POSZLI-POJECHALI

Gdzie na wakacje? Do Meklemburgii-Pomorza Przedniego!

Każdy z nas co roku zadaje się tym samym pytaniem – gdzie na wakacje. Niektórzy lubią jeździć w miejsca znane i sprawdzone, niektórzy wolą w podróży odkrywać nowe miejscówki. My, oprócz miejsc, w których czujemy się dobrze i lubimy tam Czytaj dalej » Artykuł Gdzie na wakacje? Do Meklemburgii-Pomorza Przedniego! pochodzi z serwisu Poszli-Pojechali.

Expert - podejście drugie - dzień 1 - bez kamery

dwa kółka i spółka

Expert - podejście drugie - dzień 1 - bez kamery

foto: motoszkola.pl15 czerwca 2015 - poniedziałekPada. I prognozy nie są optymistyczne. Chyba wieczorem było za mało whiskacza i toastów za pogodę.Mimo wszystko jemy śniadanie, pakujemy się i znosimy bagaże do sali bilardowej. Wsiadamy na motocykle i jak twardziele ruszamy na Grossglockner. Dziś już oficjalnie, w ramach Experta.Na górze pada nieco mniej, ale mimo wszystko jest ślisko, a widoczność miejscami jest mocno ograniczona. Kręcimy się trochę po trasie, ale ostatecznie ustalamy, że jedziemy na lodowiec, do knajpki. Trzeba sobie jakoś osłodzić ten dzień.Deszcz przechodzi w mżawkę, więc nie jest źle. Do tego coś ciepłego do picia i ciasto i humory się poprawiają na tyle, że podejmujemy męską decyzję - jeździmy. Z jednej strony - mało bezpiecznie, bo ślisko. Z drugiej - po suchym, to każdy umie, a ćwiczenie w trudnych warunkach bardzo dużo daje. W dodatku - jesteśmy tu prawie sami - niewielu jest takich wariatów, którzy jeżdżą w taką pogodę.Wychodząc z kawiarni zahaczamy o sklepik z pamiątkami. Nie mogę się powstrzymać przed przymierzeniem fartuszków. W końcu po przeprowadzce już nie mam takiego gadżetu kuchennego, a przecież jakieś gotowanie mi się czasami zdarza, więc może skuszę się na któryś? Ale na który? Odpuszczam na razie zakup - zrobię sondę w necie i zobaczymy, który uzyska więcej głosów :)Jeździmy "od rondka w górę". Bez kamery, bo i tak nie byłoby nic widać ze względu na deszcz. Jadę jako ostatnia. W górę jest za mało pozycji. to znaczy jest, ale "na suche warunki", a jest mokro, więc powinnam się bardziej "bujać". W dół jest sporo lepiej i feedback, że jak na te warunki to przejazd bardzo dobry. :)Spadamy do bazy. Jeszcze przecież dzisiaj tu wrócimy. Jadę gdzieś na końcu, swoim tempem, sporo wolniejszym niż ekipa. Jakoś mam włączony spory margines bezpieczeństwa i trochę (w moim odczuciu) zamulam. W jednym z zakrętów w lewo, który dobrze znam i przejeżdżałam dziesiątki razy uślizguje mi się przednie koło. Co jest? Prędkość odpowiednia, trajektoria dobra, pozycja była, bo to przecież zakręt w lewo, asfalt równy... więc co jest? Mimo wszystko czuję, że opona dała mi tylko ostrzeżenie i jeszcze był zapas przyczepności. Nawet nie zdążyłam się spocić ani nic innego. Pełne opanowanie. Lubię te opony. Dają dobry feedback, grożą lekko palcem, ale trzymają.W Fusch jemy obiad, suszymy przemoczone rzeczy (u mnie tylko rękawiczki - czy ktoś poleca jakieś naprawdę dobre, które nie przemakają? - reszta dalej daje radę!), pakujemy się na motocykle i przez Grossglockner jedziemy do Włoch. Znowu zamulam :( Nie mogę się odblokować.Na Passo Campolongo jest trochę walki - na winklach jest szuterek, bo zdarli asfalt. Mi to nie bardzo przeszkadza, ale niektórzy z grupy mają trochę trudniej. Pordoi jest wybitnie męczące i nie wchodzi tak jak powinno.Dojeżdżamy do Campitello di Fassa i kwaterujemy się w hotelu. Na kolację udajemy się do "Boskiej Joli" na pizzę boscaiola ;) Ja wybieram inną, ale niektórzy stawiają na tradycję. A inni, jak Viktorek - na całkiem awangardowe dania z szyszek ;) Przy okazji powstaje forumowa fotka urodzinowa dla WINO - będzie jak znalazł na jutro, które już za kilka godzin ;) (najlepszego!)Wieczorem jeszcze robimy małą nasiadówkę u Szwagrów - dobrze się bawiąc przy kręceniu klipu urodzinowego dla Piotrka (wszystkiego najlepszego! cmok!) - jest dużo procentowych rekwizytów i tańce "przy rurkach" czyli przy kaloryferze w wykonaniu Diablika.Naprawdę - taka ekipa to skarb!Przejechane: 342 km

Travel bloggers recommend the best railway journeys in the world

Kami and the rest of the world

Travel bloggers recommend the best railway journeys in the world

Jeseniky Mountains: witches, spa towns and other attractions

Kami and the rest of the world

Jeseniky Mountains: witches, spa towns and other attractions

Alternative Lisbon guide

Kami and the rest of the world

Alternative Lisbon guide

POSZLI-POJECHALI

Madryt na wyrywki: kocia kawiarnia

Kocia kawiarnia staje się coraz bardziej powszechną rozrywką – albo formą spędzania czasu. Fala z Azji powoli dochodzi do Europy. Po wielu miastach Europy przyszedł czas nawet na Polskę – otworzyła się urocza kawiarnia w Krakowie, prawie skończona w Warszawie. Czytaj dalej » Artykuł Madryt na wyrywki: kocia kawiarnia pochodzi z serwisu Poszli-Pojechali.

Great railway journeys of the world (according to travel bloggers)

Kami and the rest of the world

Great railway journeys of the world (according to travel bloggers)

OOPS!SIDEDOWN

Nasz pierwszy vlog! Relacja z Disneylandu

Już rok temu usłyszeliśmy, że powinniśmy zacząć nagrywać vlogi. Czasem do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć, nawet 12 miesięcy. Trochę wystraszeni, ale i podekscytowani oddajemy w Wasze wirtualne ręce pierwszą część naszego pierwszego (!) vloga będącego zapisem czerwcowego wypadu do Disneylandu w Paryżu. Uznajcie go za małą przerwę od tematu Brazylii, a videorelacja z drugiego dnia pobytu i osobny wpis ze zdjęciami pojawi się wkrótce! Mamy szczerą nadzieję, że przekonamy Was, że w Disneylandzie może świetnie się bawić osoba w każdym wieku. Odpalajcie film i dajcie nam znać, jak wrażenia! Artykuł Nasz pierwszy vlog! Relacja z Disneylandu pochodzi z serwisu .

POSZLI-POJECHALI

Madryt na weekend – praktycznie

Madryt – cudowne, wspaniałe miasto, które zrobiło na nas duże wrażenie. Jest tam wszystko, co lubimy w podróżach – sporo miejsc z historią, w których ogarnia taki wewnętrzny zachwyt z faktu, że tymi samymi szlakami, ten sam bruk deptały osoby, Czytaj dalej » Artykuł Madryt na weekend – praktycznie pochodzi z serwisu Poszli-Pojechali.

TROPIMY PRZYGODY

7 filmów, które warto zobaczyć przed podróżą do Ameryki Południowej

Ameryka Południowa przyciąga i urzeka. Ciągnące się po horyzont góry, dżungla oraz pampa sprawiły, że to właśnie tam w pierwszej kolejności skierujemy swoje kroki w początkowym etapie podróży dookoła świata. Do takiej podróży trzeba się oczywiście odpowiednio przygotować (o naszych... Artykuł 7 filmów, które warto zobaczyć przed podróżą do Ameryki Południowej pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

Pico El Toro 4760m. n.p.m., śniadanie-nocleg-kolacja za 5zł i dlaczego turyści gubią się w Andach [zdjęcia, wideo, relacja, mapa, full wypas]

Fizyk w podróży

Pico El Toro 4760m. n.p.m., śniadanie-nocleg-kolacja za 5zł i dlaczego turyści gubią się w Andach [zdjęcia, wideo, relacja, mapa, full wypas]

Do miasteczka Los Nevados, zagubionego między fałdami wenezuelskich Andów, można dostać się za pomocą komunikacji publicznej w Meridzie popularnie zwanej jeep, co jak sama nazwa wskazuje oznacza, że będziemy jechać samochodem marki toyota. Odległość nie jest imponująca, ale stan drogi, która za El Morro zmienia się w gruntową, i różnica wysokości sprawia, że podróż trwa cztery godziny. Pakuję się na tyły terenówki razem z kilkoma miejscowymi, którzy wracają z hałaśliwego miasta na swoją spokojną prowincję.Przerwa na sikanieI rzeczywiście: dojechawszy na miejsce momentalnie odczuwa się różnicę. Mimo, że Merida ma w kraju sławę miasta spokojnego, czystego i co tylko, to według obserwacji własnych i opowieści mieszkańców wszystko to należy do niedalekiej, ale jednak historii. Obecnie andyjska stolica jest niemal tak brudna jak Maracaibo, prawie tak hałaśliwa i może nawet bardziej zakorkowana niż Caracas. Jej niezbywalnym atutem jest jednak bliskość tycieńkich miasteczek, takich jak Los Nevados. Cisza i spokój są tam absolutne.Ot i całe miasteczkoUsiadłem na placu i wciągałem w płuca powietrze i bezruch niedzielnego popołudnia, spędziłem tak godzinę, czy dwie. Zostawiłem plecak na ławce i obszedłem miasteczko dookoła, wróciłem. Starsza pani o twarzy czerwonej od słońca zaprosiła mnie do swojego hoteliku: kolacja, nocleg i śniadanie kosztuje tam jakieś pięć złotych. Po dwóch latach silnej dewaluacji boliwara Wenezuela z jednego z najdroższych stała się krajem śmiesznie tanim. Miałem w planie wyruszyć w górę tego samego dnia, ale ceny i czar miasteczka zatrzymały mnie na noc w Los Nevados.Pomimo, że zatrzymałem się na skraju osady, nie miałem daleko do centrumSeñora cały czas się uśmiechała, opowiadała o innych ludziach, którzy odwiedzali jej hotelik. Była przy tym zupełnie inna od Wenezuelczyków z nizin, którzy krzykliwym głosem zadają pytanie za pytaniem, z których co najmniej połowę można śmiało uznać za personalne czy nawet wścibskie. W Andach jest inaczej, w Andach jest sympatia i uprzejmość, ale zawsze z dystansem.Na kolację dostałem piscę andinę, zupę na mleku z ziemniakami i serem, do tego arepa de trigo, czyli nic innego niż podpłomyk, i słodką, słabą kawę. Przeszedłem sie jeszcze po miasteczku skrytym mrokiem, obmacując stopą każdy kamień brukowanych uliczek, a powróciwszy, spowity górskim chłodem zasnąłem jak dziecko.Od rana lało: niebo skute chmurami nie obiecywało poprawy. Stanowiło to również zapowiedź kolejnych dni, w których nieczęsto widywałem słońce. Przejaśniło się nieco dopiero koło jedenastej i nie tracąc więcej czasu ruszyłem w górę.W górach też grają w piłkęDom IDom II (w dali: konie)Dom IIIPola ziemniaków i szczypiorkuSzedłem sam, jakoś nie udało mi się znaleźć chętnych na włóczenie się po Sierra Nevada w porę deszczową. Droga, którą chciałem przebyć, to stara trasa, którą od dobrych paru setek lat przemierzali mieszkańcy Los Nevados idąc do Meridy, do czasu aż pojawiły się samochody i przeprowadzono drogę przez El Morro. Jedyna trudność pojawia się zaraz po wyjściu z miasteczka: gruntowe drogi rozchodzą się na różne strony, w pola, do domów i dla obcego nie jest takie oczywiste która ścieżka prowadzi w góry. Zapytać za bardzo nie ma kogo, bo ludzie siedzą po chałupach, albo pracują gdzieś daleko od szosy. Dzień wcześniej zrobiłem jednak rekonesans i teraz już wiedziałem gdzie iść. Miejscem które wydało mi się najbardziej podatne na zmylenie drogi jest zakręt w prawo przy betonowym krzyżu: odchodzi tam droga jeszcze ciaśniej zawijająca w prawo i podchodząca mocno pod górę. Sprawia przy tym wrażenie główniejszej, bardziej uczęszczanej. Otóż nie należy iść tamtędy, tylko kontynuować po płaskim.Jakieś pół godziny później trasa wypełnia się kamieniami, czasem zupełnie przypomina brukowana uliczkę. Mijam samotne domy w polu, które znikają zupełnie po pierwszym moście na rzece, za którym zagłębiamy się w samotne góry. Za drugim mostem trafiam na skrzyżowanie: jeśli ktoś wcześniej przypatrzył się ukształtowaniu terenu jest jasne w którą stronę skręcić, ale że zdarza się, że białość spowije całą okolicę, to napiszmy wprost, że na Pico El Toro to w prawo.Przy trzecim, ostatnim moście świat rzeczywiście staje we mgle i nie widać na więcej niż dwadzieścia metrów: jest dopiero trzecia po południu, ale dalszy marsz w mleku nie ma większego sensu, więc staję obozem. Jest troche drewna na ognisko, gotuję kawę, podpiekam arepy, tej nocy jem i śpię całkiem nieźle, mimo że to już 3500m n.p.m. i zaczynam to odczuwać przy oddychaniu. Bo ja to wysokościowo raczej delikatny jestem.Drugi mostJasna, długa prosta,szeroka jak morze Trasa ŁazienkowskaWidok z obozu o  porankuRano też mnie bierze na dobre żarcie, więc szybko rozpalam ognisko. Mimo to udaje mi ruszyć w drogę przed ósmą. Słońce delikatnie przebija sie przez chmury i mimo wysości wciąż jest gorąco. Nie spotykam nikogo, nie licząc dwóch chłopaków, którzy dzień wcześniej schodzili tędy z trzema krowami. Pasły się chyba na dole, przy rzece, która wżyna się głęboką doliną między góry. Przy przełęczy Alto de la Cruz na ponad czterech tysiącach metrów droga nachyla się mocno w górę, a wysokość już solidnie daje się we znaki: przystaję co chwilę by złapać nieco więcej tlenu. Właściwie nie ma wiatru, nie ma dźwięków, jestem niby zawieszony w nicości, doskonałe uczucie.Szlak widziany z góryPodejście na przełęczPrzełęcz Alto de la Cruz, jakieś 4150m n.p.m.Dawno nie byłem na tak ładnie wyodrębnionej, klarownej i wysoko położonej przełęczy. Tu owszem, zawiało, przygnało zimnym powietrzem i przestrzenią. Widok na północ zasłoniły chmury, ale i tak przypomniało mi się, gdy kilka lat wcześniej stanąłem na Alakol w Tienszanie. Tu znów mamy sytuację skrzyżowaniową. Merida to miasto nie dość, że żyjące z turystyki górskiej, to jeszcze uniwersyteckie. Mimo to nikt z tych wykształconych ludzi nie wpadł na biznes produkcji i sprzedaży map. Gdy im o tym mówię, narzekają że państwo nie daje pieniędzy, że państwa to nie interesuje i tak dalej. No, no, no, coście się żuczki robaczki przyzwyczaili za bardzo z tą darmową benzyną i socjalistycznym ustrojem, że państwo to się powinno wszystkim zająć: mapy zrobić, nakarmić i pupę podetrzeć. A samemu coś opracować to nie łaska? W ksiegarniach nie znalazłem nic, w centralnym biurze Parku Narodowego też, nie mówiąc już o biurach teneronych (wejścia do parku). Po długich internetowych poszukiwaniach udało mi się uzyskać taki kawałeczek mapy topo z oznaczonym szlakiem:Mapa topograficzna Sierra Nevada, Merida, WenezuelaPrzyszliśmy z lewego, dolnego rogu i znajdujemy się w punkcie, gdzie czerwone kreski rozchodzą się na cztery strony świata. W prawo: Pico Espejo i Pico Bolivar, najwyższy szczyt kraju 4978m n.p.m., prosto zejście w kierunku Meridy, a w lewo Pico El Toro. Ścieżka wiedzie wśród skał, a uprzejmi poprzednicy oznaczyli ją wieżyczkami z kamieni. El Toro ma szeroki, podłużny szczyt i idziemy po południowym zboczu. Nieco po południu dochodzę do niewielkiego jeziorka, którego wody sprawiają wrażenie pitnych. Okolica całkowicie utopiona w chmurze, więc atakowanie szczytu tego dnia nie ma sensu. Rozbijam namiot i spędzam dwie godziny frustrujących prób rozpalenia ognia. Nawet gdy płoną już grubsze konary jest to ciągła walka z podtrzymywaniem płomienia. To nie ma sensu, wszystko jest zbyt głęboko nasączone wilgocią, żeby dało się wzniecić porządne ognisko. Jem na zimno. Nie udało  mi się kupić gazu, więc kuchenki brak, a z braku tlenu łeb boli niemiłosiernie. Jedzenie wciskam na siłę, bo w takim stanie człowiek wcale nie ma ochoty na przeżuwanie. Przyrządzam sobie wodę z cytryną i cukrem i idę spać.Obudziłem się z bólem głowy, chociaż znacznie już mniejszym. Czułem, że coś jest nie tak, ale łeb nie ciążył mi do samej ziemi jak dzień wcześniej. W nocy widać było gwiazdy i dobra pogoda utrzymała się do rana: wreszcie mogłem zobaczyć nieco więcej. Pico Bolivar na wschodzie, na południu szlak, którym wspinałem się na przełęcz, a dalej zielone fałdy gór przykryte białą kołdrą chmur. Znajdowałem się ponad nimi. Zjadłem coś, zrobiłem kolejną wodę z cukrem, którą zabrałem na podejście na szczyt łącznie z torebką orzechów i aparatem. Ruszyłem wzdłuż kamienistego grzbietu mijając jeszcze dwa czy trzy niewielkie jeziorka. Prowadziły mnie kamienne wieże, które w pewnym momencie wyznaczyły drogą w prawo, pod górę, na szczyt. Im bliżej grani, głazy stawały się coraz większe, w użycie weszły ręce. Słońce paliło gębę, tlenu brakowało - co chwilę stawałem łapać powietrze. Mimo, że podejście było wolne, z czasem na aklimatyzacje: nocleg w Los Nevados na 2700m n.p.m., potem niewiele dalej, na 3500m n.p.m., mój organizm nie zaakceptował zmiany stężenia tlenu, zresztą nie pierwszy to już raz. Dla mnie to chyba jednak bardziej Bieszczady, czy Beskid Niski... Ale udało się, za kolejnym kamieniem otwarła się przede mną dolina, w której gdzieś tam nisko, na dole, mrowią się czerwone dachy domów Meridy i Ejido. Krzyknąłem z radości, ze śmiechu: siadłem na głazie i gapiłem się w dół, w dal, dookoła.Bystry obserwator filmu z pewnością zauważył, że zdaje się nie jestem na szczycie, bo przecież po prawej stronie wyrasta jakaś przestrzeń zdecydowanie wyższa niż moje obecne położenie. No tak, ale wdrapanie się tam wymagałoby umiejętności przemieszczania się w pionie, której nie posiadam. Dowiedziałem się później, że aby wejść na szczyt-szczyt trzeba zaczynać podejście w nieco innym miejscu niż ja to zrobiłem. Schodząc zastanawiałem się zresztą, czy by nie spróbować od innej strony: miałem dwa pomysły na te podejścia, ale zbliżała się dziewiąta, zaraz przyszły chmury i zabieliły wszystko - nie było już o czym decydować. Zresztą nie wydało mi się to takie istotne: nie wiem ile mi zabrakło do szczytu, może z 20 metrów wypiętrzenia? Widok byłby tak samo wspaniały, więc nie ma co się spinać. Nie wchodzenie na szczyty staje się powoli moją specjalnością! (patrz Bishorn i Pik Lenina)Obóz na wysokościPico Bolivar o porankuKamienisty grzbiet Pico el ToroDywan z chmurW dole: Ejido i meridaFrailejonW drodze powrotnej do namiotu: grzbiet El Toro po lewejWodopójA żeby nie było, że jestem taki całkiem nieudany, to miesiąc temu wszedłem na Pico Pan de Azucar 4680m n.p.m., co udawadnia się niniejszym zdjęciem ze szczytu!Koło dziesiątej byłem już przy namiocie, a o jedenastej zszedłem na Alto de la Cruz. Świat po północnej stronie Sierry Nevady był już całkowicie skąpany we mgle. Schodząc minąłem dwie ze stacji remontowanej wciąż kolejki linowej, która z Meridy (1600m n.p.m.) po dwunastokilometrowej linie wciąga wagoniki na 4765m n.p.m., Pico Espejo. Tzn. jeśli akurat działa. Obecnie technologię z lat pięćdziesiątych wymienia się na nową i od kilku lat słyszy się, że już tej jesieni, tej jesieni napewno...! Kierowcy uczęszczający a-czwórkę lub zakopiankę wiedzą czym kończą się tego typu obietnice.Szlak aż do stacji La Aguada jest kamienisty i bardzo klarowny, ale za domem Pedro Peñi, potomka Domingo Peñi, który jako pierwszy zdobył najwyższy szczyt Wenezueli w 1935 roku, ścieżka wpada w piaszczysty wąwóz, chwilami zwężąjąc się do trzydziestu centymetrów, innym razem schodząc głęboko między ziemne ściany. Jest takie miejsce, w którym trasa wypada z lasu i na jakieś pięćset metrów rozłazi się po łące w licznych odnogach. Kiedy przyjdzie mgła, faktycznie można by się pogubić. I rzeczywiście, podobno na tym odcinku znika bezpowrotnie wielu turystów. Narzekają na to strażnicy parku narodowego, narzeka ochrona cywilna, narzekają mieszkańcy i pracownicy sektora turystycznego, ale jeszcze nikt nie wpadł na to, żeby w regionie, który żyje z turystki górskiej, wyznaczyć szlak. Choćby jeden.Szlaki w Beskidzie Niskim. W Wenezueli jeszcze nikt na to nie wpadł. Jakby ktoś z Czytelników szukał sensu życia, to mam dla niego propozycję: może jechać w Andy i znakować trasy. Dość prawdopodobne, że w ten sposób uratuje życie kilku ludziom, a do tego znajdzie niesłychanie piękną żonę i dożyje długich lat bez stresu i pośpiechu. Całe zejście zajęło mi trzy godziny. Po kilku dniach we mgle niżej położone partie gór przywitały mnie deszczem: usiadł sobie chłop głodny i zmęczony pod chatą Pedro, ból głowy nieco mu zszedł, więc wyciągnął puszkę sardynek by pochłonąć co nieco, a gdy tylko ją otworzył, zaczęło lać.Sardynki wyjadałem łyżką w drodze i pędząc po klaustrofobicznym szlaku przeszedłem przez las mglisty, las wilgotny, robiło się coraz cieplej i cieplej, aż wreszcie dotarłem do Mucunutan, a stamtąd już autobusem pojechałem do Meridy. Koniec![Nie wiem czy ktoś zauważył, ale w całej tej górskiej opowieści przemyciłem Wam w filmie nieco muzyki, tym razem stylu aguinaldo, piosenka wykonywana przez lokalną grupę Yerbabuena, czyli tę samą, którą poznałem jakiś czas temu, co dało początek wpisom o muzyce - było już joropo, cumbia i trova - których nikt nie czyta. Ja tam nie wiem, mi się wydaje, że muzyka bywa dużo ciekawsza, niż pocenie się pod ciężarem plecaka w jakichś leśnych ostępach ; ) ]Jeziorka pod Pico EspejoRemontowana stacja Loma RedondaWąwóz we mgleBaseny na pstrągi w Mucunutan

Persepolis images – a gallery from the most known ancient city in Iran

Kami and the rest of the world

Persepolis images – a gallery from the most known ancient city in Iran

Glob Blog Team

Video z wypadu majowego do Włoch

Vivi nakręciła bardzo pozytywny film z naszego wypadu :)

POSZLI-POJECHALI

Cafelokomotywa – odjazd prosto z PKP Otwock

  Lubię niespodzianki spotykane na drodze i po drodze. Mówi się, że w każdym mieście można znaleźć coś ciekawego. Pewnie teraz uśmiechacie się pod nosem, przypominając sobie co mogło być ciekawego w miejscowości X, przez którą przejeżdżaliście i która nie Czytaj dalej »

POSZLI-POJECHALI

Fort Kochi – brama do Kerali

  Kochi (Koczin) – miasto na południowo-zachodnim wybrzeżu Półwyspu Indyjskiego, nazywane Bramą do Kerali. Co czyni miasto tak wyjątkowym? Przeplatające się portugalsko-holendersko-brytyjskie wpływy odcisnęły swój ślad na obliczu miasta. Znajduje się tu najstarszy katolicki kościół w Indiach, w którym pochowany jest Vasco Czytaj dalej »

Bitter-sweet Old Tbilisi

Kami and the rest of the world

Bitter-sweet Old Tbilisi

POSZLI-POJECHALI

Berlin na wyrywki: street art przy Rosenthaler Straße

  Podwórko przy Rosenthaler Straße 39 – obowiązkowy punkt na mapie Berlina dla wszystkich miłośników street artu i poszukiwaczy alternatywnych klimatów. Zmęczeni turystami, listą atrakcji must-see oraz curry wurstami, które zamiast radości i satysfakcji przyniosły raczej rozczarowanie. To jest miejsce, w Czytaj dalej »

POSZLI-POJECHALI

Berlin w filmach

  Wszystkie filmy o Berlinie, które widziałam, to historie ludzkie, zwyczajne, obyczajowe, jak to w życiu – raz komedia, raz dramat. Wiadomo, kino europejskie, mocno odróżniające się od koncepcji filmów hollywoodzkich. Nie ma w nich zachwycających  widoków ani zakończenia, które Czytaj dalej »

Jak się spakować i nie zwariować, czyli tutorial dla opornych

STOPEM PO PRZYGODE

Jak się spakować i nie zwariować, czyli tutorial dla opornych

Multicultural Sarajevo

Kami and the rest of the world

Multicultural Sarajevo

The best cities for street art – chosen by travel bloggers, part 4

Kami and the rest of the world

The best cities for street art – chosen by travel bloggers, part 4

RUSZ W PODRÓŻ

Video: Kerala Backwaters

Dawne łodzie służące do przewożenia ryżu i przypraw. Brzęk silnika, skrzek ptaków i ryby pluskające po powierzchni wody. Dzień relaksu, doskonałej kuchni i próby nawigacji wielkiej łodzi. Luksus mieszkania na wodzie, zachody i wschody słońca i 22h w towarzystwie osób, które ledwie zdążyłam poznać. Houseboat Experience, czyli ta część podróży po Kerali, którą zapamiętam na […] Zobacz również: Kerala Backwaters – o dniu na mieszkalnej łodzi Indie. Wyobrażenia i rzeczywistość – Kerala Himalayan blunder, czyli jak się oswoić z Indiami

POSZLI-POJECHALI

Berlin na wyrywki: Batman Elektronik

  Berlin potrafi zadziwić na każdym kroku, w każdej dziedzinie. Batman Elektronik – sklep ze starymi komputerami, maszynami, częściami do już niesprzedawanych modeli oraz jednocześnie naprawa tychże starych sprzętów. Brzmi nieciekawie? Nic bardziej mylnego! Bo oprócz tego, to miejsce z Czytaj dalej »

Win a trip to New York!

Kami and the rest of the world

Win a trip to New York!

Villa de Cocora

Ania i Marta - Odjechane

Villa de Cocora

POSZLI-POJECHALI

GeoGuessr – najlepsza gra dla podróżnika

  Zacznijmy od ostrzeżenia – gra, o której chcę napisać, to jedna z najbardziej wciągających rozrywek, z jakimi miałem do czynienia. Gdy będziecie mnie przeklinać w myślach, gdzieś w środku nocy, walcząc z kolejną rundą… uprzedzałem ;) Na czym polega Czytaj dalej »

Sunday with Pictures: Buenos Aires street art

Kami and the rest of the world

Sunday with Pictures: Buenos Aires street art

Sunday with Pictures: beautiful Bergamo, Italy

Kami and the rest of the world

Sunday with Pictures: beautiful Bergamo, Italy

The most absurd travel day that lasted 50 hours

Kami and the rest of the world

The most absurd travel day that lasted 50 hours

POSZLI-POJECHALI

Tanie loty to ściema

  Słowem wstępu, zdaję sobie sprawę, że dla bardziej doświadczonych podróżników klasy economy i łowców promocji, cały ten artykuł jest truizmem, natomiast dla osób zaczynających przygodę z tanimi lotami, może się okazać się przydatny :) Mamy w polskim internecie co Czytaj dalej »