem, do kolejnej znanej skały, z jakich słyną te góry. Odszukałem popularnego wśród turystów Chybotka. Jak podaje słownik encyklopedyczny Chybotek to blok skalny, którego powierzchnia styku z podłożem jest o wiele mniejsza niż ta w najszerszym miejscu, tak zrównoważony, że możliwe jest wprawienie go w ruch wahadłowy w niewielkim zakresie np. przy użyciu siły ludzkiej. U tego, przy którym byłem także dało się rozkołysać najwyżej położony głaz o średnicy ok. 4 m, z czego turyści skwapliwie korzystali. Ten okaz leży już na pograniczu Gór izerskich. Ot taka ciekawostka krajoznawcza. skała Chybotek w Szklarskiej Porebie Po zejściu na parking ruszyłem  w dalszą drogę. Moim następnym celem było zdobycie niedostępnego zamku Chojnik, który widziałem wcześniej z głównej drogi Jelenia Góra – Karpacz. Ruiny tegoż zamku usytuowane są na szczycie góry Chojnik, nieopodal Sobieszowa. Góra ta wznosi się na wysokość 627 metrów n.p.m., a od jej południowo-wschodniej strony znajduje się 150-metrowe urwisko opadające do tzw. Piekielnej Doliny. Podjeżdżając pod zamek wydawał mi się on nie do zdobycia! Jednak dla chcącego nic trudnego. Samochód najlepiej zostawić na parkingu w centrum miejscowości, choć pod zamkiem też jest mały mini-parking, bary i stoiska z pamiątkami. Idąc w górę w otoczeniu tłumów turystów byłem pewien, że ta warownia jest do zdobycia. Murowany zamek powstał w XIV w., a do dziś ostały się w dobrym stanie mury, dziedziniec, cysterny, wieża i inne pomieszczenia. Mnie najbardziej ciekawiła zamkowa wieża, skąd rozpościerają się ładne widoki na okolicę. Prowadzą na nią metalowe schody. W tym upalnym dniu, kto chciał podziwiać szerokie panoramy musiał wykazać się odwagą i odpornością, gdyż wieżę upodobały sobie latające mrówki. Nie dało się tam zbyt długo wytrwać, ale warto było zaryzykować, tym bardziej, że śmiałków nie było zbyt wielu i wieżę miałem praktycznie dla siebie!  Zamek Chojnik składa się z zamku dolnego otoczonego fortyfikacjami, a poprzez bramę łączy się z zamkiem średnim. Natomiast kolejna brama łączy zamek średni z zamkiem górnym. Na dziedzińcu ustawiono granitowy pomnik upamiętniający wizytę tutaj w 1956 roku Karola Wojtyły z grupą studentów. Jak z każdym zamkiem, również z Chojnikiem związanych jest wiele legend, niektóre wykorzystane nawet w literaturze. ruiny zamku Chojnik widziane z wieży Najbardziej znana opowiada o księżniczce Kunegundzie, córce zamożnego właściciela zamku. O jej rękę starało się wielu zacnych rycerzy przybywających na zamek, jednakże księżniczka postawiła śmiałkom jeden warunek. Zostanie żoną tego, kto w pełnej zbroi objedzie na swoim wierzchowcu wokół murów zamkowych. Wszyscy wiedzieli, że zadanie to było niemalże niewykonalne z powodu stromych zboczy góry, jednak niejeden rycerz próbował swych sił. Wszyscy ginęli spadając w przepaść, a co mądrzejsi rezygnowali zawczasu. Wiele lat upłynęło i wielu młodzieńców straciło życie, aż na zamku pojawił się rycerz, który od razu spodobał się Kunegundzie. Chciała nawet dla niego zrezygnować ze śmiertelnej próby, ale dumny śmiałek siedząc w siodle podjął wyzwanie. Objechał zamek, a jego koń utrzymał się na urwistym szlaku. Księżniczka pospieszyła mu na powitanie. Ten jednak ani drgnął i odrzekł, iż nie chce wiązać się z Kunegundą, gdyż przez jej okrutny pomysł zginęło tylu niewinnych ludzi. Następnie odjechał, a księżniczka, nie mogąc znieść upokorzenia rzuciła się w górską przepaść. Jeden z rycerzy – ofiar okrutnej księżniczki nawiedza ponoć zamek pod postacią ducha pojawiającego się pod postacią jeźdźca na koniu. J. Janczak, Legendy zamków śląskich, Wrocław 1995, s. 19-23. ścieżka Kunegundy w Piekielnej Dolinie Na zamek wspiąłem się czarnym szlakiem przez Zbójeckie Skały i Skalnego Grzyba. Skałki te stanowią ciekawy punkt widokowy, z którego roztacza się panorama na Kotlinę Jeleniogórską. Schodziłem w dół zielonym szlakiem, zwanym Ścieżką Kunegundy, popod urwiskami góry, która doprowadziła mnie do Piekielnej Doliny i z powrotem na parking w Sobieszowie. Pojechałem dalej do miejscowości Przesieka, gdzie miałem zamiar odnaleźć kolejny cudny wodospad, zwany Wodospadem Podgórnej. Należy dojechać jak najwyżej do góry wioski, gdzie przy lesie jest mały placyk, na którym można zostawić auto. Stąd już tylko kilka minut czarnym szlakiem nad jeden z najpiękniejszych wodospadów Karkonoszy. To trzeci co do wysokości wodospad w polskich Karkonoszach, wody potoku Podgórna spadają z 10-metrowego progu skalnego dwiema kaskadami do kotła eworsyjnego, w którym lubią się kąpać morsi. Sam byłem świadkiem kąpieli tych miłośników lodowatej wody! Obok znajduje się infrastruktura turystyczna, więc możemy miło tu spędzić czas, np. na popołudniowym spacerze z rodziną. wodospad Podgórnej w Przesiece Kolejnym zaplanowanym przystankiem w czasie mej wycieczki było nawiedzenie kaplicy św.Anny pod Grabowcem. Nie było łatwo tam trafić…należy kierować się na Raszków, skąd jedziemy drogą na Przełączkę, aż do domu wczasowego Lubuszanin, gdzie możemy zostawić samochód. Stąd żółtym szlakiem w kwadrans możemy dojść do kaplicy. Miejsce to administracyjnie należy do Sosnówki. Pierwsza wzmianka o kaplicy na Grabowcu została odnotowana już w 1212 w kronice parafii Sobieszów. Kaplicą początkowo opiekowali się joannici, rycerze zakonnicy, jej obecny wygląd  przez ponad 350 lat nie uległ większym zmianom. Przy kaplicy rośnie najgrubszy w Karkonoszach jawor, o obwodzie pnia ok. 4,5 metra. Są też ławki dla strudzonych pielgrzymów, ale najważniejsze jest źródełko, nazwane „Dobrym Źródłem”. Woda ma właściwości lecznicze, ale mi najbardziej spodobało się podanie związane z tym świętym miejscem, które głosi, że kto zaczerpnie tej wody w usta i trzykrotnie obiegnie kaplicę zdobędzie serce ukochanego. Źródło rzeczywiście wykazuje lekką radoczynność i otaczane było kultem religijnym jeszcze w czasach przedchrześcijańskich. W kaplicy zobaczymy barokowy ołtarz św.Wawrzyńca, przeniesiony tu ze Śnieżki. Z samego wzgórza zaś czekają na nas ładne widoki na Kotlinę Jeleniogórską. Kaplica św.Anny na Grabowcu Udałem się w dalszą drogę. Ostatnim punktem mej trasy był Karpacz, gdzie miałem najwięcej do zwiedzania. Najpierw odwiedziłem Karpacz Górny, żeby obejrzeć na własne oczy słynną świątynię Wang. Kościół Wang to ewangelicki kościół parafialny przeniesiony w 1842 z miejscowości Vang, leżącej nad jeziorem Vangsmjøsa w Norwegii. Powstał jako jeden z ok. tysiąca (przetrwało kilkadziesiąt) norweskich kościołów klepkowych na przełomie XII – XIII w. Uważany jest za najstarszy drewniany kościół w Polsce. Konstrukcja kościoła wykonana jest bez użycia gwoździ, wszystkie połączenia zrealizowano przy pomocy drewnianych złączy ciesielskich. Już w Karpaczu dobudowano wysoką kamienną dzwonnicę, która chroni drewnianą świątynię przed wiatrem znad Śnieżki. Obok kościoła znajduje się stary, zabytkowy cmentarz, gdzie leżą pochowane także osoby, które zginęły w górach. Trochę mi tutaj zeszło, żeby niczego nie przeoczyć, ale w końcu zjechałem swoją bryką do centrum Karpacza, gdzie miała się zakończyć moja wycieczka. makieta świątyni Wang w Karpaczu obok pierwowzoru Karpacz sam w sobie jest zabytkiem, pozwiedzałem więc centrum i okolice, ale najbardziej zaciekawił mnie Skwer Zdobywców, przy ulicy Konstytucji 3 maja, czyli głównym deptaku miasta. Znajdują się tu odlane w brązie odciski butów największych polskich himalaistów, na czele z Wielickim, Rutkiewicz, Kukuczką, Berbeką, Hajzerem. Stoi tutaj również 12 – tonowy Zimowy Kamień Everestu, z tablicą upamiętniającą pierwsze zimowe wejście w 1980 r. na Mount Everest przez Polaków, Leszka Cichego i Krzysztofa Wielickiego. Skwer Zdobywców z odciskami butów polskich himalaistów Dalsze swe kroki skierowałem nad potok Łomnica, aby zobaczyć efektowny wodospad, który powstał na zaporze, wybudowanej po katastrofalnej powodzi w XIX w. Korona półkolistej zapory ma 105 m. długości i biegnie przez nią czerwony główny szlak sudecki. Utworzony przez nią zbiornik wodny przyczynił się do powstania nowych terenów rekreacyjnych dla miasta. Warto zejść poniżej, aby spojrzeć na efektowne kaskady, jakie tworzy potok spadając w dół przez pięć przelewów. A z centrum Karpacza jest tu naprawdę blisko. kaskady na zaporze na potoku Łomnica w Karpaczu Dzień się pomału kończył, posiliłem się więc w jednej z licznych restauracji przy deptaku i pomału zbierałem do odwrotu. Wycieczkę ostatecznie zakończyłem w parku miejskim, gdzie stoi największy pomnik Ducha Gór! Po ostatnich pamiątkowych fotkach mogłem udać się po autko i powrócić na nocleg do Szklarskiej Poręby. To tylko 25 km z Karpacza, ale ja tego dnia przejechałem znacznie więcej, klucząc krętymi dróżkami i szukając interesujących mnie atrakcji Karkonoszy! Na koniec zapraszam do obejrzenia mej fotorelacji z objazdu po najciekawszych zakątkach regionu. Z górskim pozdrowieniem Marcogor    

KOŁEM SIĘ TOCZY

Czy można mieć dosyć gór?

To już piąty dzień, kiedy poruszamy się pomiędzy 2000-3500 m. npm. Kiedy pięć dni temu, spotkaliśmy parę amerykanów, której damska część ciągle wypytywała nas o to, czy dalsza ich trasa jest aby napewno wyasfaltowana – muszę przyznać, że nie do końca ich rozumieliśmy. Szczerze mówiąc, nie mogłem pojąć, po co ktoś, będąc w Kirgistanie, koniecznie chce jechać The post Czy można mieć dosyć gór? appeared first on Kołem Się Toczy.

Zależna w podróży

Gdzie jechać na wakacje w 2015 roku? Część 1 PAŃSTWA I REGIONY

Co roku największe wydawnictwa turystyczne na świecie publikują listę najlepszych miejsc na wakacje w danym roku. Lonely Planet wita nas kolejnymi listami najciekawszych destynacji. Nie tych, gdzie miliony turystów leżą niemal na sobie na plaży. Pokazuje nam miejsca trochę spoza szlaku, ciągle tanie, ale jednocześnie świetnie budujące bazę turystyczną. Problem z tymi listami jest taki, że są one najczęściej dostosowane…Czytaj więcej

Sylwestrowo na Turbaczu

marcogor o gorach

Sylwestrowo na Turbaczu

  To była dawno zaplanowana wyprawa. Zawsze chciałem spędzić sylwestrową noc w klimatycznym miejscu w górach. Wybrałem gorczańskie schronisko, pięknie położone na widokowej polanie, żeby zobaczyć ukochane Tatry i fajerwerki na Podhalu. Pogoda tego ostatniego dnia roku dopisała wyśmienicie, więc wszystkie te zamierzenia spełniły się. Cudowna mroźna zima, boskie widoki i wesoła gromadka współtowarzyszy to wszystko było mi dane. A ostatnia noc roku miała być wypełniona szampańską zabawą w gronie przyjaciół z Gorlickiej Grupy Górskiej. Schronisko pod Turbaczem wypełnione było po brzegi górołazami i miłośnikami uroków natury i dobrej zabawy. Fajnie było poznać wielu z nich w czasie sylwestrowej imprezy. Ale po kolei… KOWANIEC Wyruszyliśmy z domów trzema samochodami przed południem. O godzinie trzynastej dojechaliśmy do Nowego Targu, do dzielnicy Oleksówki, gdzie pod samym lasem jest mały parking i rozpoczyna się żółty szlak do schroniska. To w zimie najłatwiejsza trasa, bo regularnie odśnieżana, jako że stanowi po części drogę dojazdową do schronu. Na początku szlaku stoi ładna murowana kapliczka i kilka letniskowych domków. Gorce zresztą słyną z wielu chat pobudowanych na co ładniejszych polanach, ponieważ park narodowy nie obejmuje terenu całych tych gór. Droga raz jest stroma, raz łagodniejsza, prowadzi przez dziki jar, a potem ładne polany i już prawie od samego początku podziwiać możemy genialne widoczki na Tatry! Szliśmy więc Doliną Wielkiego Kowańca, gdzie spływają potoki dające początek potokowi Kowaniec. pierwsze spojrzenie na Tatry z Polany Dziubasówka W dolnej części znajdują się polany oraz zabudowania należącego do Nowego Targu osiedla Oleksówki, a wyżej głęboka dolina wcina się pomiędzy grzbietami Bukowiny Miejskiej i Bukowiny Waksmundzkiej. Po wyjściu na rozległą Polanę Dziubasówki zobaczyliśmy pierwsze wspaniałe panoramy Tatr.  Szeroka ścieżka wyprowadziła w końcu nas na grań Bukowiny Miejskiej, skąd już bardzo łagodnie doszliśmy do schroniska. Wierzchołek Bukowiny Miejskiej jest najwyższym szczytem w granicach miasta Nowego Targu. Przy rozdrożu szlaków turystycznych na Polanie Wszołowej znajduje się ufundowany przez członków Koła Łowieckiego ołtarz polowy oraz krzyż. Odbywać się przy nim mają msze św. rozpoczynające i kończące sezon łowiecki. BUKOWINA MIEJSKA Ta niewielka polana pod szczytem Bukowiny Miejskiej jest przejściowym etapem w drodze na Turbacz. Krzyżują się tutaj dwa szlaki turystyczne. Z rozdroża skierowaliśmy się grzbietem Bukowiny w kierunku Polany Bukowina, skąd już doskonale widać najwyższy szczyt Gorców. Właściwie to jest tutaj ciąg kilku widokowych polan, kolejno od Bukowiny Miejskiej do Turbacza są to: polana Bukowina, Polana Grajcarowa, Polana Rusnakowa, Polana Świderowa i Długie Młaki.  Znajduje się ona poza obszarem Gorczańskiego Parku Narodowego. Dawniej była tutaj hala pasterska. Obecnie polana już nie jest wypasana, stopniowo zarasta drzewami, a dawne bacówki zostały przerobione na domki letniskowe. Widoki z polany Bukowina obejmują wierzchołek Bukowiny Miejskiej, Babią Górę i Pasmo Policy, Turbacz i odchodzący od niego grzbiet Średniego Wierchu. myśliwski ołtarz polowy na Polanie Wszołowej w obrębie Bukowiny Miejskiej Naszym kolejnym przystankiem, gdzie cała grupa przystanęła była Polana Rusnakowa, słynąca ze znajdującej się tutaj w jej górnej części Kaplicy Matki Boskiej Królowej Gorców, nazywanej także Kaplicą Papieską, Partyzancką lub Pasterską. Wybudowano ją w 1979 z okazji pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do ojczyzny, z inicjatywy Czesława Pajerskiego – właściciela polany i honorowego kustosza Muzeum Podhalańskiego w Nowym Targu. Powstała na miejscu wcześniej tu istniejącej niedużej kapliczki Matki Bożej Królowej Gorców. Obecnie kapliczka ta przeniesiona jest na północne obrzeża polany.Zresztą cała nasza trasa na Turbacz to także szlak kapliczkowy, których mijaliśmy po drodze kilka. Ta najsłynniejsza w Gorcach jest pomnikiem walki o wolną Polskę; wykonana jest z pnia z trzema wbitymi w niego bagnetami i oplecionego drutem kolczastym symbolizującym spętaną niewolą Polskę. W kapliczce znajduje się rzeźba Bogurodzicy, a ponad nią 3 hełmy różnych formacji armii polskiej. Kaplica Matki Boskiej Królowej Gorców na Polanie Rusnakowej Wykonana z drewna Kaplica Papieska ma konstrukcję zrębową. Jest przesycona symboliką patriotyczną, podobnie jak poprzednia kapliczka. Zbudowana jest na planie krzyża Virtuti Militari, belkowanie drzwi ma kształt orła, a zamykający je łańcuch symbolizuje Polskę w niewoli. Korona umieszczona powyżej głowy orła jest stylizowana na łódź, jest w niej portret Jana Pawła II i napis: „Pasterzowi pasterze”. Na oknach kaplicy znajdują się wizerunki 4 polskich orłów pochodzące z czasów biskupa Stanisława ze Szczepanowa, z czasów konfederacji barskiej, z okresu II Rzeczypospolitej oraz pozbawiony korony orzeł armii polskiej w ZSRR. Patriotyczny jest również wystrój wnętrza; znajdują się tutaj tablice pamiątkowe poległych żołnierzy IV batalionu 1. Pułku Strzelców Podhalańskich AK. Na znajdującym się obok kaplicy betonowym pomniku ofiar katyńskich trzy dłonie symbolizują ofiary Katynia, Ostaszkowa i Charkowa. POLANA RUSNAKOWA Obok kaplicy znajdują się ławki, dzwonnica i polowy ołtarz. Od maja do października codziennie o godz. 8, 11 i 16 (w soboty o 18) odbywają się tutaj msze święte, w których licznie biorą udział turyści, grupy oazowe, harcerze, myśliwi, a także mieszkańcy okolicznych miejscowości. Najbardziej uroczysta msza św. odbywa się w drugą niedzielę sierpnia. Od 1982 jest to Święto Ludzi Gór organizowane przez Związek Podhalan. Podczas obchodów tego święta wielokrotnie kazania wygłaszał ksiądz Józef Tischner. Przeważnie były to kazania patriotyczne o „ślebodzie” (po góralsku wolności). „…widziołek jom i słysołek na żywo. Ka? Ocywiście na Polanie Rusnakowej pod Turbaczem, podcas Tischnerowych msy …. Pamiętom, jak na te niezwykłe spotkonia z Tischnerem chodziły tłumy góroli i ceprów – w tym takik ceprów, którym zwykle nawet na małe pagórki nie fcioło sie wchodzić.” – napisał anonimowo jeden z uczestników tych patriotycznych spotkań.” panorama Tatr przed zachodem słońca z Polany Długie Młaki Niestety w zimie to niezwykłe miejsce jest zamknięte, stąd już bardzo blisko mieliśmy do schroniska pod Turbaczem. Udało nam się tam dojść przed zachodem słońca, a więc zgodnie z planem. Przed zmrokiem mogliśmy delektować się jeszcze jedną z najlepszych panoram tatrzańskich. A potem zajęliśmy swoje pokoje i rozpoczęła się integracja naszej grupy oraz przygotowania do imprezy sylwestrowej. Sama zabawa w tak wesołym towarzystwie była atrakcją samą w sobie, nie miejsce tutaj na jej opisywanie. Gospodarze schroniska przygotowali super imprezę w sali kominkowej z muzyką graną przez dj’ów. Restauracja była czynna do 2 w nocy, więc jadła i picia nie brakło, a o północy urządzono nawet mały pokaz fajerwerków! Wyjątkowo weseli ludzie, jacy dali się zaprosić na sylwestra gwarantowali świetną atmosferę i zabawa dla niektórych trwała do rana. Ale wróćmy do gór… SCHRONISKO POD TURBACZEM Położone pod szczytem, na wysokości 1283 m schronisko PTTK na Turbaczu to okazały kamienny budynek o dwóch prostopadłych skrzydłach z arkadowym wejściem i strzelistym dachem z mansardami, krytym gontem (ponad 100 miejsc noclegowych), otwarty w 1958 roku.  W pobliżu schroniska znajduje się przekaźnik RTV i telefonii komórkowej. Przed schroniskiem znajduje się największy w Gorcach węzeł szlaków turystycznych, co wiąże się ze zwornikowym charakterem masywu Turbacza. Już z tarasu przed wejściem zobaczymy rozległą panoramę Pienin i Tatr ponad wzniesieniami Pogórza Spisko-Gubałowskiego – od Tatr Bielskich z Hawraniem przez Tatry Wysokie z Łomnicą, Gerlachem, Wysoką i Świnicą po Tatry Zachodnie z Kasprowym Wierchem, Bystrą i Banówką. Obok schroniska stoi niewielki, drewniany budynek w lesie, to otwarte w 1980 roku Muzeum Kultury i Turystyki Górskiej PTTK, eksponujące dzieje turystyki w Gorcach, historię schroniska na Turbaczu, opis działalności ruchu oporu podczas II wojny światowej oraz postać Władysława Orkana. HALA TURBACZ Drugiego dnia po częściowym odespaniu nocnych szaleństw grupa rozproszyła się w celu dotlenienia. Zwiedzaliśmy Halę Długą i Halę Turbacz z ołtarzem papieskim. Pogoda niestety się zepsuła, chmury opadły, a mgła ograniczała widoczność do kilkunastu metrów. Mimo tego cała nasza wielka ekipa udała się na szczyt Turbacza, skąd dopiero mieliśmy rozpocząć zejście do samochodów. Duże wrażenie na mnie zrobił wymieniony tu ołtarz papieski. Ustawiono go tutaj w 2003 r. na miejscu dawnego szałasu pasterskiego, w którym Karol Wojtyła 17 września 1953 r. odprawił mszę św. dla gorczańskich pasterzy oraz turystów. Uczynił to twarzą do wiernych, a było to na 10 lat przed Soborem Watykańskim II, który zreformował liturgię. Stoi on na  środku polany i jest stylizowany na wzór wejścia do szałasu. W polowym ołtarzu umieszczono też pamiątkową tablicę. TURBACZ Sam szczyt Turbacza zaś znajduje się w centralnym punkcie pasma i tworzy potężny rozróg. Odbiega z niego aż siedem górskich grzbietów, a sam wierzchołek Turbacza znajduje się poza Gorczańskim Parkiem Narodowym. Góra już w XIX w. była celem turystycznych wypraw. Seweryn Goszczyński tak opisuje ją w swoim „Dzienniku Podróży do Tatrów”:  „Widok z Turbacza na wszystkie strony przecudny, obszarem, który zajmuje i bogactwem rozmaitości. Nie miałem jeszcze w swym życiu podobnego widoku.” Wierzchołek Turbacza niczym nie wyróżnia się w dużej, szczytowej kopule. Otoczony był do niedawna gęstym lasem świerkowym, przez co był pozbawiony widoków. Stoi na nim kamienny obelisk oraz żelazny krzyż z datami 1945–1985. Dawniej wierzchołek był bezleśny i rozciągały się z niego szerokie widoki. W 1832 można było przez lunetę zobaczyć Kraków! Od kilku lat, po zniszczeniu lasu, z wierzchołka znowu rozciąga się widok w kierunku północnym i zachodnim. zimowy widoczek na szczycie Turbacza Jak podaje Wikipedia stoki Turbacza były w czasie II wojny światowej i po jej zakończeniu świadkiem wielu walk partyzanckich. Tutaj swoje kryjówki miały oddziały, a schronisko było ważnym miejscem kontaktowym i azylem dla ukrywających się patriotów. Najbardziej znana jest, związana ściśle z Turbaczem, postać Józefa Kurasia, ps. Orzeł, a potem ps. Ogień, legendarnego partyzanta i dowódcy walczącego najpierw przeciwko Niemcom, a potem radzieckim komunistom. Ale to już odległa przeszłość. My prosto ze szczytu tą samą drogą, co dzień wcześniej wróciliśmy do naszych samochodów, pozostawionych na małym placyku pod lasem, tuż poniżej murowanej kaplicy. Nie obyło się bez pewnych perturbacji z racji pogubienia szlaku we mgle przez część ekipy, ale wszyscy w dobrych humorach wrócili do domów, po sylwestrze życia, jak twierdzą co niektórzy. W każdym razie dziękuję wszystkim za obecność i wspaniałą zabawę. Razem i każdemu z osobna: Mariolce, Magdzie, Adze, Natalii, Eli, Ewie, dwóm Kingom, Arturowi, Waldkowi, Danielowi, Mariuszowi, Marcinowi i Rafałowi. Bez waszej obecności to byłby zupełnie inny wyjazd. Oby do następnego wspólnego sylwestra za rok! Zachęcam na koniec do obejrzenia fotorelacji z wycieczki, a tu znajdziecie graficzny opis tego dwudniowego wypadu. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

With love

Kurs Przewodników Beskidzkich: Beskid Żywiecki

Kiedy wracałam w czwartek do Krakowa (tak, tym razem nie była to niedziela i nawet nie wieczór) cieszyłam się jak głupia i myślałam sobie o tym, że to był najfajniejszy z dotychczasowych wyjazdów, a zarazem najtrudniejszy (co ma ze sobą związek). Dzisiaj czuję się psychicznie silniejsza, jak po obrzędzie przejścia, którego zadaniem jest zaznaczenie przełomowych okresów w życiu. Pamiętam swój pierwszy kontakt ze śniegiem i zimą.  Nie wiem, ile miałam lat, ale byłam bardzo mała. Mama wsadziła mnie na sanki i zabrała na znajdującą się opodal mojego domu w Grybowie, nomen omen, Babią Górą – szło się na nią koło Jopowego, a następnie mijało starą stodołę, w której podobno mieszkał zboczeniec. Tak naprawdę nie wiadomo, czy faktycznie tam mieszkał, być może był tylko wymysłem dorosłych, którzy straszyli nas nim, gdy trochę podrosłyśmy. Wyjechałyśmy sankami pod górkę, a następnie mama zepchnęła je – sanki szybko ześlizgnęły się po skrzącym się w słońcu śniegu i zatrzymały w zaspie, w którą wpadłam głową. Nie zastanawiając się długo zaczęłam drzeć japę. Kto wie, być może właśnie to ten epizod zostawił trwały ślad w mojej psychice i spowodował, że nigdy nie udało mi się pokochać zimy, ba, udało mi się nawet ją mocno znielubić – na tyle, że kiedy tylko się zaczyna, mam ochotę zapaść w sen i obudzić się dopiero na wiosnę. Konieczność brania udziału w zimowych wypadach w góry, związanych z kursem, przerażała mnie od samego początku i okropnie stresowała, zwłaszcza teraz, przed wyjazdem w Beskid Żywiecki, kiedy wiedziałam, że na pewno będę musiała zmierzyć się ze swoimi ograniczeniami, bo wszystkie prognozy pogody zapowiadały zimę na całego. Czymże by było jednak życie bez konieczności walki ze słabościami ciała i ducha? Postanowiłam potraktować to jak wyzwanie. Żywiec – Złatna / Chata na Zagroniu Nie przygotowałam się za bardzo z części teoretycznej. Świąteczny okres i końcówka roku wybitnie nie sprzyjały pochłanianiu wiedzy – równie dobrze można by napisać, że po prostu mi się nie chciało, co też jest prawdą. Wyznaję jednak zasadę (sugerowaną przez kierownictwo kursu), że nawet jeżeli za wiele się nie umie, to i tak warto jechać, bo po drodze można się wiele nauczyć. Co jest najprawdziwszą prawdą i jeżeli kiedykolwiek wpadnie Wam do łba, by się na taki kurs zapisać, to warto ją sobie wziąć do serca. W Żywcu spędziliśmy kilka godzin zwiedzając miasto i jego zabytki. Pod jednym z kościołów spotykaliśmy Jezusa, który od razu skojarzył mi się ze Stayin’ Alive Bee Geesów, co oczywiście nie miało żadnej wartości edukacyjnej, ale przynajmniej było śmieszne i poprawiło mi humor, nadwyrężony nieco przez marznące od stania w jednym miejscu stopy. Zanim wsiedliśmy w pociąg, który powieść miał nas dalej, zdążyłam jeszcze poopowiadać trochę o Galicyjskiej Kolei Transwersalnej, który to temat, ze względu na pociągowe zboczenie, niezwykle mnie intryguje i pewnie z czasem stanie się jednym z ulubionych. Kiedy dotarliśmy do Rajczy było już ciemno i zimno. Skuliłam się w sobie i zacisnęłam zęby, po czym, ku mojego zaskoczeniu, okazało się, że kiedy idzie się żwawym krokiem, jest już całkiem spoko, co podniosło mnie na duchu i w niezłym nastroju dotarłam do Chaty na Zagroniu. Entuzjazm opadł mi jednak, kiedy zobaczyłam, że na poddaszu, gdzie mieliśmy spać, jest całe 10 stopni – kilkanaście osób zgromadzonych na jednej, małej przestrzeni potrafi produkować jednak nie tylko smrodek, ale też ciepło i nawet przebudziłam się gdzieś w środku nocy, stwierdzając, że jest mi, kurde, za gorąco. Złatna / Chata na Zagroniu – Sopotnia Wielka / Chatka AKT Dobrodziej Rano wstałam, wyszłam do kibla, który stał na zewnątrz i ze zgrozą stwierdziłam, że przez noc napadało z kilkanaście centymetrów śniegu. W takich okolicznościach przyrody zawsze mam wrażenie, że na świecie robi się ciszej. Drzewa pod śniegową czapą wydają się stać bardziej dostojnie, przedmioty tracą swe kanciaste kształty a niebo zlewa się w tej całej bieli z ziemią, dając poczucie spójności i spokoju. Dlaczego zatem miałam przeczucie, że to cisza przed burzą? Wszystko szło dobrze do czasu, aż nie dotarliśmy do schroniska na Hali Lipowskiej i nie postanowiliśmy zrobić sobie tam przerwy. W międzyczasie wyszło nawet Słońce, niebo na chwilę zrobiło się niebieskie a ja z zaangażowaniem nakreśliłam temat grasujących tu niegdyś zbójników i sposobów, w jaki ich zabijano (bardzo ciekawe, polecam). No i jak wlazłam do tego schroniska, jak siadłam, żeby chwilę odpocząć, jak zjadłam bułkę i napiłam się ciepłej herbaty, to cały śnieg, który miałam na butach wziął się i stopił, po czym poczułam, że mam mokre skarpetki. Nożkurwa, nie zaimpregnowałam butów – pomyślałam sobie i zrobiło mi się smutno, że nie wpadłam na ten pomysł przed wyjazdem, bo teraz, oczywiście, było już po ptokach i na samą myśl, że będę musiała iść w mokrych zrobiło mi się słabo. Im dalej w las (sic!), tym było gorzej. Tworzyłam sobie w głowie motywacyjne mowy dla samej siebie, próbując się przekonać, że przecież sama chciałam szlifować swój charakter i że to doskonała ku temu okazja. Po czym doszłam do wniosku, że w dupie mam szlifowanie charakteru, kiedy jest mi zimno i źle, bolą mnie obojczyki od tych wszystkich kilogramów, które niosę na plecach oraz na pewno się odwodniłam, bo przecież nie mogłam za wiele pić z uwagi na to, że zamarzła mi woda. Tak samo jak parówki (Parówki Mocy), których z powodzeniem można by użyć jako policyjnych pał i kogoś nimi pobić. Na szczęście były schowane gdzieś głęboko w plecaku i nie kusiły. Postanowiłam zatem skupić się na czymś innym i przemyśleć niezwykle ważną, egzystencjalną kwestię, jaką jest dodatkowe źródło dochodu i zaczęłam zastanawiać się, czy lepiej sprzedać nerkę (a jak tak, to gdzie), czy może skuteczniejszy będzie nierząd (a jeżeli tak, to czy mogę zostać swoim własnym alfonsem). Chwilę później w głowie rozbrzmiały mi nuty piosenki Lao Che pt. Wielki kryzys i uznałam, że to, co teraz przeżywam, to nic innego jak typowy weltschmerz i że to doskonały moment, żeby umrzeć młodo i tragicznie, jak jakiś pierdolony, romantyczny. Skoro nie udało mi się myśleć o czymś innym, pomyślałam, że może w takim razie nie będę myślała już o niczym i potraktuję ten marsz jako swego rodzaju medytację, ale kiedy zaczęłam kontemplować białość śniegu, który przewijał mi się pod stopami, wyszło mi, że to najgorsze gówno, jakie w życiu widziałam i że dłużej go nie zniesę. Próbowałam ignorować fakt, że zamarzają mi stopy, wyobrażałam sobie, że leżę w wannie pełnej gorącej wody oraz że już przecież bliżej, niż dalej, że jeszcze trochę i będziemy na miejscu, po czym okazało się, że mamy przymusowy przystanek w lesie bo zgubiliśmy szlak / ktoś zgubił notatnik i poszedł go szukać / udajemy, że się zgubiliśmy, żeby zrobić zasadzkę na osobę, która prowadziła właśnie grupę. Przysięgam, jeszcze chwila i niechybnie trafił by mnie szlag. Miałam ochotę siąść, płakać i nie iść dalej, zostawiając swoje ciało na pożarcie wilkom. W tamtym momencie odwołałam wszystko, co kiedykolwiek powiedziałam o pizganiu złem, gdyż narodziła mi się nowa definicja tego terminu. Kiedy wyszliśmy wreszcie z lasu i gdzieś w oddali zamajaczyły światła cywilizacji, nadal szłam i rzucałam pod nosem kurwami, zwłaszcza że chwilę wcześniej zjawiskowo się wywaliłam (bredgens na śniegu jest jednak mniej bolesny). I właśnie wtedy Kuba rzekł: - Zewrzyj ryj!  Doszłam do wniosku, że to w sumie dobry pomysł, no bo ileż można narzekać, jest przecież jakaś granica przyzwoitości, do której powoli zaczęłam docierać (co zwiastuje to, że sama siebie zaczynam wkurzać). Po chwili jednak dodał, że nie było to do mnie, lecz do psa, który ujadał za płotem. Tak czy inaczej – podziałało. Nie od dzisiaj przecież wiadomo, że jak mam jakiś problem, to należy zrobić jedną z dwóch rzeczy – albo zostawić mnie w spokoju, do czasu, aż sama znajdę właściwe rozwiązanie, albo mnie opieprzyć. Z utęsknieniem czekałam na widok rozświetlonych ciepłym świateł okien chatki Dobrodziej i kiedy tam wreszcie, po 12 h marszu, dotarliśmy, nadal miałam ochotę płakać, jednak tym razem ze szczęścia. Chciałabym napisać, że koloryzuję, ale ten mój pierwszy, zimowy raz w górach naprawdę był dla mnie przeżyciem traumatycznym i miałam potrzebę go sobie poprzeżywać, więc ochoczo pławiłam się we własnej frustracji, tylko po to, by jak najszybciej z niej wyjść. Każde bowiem uczucie, bez względu na to, czy jest dobre, czy złe, należy sobie wewnętrznie przerobić, przyjrzeć się mu i wreszcie zrozumieć, czy nawet się z nim zaprzyjaźnić (a przy najmniej w moim przypadku nader skutecznie to działa). I właśnie dlatego bardzo szybko wylądowałam w łóżku, z nadzieją, że kolejny dzień będzie lepszy. Sopotnia Wielka / Chatka AKT Dobrodziej – Orawka No i był. Nadal było zimno, nadał padał śnieg, nadal wiał wiatr, nadal przemakały mi buty, nadal miałam ochotę uciekać stamtąd jak najdalej, ale jakoś łatwiej było mi to wszystko znosić, kiedy już wiedziałam, co mnie czeka. Kiedy tylko szłam i było mi ciepło w stopy, nawet mi się ten zimowy krajobraz zaczął podobać. Ze względy na panujące warunki odpuściliśmy sobie wyprawę na Pilsko i po krótkiej wizycie w schronisku na Hali Miziowej udaliśmy się od razu w stronę Korbielowa, skąd autobusem mieliśmy przejechać do Orawki i tam, w szkole, spać przez najbliższe dwie noce oraz powitać Nowy Rok. Przy okazji chciałam wspomnieć o tym, czy na wyprawy górskie warto zabierać ze sobą ogrzewacze do rąk. Nie warto: jeden całkiem mi zamarzł i zrobił się twardy jak kamień, a drugi nie zamarzł, ale po przełamaniu blaszki był ciepły może przez jedną minutę, po czym szybko wystygł. Albo warunki były dla nich zbyt ciężkie, albo mam jakieś felerne egzemplarze, albo ktoś robi na tym niezły biznes :3 Buk chyba chciał, żebym się tak całkiem nie zraziła do zimowego łażenia po górach, bo ostatni dzień 2014 roku był cudowny. Po zwiedzeniu zabytkowego kościoła, który próbowałam jakoś z sensem opisać, nie mając pojęcia o architekturze drewnianej, bez plecaka (dopiero w połowie drogi uświadomiłam sobie, że powinnam go mieć, bo jak nie miałam plecaka, to nie miałam też apteczki), łagodnym szlakiem, z promieniami Słońca na twarzy i pięknymi panoramami Tatr, powędrowaliśmy sobie w stronę Pająków Wierchu przez przysiółek Danielki, w którym do dzisiaj stoją kapliczki na płanetniki. Bardzo, bardzo chciałam je zobaczyć. Kiedy byłam mała, mówiło się, że ksiądz w sąsiedniej wiosce bije dzwonami, gdy nadchodzi burza, żeby ją odpędzić. Przez całe życie myślałam, że chodzi o zjawisko typowo fizyczne, że dźwięk dzwonów może faktycznie wpływa jakoś na strukturę chmur, że się rozpierzchają – choć nigdy takiej akcji nie widziałam. Otóż nie. Okazało się, że dawno, dawno temu, kiedy chrześcijaństwo nie było jeszcze tak całkiem zadomowione w naszych terenach, budowano dzwonnice na płanetniki, zwane także dzwonniczkami burzowymi, które faktycznie miały pomagać odpędzać burzę, a raczej złe duchy ściągające z nieba pioruny i grad. W południowej Polsce wierzono bowiem, że klęskę nawałnicy sprowadzają na wieś wspomniane wcześniej płanetniki (chmurniki) ciągnące na łańcuchach chmury z których wysypują na ziemię grad i deszcz. Gdy nad wieś nadciągała burza starano się przegnać płanetników, sprawców całego nieszczęścia. Wierzono, że boją się one panicznie głosu dzwonów. Odkrywanie tego typu ciekawostek w dzisiejszym świecie szalenie mnie fascynuje i zawsze podchodzę do nich z entuzjazmem. Bardzo chciałam nauczyć się wszystkich zagadnień na zaliczenie dniówek w trakcie obozu, ale ze względu na mój stan psychofizyczny zwyczajnie nie byłam w stanie, dlatego propozycja zdawania ich w Krakowie spadła mi z nieba, był jednak tylko jeden warunek – trzeba było wziąć udział w kabarecie, który z okazji Sylwestra mieliśmy przygotować ze starszym kursem. Ja i kabaret to ostatnia rzecz, której jeszcze niedawno bym się podjęła z własnej woli, jednak tym razem konieczność wyjścia na scenę nie wydała mi się aż tak przerażająca i stwierdziłam, że co mi tam. Tym samym odegrałam rolę życia, wypowiadając znamienne słowa: - Podobno narodziło się dziecię! Nie pytajcie. Kabaret przygotowaliśmy na ostatnią chwilę, wyszedł z dupy i my sami mieliśmy z niego większy ubaw, umierając ze śmiechu za dekoracją, niż cała widownia. Mam nadzieję, że już nikt o nim nie pamięta Z parkietu zeszłam nad ranem (impreza na sali gimnastycznej, jak super to jest?), będąc w szoku, że po czterech dniach intensywnego łażenia po górach i trzech nie do końca przespanych nocach, człowiek ma jeszcze siłę, by się bawić, mało tego – bawić się tak dobrze. To było doskonałe zakończenie dobrego roku. Wierzę, że ten, który właśnie nadszedł, będzie jeszcze lepszy. Wchodzę w niego z przekonaniem, że psychika jest jak mięśnie – że tak samo da się ją trenować, wystawiać na próbę i wzmacniać, po to, aby była silniejsza. Że, jak powiedziała Martyna, „czasem trzeba się przeorać o jej kanty, tylko po to, żeby potem usiąść i być po prostu szczęśliwym”. I takiego właśnie szczęścia życzę – i Wam i sobie Post Kurs Przewodników Beskidzkich: Beskid Żywiecki pojawił się poraz pierwszy w WITH LOVE.

Skok na Alaskę

Naszymi drogami

Skok na Alaskę

Zależna w podróży

10 najpopularniejszych momentów 2014 roku (i 5 poza szlakiem)

Jest taki zwyczaj w życiu i na blogach, że jak rok się kończy, to robimy podsumowania. Czy było dobrze? Jak było dobrze? Co było źle? I pewnie najważniejsze pytanie: DLACZEGO? Lubimy w tym liczby. I obrazki. Listy i liściki. Dlatego w tej jednej notce postanowiłam wam przybliżyć mój rok 2014. Poniżej przedstawiam 10 wydarzeń z mojego życia, w formie najczęściej…Czytaj więcej

Zależna w podróży

Krakowska Florencja – rozwiązanie konkursu

Mikołaj co prawda przychodzi dopiero jutro, ale ja mam dla jednego z was prezent już dziś. A raczej dla jednej, bo wygrała dziewczyna. Bardzo podobało mi się kilka odpowiedzi. Przysłaliście wierszyki, zaznaczone na mapce trasy, dni wypisane co do godziny. Na kartce, która przy mnie leży, zapisałam sobie 3 imiona. W końcu zdecydowałam się nagrodzić Sarę. Za to że na…Czytaj więcej

marcogor o gorach

Odkrywanie ukrytego piękna Bieszczad – w Dolinie Łopienki

Chcielibyście trafić kiedyś do magicznej krainy górskiej, gdzie czas zatrzymał się wiele lat temu i wszystko toczy się swoim, łagodnym rytmem? Do  zaginionego świata, gdzie nikt nie pędzi, nie ma stresu, ponagleń, że coś musimy, albo coś trzeba, wypada itp ? W miejsce, gdzie nie spotkacie tłumów, a doświadczycie ciszy, błogiego spokoju, oderwania od rzeczywistości. Tam, gdzie cywilizacja nie dotarła i ludzie są milsi, weselsi, szczęśliwsi? Ja odnalazłem takie pełne ciepła i radości uroczysko górskie, gdzie właśnie możemy poznać ten inny, zapomniany czas, świat! Ta czuła i słodka kraina to Bieszczady…. kiedyś najdziksze góry w Polsce, teraz zapełnione turystami, ale nadal możemy odnaleźć tam zagubione lądy, będące oazą spokoju. Jak trafić do tej baśniowej, pełnej piękna natury, dzikości i samotności krainy? Wystarczy jadać z Cisnej do Ustrzyk skręcić w lewo za Dołżycą, kierując się na Buk i Terkę. Potem należy skręcić w wąską asfaltową drogę do Łopienki i już będziecie w świecie bajki. STUDENCKA BAZA NAMIOTOWA ŁOPIENKA Ja wybrałem dłuższy, trudniejszy i zarazem ciekawszy wariant trafienia do Doliny Łopienki, bo o niej cały czas mowa. W Dołżycy zaraz za starym mostem odchodzi  w lewo leśna droga, zamknięta dla ruchu, którą także można dojść pieszo do Łopienki. Zaprowadzi nas ona na bezimienną przełęcz o wysokości 748 m., między szczytami Łopiennika i Jamów, gdzie dołącza się na czerwono znakowany szlak bazowy. Kierując się tymi znaczkami gorsza już, bo rozjeżdżona przez leśników droga, w owym jesiennym czasie bardzo błotnista doprowadzi nas do studenckiej bazy namiotowej Łopienka. Miejsce to ukryte w szczerym lesie jest prawdziwą ucieczką od cywilizacji. Nie znajdziecie tu nic, co zbędne do wykonywanie prostych czynności i nie służących przeżyciu w spartańskich warunkach! Baza prowadzona jest przez studentów Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie zrzeszonych w Akademickim Klubie Turystycznym działającym przy tej uczelni. W okresie letnim baza oferuje 30 miejsc noclegowych w namiotach bazowych i 50 miejsc na polu namiotowym. Do dyspozycji turystów są namioty 10-osobowe, tzw. harcerki wyposażone w drewniane prycze, koce i materace piankowe. Na polu namiotowym istnieje możliwość rozbicia własnych namiotów. Do dyspozycji jest latryna, podobno najbardziej luksusowa, wody ciepłej brak. Sama latryna upiększona artystycznie, przez studentów prezentuje się ciekawie, a także umywalnia nad potokiem, z półeczkami na przybory toaletowe i zmyślnym doprowadzeniem wody do przysłowiowego „kraniku”. Całe otoczenie bazy zawiera elementy humorystyczne typowe dla braci studenckiej. Ale to trzeba zobaczyć na własne oczy, choć kilka fotek ciekawostek znajdziecie w mej galerii. Baza wyposażona jest też w obszerną wiatę, posiadającą część kuchenną z murowanym piecem. Nie jest prowadzona sprzedaż posiłków, jednak udostępniana jest nieodpłatnie kuchnia. Na terenie bazy znajduje się również wyznaczone miejsce na ognisko, a także boisko polowe do siatkówki. Trafiłem tam po sezonie i fantastyczne wrażenie zrobiła na mnie owa wiata z piecem, a na stryszku odkryłem także możliwość przenocowania. W trakcie mej wizyty obejścia pilnowała tylko śliczna kotka, która pielęgnowała właśnie młode na owym stryszku. To miejsce z dala od cywilizacji, bez prądu, bez zasięgu, niekomercyjne i relaksacyjne. Tylko góry, lasy i my…plecakowcy. Jeśli ognisko, gitara i górskie wędrówki to twoje klimaty powinieneś kiedyś tutaj zajrzeć! WIEŚ ŁOPIENKA  Przy bazie odnajdujemy ścieżkę przyrodniczo-dydaktyczną „dookoła Łopienki” , która zaprowadzi nas do centrum nieistniejącej wsi Łopienki. Ta założona w XVI wieku (około 1543 r.) przez rodzinę Balów wieś w latach 1946 i 1947 została całkowicie wysiedlona, a zabudowania z czasem zostały rozebrane. Jedynym zachowanym budynkiem jaki pozostał do dziś jest cerkiew greckokatolicka z 1757 roku, która od 1983 roku jest stopniowo remontowana. Łopienka była także jednym z najstarszych ośrodków górnictwa naftowego na świecie, rafineria oraz kopalnie ropy naftowej istniały tu przed rokiem 1884.  Wieś zasłynęła przede wszystkim jednak z tego, iż podobno ukazała się tu Matka Boska pod postacią ikony. Wkrótce po tym Łopienka stała się słynnym ośrodkiem kultu maryjnego. Ikonę umieszczono w kapliczce, a niedługo potem w drewnianej wówczas cerkwi pw. Świętej Paraskiewii. Obecna – murowana cerkiew – datowana jest na I połowę  XIX w. CERKIEW W ŁOPIENCE Miejsce to robi robi kolosalne wrażenie. Biały budynek  w otoczeniu nieskazitelnej natury, jakby piękna zwłaszcza jesienną porą przyroda chciała go uwypuklić, a zarazem chronić w swej nieprzebranej gęstwinie. Z boku stoi też stara drewniana, zrębowa dzwonnica i murowana kapliczka grobowa, gdzie turyści z boku zostawiają jedzenie dla kotka ze studenckiej bazy! Na to wygląda, że kotek, jak i baza mają swego stróża… Obecnie cerkiew posiada nowy, blaszany dach, okna z witrażami oraz nowy, drewniany strop, jak i kamienną posadzkę. Wewnątrz cerkwi zobaczymy kopię cudownej ikony Matki Bożej, której oryginał wywieziono do kościoła w Polańczyku w obawie przed zniszczeniem. Z drugiej strony stoi wielka, drewniana figura „Chrystusa Bieszczadzkiego”, wspaniałe dzieło miejscowego artysty. Cerkiew jest otwarta dla zwiedzających, nie wyznaczono godzin otwarcia, jak zazwyczaj w innych obiektach – jest otwarta przez cały czas całorocznie. Przy wejściu leży księga pamiątkowa, do której może się wpisać każdy odwiedzający cerkiew, na miejscu istnieje również możliwość zakupu cegiełek na dalszy remont obiektu. Chętni mogą nawet przepisać ręcznie kawałek Ewangelii, według pomysłu przepisania jej ręcznie, każda strona przez innego pielgrzyma. Do tradycji Łopienki należy odbywający się co roku w pierwszą niedzielę października odpust. Odprawiane jest wtedy nabożeństwo ekumeniczne przedstawicieli kościoła rzymsko-katolickiego i wschodniego. Ne tę uroczystość każdorazowo przybywają okoliczni duchowni, przewodnicy PTTK z grupami, harcerze, rzesze turystów indywidualnych oraz mieszkańcy z okolicznych wiosek. DOLINA ŁOPIENKI Przy cerkwi można się zatrzymać i odpocząć, w spokoju chłonąć niezwykły klimat tego miejsca. Odnajdziemy tu niesamowite połączenie górskiego piękna z twardą, powojenną historią Bieszczad i trochę cudownej duchowości. Wypoczynek umożliwiają ławeczki i stoły w cieniu starych drzew, które pamiętają przewrotne dzieje tego miejsca. Dziesięć minut drogi od cerkwi znajduje się źródełko, słynące jako uzdrawiające, jego dostępność w dużej mierze zależy jednak od aktualnego poziomu wód gruntowych. Jak wspomniałem dojechać tu możemy samochodem, na sam mały parking przy cerkwi. Choć droga do Łopienki jest dostępna dla zmotoryzowanych, warto jednak ten kawałek przejść pieszo, w otoczeniu starego lasu. Przy głównej szosie powstał nowy parking, który jest bezpłatny. W roku 2013 w miejscu dawnej karczmy (przy drodze do Łopienki) powstała stylowa wiata turystyczna kryta gontem. Wędrując tam warto również rzucić okiem na bobrowe rozlewiska, które znajdują się przy trasie. Łopienka to po prostu najsłynniejsze miejsce kultu maryjnego w Bieszczadach, a obecność w tej dolinie wydaje mi się niemal obowiązkowa dla każdego wytrawnego  turysty. Lepiej trafić tu późno niż wcale, jak  w moim przypadku…  Kiedyś przybywali tu pątnicy z odległych zakątków Galicji, Węgier, Rusi – Łemkowie, Bojkowie, Pogórzanie, Słowacy i Węgrzy na słynne odpusty. Dzisiaj my możemy poczuć się takimi pielgrzymami. To jedyna murowana cerkiew w całych Bieszczadach Zachodnich. Zresztą cała Dolina Łopienki sama w sobie jest warta zobaczenia. Dla ułatwienia zwiedzania na terenie Łopienki wyznakowano ścieżkę przyrodniczo-kulturową „Dolina Łopienki”. Charakterystyczne miejsca znajdujące się na jej trasie to właśnie cerkiew, łąki z widokiem na tarasy dawnych pól, las z buczyną karpacką w reglu dolnym, opisana studencka baza namiotowa oraz ciekawy wąwóz, wodospad na potoku i retorty do wypalania węgla drzewnego. Ścieżka oznakowana jest kolorem niebieskim. Naprawdę warto przespacerować się na wyżej położone polany skąd rozciągają się wspaniałe panoramy samej doliny, a także na doskonale widoczne przy dobrej pogodzie pasmo Połoniny Wetlińskiej. Wyraźnie też widać stąd niemal geometryczne tarasy dawnych pól oraz stare drogi polne i kapliczki. Wszystko to składa się na swoisty klimat, niecodzienną i niepowtarzalną atmosferę tej jednej z najpiękniejszych bieszczadzkich dolin. Tak, tak to prawda… a wciąż tak mało znanej! Dolina po dawnej wsi Łopienka oraz znajdująca się tu cerkiew, to dla wielu miejsce niemal kultowe, cudowne, kraina mająca swój „klimat” i urok, a tym samym niepowtarzalna. Inni postrzegają ją zapewne tylko jako kolejną, podobną do innych dolinkę, jakich w Bieszczadach wiele. Ocenę pozostawiam Wam drodzy czytelnicy, a tych, którzy tam jeszcze nie dotarli, gorąco do tego zachęcam. Stąd już niedaleko jest na pobliski szczyt Korbani, z nową wieżą widokową, ale o mej wędrówce na tę górę przeczytacie już w kolejnej opowieści… Na koniec zapraszam do krótkiej fotorelacji z wizyty w tym ukrytym, pasjonującym sercu Bieszczad. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

Prawie zimowo na Kasprowy Wierch i dalej przez Goryczkowe Czuby

marcogor o gorach

Prawie zimowo na Kasprowy Wierch i dalej przez Goryczkowe Czuby

Grudzień to miesiąc niezbyt zachęcający do górskich wędrówek. Dookoła szaro, buro, wszyscy czekają na piękną zimę. Ja ze swoją grupą miejscowych górołazów przygotowaliśmy się do nowego sezonu zimowego poprzez zakupy sprzętu na zimę i postanowiliśmy wypróbować go korzystając z nieco lepszej aury. Zaplanowałem na ten pierwszy prawie zimowy wypad, no bo zima tylko wysoko w Tatrach, łatwą trasę dla bezpiecznej nauki chodzenia w rakach dla nowicjuszy. Za cel obraliśmy sobie wyjście z Kuźnic na Kasprowy Wierch poprzez Myślenickie Turnie. A dalej graniczną granią przez Goryczkowe Czuby i Suchy Wierch Kondracki, aż do zejścia Doliną Kondratową z powrotem do auta. Plan udało się wykonać w stu procentach, mimo pewnych perturbacji ze sprzętem, gdyż jak się okazało w trakcie wycieczki to moje raki odmówiły współpracy. Ale jakoś udało się mi bezpiecznie zejść na dół. Wyprawa ta uświadomiła mi jak ważny w wysokich górach jest sprawny sprzęt do turystyki zimowej. Moje raki się rozpadły nagle i niespodziewanie, przez co przy schodzeniu po lodzie nabawiłem się niegroźnej na szczęście kontuzji. Nie wyobrażam sobie jednak, co by się stało, gdyby awaria sprzętu wydarzyła się np.na Rysach. Dało mi to dużo do myślenia, o bezpieczeństwie zimowych wypraw bez pewnego sprzętu z wyższej półki. panorama od Świnicy po Krywań widziana z Kasprowego Wierchu Nasza wspaniała, bo aż dziesięcioosobowa ekipa wyruszyła na wycieczkę już o 5 rano, żeby o ósmej rozpocząć marsz w stronę Kuźnic i potem Myślenickich Turni. Kuźnice to  dzielnica Zakopanego, położona w dolnej partii Doliny Bystrej na wysokości ok. 1010 m n.p.m. Znajduje się całkowicie na obszarze Tatr, pomiędzy zboczami Krokwi, Jaworzyńskich Czół, Boczania, Nieboraka i Nosala. Historia Kuźnic sięga XVIII wieku, gdy w Dolinie Jaworzynce, zwanej wówczas Jaworzynką Łuszczkową, odkryto złoża rudy żelaza. Na terenie dzisiejszych Kuźnic magazynowano ją, a następnie Drogą Żelazną (obecna Droga pod Reglami) transportowano do huty w Dolinie Kościeliskiej, gdzie była przetapiana. Później huta powstała na miejscu, ale na szczęście to już przeszłość. W 1936 w Kuźnicach powstała dolna stacja kolei linowej na Kasprowy Wierch i od tego czasu są one często odwiedzane przez turystów. Kuźnice stanowią jeden z najpopularniejszych punktów wyjścia dla wycieczek w wyższe partie Tatr Zachodnich i Wysokich. Znajduje się tu skrzyżowanie szlaków, ale wjazd samochodem do Kuźnic jest zabroniony. Auto najlepiej zostawić na ulicy B.Czecha pod skoczniami, blisko ronda Kuźnickiego ( obecnie rondo Jana Pawła II ). Sucha Czuba nad Myślenickimi Turniami Zielony szlak wyprowadził nas w niewiele ponad dwie godziny na szczyt Kasprowego Wierchu. Śniegu było tak niedużo, że nawet nie zakładaliśmy raków. Początkowo biegnie lasem, potem doprowadza do Myślenickich Turni i wkrótce wychodzi się ponad las, idąc dalej zboczami Doliny Goryczkowej, wśród malowniczych widoków na okolice i zasłane gruzami zbocza. Myślenickie Turnie to zbudowana ze skał osadowych czuba na północnym grzbiecie Kasprowego Wierchu, o wysokości 1354 m n.p.m. Na Myślenickich Turniach znajduje się stacja pośrednia kolei linowej z Kuźnic na Kasprowy Wierch, na której następuje przesiadka do innego wagonika górnego odcinka.  Widzimy stąd już Giewont, Kasprowy Wierch, Suchą Czubę i otoczenie Doliny Bystrej: Dolinę Goryczkową, a w dole polanę Kalatówki i Dolinę Kondratową oraz dolną i górną stację kolejki. Obok budynku znajduje się niewielka polanka z ławkami dla turystów. Na wapiennych skałkach przy polance w lecie możemy zobaczyć ciekawą roślinność tatrzańską. Myślenickie Turnie i wylot Doliny Bystrej w kierunku Nosala i Zakopanego, w oddali pasmo Gorców Dalsza droga w górę to już przyjemna widokowo trasa wznosząca się nad Doliną Goryczkową, która w zimie jest mekką dla narciarzy. Znajduje się tu bowiem jeden z najbardziej popularnych wyciągów narciarskich – Wyciąg Goryczkowy. Dolna stacja tego wyciągu znajduje się na Wyżniej Goryczkowej Równi, górna tuż pod szczytem Kasprowego Wierchu. Zima kiepska tego roku, więc my żadnych narciarzy nie uświadczyliśmy. Za to na szczycie Kasprowego zaroiło się od turystów, gdyż po listopadowym remoncie jeździła już kolejka na tą najpopularniejszą polską górę. W sezonie szczyt ten odwiedza do 4000 osób dziennie! Kasprowy Wierch o wysokości 1987 m., położony jest w grani głównej Tatr i znajduje się na granicy polsko-słowackiej. Szczyt góruje nad trzema dolinami walnymi: Doliną Bystrej i Doliną Suchej Wody Gąsienicowej po stronie polskiej oraz Doliną Cichą po stronie słowackiej. Jest zwornikiem dla 4 grani. Nazwa Kasprowy Wierch pochodzi od leżącej u podnóży szczytu Hali Kasprowej, a ta z kolei według podań ludowych od imienia lub przezwiska jej właściciela – górala Kaspra. górna stacja kolejki na Kasprowym Wierchu, w tle Żółta Turnia i Koszysta Tuż poniżej wydłużonego wierzchołka Kasprowego Wierchu, na wysokości 1959 m n.p.m. stoi budynek, w którym znajduje się bar, restauracja, kiosk, poczekalnia dla czekających na zjazd kolejką, przechowalnia nart, WC oraz zimowa stacja TOPR. Od budynku do Suchej Przełęczy prowadzi brukowany kamieniem spacerowy chodnik o długości ok. 200 m. Obecnie do świąt restauracja jest w stanie remontu. Z ciekawostek dodam, że w rejonie szczytu botanicy znaleźli stanowiska kilku bardzo rzadkich roślin, które w Polsce występują tylko w Tatrach i to w niewielu  miejscach: mietlica alpejska, sit trójłuskowy i wiechlina tatrzańska.  W roku 1938 zbudowano tu Wysokogórskie Obserwatorium Meteorologiczne Kasprowy Wierch.  Od 1945 r. jest to najwyżej położony budynek w Polsce, obecnie Obserwatorium Meteorologiczne IMGW. Kroniki Polskich Kolei Linowych odnotowują tu wizyty prezydentów: Ignacego Mościckiego (1936 r.), Lecha Wałęsy (1992 r.), Aleksandra Kwaśniewskiego (1996 r.) i Lecha Kaczyńskiego (2008 r.) oraz byłego prezydenta na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego (kilka razy, ostatni raz w 2003 r.). 6 czerwca 1997 r. Kasprowy Wierch odwiedził papież Jan Paweł II; jego wizytę upamiętnia tablica na górnej stacji kolejki linowej. Kasprowy Wierch jest także powszechnie znanym ośrodkiem narciarskim. W pobliże szczytu wyjeżdżają 3 kolejki linowe. grań Goryczkowych i Czerwone Wierchy widziane z Kasprowego Po bardzo długim oglądaniu cudownych tego dnia panoram, nie tylko na tatrzańskie szczyty, ale także na Gorce, Pieniny, Beskid Żywiecki i Sądecki oraz Pasmo Gubałowskie ruszyliśmy całą grupą dalej czerwonym szlakiem w kierunku Goryczkowych Czub. Ten bardzo ciekawy odcinek naszej trasy prowadził przez tzw. obszar wyspy krystalicznej Goryczkowej. Znajdujące się w wapiennej części Tatr szczyty zbudowane bowiem są z granitów.  Od strony południowej jednakże w okolicy połowy stoków w dół zaczynają się skały wapienne. Zbiegający na północ grzbiet poniżej szczytu zarasta kosodrzewiną, południowe stoki są w większości porośnięte murawą, częściowo piarżysto-kamienne. Przechodząc szlakiem przez te ciekawe tereny trawersowaliśmy po kolei wierzchołki Pośredniego Wierchu Goryczkowego, dwuwierzchołkowej Goryczkowej Czuby, trzy turnie zwane grupą Suchych Czub Kondrackich oraz wreszcie wierzchołki Suchego Wierchu Kondrackiego. Przez te szczyty prowadzi naprawdę atrakcyjny nie tylko widokowo szlak turystyczny. Przejście wśród skał, turni, turniczek, krętą ścieżką, nieraz ponad rowem grzbietowym zawalonym rumowiskiem głazów i porośniętych niską murawą jest atrakcją samą w sobie .Omija ona jednak ich wierzchołki, prowadząc południowymi stokami po słowackiej stronie, dochodząc natomiast do samej grani przy przełęczach. na grzbiecie Goryczkowych Czub, z Czerwonymi Wierchami w tle Tak doszliśmy, nie śpiesząc się do Przełęczy pod Kopą Kondracką. Mieliśmy jeszcze dotrzeć przed zachodem słońca na Kopę Kondracką, ale stwierdziliśmy, że niskie chmury zepsują to widowisko na tyle, że zostaliśmy na przełęczy. Zachodzik niestety nie powalił nikogo na kolana, choć też było pięknie, gdy ostatnie promienie słońca oświetlały wybrane szczyty, na czele z Kasprowym Wierchem, gdzie byliśmy tak niedawno.  Po wszystkim zeszliśmy szybko w dół na Polanę Kondratową korzystając z ostatnich minut przed zmrokiem. Sprawnie zawędrowaliśmy do  schroniska PTTK na Hali Kondratowej. Tam w tej klimatycznej bacówce spędziliśmy ostatnie urocze chwile delektując się całą grupą dopiero co odbytą cudowną wycieczką. Najważniejsze było, że wszyscy w dobrych humorach i dobrym zdrowiu zeszli na dół. Długie minuty nasza wesoła gromadka integrowała się przy grzańcu i ciepłym piecu. Jest to najmniejsze schronisko polskich Tatr , dysponujące 20 miejscami w pokojach 6- i 8-osobowych. Schronisko prowadzi przechowalnię nart, gospodę i bufet. Do świąt jednak nie udziela noclegów z powodu remontu! zachód słońca nad Tatrami Zachodnimi widziany z Przełęczy pod Kopą kondracką 26 kwietnia 1953 schronisko zostało zniszczone przez kamienną lawinę, która zeszła ze stoków Długiego Giewontu. Głaz o masie 30 ton wbił się w narożnik jadalni, dwa inne zatrzymały się kilka metrów od budynku. Olbrzymie skały możemy oglądać do dziś w pobliżu schroniska. Natomiast 23 sierpnia 2009 r. odbyła się uroczystość nadania schronisku imienia Władysława Krygowskiego, znawcy polskich Karpat. W schronisku umieszczono tablice z cytatami z jego książek oraz jego rzeźbiony drewniany portret dłuta Franciszka Palki z Nowego Sącza. Uwielbiam jego myśli o górach i nieraz cytuję na swoim blogu. Hala Kondratowa to miejsce magiczne, wie o tym każdy, kto był tutaj choć raz!  W sierpniu 1948 r. Tadeusz Zwoliński, polski kartograf, autor przewodników pisał tak o Hali Kondratowej: „Hala Kondratowa… Ileż wspomnień wiąże się dla nas, taterników i narciarzy, z tym uroczym zakątkiem tatrzańskim, drzemiącym w upalne dni lata w promieniach słońca, w usypiającym podźwięku i „turlikaniu” dzwonków owczych i krowich. Jest i była to od lat niepamiętnych brama wypadowa rozlicznych szlaków turystycznych – na Giewont, w Czerwone Wierchy, w puste, dalekie doliny Tatr Zachodnich… Tu stawiało pierwsze swe kroki przed 40 laty – narciarstwo polskie, ogarniające dziś żywiołowym ruchem całe młode nasze pokolenie… Dlatego też Hala Kondratowa miła jest sercu każdego miłośnika Tatr – zarówno pamiętającego ją od lat dziecinnych Zakopianina – jak i przybysza ze stron dolinnych.” nasza wesoła ekipa Gorlickiej Grupy Górskiej na Przełęczy pod Kopą Po cudownych, wspólnie spędzonych chwilach pozostało nam tylko bezpiecznie zejść ciemną nocą dolną częścią Doliny Kondratowej do Kuźnic. Wszyscy mieli czołówki, więc nie było to trudne, choć szlak był bardzo zalodzony do Polany Kalatówki. Wszyscy cali i zdrowi doszliśmy w końcu przed godziną 18 na parking do samochodów. Pozostał nam tylko powrót do domów. Na koniec chciałem podziękować całej naszej wspaniałej ekipie za super wypad i wesołe towarzystwo w czasie wspólnej wędrówki. Oby takich więcej, w tak licznej gromadce. Nasza Gorlicka Grupa Górska dzięki Wam rośnie w siłę i pierwszy raz pokazaliśmy się z naszą nową grupową flagą… Jak zawsze zapraszam do obejrzenia fotogalerii z wycieczki. Tu przeczytacie o mej jesiennej eskapadzie przez uroczą Dolinę Kondratową, a tutaj o lutowej  przebieżce. A opis graficzny wyprawy znajdziecie jak zawsze tutaj. Nadmienię tylko, że przeszliśmy 17,5 km, robiąc ponad 1300 m. przewyższenia. Z górskim pozdrowieniem Marcogor 

marcogor o gorach

Przez pasmo Otrytu do Chaty Socjologa i na Trohaniec

OTRYT Otryt  to pasmo górskie w Bieszczadach Zachodnich, albo według innych kartografów w Górach Sanocko-Turczańskich. Położone jest  na północ od doliny Sanu; jego najwyższym szczytem jest Trohaniec (939 m n.p.m.). Otryt to długi, prosty grzbiet o długości ok. 18 km, porośnięty lasami jodłowo-bukowymi, przez co brak na nim ciekawszych punktów widokowych. Realizując projekt Korony Gór Polski odwiedziłem to pasmo, co opisałem tutaj, żeby zdobyć najwyższy szczyt i poznać niezwykłe miejsce – Chatę Socjologa. Jak się okazało wędrówka tymi górami ma swój urok z powodu wyjątkowej ciszy, można powiedzieć, że to oaza spokoju. Turystów spotkamy jedynie w większej liczbie w pobliżu Chaty Socjologa, będącej centrum turystycznym tego regionu. Jako, że nie miałem zbyt dużo czasu wycieczkę rozpocząłem we wsi Dwernik, gdzie swój początek bierze ścieżka przyrodniczo – historyczna Dwernik-Otryt-Chmiel. CHATA SOCJOLOGA To najszybszy sposób na dojście do głównej grani pasma, zajmuje niecałą godzinkę. I już możemy przekroczyć magiczną granicę Otryckiej Republiki Wolnej Myśli. To swoisty fenomen wyzwolonych od cywilizacji turystów, którzy tu stworzyli swoją oazę wolnego świata i oderwania od dnia codziennego. Sam byłem tutaj po raz pierwszy i zauroczyło mnie to miejsce. Chata Socjologa, bo o niej mowa, to studencka, drewniana chata wzniesiona na szczycie pasma Otryt, w miejscu przedwojennego przysiółka wsi Chmiel o nazwie Otryt Górny. Powstała w 1973 z inicjatywy Henryka Kliszko z Instytutu Socjologii UW oraz Stanisława N. Wasilewskiego z Sekcji Turystyki Pieszej warszawskiego TKKF. Zbudowało ją środowisko studenckie skupione głównie wokół instytutu socjologii UW – stąd pochodzi nazwa chaty.  Z przyczyn ideowych w chacie nie ma prądu, bieżącej wody, gazu, daleko jest do najbliższych zabudowań wiejskich, sklepu czy poczty (1 – 2 godziny drogi). W pobliżu chaty znajdują się dwa źródełka, legendarna toaleta pełna artystycznej twórczości bywalców, szopa z drewnem na opał, a w pobliżu także widokowa polana z miejscem na ognisko. Poniżej zaś mamy do dyspozycji zadaszoną wiatę z grillem. Za noclegi chatkowy pobiera skromne datki, a każdy może wykonać drobne prace dla dobra wspólnego. Wystrój wnętrza również robi duże wrażenie, na czele z samowystarczalną kuchnią pełną garnków i przyborów kuchennych, salonem z niepowtarzalną pokojową huśtawką i podręcznym zestawem instrumentów muzycznych. Nie brakuje też bogatej biblioteczki, kominka i oczywiście pamiątkowej księgi wejść. Na pięterku znajdują się wieloosobowe sale, z piętrowymi łóżkami lub same materace do spania. Każdy kto zabłądzi do tego niepowtarzalnego miejsca odejdzie zafascynowany niesamowitym klimatem. Tutaj czuje się góry i obcowanie z naturą oraz powrót do źródeł. W zimie 2003 Chata Socjologa spłonęła, pozostał tylko komin. W ciągu jednego roku ludzie z nią związani odbudowali ją własnymi środkami i z darowizn. Budowa drugiej chaty przeprowadzona została przez członków i sympatyków Stowarzyszenia Klub Otrycki. Od początku chata miała być i była miejscem prowadzenia swobodnych dyskusji naukowych, obozów studenckich, domem pracy twórczej oraz wymiany poglądów.  Nieprzerwanie organizowane są w niej obozy artystyczne i naukowe m.in. Warsztaty Inicjacyjne organizowane przez Instytut Socjologii Uniwersytetu w Białymstoku, majowe happeningi w stylu Pomarańczowej Alternatywy, koncerty piosenek i ballad wędrownych, pokazy filmowe, a także warsztaty szamańskie. Sam spotkałem tam ciekawych ludzi z różnych stron Polski. Zdziwiłem się nawet, że mimo późnej jesieni wciąż ta chata przyciąga pełno turystów, ale teraz już wiem dlaczego. Po dłuższym pobycie tutaj ruszyłem wreszcie grzbietem Otrytu w stronę Trohańca, najwyższej kulminacji całego pasma. TROHANIEC Dojście tam to kwestia niecałej godzinki drogi.  Położony jest na wschodnim krańcu Otrytu, jego stoki są całkowicie zalesione, ale po niedawnych huraganach, między wiatrołomami można zobaczyć ciekawe widoczki.  Na wierzchołek nie prowadzą znakowane szlaki turystyczne, aczkolwiek z przebiegającego nieopodal szlaku zielonego z Lutowisk do Chaty Socjologa można dotrzeć na szczyt znakowaną ścieżką przyrodniczą.Tuż przed szczytem napotkamy krzyż – mogiłę węgierskich żołnierzy, a na samym wierzchołku kamienny słup. Ze szczytu w dół zszedłem stokówką, a potem droga leśna zmieniła się w bitą, gruntową drogę, która doprowadziła mnie z powrotem na mały parking na granicy Dwernika. Miejsce to, gdzie rozpoczyna się szlak do chaty zmieści kilka samochodów. Warto choć raz zajrzeć w te rejony, bo Bieszczady to nie tylko połoniny. To właśnie tu unikniecie tłoku i gwaru, który dotarł już w te najdziksze kiedyś góry. Zapraszam do galerii zdjęć, które może choć trochę oddadzą klimat tych odludnych miejsc. Dziękuję też Mariuszowi za wspólne pokonywanie niezłego błotka. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

marcogor o gorach

„Morskie Oko – przyroda i człowiek” – pozycja godna polecenia

Właśnie wpadł mi w ostatnim czasie w ręce wspaniały album  – książka Wydawnictwa Tatrzańskiego Parku Narodowego pt. ” Morskie Oko – przyroda i człowiek”. Książka pod redakcją Adama Choińskiego i Joanny Pociask-Karteczki dedykowana jest Józefowi Nyce na dziewięćdziesiąte urodziny. Minęło ponad pół wieku, gdy ten genialny znawca Tatr napisał pierwszą publikację na ten temat. Nowe dzieło to ponad pięćset stron fascynującego tekstu o tym rejonie Tatr, pełnego ciekawostek, historii i rzetelnej wiedzy, ubarwionego dziesiątkami wspaniałych fotografii. Ciężko będzie oderwać się od tego albumu każdemu miłośnikowi gór. Tak fascynująca jest ta prawie epopeja o najbardziej znanych zakątkach Tatr, które rocznie odwiedza kilka milionów turystów. Każdy zakochany w Tatrach pasjonat powinien mieć ją w swojej biblioteczce i wracać do niej nieraz. Ja właśnie tak robię, bo trudno na raz wchłonąć całą wiedzę zawartą na kartach tej książki! Morskie Oko to według ” The Wall Street Journal” jedno z pięciu najpiękniejszych jezior świata. Jezioro, jak i cała dolina położone w głębi wysokich gór najpierw przyciągały górników poszukujących w tatrzańskich skałach złota i żył kruszcowych. Później pojawili się tutaj malarze, poeci i turyści oraz naukowcy. Jezioro i jego otoczenie należy do jednego z najwcześniej poznanych rejonów Tatr. Stało się atrakcyjnym tematem nie tylko dla różnorodnych specjalistów, ale nade wszystko dla turystów, którzy pokochali to miejsce i uważają je za pełne magii. „Morskie Oko – przyroda i człowiek” to książka ukazująca współczesny stan wiedzy przyrodniczej i humanistycznej o Morskim Oku. Jej wydanie zbiega się z jubileuszem dziewięćdziesiątych urodzin Józefa Nyki, jak już wspomniałem najznakomitszego znawcy Tatr i ich spraw. Chyba każdy z nas posiada, bądź korzystał z jego nieocenionych przewodników o Tatrach. Moja cała wczesna wiedza była zaczerpnięta właśnie z jego tekstów. Nowa książka gromadzi prace specjalistów zajmujących się Morskim Okiem i jego otoczeniem. Dzięki poszczególnym rozdziałom możemy prześledzić losy jeziora od najdawniejszych czasów po dziś dzień. Pozycja ta opisuje między innymi najstarsze dzieje poznania Morskiego Oka, genezę i przebieg sporu o jezioro, czasy od zdobycia Mnicha do ukształtowania się nowoczesnego taternictwa, historię schroniska, turystyki i wypadków w tym rejonie oraz jego znaczenie jako inspiracji dla wielu poetów i malarzy XIX- i XX-wiecznych. „Morskie Oko – przyroda i człowiek”  to niezwykły album przedstawiający jezioro jako miejsce przenikania się przyrody i ludzkiej działalności, a co za tym idzie natury i kultury, nauki i mistyki, zachwytu i grozy, wreszcie jako pole fascynacji i niekiedy niebezpiecznej przyjaźni człowieka z przyrodą gór. Fragmentami książka zachwyca swoim tekstem, przesłaniem i zwykłymi ciekawostkami jak poniższy kawałek: ” Świat podwodny Morskiego Oka znany jest głównie z legend i podań, wedle których jest ono połączone z Morzem Bałtyckim i skrywa na dnie wielkie skarby, takie jak na przykład szkatułka z perłami weneckiego kupca i kociołek ze zbójeckimi dukatami pilnowany przez tajemniczego Króla Złotych Węży. Wedle przekazów, na jego dnie znajduje się też popiersie cesarza Franciszka Józefa zrzucone  z Rysów przez taterników. „ Morskie Oko było i jest miejscem najchętniej odwiedzanym przez turystów w Tatrach. Dla zdobywców Tatr było tajemnicą, którą starali się osaczyć i wyjaśnić, dla artystów przedmiotem inspiracji. To pierwsza kompleksowa publikacja na temat Morskiego Oka, łącząca nauki humanistyczne z przyrodniczymi, pokazująca relację człowieka z przyrodą. Na książkę składają się 33 artykuły specjalistów na temat przyrody Morskiego Oka, taternictwa, malarstwa, historii schroniska, turystyki, literackich dziejów jeziora, funkcjonowania Morskiego Oka w literaturze przewodnikowej. Gorąco polecam, ja spędzę z nią zapewne całą zimę, zanim wszystko wchłonę. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

Narty w Szwajcarii: Grächen

wszedobylscy

Narty w Szwajcarii: Grächen

Przed nami sezon szusowania na deskach, więc polecamy kilka ciekawych miejsc na zimowe szaleństwo. Zaczynamy od małej szwajcarskiej wioski Grächen – to dobre miejsce na naukę jazdy na nartach czy rodzinne wakacje. Grächen to niewielka szwajcarska wieś położona w kantonie Valais w Alpach Berneńskich. Poza sezonem zimowym mieszka tu niecałe 1500 osób, ale w szczycie sezonu wioska tętni życiem, na zimowe szaleństwo wybierają się tutaj głównie mieszkańcy Szwajcarii. Grächen położone jest ponad 1600 metrów n.p.m, najłatwiej dostać się tutaj samochodem. Sezon narciarski w Grächen trwa zazwyczaj od połowy grudnia do połowy kwietnia. Ośrodek  należy raczej do mniejszych, w sumie oferuje 40 km tras: 9 km łatwych (niebieskich), 30 km o średniej trudności (czerwonych) oraz 2 km trudnych (czarnych). Do dyspozycji są trzy rodzaje wyciągów: kolejka kabinowa zabiera nas z wioski Grächen na wysokość 2214 metrów, skąd wyżej na wybrane stoki wjedziemy orczykiem lub kolejką krzesełkową. Ośrodek można polecić osobom, które rozpoczynają swoją przygodę ze sportami zimowymi lub dopiero doskonalą swoje umiejętności. Wytrawni narciarze raczej szybko się tutaj znudzą. Warunki do jazdy są bardzo dobre, trasy są dobrze przygotowane i odpowiednio naśnieżone, a przy tym nie jest tłoczno, nie tracimy tu czasu w kolejkach do wyciągów. Aktualny cennik karnetów (ceny w CHF): Na miejscu działa szkółka, gdzie możemy wynająć instruktora do nauki jazdy. Dla dzieci przygotowany został specjalny plac zabaw do nauki jazdy na nartach. Na górze znajdują się również bary i restauracje, gdzie możemy odpocząć. Dodatkowo możemy potrenować na biegówkach, dostępny jest tor saneczkowy, a dla miłośników górskich wycieczek – 38 km szlak wędrowny. Wypożyczalnia sprzętu narciarskiego znajduje się w Grächen przy stacji kolejki kabinowej. Darmowy autobus zabierze narciarzy spod wyciągu do pobliskich wiosek: St. Niklaus, Gasenried i Niedergrächen. W samym Grächen znajduje się kilka restauracji, supermarket oraz sklepy z odzieżą i pamiątkami. W okolicy znajdziemy kilka przytulnych restauracji serwujących pyszne dania kuchni szwajcarskiej: rösti czy fondue. Baza noclegowa jest nie jest bardzo bogata, do wyboru mamy kilka hoteli i pensjonatów (przyjaznych rodzinom z dziećmi), warto jednak rozejrzeć się i poszukać domu do wynajęcia. Jeśli znudzimy się jeżdżeniem w Grächen, to na narty możemy wybrać się do innych, popularniejszych szwajcarskich ośrodków: Zermatt (ok. 25 km) czy Saas-Fee (ok. 33 km).   Przeczytaj równieżŚwiąteczny klimat ZurychuAspö, szwedzka wyspa archipelagu KarlskronyPiesza wędrówka na PreikestolenPołudniowa Walia w 2 dni Post Narty w Szwajcarii: Grächen pojawił się poraz pierwszy w Wszędobylscy.

marcogor o gorach

Marzenia realizowane na wariata w książce „Alpy na wariata. Na początku były ferraty.”

Niedawno przeczytałem bardzo ciekawą i optymistyczną książkę. O grupce młodych ludzi, którzy postanowili spełniać swoje marzenia. I udowodnili, że jak się bardzo czegoś pragnie to wcale nie jest takie trudne. Po prostu wystarczy zacząć działać i robić swoje. A potem jeden z uczestników zdecydował, aby opisać swoją historię i determinację w dążeniu do zamierzonego celu. Jego opowieść jest bardzo humorystyczna, lekka i przyjemnie się ja czyta. Dla mnie wytrawnego górołaza opisane przygody świadczą o całkowitej ignorancji i braku doświadczenia. Ale może tak właśnie trzeba, żeby realizować swój plan i nie odkładać go ciągle na nieokreśloną przyszłość? Książka ” Alpy na wariata” napisana  przez Dariusza Kujawskiego jest taką lekturą motywującą, skłaniającą również czytelnika do działania. Może być impulsem, żeby samemu zacząć od zaraz wypełniać swoje marzenia. Gorąco zachęcam do sięgnięcia po tę pozycję. Wydaną przez wydawnictwo ” FLOSART” „Alpy na wariata” to książka – przynęta. Na tych, którzy ciągle na przyszłość odkładają realizację swoich marzeń. Przekładają na później zamianę wizji w  czyny, uciszają drzemiące w nich emocje i pasje. Jej bohaterowie potrafią bowiem bez oporów wsiąść w samochód i pędzić przed siebie tysiące kilometrów, by zdobyć upragniony szczyt. Książka zawiera cztery opowieści o górach, wędrówce wśród skał oraz męskiej przyjaźni. Tu nie ma hoteli, a zamiast tego noclegi co najwyżej w namiocie, chociaż częściej w samochodzie lub pod gołym niebem. Książka pokazuje, że w dzisiejszych czasach można jechać w nieznane, nawet w centrum Europy. ” W nieznane” znaczy po prostu na oślep wybierając kierunek, nie do końca wiedząc, gdzie droga poprowadzi. Jej bohaterowie, gdy tylko mogą, ruszają w góry, by dać się ponieść swojemu szaleństwu. Ich ambicja nie opada wraz z upływem potu i zmęczeniem ciała. Nie ustępują, mimo porażek i błędów. Siła gór kontra siła grupy śmiałków – to esencja czterech wypraw bohaterów książki. Przyznaje, że ich postawa jest mi bardzo bliska, więc śmiało polecam jako lekturę na długie wieczory. Z górskim pozdrowieniem Marcogor 

Zimowy krajobraz. Chatka Górzystów w Górach Izerskich

wszedobylscy

Zimowy krajobraz. Chatka Górzystów w Górach Izerskich

Góry najbardziej kocham zimą – uwielbiam widok ośnieżonych drzew i biały krajobraz. I jest takie jedno miejsce, ukryte przed cywilizacją, gdzie zima w górach jest najpiękniejsza. Samochód zostawiamy przy stacji Jakuszyce. Stąd do Chatki Górzystów czeka nas niemal 10-kilometrowy spacer z przystankiem w schronisku Orle. Po drodze mijają na miłośnicy biegówek – z ciężkimi plecakami nie ryzykujemy i idziemy na piechotę. O czym warto pamiętać, wybierając się tym szlakiem? Żeby zabrać ze sobą czołówkę, zimą tak szybko robi się ciemno. Wystarczy w jednym miejscu zboczyć nieco z zasypanej ścieżki, a możemy niechcący skąpać się w lodowatym strumieniu. Po dwugodzinnej wędrówce w niemal całkowitych ciemnościach docieramy do Chatki Górzystów. Kiedyś znajdowała się tutaj wieś Groß-Iser, a budynek schroniska pełnił rolę szkoły. Większość wsi została całkowicie zniszczona w latach powojennych – do dziś przetrwała tylko chata i drewutnia. Co czyni to schronisko wyjątkowym? Jesteśmy tutaj z dala od cywilizacji. Dosłownie. Jak okiem sięgnąć, nie widać żadnych innych budynków, tylko góry i lasy. Nie znajdziemy tu luksusów. Wręcz przeciwnie – nie ma prądu, prysznica i ogrzewania. W pokojach jest tak ciepło, jak nagrzejemy sobie sami w kominku w jadalni. Zasięg telefonów komórkowych w porywach dochodzi do jednej kreski. Poranna toaleta to szybkie mycie w umywalce w letniej wodzie. Jeśli chcemy naładować jakiś sprzęt elektroniczny, to musimy poprosić o to gospodarzy. Ale za to panująca tu atmosfera i ludzie, którzy tutaj przyjeżdżają oddają z nawiązką za te drobne niedogodności. W schronisku działa jadalnia, w której gospodarze przygotują najbardziej fenomenalne palačinky w okolicy. Hala Izerska świetnie nadaje się na zimowe spacery czy doskonalenie umiejętności jazdy na biegówkach. Tylko kilka kilometrów dzieli nas od Czech. W okolicy Jakuszyc jest również kilka stoków narciarskich, gdzie można pozjeżdżać na nartach czy desce. Kilka minut jazdy samochodem dzieli nas również od Szklarskiej Poręby. Chatka Górzystów Hala Izerska 1 59-850 Świeradów-Zdrój Przeczytaj równieżŚwiąteczny klimat SalzburgaPierwsza podróż samolotem z dzieckiemNa tropie… norweskich kościołów klepkowychBergen, brama do fiordów Post Zimowy krajobraz. Chatka Górzystów w Górach Izerskich pojawił się poraz pierwszy w Wszędobylscy.