Na Wschodzie
Przed siebie
Zwiedzanie zwiedzaniem, ale kraj poznaje się dopiero wtedy, gdy człowiek wypuści się przed siebie. Trochę na żywioł, z planem A i z planem B. Oraz ciekawością, co przyniesie dzień. Wyjechałam z Erewania luksusową bryką, która zbierała po domach podróżnych, wiozła ich do Goris i tam rozwoziła po miejscach docelowych. Miałam powiedziane, żeby wysiąść koło poczty, udać się do pobliskiego sklepu komputerowego i tam zapytać o marszrutkę do Dżapanuri, czyli kolejki linowej do wsi Tatew. Miał to być jedyny publiczny transport do Tatewu. Niestety, busik odjeżdżał o 13 , a ja znalazłam się w Goris o 13.40. Wylądowała na dworcu autobusowym, który w niczym dworca nie przypominał. Stały tam dwie marszrutki nie wiadomo dokąd, ale wiadomo, że nie tam, gdzie chciałam, była stacja benzynowa, szemrana knajpka oraz toaleta w stylu azjatyckim. Postanowiłam zmienić plany i zamiast do Tatewu udać się najpierw do Górskiego Karabachu. Marszrutka miała być. Nie wiadomo, kiedy, ale miała. Tzn. taksówkarze mówili, że następnego dnia, a pracownicy stacji benzynowej, że za dwie godziny, a jak nie za dwie godziny, to za mniej godzin albo więcej. Parę dni później okazało się, że niezależnie od której była marszrutka do Stepanakertu w Górskim Karabachu, to była ona nie z tego dworca;) Myśląc, że jakaś marszrutka jednak tego dnia będzie, usiadłam sobie spokojnie w knajpie, zamówiłam soczek i czekałam. Nagle przed moim nosem wylądował szaszłyk z wódeczką, jak się okazało, zamówiony dla mnie przez grupkę panów z sąsiedniego stolika, którzy wcześniej bezskutecznie machali do mnie z zaproszeniem do swojego towarzystwa. Podziękowałam pani kelnerce i odesłałam ją z powrotem z zamówieniem, na co zareagowała miną pełną burzenia. A panowie zaczęli pogwizdywać i machać. Tegobyło już za wiele. Wylazłam z knajpy, znalazłam kawałek cienia pod murkiem i usiadłam z dala od szemranego towarzystwa. Rozejrzałam się wokoło. Brzydota była uderzająca. Taka typowo postsowiecka. Beton, śmieci, żule. Poczułam się ty wszystkim osaczona. - Nie i jeszcze raz nie! Co ja tutaj robię? Mam dość postsowieckich klimatów - klęłam w myślach. Poczułam się samotna, opuszczona i niezaopiekowana w tym brutalnym świecie, więc jak przystało na słabą kobietkę, uruchomiłam strumyczki z oczu;) Uprzednio zakładając okulary przeciwsłoneczne, naciągając kapelusz na nos, który dla niepoznaki zagłębiłam w przewodniku;) Chwile słabości trzeba maskować;) Panowie z knajpy jednak nie ustawali w zamiarze zawarcia ze mną znajomości. Nie machali już jednak ani nie gwizdali, tylko po kolei podchodzili z uprzejmym zaproszeniem. Było też ich coraz mniej. Gdy przy stoliku zostało już ich tylko dwóch i na zmianę zapraszali, żeby usiadła w ich towarzystwie, a oni mogą nawet się nie odzywać, tylko żebym tak pod tym murkiem się nie poniewierała, to przyjęłam zaproszenie. Nie rozmawiać się oczywiście nie dało. Przedstawiliśmy się sobie, zapytali mnie, czym się zajmuję, ja ich również. Odpowiedzieli, że handlem, więc spytałam, czy handlują bronią czy narkotykami. Okazało się, że słodyczami, ale rozładowało to atmosferę i przy stoliku zrobiło się wesoło. Kebaba jako wegetarianka oczywiście nie tknęłam, na czym zyskał bezdomny śliczny czarny pudelek. Koniec końców panowie zaproponowali, że pokażą mi okolice i zawiozą do kolejki linowej, czyli wrócę do pierwotnego planu dostania się do Tatewu. Zgodziłam się pod warunkiem, że w ciągu dwóch godzin nie przyjedzie marszrutka do Stepanakertu. Oczywiście nie przyjechała, gdyż jak pisałam wcześniej, nie mogła przyjechać, gdyż z tamtego miejsca marszrutki do Stepanakertu nie odjeżdżały;) Zatem pojechaliśmy. Zwiedzanie zaczęliśmy od miłej knajpki pośrodku niczego. Tam jeden z panów poprosił mnie o rękę. Pan był szczery i od razu przyznał, że bardziej od mojej ręki interesuje go prawo pobytu w UE, ale przy okazji moglibyśmy pobyć sobie małżeństwem i mieć dzieci. Miły człowiek był i uprzejmy, nie chciałam więc tak od razu dawać mu kosza. Postanowiłam zniechęcić go do małżeństwa ze mną bardziej subtelnymi sposobami. - Ale wiesz, że w Polsce to kobiety zarabiają, a mężczyźni zajmują się prowadzeniem domu? - wkręcałam go wiedząc, że przeciętny Ormianin jest zainteresowany wyłącznie tematyką armeńską i nie ma zielonego pojęcia o świecie. - Panowie gotują, piorą, sprzątają... - Nie mów, że też zmywają naczynia? - najwyraźniej ta czynność w mniemaniu Hakoba najbardziej ujmowała męskości. - Oczywiście, że zmywają - dobiłam go. Hakobowi mina zrzedła, a jego kolega coraz bardziej kiwał się nad flaszką i wyraźnie nad czymś dumał. - A kto jebiot? - zapytał w końcu. Za to Hakob się zamyślił na dłuższą chwilę, po czym nieśmiało zaproponował, żebyśmy poszli na kompromis i podzielili się obowiązkami domowymi po połowie:) Niezależnie od odsuniętych w czasie planów matrymonialnych panowie zrobili mi objazdówkę po okolicy, z postojami w najpiękniejszych punktach widokowych. Nawiązując do zdjęć - kierowca był porządny, pił tylko piwo. W każdym razie okolice Goris i Tatewa są malownicze... ... choć punkty widokowe bywają specyficznie zdobione;) Po obejrzeniu widoczków pojechaliśmy do gorących źródeł. Nie wyglądały one na tyle zachęcająco, bym skorzystała z kąpieli. Jedno źródło przypominało wannę, a drugie wymagało nieco akrobacji przed i po kąpieli. Na miły koniec wycieczki panowie wsadzili mnie do kolejki linowej, uprzednio załatwiwszy i nocleg w Tatewie. Wysiadłam więc z kolejki, gdzie natychmiast przejął mnie pan kolejkowy i odstawił do babuszki Swietłany i dieduszki Fiedii, ale o tym napiszę innym razem. Nie wyszłam za mąż za Hakoba. Na tyle nie lubił zmywania naczyń, że w ogóle się do mnie nie odezwał:)