Zależna w podróży

Ubezpieczenia, KFC i o tym, jak pierwszy raz wyleciałam z Europy (sama)

Ratunku! Zostałam akwizytorką! -Dzień dobry, przepraszam że niepokoję w tak piękny poranek, ale widzę, że pakują państwo samochód. Zapewne wybieracie się na wyjazd. Mam nadzieję, że macie sprawdzone ubezpieczenie. Nie?! Ale jak to? Przecież to tak diabelnie nieodpowiedzialne! Proszę tylko posłuchać!… Tak! Od dzisiaj sprzedaję ubezpieczenia. Nie krzywcie się tak...

Couchsurfing w Iranie. O tym, jak ugoszczono nas iście po królewsku

WEEKENDOWI PODRÓŻNICY

Couchsurfing w Iranie. O tym, jak ugoszczono nas iście po królewsku

(adsbygoogle = window.adsbygoogle || []).push({}); W ciągu kilku godzin podróży z Jazd do Kerman Matsume przeobraziła się w „ciocię Shirin”, która pokazała nam, na czym polega tradycyjna irańska gościnność. I opowiedziała swoją historię. Prawdziwą i bez retuszy. Bo jeśli chcecie naprawdę poznać Iran, powinniście choć raz dać się zaprosić miejscowym do domu. No dobrze, ale jak się do tego zabrać i  o czym pamiętać? Wybierając się do Iranu musicie się przygotować na to, że każdego dnia przyjaźni Persowie będą wam składali szereg zaproszeń i propozycji np. ugoszczenia was u nich w domu czy przenocowania. Czy należy z nich korzystać? Odpowiedź wbrew pozorom nie jest oczywista. Bo z jednej strony Irańczycy, zwłaszcza młodzi, cholernie lgną do turystów, są bardzo ciekawi jacy jesteśmy, jak wygląda u nas życie, a nade wszystko są szczęśliwi, że mogą sobie podszlifować angielski. Ale to jedna strona medalu, bo z drugiej strony jest t'aroof, czyli starożytny kodeks etykiety i dobrych manier. Jego zasady dość dokładnie omówił choćby  Karol, więc ograniczmy się do jednej podstawowej: bezgranicznej uprzejmości (zwłaszcza wobec obcokrajowców), która przejawia się pewnego rodzaju grą pozorów. W praktyce wygląda to tak, że gdy Irańczyk oferuje nam np. nocleg to wcale nie musi to oznaczać, że chce, żebyśmy u niego nocowali. Oferuje jednak przede wszystkim dlatego, że tak wypada, tak głosi t'aroof. A w odpowiedzi wypada, żebyśmy odmówili. I tak kilka razy – podobno (miejscowi potwierdzają), gdy Irańczyk proponuje nam coś tylko z grzeczności, pyta nas jedynie 3 razy. A gdy po tej krótkiej szermierce słownej wciąż nie rezygnuje to znaczy, że naprawdę robi to szczerze i z dobroci serca. Wtedy możemy zacząć się zastanawiać nad propozycją, choć niesie to ze sobą cały szereg kolejnych t'aroofowych dylematów, np. czy zapłacić, jak się odwdzięczyć etc. Generalnie nocowanie turystów w irańskich domach nie jest niczym niezwykłym, a couchsurfing z wspomnianych wyżej powodów jest w tym kraju cholernie popularny. W internecie bez trudu znajdziecie dziesiątki anonsów, jeśli więc nie macie oporów, to warto spróbować. To jest oczywiście kwestia poznania nowych ludzi i kultury, ale też – nie oszukujmy się – naszych finansów. Bo zakładając, że przeciętnie za dwójkę w średniej klasie irańskim hotelu zapłacimy jakieś 30 dolarów, to w sumie koszty noclegów będą stanowiły ok. połowy waszego 14-dniowego wyjazdowego budżetu. To co? Nocować? My raczej „kałczowi” nie jesteśmy, choć tym razem poważnie rozważaliśmy tę opcję. Powód był prozaiczny: są problemy ze znalezieniem rozsądnego (tzn. za rozsądną cenę) noclegu na irańskiej ziemi jeszcze w Polsce, w internecie. A na kałczu oferta goni ofertę. , Ale to też ma swoje minusy: bo wiadomo, spanie u kogoś nieznanego jednak bywa krępujące, a my na dokładkę jesteśmy z Helką, która jest urocza, ale miewa humory. A lokalizacje też są różne – naprawdę fajne ogłoszenia w Teheranie były oddalone od centrum miasta o dobre 30-40 minut drogi wiecznie zatłoczonym transportem publicznym. No i wiadomo jak to jest na tym serwisie – w przypadku większości ofert opcja „z dzieckiem” raczej nie jest odznaczona. A jednak choć nie chcieliśmy, wylądowaliśmy na nocleg w prawdziwym irańskim domu. Było to tak: jechaliśmy autobusem z Jazd (polecamy ogromnie! Klimaty jak w „Assasin's Creed” – już wkrótce napiszemy) do Kerman, który miał być naszym nocnym przystankiem przed dalszą drogą w stronę Bam. Noclegu oczywiście nie mieliśmy, ale plan był taki jak zawsze – otworzyć „Lonely Planet”, znaleźć taksówkę (dworce w Iranie znajdują się zazwyczaj na przedmieściach lub chociaż z dala od centrum) i dać się dowieźć tam, gdzie rekomendują mądrzejsi od nas. W autobusie (żadna nowość) szybko staliśmy się lokalną atrakcją numer 1: starsze panie pokazywały nas sobie palcami, kobiety bezcermonialnie przechodziły koło nas po kilka razy, a jakiś starszy pan wcisnął Helce paczkę ciastek i bezskutecznie próbował nawiązać z nami kontakt. Na szczęście naprzeciwko nas siedziała Massume – studentka zarządzania z Kerman i jak się miało okazać za chwilę – absolutnie sympatyczna dziewczyna. Tak naprawdę połączyła nas Helka, która (też żadna nowość) zauroczyła naszą rozmówczynię i to z wzajemnością. Nie minęła nawet godzina drogi, gdy Helka zaczęła do Shirin mówić „ciocia”, a po kolejnym kwadransie już siedziała u niej na kolanach i domagała się rysunków. No to ciocia Shirin rysowała mamę, tatę, ajatollaha, kotka, pieska, meczet i wszystko inne, co tylko Helka sobie wymyśliła. A Massume (po persku jej imię oznaczało coś w stylu „dar od Boga”) stała się dla nas „Shirin” (po persku „cukierek”). Jak od razu powiedziała, tylko dobrzy znajomi mogą do niej tak mówić, więc kopnął na zaszczyt, i to bez ironii. To była dłuuuga trasa – jeśli mnie pamięć nie myli, przynajmniej 6 godzin. Mniej więcej w połowie drogi Shirin zaczęła nas przekonywać, żebyśmy u niej przenocowali. Że to będzie dla niej zaszczyt, że to żadna kurtuazja i że musimy. Oczywiście, zaczęliśmy odmawiać (i to więcej niż 3 razy), ona zaczęła nas przekonywać i tak trwało to dobre kilka minut. W końcu przekonał nas jakiś niezbyt wyględny dżentelment z dwoma zębami na przedzie, który przyszedł do nas i zaczął coś świstać po persku. O co chodzi? Shirin szybko nam przetłumaczyła, że pan też nas zapraszał do siebie za nocleg, że to będzie dla niego zaszczyt i w ogóle żaden problem. I znów próbowaliśmy odmówić, choć z powodu bariery językowej wydawało się to znacznie trudniejsze. Na szczęście z opresji uratowała nas Shirin. – Powiedziałam panu, że już nocujecie u mnie, więc kto pierwszy tego jego – i się uśmiechnęła, co paradoksalnie nie jest zbyt często spotykane u przygodnie poznanych Iranek. Cóż było robić? W tej sytuacji nie mieliśmy wyjścia i zgodziliśmy się. I to był początek przyspieszonego kursu irańskiej gościnności, przy której wysiada nawet tradycyjna polska gościnność. No bo tak: na dworcu w Kerman bierzemy taksówkę. Jedziemy, po chwilę zatrzymujemy się pod sklepem. – O, to pójdę z tobą… – Siedź! – ordynuje krótko Shirin i wchodzi do sklepu. 5 minut później wraca z dwiema ciężkimi torbami. Jedziemy dalej i w końcu dojeżdżamy do jej mieszkania. Zawczasu wyciągam pieniądze, ale gdy próbuję je podać taksówkarzowi, w odpowiedzi widzę tylko jej wyciągnięty palec wskazujący w pozycji „nu nu nu”. Wychodzimy z taksówki – Shirin od razu dopada do plecaka Izy, ale tę bitwę wygrywam, broniąc ostatniego bastionu dżentelmeństwa i jednak, cholera jasna, patriarchatu! W końcu jesteśmy w Iranie – tu rządzą mężczyźni i jak będę chciał nosić 3 plecaki i 2 wielkie torby zakupów jednocześnie, to będę je nosić, bo mam na to ochotę. O! W mieszkaniu Shirin z miejsca przeprasza nas za to, że jest ono tak małe. Rozglądamy się po gigantycznym salonie i zastanawiamy się, o co chodzi? – Shirin, ile ty masz tu metrów kwadratowych? – Niecałe sto – odpowiada lekko speszona. Przeciętny salon w studenckim irańskim mieszkanie ma mniej więcej rozmiary boiska przy Camp Nou Szybko się okazuje, że jak na Iran mieszkanie faktycznie nie jest duże, ale tylko dlatego, że tradycyjnie Irańczycy mieszkają w domach po kilka pokoleń – od babci przez rodziców po wnuczki, a czasem i prawnuczki. Akurat u Shirin ścisk był mniejszy – mieszkała tylko z dwoma kuzynami, których akurat nie było i którzy strasznie żałowali, że ominęła ich taka okazja. Shirin od razu proponuje, że zrobi nam coś małego do jedzenia. – To my pomożemy… – zaczynam, ale znów widzę to łagodne spojrzenie, którego nie powstydziłby się ajatollah Chomeini. Szybko okazuje się, że patriarchat patriarchatem, ale w kuchni to się lepiej Irance nie wpierdzielaj do garów. Tu powstało coś niesamowitego, co zobaczycie za chwilę… Zaczynamy rozmawiać i Shirin opowiada nam swoją historię. I o tym, jak się żyje w Iranie. Na większość naszych pytań o codzienne życie zaczyna odpowiedź, że „kiedyś było dużo gorzej…”. Weźmy na przykład randkowanie. Dzisiaj nikogo już nie dziwi, że dziewczyna z chłopakiem np. na uczelni trzymają się za ręce. Oczywiście, zero obściskiwania, ale to już i tak dużo. A kiedyś? Kiedyś, gdy dziewczyna spodobała się chłopakowi, ten musiał najpierw iść porozmawiać z rodzicami swojej potencjalnej wybranki i wyprosić zgodę na krótkie spotkanie z dziewczyną, np. spacer. Nawet jeśli rodzice wyrażali zgodę, to o prywatności można było zapomnieć. Przy każdym spotkaniu z chłopakiem dziewczynie musiał towarzyszyć „przyzwoitek” – najczęśćiej starszy brat dziewczyny czuwający nad tym, aby nie uchybiono jej czci i w ogóle, żeby nie było za miło. Delikatny luz przychodzi dopiero po zaręczynach, a pełny liberalizm dopiero po ślubie. Chociaż z tym liberalizmem, to wiecie jak jest – kobiety wciąż są zazwyczaj spychane do roli kur domowych, a jeśli po ożenku próbują się jakoś wybijać na niepodległość, robić karierę – to raczej w największych miastach. W tą pułapkę wpadła też Shirin – gdy wyszła za mąż miała 22 lata (jak na irańskie standardy, nie była już taka wcale najmłodsza) i studiowała. Ale mąż dobrze zarabiał i trochę ją omamił. – Kochanie, poradzimy sobie, nie musisz pracować. Ja będę przynosił pieniądze, a ty będziesz zajmowała się domem – tak ją przekonywał aż w końcu przekonał. I nawet przez chwilę byli szczęśliwi. Po jakimś roku zaszła w ciążę. Dziewczynka. Była taka szczęśliwa. Mąż też, ale w pewnym momencie coś się zaczęło psuć. Najpierw odkryła, że oszukuje ją w drobnych sprawach – miał coś zrobić, ale zapomniał. Coraz częściej zdarzało się, że później wracał z pracy. W końcu okazało się, że pije bierze narkotyki. Jakie? Shirin nie powiedziała. Do tego alkohol – podobno sporo. Nie śmiejcie się – irańska prowincja to nie hipsterkie dzielnice Teheranu, gdzie bananowa młodzież sączy drinki z palemką. Dla większości Irańczyków alkohol to ostatnie zło. Zresztą, to nie było wcale najważniejsze. – Oszukiwał mnie, to było dla mnie najgorsze – tlumaczy. On obiecywał, że się zmieni, ale nie dał rady. Ona nie powinna się denerwować, ale jak tu się nie denerwować w takiej sytuacji. W końcu traci dziecko. Kiedy mówi te słowa, na jej twarzy nie widać żadnych emocji. Ale teraz widzę, czemu tak bardzo ciągnie ją do Helki, czemu tak chętnie się z nią bawi i jest tak bardzo zachwycona. Jej córka miałaby dziś jakieś 5 lat. Od tego momentu nic nie jest już tak jak kiedyś. Mąż znów obiecuje poprawę, ale znów nie dotrzymuje słowa. Ona idzie do sądu i prosi o rozwód – popiera ją cała rodzina, także ze strony męża. Ale uzyskać rozwód w Iranie wcale nie jest prosto, nawet gdy dowody są tak przytłaczające. Sąd nakazuje to, co zawsze w takiej sytuacji – najpierw próbę naprawienia małżeństwa, a dopiero potem – separację. Wciąż bez rozwodu. Ile trzeba czekać? U Shirin zbliżają się już 3 lata. Bez sensu to czekanie, niczego nie zmieni. Ale sąd musi stwierdzić „ustanie pożycia”. Ale jakie to pożycie? On jeszcze czasem wysyła do niej SMS-y, żeby go przyjęła z powrotem, ale ona już mu nie odpisuje. Czeka tylko na wyrok sądu. To w sumie trochę śmiech przez łzy, ale dziś czasem mama jej wypomina. – A mówiłam ci, żebyś wyszła za X – jak to mama. X to daleki kuzyn, rodzina właściwie. Ale Shirin tylko się uśmiecha i pokazuje na swoją starszą siostrę, która posłuchała mamy i wżeniła się w ich dalszą rodzinę. Czy jest szczęśliwa? Pewnie tak, ale oni cały czas się kłócą. Tak jest zawsze, jak dwa silne charaktery zderzą się ze sobą w jednym domu. Teraz Shirin nie myśli o facetach (inna sprawa, że nie może, bo gdyby ktoś na nią doniósł, miałaby kłopot), tylko o karierze. Znów zaczęła studia – tym razem zarządzanie i już myśli o przyszłości. Na pewno chce zostać na uczelni i prowadzić zajęcia ze studentami. Ale jednocześnie planuje otworzyć firmę, która będzie pośredniczyła w kontaktach irańśkich przedsiębiorstw z korporacjami z innych krajów. Heldon pomaga Tak sobie gadamy i gadamy. Aż zupełnie zapominamy, że byliśmy trochę głodni. W końcu Shirin skończyła – rozkłada talerze i zaczyna znosić jedzenie. Tego nie da się opisać – to trzeba zobaczyć. Co niniejszym czynię. Tyle jedzenia dla 3,5 osoby (Helkę liczę jako niepełnoprawnego uczestnika biesiady ) Po kolacji, kiedy Helka już usnęła rozmawiamy dalej. My jej opowiadamy o Polsce i Europie, ona dalej mówi o życiu w Iranie. W pewnym momencie wpadamy w tematy popkulturalne i okazuje się, że nasza gospodyni jest niepoprawną romantyczką – jej ulubione filmy to „Love Story” i „Titanic”, a z zachodniej muzyki najbliżej jej do Celine Dion i Metaliki. Fuck yeah! Przegadaliśmy chyba do 2 w nocy. I to, co rzuciło mi się w oczy to to, że choć Shirin jest przeuroczą dziewczyną, to jednak istnieje między nami ta niewidzialna, ideologiczna bariera. Na przykład, gdy rozmawialiśmy o Chomeinim, a konkretnie o tym, że widzieliśmy jego okazały grobowiec na przedmieściach Teheranu. – Jest ogromny! To zabawne, bo czytałem w przewodniku, że ajatollah chciał być pochowany skromnie… – powiedziałem. – Nie wierz amerykańskiej propagandzie. Przecież to jasne, że taka wersja obowiązuje u was specjalnie – odpowiedziała śmiertelnie poważnie. I co? I nic – wróciliśmy do rozmowy w myśl zasady „agree to disagree”. Oczywiście, jako gospodyni Shirin wciąż ma jeden nadrzędny cel – nie może dopuścić, żebyśmy w jakikolwiek sposób jej pomogli. Kiedy więc zgłaszam się na ochotnika do zmywania (Wiadomo, patriarchat! Będę zmywał, kiedy tylko mam na to ochotę!), oczywiście słyszę, że nie. Ale wystarczy, że Shirin wychodzi na chwilę do łazienki, a ja już myk, i jestem przy zlewie. Kiedy wróciła, wyglądała na niepocieszoną. – O nie! Nie rób tego! Kurde, przegoniłabym cię, ale nawet nie mogę cię dotykać – złościła się, ale też śmiała Shirin. Rano oczywiście Shirin uraczyła nas przepysznym śniadaniem i spakowała nam wałówkę na drogę. Niestety (naprawdę niestety, bo aż nie wypada) nie dała sobie wcisnąć żadnych pieniędzy. Prosiliśmy, wpychaliśmy, przekonywaliśmy, że przecież skoro student to na pewno hajs się przyda, ale nic nie zdziałaliśmy – uparła się i koniec. Tak wygląda nasza gospodyni. Pamiątkowe zdjęcie z dziewczynami W takim przypadku być może na miejscu będzie dobra rada. Brzmi ona: jeśli będziecie mieli odrobinę wolnej przestrzeni, weźcie jakieś pamiątki z Polski, które będziecie mogli dać miejscowym. To naprawdę znaczy dla nich bardzo dużo. I to naprawdę nie musi być nic dużego – wystarczy jakiś malutki drobiazg. Przykład? Oto kolejna historia. Jesteśmy w restauracji w Kaszanie (przepyszne żarcie! Jak sobie przypomnę nazwę, na pewno gdzieś napiszemy!), gdy podchodzi do nas jakiś Irańczyk. Niby nic dziwnego, bo oni cały czas podchodzą i uskuteczniają small talk. „Where you from, mister?” „Lachestan” „Super, you like Iran?” „Yes, very much”. Bardzo to miłe, nawet jeśli czasem troche męczy. No to podchodzi Irańczyk. – Hello, where are you from? – zaczyna. – Hello, we are from Lachestan – odpowiadamy. – Lachestan? Really? Polska! Polska! Viva Polska! – odpowiada rozentuzjazmowany Pers. – What? – trochę jesteśmy zbici z tropu, – Viva Polska…Viva Polska, Eska TV, Polo TV….I love Polish music, I have it from satelite! – uśmiecha się nasz Irańczyk i zaczyna nucić jakąś melodię, która nic nam nie mówi, ale brzmi jak coś, co z pewnością można usłyszeć na którejś z tych stacji. Nagle Irańczyk prosi nas o przysługę – zaraz przyjdą tu na lekcję angielskiego jego 2 uczennice. Są bardzo pilne, ale nigdy nie gadały po angielsku z kimś innym poza swoim nauczycielem. I to by bardzo dużo dla nich znaczyło, gdybyśmy z nimi chwilę pogadali. No to poszliśmy i było super. Na koniec „nauczyciel” spytał czy mamy coś małego, co moglibyśy dać dziewczynom na pamiątkę. Cokolwiek. I tu totalny mindfuck, bo jesteśmy nieprzygotowani do zajęć. W końcu Iza znajduje w torebce jakiś długopis wyglądający jak żyrafa i prezentujemy – dziewczyny są wniebowzięte. Żeby nie było – taka sytuacja, gdy poproszono nas o jakiś drobiazg, zdarzyła się tylko raz, ale z drugiej strony czasem zdarzały się sytuacje, gdy wypadało dać jakiś drobiazg w ramach podzięki, a akurat nie mieliśmy nic sensowengo do podarowania. I w formie bonusa. Pamiątkowe zdjęcie z irańskim sobowtórem Cristiano Ronaldo. Sam chciał Co zabrać ze sobą? Trudno powiedzieć – my byśmy celowali w jakiś zestaw pocztówek z Polską albo jakieś małe albumy prezentujące nasze zabytki albo naturę. Promocja Polski zawsze i wszędzie ponad wszystko Artykuł Couchsurfing w Iranie. O tym, jak ugoszczono nas iście po królewsku pochodzi z serwisu weekendowi.pl.

Once upon a time in a cave village in Iran

Picking the Pictures

Once upon a time in a cave village in Iran

Kandovan was my last stop in Iran before hopping on a bus to Armenia aka home, back to speedy internet connection, deadlines, technical translations, and coffee (if you like your caffeine, you better think of self-catering before you step on Iranian soil. Consider yourself warned).I planned to go there from Tabriz, thinking of it as of one more day trip. As it turned out the cave village was the only reason why I actually stayed in Tabriz overnight.Long story short, that city and I weren't meant to be friends. We are not even talking to each other now and that's okay. I mean, travel disappointments are integral part of being on the road. I could write a long post on how I hated Tabriz, yet I see no reason to do so.I will post sweet images of Kandovan instead to leave a better taste in everyone's mouth. No, wait, posting photographs on Kandovan doesn't need any justification. It's so pretty it makes your eyes hurt. Every second photo you take there looks like taken out of a calendar.So what exactly is Kandovan? What is all the buzz about? Well, it is a cave village in Northern Iran. Spoiler alert: it’s still inhabited. Sounds like a troglodyte fairy tale carved in volcanic rocks.It does. And it looks so, too. Yeah, but…There is always a “yeah, but”. I said it when I shared my impressions from Persepolis and I will repeat myself, because I like to be honest. Kandovan might become a little touristy hell in the next few years. It is already starting. And because the place is really tiny, you might feel it hard if you are late on that Iranian holiday. Even now you notice it, too many shops and cafes are waiting for tourists and their crispy green dollars. Nothing extraordinary, I would say. This is what tourism brings and I’m not in a position to criticize it. I feel blessed, because I somehow managed to see a crowd-free version of Kandovan. It is still enough to avoid the main street to be left alone. I walked up narrow, empty alleys trying to imagine the place centuries ago, before tourism was born. I sat down, soaked in the views and smiled. It was a good place to end my Iranian adventure after all.OK. Time to leave you alone with Kandovan. Give it a go. 

Kolumbia 2016 - Dzień 13 - Spacer w chmurach

dwa kółka i spółka

Kolumbia 2016 - Dzień 13 - Spacer w chmurach

10 marca 2016 - czwartekNoc jest wyjątkowo zimna. Wychłodzone ściany powodują, że tym bardziej się to odczuwa. Od teraz nawet do "ciepłych krajów" będę zabierała cieplejszy śpiwór. Dwa koce, którymi się przykrywam dają radę. Udaje się dospać do 8:30! Chyba wczorajszy dzień dał się mocno we znaki, bo organizmy musiały się zregenerować. Okazuje się, że w kocach ani materacach nie mieszkały żadne krwiopijcze bestie, bo nic nie swędzi, ani nie ma żadnych oznak pogryzienia.W ogóle jeśli chodzi o robactwo to jest tu zupełny luz i spokój.Na zewnątrz jest pełne słońce, więc idę sprawdzić widok. W końcu dojechaliśmy po ciemku, wśród błyskawic, więc ukształtowania terenu mogliśmy się jedynie domyślać. Oto więc jesteśmy w wioseczce niskich domków, przed nimi ogródki "jak nasze" z koniczyną, mleczami i stokrotkami, dwa pieski na łańcuchach, w tle góry i chmury. Słonko przyjemnie grzeje, więc łapię promienie studiując mapę. Mamy półtora dnia do wykorzystania.Pakujemy się na motki i podjeżdżamy kilkaset metrów do głównej drogi. Tam w jednej z trzech knajp zamawiamy śniadanie. Kawa smakuje jak dwa rozpuszczone cukierki kopiko ;) Wystrój też jest ciekawy, poza eklektycznym umeblowaniem na ścianach wiszą "zdjęcia": Świętej Rodziny, Ostatniej Wieczerzy, krów, koni i World Trade Center z 11 września...Przy drodze przed knajpką jest posterunek policji i jeden z policjantów pilnuje tam porządku czy ruchu czy cokolwiek. Ruszając spod knajpy lekko naginamy przepisy przejeżdżając przez podwójną ciągłą na skrzyżowaniu, ale nie robi to na nim żadnego wrażenia.Postanawiamy przejechać droga, którą odpuściliśmy wczoraj. Z głównej cofamy się kilka kilometrów w kierunku wulkanu. W sumie o tym nie wspomniałam, ale wczoraj, na tym odcinku zarówno Marek jak i ja mieliśmy uślizgi kół - na tym samym zakręcie - ja tylne, Marek przednie, ale bez nieszczęśliwego finału. Dzisiaj droga jest lepsza, suchsza i przede wszystkim - jest jasno. Odnajdujemy skręt na Termales. W sumie dobrze, że tu wczoraj po ciemku nie jechaliśmy, bo droga, która początkowo jest dobra, po chwili staje się wąska i szutrowo-kamienista.Ale co ciekawe - 7 km od drogowskazu jest... full wypas pięciogwiazdkowy hotel z basenem z ciepłą woda i innymi atrakcjami (można wygooglać Hotel Termales del Ruiz). Z jednej strony - szkoda, bo wczoraj był bliżej niż cokolwiek innego, gdybyśmy tu zjechali. Z drugiej strony - wtedy nie poznalibyśmy uroków lokalnej agroturystyki i szczękania zębami (w moim przypadku) w lokalnym przybytku i na pewno wydalibyśmy sporo więcej za nockę.Droga zaczyna być naprawdę coraz bardziej odpowiednia dla hard enduro a nie piździków na  'łysych| oponkach. Żeby tylko nie złapać gumy... Są kamienie, strumyczki, błoto. Czasami droga jest podmyta lub zapadnięta, tak, że nie wiem jak tędy może przejechać jakikolwiek samochód. W dodatku są panowie "koszący dżunglę" - jakieś prace konserwatorskie zieleni, czy coś.  Chwilę poniżej są panowie "sprzątający dżunglę" - czyli  usuwający z drogi te chaszcze co ci pierwsi panowie wrzucili.Wjeżdżamy na cywilizowaną drogę. Dla mnie znowu kończy się to prawie czołówką - z jeepem, który za szeroko wziął prawy zakręt i w zasadzie, mimo mojej prawidłowej pozycji w moim zakręcie, maksymalnie przy prawej krawędzi jezdni, jedynie hamowanie mogło mnie uratować. Pan z zapierdzielającego  jeepa przejechał koło mnie bezrefleksyjnie.Przejeżdżamy przez różne industrialne miejsca, by w końcu wbić się w Manizales. Tam znajdujemy punkt z sokami i ordynujemy sobie przerwę. Pani lekko myli soki, ale i tak jest ok. Każde z nas wciąga solidne smoothie zastępujące lunch.na wylocie z miasta tankujemy maszyny i kierujemy się na północ. Niestety kawałek trasy musimy zrobić "po własnych śladach" sprzed dziesięciu dni. Okolica jest standardowa: trzcina cukrowa, bambusy, banany, kawa.Odbijamy w nieznana nam drogę. Stajemy na kawkę w małym miasteczku. Jest ciepło, więc wypinam membranę z kurtki. Błąd. Gdy oddalamy się nieco od miasteczka niebo zasnuwa się deszczowymi chmurami.Bawimy się tak z deszczem w chowanego. Raz się ubieramy w przeciwdeszczówki, raz rozbieramy. jedziemy na granicy frontu i w zależności od tego, po której stronie góry jesteśmy to albo pada, albo nie. Choć jak na tutejsze warunki to ledwo mży (w Polsce by to był już solidny deszcz).Dojeżdżamy do Aguadas i tu postanawiamy zostać na noc. Miasteczko ma superstrome ulice, które nawet strach przejeżdżać na jedynce, zarówno w dół, jak i w górę. nie mówiąc o zawracaniu na nich...Udaje się znaleźć hotel, ale nie ma parkingu. Niby pani z recepcji tłumaczy jak skorzystać z takiego "zaprzyjaźnionego", ale tam odprawiają nas z kwitkiem, więc szukamy na własną rękę. Kluczymy po stromych ulicach i w końcu udaje się coś znaleźć - przy innym hotelu. Pan właściciel chyba nie kuma, ze my chcemy tylko parking, więc prowadzi nas jeszcze do hotelu i pokazuje pokój. Nie, my tylko parking,.. I wtedy zaskakuje - nie ma problemu (choć widać, ze jest lekko zawiedziony), tylko żeby nie blokować kierownicy. nie dostajemy żadnych kwitów. I w sumie zastanawiamy się czy motki jutro będą,..Wracamy kilkaset metrów do naszego hotelu, po czym idziemy w miasto. Najpierw trzeba coś zjeść. Zaczynamy od frytek i kiełbasy. Potem trzeba dojeść w innym miejscu - więc podudzia z kurczaka. A potem deser - drożdżówki i/lub soki.Łazimy przez chwilę po mieście - przed posterunkiem policji widzimy wieli posąg policjanta-anioła stróża za skrzydłami otaczającymi dziecko. W miasteczku są też super wielkie tzn długie schody. Na całą długość ulicy. Wspinamy się po nich, zęby rozruszać nogi i spalić jedzenie. Po drodze trafiamy na siedzącą na nich ćmę wielkości dłoni.Potem siadamy na murku na głównym placu, obserwując, do której z knajp chce nam się iść na wieczorne piwo. W końcu wybieramy knajpę na pięterku z widokiem na plac. I na jednego dużego GSa, którym ktoś podjeżdża pod stragany z żarciem jak do "drive thru"Czas się zbierać. To ostatnia normalna noc w Kolumbii. Następna to będzie autobus, kolejna - samolot, więc porządne łóżko czeka dpoiero po powrocie do domu.Przejechane: 180,3 km

Kolumbia 2016 - Dzień 12 - Czynny wulkan

dwa kółka i spółka

Kolumbia 2016 - Dzień 12 - Czynny wulkan

09 marca 2016 - środa Śniadanie jest wybitnie niewyszukane - jajecznica z ryżem i szklanką soku. Zmywamy się dość sprawnie z miasteczka, jeszcze tylko po drodze tankując, żeby mieć pełne baki, bo mamy zamiar zapuścić się w odludzia. Z głównej drogi skręcamy na Santa Isabel - to niby tylko 40 km, ale droga bardzo wymagająca, bo pozakręcana. Ani chwili odpoczynku -same winkle. W dodatku zaczynają się autostradowe szutry - super przyjemnie się po tym jedzie, do czasu gdy muszę gwałtownie hamować, bo jadąca z przeciwka spychaczo-koparka jest na kursie kolizyjnym i muszę ją przepuścić. Pozakręcana droga pnie się w górę, a temperatura spada z nieznośnej do przyjemnej.Ruch na drodze jest niewielki, ale co jakiś czas przewijają się jakieś pojazdy. W oddali na zboczu góry widzimy ciężarówkę, która również pnie się w górę. Po jakimś czasie udaje się nam ja dogonić, ale z wyprzedzeniem wcale nie jest łatwo, bo zakręt goni zakręt. Za jednym z nich ciężarówka nagle postanawia się zatrzymać, więc mamy kolejne przymusowe hamowanie awaryjne, ja w dodatku w pochyleniu, bo dla mnie zakręt się jeszcze nie skończył. Ale przynajmniej ją możemy teraz ominąć.Droga czasami jest podmyta i zawalona w przepaść poniżej. Ale wtedy w skale po drugiej stronie widać świeże wykucie, przywracające szerokość drogi mniej więcej do pierwotnego stanu.W Santa Isabel zatrzymujemy się na kawę. Oprócz tego, że jest słodka i bardzo mała, to w miarę mocna, tzn chyba najlepsza jaka do tej pory piliśmy, nie licząc tej 10x droższej w Popayan.Obok kafejki po raz kolejny widzę plakat dotyczący wirusa Zika. Póki co komarów naprawdę było mało i tylko na pustyni Tatacoa. Choć rzeczywiście - wredne france, bo cztery ugryzienia, jakie mi zafundowały spowodowały dość spory odczyn zapalny. Mam jednak to szczęście, że komary wybierają wszystkich dookoła mnie, a ja najczęściej mogę się wykpić jedynie kilkoma bąblami, za to sporymi. W każdym razie nie cierpię szczególnie z powodu komarów. I szczerze - myślałam, że tu będzie z nimi większy problem - zaopatrzyłam się w malarone, ale po kilku dniach zarzuciłam jego stosowanie, bo przestałam widzieć sens, mimo, że go bardzo dobrze toleruję, bez najmniejszych skutków ubocznych.Inną atrakcją jest przyprowadzona przez jakiegoś lokalesa świnia. Jest wielka, porośnięta rzadką szczeciną i w dodatku robi hektolitrowe siku na środku ulicy przed kawiarnią ;)Łazimy jeszcze chwilę po głównym placu (standardowo z drzewem na środku i kościołem z boku), ale zaraz ruszamy w dalsza drogę. Podobno do Parku Los Nevados są dwie godziny jazdy. No, zobaczymy...Droga staje się zupełnie offroadowa. W dodatku czasami pokryta jakby mułem, który powoduje poślizgi na zakrętach. Po chwili pojawiaja się palmy woskowe, takie jak w dolinie Cocora.Do tego kanion, w który zjedziemy i wodospady. Jest magicznie.Droga jest dość trudna. Kilka razy tańczę na piachu czy kamieniach, raz moto mi gaśnie podczas ostrego podjazdu i ze dwa razy redukuję do luzu. Naprawdę ciężko się przyzwyczaić, że na samym dole nie ma jedynki... Dobrze, że Harry nie widzi tego, co robimy z tymi motocyklami. Zapytany, dlaczego nie ma w ofercie motocykli enduro, powiedział, że enduro jest nieopłacalne, bo wtedy ludzie za bardzo je pałują i są szkody i remonty itp... Chyba nie będziemy go uświadamiać, że robimy dokładnie to samo tylko na motkach zupełnie do tego niestworzonych. W końcu powiedział nam, że drogi są dobre, czyste i na pewno nie złapiemy gumy ani nie doświadczymy żadnej innej awarii... Oby...Dojeżdżamy do Murillo - kolorowego spokojnego miasteczka.Jest już popołudnie, więc warto coś zjeść. W jednej (chyba jedynej) otwartej restauracji zamawiamy po pstrągu. Marek jeszcze zamawia zupę. W efekcie dostaje jakieś lokalne flaczki. Pstrąg jest inny niż te poprzednie, bo jego mięsko jest lekko różowe, ale jest znakomity, podany z serem żółtym. Do tego smażone banany, sałatka, ogórek z majonezem i wisienką kandyzowaną i ryż z keczupem. A na deser jakiś nieduży pudding i owoc. Dla mnie całkowicie nieznany do tej pory. Granadilla, czyli męczennica języczkowata. Nie wiedziałam, że roślinki passiflory o pięknych kwiatkach dają takie dziwne owoce. Twarda "skorupka, lekko gąbczasta od środka, okrywająca coś, co wygląda jak żabi skrzek. Glut straszny, ale jednocześnie chrupiący milionem nasionek i bardzo smaczny, egzotycznie owocowy tj. "mechaty" w smaku. Super.Czas nagli, więc jedziemy dalej. Jednak kilka km za wioską odczuwamy wyraźny spadek temperatury. Stajemy więc i ubieramy się - ja w wełniane ciuszki termoaktywne (membranę mam już wpiętą i tak), Marek w przeciwdeszczówkę, bo chroni od wiatru.Wpadamy w kolejny offroadowy odcinek. Krajobrazy stają się coraz bardziej górskie. Na horyzoncie coraz lepiej widoczny staje się wulkan Nevado del Ruiz. To lodowiec o wysokości 5311 m n.p.m. Cały czas aktywny. Jak podaje Wikipedia: "W dniu 13 listopada 1985 roku nastąpiła erupcja wulkanu Nevado del Ruiz. Strumienie piroklastyczne stopiły pokrywę lodowcową na szczycie. Powstałe lawiny błotne spłynęły w dół stoku z dużą prędkością, pokrywając obszar do 100 km od epicentrum, w niektórych miejscach ponad 50 metrową warstwą. Kataklizm zniszczył wiele domów i miast. Miasto Armero, w którym zginęło około 21000 osób (spośród 28700 ofiar) zostało całkowicie pokryte warstwami gorącego mułu. Wybuch wulkanu Nevado del Ruiz uważany jest za największą katastrofę związaną z erupcją wulkanu w XX wieku."Marek cyka fotki a ja ruszam naprzód.W pewnym momencie daję mocno po hamulcah i staję jak wryta. Wulkan własnie wypuścił chumrę gazów i popiołu. Ups... czy bezpiecznie jest jechać dalej?Marka nie ma dłuższa chwilę, bo tez się zatrzymał podziwiać kolejne fazy kształtowania się chmury. W końcu dojeżdża do mnie i dalej pniemy się w górę.Nasza droga przebiega cztery kilometry od wulkanu. to naprawdę blisko. Krajobraz jest niesamowity. Są strumienie śmierdzące siarką, kolorowe skały. Widać espeletie i żółte krzaczki, które występują tu niczym kosodrzewina "u nas".Wjeżdżamy na 4150 m n.p.m. (choć na pomysł uwiecznienia tego na fotce wpadam jak już jest nieco niżej). Robi się naprawdę zimno - obstawiam że jest jakieś 6-7 stopni. Potem zjeżdżamy na nieco niższe wysokości, ale dalej jest chłodno. Droga idzie wyjątkowo powoli, bo co chwilę zatrzymujemy się na zdjecia, tak jest zjawiskowo. Jednocześnie czuć wysokość. Przejście kilku metrów, żeby zrobić fotkę, powoduje dziwną zadyszkę. To zupełnie inne zmęczenie niż to związane z wysiłkiem. Tu niby wszystko jest ok, ale rzadkie powietrze nie wysyca płuc i krwi jak należy. Motki tez jakby jada mniej żwawo. Dla mnie to rekord wysokości - nigdy nie byłam tak wysoko.Powoli się ściemnia, a my jesteśmy kilkadziesiąt kilometrów od cywilizacji.Wtem wulkan robi kolejne "pfff" i puszcza następną chmurę dymu.Widok hipnotyzuje, więc "tracimy" coraz więcej czasu. Zapadają ciemności. Nasze motki maja kiepskie światła, a teren wcale nie jest lżejszy - dalej są kamienie, kałuże, strumienie, błoto. Zjeżdżamy w jeszcze większy off, boczną drogę prowadząca do zabudowań przy wejściu na piesze szlaki po parku narodowym. jest ciemno choć oko wykol, ale z zabudowań wychodzi jakaś kobieta, z którą Marek ucina pogawędkę. Tu noclegu nie możemy dostać, ale za jakieś 7 km powinna być restauracja z możliwością przenocowania. Jedziemy. Do ciemności doszły jeszcze mgły czy chmury, w każdym razie widoczność jeszcze bardziej spadła. Tak naprawdę mamy namioty, ale nawet nie ma ich gdzie rozstawić, bo nie ma absolutnie nic płaskiego dookoła. Ale za to zaczął się normalny adfalt. Po siedmiu km nic nie ma. Tzn jest coś ale zamknięte na cztery spusty. Jedziemy dalej. Znajdujemy jakiś pustostan i dyskutujemy czy tu się wbić, czy szukać czegoś dalej. Szukamy, ale odnotowujemy, że w razie czego możemy tu wrócić. Na horyzoncie widać błyskawice, wiec zanosi się na burzę. Natrafiamy na odnogę w lewo z napisem "Termales 6 km". Ciepłe źródła chyba nam nie są potrzebne, więc nie zjeżdżamy z głównej. Kilka kilometrów dalej pojawiają się jakieś zabudowania i psy. Marek pyta w jednym z miejsc o nocleg, ale w odpowiedzi dostaje gburowate "nie". Dojeżdżamy do głównej drogi. Tam, na skrzyżowaniu, w zamykającej się na dziś restauracji pytamy o nocleg. Młody chłopaczek wskazuje nam kierunek i mówi, że tam będzie "hospedaje", przy policji. Na motorkach to za 10 minut. Droga jest kręta, ale normalna, szeroka, równa jak stół. Jadąca z naprzeciwka ciężarówka hamuje gwałtownie - w jej światłach dostrzegam, że zatrzymała się, żeby przepuścić na drodze jakieś zwierzątko przypominające pancernika (może to i był pancernik). Dojeżdżamy do kolejnych zabudowań "za 10 minut" ale nie widzimy nic co by nas interesowało. Marek zasięga języka - tak, podobno tu jest... ale gdzie? Wjeżdżamy w boczną uliczkę i... jest... Marek rozmawia z gospodarzami. Pokazują mu jedno z zabudowań. Marek wraca z uśmiechem,a le trochę krzywym i mówi, że jest ok i bierzemy. Motorki wjeżdżają do środka i parkują  "w hallu". Już wiem skąd uśmiech. Za 35000 COP mamy agroturystykę pełna gębą. Telewizor działa, choć lekko śnieży, okno jest częściowo zabite dechami i w całości zasłonięte kilimkiem, a ja zaczynam się zastanawiać co mieszka w grubych kocach, które leżą na łóżkach. Za to fotele "w hallu" są funkiel nówki nieśmigane - częściowo jeszcze zafoliowane :) Nie wybrzydzamy, tylko bierzemy. Zapewne nie odbiega to od standardu, w którym żyją lokalesi (o ile nie jest lepsze!).Przebieramy się w cywilne ciuchy i idziemy "na drogę" do jednego ze sklepików po piwo - tradycji musi stać się za dość. Kupujemy kilka puszek. Krótki spacer przypomina o tym, że jesteśmy wysoko - na ponad 3000 m n.p.m. Miejscowość, w której wylądowaliśmy to Letras, na granicy dystryktów Caldas i Tolima. W kwaterce odpalamy puszki i delektujemy się wieczornym piffkiem przy newsach z TV mówiących m.in. o koncercie Rolling Stones w Bogocie.Pan gospodarz przynosi nam dwie butelki z gorącą wodą, mówiąc, ze to dla ogrzania stóp. Ja idę jeszcze pod prysznic - woda jest przyjemnie ciepła (ciekawy patent - mini ogrzewacz przepływowy zamontowany bezpośrednio na głowicy prysznicowej), choć łazienka wg mnie wymaga gruntownego posprzątania. Ale - nie takie rzeczy, nie marudzę, nie w takich warunkach się kąpałam ;)Łóżko jest twarde, ale nie na tyle, żeby trzeba było kombinować z jakimiś kocami. Będzie chłodno w nocy, już to czuć, więc ubieram się w moje wełniane termociuszki i zagrzebuję w śpiworek. Niestety wzięłam taki nie za ciepły, z optimum przy 20 stopniach, a tu będzie sporo mniej. trzeba było wziąć puchowy. Po chwili, pomimo rozgrzewającej butelki, czuję, że mi zimno. Odrzucam niechęć do wszystkiego co może żyć w tutejszych kocach i nakrywam się dwoma. Czubek nosa i tak mi marznie, ale nie na tyle, żeby nie dało się zasnąć. Dobry znak - wysokość też mi nie przeszkadza w zaśnięciu...Przejechane: 167,8 km

Zależna w podróży

Mantua w jeden dzień

-Jeśli jesteś zakochana w Ferrarze, to jedź do Mantui! Równie piękna, a do tego otoczona jeziorami. Cudo z Lombardii. Takie słowa padły w rozmowie z Margharitą z bloga The Crowded Planet. Jako że cenię jej rady, a do Polski wracam z Bolonii pociągiem, to ok – mogę skoczyć i do...

Kolumbia 2016 - Dzień 11 - Biznes klasa

dwa kółka i spółka

Kolumbia 2016 - Dzień 11 - Biznes klasa

08 marca 2016 - wtorekBudzę się rano. Namiot się nie poskładał bardziej, bajorko z wody się nie powiększyło, kark nawet nie boli od krzywego spania. Czas się ogarnąć, bo wszędzie, zwłaszcza na mnie, jest pełno piaskowego błotka. Wieje dość ciepły wiatr, choć daleko mu do siły tego wczorajszego, niebo jest zachmurzone, ale temperatura oscyluje w granicach 26 stopni. Tak na oko.Czas na prysznic. W sumie dobrze, że idę tu za dnia, bo nie ma żadnego oświetlenia w "kabinach". Nie ma tez żadnych wieszaczków, więc ręcznik i ciuchy trzeba przewiesić przez drzwi, zmniejszając jeszcze dopływ światła. Woda leci prosto z krótkiej rurki wystającej z sufitu i jej przepływ jest zerojedynkowo regulowany zaworem kulowym.Teraz śniadanie i zestaw jajeczno-plantanowy z kiepską kawą.Ale zabawa dopiero przed nami - trzeba wyczyścić i wysuszyć namioty. Na szczęście lekki wiaterek bardzo w tym pomaga. A kuferek Bzyczka, gdzie przez noc mieszkała elektronika nie przeciekł - fajnie :) Przy okazji podziwiamy jak pan lokales z wielką beczką na kanapie walczy z motkiem, żeby go odpalić - z sukcesem!W sumie to dobrze, że wczoraj pochodziliśmy po pustyni, bo dzisiaj grzęźlibyśmy w błocie. Za to kolory zdecydowanie zyskały na intensywności. Ustalamy plan na dziś i kolejne dni - przygoda powoli się kończy, więc musimy dobrze rozplanować czas i trasę. Pakujemy się na motki i jedziemy - najpierw w głąb pustyni (na jakieś 10 km) i z powrotem. Widoki dalej są nieziemskie.Kolory i skały zmieniają się całkowicie.Mimo tego, że Zumo pokazuje, że jest droga, która może oszczędzić nam powrotu po własnych śladach nie ufam mu za bardzo, bo miejsce, gdzie ta droga powinna być nie wzbudza mojego zaufania - wygląda jak każdy inny kawałek pustyni. Ufamy więc osmandowym mapom Marka i cofamy się w kierunku Villavieja, ale przed wioską odbijamy w kolejny offowy odcinek, liczący ok. 40 km.Jest błoto i rzeki.Są mostki i wąskie, ciemne tunele (ruch jest dwukierunkowy).Jest fajnie.Dojeżdżamy do cywilizacji i w Natagaima stajemy na jedzonko. Dzisiaj risotto z kurczakiem. Całkiem dobre.Jedziemy dalej na północ. Droga jest nudna i prosta. Tankujemy i odbijamy w bardziej boczne dróżki dla urozmaicenia, ale w sumie dalej jest trochę nijak. Zwłaszcza, po pustynnych widokach.Powoli szukamy jakiegoś miejsca na nocleg, ale jak na złość im bliżej Ibague tym mniej jakichkolwiek miejscowości. Totalna pustka. Tylko pastwiska i "pegeer-y". Na rozjazdach "autostrad" przed Ibague trochę się gubimy i po kilku nawrotkach na rondach jeździmy w kółko. Oddalamy się od dużego miasta, ale dalej nie ma miejscowości, a jak są, to bez hoteli. Docieramy do Venadillo, gdzie znajdujemy super nówkę hotel, klimatyzowany, choć bez netu. Pokój jest wielkości niemalże mojego mieszkania, a łazienka - salonu. Widać, ze wszystko nowiutkie i dopiero co wykańczane. Normalnie biznes klasa z ekstrawaganckimi lampami :) Za 55000 COP.Ogarniamy się i idziemy na soki. Zamawiamy dwa, ale w efekcie dostajemy po dwa. No to litr soku znowu trzeba wypić, trudno :) Zastanawiamy się, czy takie cukiernie z sokami miałyby u nas prawo bytu. Pytanie nasuwa się po tym, jak widzimy grupę kilku rosłych facetów, którzy siadają przy stoliku obok i zamawiają soczki i ciastka. U nas takich raczej można by znaleźć w knajpie (lub na ławce w parku) z półlitrowym browarem, a nie z półlitrowym smoothie w ręce :) Niemniej jednak litr soku za dolara to luksus, bo u nas szklanka świeżego soku z importowanych pomarańczy to ze 12 złotych lekko...Skoro o piwku mowa, to idziemy na tradycyjne wieczorne. Knajp jest kilka, w każdej muzyka wyje na cały regulator tworząc ogólną kakofonię. W końcu siadamy w jednej knajpce w bocznej uliczce, tuż obok myjni dla motocykli. Jestem w stanie wcisnąć jedno małe piwko. Znowu właściciel knajpy pyta, czy muzyka OK... ech, co mamy odpowiedzieć? Niech gra :) w końcu to element krajobrazu!Wracamy do hotelu. Udaje mi się na moment podpiąć do jakiegoś niezabezpieczonego netu, ale potem mnie odcina. Uzupełniam notatki z wyjazdu i katem oka dostrzegam gekona, który biega po pokoju. Chowa się za łóżkiem. Niech się chowa. Gekony mi akurat absolutnie nie przeszkadzają.Przejechane: 266 km (rekord na tym wyjeździe ;))

Co warto zobaczyć w Iranie, a co sobie odpuścić? Teheran, Kom i Kaszan (część 1)

WEEKENDOWI PODRÓŻNICY

Co warto zobaczyć w Iranie, a co sobie odpuścić? Teheran, Kom i Kaszan (część 1)

Zależna w podróży

Poczet śląskich osobistości i śląski konkurs – wyślemy Cię do SPA!

Czy temat brzmi nieźle? Czy czujecie, że jesteście gotowi wziąć ukochaną/ ukochanego/ przyjaciółkę/ mamę/ dodaj własne na weekend do trzygwiazdkowego hotelu ze SPA wśród śląskich lasów? Zaledwie 20 km od Rybnika i Raciborza znajduje się hotel SPA Laskowo. Razem z załogą hotelu i Śląską Organizacją Turystyczną zapraszamy was na weekend...

Podróżniczo

Słoneczna Malta rajem do wypoczynku i… nauki angielskiego

Nauka języka obcego rzadko wiąże się z wypoczynkiem i rozrywką. Zdecydowanie częściej to trud włożony w powtarzanie słówek i wykonywanie szeregu ćwiczeń gramatycznych. Jednak klasyczny model edukacji to przeżytek. Malta ma bogatą historię i tradycje rybackie kultywowane po dziś dzień. Warto jest odwiedzić to miejsce, zwłaszcza jeśli możemy podróż tę wykorzystać również pod kątem edukacyjnym. Kiedy marzą Ci się wakacje w ciepłych krajach, ale jednocześnie wolna chwila od pracy czy szkoły to jedyna okazja na naukę języka, warto pomyśleć o rozwiązaniu łączącym dwa w jednym.  Wakacyjne wyjazdy językowe za granicą są alternatywą dla wyrzeczeń. O ile nauka hiszpańskiego w Hiszpanii czy Meksyku jest oczywista, to nauka angielskiego nie kojarzy się nam z ciepłem, plażą i wakacyjnym klimatem. Mimo wszystko języka angielskiego nie musimy uczyć się w chłodnej Anglii nad Morzem Północnym, bowiem dostępna jest też Malta, o której często zapominamy i pomijamy. Dla wszystkich kochających słońce, plażę i morze Malta stanowi istny raj, godny inwestycji. Można tu i ponurkować i popływać na desce, co więcej można także łowić ryby. Możliwości jest wiele. Klimatyczne uliczki miejscowości St. Julian’s oraz romantyczne zachody słońca urzekną każdego. Temperatura powietrza nawet w październiku wynosi powyżej dwudziestu stopni, a urocze zatoczki z krystalicznie czystą wodą i piaszczyste plaże są propozycją nie do odrzucenia. Tanie linie lotnicze (Wizz Air lub Ryanair) oferują w przystępnych cenach przelot prosto z Polski do portu lotniczego na Malcie, oddalonego około 1 kilometra od miejscowości Luqa. Ceny lotów zaczynają się od około 300 zł (w dwie strony). Maltańska linia lotnicza Air Malta także oferuje loty jednak już w wyższych cenach. Liczne pensjonaty, hotele, a także bursy pozwalają zakwaterować się w najbardziej dogodny sposób. Więcej praktycznych informacji o Malcie w tym wpisie. Łącząc naukę angielskiego z wakacjami możemy obniżyć koszty kursu i zrelaksować się w niecodziennym stylu. To doskonałe miejsce na letni wypoczynek, jak i zimowy relaks w śródziemnomorskim klimacie. Wysokie temperatury oraz duża dawka słońca na niewielkiej wyspie położonej w południowej części Morza Śródziemnego zapewniają, oprócz kąpieli słonecznych, efektywną naukę języka angielskiego. Unikalny sposób nauki jakim jest immersja pozwala relaksować się i spędzać czas wolny w bardzo aktywny i atrakcyjny sposób, jednocześnie ćwicząc i rozwijając swoje umiejętności językowe. Cechą charakterystyczną nauki przez przejmowanie języka jest fakt, iż doświadczanie wpływa na efektywność zapamiętywania oraz trwałość umiejętności mimo braku uczucia zmęczenia i wysiłku włożonego w naukę. Immersja bazuje na nauce podświadomej. Intensywna, permanentna ekspozycja na bodźce językowe sprzyja nauce. W ramach kursu językowego, kursanci uczęszczają na zajęcia do szkoły językowej z pełnym dostępem do biblioteki, multimediów, sprzętu czy wyposażenia szkoły. Niemniej to poza szkołą toczy się cały proces dydaktyczny. Animatorzy grup odpowiadają za organizację czasu swoich podopiecznych, zapewniając napięty, bogaty i zróżnicowany harmonogram zajęć fakultatywnych. Sporą część zajęć poświęca się na integrację grupową poprzez wspólne wyjścia do pubu, kawiarni. Wzajemne dyskusje są także ćwiczeniami językowymi. Wystarczy korzystać z życia, lokalnych atrakcji, aby uczyć się angielskiego. Przebywając w środowisku języka uczymy się przez 24 godziny na dobę, nawet jeśli wydaje się nam, że dana aktywność nie posiada żadnych walorów edukacyjnych. Tym samym atrakcyjność Malty wzrasta zwłaszcza, iż mieszkańcy wyspy uchodzą za bardzo gościnną nację – podaje Sprachcaffe (posiadająca szkołę angielskiego na Malcie w St. Julian’s z odkrytym basem i wieloma atrakcjami). Zobacz szkołę Sprachcaffe >> Sprawdź, co warto zobaczyć na Malcie Wybierają Maltę możemy połączyć naukę z wakacjami przeznaczając optymalnie trzy tygodnie urlopu na kurs zagraniczny. To oferta zarówno dla dorosłych, jak również dla młodzieży. Szkoła językowa na wyspie usytuowana jest w nadmorskim kurorcie St. Julian’s, gdzie poza zajęciami językowymi mamy do wyboru szeroki wachlarz typowo turystycznych atrakcji. Począwszy od zwiedzania zabytków, poznawania kultury lokalnej, mieszkańców przez uczestnictwo w okazjonalnych festiwalach, pokazach i wydarzeniach, aż po uprawianie sportów, udział w wycieczkach czy życiu nocnym Malty. Wyspa jest bardzo mała, dlatego tydzień lub dwa wystarczą na jej gruntowne zwiedzanie. Każdy może tutaj znaleźć atrakcję dla siebie. Jedni wolą romantyczne spacery promenadą, inni rejsy statkiem wokół wyspy, jeszcze inni udadzą się z przyjemnością na dyskoteki w St. Paul Bay i St. Julian’s, czy zakupy w stolicy – La Valetcie. Każdy znajdzie coś dla siebie – osoby ceniący piękno natury, zabytki, jak i nowoczesne centra handlowe oraz targowiska pełne pamiątek dla turystów. Zwiedzając kolejne muzea, robiąc zakupy czy popijając kawę w wąskich uliczkach zawsze mamy okazję do nauki języka, przećwiczenia typowych dialogów i scenek w naturalnych, realnych warunkach, nie zaś udawanych, jak bywa to na kursach stacjonarnych. Osłuchując się z językiem obcym poprzez reklamy, dźwięki dochodzące z radia, ulicznych rozmów czy nagłówki gazet, ulotki itd. mamy możliwość automatyzacji języka. Chcąc zaznać prawdziwego uroku wyspy warto jest przyjechać na Maltę poza sezonem wakacyjnym, kiedy można nie tylko zaoszczędzić na kosztach zakwaterowania czy utrzymania, ale również poznać wielu tubylców, z którymi warto porozmawiać, wymienić doświadczenia, zdobyć nowe kontakty, jak i nawiązać szereg przyjaźni na długie lata. Moc wspomnień, jakie pozostają po kursie to również znajomości międzynarodowe, z którymi można kontakt utrzymywać także w Polsce, po powrocie z kursu językowego. W miesiącach wakacyjnych Maltę oblegają tłumy turystów z całego świata. Dla uczniów angielskiego jest ciekawa nie tylko z powodu klimatu, położenia i atrakcyjności turystycznej, ale również z uwagi na urzędujący język angielski. Kursy językowe na Malcie organizowane przez Sprachcaffe dostępne są przez cały rok. Dowolnie możemy wybrać termin kursu, tak w sezonie wakacyjnych (głównie czerwiec-sierpień), jak i poza nim. Samodzielnie zdecydować o długości kursy – polecamy wyjazdy na 2-3 tyg., aby poznać Maltę i podszkolić angielski. Kursy odbywają się na wszystkich poziomach zaawansowania (grupy tworzone są na podstawie poziomu znajomości języka), a grupy kursantów są mocno zróżnicowane pod względem pochodzenia – mix kulturowy to przede wszystkim osoby z Europy, Ameryki, Azji czy Afryki. Wykluczenie kontaktu z językiem ojczystym sprzyja nauce angielskiego poprzez jego używanie tak w komunikacji z nauczycielami, opiekunem kursu, animatorem grupy, jak i personelem bursy, rodziną zapewniającą zakwaterowanie czy innymi kursantami. Kontakty z językiem w codziennych sytuacjach wpływają na przełamanie bariery językowej i płynność wypowiedzi. Nauka angielskiego przejawia się w każdym kontakcie z żywym językiem, który na Malcie słyszymy przez całą dobę. Nawet jeśli wypoczywamy i bawimy się w najlepsze w doborowym towarzystwie to po przyjeździe do kraju będziemy mogli zauważyć postępy w nauce. Bez wysiłku, trudu, podręczników możemy nauczyć się języka i to praktycznego, potocznego. Korzystając z pomocy native speakerów mamy okazję nie tylko dowiedzieć się wiele o języku, jego zwyczajach, ale również poznać szereg idiomów, powiedzeń czy przysłów. Dlaczego kurs angielskiego na Malcie podczas wakacji? Połączenie wypoczynku z przyjemną nauką angielskiego Efektywne wykorzystanie urlopu Możliwość poznania Malty zarówno kulturowo jak i turystycznie Aktywny wypoczynek (nurkowanie, wycieczki, zajęcia sportowe) Zobacz teraz sam co oferuje Sprachcaffe na Malcie >> Wpis powstał we współpracy z Sprachcaffe

Searching for Ancient Persia

Picking the Pictures

Searching for Ancient Persia

I’m not sure where to start. The whole month of April passed without a single post on this blog. I went few weeks without even posting regular updates on The Picktures social media accounts. Not my style at all. And never a good sign.Nothing has happened, really. I was mostly translating and trying to earn some money on projects I don’t believe in. That probably happens in each and every freelancer’s and/or creative professional’s life sometimes. After several months of being constantly overworked I was so tired I was getting anxious and restless. Then I went to Iran, one of the few countries that literally force you to disconnect. Of course, there is Internet in Iran, and of course I’ve used it, because I still had deadlines to complete, emails to check and other nonsense to follow up on. There is internet in Iran, but its speed is so sluggish, you just don’t want to use it unless there is an emergency. It might make you frustrated when you can’t send out a completed task to your awaiting client. Of course it does. But it also makes you more present and more focused. It makes you notice little details and create stories out of them. It puts you in perspective. I’m not sure where to begin as my Iranian tale is a little twisted. I could start from Yazd, just because I’m a little egocentric and it was a place I loved the most in Iran. I could start from Esfahan, because I found it a great introduction to this misunderstood state. I won’t do it. The story knows where it starts. Let me take you to Persepolis aka the Throne of Jamshid and the ancient glory long gone. I don’t know much about Persia and Persian Empire. I don’t remember it from school, where we mostly focused on our own battles, constantly missing a bigger picture. As unprepared as I was I knew I wanted to see ruins of Persepolis anyway. It is a symbol, right? A capital of Achaemenid Empire, you know, that one that almost conquered the whole world.So I went all the way south to Shiraz and set on a the most touristy journey you can pursue in Iran. I didn’t expect much. I promised myself to expect nothing from remnants of ancient empires on the very day when I went to explore Acropolis of Athens. I swear, this place broke my inner child’s heart. But, I’m digressing. Persepolis isn’t spectacular. It’s not stunning, breathtaking or whatever cliché word travel guides tend to say about famous places. It certainly is interesting though. I liked wandering around aimlessly to find neat details. You might need a bit of imagination, but you can imagine how it could look in times when it was a real city, alive and well. You just need to let yourself to.I called it the touristiest spot in Iran and I mean it. It is probably the only place in this enormous country where you can see tour guides with little flags and loud megaphones. Of course, the loudest one spoke my native tongue. I couldn’t hear my own thoughts for a moment. Still, the site isn’t too crowded, not yet. It will change sooner than later, so just book your tickets to Iran today. Like, really.Enough of my talking, let the photos tell the rest of the story.My visit to Achaemenid Empire didn’t finish in Persepolis. It couldn’t be complete without paying a visit to the people who created it. This is why I went to Naqsh-e Rostam or Necropolis and I ended up liking it better than the actual city of Persepolis. Aren’t the graves carved in stone impressive? I get dizzy when I tried to imagine how they were created back in the day. Thank you for searching for Persia with me!

Zależna w podróży

Izrael: Urodziny na pustyni

Lecimy. Po czterech godzinach widzę przez okno samolotu, to na co czekałam kilka miesięcy. Dziesiątki, setki kilometrów żółtego krajobrazu. Nie ma drzew, nie ma wody, nie ma nawet zbyt wiele zabudowań. Są za to góry, kaniony i setki kilometrów uspokajającej pustki. Pustki pustynnej. Tej, która kręci mnie najbardziej. Decyzja o...

Plecak i Walizka

Wzgórza Golan, Izrael: winiarnie i pola minowe

Wzgórza Golan zimą są przykryte śniegiem. Warstwa nie jest gruba, ale jest. Na najwyższej górze, Hermon, która mierzy zaledwie 1000 metrów wysokości utworzono nawet wyciąg narciarski. Wiosną Wzgórza kwitną. To najlepszy moment, żeby przejść pieszy szlak Wzgórz Golan. Dobry moment, żeby wybrać się w ten region Izraela przypada też jesienią, podczas wielkiej migracji ptaków między […] Post Wzgórza Golan, Izrael: winiarnie i pola minowe pojawił się poraz pierwszy w Plecak i walizka.

HANNA TRAVELS

Golan Heights, Israel: wineries and minefields

The Golan Heights in winter are covered with snow. The layer is not thick, but it’s there. On the highest mountain, Mount Hermon, which measures just 1,000 meters altitude, even a ski slope was created. The region blooms in the spring. This is the best time to hike the Golan Trail. Autumn also is a good time […] Post Golan Heights, Israel: wineries and minefields pojawił się poraz pierwszy w Hanna travels.

Kolumbia 2016 - Dzień 10 - Operacja

dwa kółka i spółka

Kolumbia 2016 - Dzień 10 - Operacja "pustynna burza"

07 marca 2016 - poniedziałekZwolniłam miejsce na karcie w GoPro. Muszę przyznać, że nie nadaję się na operatora kamery - pół wyjazdu minęło i, pomimo ustawienia kamerki z pomocą podglądu w aplikacji na telefonie większość filmików przedstawia radosne poczynania przedniego koła :(  W sumie nawet nie wiem po co ja to kręcę, za filmiku z Bhutanu sprzed 2 lat nawet się nie zabrałam, więc  z tymi nie będzie lepiej...Dla odmiany od ostatnich słodkich i tłustych śniadań to dzisiejsze jest ful wypas - jajecznica, tosty, soki. W nocy i nad ranem popadało, ale jest ciepło i zmierzamy na pustynię (czyli ma być sucho!) więc w ostatnim momencie wypinam membranę. Walka ze spodniami trwa dobre kilka minut i przypomina próbę założenia mokrych dżinsów. Więc albo przytyłam i tyłek mi się nie mieści w gacie, albo nie wiem co...Jedziemy! Droga jest jakaś takaś mało widokowa, ale cóż zrobić. Potem jest trochę lepiej.Zjeżdżamy na stację benzynową, bo chcemy zatankować - nie ma paliwa. Oho? Zaczyna się? Następna stacja jest za pół godziny jazdy. Tam jest benzyna, więc zalewamy baki i przy okazji wypijamy lurowatą kawę.Jedziemy wzdłuż Magdaleny, ale, że do celu naszej dzisiejszej podróży mamy stosunkowo blisko postanawiamy trochę pokluczyć po okolicy, żeby tę drogę wydłużyć.Zjeżdżamy więc w boczne dróżki. W jednej z nich ścierwojady obrabiają zdechłą krowę dłubiąc jej dziobami w nozdrzach i innych zakamarkach.Potem jedziemy przez ciekawy stopień wodny...... mosty...... i mniejsze dróżki...... i wypadamy na "główną" drogę, która wcale na taką nie wygląda. Choć potem jest już bardziej cywilizowana.W jednym miejscu zatrzymujemy się pod drzewem zasiedlonym przez dziesiątki zielonych papug. Jazgot jest niemiłosierny, ale są bardzo płochliwe i uciekają całym stadem zanim udaje się je sfotografować.Jest coraz cieplej, choć lekko mgliście. Za to zakręty bardzo dobrze wchodzą :) Drzewa dookoła wyglądają zupełnie inaczej niż te w dżungli - są drobnolistne i bardziej suche. W ogóle jest bardziej sucho. W Palermo zatrzymujemy się na croissanta i sok. Jesteśmy znowu zafascynowani tortami, które kręcą się w chłodzonych witrynkach. I nie są to atrapy!. Wygląda, jakby codziennie pół miasteczka miało urodziny, no chyba, że jedzą te torty ot tak, bez okazji.Czas jechać dalej.Przejazd przez Neiva jest bardzo OK, bo nie zapuszczamy się do centrum. Wyjeżdżamy w kierunku pustyni Tatacoa. I tu zaczynają się schody - mnie chce się siku, a nie ma się gdzie zatrzymać. W końcu uda je się znaleźć jakiś kawałek krzaczka przed drutem kolczastym. Niestety załatwianie potrzeby dostarcza mi również traumatycznych przeżyć - bo gdy spokojnie sobie kucam, mój wzrok pada na twarz... ludzką twarz... no może nie do końca ludzką, ale lalki... lekka makabreska.Skręcamy w kierunku pustyni, i zaczynają się pustynne klimaty. Jest zjawiskowo, a co dopiero będzie później?W Villawieja lekko się gubimy - tzn musimy zawrócić (jak i kilka samochodów), bo na końcu drogi jest wykopany głęboki rów.Im bliżej celu, tym krajobraz bardziej zachwyca.Zajawieni pięknem przyrody dookoła co chwila się zatrzymujemy. Ja przy okazji wklejam się w błoto, którego wcześniej nie zauważyłam.W końcu dojeżdżamy do celu naszej podróży. Dziś stawiamy na nocleg pod gwiazdami - w końcu trzeba wykorzystać namioty! Camping jest za 6000 COP, Marek zdobywa piwo i można rozłożyć obozowisko.Zamawiamy kolację i zanim się ściemni idziemy na spacer po okolicy. Jest fantastyczne... choć lata kilka komarów. Skałki na pustyni są z gliny, więc każdy deszcz zmienia ich kształt. Niby są wytyczone jakieś szlaki i ścieżki, ale nie bardzo odnajdujemy ich przebieg. Z drugiej strony - ciężko się tu zgubić.Ściemnia się to wracamy. Akurat na kolację. Jest przepyszna, więc pałaszujemy ze smakiem. Niestety zaczyna padać. Marek biegnie do namiotów, żeby sprawdzić czy wszystko jest zabezpieczone. Potem chilloutujemy się w bujanych fotelach podziwiając wielkie ćmy i oglądając pioruny, które uderzają coraz bliżej i bliżej.Przychodzi druga fala deszczu, którą przeczekujemy. Gdy słabnie - czas na przeniesienie się do namiotów. Ale zaczyna niesamowicie mocno wiać. Zacina więc w poziomie mieszanka piachu i wody. w przedsionku namiotu torba, którą tam zostawiłam jest cała w błotnym syfie. tak samo buty. Zacina coraz bardziej, więc nie myśląc zbyt wiele wrzucam wszystko do namiotu. Wiatr wzmaga się jeszcze bardziej, tak samo deszcz. namiot składa się pod naporem żywiołu i w środku robi się coraz mniej miejsca. Fragmenty tropiku, który styka się z warstwą wewnętrzną i klamotami w środku zaczynają podciekać. W rezultacie w środku robi się lekkie bajorko. Piach zgrzyta mi w zębach. Odczucia są jakbym rozbiła namiot pod wodospadem. Dookoła rozbłyskują pioruny. Zastanawiam się ile to wszystko wytrzyma i na wszelki wypadek staram się zapakować wszystko do torby i ułożyć w jednym miejscu, żeby w razie ewakuacji mieć wszystko pod ręką. w tym wszystkim staram się znaleźć jak najwygodniejszą pozycję dla siebie. To nic, że jestem cała w piachu, i brudna po całym dniu jazdy, to nic, że nie umyłam zębów, robię sobie mały dzień dziecka i staram się usnąć w takich warunkach jakie są, choć jest trochę straszno. Nie wiedziałam, ze największa ulewa wyjazdu dopadnie nas na środku pustyni...Przejechane: 205,1 km

Kolumbia 2016 - Dzień 9 - Prekolumbijskie wykopki

dwa kółka i spółka

Kolumbia 2016 - Dzień 9 - Prekolumbijskie wykopki

06 marca 2016 - niedzielaDziś mamy w planie trochę zwiedzania i mniej jazdy, Planujemy odwiedzić Park Archeologiczny. W okolicy jest dość sporo miejsc, które słyną z prekolumbijskich rzeźb i rękodzieła wykopanych spod ziemi, ale na pewno nie uda nam się zwiedzić wszystkich, więc stawiamy na jedno dobre miejsce.Zostawiamy bagaż w pokoju i "na lekko" jedziemy parę kilometrów za miasteczko. Znowu mam stres związany z nieodpowiednim ubiorem. Zostawiamy motki na parkingu przed parkiem i idziemy po bilety. Wstęp kosztuje 20000 COP. W zamian otrzymuje się paszport uprawniający do wejścia do kilku atrakcji rozsianych wokół San Agustin. My odwiedzimy te zgromadzone w parku: Muzeum, Mesita A, B, C, D, Bosque de las Estatuas (Las Staui), Fuente de Lavapatas i Alto de Lavapatas. Wejście do różnych sekcji jest oznaczane w paszporcie suchą pieczęcią w kształcie rzeźb.Zanim zaczniemy zwiedzać korzystam z toalety. Pierwsze drzwi, które otwieram ukazują przede mną muszlę pełną żołtego płynu. Wkurzam się, gdy ktoś nie spuszcza po sobie wody... sprawdzam kolejną kabinę i jeszcze kolejna i to samo. W końcu sama spuszczam wodę w jednej i... muszla wypełnia się żółtą cieczą. Aha, taki kolor wody, no dobrze ;)Jest dość ciepło i wilgotno, więc nawet ten kilkukilometrowy spacer trochę daje w kość. Zaczynamy od muzeum, gdzie w kilku salach pokazane są figurki, na których podstawie wyjaśniona jest ich symbolika i przedstawiona historia odkrywania tego miejsca i prowadzonych prac.Następnie, przemierzając niewielkie stanowisko D, idziemy do Lasu Statui. To ścieżka w lesie, gdzie rzeźby sobie stoją na postumencikach, zadaszone paskudnymi daszkami z blachy falistej. Gdyby chociaż były to jakieś liście, robiłoby to o niebo lepsze wrażenie.Potem odwiedzamy stanowiska B i C...i kierujemy się do Fuente de Lavapatas, gdzie cicho szemrze strumyk i jest fajny most.Teraz czeka nas wspinaczka na położone wyżej stanowisko Alto de Lavapatas. Po drodze są jednak atrakcje w postaci kramów z lokalną chińszczyzną tudzież rękodziełem ludowym :) Chwilę oglądam co można zanabyć w charakterze pamiątek. W jednym ze sklepików sprzedają lody - zamrożone słodkie soki z owocami. Biorę czerwonego, Marek zielonego. Są słodkie i dość szybko topią się w upale, co skutkuje pojawieniem się kolejnej plamy na moich spodniach (przy śniadaniu odkryłam mega tłustą plamę na mojej bluzie z kapturem na wysokości klatki piersiowej, więc mam kolejne do kompletu). W tym samym sklepiku kupuje też kolczyki w kształcie słoników, pomalowane w typowo kolumbijski wzór z kolorowych kropeczek - dołączą do kolekcji).Na wyżynie jest kilka figur i fajny widok na okolicę. A jednocześnie jakaś taka dziwna pustka.Odpoczywamy chwilę i rozpoczynamy odwrót. W jednym ze sklepików kupujemy kilka pamiątkowych drobiazgów.Jeszcze tylko zahaczamy o stanowisko A i wracamy do motorków. Nie wiedzieć kiedy zrobiło się już dość późno.Zanim jednak wracamy do miasteczka odbijamy nieco w bok i zjeżdżamy do przełomu Rio Magdalena. Droga jest wyjątkowo kamienista, a mój nieodpowiedni ubiór wcale nie ułatwia zjazdu. Wiem, że większość to uprzedzenie w głowie niż faktyczne zagrożenie, ale tak mam - na moto - tylko w pełnym stroju...W San Agustin parkujemy przed knajpką i każde z nas wsuwa dwudaniowy obiad (pożywna zupa, ogromianste drugie danie, sok) po 6000 COP (8 zł). Zabieramy rzeczy z hotelowego pokoju, przebieramy się i ruszamy w kierunku Pitalito.Już po pierwszych paru kilometrach mam dość jazdy na dzisiaj, bo prawie ląduję na czołówce z jakimś pickupem, który ni stąd ni zowąd nagle postanawia na podjeździe, podwójnej ciągłej i zakazie wyprzedzić autobus gwałtownym manewrem pojawiając się na pasie, którym ja jadę w dół. Marek przejechał, a wtedy tuż przede mnie wyskoczył ten samochód. Nawet nie próbował zjechać czy wrócić na swój pas czy zwolnić. To ja miałam hamowanie awaryjne i ominięcie ruchomej dużej przeszkody... Robi mi się ciepło, a kolejne kilometry przejeżdżam w maksymalnym spięciu.W przeciwną stronę sunie sporo motorków dosiadanych przez wojsko. Trochę śmiesznie wygląda dwóch rosłych facetów z długa bronią jadących na motkach klasy 150 ;)Droga jest ciut nudnawa, ale nie dlatego, że jest jakaś nieatrakcyjna - po prostu człowiek przyzwyczaja się do krajobrazów i zieleń i wszystko przestają już robić takie wrażenie. W miejscowości Timana stajemy na soki i kawkę.Krajobraz ciut się zmienia. Pojawiają się niewysokie góry, ale bez zieleni - suche, porośnięte jedynie krzakami. A w ogóle to już walkiem wprawnie jeździmy  "po kolumbijsku" trochę naginając przepisy i wciskając się w wolne miejsca na drodze. Coraz rzadziej zdarza się, że lokalesi nas wyprzedzają, a ciężarówki kąsają po tyłkach. Udało się też sprawdzić jak szybko jeżdżą nasze motorki - wyciągnęły stówkę z góry, ale skończył się prosty odcinek testowy, więc nie wiem czy jadą szybciej ;)  W dodatku wyprzedza nas DL (to pierwszy z większych motocykli jaki tu widzę), więc odpuszczam bicie rekordów prędkości...Jeden odcinek drogi, między skałami, jest szczególnie malowniczy. Chcę nagrać pomykanie po winklach, ale kamerka robi mi pipipi oznajmiając zapełniona kartę. Pikanie nieco mnie wytrąca ze skupienia, przez co jeden z ostrych zakrętów w prawo pod górę mnie ciut zaskakuje, ale wychodzę z tego bez większych problemów, choć nieco koślawo. Może i dobrze, że się to nie uwieczniło, bo Instruktoru by miał co "chwalić" ...Jedziemy doliną rzeki Magdaleny, więc co jakiś czas mijamy jej mniejsze dopływy, a w nich kapiących się ludzi. W końcu trafiamy nad całkiem urokliwe rozlewisko rzeki.Na nocleg zjeżdżamy do małej miejscowości o wielkiej nazwie Gigante. Motki tak samo jak wczoraj, wjeżdżają do hotelu po desce - wszyscy są profesjonalnie przygotowani na taka okazję. Podczas wprowadzania Bzyczka deska się jednak osuwa i mój motek centralnie zawiesza się na progu. Na szczęście wszystkie newralgiczne miejsca zabezpieczyła stopka centralna, więc oprócz lekkiego odpryśnięcia betonowego progu nie ma zniszczeń. Widok z naszego okna znowu jest na motki :)Idziemy na spacer po miasteczku. Sklepy są zakratowane, co znowu nasuwa różne myśli na temat bezpieczeństwa. Siadamy na piwko w knajpie z  lokalną muzyka przekraczającą wszystkie normy głośności. Nie może się obyć bez kilku spotkań z naciągaczami, którzy chcą od nas wysępić kasę, a z którymi Marek chętnie wdaje się w rozmowy, żeby poćwiczyć swój hiszpański.Piwko powoduje lekki głód, więc udajemy się do strefy gastronomicznej na centralnym placyku z mini parkiem i kościołem. Dziś w menu mamy pizzę z chorizo i ananasem - całkiem smaczną i sprawnie przygotowywaną przez ojca i jego dzieci.Gdzieś dochodzi już świadomość, że minęła już połowa wyjazdu, że powoli zaczęliśmy odwrót na północ, i choć pewne atrakcje jeszcze przed nami, to za nami już naprawdę sporo. Ech... Fajnie jest...Przejechane: 167,9 km

Kolumbia 2016 - Dzień 8 - Opole '77 unplugged

dwa kółka i spółka

Kolumbia 2016 - Dzień 8 - Opole '77 unplugged

05 marca 2016 - sobotaUlice są jaskrawożółte. I moro. Jest pełno policji i wojska. Każdy uzbrojony. Żołnierze w kaskach z siatką, w polowych mundurach, z plecakami. Maszerują po ulicach we wszystkich kierunkach. Na skrzyżowaniach jest ich sporo, a im bliżej głównego placu w mieście tym więcej. mam mieszane uczucia - to, że są, to znaczy, że jest niebezpiecznie, czy wręcz przeciwnie? Śniadanie w typowej kolorowej soko-cukierni upływa na rozmyślaniu o bezpieczeństwie w Kolumbii i patrzeniu na przemarsz mundurowych przed lokalem.Po śniadaniu odbieramy motki z parkingu. W sumie nie napisałam wcześniej, ale parking to po prostu tak zaaranżowane patio, dostępne przez mikro wjazd. Parking za nockę kosztuje o ile pamiętam 10000 COP - zostawia się motek, można tez kask, dostaje kwitek. Motek odbiera się na podstawie kwitku, lub jeśli się go zgubiło - na podstawie dowodu rejestracyjnego. Nasze motki stoją w zupełnie innym miejscu niż je wczoraj zostawiliśmy. Mój nie ma już zblokowanej kierownicy, ale co to dla "fachowców", gdy trzeba go było przeparkować. Na kanapie mam odbite kocie łapki.Pod hotelem parkujemy motocykle. Lokalni żebracy podchodzą do nas jak do bankomatów prosząc o kasę. Czasem trzeba się na to znieczulić. A dodatkowa informacja, że jesteśmy z Węgier ucina wszelkie pogawędki, bo nikt w tym języku nie mówi absolutnie nicMożemy wyjechać. Postanawiamy jednak zatankować, więc chcąc nie chcąc po chwili znowu wjeżdżamy do centrum. Tym razem (w przeciwieństwie do akcji z Włoch rok temu) Zumo znajduje stację i tankujemy motki. I wyjeżdżamy z Popayan po raz drugi.Wbijamy się na mniej uczęszczaną drogę. na jednym z murów widzę wielki czerwony napis CAMP. Kolejne pytanie w głowie - czy to po prostu oznacza, ze jest tu kemping, czy to 'graffiti"  wyznaczające terytorialne granice jakiegoś zbrojnego ugrupowania typu FARC, mimo, że w tym kontekście ten skrót nie brzmi "znajomo"...Droga jest urocza, kręta. Dookoła jest zielona dżungla. Co jakiś czas pojawiają się faceci z maczetami. Tłumacze sobie, że to oczywiście do przedzierania się przez zielone chaszcze, a nie w celu zarzynania turystów ;)Przed zjazdem na Purace, które było naszym celem na wczoraj, utykamy na dobre pół godziny. Ruch jest całkowicie wstrzymany ze względu na budowę mostu. Jest prawie południe, prawie równi, prawie nie ma cienia - ciekawe wrażenie. Mimo wszystko gdzieś tam próbujemy chronić si przed palącym słońcem, jednocześnie podglądając pracowników kierujących ruchem - są to lokalni Indianie, ubrani w charakterystyczne regionalne stroje.Gdy ruch zostaje wznowiony pniemy się pod górę. Droga wije się na niemalże 3500 m npm i jest mega widowiskowa.Nagle kończy się szerszym placem, przy którym stoi schronisko prowadzone przez Indian. Tu byśmy zatrzymali się na noc wczoraj, gdyby deszcz nie uziemił nas w Popayan...Zamawiamy tam herbatkę i obiad. Czas oczekiwania to ok. pół godziny, więc idziemy na małą wycieczkę po okolicy. Jeden z lokalesów doradza, żebyśmy wzięli przeciwdeszczówki, bo popada. Owszem, są chmury, ale wg nas padać nie powinno. Mimo tego słuchamy jego rady.Wysokość daje w kość. Kilka kroków i zadyszka gotowa. Powietrze jest rzadkie i chłodne. Ale krajobrazy wynagradzają wszystko.W pewnym momencie zrywa się olbrzymi wiatr i zaczyna zacinać zimnym deszczem. Warto było wziąć stroje przeciwdeszczowe - jednak wiedza lokalnych "górali" jest niezastąpiona.Wracamy na obiad. Przestało padać, więc zrzucamy z siebie kondomy, żeby się wysuszyły. Jedzenie już na na s czeka. Zupa jest bardzo konkretna - z makaronem i fasolką, ale i kolendrą, więc Marek dostaje większość mojej porcji. Za to pstrąg jest idealny. Przepyszny. Do tego słodka herbata, ale raczej jakaś ziołowa i nie słodzona cukrem, bo zupełnie inaczej smakuje.Czas się zbierać. Płacimy za posiłek, żegnamy się z gospodarzami i wracamy tą samą drogą, podziwiając po drodze widoki. Rozdzielamy się - Mark zostaje w tyle. Na rozjeździe czkam na niego dłuższą chwilę. Zaczyna padać, więc znowu uzbrajam się w przediwdeszczówkę. Marka dalej nie ma. Już mam zamiar zawrócić i sprawdzić co z nim, kiedy pojawia się na horyzoncie i możemy jechać dalej.Dojeżdżamy do miejsca robót drogowych i wyjeżdżamy na główną drogę. Po chwili natrafiamy na całkiem spory wodospad. Zatrzymujemy się przy nim nie tylko na fotki, ale i ubranie w ciuchy, bo zrobiło się dość zimno. Parkując moto pod wodospadem o mało co nie zaliczam gleby, bo motocykl mocno przechyla się na stopce bocznej, ale że masa niewielka, to utrzymuję go i stawiam stabilnie.Jest w sumie dość późno, a przed nami jeszcze spory odcinek do przejechania. Spektakl chmur na niebie zachęca do częstych postojów na fotki.Pniemy się w górę i wjeżdżamy na teren Parku Narodowego Purace. Droga znowu przeradza się w off. Wjeżdżamy na rozległą równinę, zwaną Doliną Espeletii, usianą tymi ciekawymi roślinami.Chwilę dalej - Dolina Tapirów, jednak żadnego nie spotkaliśmy.Za to w przeciwną stronę co jakiś czas suną powoli ciężarówki z owocami lulo. Aż dziwne, ze nie robi się z nich marmolada na tych wertepach. Ale w razie czego - jest to pocieszające, że ktoś tędy jeździ, więc w razie W można liczyć na pomoc.Co jakiś czas widać pojedynczych żołnierzy w kamuflażu... Zastanawiam się ilu z nich nie zauważyłam, jak poszłam w krzaczki za potrzebą...Znowu zaczyna padać. Potem droga robi się czerwona. Jest niesamowicie, bo ołowiany kolor nieba dodaje wielkiego uroku. Nie mamy tyle czasu na zatrzymywanie się, ile byśmy chcieli. Powoli się zmierzcha, a my mamy przed sobą kilkadziesiąt kilometrów, a jazda nocą po Kolumbii nie jest wskazana. Zwłaszcza w tym regionie.Przy wyjeździe z parku są koszary wojskowe - zasieki, druty kolczaste, worki z piaskiem, wieżyczki strzelnicze i wszechobecne karabiny. Bezpiecznie?Wjeżdżamy na asfalt. Robi się ciemno. Lokalne pojazdy jeżdżą jak dzikie, a my nie mamy odwagi z nimi walczyć ani wyprzedzać tych mniej żwawych, dlatego grzecznie jedziemy do San Agustin. Na miejscu lokujemy się w hotelu "El Turista". Mamy pokój z widokiem na patio, w którym są ogólnodostępne toalety, stanowisko do prania i... parking dla motocykli...Szybko się odświeżamy i ruszamy w miasto. Zaczynamy od porcji witamin - soków ananasowego (ja) i ananasowo-bananowego (Marek). Potem z lokalnych straganów kupujemy kurczaki na patyku, żeby zaspokoić pierwszy głód. Idziemy tez na główny plac, gdzie stoi klasyczny lokalny autobus, a w nim siedzi orkiestra i gra lokalna muzykę. Za spora ilość gotówki można wsiąść do tego autobusu i posłuchać muzyki z bardzo bliska. Ciekawy pomysł, bo stojąc obok autobusu można tez posłucha, za darmo ;)Wracamy do budek z jedzeniem - na "drugie danie" bierzemy chorizo z drugiego straganu, Lokalny piesek, wyglądający jak biały Pankracy idzie z nami krok w krok na wypadek gdybyśmy nie dojedli...Idziemy do baru na piwo. Na dwóch ekranach wyświetlane są teledyski/teksty piosenek karaoke. Te nowe przeplatają się z takimi bardziej klasycznymi. Modzi, piękni, wyfotoszopowani z okresu bieżącego mieszają się z wąsatymi brzuchatymi w strojach a'la Abba z lat 70-tych. Wrażenia jak z festiwalu w Opolu. Albo Sopocie. A potem wysiada prąd. w całej wiosce. Może to partyzanci robią wstęp do jakiejś akcji? Mimo wszystko zamawiamy kolejne piwko, obsługa baru przynosi świeczki. Tylko panie ze straganami z jedzeniem maja własny prąd do własnych żarówek i blackout ich nie dotyczy. Po pół godzinie wszystko wraca do normy i znowu jest głośno i kolorowo. Ulica sunie wesoły autobus z muzyką na żywo...Przejechane: 169,6 km

Gdzie wyjechać

Subiektywne TOP10. Najlepsze muzea jakie udało nam się odwiedzić

Subiektywne TOP10. Najlepsze muzea jakie udało nam się odwiedzić Nie było łatwo wybrać, bo trochę się już ich uzbierało w naszej kolekcji. Zwiedzając jakieś miejsce zawsze zastanawiamy się czy warto się do nich udać, czy warto kupić – często naprawdę drogi bilet. Czasem po prostu trzeba do nich wejść i zobaczyć interesującą kolekcję. Czasem warto gdzieś polecieć tylko dla nich. Muzea! Te europejskie i te […]

Kolumbia 2016 - Dzień 7 - Back from Cali

dwa kółka i spółka

Kolumbia 2016 - Dzień 7 - Back from Cali

04 marca 2016 - piątekRano mamy totalna głupawkę z powodu super miejsca do spania - hałas od tirów jest niemiłosierny, jak również wibracje przenoszące się od drogi, przez budynek i twardy materac, nie wspominając o smrodzie spalin, który wdziera się do pokoju. To skutecznie mobilizuje nas do wstania. Idziemy do centrum na śniadanie (a potem okazuje się, że śniadaniową knajpkę, pewnie kilka razy tańszą, mieliśmy w brami obok ;)) - ja zajadam jakiegoś pieroga z pikantnym farszem i ziemniaka i popijam prawie litrem soku z mango. Marek wybiera coś bardziej na słodko i sok. Rachunek chyba nie uwzględnia wszystkiego, bo płacimy 8000 COP za całość, ale nikt za na mi nie krzyczy ani tym bardziej nie strzela, więc nie ma tematu. W międzyczasie lokalny pucybut koniecznie chce wypastować nam nasze turystyczne buty...Wracamy do hotelu, pakujemy się i uzbrajamy motki w bagaże. Jeszcze tylko siku na debet w kibelku na stacji (pominę jego opis, bo co bardziej wrażliwi mogliby przestać czytać) i ruszamy.Droga jest "taka se". Industrialne klimaty nie zachwycające absolutnie niczym, a do tego dość spory ruch, bo w końcu jesteśmy w okolicy dużego miasta. Cali... nie wiedzieć czemu w głowie zaczyna grać mi "Back from Cali" Slasha...Nieco kluczymy po autostradzie próbując się z niej wydostać na mniej uczęszczane drogi.Kilka węzłów przemierzamy więcej niż raz, żeby w końcu wyplątać się z nitki asfaltu i wjechać w delikatny off z polnymi drogami i błotem i kolejnymi zakratkowanymi figurkami na skrzyżowaniach.Na zjeździe z offu na główną drogę stajemy na drugie śniadanie - lurowatą kawę i croissanta, jest też WiFi, więc mogę się zameldować tu i tam.Przed nami wyjątkowo prosta i nudna droga - prawie bez zakrętów. Dlatego też rozglądam się na prawo i lewo, żeby czymś zająć głowę. Na przykład widać serie kominów, po trzy, a każdy z nich produkuje inny odcień szarego kolorku. Albo "vehiculo extra longo" - mega długie pojazdy - ciągnik siodłowy i 5-6 naczep z kontenerami, albo traktor z 6 przyczepami wypełnionymi drewnem lub trzciną. Na szczęście wszystkie jadą z przeciwka, bo wyprzedzać takie to istny koszmar, zwłaszcza na motkach, które mają przyspieszenie malucha jadącego pod górę. W jednym miejscu jest zagłębie figurek ogrodowych. u nas są to krasnale, a tu kilkumetrowe Jezusy i baranki...Jakieś 80 km przed Popayan znowu zaczynają majaczyć na horyzoncie jakieś górki, a droga nieco bardziej się zawija. Pojawia się tez coraz więcej wojska. Rozsiani co kilkaset metrów żołnierze stoją przy drodze z uniesionymi w górę kciukami. Ciekawe czy to oznacza, że droga jest "czysta", bo raczej nie łapią stopa. W sumie ma to sens - departament Cauca, po którym się poruszamy do super bezpiecznych nie należy...Zaczyna lekko kropić, więc zatrzymujemy się na stacji benzynowej w knajpce krótką przerwę konsumpcyjno-higieniczną i poczekanie jak rozwinie się sytuacja pogodowa. Marek popija kolejną cienką kawę, podziwia lokalne wyroby piekarsko-cukiernicze (drożdżówki-żółwiki), a potem lata jak najęty po całym parkingu z aparatem próbując  "ustrzelić" żółte ptaszki. Ja stawiam na uzupełnienie wody i rozprostowanie nóg. Na stacji też jest sporo wojska, które się gdzieś snuje po kątach.Deszcz się nie wzmacnia, więc jedziemy dalej. Widoki znowu się zmieniają, pojawia się czerwona ziemia i plantacje ananasów. Jednak radość z poprawy pogody nie trwa długo, bo znowu zaczyna padać, ale po chwili przestaje, i tak na zmianę, przez jakiś czas. Widać, jak asfalt mieni się tęczą od plam oleju - przynajmniej teraz je lepiej widać i łatwiej ominąć. robi się coraz zimniej, więc zarządzamy postój na ubranie się.Przed Popayan zaczyna padać na całego - jesteśmy prawie całkiem mokrzy, bo nie zdążamy na czas ubrać przeciwdeszczówek. W dodatku ja nie bardzo mam ochronę na spodnie - mogę je zdjąć i wpiąć membranę, ale to bezcelowe w tym momencie, więc nogi falej mi mokną. Ściana deszczu jest tak nieprzyjemna, że po wjeździe do Popayan decydujemy się na znalezienie hotelu i zakończenie jazdy prawie 3 godziny przed przed czasem.Standardowo jedziemy w kierunku centrum i znajdujemy całkiem przyzwoity hotel (55000 COP za pokój). Rozlokowujemy się, wieszamy mokre ciuchy w patio, służącym za suszarnię. O ile spodnie moto wieszam pod dachem, to rękawiczki w części niezadaszonej - własnie wyszło słońce, więc może je wysuszy, a ewentualny deszcz bardziej im nie zaszkodzi ;)Idziemy pozwiedzać miasteczko. Jest bardzo ładne. Co mi się tu wyjątkowo podoba, to jednolitość szyldów - wszystkie kamienice są białe, a szyldy - to proste napisy złote lub czarne. Gdyby tak ładnie było w Krakowie... standardowo robimy mały gubing. Po drodze kupujemy świeże pokrojone w kostkę owoce - ananasa i papaję - w kubeczkach z wykałaczkami (1000 COP), a potem straganowe żarcie - chorizo z ziemniakiem, kurczaka, kukurydzę. Jest mnóstwo innych ciekawych rzeczy, choć niektóre wyglądem nie przypominają absolutnie niczego (jakieś takie szarobure flako-pieczarko-owoce morza. Ciekawe jest to, że w centrum miasta obowiązuje zakaz jazdy dwóch mężczyzn na jednym motocyklu - związane jest to z częstymi kradzieżami i rozbojami, a policjanci skutecznie ten zakaz egzekwują od pojedynczych "zapominalskich".O ile wczoraj było mnóstwo knajpek z piwem, to dzisiaj nie namierzamy żadnej. Za to wreszcie trafiamy do kawiarni z dobrą kawą! Różnica jest wyczuwalna w smaku, jak i cenie (10 razy drożej). Knajpka ma ogródek z parasolkami w patio i tam dokujemy się na dłuższą chwilę. Potem zaczyna się ulewa, więc tym bardziej zostajemy w knajpie.Niestety nadchodzi czas jej zamknięcia i wszyscy goście są delikatnie wypraszani. A dalej leje. Na szczęście lokalna architektura to przewidziała i większość kamienic ma dość spore gzymsy, które skutecznie chronią przechodniów przed deszczem, co niecnie wykorzystujemy. Labiryntem uliczek zmierzamy w kierunku hotelu, choć ochota na wieczorne piwo jest niemała, ale nie ma gdzie kupić. W końcu przechodzimy obok lokalnego klubu bilardowego i knajpy i decydujemy, że tam wejdziemy. Raz kozie śmierć. Miejscówka okazuje się całkiem spoko, siedzą tam zarówno młodzi ludzie, jak i wesołe dziadki prowadzące jeden drugiego bo wypili już całkiem sporo. Lokales przy stoliku obok mruczy pod nosem wszystkie piosenki,które sączą się z głośników. Jak się okazuje jest dziennikarzem radiowym i chętnie gada z Markiem. Z kolei z innego stolika co chwilę podchodzi do nas wesoły starszy pan, równie co chwilę odciągany przez swojego syna, który bardzo nas przeprasza za zaistniałą sytuację. Xawier, bo tak ma gość na imię, nie odpuszcza i podchodzi z butelką rumu lejąc pół szklanki Markowi (mnie udaje się wymigać). Alejandro, syn, jest bardzo zmieszany i tłumaczy nam, że jego ojciec jest po prostu dzisiaj wesoły, ale nie jest złym człowiekiem, więc żebyśmy się nie bali. Nawet nie mamy takiego wrażenia, że jest jakieś zagrożenie - ot wesoły lokales polewa nam lokalny alkohol, bo ma taka fantazję. Jest bardzo fajnie i wesoło, ale poziom procentów trzeba kontrolować, żeby nie sprowokować niemiłych sytuacji. Wesoła rodzinka żegna się z nami wylewnie i wychodzi. My jeszcze chwilkę siedzimy, ale też w końcu decydujemy o powrocie do hotelu. Przestało padać, a nam, włączyła się lekka gastrofaza. Niestety stragany z mięchem już się zwinęły, a jedyna knajpka (w której dostrzegamy "naszą" wesołą rodzinkę pałaszującą jakieś kurczaki) właśnie zamknęła kuchnię. Trzeba więc doczekać do śniadania.Mimo zakończonej wcześniej jazdy dzień okazuje się być pełnym wrażeń. A rękawiczki oczywiście mi nie wyschły...Przejechane: 185,6 km

Zależna w podróży

Nikt nie zwiedza Częstochowy!

Chciałabym zrobić z wami eksperyment. Poproszę was, byście się skupili i pomyśleli, ile znacie osób, które były w Częstochowie. 5? 10? 50? Może nawet 100 i więcej? Jasne że tak. Tylko w 2015 roku w Częstochowie na Jasnej Górze było 3 miliony 700 tysięcy pielgrzymów. Wystarczy kilkanaście lat, by była...

Republika Podróży

Reading and Publishing Performance Assessments

Reading and Publishing Performance Assessments http://custompaperwritingservice.net/ Frequent-Core-Aligned Performance Tests The Instructors Reading for NYC Division of Knowledge developed these effectiveness exams and some are held by NYC Office of Training. The Office of Training has decided to let Educators Reading and Writing Project to publish the effectiveness assessments online to aid your pupils’ educational improvement. You must receive permission for almost any different use of the exams from Education’s NYC Section. Performance Checks interact individuals in traditional, highlevel work that is arranged to curricular standards so that training that satisfies with learners where they’re and moves them forward can be more carefully planned for by educators. The performance checks you will discover here were made to point distinct devices of study in data-collection, and to align to unique Typical Primary State Standards in reading and publishing and shut declaration of pupil work. We advise watching these as equally pre- and article-assessments: you might (and we propose doing this) execute the analysis entirely or partly before teaching the relevant models, as being a way of measuring what students are designed for before your instruction; you will then use the knowledge using this examination to target your units to students specific advantages and requirements, after which perform the identical examination again at the conclusion of the machine, to find out learners’ progress also to think about your instruction. Of evaluating students, the overarching goal will be to supply a distinct feeling of what individuals have internalized and what however wants assistance in regards to the standards-based skills available. You’ll discover student in addition to educator recommendations -experiencing supports and guidelines; you’ll likewise locate rubrics that clearly link the job towards the CCSS, and annotated samples of work. Where we have obtained permissions, the texts for these projects are involved; in some instances you will need to purchase the pertinent texts. In the case of the second grade assessment, children can analyze nonfiction reading and informative book publishing as two separate but related items. The review youll discover here is designed to allow you to ascertain students proficiency ranges in reading nonfiction and outlining the data therein and in publishing an educational text-based in part on information they’ve read themselves, observed read out loud, or viewed in video variety. While in the sixth and eighth-grade checks, learners can study nonfiction research practices in investigation and workshop -based controversy essay writing on paper workshop. The checks listed here are built to measure individuals’ talents to: 1. Read texts, supporting details and identifying their major suggestions. Approach, draft and edit an article in which they have a stance on the issue that is complicated and help that stance with information derived from numbers of / and printed text or viewings of related videos. Zobacz takżeDzieci złego państwaBaby Bjorn Baby Carrier WE – test i opinieFotoksiążka w Empik Foto – pomysł na szybki i trafiony prezent świąteczny :)System Białoruś.UK, GB, ENG czyli ogólnie WTF? część 1/2Nowe podejście do podróżowania?BBC Human Planet – Planeta Ludzi.Od zera do kolekcjonera czyli dlaczego warto zbierać pieczątki Sandy Island – wyspa widmo…

Republika Podróży

Rules regarding Copy every Research Automatic Essay

Rules regarding Copy every Research Automatic Essay A reading my article impact dissertation is a type of Everyday terms essay project. It enables for someone to answer your very own via nevertheless displaying so that you can guise an assertion along with sustain doing it along with the research of this phrases. A response paper are easily prescribed a maximum each way invention and also nonfiction reading the material. google_ad_channel Equates to ’1496130777′; google_ad_client Means ‚pub-0316265116163263′; google_ad_output Is equal to ‚js’; google_max_num_ads Implies ’1′; google_ad_type Means ‚text’; google_image_size = ’180×150′; google_feedback Implies ‚on’; google_skip Means google_adnum; google_url Means ‚bottom’; google_label Equates to ‚top’; google_label_text = ‚Sponsored Link’; Focusing using Fictional Elements All books respond to articles are probably the opportunity experience a discussion about the main concept in a writing. Choice an approach to you’re discourse is considered the 1st step.www.essayshelpers.co.uk To take action, focus on the fictional parts of the particular, such characterization, arranging, detailed description, strengthen, Images not to mention importance. When you go reading material, pay attention to the publisher’s center. An individual a really hardy player the people that stands for a design, chances are you’ll like portrayal and outline because fictional conditions to allow an individual’s justification. An incredible research project associated with beautiful accomplish the task may very well count on mainly available on surroundings. Fully familiarize the type of publisher’s implements and sustain these guys notion since you assess. Developing some Thesis Developing the particular thesis, plus dialogue, is necessary to acquire lucrative scanning comeback article. Dissertation discovery secrets can easily encompass examination of your writer’s putting on literary compounds all the way through creating design and style, evaluate of any author’s motif with a well liked way of thinking, as well differentiation of these publisher’s niche to the other exercise having to do with text. Not forget, yet, making use of all types of distinction, major a person’s evaluation inevitably will be with the publisher’s formula, instead of a analysis a new crafting articles. Each time you version their thesis, choose the it includes a stage along with an justification. A simple to experience regardless of whether you have included a discussion constantly ask if person might just fight you’re have with his or her get signs. Organization then Structure The exploring reply to essay or dissertation lends itself you know for the five-paragraph shed. The initial part ought to provide ptc the article author, fast info the get the job done because of making, too as your dissertation fact. The the three physique grammatical construction will ideally concentrate on a aspect of the article, enjoy the writer’s skill, a character or the climate, to make carry the particular record. The finale piece will want to assessment the points customers point out on your body paragraphs then draw them to this normal thesis disagreement. Evidence and the entire body Paragraphs One of the biggest aspects of your own personal analyzing response essay can be the information you employ in order to your primary debate. Specifics must be paraphrased coming from a authentic written by using the correct violation. Little passages may well be estimated rrnside a resolution report by way of a lot more information. Any single skin subsection must consist of a chosen issue post title just that significantly has shown that the data for the reason that section will, no doubt show support to this choice. Play one or else a few elements of studies an part. Crank out a fantastic inquiry 1 to 2 words each device information. Ending employing a closing time period why shifts directly into the latest passage. Writing Analysis Your testing of these signs is essential aspect your own kind of response essay. It is crucial that the work generally restate the particular indicators possibly your thesis any time constructing scientific study. Rather of, you’ll feel to let you know how i would say the publisher’s option also make use of a character, like for example, adds to the themes presented. Amazon will also pull outdoors the house reviews and / or portray over evidence. In the inquiry, you may also come up with with certainty if you might think this author includes satisfied a person’s focus on. Writing An individual’s Conclusion Now that you may have put up a great thesis, situated indications and consequently tailored groundwork for your selections, it is recommended establish you’re result accompanied by review within your respective idea. Your primary observation consist of a straightforward review the points that you already have earned in the entire body lines. Get out of an infant woolly mammoth almost any advanced tips and hints at your judgements and it could be building any specific explorations not only mentioned earlier portion responding. Zobacz takżeGóra w Tybecie. Pielgrzymka na święty szczyt.Jak wyjechać na wolontariat?Festiwal Naadam – mongolskie igrzyska.Największy jeździec MongoliiSandy Island – wyspa widmo…Najwyższy szczyt świata jest w Ekwadorze?Jezioro, które zamienia zwierzęta w kamień!Festiwal Podróżniczy na Szage i KONKURSZabierz Fundację na wakacje – Pomóżmy dzieciom z porażeniem mózgowym.

Kolumbia 2016 - Dzień 6 - Zaginiona autostrada

dwa kółka i spółka

Kolumbia 2016 - Dzień 6 - Zaginiona autostrada

03 marca 2016 - czwartekSchodzimy na śniadanie, a tego... nie ma... Pani nie wiedziała, że mamy nocleg ze śniadaniem,. Ale to żaden problem - raz dwa na stole ląduje jedzonko, podobne do wczorajszego, ale nie takie samo. Pakujemy się na motki, lokalizujemy nasze pranie sprzed dwóch dni (niespecjalnie wyschło) i ruszamy. Nie chcemy wyjeżdżać ta samą drogą, więc Marek opracowuje trasę alternatywną. Oczywiście jest to off, bardzo zresztą ciekawy...Zaczynamy od kluczenia między plantacjami kawy. Dróżki są wszystkie jednakowe, i nie widać, która jest  "główna", a która zaraz zakończy się u "chłopa na polu". Jest wesoło.Pojawia się coraz więcej dowodów na to, że w ostatnich dniach popadało. Marek wkleja się w błotną koleinę i chwilę czasu zajmuje mu wykopanie się z brązowej papki. Ja postanawiam ten odcinek przejechać drugą strona i ta wątpliwa przyjemność mnie omija. Uff :)Droga prowadzi przez miejsca całkowicie abstrakcyjne, jak rejon wycinki drzew palmowych,czy dżunglę, gdzie rezydują rajskie ptaki o niesamowitym upierzeniu.Dojeżdżamy do głównej drogi, a tam zaczyna się wdychanie spalin i kluczenie między tirami, które urządzają sobie wyścigi, kąsając nasze Bajaje po tyłkach. Odkrywamy też ciekawą funkcję - samozwańczych dyspozytorów ruchu. Otóż na co bardziej newralgicznych zakrętach stoją sobie lokalni panowie uzbrojeni w mniej lub bardziej sprane kolorowe szmatki i machają, kiedy można jechać, lub wstrzymują ruch, kiedy nie bardzo. Chodzi o to, żeby ciężarówki, które często ciągną dwie-trzy naczepy płynnie jechały pod górę na tych pozakręcanych drogach. Żeby nie tracić prędkości i w efekcie nie piłować na jedynce, to ścinają zakręty lub biorą je bardzo na okrągło, więc jazda z naprzeciwka bywa ryzykowna - i tu nieoceniona rola panów kierujących ruchem - w razie zatrzymują tych z góry, żeby przepuścić tych pod górę, a jedni i drudzy sypią im drobniaki do czapek.Najwyższa pora na kawkę, więc zatrzymujemy się w kafejce, sąsiadującej z warsztatem samochodowym, w którym ekwadorska klasyczna indiańsko wyglądająca rodzinka naprawia swojego jeepa.Potem droga robi się jakby luźniejsza, bardziej malownicza, ale niestety są przestoje spowodowane remontami drogi. A oczekiwanie na wznowienie ruchu to możliwość podziwiania pojazdów jadących z naprzeciwka czy też lokalnych sprzedawców wszystkiego przewożących cuda na swoich motorynkach.Pora lunchu nastaje bardzo szybko, więc trzeba gdzieś zjechać. W moim przypadku kończy się to hamowaniem awaryjnym przy knajpie. Udaje się zamówić fajne jedzonko, jest WiFi, więc znowu schodzi nam ciut dłużej niż planowaliśmy.Znowu wjeżdżamy w mniej uczęszczane drogi, więc przestoje organizujemy sobie sami. Na przykład obserwując padlinożernego ptaka dzielnie obrabiającego szczura na drodze.Potem znowu przestoje są wymuszone czynnikami zewnętrznymi - na przykład wycinką drzew.Trochę straszy deszczem, ale nie przechodzi to w ulewę, więc nie specjalnie się przejmujemy. krajobraz staje się coraz bardziej płaski i nijaki. tzn taki agro-przemysłowy. Nieatrakcyjny.Nie chcemy jechać głównymi drogami, więc gdzieś zbaczamy, trochę się kręcimy, ale w końcu udaje się wytyczyć jakąś drogę. Na szybkie picie zatrzymujemy się w knajpie na skrzyżowaniu z przeraźliwie głośna muzyka z głośników i brakiem światła w toalecie.W pobliskim miasteczku kluczymy uliczkami, żeby w końcu wylądować na bulwarze rzeki, bez możliwości przejazdu.Klucząc po miasteczku w końcu znajdujemy jazd na drogi między drzewami.A potem między polami. Po lewej stronie trzcina cukrowa. Po prawej to samo. Potem się okazuje, że rzeczywistość nie pokrywa się z mapą i jesteśmy w skserowanym krajobrazie i nie bardzo wiemy jak dojechać do głównej drogi, która w dodatku jest po drugiej stronie rzeki, Napotkani lokalesi mówią nam, że aby dojechać do "via major" musimy się cofnąć, na pierwszym skrzyżowaniu skręcić w prawo, a potem prosto i dojedziemy do głównej drogi. Podążając za ich radą, docieramy do... promu na rzece.Przeprawiamy się na druga stronę i wbijamy na główną drogę, na szczęście nie jakoś bardzo uczęszczaną. Za to znaki drogowe, które są dziurawe od kul, powodują u mnie lekki niepokój i rozmyślania, czy aby jesteśmy w odpowiedniej okolicy...Stajemy, żeby zatankować. Mój wskaźnik poziomu paliwa chyba nie działa - przejechaliśmy 312 km od poprzedniego tankowania, a wskazówka jest dalej na maksimum. Zalewamy baki paliwem, a żołądki kawą. Wczoraj była środa, więc nadrabiam ten dzień fundując sobie loda.Czas nagli, a my mamy jeszcze kawałek przed sobą. Dookoła jest nijako, jakieś śmierdzące fermy kur i industrialne widoki. W dodatku zaczyna dość mocno wiać.Postanawiamy, że nie pchamy się do Cali, tylko znajdziemy nocleg wioskę wcześniej. Rozbestwieni łatwodostępną bazą hotelową przeliczyliśmy się nieco w tym przypadku. Po centrum wioski Yumbo kręcimy się przez 1.5 h robiąc dobre kilkanaście kilometrów i nie znajdując żadnego miejsca. Nie pomogła policja, nie pomogli taksówkarze. Popyt przerósł podaż i wszystkie miejsca we wszystkich hotelach w mieście są zajęte. Nawet wycieczka poza miasto, przez jakieś podejrzane dzielnice, bo ktoś nam powiedział, że tam coś może być nie przynosi efektu.Sprawdzamy więc ostatnia opcję, którą widzieliśmy na wjeździe - hotel dla tirowców przy głównej drodze. Maja jeden pokój, z jednym łóżkiem, z oknem wychodzącym na ruchliwą ulicę, za 30000 COP. Poddajemy się i bierzemy co jest, Motki parkujemy za 1000 COP od sztuki  na tyłach stacji benzynowej przylegającej do hotelu. W międzyczasie cena hotelu wzrasta o 5000 COP.Odświeżamy się i idziemy na zasłużoną kolację i piwo, sprawdzając w recepcji hotelu, czy uliczka, którą chcemy przejść jest OK, czy lepiej tam się nie zapuszczać. Jest OK. Po drodze mijamy Matkę Boską Klatkową - figurki bywają tu bardzo zabezpieczone, zwłaszcza na główniejszych skrzyżowaniach. Sklepy są często zakratowane, na murach jest graffiti - od ozdób bożonarodzeniowych po klimaty komiksowo-kosmiczne...Zaczynamy od kolacji. Najpierw jest sok i dodatkowo dla Marka sałatka owocowa z serem. Potem spacerek, a potem piffko w Corner Bar, z widokiem na ulicę, na której są stragany z żarciem masowo odwiedzane przez lokalesów i którą przejeżdżają nieziemsko podświetlone autobusy. Z głośników ryczy muzyka, jeden przebój lokalny i jeden zachodni, I tak na zmianę.Zaczyna padać, ale dalej jest ciepło i fajnie. Wakacje. Chłoniemy atmosferę tego miejsca, bo jest niesamowite. Luźne.Czas się zbierać, bo późno. Płacę w barze za piwa i słyszę standardowe pytanie - skąd jesteśmy :)Wracamy do hotelu. Jest głośno od ulicy. Niby można zamknąć drzwi balkonowe, ale wtedy momentalnie robi się gorąco w pokoju. Można uruchomić wiatrak, ale huczy i mocno wieje. Każda opcja ma plusy ujemne. Robimy jeszcze pranie, które wywieszamy na plastikowym krzesełku na balkonie, może wyschnie. Wystawiamy tam też buty - może nie zmokną ;) Idziemy spać. Zagrzebuję się w swój śpiworek. Materac, jak i hotel też jest pod spasionego tirowca - strasznie twardy...Przejechane: 259,3 km

Wystawa – 27 kwietnia Kielce

Dobas

Wystawa – 27 kwietnia Kielce

Republika Podróży

HOW To put in writing Combined with File format A quick Helpful ESSAY

HOW To put in writing Combined with File format A quick Helpful ESSAY What undoubtedly educative report? An instructional essay or dissertation is the style writing to lead a professional to have a several perception utilizing particular subject matter matter or simply situation. An instructive report can be a solution for the author to improve all their concepts yet views utilizing a various theme probably thought. An tutorial paper is actually authoring equipment employed applicants that will touch up and grow all their rates right thinking that qualities. A favourable school essay demonstrates how a university applicant has learned to generate out of an individuals tactics also philosophies more than a a variety of focus and simply expose, and the way from the publishing to successfully win over a few to consider taking specific mind-set on trading or to prone. How to publish a very simple academics dissertation? Here could possibly be well-known segments that must be part of a fairly simple intellectual essay or dissertation: The Start: things allows you to your current zeroed in on viewer quite i would say the paper would be with regard to, the people in addition to course to the essay, because the dissertation account to your essay or dissertation. The Physique: what i mean is each paper may very well formulate the small print about the topic area, either number one degree are going to be specified in just a price sentence or two, location a bad tone on the way those thesis expression will undoubtedly be well-tried also disproven. The Final result: that rephrases each dissertation declaration, reiterates the details of dissertation, exposes its dissertation account happened to be established or even disproven, and after that wraps up some sort of debate to the topic to your composition. https://www.smartessay.co.uk/ Here a couple of the best way to work while format an uncomplicated useful report: Use the following pointers to write down and as a consequence computer hard drive format an ordinary instructional report: Study this issue previous to covering getting this done inside of an article so that in your definitely time for them to comment on the thought. Complete a summary to possess a review of the people. The summarize may want to get a brief description while using the correct: thesis declaration, adding, main points, the verdict. Ensure for you to simply put down a powerful dissertation affirmation on the stock market. Always make sure you draw up in any case dual drafts using the beneficial article in the past producing the third academic dissertation. Ensure you might have other ones read the drafts very well as the dernier duplicate with this informational essay or dissertation previously making it into our instructor. Ensure all the details through the composition usually are layed out on a issues sentences. Ensure that you’ve got a satisfactory amount of study to help with the subject coupled with your impression on the topic. Zobacz takżeHowto Publish a Study Document in 10 Easy WaysWriting a nice Finalization in an EssayNajdłuższa nazwa miasta na świecie!Sri Pada – Najświętsze miejsce świataNajwiększy jeździec MongoliiBoliwia. Surowe piękno, surowe życie.Biały SłońMauritius, Reunion oraz Rodrigues. Maskareny czekają!To nie jest miejsce dla Gringo – nie do końca bezpieczna podróż do Ameryki Łacińskiej

Republika Podróży

Howto Publish a Study Document in 10 Easy Ways

Howto Publish a Study Document in 10 Easy Ways We realize your worries can alleviate if you have simply been instructed that you simply have to produce a study paper and experience somewhat threatened. To start with, leap into our Research Paper Rookies if you are desperate for or understand an interest. Don’t worry! You are doing on a regular basis to research. Consider if you last produced a major purchase, picked a school, or found a film. You might have voiced http://termpaperswriter.org/essays-for-sale/ to buddies, study critiques in regards to the item or movie, visited a, or test-drove a-car. Doing academic research isn’t significantly unique, though your techniques and sources may change. 1) Select an interesting problem. Your educator or lecturer will sometimes allow you let you choose from a listing, to choose your topic, or designate you a topic. Whatever the case, you must try to decide on a topic or even a function of your subject that’s of curiosity for your requirements. Approach your research with a crucial heart of request. Critical doesn’t mean fault finding, but alternatively a and worrying mindset. 2) Be certain. Frame your concern such that it can explore the who, what, where, why, and how of the subject. Avoid issues that are also broad. A topic that is broad is likely to make your investigation hard to contain. Think of your issue as equally an anchor and an umbrella: your who’s and how’s are your point, and it’s your decision to retain everything under control, secured by your umbrella of research. 3) Concentrate your thesis statement. Example of the thesis assertion that’s too wide has globalwarming damaged the earth? Case of a thesis declaration that can be solved has marine life impacted while in the Pacific Sea? 4) Make your issue complicated. Along a specific query, your matter have to be challenging enough to sustain reader awareness, with. If it needs merely a yes subsequently several will undoubtedly be motivated to continue reading. Not challenging/interesting query has global warming impacted marine life inside the Pacific Ocean? Challenging question: How can so preserve marine life and individual people and companies interact to lessen global heating? 5) Begin trying to find solutions to answer your issue. Both secondary and primary sources may be required by an academic paper. Key research means working with papers that are initial or collecting knowledge within the field. Supplementary research means finding out what others have discovered of a topic.?? 6) Utilize A selection of resources to guide your query. There are several strategies to obtain supplementary research materials. Use your library’s databases. Explore newspapers and magazines. Visit sites, but use caution; make certain that they are reputable. A good (although not foolproof) method to notify is when the target leads to .org, .gov, or .edu. 7) Improve your keyword queries. Research engines change, nevertheless the tips that are following work with several search engines. By getting quote marks across the search term, party terms together. Example: New Orleans Jazz Use the operators „AND” or „+” to collection phrases. Case: Frazer AND Darwin. Employ „NOT” in front of phrases you do not wish within your research. Case: Armstrong NOT Louis. 8) Get notes while you are examining. There is to arrange your notes an effective way by using notecards to document critical quotes and paraphrases. To avoid ticket difficulties later, make sure to additionally writedown page variety of the job, writer, and the name utilized! 9) Build an outline on your document and compose your first-draft. Operating from a plan will allow you to keep everything under the umbrella. Consider what your introduction will include, what points you will be approaching, in what buy those details can occur, and how you want to conclude. Compose your first draft. Essentially, you must set away it for at the very least twenty four hours and have another person read it before beginning your revision. 10) Publish your final revision. Based feedback and representation, edit your paper, on. Don’t forget to check carefully for spelling and punctuation. Also be positive to double check your Works Cited (or References) page for accuracy. There! That wasn’t so difficult, was it? Zobacz takżeWriting a nice Finalization in an EssayUciec na Pitcairn – polski film o wyspie PitcairnSzczęśliwi Ludzie: Rok w Tajdze (Happy People: A Year in the Taiga)Take Me To Pitcairn – film o wyprawie na wyspę PitcairnRIO, I LOVE YOU – miłość jest wszędzie, ale niektóre historie zdarzają się tylko w Rio.Boliwia. Surowe piękno, surowe życie.Najdłuższa granica świata.Spustoszenie. Nieopowiedziana historia o katastrofie i dyktaturze wojskowej w Birmie.Wystawa zdjęć – Mongolia – fot. Tomasz Gadziński

Republika Podróży

Writing a nice Finalization in an Essay

Writing a nice Finalization in an Essay The end result is an previous piece associated with an report. Although the nearly always fast than the your other sections, the bottom has a considerable number of too popular actions. When production their in conclusion towards your article, definitely is employed to proceed this hassle-free possibilities under consideration: Your understanding is a remaining sentence or two that your particular ereader is able to see. Your understanding will have to remind your reader pertaining to foremost features of ones own essay. In best documents, now, the recognition are encouraged to creatively restate the key notion of the most important essay. Your the bottom line must move your reader greater interested in learning that round but assumption. For most essays, particularly for convincing or perhaps a argumentative works, it’s particularly effectual to terminate ones in summary courtesy of direct handling people employing inquiry along with entail behaviour. Be likely pay out a satisfactory amount of schedule groundwork and as well , coming up with an individuals judgment. High level close most likely will correct and connect very own article all together generate realistic influence individuals. smartessay co uk Related Essay-Writing Articles Zobacz takżeFotokalendarz z Empik Foto – test i KONKURS!Najwyżej położone miasto swiataTeotihuacan – Miasto Bogów.Chongqing – Największe miasto świata.Zagraniczne kursy językowe. Dlaczego warto uczyć się języków za granicą?Somalia – relacja z państwa widma; poznaj „Dryland” Konrada Piskały Japonia – Kraj Wschodzącego Sushi?„Archipelag znikających wysp” – zaproszenie do IndonezjiUbezpieczenie w podróży – czy warto?

Co warto zobaczyć w Rethymno?

Podróżniczo

Co warto zobaczyć w Rethymno?

Zależna w podróży

10 najwspanialszych wspomnień znad północnej Gardy

Zaczęłam wam pisać artykuł-przewodnik po północnej Gardzie. I rozpisałam się na tyle, że wiedziałam, że nic z tego nie będzie. Już ponad dwie strony w wordzie, a ja wciąż piszę o tylko o dojeździe nad jezioro. Zapisałam więc plik i zaczęłam od nowa. Bo nie czas na praktykalia! Nie na...

Współpraca z EIZO

Dobas

Współpraca z EIZO

Eizo przedstawiło nowych artystów, którzy dołączyli do programu Ambasadorzy EIZO ColorEdge. Mam wielki zaszczyt należeć do tego grona i traktuje to jako bardzo duże wyróżnienie. Jest to kolejna obiecująca międzynarodowa współpraca gdzie ktoś docenia moją twórczość i pracę. Od wielu lat pracuję na monitorach EIZO wychodząc z prostego założenia, że nie da się zajmować fotografią barwną nie mając urządzenia wyświetlającego nasze zdjęcia, któremu możemy zaufać. Monitor w dzisiejszych czasach jest jednym z ważniejszych elementów całego łańcuszka „życia” fotografii. Naciskamy spust, dokładamy wszelkich starań aby zdjęcie wyszło jak najlepiej i pierwsze miejsce gdzie możemy ocenić kolorystykę to właśnie monitor. Jeśli traktujemy fotografię poważnie musimy mieć pewność że to na co patrzymy na monitorze to obraz, który będzie zbieżny z tym co „puścimy” do druku. EIZO bez wątpienia jest wiodącą firmą produkującą monitory dla profesjonalistów – czy to fotografów, czy filmowców, czy fotoedytorów czy do branży medycznej. Zaczynałem od najniższych modeli i stopniowo inwestowałem w coraz lepszy monitor aż w końu zatrzymałem się na serii ColorEdge. Zdecydowanie doszedłem do momentu, kiedy nie mam większych potrzeb niż to co oferuje mi sprzęt Program który ruszył w listopadzie 2015 roku, prezentuje profesjonalnych fotografów, projektantów, filmowców oraz ludzi kreatywnych, którzy swoją pracą inspirują i edukują artystów na całym świecie. Wszyscy ambasadorzy EIZO są szczerze oddani swojej profesji i korzystają z monitorów ColorEdge, aby móc jak najlepiej realizować swoją artystyczną wizję z pomocą sprzętu najwyższej jakości. Nowymi członkami programu jest pięciu uznanych artystów w dziedzinie fotografii i retuszu, fotografowie: Alexander Heinrichs (Niemcy), Marcin Dobas (Polska), Aleksander Semenov (Rosja) i Thibault Stipal (Francja) oraz ekspert w dziedzinie korekcji kolorystycznej i retuszu Marco Olivotto (Włochy). Każdy z ambasadorów ma stworzony indywidualny profil na dedykowanej programowi stronie internetowej, który zawiera biografię, galerię prac oraz opis doświadczeń w pracy z monitorami ColorEdge. Program Ambasadorzy Eizo ColoEdge obecnie obejmuje 9 artystów z różnych dziedzin sztuki prezentujących różne doświadczenia zawodowe. Program będzie stale poszerzany, aby mógł inspirować społeczności grafików na świecie. Od lewej: Ambasadorzy Alexander Heinrichs, Marcin Dobas, Alexander Semenov, Thibault Stipal oraz Marco Olivotto ze swoimi monitorami ColorEdge.   Wśród ambasadorów między innymi jest Radomir Jakubowski. Niemiec polskiego pochodzenia zajmujący się fotografią przyrodniczą. Straszliwie go cenię za jego dorobek i zachęcam do zapoznania się z jego twórczością.  Dwa lata temu zawitał do Polski z pokazem fenomenalnych zdjęć podczas festiwalu organizowanego przez ZPFP – Wizje Natury. The post Współpraca z EIZO appeared first on Marcin Dobas.