czwartek, 30 lipca 2015

Expert - podejście drugie - Dzień 1 - Bez kamery

foto: motoszkola.pl
15 czerwca 2015 - poniedziałek

Pada. I prognozy nie są optymistyczne. Chyba wieczorem było za mało whiskacza i toastów za pogodę.

Mimo wszystko jemy śniadanie, pakujemy się i znosimy bagaże do sali bilardowej. Wsiadamy na motocykle i jak twardziele ruszamy na Grossglockner. Dziś już oficjalnie, w ramach Experta.

Na górze pada nieco mniej, ale mimo wszystko jest ślisko, a widoczność miejscami jest mocno ograniczona. Kręcimy się trochę po trasie, ale ostatecznie ustalamy, że jedziemy na lodowiec, do knajpki. Trzeba sobie jakoś osłodzić ten dzień.




Deszcz przechodzi w mżawkę, więc nie jest źle. Do tego coś ciepłego do picia i ciasto i humory się poprawiają na tyle, że podejmujemy męską decyzję - jeździmy. Z jednej strony - mało bezpiecznie, bo ślisko. Z drugiej - po suchym, to każdy umie, a ćwiczenie w trudnych warunkach bardzo dużo daje. W dodatku - jesteśmy tu prawie sami - niewielu jest takich wariatów, którzy jeżdżą w taką pogodę.




Wychodząc z kawiarni zahaczamy o sklepik z pamiątkami. Nie mogę się powstrzymać przed przymierzeniem fartuszków. W końcu po przeprowadzce już nie mam takiego gadżetu kuchennego, a przecież jakieś gotowanie mi się czasami zdarza, więc może skuszę się na któryś? Ale na który? Odpuszczam na razie zakup - zrobię sondę w necie i zobaczymy, który uzyska więcej głosów :)



Jeździmy "od rondka w górę". Bez kamery, bo i tak nie byłoby nic widać ze względu na deszcz. Jadę jako ostatnia. W górę jest za mało pozycji. to znaczy jest, ale "na suche warunki", a jest mokro, więc powinnam się bardziej "bujać". W dół jest sporo lepiej i feedback, że jak na te warunki to przejazd bardzo dobry. :)


Spadamy do bazy. Jeszcze przecież dzisiaj tu wrócimy. Jadę gdzieś na końcu, swoim tempem, sporo wolniejszym niż ekipa. Jakoś mam włączony spory margines bezpieczeństwa i trochę (w moim odczuciu) zamulam. W jednym z zakrętów w lewo, który dobrze znam i przejeżdżałam dziesiątki razy uślizguje mi się przednie koło. Co jest? Prędkość odpowiednia, trajektoria dobra, pozycja była, bo to przecież zakręt w lewo, asfalt równy... więc co jest? Mimo wszystko czuję, że opona dała mi tylko ostrzeżenie i jeszcze był zapas przyczepności. Nawet nie zdążyłam się spocić ani nic innego. Pełne opanowanie. Lubię te opony. Dają dobry feedback, grożą lekko palcem, ale trzymają.

W Fusch jemy obiad, suszymy przemoczone rzeczy (u mnie tylko rękawiczki - czy ktoś poleca jakieś naprawdę dobre, które nie przemakają? - reszta dalej daje radę!), pakujemy się na motocykle i przez Grossglockner jedziemy do Włoch. Znowu zamulam :( Nie mogę się odblokować.

Na Passo Campolongo jest trochę walki - na winklach jest szuterek, bo zdarli asfalt. Mi to nie bardzo przeszkadza, ale niektórzy z grupy mają trochę trudniej. Pordoi jest wybitnie męczące i nie wchodzi tak jak powinno.

Dojeżdżamy do Campitello di Fassa i kwaterujemy się w hotelu. Na kolację udajemy się do "Boskiej Joli" na pizzę boscaiola ;) Ja wybieram inną, ale niektórzy stawiają na tradycję. A inni, jak Viktorek - na całkiem awangardowe dania z szyszek ;) Przy okazji powstaje forumowa fotka urodzinowa dla WINO - będzie jak znalazł na jutro, które już za kilka godzin ;) (najlepszego!)


Wieczorem jeszcze robimy małą nasiadówkę u Szwagrów - dobrze się bawiąc przy kręceniu klipu urodzinowego dla Piotrka (wszystkiego najlepszego! cmok!) - jest dużo procentowych rekwizytów i tańce "przy rurkach" czyli przy kaloryferze w wykonaniu Diablika.



Naprawdę - taka ekipa to skarb!


Przejechane: 342 km


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz