Wybrzeże Amalfi. Hotel Bonadies – 136 lat historii Ravello

ITALIA BY NATALIA

Wybrzeże Amalfi. Hotel Bonadies – 136 lat historii Ravello

10 najpopularniejszych leków dla turystów w Japonii

Gaijin w podróży

10 najpopularniejszych leków dla turystów w Japonii

Przyleciałeś do Japonii z drugiego końca świata i dopadł cie jet lag? A może po prostu ilość atrakcji do zobaczenia i szok kulturowy spowodował u ciebie nieustający ból głowy? Taka sytuacja jest jak najbardziej prawdopodobna :). Jeszcze kiedy dodatkowo nie zabierzemy ze sobą swoich tabletek przeciwbólowych, zwiedzanie miasta może zamienić się w poszukiwanie leku. W dodatku patrząc na opakowanie, nie wiemy czy jest to lek na zgagę, czy ból głowy. Aby ułatwić sprawę, przygotowałem zestawienie 10 uniwersalnych, japońskich leków na ból głowy i nie tylko. Warto zaznaczyć, że leków nie znajdziemy w zwykłych sklepach spożywczych. Trzeba wypatrywać aptek (wielki znaczek 薬), których na szczęście na japońskich ulicach nie brakuje. 1. Bufferin To typowy lek przeciwbólowy. Dobry nie tylko na ból głowy, czy stawów, ale i złagodzenie stanów gorączkowych. Do dyspozycji mamy Bufferin A na standardowy ból, Premium o zwiększonej sile, Luna na skurcze i inne bóle oraz Kaze EX na typowe bóle przeziębieniowe. 2. Eve To kolejny lek przeciwbólowy. Nie pozostawia on nieprzyjemnego smaku. Do dyspozycji mamy trzy rodzaje leku. Quick stworzony został do typowego bólu głowy, A to standardowy lek i A EX o wzmocnionym działaniu. 3. Pabulon Typowy lek na przeziębienie. Pomoże w walce z gorączką, kaszlem, bólem głowy, katarem. Dostępny jest w postaci małych, żółtych pigułek, albo w postaci sproszkowanej. 4. Ohta Isan To wybawca dla imprezowiczów. Lek działa na ból głowy po mocnej imprezie. Zdziała też cuda przy kwasach żołądkowych, wymiotach, skurczach żołądka. Ma intensywnie ziołowy smak i zapach. 5. Kinkan Jest to lek również niezwykle przydatny zwłaszcza wśród turystów. Może być stosowany na ukąszenia owadów, zwędzenia, bóle związane ze skręceniem i zwichnięciem. Najważniejsze jednak, że idealnie działa na ukąszenia komarów. 6. Kakkonto To również lek na przeziębienia, który walczy z typowymi jego objawami. Jedyną różnicą jest to, że jest on pochodzenia ziołowego, więc ma typowy smak i zapach. 7. Muhi Podobne działanie ma Muhi. Pomaga przy ukąszeniach, wysypkach, a nawet odmrożeniach skóry. Również idealny w walce z ukąszeniami komarów. Jest to maść w tubce, którą nakładamy bezpośrednio na miejsce dotknięte urazem. 8. Seirogan To niezbędnik każdego turysty, który lubi próbować egzotycznych, nieznanych nam potraw. Pomoże w biegunce, bólach brzucha, wymiotach, a do tego bólach zęba. Małe czarne tabletki są dość nieprzyjemne w smaku, więc z pewnością nie posmakują każdemu. 9. Lulu Attack EX Ma bardzo podobne działanie do leku opisanego powyżej. Również idealnie walczy z przeziębieniem. Leczy katar, kaszel, osłabia gorączkę, bóle stawów i mięśni. Dostępny jest w małych, łatwych do połknięcia tabletkach. 10. Loxonin S To silny lek stosowany nie tylko na bóle głowy, ale i skurcze, bóle zęba, gardła, stawów, nerwobóle, bóle mięśni, ucha, bóle przy zwichnięciach, czy złamaniach. Jest on zdecydowanie silniejszy od dwóch poprzednich, dlatego osoby z wrażliwym żołądkiem powinny uważać. Lek ten jest też dość drogi. Przed zażyciem japońskich leków… Pamiętaj przed użyciem leków zapoznaj się koniecznie z treścią ulotki dołączonej do opakowania bądź skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż każdy lek niewłaściwie stosowany zagraża Twojemu życiu lub zdrowiu! Artykuł 10 najpopularniejszych leków dla turystów w Japonii pochodzi z serwisu Gaijin w Podróży.

lumpiata w drodze

272. Włochy bez napinki, czyli Liguria 2016. Praktykalia.

W wersji krótkiej napisałabym, że odpoczęliśmy. W wersji dłuższej musiałabym zacząć opisywać swoje przedziwne sny oraz ciszę, która nas otaczała przez tydzień, co mogłoby być nieznośne dla czytelnika, bo wszak istnieje specjalne piekło dla tych, którzy opowiadają swoje sny. Wersję wizualną mieliście na facebooku i na instagramie. A zatem będzie konkretnie i na temat, czyli praktykalia naszego

Co warto zobaczyć w Bydgoszczy? [Podróżnicze ABC]

SISTERS92

Co warto zobaczyć w Bydgoszczy? [Podróżnicze ABC]

Muzeum Techniki i Komunikacji w Szczecinie

SISTERS92

Muzeum Techniki i Komunikacji w Szczecinie

MotoGP Austerlitz 2016    Starcie trzech potęg

Moto-Voyager

MotoGP Austerlitz 2016 Starcie trzech potęg

MotoGP Austerlitz 2016 Starcie trzech potęg Co roku z wielką niecierpliwością czekam na sierpień i cykliczne zawody z cyklu MotoGP w Brnie. Jest to zawsze wielkie święto, niezależnie czy świeci słońce czy pada deszcz. Tak też było i tego roku. Tradycyjnie zamawiam nocleg w zabytkowej Willi Austerlitz w Slavkovie u Brna. Stąd już tylko 30 km na Masarykovy Okruh czyli tor wyścigowy na którym odbywają się zawody. W piątek naszą aktywność ograniczamy do kupna biletów i kolacji. Bilety kupuję od polskiego „konika” czyli czuję się jak u siebie w domu Ciągle przewyższamy Czechów w tej dziedzinie. Szkoda że tylko w tej Tak czy tak bilety są tańsze niż w kasie więc zaoszczędzone pieniądze postanawiam wydać w browarze w Slavkovie. Niestety ten pomysł kończy się tragicznie. Zamówiłem żeberka ale nie przewidziałem że będzie to 0,5 kg czystego mięsa. Zjadam je z trudem i, wyprzedzając fakty, następny posiłek będę w stanie zjeść dopiero za dwa dni Nadchodzi sobota. Zabawa zaczyna się na poważnie. Kwalifikacje zadecydują o kolejności na polach startowych w jutrzejszym wyścigu. Wdziewamy wraz z żoną wdzianka z numerem 46 i ruszamy na tor kibicować Rossiemu. Pogoda piękna. Świeci słońce czyli warunki wymarzone dla Lorenzo. I tak to wygląda przez dłuższy czas. Lorenzo jak przystało na rekordzistę toru prowadzi od początku kwalifikacji. Dopiero na ostatnim okrążeniu najlepszy czas wykręca Marquez i zajmuje pole position. Valentino jest szósty ale specjalnie się tym nie martwimy. Jutro ma mocno padać więc pozycja startowa nie ogrywa wielkiego znaczenia. Co innego jak jest sucho. W ubiegłym roku Lorenzo prowadził od początku do końca wyścigu i było nudno :-(. Piękną pogodę wykorzystujemy na wylegiwanie się na kocyku wśród innych kibiców VR46. Ja dodatkowo korzystam z super warunków żeby zrobić kilka dobrych, mam nadzieję, ujęć. Przy okazji spaceru na kawę spotykam Zibiego z BMW Gazda Group. To niesamowite bo spotkać tu kogoś w kilkudziesięciotysięcznym tłumie to jak znaleźć igłę w stogu siana. Odbieram to jako znak. Tylko czego ? Czyżbym miał dalej jeździć BMW ? Hmmm…??? Kwalifikacje kończą około 16-tej. Jest czas żeby zapoznać się z dziejami Europy sprzed 200 lat. W końcu to tutaj odbyła się jedna z najważniejszych bitew w dziejach Europy i świata. Znana jako Bitwa pod Austerlitz lub Bitwa Trzech Cesarzy. To tutaj Napoleon odniósł jedno ze swoich najbardziej błyskotliwych zwycięstw pokonując koalicję Cesarza Franciszka I i Cara Aleksandra I, która to koalicja dysponowała przewagą 20 000  żołnierzy. Jedziemy więc do Mogiły Pokoju która stoi na wzgórzu niedaleko wioski Prace. To bój o to wzgórze miał decydujące znaczenie. I tutaj właśnie postanowiono uczcić to wydarzenie budując pomnik w postaci mogiły mającej upamiętnić ponad 20 000 żołnierzy których ciała pozostały na placu boju. Wzgórze miało strategiczne znaczenie. Z jego szczytu rozpościerał się doskonały widok na cały teatr walki. Postanawiamy zwiedzić muzeum które jest obok mogiły. Jesteśmy zaskoczeni poziomem multimedialnej prezentacji. Najpierw wstępne naświetlenie tła historycznego a później relacja z batalii. Na mnie jednak największe wrażenie robi ostatni etap czyli rozmowa tocząca się między Napoleonem a Cesarzem Franciszkiem. Jest ona przedstawiona w bardzo luźnej formie. Odbyła się w budynku pobliskiej poczty. Udział brał tylko Napoleon i Cesarz. Carowi Aleksandrowi porażka była nie w smak więc dał dyla. Kiedy zdaję sobie sprawę że właśnie tak to mogło wyglądać to aż ciarki przechodzą. Otóż panowie rozmawiają sobie jak dobrzy koledzy. Targują się o warunki rozejmu i pokoju. Napoleon narzuca twarde warunki, Franciszek próbuje się targować mówiąc „stary daj spokój, chyba chcesz mnie oskubać” Tymczasem na polu leży kilkadziesiąt tysięcy trupów i rannych a za chwilę następne tysiące umrą od pomoru wywołanego rozkładającymi się ciałami. Ale dla nich to tylko koszt ich „zabawy” Rozmowa jest tak interesująca że nawet moja żona słucha jej w wielkim skupieniu. Później zbliżając się do trzech cesarzy uruchamia alarm. Na szczęście udaje nam się zbiec. Jedziemy prosto na pocztę która w takim samym stanie jak dwieście lat temu pozostaje do dziś. Trudno zrezygnować z możliwości żeby poczuć duch miejsca gdzie panowie wiedli swoją dysputę. Długo jeszcze te emocje siedzą we mnie. Szkoda że historia nie jest naszym najlepszym nauczycielem i ciągle popełniamy te same błędy. I mała to pociecha że na inny sposób Sobotę poświęciliśmy na bitwę trzech cesarzy a niedziela to już będzie bitwa trzech motocyklowych gigantów. Tylko kto będzie ten trzeci ? Rossi na pewno, wierzę w to. Z pewnością Marquez. Normalnie tym trzecim byłby Lorenzo. Ale od samego rana leje jak z cebra. Lorenzo nie umie jeździć po mokrym więc odpada z wyliczanki. Może Ducati ?? Zobaczymy Przedzieramy się w deszczu i potwornych korkach na tor. Dobrze że jesteśmy na motocyklu. Możemy lawirować między stojącymi w korku samochodami. Docieramy z małym opóźnieniem. Zdążamy na Moto 3. W pierwszej kolejności dokonujemy zakupu przeciwdeszczowych peleryn. Przez najbliższe godziny będą niezbędne. Powiedzenie że wygodnie się rozsiadamy byłoby chyba w tym momencie sporym nadużyciem Jednak siedzimy w świetnym miejscu na zakręcie. Wypatrzyliśmy sobie je już wczoraj i nawet ciągle padający deszcz nie psuje nam humoru Szybko mija pierwszy wyścig Moto 3. zaraz po nim przestaje padać i rusza to na co wszyscy czekają czyli… …wielki wyścig o Grand Prix Czeskiej Republiki w Brnie. Dawno nie widziałem tak ciekawego wyścigu w którym tyle by się działo. Na początku prowadzi Marquez, później dwa Dukaty. Rossi spada z 6-tej na 13-tą pozycję ale ja wierzę że on naprawdę wie co robi. Marquez też spada na 6-tą. nie wiadomo jak to się zakończy. Gdzieś w połowie wyścigu sytuacja zaczyna przybierać ciekawy obrót. Najpierw wypada Dovizioso – awaria. Ianone też odpada powoli z czoła stawki. Rossi idzie cały czas w górę. Tego się spodziewałem. Ale sensacyjnie jedzie Crutchlow. W końcu osiąga pierwszą pozycję i nie oddaje jej do końca. Sensacja !!! Rossi wyprzedza wszystkich z Marquezem włącznie ale Crutschlowe’a nie daje rady. Za dobre tempo. Ale to i tak dobry wynik. Marquez też w końcu odżywa i kończy na trzeciej pozycji. To była wspaniała batalia. Prawie tak jak ta sprzed 200-tu lat z zachowaniem wszelkich proporcji Szczęśliwi opuszczamy tor. Wrócimy tu za rok jak zawsze z nadzieją że wygra Valentino Rossi. Jeżeli zrobi to po raz dziewiąty będzie to historyczny wyczyn i trzeba przy tym być. Dlatego obowiązkowo sierpień to dla mnie miesiąc wielkiego święta jakim jest MotoGP w Brnie                                        

Granice są w naszych głowach

Ale piękny świat

Granice są w naszych głowach

POSZLI-POJECHALI

Okolice Madrytu – Toledo w jeden dzień

Toledo – perełka Kastylii La Mancha, jedno z najchętniej odwiedzanych miast w tej części Hiszpanii, wywołujące zachwyt już za zakrętem drogi, malowniczym widokiem dachów. Znajduje się na liście UNESCO, będąc właściwie jednym wielkim muzeum pod gołym niebem. Mieści na swojej dość niewielkiej powierzchni architektoniczno-historyczną mieszankę trzech kultur. Uprzedzając Artykuł Okolice Madrytu – Toledo w jeden dzień pochodzi z serwisu Poszli-Pojechali.

Tuscan hot thermal springs – SPA for everyone

ITALIA BY NATALIA

Tuscan hot thermal springs – SPA for everyone

Tuscany is associated with picturesque hills, rows of cypresses, charming villages, delicious cuisine and fine wine. Few people know, that after an exhausting sightseeing can indulge themself in blissful laziness in one of four hot springs available to all for free. Source: Italia by Natalia

RUSZ W PODRÓŻ

O tym jak to w Yellowstone spotkałam niedźwiedzia

„Niedźwiedź! Przy stole jest niedźwiedź!” Biegnąć, a po chwili wskakując do samochodu moich kempingowych sąsiadów, nie miałam nawet czasu przeprocesować implikacji tego co właśnie usłyszałam. Bo po pierwsze jak już spotkamy niedźwiedzia to nie należy uciekać. Bo niedźwiedź w naturze ma gonienie za tym co ucieka. Po drugie samochód to najprawdopodobniej kiepskie miejsce na ucieczkę, […] Zobacz również: Parki Nardowe USA: Kanion Antylopy USA Roadtrip, czyli samochodem przez cztery stany USA Parki Narodowe USA [DUŻY FORMAT ZDJĘĆ]

POJECHANA

Spacer po Stone Town

Po ponad 3 latach mieszkania i podróżowania po Azji, trudno mi się było odnaleźć na ulicach Stone Town. Z jednego prostego powodu: nikt się tu do mnie nie uśmiechał. Zdjęcia na lokalnym bazarze można było robić tylko pod warunkiem zakupu czegoś ze stoiska, na pytanie o pozwolenie na sportretowanie Tanzańczycy reagowali oburzeniem, a przypadkowy przechodzień, który wszedł mi w kadr gdy fotografowałam miasto, pokazał mi do obiektywu środkowy palec. W ogóle na Zanzbiarze, poza obsługą hotelu i beachboysami oferującymi naszyjniki z kolorowych paciorków, swoje towarzystwo i… seks, nie uśmiechał się do mnie praktycznie nikt. Prawdopodobnie gdybym przyjechała tu po dłuższym pobycie w Polsce (gdzie ludzie patrzą na mnie jak na wariatkę, gdy się do nich uśmiecham w windzie czy w metrze, zamiast zwyczajowo wlepić wzrok w podłogę), to by mnie to nie raziło, ale przyleciałam tu prosto z ultra serdecznej Kerali, gdzie przechodnie sami mnie zaczepiali prosząc by zrobić im zdjęcie, więc było dziwnie. Nie pozwoliłam sobie jednak zepsuć przyjemności spacerowania po tym iście magicznym kolonijnym miasteczku, w którym zdaje się słyszeć jak wysłużone mury (wpisane na Listę światowego dziedzictwa UNESCO) szepcą historie- również te niechlubne, o niewolniczej przeszłości. Słuchałam więc, lecz nie uszami, a sercem i spacerowałam z aparatem w ręku coraz to węższymi uliczkami Stone Town. Oto, co przyniosłam z tego spaceru: Na Zanzibarze gościłam dzięki uprzejmości linii lotniczych Qatar Airways i ekskluzywnego biura podróży Africa Line. Podoba Ci się? Daj lajka, podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy. Nie chcesz przegapić żadnego wpisu? Kliknij TU i zapisz się do newslettera! Post Spacer po Stone Town pojawił się poraz pierwszy w Pojechana.

Park miejski Różanka w Szczecinie

SISTERS92

Park miejski Różanka w Szczecinie

Fuerteventura, cz. 3

Tu i Tam

Fuerteventura, cz. 3

One Day in Szentendre in Pictures

Picking the Pictures

One Day in Szentendre in Pictures

I'm not the biggest fan of Budapest, and when I happened to be there on an exceptionally hot Saturday, my desire to leave the city as soon as possible has won over my internal urban explorer. I had a few day trip ideas, but I just went for the easiest one after all. In my defense, I traveled all night to get to Hungary from Armenia. So, I went to Szentendre and it was perfect. Well, a riverside town that used to be an art colony must be perfect. And it has a huge Open Air Museum that gives a visitor a perfect insight into rural Hungarian architecture. Also, it is really easily accessible from Budapest by both river and rails. Long story short, just go there while in Budapest.

Nohotel w Szczecinie

SISTERS92

Nohotel w Szczecinie

KOŁEM SIĘ TOCZY

Biwakowe rewolucje. Czyli co jeść pod namiotem?

Ludzie zaczynający przygodę z podróżami często zadają mi pytanie – co jeść w podróży? Co gotować na kuchence, aby było szybko, tanio, smacznie i przede wszystkim kalorycznie? Dziś przyjrzę się mojemu biwakowemu gotowaniu. Przedstawię kilka moich porad i propozycje posiłków przygotowanych na kuchence. A czym Ty się żywisz w podróży? Oczywistością jest, że każdy licealista lub student zaczynający The post Biwakowe rewolucje. Czyli co jeść pod namiotem? appeared first on Kołem Się Toczy.

PEWNEGO RAZU W CHILE

Jesienny spacer po plaży Pelluhuin

Nowe wideo zagościło na naszym kanale YouTube!. Nie ma co opisywać to trzeba zobaczyć

Bastei – z widokiem na Saksońską Szwajcarię

SZWEDACZ

Bastei – z widokiem na Saksońską Szwajcarię

TROPIMY PRZYGODY

Uważaj, on się nie zatrzyma! 7 grzechów głównych kierowców w Ekwadorze

Podróże – czy to krótkie czy długie mają to do siebie, że obok rzeczy pięknych, którymi będziemy się później chwalić są i te, które nas irytują, denerwują lub doprowadzają do szewskiej pasji. Ludzie obierają dwie taktyki – wielu przechwala się tylko tymi fajnymi momentami, aby podkreślić, jak udany był ich urlop. Druga grupa, w tym my, opowiadać będzie i o tych gorszych momentach. Bo tak trzeba. Bo tak czujemy. Bo tak. Dziś historia o tym, jak serce nie raz stawało nam w gardle. Historia o kierowcach w Ekwadorze, na przykładzie najbardziej transparentnym – kierowców w Quito. 1. Przejście dla pieszych […] Artykuł Uważaj, on się nie zatrzyma! 7 grzechów głównych kierowców w Ekwadorze pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

Mozambik

RAINBOW TRACK

Mozambik

                „Dzisiaj już nigdzie nie pojedziecie”, słyszymy od policjanta. „Przejazd przez te tereny możliwy jest tylko w konwoju, z eskortą wojska”, dodaje. „Bądźcie tutaj jutro o 6 rano”.Właściciel wynajmowanego przez nas pokoju pokazuje zdjęcia sprzed kilkunastu dni. Policjant nie przesadza, na tych terenach przelewano niedawno krew. Polityczne potyczki pozbawiły życia wielu niewinnych ludzi. Fotografie pokazują spalone ludzkie  zwłoki, wraki samochodów i ostrzelane domy. „Teraz trwają negocjacje, ataki ustały tydzień temu… Nie ma się czym martwić, nic wam nie grozi”, słyszymy. Dzień wcześniej przekraczamy pierwszy etap zagrożonych terenów. „Konwój rusza w południe”, oznajmia pan wojskowy. Mamy jeszcze trzy godziny. „Poczekamy tutaj”, mówię. Około południa dostajemy nakaz wyjazdu. „A gdzie konwój?”, pytamy. „Zaraz ruszają, dogonią was po drodze, możecie jechać”. Konwój nigdy nas nie dogonił, mijaliśmy spalone i ostrzelane domy, mknęliśmy ile sił w kołach. Droga była pusta, nikt nią nie przejeżdżał. Czy miałam stracha? Tak, malutkiego.                 Kilkanaście ostatnich dni spędzamy na motorze. Podróżowanie naszym małym jednośladem zajmuje dwa razy więcej czasu niż samochodem. W dziesięć dni mamy pokonać ponad dwa i pół tysiąca kilometrów, nie ma więc czasu na dzień przerwy. Pod koniec dnia bolą nas tyłki. Dni mijają szybko, zmieniają się tylko przydrożne bary, napotkani ludzie, pokoje, łóżka, łazienki.  Mozambik jest wielki, a data zakończenia wizy bliska.                 Pemba, na północy kraju, stała się naszą przystanią przez dwa tygodnie lipca. Nawet za cenę gnania przez Mozambik, by zdążyć przed wygaśnięciem wizy, nie chcieliśmy opuścić ani jednego dnia z zaproszenia w „Village of Joy” (tłum. Wioska Radości). Setki dzieciaków, które mają tu swój dom. Setki studentów szkoły misyjnej, z kilkudziesięciu krajów świata. Setki Mozambijczyków uczęszczających do szkoły biblijnej. Setki dzieciaków z biednych rodzin, dokarmianych tutaj każdego dnia, oraz tysiące uczęszczające do tutejszej szkoły. Ponadto kilkudziesięciu misjonarzy z całego świata i my wraz z setką innych odwiedzających. Oto wioska radości, radości nie tylko z nazwy, ale z odczuwalnej tutaj atmosfery radości, pokoju i miłości. To jakby kawałek nieba na ziemi. Nie mówię o luksusach czy znanym nam bogactwie. Mówię o Bożej chwale, spoczywającej w tym miejscu. Czymś niewytłumaczalnym, nienamacalnym, a jednak odczuwanym gdzieś w środku, głęboko w sercu. Iris Global Ministry to organizacja, która z Heidi Baker na czele, misjonarką mieszkającą od wielu lat w Afryce, pomaga najbardziej potrzebującym, w różnych  zakątkach całego świata. Swoją postawą pokazują Bożą miłość. Zatrzymują się, by pomóc jednostkom. Głoszą Ewangelię w odległych wioskach mozambickiego buszu. Tym pominiętym, zapomnianym, gdzieś daleko poza cywilizacją niosą dobrą nowinę, miłość, pomoc, cuda i znaki. Głusi odzyskują słuch, ślepi odzyskują wzrok, choroby ustają… Czy to tylko biblijne opowieści, nieaktualne w nowoczesnym świecie nauki? Nie, to realia mozambickich wiosek, do których dociera Iris. W jednej z nich rozbijamy swój obóz. Jest nas spora gromadka. Następne dwie noce spędzimy w namiotach. Nie ma tu wody ani prądu, a za toaletę służy dziura wykopana w ziemi. Do tego akurat zdążyliśmy się już przyzwyczaić.  Dzielimy się na grupy i idziemy do różnych domów, by modlić się za chorych, nieść miłość, dobre słowo i wsparcie.                 „Jest tutaj głuchy człowiek, nie słyszy od urodzenia”, mówi Michał. „Wspaniale, przyprowadź go”, odpowiada, jak zawsze pogodna i pełna miłości, Heidi. Dotyka jego języka, dotyka jego uszu. Jedyne, co słyszę to wypowiadane przez nią imię – Jezus. Tego jeszcze nie widziałam. Nie mija nawet minuta, a nasz nowy znajomy pokazuje, że słyszy. Michał  szepcze jego imię, ale on nie reaguje. „Nic dziwnego, on go jeszcze nigdy nie słyszał”, mówię. Heidi przykłada jego palce do swojej szyi i wypowiada proste słowa. Drgania krtani pomogą mu nauczyć się pierwszych w jego życiu dźwięków. Stefan, bo tak go nazwaliśmy – jego imię było zbyt trudne, a skoro i tak nigdy go nie słyszał, to pewnie  nie zrobi mu to wielkiej różnicy – powtarza proste słowa. Nie są jeszcze idealne, ale tak jak dziecko powoli uczy się mówić, tak samo Stefan potrzebuje czasu. Odprowadzamy go do jego chatki. Mijamy mieszkańców i uczymy Stefana tutejszego powitania. Na widok sąsiadek z jego ust pada „Salama”. Sąsiadki w pisk. Zbiera się tłum, żona Stefana w szoku. Mieszkańcy widzą, że Stefan reaguje na dźwięki. Potrzebują chwili, by zrozumieć co się stało. Nagle zaczynają tańczyć, podskakiwać, krzyczeć i śpiewać z radości. Dla takiej chwili warto było przyjechać tu na pace ciężarówki i spać w maleńkim namiocie z brakiem dostępu do wody. Dla takiej chwili warto było porzucić wygodę.  Dla takiej chwili warto było wyruszyć w drogę… choćby w najdalsze zakątki Afryki.                „Może chcielibyście podzielić się waszą historią na moich poniedziałkowych zajęciach ze studentami?”, pyta Heidi. „Jasne, że tak”. „Jasne, jasne, ale mówić przed tłumem to nie jest najprostsze zadanie, przynajmniej dla mnie”, myślę sobie. Ku mojemu zaskoczeniu Heidi zaprasza nas na scenę już w niedzielę, podczas nabożeństwa z dużo większą niż przypuszczałam ilością zebranych ludzi. „Coś jest nie tak”, myślę… Nie ma żadnej tremy… Wybieram starannie cenne dla mnie historie, Heidi tłumaczy na portugalski, pastor na język lokalny, Michał kończy modlitwą. „Pobłogosławmy ich finansowo”, mówi Heidi. „Mozambik nie jest biedny, zróbmy to jako akt wiary, że Bóg zaopatruje.” Siadamy na podłodze, na moich kolanach leży chustka, a na niej pojawiają się coraz większe ilości pieniędzy. Czasami zamiast pieniędzy ktoś daje nam doładowanie do telefonu, czasami naszyjnik. Każdy daje co może, co ma. Jedna pani przytula nas mocno i modli się za nas. „Nie mam nic, co mogę wam teraz dać”, mówi. Łzy leją się z jej oczu, ja ryczę razem z nią. Jej serce jest tak dobre. Swoją postawą daje nam dużo więcej, niż są warte każde pieniądze. Ktoś podchodzi i dziękuje za zachęcenie. Ktoś inny błogosławi naszą dalsza drogę. Jest dużo wzruszenia i radości. Cała sytuacja jest wyjątkowa i piękna.                 Po południu grupa misjonarzy zaprasza nas do restauracji nad oceanem. Do jednej z tych, do których sami nigdy byśmy nie poszli. Tego samego dnia  Heidi zaprasza nas do siebie na kolację. Dużo pięknych ludzi, dużo roześmianych dzieciaków. Dzień jakich mało, dzień pełen wrażeń.                 Pemba na długo pozostanie w naszym sercu. Wyjeżdżamy z niej bogatsi nie tylko finansowo, ale przede wszystkim duchowo. Wyjeżdżamy, zachowując w pamięci nowo poznane twarze, długie wieczory niekończących się opowieści, góry śmiechu, wspólne posiłki, rozgrywki karciane nocą, wzruszenia i łzy pożegnania. Niektóre przyjaźnie przetrwają, o innych nie zapomnimy.Pozdrawiamy Was, kochani i do usłyszenia.(korekta: Katarzyna Wolska)Psiak przybłędaStacja paliwMAPUTO - STOLICA MOZAMBIKU - I PRZEDMIEŚCIAPEMBA - IRIS MINISTRY (zdjęcia wykonane przez różne osoby)Podczas programu dokarmiania dzieciaków z okolicyRazem z HeidiProgram dokarmianiaPodczas odwiedzin u wdów z okolicyKącik artystycznyRazem z mamkami plotę naszyjniki

Krynica Morska. Wakacje nad morzem

OOPS!SIDEDOWN

Krynica Morska. Wakacje nad morzem

Park Miniatur w Rąblowie

SISTERS92

Park Miniatur w Rąblowie

BANITA

Saksonia. Noclegi, czyli gdzie spać?

Czy w Saksonii można znaleźć tani nocleg? Oczywiście! Miłośnicy taniego podróżowania na pewno coś znajdą. Saksonia ma bogatą bazę noclegową.  Każdy turysta znajdzie tu dla siebie odpowiedni nocleg. Począwszy od licznych kempingów, przez hostele, kwatery prywatne i pensjonaty po dobre hotele. Najlepiej planować podróż z wyprzedzeniem, jednak nawet na ostatnią chwilę nie powinniście mieć problemu ze znalezieniem noclegu. Namiot i campingi Wielu „plecakowiczów” i rowerzystów […] The post Saksonia. Noclegi, czyli gdzie spać? appeared first on B *Anita.

BANITA

Niemcy na rowerze: Saksonia. Internetowy przewodnik.

Saksonia: niemiecki region graniczący bezpośrednio z Polską ze stolicą w Dreźnie. Świetnie przygotowane szlaki rowerowe kuszą, aby poznać ten interesujący land. W Saksonii spędziłam kilka dni, przemierzając szlaki rowerowe, zwiedzając miasta i miasteczka.  Nie zabrakło też imponującej przyrody. W Saksonii znalazłam też kilka fotograficznych „rajów”.  Nocne Drezno, Kromlau, Park Mużakowski, Bastei. Już wiem, że jeszcze tam wrócę na plenery fotograficzne. W artykule znajdziesz garść praktyczny […] The post Niemcy na rowerze: Saksonia. Internetowy przewodnik. appeared first on B *Anita.

BANITA

Saksonia na rowerze -jak dojechać?

Saksonia leży tuż przy granicy z Polską. Dzięki temu łatwo można tu dotrzeć samochodem czy pociągiem lub nawet samolotem (choć oferta linii lotniczych nie jest zbyt zachęcająca). Rowerzyści mogą oczywiście zacząć swą przygodę po polskiej stronie. Każdy znajdzie dla siebie dogodny sposób na rozpoczęcie przygody w Saksonii. Jak dojechać? Pociągiem Pociąg to chyba najwygodniejsza opcja dotarcia do Saksonii z rowerem (i nie tylko). […] The post Saksonia na rowerze -jak dojechać? appeared first on B *Anita.

BANITA

Saksonia. Szlaki rowerowe.

Saksonia, podobnie z resztą jak wiele innych regionów Niemiec, to raj dla rowerzystów. Gęsta sieć dobrze oznaczonych szlaków rowerowych zachęca do poznawania krainy z  poziomu siodełka rowerowego. Szlaki rowerowe w Saksonii to w znacznej mierze specjalnie przygotowane drogi rowerowe. Częściowo prowadzą też po mało uczęszczanych drogach. W większości przypadków są nieźle oznaczone, jednak dobrze mieć pod ręką mapę, aby poradzić sobie w razie zgubienia szlaku. Poniżej […] The post Saksonia. Szlaki rowerowe. appeared first on B *Anita.

Fizyk w podróży

Ludzie: osobiste spotkania z muzyką

Zamiast biletu na występ zabiera się ciasto: w końcu muzycy nie zapraszają na koncert, a na spotkanie. Nie nazywają się też zespołem, a wspólnotą samokształcenia. Nie używają nagłośnienia, nie szukają popularności za wszelką cenę. Grupa Yerbabuena mrówczą pracą rozpowszechnia muzykę regionu w osobistych relacjach z publicznością.Spotykają się na próbach dwa razy w tygodniu. Argimiro – cuatrista, lider grupy i muzyk z wykształcenia – ćwiczy z wokalistkami interpretacje poszczególnych utworów i doskonali techniki śpiewu. Dziewczyn jest blisko tuzin, ale na próbach zjawia się raptem jedna czy dwie: każda ma stos innych obowiązków. Zwłaszcza w ostatnim czasie zaostrzonego wenezuelskiego kryzysu trudno jest – między kolejką po olej a kolejką po ryż – znaleźć czas na śpiewanie. Z frekwencją jest znacznie lepiej w niedzielne popołudnia na otwartych spotkaniach z publicznością. Organizuje się je w domach kultury, na uczelniach, świetlicach osiedlowych, a nawet w prywatnych mieszkaniach, jeśli tylko zaproszeni zostaną sąsiedzi. Chodzi o to, by spędzić czas razem: z ludźmi i z piosenką. Widzowie schodzą powoli. O czternastej krużganki miejskiego domu kultury, przecznicę na północ od rynku w Meridze, kaleczy szuranie krzeseł. Popołudniowe słońce rozgrzewa kamienne płyty na patio, a stół powoli zapełnia się słodyczami i napojami. Artyści i słuchacze siadają w kole. Witają się starzy znajomi. Na serdeczne powitania nowi reagują niepewnym uśmiechem. Przy kilkunastoosobowej publiczności Yerbabuena rusza z występem.Każdą piosenkę poprzedza wstęp: gatunek muzyczny, pochodzenie, autor, interpretatorzy, na deser historie i anegdoty. Padają pytania, wybuchają śmiechy. Imponuje muzyczna erudycja Argimiro, ale bezpośredni, koleżeński, prosty przekaz nie daje szansy na kreowanie dystansu. Wokalistki śpiewają solo, w nielicznych przypadkach chórem. Interpretuje się w ogólności piosenkę latynoamerykańską od Meksyku po Argentynę. Wenezuelskie gatunki mają naturalnie przywilej pierwszeństwa: joropo, merengue, bambuco, aguinaldo, polo, calipso, galeron, golpe, tambor, gaita, tonada i inne. Każdy ze specyficznym rytmem, zestawem instrumentów i techniką gry. Sama tylko liczba stylów i odmian wywołuje szczery entuzjazm. Zwłaszcza, że nie chodzi o muzealne eksponaty, a o żywe gatunki muzyczne: praktykowane, słuchane i rozwijane. W aktywności grupy Yerbabuena nie chodzi więc o to, o co musiałoby chodzić podobnej inicjatywie w Polsce. Mam na myśli: można bezpiecznie stwierdzić, że u nas większości społeczeństwa oberek czy mazurek znane są tylko z nazwy. Polska wersja Yerbabueny musiałaby zacząć od przedszkola muzyki lokalnej. W ogóle miałaby problem z wykonywaniem niektórych gatunków, bo nie byłoby od kogo się ich nauczyć. W Wenezueli natomiast praktycznie każdy zna przynajmniej kilka kawałków joropo, a w Boże Narodzenie śpiewa gaity i aguinalda. Stan Sucre to merengue oriental i galeron, wyspa Margarita – polo, Andy – bambuco. Do dochodzi tego cała gama mikroregionalnych odmian, jak joropo tuyero w Valles del Tuy czy golpe larense w niewielkich górach północnego zachodu kraju. Powszechnie spotyka się zgodną opinię, że współczesna popularność muzyki regionalnej to w dużej mierze zasługa rządów Chaveza. Po pierwsze: w skutek ustawy radiofonicznej, nakazującej krajowym radiostacjom przeznaczyć co najmniej 50% muzycznego czasu antenowego na muzykę wenezuelską. Po drugie: Chavez (podobnie jak Rafael Correa w Ekwadorze czy Evo Morales w Boliwii) wplatał w polityczny dyskurs wątki otwarcie akceptujące cywilizacje prekolumbijskie i kulturę ludową. Pokazywał się na wizji w strojach tradycyjnych, śpiewał i tańczył joropo. Do tego z telewizyjnych reklam i billboardów promujących programy rządowe i państwowe przedsiębiorstwa zniknęli wyjątkowo niewenezuelscy biali aktorzy i blond modelki. Zastąpiły je rodzime twarze: czarne, śniade i żółtawe. Pozwoliło to społeczeństwu oswoić się z własną tradycją, pochodzeniem i kulturą. Dla wielu przestało być wreszcie powodem do wstydu bycie nie-białym, życie na wsi czy słuchanie lokalnego folkloru. (Podczas gdy u nas, mam wrażenie, „wieś” to w dalszym ciągu synonim obciachu, a Marcin Kydryński w swoich audycjach o muzyce świata, jeśli wspomina polski folklor, to tylko po to, żeby z niego zadrwić). (Morał z tego taki, że nawet jeśli ktoś kompletnie zniszczył gospodarkę narodową – patrz Chavez - to w dalszym ciągu nie znaczy, że wszystko co robił, było złe).Aktywność ludzi Yerbabueny wpisuje się w plan wzmocnienia lokalnej kultury i tożsamości, na przekór megawytwórniom muzycznym sprzedającym ten sam towar w dwustu krajach świata. I najwidoczniej to, co robią, jest jak najbardziej potrzebne i dobrze odbierane, bo mimo wysokiej częstotliwości występów, odbiorców nie brakuje. A i ci, którzy przychodzą regularnie, nie nudzą się. Program wiecznie się zmienia (tak konkretnie to zależy przede wszystkim od tego, które wokalistki zjawią się na występie), a do różnorodności gatunkowej dochodzą nowe interpretacje znanych klasyków i utwory autorstwa Argimiro. Po godzinie czy półtorej przychodzi wreszcie moment by zabrać się za przyniesione przez słuchaczy ciasta i napoje: niedzielne popołudnie dogasa w rozmowach.

Magia pachinko, czyli największy nałóg Japończyków

Gaijin w podróży

Magia pachinko, czyli największy nałóg Japończyków

Tajski epizod z dreszczykiem - Marek Lenarcik

MAGNES Z PODRÓŻY

Tajski epizod z dreszczykiem - Marek Lenarcik

Pocztówka z wakacji: Macedonia

BAŁKANY WEDŁUG RUDEJ

Pocztówka z wakacji: Macedonia