ATE-TRIPS

Imeretia - Kutaisi, Sataplia i Okatse

Czy wiecie, że prowincja, której stolicą jest Kutaisi nazywa się Imeretia? Czyż to nie piękna nazwa? A czy wiecie, że region ten to nie tylko Kutaisi i lotnisko? Imeretia ma potencjał, zresztą jak każdy region w Gruzji, ale wydaje nam się, że jest traktowana przez nas - turystów, zwłaszcza przybywających do Gruzji po raz pierwszy nieco po macoszemu. Lądujemy w Kutaisi i albo szukamy

W stronę słońca

EWCYNA

W stronę słońca

Biegun Wschodni

Green Velo czy Green Failo? Pierwsza taka trasa rowerowa w Polsce i burza wokół niej

Artykuł Green Velo czy Green Failo? Pierwsza taka trasa rowerowa w Polsce i burza wokół niej pochodzi z serwisu Biegun Wschodni | Blog podróżniczo - turystyczny ze startem w Rzeszowie.

ATE-TRIPS

Jak Jura to tylko Żarki

Jura Krakowsko- Częstochowska najbardziej kojarzyła man się zawsze z zamkami szczególnie z Ogrodzieńcem, chociaż jeszcze sami tam nie zawitaliśmy.  Na Jurze nie tylko można podziwiać zamki czy się uprawiać wspinaczkę, ale jest tu tez mnóstwo tras rowerowych, dlatego już dzisiaj wiemy, że tu wrócimy na naszych dwukołowych rumakach i vozikiem. Kiedy dowiedzieliśmy się, że podczas study tour po

A ty kiedy wsiądziesz na rower?

EWCYNA

A ty kiedy wsiądziesz na rower?

KOŁEM SIĘ TOCZY

Rower w samolocie? Zrób to sam!

Bardzo często pytacie mnie w mailach o rower w samolocie. Zatem odpowiadam wszystkim razem i każdemu z osobna! Praktyczny poradnik o przewożeniu roweru w samolocie, o tym w co spakować rower, jak to zrobić i o czym pamiętać, aby rower dotarł na miejsce w jednym kawałku? Przewożenie roweru w samolocie nie jest znowu takie trudne! Niech Wam The post Rower w samolocie? Zrób to sam! appeared first on Kołem Się Toczy.

Bambusowy rower – Jadę do Iranu!

Ale piękny świat

Bambusowy rower – Jadę do Iranu!

Mam wizę do Iranu! O tej wiadomości marzyłam od kilku miesięcy, a czekałam od ponad miesiąca. Zatem klamka zapadła, podróż rozpoczęta...Tak naprawdę moje podróże zaczynają się na długo zanim wsiadam do samolotu, samochodu, czy pociągu. Bo dla mnie podrożą są już same przygotowania do wyjazdu. Tym razem też nie jest inaczej. Wszystko zaczęło się od jednego, podstawowego pytania:Jak?Na moim wymarzonym bambusowym rowerze! Skoro to już jest jasne, czas na kolejne pytania:Dokąd?Ostateczna odpowiedź zajęła mi kilka tygodni. Najpierw miały być Orkady. Sprawdziłam – droga jest, promy są, megalityczne budowle, jak stały tak stoją. Weszłam na google streetview. Patrzę, na drogach żywej duszy, przy drogach żadnych domów. Ale to jeszcze nic! Sprawdziłam opady – za dużo, sprawdziłam temperaturę – do idealnej, czyli 30 C bardzo jej daleko. Cóż poradzić, szukam dalej... A może Iran? Tak, chcę zobaczyć świat z filmu "Uniesie nas wiatr" Kirostamiego i "TAXI Teheran" Panahiego. Tak, Iran to najbardziej naturalny kierunek na wyjazd wymarzonym rowerem. Tylko, że rodzi się kolejne zasadnicze pytanie...Czy kobiety mogą tam jeździć na rowerze?Bo w krajach islamskich to nie jest takie oczywiste. Sprawdzam internet – od kilku lat kobiety uprawiają ten sport. Choć ciągle jest im pod górkę. Muszą też stosownie się ubrać. Za chwilę wyszukałam zdjęcie irańskiej rowerzystki idealnej. ideału. Zjawisko wyglądało jak wielki czarny namiot na dwóch kółkach. Na szczęscie policja nie egzekwuje takiej stylizacji. Sprawdzam couchsurfing.org. W wyszukiwarce, w rubryce „interests” wpisuję „Bicycle”. Wyrzuca mi całkiem sporo kobiet. Skontaktowałam się z nimi. Potwierdziły – jeśli nosisz chustę i tunikę za tyłek nikt nie powinien ci robić problemów. Czy to bezpieczne?– Absolutnie nie!!! – grzmią Irańczycy jak jeden mąż. – Irańscy kierowcy jeżdżą jak wariaci. Na pewno omijaj szerokim łukiem autostrady i uważaj na pustynie. Poza tym? Sama zobaczysz...Kiedy?Pierwszy plan – w sierpniu! Wtedy na północy temperatura osiąga idealne 30 C, a na południu panuje 40 stopniowy skwar. Idealnie. Opamiętanie przyszło w Budapeszcie, kiedy dogorywałam na krzesełku w łaźni tureckiej. Tępym wzrokiem przebijałam się przez tumany pary i omiatałam wzrokiem pewien przedmiot. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do mnie, że gapię się na termometr, który wskazuje 40 C. Dokładnie taka temperatura panuje w Iranie w sierpniu i we wrześniu. O nie! W takich warunkach pedałować nie będę! I zdecydowałam się na podróż w początku październikaJak się porozumiem?Zazwyczaj uczę się kilku najpotrzebniejszych słów – dziękuje, proszę, dzień dobry i woda. Ale jeśli już będę gdzieś w jakimś domu, a tak zamierzam - bo namiotu ze sobą nie biorę, to chciałabym choć trochę zrozumieć gospodarzy. Na korepetycje 24.pl znalazłam Małgosię.– Jesteś w stanie nauczyć podstaw perskiego w trzy miesiące?– Chodzi ci o perski survival? – Tak.– Jeśli będziesz się uczyć, tak dam radę. Bo perski jest całkiem prostym językiem, trzeba tylko przebrnąć przez alfabet. Jak to zrobisz, reszta pójdzie jak z płatka.Małgosia nastraszyłam mnie alfabetem. Ale on wcale nie jest taki straszny. Szczególnie dla osób, które tak jak ja mają dość elastyczne podejście do zasad ortografii.Poza tym skoro nie nauczyłam się poprawnie pisać po polsku, to tym bardziej nie oczekuję, że kiedykolwiek będę poprawnie pisać po persku. Najważniejsze, by mnie odczytali. I zrozumieli co będę próbowała powiedzieć. Po trzech miesiącach nauki coś dukam.- Irańczyk powinien cię zrozumieć - w ten sposób Małgosia najczęściej zaczyna komentarz moich perskich zdań. Po czym bierze głęboki wdech i dodaje - Co nie znaczy, że nie może być lepiej... I za chwilę burzy moją wizję zdania!Oczekiwanie na irańską wizęZajęło ponad miesiąc. Natychmiast po jej otrzymaniu kupiłam bilet. Mam jeszcze 2 tygodnie, Kończę rower, zaczynam pierwsze pożegnania. Z ludźmi, których już przed podrożą nie zobaczę, lub po prostu już nie zobaczę. Kto wie...Zdjęcia: Piotr Gilarski: gilarski.comFunpage Carbonbike.pl do polubienia - to pod okiem załogi z Carbonbike'u robię bambusowy rower:)fot. Piotr Gilarski/ gilarski.comfot. Piotr Gilarski/ gilarski.comfot. Piotr Gilarski/ gilarski.com

Not for Speed czyli Polska (i dalej) rowerem

EWCYNA

Not for Speed czyli Polska (i dalej) rowerem

TROPIMY PRZYGODY

Świdnica – Perła Dolnego Śląska

Świdnica – miasto na Dolnym Śląsku, o którym napisano już bardzo wiele. Nie będę was zatem zanudzać jego historią, dywagacjami nt. pochodzenia nazwy, datą lokacji czy zarysem historii od pierwszych Piastów do ostatnich Niemców. Nie będę pisać o tym, że... Artykuł Świdnica – Perła Dolnego Śląska pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

Bambusowy rower – szczęśliwi czasu nie liczą!

Ale piękny świat

Bambusowy rower – szczęśliwi czasu nie liczą!

I to jest absolutna prawda. A wszystko zaczęło się tak...Zobaczyłam bambusowy rower! Na jawie. Miał kompletną ramę i dwa koła. I jedno powiem - widok był dużo piękniejszy od zachodu słońca. Chociażby dlatego, że zachód słońca przytrafia się codziennie. Więc stałam zaczarowana. Nie tylko ja. Stał Jarek Baranowski i pozostałe chłopaki z warsztatu Carbonbike.pl. Przystawali i patrzyli się na rower podczas przerwy na kawę, na drugie śniadanie, podczas zwykłej przerwy na nicnierobienie. Bo ja pracuję z romantykami, którzy mogą mówić co chcą, ale oni po prostu kochają rowery!Wielka niespodziankaTak naprawdę nie wierzyłam, że to się dziś wydarzy. Już ponad miesiąca czekam na włączenie do ramy pozostałych tyczek i ciągle coś stało na drodze. Dlaczego dziś miało być inaczej? Najpierw czekaliśmy na piastę, żeby ustalić rozstaw tylnego trójkąta. Kiedy doszła, zabrakło haka by ją zamontować. Aktualnie brakuje kół. Ale to najmniejszy problem, bo na scenie pojawił się Piotrek.Czas sobie płynieZ Jarkiem mam jedną wspólna cechę. Nie zawracamy sobie zbyt mocno głowy przemijaniem dat w kalendarzu. – Kiedy chcesz jechać? – pewnego razu zapytał Piotrek.– Za miesiąc.– A masz już wszystkie części?– Mam piastę.Prawdopodobnie w tym momencie postanowił dołożyć swoje logistyczne trzy gorsze do naszej radosnej pracy nad ramą. Zamówił części. Więc przyszły szprychy, obręcze, dętki, opony. Akurat dzisiaj. – To teraz składaj. Piotrek pokazał, jak to się robi i zostałam sam na sam z kołem. I nie ma co, wkręciłam się! Wielka premieraObrazek jest taki. Ja walczę z kolejną szprychą, kiedy naglę wpada Jarek. Na twarzy ma triumfalny uśmiech, a w ręku... Całą, kompletną ramę! – Patrz! Nie było ciebie, to sam skleiłem. Dołożymy koła i będzie można zobaczyć jak wygląda nasz rower!– Tylko, że koła jeszcze nie są gotowe!– To weźmiemy jakiekolwiek. Piotrek znajdziesz coś?Znalazł. Wymontował ze swojego roweru. Za chwilę pod drzewkiem nasze dzieło po raz pierwszy przypominało rower. Stanęłam ja, obok mnie Jarek, obok Jarka Piotrek... Przystawali wszyscy i patrzyli. A ja patrzyłam, jak oni patrzą i wiedziałam, że nie mogłam trafić lepiej. Jakie mam wielkie szczęście, że to właśnie z nimi tworzę bambusowy rower – z ludzmi z pasją. Choć... brakował jednej osoby – Piotrka Gilarskiego. Akurat tego dnia nie mógł przyjechać do warsztatu, ale obecny był duchem. To na pewno!Uwaga, na szczęścieZe szczęściem to jest tak – jak już raz dorwie to trzyma i nie puszcza. Więc po warsztacie pojechałam do pracy, po pracy na lekcję, po lekcji na miasto i... Głowa boli, oj ciągle boli!Funpage do polubienia:) Bo tam robię bambusowy rower: carbonbike.pl

ATE-TRIPS

Śląsk w województwie śląskim...

Mieszkamy w województwie śląskim i to na Śląsku. Pomyślicie zaraz co ja tu bredzę, ale faktycznie jest tak, że od 1999 roku województwo śląskie tworzą trzy krainy otóż Śląsk, Beskidy oraz Jura, a każda różni się od siebie nie tylko dialektem, czy kulturą, ale też kuchnią. O tym właśnie mogliśmy się przekonać zwiedzając nasze województwo w towarzystwie innych blogerów- 8stóp, Kasai oraz

TROPIMY PRZYGODY

Gość-inność czyli pomoc potrzebna!

Nie planowaliśmy tego wpisu. Nie planowaliśmy wypowiadać się na temat sprawy przyjmowania lub nie uchodźców, bo jest to temat delikatny, skomplikowany i polityczny, a nasz blog nie służy wygłaszaniu opinii politycznych. Nie pisaliśmy nic pomimo tego, że niejednokrotnie nóż nam... Artykuł Gość-inność czyli pomoc potrzebna! pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

Islandia południowa na rowerze

Znajkraj. Turystyka aktywna

Islandia południowa na rowerze

Nasza rowerowa wyprawa na Islandię zaskoczyła nas równie mocno, jak wszystkich zaskoczyły linie lotnicze Wizz Air, uruchamiając połączenie z Gdańska do Keflaviku. Godzinę po ogłoszeniu dwa miejsca na pokładzie trzeciego lotu z Polski na Islandię były nasze. Do tanich lotów dołożyliśmy rezerwację w ekskluzywnym apartamencie, wożonym przeze mnie w jednej z sakw. To musiało się udać! :-)

BANITA

Rowerem dookoła Polski – praktycznie

Nie jestem najlepszym doradcą. Nie umiem planować. Mam kiepską orientację w terenie, a w dodatku kompletnie nie potrafię się pakować i zawsze zabieram sporo niepotrzebnych rzeczy. Gwoździem do mojej trumny będzie w Waszych oczach to, że nie znam się na rowerach. Po głowie jednak plącze mi się zdanie z książki, którą kiedyś czytałam „Trzech panów na rowerach”: „Rower może dawać przyjemność na dwa sposoby. Można go regulować albo na nim jeździć. (…) Niektórzy ludzie jednak błędnie sądzą, że rower może im dostarczyć obu form rozrywki”. Ja zaliczam się stanowczo do tej pierwszej grupy. A jednak jeżdżę na rowerze i to sama, a Wy pytacie mnie co zabrałam w taką podróż, gdzie spałam, co i w jakich miejscach jadłam, jak sobie radziłam z higieną i z kobiecymi sprawami (panowie mogą ominąć ten podpunkt J). Biorąc pod uwagę ogromną liczbę zapytań, postanowiłam odpowiedzi na Wasze pytania zebrać w jedno. Planowanie Już w pierwszym zdaniu napisałam, że nie umiem planować. I z reguły tego nie robię. Jeszcze na dzień przed wyjazdem nie wiedziałam, w którą stronę pojadę: wschód czy zachód. Wzięłam pod uwagę jednak to, że może nie uda mi się przejechać Polski dookoła, więc ruszyłam na wschód, do którego zapałałam miłością w zeszłym roku. Zastanawiałam się czy nie skierować się jednak najpierw na zachód, żeby jadąc przed sezonem, ominąć tłumy turystów nad morzem. Sentymenty jednak wygrały. Trasę na wschodzie przemierzałam podobnie jak w zeszłym roku, kierując się najlepszym pod słońcem przewodnikiem „Polska egzotyczna” Grzegorza Rąkowskiego (Polecam z całego serca. Lepszej pozycji na rynku nie znajdziecie). Trasę tak naprawdę wyznaczałam z dnia na dzień. Siadałam przed google.maps i zastanawiałam się mniej więcej którędy jechać. Zdaję sobie sprawę, że przy takim planowaniu można ominąć fajne, ciekawe miejsca, ale ja na nic podczas tej podróży się nie nastawiałam. Przede wszystkim interesowała mnie przyroda i ewentualnie spotkani ludzie. Czasem ktoś coś podpowiedział, gdzie podjechać, co zobaczyć i z tych podpowiedzi korzystałam. Miałam też zeskanowane strony z „Polski Niezwykłej”  i też na ich stronę od czasu do czasu zaglądałam, wybierając się w konkretne regiony. Przygotowanie fizyczne Nie przygotowywałam się specjalnie fizycznie przed wyjazdem. Ale tylko dlatego, że na co dzień jestem bardzo aktywna. Trzy razy w tygodniu biegam po 15 km, raz 20 km i 2-3 razy chodzę na spinning. Poza tym po mieście prawie zawsze przemieszczam się rowerem, bo nie znoszę stać w korkach, jeżdżę rowerem też w zimie. Przed wyjazdem dookoła Polski, byłam na dwóch miesięcznych wyjazdach rowerowych, w tym na jednym zimowym, w dość trudnych warunkach. (Możecie przeczytać o tym TU i TU) Fizycznie byłam więc przygotowana do tego, by wsiąść na rower i po prostu pojechać. Jeśli nie masz jednak takiej zaprawy to wystarczy, moim zdaniem, trochę pojeździć na rowerze. Ja bardzo lubię spinning (indor cycling), który bez wątpienia wpłynął na poprawę mojej kondycji. Czy ktoś, kto mało jeździ na rowerze, dałby radę przejechać Polskę dookoła? Myślę, że tak, choć pewnie musiałby dzielić jazdę na mniejsze odcinki. Ja mniej więcej pokonywałam 100 km każdego dnia. Pamiętam jednak mojego męża podczas naszego pierwszego wyjazdu rowerowego. Wcześniej wiele nie jeździł i po prostu wsiadł na rower i każdego dnia przez dwa tygodnie na spokojnie był w stanie przepedałować 70-90 km. Tyłek go bolał, ale kogo nie boli? Ból jest naturalny i nie omija nikogo. Mapa, gps a może „koniec języka za przewodnika” Mam dość słabą orientację w terenie. GPSu nie wiozłam ze sobą, bo po prostu nie miałam. W drodze łączyłam więc mapę papierową, atlas z gogle.maps. Wyznaczałam trasę z dnia na dzień. Bardzo często jednak radziłam się miejscowych, zwłaszcza tych, którzy przemieszczali się na rowerze. Oni najlepiej znają okoliczne drogi i są w stanie najlepiej doradzić, którą trasą jechać, by z jednej strony uniknąć dużego ruchu, a z drugiej nie zakopać się w piachu po szyję. Ta metoda sprawdziła się wielokrotnie. Ekwipunek Sporo tego było. Ale to jest tak, że właściwie niezależnie czy jedzie się na dwa tygodnie czy pięć miesięcy, zabiera się tyle samo rzeczy. Miałam ze sobą namiot, dwa śpiwory (na początku czerwca noce były jeszcze dość chłodne, a śpiwory miałam nienajlepsze, kuchenkę gazową, menażki, zapasowy kartusz z gazem, karimatę, (poduszkę robię z worka po śpiworze, który wypycham miękkimi ubraniami). Obowiązkowo bielizna termiczna, którą wykorzystuję do spania, dwa komplety ubrań na rower (getry, koszulka rowerowa), ubrania „normalne”, buty na ciepłe dni i druga para na deszczowe, obowiązkowo ubrania przeciwdeszczowe: spodnie + płaszcz, polar, sotshell, spodnie softshellowe (można zajrzeć do wpisu z zimowym ekwipunkiem, bo mniej więcej brałam te same rzeczy (Co zabrałam ze sobą na podróż rowerową zimą). Wszystko to miałam zapakowane w dwie trzydziestolitrowe sakwy Crosso Dry i dwie przednie sakwy małe oraz w wór Crosso, w którym zwykle wożę namiot, karimatę, sprzęt campingowy. Zawsze zabieram taśmę „makgajwerkę”, którą sklejam co popadnie, jeśli się w drodze przedziurawi lub rozleci. Noclegi Spałam w przeróżnych miejscach. Wiele nocy spędziłam w namiocie, ale oprócz tego zdarzało mi się korzystać ze Schronisk Młodzieżowych, w których za niewielkie pieniądze można przespać się na łóżku, zrobić pranie itd. Listę schronisk można znaleźć TU. Warto jednak wcześniej przedzwonić i upewnić się czy schronisko istnieje, ponieważ przekonałam się, że na stronie wiele informacji jest nieaktualnych (polecam np. schronisko Krokodyl w Okunince czy schronisko Młodzieżowe Świteź w Kłębowie). Zdarzały mi się noclegi w pokojach (zwykle od 20-30 zł za noc. Polecam np. Agro Pani Alfredy w Dubience). Nocowałam też u znajomych, znajomych znajomych, czytelników mojego bloga, u rodziny, w ogródkach u ludzi. Uwielbiam spać na dziko, ale robię to tylko w towarzystwie. Sama jeszcze nie zdecydowałam się na rozbicie w lesie, bo jednak cenię sobie dobry sen, a wiem, że jakbym była sama, to nocy pewnie bym nie przespała. Jedzenie Zawsze w podróży, niezależnie od szerokości geograficznej, mam ze sobą kilogram płatków górskich, bakalie i mleko w proszku. Jest to po prostu zdrowe, pożywne śniadanie, a często i drugie śniadanie. W Polsce raczej nie robiłam zakupów na zapas i zaopatrywałam się na bieżąco. Czasem gotowałam, robiąc dłuższy postój w ciągu dnia albo zajeżdżałam do jakiegoś baru na ciepłą zupę (jestem uzależniona od zup, poza tym muszę w ciągu dnia zjeść coś ciepłego). Jestem specjalistą żywienia w sporcie z wykształcenia, więc staram się nawet w podróży, w miarę możliwości odżywiać zdrowo. Nie suplementowałam się dodatkowo białkiem ani witaminami. Za kilka dni wybieram się na Islandię i ze względu na wiele okoliczności, sporo jedzenia zabieramy ze sobą i będziemy je wozić w sakwach. (Można zajrzeć do wpisu praktycznego wprawdzie o trekkingu w Chile, ale jest też w nim info o tym, co dokładnie zabierałam na siedem dni do jedzenia dla dwóch aktywnych osób). Zawsze warto mieć w zapasie coś na „czarną godzinę”. Nigdy nie wiadomo czy pogoda nie pokrzyżuje nam planów i czy tam, gdzie mieliśmy […] The post Rowerem dookoła Polski – praktycznie appeared first on B*Anita Blog.

ATE-TRIPS

Kraj morawsko-śląski na rowery

W końcu udało nam się wyskoczyć w tego lata na rowery. Wpierw plan był by ruszyć z namiotem na jezioro w Hlucinie (CZ), ale tam jakiś koncert się odbywał. Postanowiliśmy, więc zrobić dwie wycieczki rowerowe a noc spędziliśmy -częściowo w naszym plenerowym "kinie". W sobotę ruszyliśmy w stronę Rohova gdzie jest bardzo fajny rodzinny minibrowar Rohan oraz gospoda "U Komárků", przy okazji

Azja rowerem – retrospekcja

EWCYNA

Azja rowerem – retrospekcja

Tytułem „wstępu do preludium” chciałabym zaznaczyć, że w Azji znalazłam się zupełnie przypadkiem. Nie była to wymarzona od lat podróż rowerem choć taką się stała. Spędziłam tam w sumie niemal 2 lata podróżując na rowerze – uzbierało się tego do teraz 9 krajów, pod kołami 24 000 km, a wygląda na to, że to wcale nie koniec. A jak to się wszystko zaczęło? Jedzie Pani do Japonii pani Ewo, cieszy się Pani? usłyszałam pewnego lipcowego dnia 2010 roku od mojego byłego pracodawcy i nie da się ukryć, że przeszedł mnie dreszcz emocji. Emocji, którą zawsze odczuwam przed wyjazdem w nieznane i nie miał tu wielkiego znaczenia fakt, że jechałam jakby nie było do pracy. Japonia to znaczyło Azja, baaardzo odległe nieznane, inny, nie znany mi kontynent a sam ten kraj to patrząc nie tylko subiektywnie, ale i śmiem twierdzić obiektywnie odrębny kosmos, kompletnie inna rzeczywistość. Byłam przeszczęśliwa. Jeszcze tego samego popołudnia udałam się do księgarni i biblioteki wyciągając z półek wszystko co się dało na temat Kraju Kwitnącej Wiśni. A dwa miesiące później, gdy już chodziłam po sterylnie czystych ulicach, stojąc karnie w kolejce do wejścia do wagonów metra, onieśmielona ukłonami do kolan i uprzejmością ludzi zapragnęłam zobaczyć ten kraj od innej strony, takiej, jakiej do kilkunastu lat oglądam świat – z perspektywy rowerowego siodełka. Wiosną 2013 roku już „w cywilu” siedziałam w samolocie do Osaki. Zapakowany w wielkie pudło rower leciał ze mną, na przejechanie długości Japonii tj. wszystkich głównych czterech wysp miałam trzy miesiące. Wystarczyło, choć na japońskich drogach i japońskiej prowincji chętnie spędziłabym więcej czasu. O tym piszę w poście podsumowującym podróż po Japonii. Wiedziałam już, że życie w drodze mi odpowiada, zatem podjęłam decyzję o wyruszeniu w świat bez większych planów. I choć od zawsze marzę o odwiedzeniu Ameryki Południowej to zdecydowałam się na początek na powrót do Azji, która uchodzi za bezpieczną, tanią – no i trochę ją już poznałam (tak mi się tylko wydawało. Dlaczego nie wyruszyłam z Polski? Ano, bo w trasę mogłam wyruszyć zimą, a wtedy Europa jest co tu dużo mówić, mało przyjazna rowerzystom ;). Dałam sobie zatem kilka miesięcy na ogarnięcie spraw życiowo-domowych (osobom mającym taki wyjazd w planach radzę zabrać się za to dużo wcześniej – to jakiś obłęd! m.in. spakowanie życiowego dobytku do pudełek i wyniesienie ich do piwnicy, wynajęcie mieszkania, banki, upoważnienia notarialne dla bliskich, kupienie brakującego sprzętu w tym nowego roweru i mnóstwo innych, ufff!). W międzyczasie w promocji kupiłam sobie bilet w jedną stronę – przez Szanghaj na Filipiny. Tam zatem rozpoczęła się po raz drugi moja przygoda ze światem. A jak było? Czas na chwilę retrospekcji z perspektywy wygodnej kanapy. FILIPINY – wilgoć, morze, palmy i „give me money” O Filipinach nie wiedziałam prawie nic. To dlaczego tam? A bo pomyślałam, że jeśli zaczynam swoją podróż w grudniu, jest to czas dość szczególny – są święta Bożego Narodzenia a Filipiny to jedyny azjatycki kraj w którym króluje religia katolicka, zatem ciekawym będzie zobaczenie jak się spędza ten czas na Filipinach właśnie. Na rozgrzewkę czyli pierwsze 3 tygodnie dołączyła do mnie koleżanka Zosia. Wychodząc z samolotu na lotnisku w Manili wpadłam w ciężkie, wilgotne, oblepiające powietrze, które o godzinie 5 rano miało 26 stopni Celsjusza. Taka aura towarzyszyła mi przez większość mojej podróży. Przejazd przez ulice Manili sprawiał, że oczy otwierały mi się coraz bardziej ze zdumienia i .. przerażenia. Bieda. Śpiący na ulicach ludzie, w dużej mierze dzieci. Okratowane sklepy, przeszukania toreb przy wejściu i wyjściu z centrów handlowych. No i dość nieprzyjemne oszustwo już pierwszego dnia sprawiło, że podjęłyśmy decyzję o natychmiastowym opuszczeniu tej metropolii. I nie wiem co do końca sprawiło – czy obiektywne okoliczności czy subiektywny fakt, że był to pierwszy biedny azjatycki kraj, który odwiedziłam, ale nie uważam Filipin za najlepsze miejsce na podróże rowerem (za to na wodno – plażowe uciechy i owszem). Niemal od początku marzyłam o tym, by stamtąd wyjechać. Trąbiące bezsensownie i jadące w wielu kierunkach naraz samochody (tak, teraz już wiem, że to obrazek wielu azjatyckich krajów, gęste zaludnienie uniemożliwiające odizolowanie się i relaks, hałas, chętnie podnoszący ceny na widok obcokrajowca mieszkańcy, nieustanne proszenie o pieniądze, brak miejsc do rozbicia namiotu i noclegu na dziko oznaczał konieczność korzystania z guesthousów i zwiększone koszty. Z drugiej strony – przyjazność wielu ludzi, którzy pomimo swojej biedy przygarnęli mnie kilkakrotnie do domu, no i piękne, egzotyczne – choć zniszczone olbrzymim tajfunem Hainan, nadmorskie krajobrazy. Pierwsze koty za płoty! Myanmar czyli Birma – kraj autentycznych uśmiechów i „akcja tajniak” Przylatując do Birmy znalazłam się zupełnie innej rzeczywistości – otoczyły mnie nieznane mi intensywne zapachy, dochodzące ze świątyń dźwięki, brak sklepów sieciowych no i przede wszystkim jakiś magiczny, dobry i autentyczny uśmiech na wymalowanych tanaką twarzach ludzi który sprawił, że w Birmie zakochałam się od razu. Choć kraj będący do niedawna (i nieco mniej teraz) pod rządami junty wojskowej kraj dopiero otwiera się na turystykę a podróżowanie po nim rowerem wciąż należy do rzadkości wiedziałam, ze muszę tam pojechać. Z góry wiedziałam, że noclegi będą wielką niewiadomą – lokalne prawo zabrania rozbijania się na dziko, spania u ludzi, w guesthousach dla „lokalsów” – nocować zatem można jedynie w hotelach uprawnionych do przyjmowania obcokrajowców. Od razu należy zaznaczyć, ze ceny noclegów są tam kilkakrotnie większe, niż w większości azjatyckich krajów (15-30 USD). Jakoś tak się stało, że udało mi się i jedno i drugie – nocowałam u ludzi i spałam w guesthousach dla „lokalsów”. Jednakże podróż przez ten zachwycający kraj nie była usłana różami – wielokrotnie samozwańczo przyłączał się do mnie oficjalnie a częściej nieoficjalnie przedstawiciel lokalnej policji, zwany tez roboczo „tajniakiem”. Pyrkał 10 metrów za mną lub przede mną z wystającą z kieszeni spodni krótkofalówką, eskortując do najbliższego miejsca noclegowego podwyższając tym samym stopień mojej irytacji spowodowany ograniczeniem wolności. Nie wiem do końca po co to robili, ale za to tzw. „akcja tajniak” jest jednym z najbardziej intensywnych wrażeń z azjatyckiej podróży. TAJLANDIA – czego chcieć więcej? park narodowy Roi Yot Przejeżdżając zaledwie kilka miesięcy wcześniej otwarty lądowy punkt graniczny z Tajlandią (dotychczas do/z Birmy można było tylko wlecieć i wylecieć samolotem) znalazłam się w zupełnie innej rzeczywistości. Przywitały mnie gładkie, asfaltowe drogi oraz supermarket TESCO. Tajlandię pokochałam od razu z innych przyczyn niż Birmę – podróż, pomimo obezwładniającego o tej porze roku (marzec – kwiecień- unikać!) upału jest PROSTA. Drogi są dobre, przydrożne sklepy sieci 7/11 powszechne, ludzie przyjaźni, jedzenie tanie i dobre no a kraj – piękny. W Tajlandii znalazłam się zatem cztery razy i aż dziw bierze, że wcale nie dojechałam do najpopularniejszej części tj. turystycznego południa kraju. Noclegi nie były żadnym problemem niemal wszędzie znajdują się niedrogie i czyste, naprawdę czyste guesthousy, natomiast w wersji oszczędnej jest też szereg możliwości: – parki narodowe (moja miłość, jest ich dużo i korzystałam wiele razy) – zawsze są tam miejsca kempingowe a przyjeżdżając po godzinie 18-tej można zaoszczędzić na bilecie wstępu – świątynie buddyjskie czyli waty – są wszędzie, problem w tym, że są to miejsca dość głośne z uwagi na poranne modlitwy no i zwierzęcą menażerię tj. psy i koty, która zawsze tam przebywa w dużych ilościach. Tu kobieta nie zawsze będzie miała możliwość noclegu, gdy w świątyni są tylko mnisi i nie ma części żeńskiej – posterunki policji (!) nie zdarzyło mi się, żeby odmówiono mi noclegu – wręcz przeciwnie, z reguły zapraszano do środka i udostępniano jakąś klimatyzowaną salę konferencyjną – plaże/u ludzi/ inne wg. uznania i fantazji Jest też jedna zasadnicza wada podróżowania po Tajlandii – jest tam niezliczona liczba agresywnych psów. Zupełnie nie wiem, dlaczego tylko tam. To było naprawdę niefajne. LAOS – leniwa lewitacja, „noodle soup” i dym Kraj ten znajdował się na czele mojej listy, natomiast nie ukrywam, że jakoś nie zapadł mi w serce. Dobra strona podróżowania rowerem w Laosie to fakt, że drogi (jest ich w zasadzie jedynie kilka) poza kilkoma większymi miastami) są tam bardzo spokojne. Laos jest leniwy, ludzie przysypiają w hamakach, przydrożne jedzenie jest bardzo nieurozmaicone – zazwyczaj jest to nieśmiertelna „noodle soup”. Nie jest też tak znowu tanio – większość produktów jest eksportowana z Tajlandii bądź Wietnamu. W Laosie byłam dwukrotnie, raz sama, raz w towarzystwie. Bardzo umęczył mnie przejazd przez górzystą, północną część kraju nie tylko z powodu długich podjazdów, ale niezrozumiałego przeze mnie faktu palenia lasów, który corocznie odbywa się tam pod koniec pory suchej czyli pomiędzy lutym a kwietniem. Dymy spowijały niebo wbijając się do nosa i gardła, widoczność zatem była znikoma, czarne farfocle spadały na głowę a pot zalewał czoło.. i takie tam. Perełką Laosu jest dla mnie nie Louang Prabang tylko położona nad rzeką otoczeniu gór karstowych mała miejscowość Nong Khiaw. Idylla! W Laosie dość często spałam/spaliśmy w szkołach, które są na noc nie zamykane – można postawić obok namiot czy też przespać się w klasie. Urozmaiceniem tudzież niedogodnością jst fakt, że rano natomiast zawsze jest się obiektem obserwacji dziesiątek uczniów, którzy pojawiają się już około szóstej. CHINY – Kraj kontrastów W Chinach spędziłam trzy miesiące przemierzając jedynie dwie górskie prowincje – Junnan i Syczuan, uchodzą one jednak za jedne z najpiękniejszych. Wisienką na torcie był przejazd przez wschodni Tybet – absolutna magia. Nie było płasko – 20-30 km w górę, 20-30 km w dół.. do poziomu rzeki i mostu no i ponownie następny długi podjazd. Ufff… Co do Chin mam uczucia ambiwalentne – z jednej strony w pamięci pozostanie fascynująca egzotyka krajobrazów m.in. tarasowych pól ryżowych, pól herbaty i upraw wszelakich na zboczach gór, „grasslands” Tybetu wschodniego, architektura, kolorowo ubrani ludzie z mniejszości narodowych no a z drugiej strony zdobycze cywilizacji w największej chyba możliwej skali, brud i uprzykrzające życie zwyczaje. Najbardziej uciążliwymi były dla mnie nadmierne i powszechne używanie przez wszystkich uczestników ruchu klaksonów, których dźwięk ma się nijak do używanego w Europie. Jest zawsze przeraźliwie głośny i przeszywający bębenki. Ludzie trąbią jadąc nawet po pustej ulicy.. nie udało mi się do tego przywyknąć. Tak jak nie udało mi się przywyknąć do powszechnego śmiecenia, plucia, PALENIA PAPIEROSÓW non stop przez niemal wszystkich mężczyzn.. Pod koniec pobytu w Chinach byłam już tym naprawdę zmęczona. Do dobrej strony Chin należy zaliczyć jedzenie: – świeże, aromatyczne, przygotowywane w 10 minut.. no i tanie. Serce moje zdobył świeży korzeń imbiru, który pokrojony w paseczki dodawany jest do wielu potraw – absolutny hicior, który to zaadaptowałam teraz w swojej kuchni. Jeśli chodzi o spanie było to z jednej strony proste, a z drugiej nie – guesthousy są tanie i znajdują się niemal wszędzie, natomiast niemal nigdzie nie mogłam znaleźć odpowiedniego miejsca na rozbicie namiotu – każdy skrawek ziemi, nawet przestrzeń pomiędzy dwoma drzewami na ulicy jest wykorzystane pod uprawy. Ciężko to sobie wyobrazić, ale tak jest. KOREA POŁUDNIOWA: Raj, panie – rowerowy raj! Po kilku miesiącach w dobrodziejstwach i nie dobrodziejstwach inwentarza Azji Południowo-Wschodniej potrzebowałam odmiany, a na Koreę Południową ostrzyłam zęby już dawno. Żadne z dochodzących do mnie wieści nie były przesadzone i kraj ten jest teraz u mnie na czele rankingu miejsc przyjaznych podróżom rowerowym dla osób z niewielkim budżetem. Koreę oplata sieć świeżo wybudowanych ścieżek rowerowych. Jest cicho, pięknie (choć krajobrazy są podobne co może stać się monotonne) no i bezpiecznie. Mogłam w spokoju kontemplować krajobrazy a na nocleg zawsze znalazła się jakaś przydrożna wiata, gdzie rozstawiałam namiot. Jak już zrobiło się zimno (listopad!) to pukałam do kościołów, czasem przygarniali mnie też ludzie. Nieco gorszą stroną Korei jest jedzenie – no nie uchodzi ono za super smaczne i ja to potwierdzam. Jest tez oczywiście drogo, ale jako że zaoszczędzałam na noclegach mogłam sobie pozwolić coś zjeść. W Korei tez najłatwiej z wszystkich odwiedzonych przeze mnie krajów było mi porozumieć się po angielsku. KAMBODŻA: architektura i historia Do Kambodży miałam jechać już w kwietniu 2014 roku, ale z uwagi na upały o tej porze roku (kwiecień) postanowiłam przesunąć podróż na przełom roku. I słusznie – w styczniu/lutym pogoda jest bardziej znośna, jest chłodniej. Podróż przez Kambodżę nie wyróżniła się jakoś szczególnie – krajobraz oprócz południowych Gór Kardamonowych nie jest szczególnie urozmaicony, drogi są kiepskie do bardzo kiepskich, jedzenie dostępne, ale takie sobie.. bywało brudno jak tez to bywa w innych krajach tamtego regionu.. Kraj jest nieduży, zatem zrobiłam sobie dwa kilkudniowe przystanki – nad morzem na plebanii u księdza Johna oraz w Battambang u przesympatycznej Japonki Yurie. Kambodża to dla mnie lekcja architektury i historii – nie da się zapomnieć świątyń Angkoru (i ceny biletu wstępu – 40 USD za 3 dni!) – to piękno z dodatkiem mistycyzmu. Nie da się też odciąć od tragicznej historii kraju i pogromu, do jakiego przyczynili się Czerwoni Khmerzy. WIETNAM – „.. i więcej tam nie wrócę, tak mi dopomóż Bóg”! Wietnam nie uchodzi za podróżniczo-rowerowe eldorado. Jedna z przeczytanych przeze mnie rowerowych relacji kończyła się słowami „..z Wietnamu wyjechałem po 2 tygodniach i więcej tam nie wrócę.. tak mi dopomóż Bóg”! Każdy ma swoje odczucia, ale to akurat w moim przypadku raczej się sprawdziło. Kraj jest długi i wąski, przecięty zaledwie dwiema drogami – jedna nadmorską a drugą w górach. Pierwsza jest raczej płaska, jednakże koszmarnie zatłoczona no i w nieustającej przebudowie. Druga piękna, często cicha ale dużo trudniejsza.. w końcu to góry. Duże zaludnienie sprawia, że jest tłoczno, nawet bardzo a zwyczaje drogowe przypominają te chińskie – klaksony!!! Czułam się jak podłączona do prądu i zdenerwowana nachalnym trąbieniem. Choć tak jak wszędzie tak i tam spotykałam wspaniałych ludzi to jednak mam też niesmak z powodu naciągactwa – jesteś biały płacisz więcej. Wietnamczycy zawyżają ceny namiętnie – zdaje się maja to we krwi. Z Wietnamu zapamiętam też wielkie, komunistyczne transparenty z cyklu „Budujemy nowy dom” i rozlegające się z megafonów śpiewy i gadanie jeszcze przed świtem. Zapracowanych w świątek-piątek, pędzących gdzieś ciągle ludzi. Azja to w mojej pamięci to pola ryżowe w kolorze świeżej zieleni., palmy, ananasy i duriany, buddyjskie świątynie, przełęcze ponad 4000 n.p.m i błękit morza. Namiot, chatki z trzciny i betonowe metropolie. A przede wszystkim mili, łagodni i uśmiechnięci, pozbawieni agresji ludzie. Dlatego wciąż mnie tam ciągnie i dlatego ponownie się tam wybieram. Ale o tym wkrótce.

BANITA

Dlaczego pojechałam dookoła Polski rowerem

Stanęłam na złotej polanie. Przesunęłam dłonią po zbożu jakbym przeczesywała włosy. Było aksamitne i delikatne. Najbardziej podobało mi się, że mieni się w promieniach słonecznych. Zaciągnęłam się powietrzem – zapach lata. Zamknęłam oczy i zwróciłam twarz w stronę słońca, nie przestając muskać złocistych kłosów. Wokół panował spokój. Czułam się szczęśliwa. Zaczynałam swoją przygodę – dookoła Polski rowerem. *** Po co tak pędzisz? Po co właściwie jedziesz tak i jedziesz? Nie bierzesz przecież udziału w wyścigu. Zostań dłużej. – Słyszałam wiele razy. Ja jednak nie pędziłam, choć mnie coś gnało. Tkwiła we mnie potrzeba, by jechać, być w ruchu, przemieszczać się. Potrzebowałam pedałować, ale powoli, bez pośpiechu. I zatrzymywać się co jakiś czas, siadać pod drzewem, rozkoszować się chłodem jego cienia, wejść w zboże i pobuszować w nim, gapić się w niebo i liczyć chmury. Być w ciszy. Ludzie są najważniejsi, powtarzam często. I nie wycofuję się z tego. Przychodzi jednak taki czas, że bardziej odczuwam potrzebę pobycia sam na sam na łonie natury. Ta podróż po Polsce właśnie tym była. Była moim czasem. Czasem tylko dla mnie. Byli ludzie, były rozmowy, były spotkania z nimi i nowe znajomości. Ale sama czułam, że tym razem potrzebuję więcej przestrzeni dla siebie. Nie tego, by rozmawiać i słuchać innych, ale prowadzić dialog wewnętrzy i ten z przyrodę. Wsłuchiwać się w nią. W śpiew ptaków o poranku i dźwięk zapadającego zmroku. *** – A nie mogłaś zrobić jakiejś dużej akcji? Znaleźć patronów, sponsorów? Żeby o tym było głośno? – No…pewnie mogłam… – A nie mogłaś pojechać gdzieś indziej? Jakiś inny kraj byłby ciekawszy. – Może i mogłam… – A nie mogłaś zebrać grupy ludzi, żeby tak nie jechać samej? – Zapewne…mogłam… Tak, mogłam wszystko, tylko pytanie: po co miałabym to robić? Wiatr bawił się moimi włosami. Właściwie to nie bawił się nimi, lecz szarpał je. Słońce przypiekało bezlitośnie. Było 35 stopni Celsjusza, a ja w tym skwarze wspinałam się na kolejne podjazdy. Piekły mięśnie ud, pobolewał odcinek lędźwiowy (niełatwo wspina się rowerem z 30 kg obciążeniem). I po co właściwie to robię, zastanawiałam się sama, szukając odpowiedzi. Po co wymyśliłam, żeby objechać Polskę? Co mną kierowało? Cofnijmy się w czasie o rok Mieliśmy jechać razem, to znaczy ja i mój mąż. Rowerami może na Litwę, może Łotwę czy Estonię. Zbieg różnych okoliczności pokrzyżował nam plany. Mogłam zostać w domu z mężem albo znów pojechać sama. Mimo że w pojedynkę objechałam już trochę miejsc na świecie, to nigdy rowerem. Było to dla mnie nowe wyzwanie: sama pedałować przez świat. Ta myśl zalęgła się w mojej głowie tak, ja kilka lat wcześniej myśl o pierwszej samotnej podróży do Ameryki Środkowej.  I kiełkowała, dając o sobie znać przy każdej okazji. Wtedy padło na wschodnią granicę, o której wiele już słyszałam od, zakochanego w tym regionie Polski, kolegi. Niech będzie wschód. To był dla mnie chrzest bojowy. Ze słabą umiejętnością posługiwania się mapą i fatalną orientacją w terenie, miałam wiele obaw. Niby to tylko Polska, mój własny kraj, moje kręgi kulturowe, a jednak podróż podszyta była lekkim strachem. To nie była przecież Gwatemala, Honduras, Salwador i Meksyk, przez które w pojedynkę przemieszczałam się rok wcześniej, i wspomnienie których to krajów u wiele osób wywołuje gęsią skórkę (np. u mojej mamy). A jednak. Co mnie wtedy przekonało do wyjazdu? Po raz kolejny chęć sprawdzenia czy sobie poradzę i sprawdzenia jak wygląda ta osławiona wschodnia granica. Poza tym zawsze uwielbiałam zwiedzać świat z poziomu siodełka rowerowego, ale nigdy nie miałam okazji, żeby robić to samej. A samemu jest inaczej. Poza tym zawsze wybierałam odległego kierunki, zupełnie nie znając tego, co mam pod ręką. A Polska przecież jest taka piękna. Wróćmy więc do obecnego roku Padł pomysł nowej sztafety rowerowej z Polski do Japonii, czyli Rowerowe Jamboree. Duże przedsięwzięcie, kilkadziesiąt zaangażowanych osób, dziewięć etapów do przejechania. Pojechałam na dwa. Na pierwszy „babski-zimowy” przez Rumunię, Bułgarię do Turcji zdecydowałam się, bo jako osoba ciepłolubna i uciekająca przed zimą w ciepłe kraje, chciałam się sprawdzić. Chciałam zobaczyć czy poradzę sobie z jazdą rowerem w zimowych warunkach i to w dodatku w grupie. Z jednym i drugim łatwo nie było, ale dałyśmy z dziewczynami radę i każda z nas dostała dobrą szkołę (Post „Plusy i minusy jazdy rowerem zimą„, „Dzienniki zimowe” ). Po tym wyjeździe stwierdziłam, że z grupą już więcej nie jadę. Wzięłam jednak jeszcze udział w kolejnym etapie sztafety. Tak wyszło. Przejechaliśmy Iran i Turkmenistan. Było interesująco, inaczej. Było jednak też ciągle dużo ludzi, miast, głównych dróg, a mnie brakowało natury, spokoju i przestrzeni dla siebie. Czasami miałam wrażenie jakbym się dusiła, choć na irańskich i turkmeńskich pustyniach widziałam tak rozgwieżdżone niebo jak w żadnym innym kraju na świecie i przeżyłam najbardziej szalone przygody (O szalonych przygpodach w Iranie), to marzyłam o tym, by w końcu wsiąść na rower i pojechać samej. O tym, że po powrocie ruszę w Polskę wiedziałam od dawna. Ta myśl od poprzedniego roku już porządnie zakwitła i wymościła sobie w mojej głowie wygodne miejsce. Potrzebowałam oddechu po grupowych wyjazdach, czasu na pobycie z samą sobą, ze swoimi myślami, potrzebowałam nakarmić oczy pięknem natury i pozwolić, by zapach igliwia i świeżo skoszonego zboża rozlał się rozkosznie i wypełnił mnie. Chciałam czuć zapach trawy, promienie słońca na twarzy, dłonią rozgarniać na polu kłosy zbóż i niczym dziecko buszować w nim. Chciałam pojechać i robić wszystko po swojemu, tak, jak ja lubię, mam w zwyczaju. Grupowe wyjazdy wymagają pójścia na kompromis (Przeczytaj dlaczego lubię jeździć sama), a ja już dawno postanowiłam, że na zbyt wiele kompromisów z życiem poszłam i więcej nie zamierzam. Przede wszystkim jednak nie chciałam się spieszyć, bo podróżować lubię powoli (O wolnym podróżowaniu) Więc jaki był plan? Planu nie było w ogóle. Z planowaniem jestem na bakier. Nie lubię, nie umiem, nie chcę. Wolę się poddawać chwili. Czasem coś tracę, innym razem zyskam, choć tak naprawdę nigdy nie rozpatruję podróży w kwestii zysków i strat. „Jak nie zaplanujesz, to coś cię ominie, czegoś nie zobaczysz”, mówi wielu. Podróże nauczyły mnie tego, że nawet jak zaplanuję, to i tak połowy z tego nie zrealizuję, a poza tym nigdy […] The post Dlaczego pojechałam dookoła Polski rowerem appeared first on B*Anita Blog.

TROPIMY PRZYGODY

Trolltunga – trekking w Norwegii

Trolltunga, czyli Język Trolla. Półka skalna w Norwegii, którą amerykański magazyn The Huffington Post uznał za najlepsze miejsce do zrobienia sobie selfie. I ludzie przylatują z całego świata, żeby na Języku Trolla stanąć i cyknąć zdjęcie. Poszliśmy i my. Po... Artykuł Trolltunga – trekking w Norwegii pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

TROPIMY PRZYGODY

7 powodów, aby odwiedzić Oslo

Oslo nie ma powalającej liczby zabytków. Jego starówka nie wygląda jak ta w Pradze, Lizbonie czy choćby stosunkowo niedalekim Sztokholmie. No nie zachwyca na pierwszy rzut oka. Ale to wcale nie znaczy, że Oslo nie jest ciekawym miastem, bo jest.... Artykuł 7 powodów, aby odwiedzić Oslo pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

ATE-TRIPS

Oaza w Udabno i węże w Dawit Garedża

Nie tak dawno temu, ale za lasami, za górami po gruzińskim stepie jechał sobie autobus z turystami, a pomiędzy nimi para Polaków. I to na tym stepie gruzińskim niejako dostali olśnienia, by z dala od Polski praktycznie na pustkowiu otworzyć lokal- restaurację. Skąd ten jakże dziwaczny pomysł? Ano.  Jak wszyscy podążali w stronę Dawit Garedża. Droga tam długa i od Sagarejo nie ma szans by

TROPIMY PRZYGODY

Jak się przygotować do długiej podróży? Radzą blogerzy, cz.1

Długa podróż wymaga trochę innego przygotowania niż krótka. Oczywistość. Do dwutygodniowych wakacji można się przygotować na 2 godziny przed wyjazdem/wylotem. Niezbyt mądre, bo zawsze się o czymś zapomni, ale do zrobienia. Wiem z doświadczenia, wielu z was też na pewno... Artykuł Jak się przygotować do długiej podróży? Radzą blogerzy, cz.1 pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

Strawberry fields forever

EWCYNA

Strawberry fields forever

TROPIMY PRZYGODY

Turysto, nie bądź ignorantem!

Podróże kształcą. Skoro wszyscy tak mówią, to chyba musi tak być, prawda? Niby tak, ale czasem mam wątpliwości. Głupota, idiotyzm lub ignorancja bardzo skutecznie przed tym kształceniem bronią, niestety. Ludzie często jadą zobaczyć odmienność i egzotykę nie po to, żeby... Artykuł Turysto, nie bądź ignorantem! pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

Biegun Wschodni

Rekreacyjna weekendowa trasa rowerowa w Bieszczadach Zachodnich

Ilekroć wspominam komuś o tym, że jeżdżę rowerem po Bieszczadach czy po Beskidzie Niskim, z namiotem i sakwami, przeważnie mój rozmówca łapie się za głowę i stwierdza, że mam niesamowitą… Artykuł Rekreacyjna weekendowa trasa rowerowa w Bieszczadach Zachodnich pochodzi z serwisu Biegun Wschodni | Blog podróżniczo - turystyczny ze startem w Rzeszowie.

Rowerem [prawie] na Śnieżkę!

OTWARTY HORYZONT

Rowerem [prawie] na Śnieżkę!

Me, myslef and I

EWCYNA

Me, myslef and I

TROPIMY PRZYGODY

Słowacja: piękna i aktywna!

Jeszcze do niedawna Słowacja była dla mnie tylko naszym południowym sąsiadem, z którym współdzielimy Tatry. Nigdy nie zastanawiałam się, czy jest tam coś ciekawego czy też nie, choć wiedziałam, że mają fajne jaskinie. Ale nigdy nie był to wystarczający powód,... Artykuł Słowacja: piękna i aktywna! pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

Stambuł niskobudżetowo: darmowe (lub prawie) atrakcje miasta

Rodzynki Sułtańskie

Stambuł niskobudżetowo: darmowe (lub prawie) atrakcje miasta

Good morning Vietnam

EWCYNA

Good morning Vietnam

Laos – Learn, live, love

EWCYNA

Laos – Learn, live, love