M.Zuiko Digital ED 300 1:4 PRO

Dobas

M.Zuiko Digital ED 300 1:4 PRO

Spotkanie ze sławą polskiego himalaizmu – Kingą Baranowską

marcogor o gorach

Spotkanie ze sławą polskiego himalaizmu – Kingą Baranowską

Jeszcze w okresie przedświątecznym udało mi się być na spotkaniu z polską, wybitną himalaistką Kingą Baranowską. Prelekcja w jej wykonaniu odbyła się w resturacji „Jaś Wędrowniczek” w Rymanowie. Jednym z właścicieli jest tam Pani Justyna Szepieniec, która też bywała na wyprawach w Himalaje, m.in. na ostatniej śp. Piotra Morawskiego. Dzięki swoim koneksjom już o dłuższego czasu zaprasza do siebie w Beskid Niski sławnych, polskich himalaistów. W grudniu właśnie, jako jedna  z ostatnich wielkich postaci dotarła tam Kinga Baranowska, by opowiedzieć o swoich wielu eskapadach w najwyższe góry świata. Ponad dwugodzinne opowieści ubarwiła mnóstwem świetnych zdjęć, nie tylko z samych gór, ale także z równie ciekawej podróży do podnóży Himalajów, czy Karakorum. Jak powiedziała, samo dotarcie do bazy głównej czasem nastręczyło więcej trudności, niż sam atak szczytowy.  Kinga Baranowska Kinga to młoda, ładna kobieta, więc słuchało sie jej doskonale… Aż dziw bierze, że taka filigranowa osoba ma tyle sił na wspinaczkę i walkę z zimnem w strefie śmierci. Jest członkinią kadry narodowej Polskiego Związku Alpinizmu, a także członkinią zarządu Klubu Wysokogórskiego Warszawa, z wykształcenia geograf i ekonomistka. Zdobyła już dziewięć ośmiotysięczników. Jest pierwszą Polką na ośmiotysięcznikach Dhaulagiri, Manaslu i Kanczendzondze. Realizuje stworzony przez siebie program „Kobieca Korona Himalajów” czyli zdobycie wszystkich 14 ośmiotysięczników. Jest to program sportowy zakładający wejścia bez używania dodatkowego tlenu z butli. I pomyśleć, że ta drobna dziewczyna pochodzi z Wejherowa, nad polskim morzem. Justyna Szepieniec zapowiada gwiazdę wieczoru Pierwsza wyprawa Baranowskiej w Himalaje miała miejsce jesienią 2003 r.; wówczas zdobyła szczyt Czo Oju na granicy Tybetu i Nepalu. Następnego roku brała udział w wyprawie na siedmiotysięcznik Szczyt Zwycięstwa w górach Tienszan. 22 lipca 2006 r. powróciła w góry wysokie, by stanąć na szczycie Broad Peak w Karakorum. 11 czerwca 2007 r. w ramach aklimatyzacji zdobyła najwyższy szczyt Ameryki Północnej – Denali (McKinley), natomiast 18 lipca 2007 r.  stanęła na wierzchołku kolejnego ośmiotysięcznika – Nanga Parbat po wspinaczce na niego ścianą Diamir. Jesienią tego samego roku 2007 podjęła próbę wejścia na Dhaulagiri od strony północno-wschodniej (musiała zawrócić 100 metrów przed szczytem). pokaz slajdów W 2008 r. Kinga Baranowska na dwóch ośmiotysięcznikach stanęła jako pierwsza Polka w historii: 1 maja na Dhaulagiri, siódmym co do wysokości szczycie świata (8167 m n.p.m.) oraz 5 października na Manaslu (8156 m n.p.m.), ósmym szczycie świata. Wierzchołek Kanczendzongi, osiągnięty 18 maja 2009, jest najwyższym jak dotąd osiągnięciem Baranowskiej, a Polska została pierwszym krajem, którego przedstawicielki zdobyły wszystkie szczyty o wysokości ponad 8000 m. 6 września 2009 r. rozpoczęła kolejną wyprawę, której celem był najniższy z ośmiotysięczników, tybetańska Sziszapangma, szczytu jednak nie udało się zdobyć. 27 kwietnia 2010 r. Kinga Baranowska i Piotr Pustelnik stanęli na dziesiątym szczycie świata – Annapurnie. Jest to drugie polskie kobiece wejście na ten wierzchołek. Kinga w rynsztunku bojowym Dwukrotnie próbowała zdobyć najtrudniejszy ośmiotysięcznik świata K2 (2010 i 2011), jednak w obu tych sezonach nikomu nie udało się stanąć na szczycie od strony pakistańskiej. 25 maja 2012 r. Kinga Baranowska stanęła na Lhotse (8516 m n.p.m.), czwartym co do wysokości szczycie świata, wznoszącym się w Himalajach Wysokich, na granicy Nepalu i Chin. W kwietniu i maju 2013 próbowała wraz z Rafałem Fronią zdobyć Makalu, jednak ze względu na złą pogodę zmuszona była zakończyć wyprawę bez osiągnięcia szczytu. Jak widać nie wszystkie jej wyprawy zakończyły się powodzeniem. Ma tę zaletę, że potrafi podjąć decyzję o odwrocie i jest cierpliwa w realizacji swoich marzeń. To dobrze wróży w jej szansach na powodzenie zamierzeń wysokogórskich. Powinna być obecnie wzorem dla nas, że czasem warto odpuścić, bo góry poczekają. Piszę to w kontekście aktualnych wydarzeń w Tatrach, gdzie przez dziesięć dni zginęło 14 osób! Może warto wziąć przykład z najlepszej polskiej himalaistki? W Tatry chyba prościej powrócić, niż w Himalaje? A na pewno taniej i szybciej…. Himalaje w tle Chluba polskiego himalaizmu swój wykład ubogaciła mnóstwem slajdów. Niektóre pozyskane od jej górskich partnerów, jak Simon Moro. Kinga Baranowska dostała Złoty Krzyż Zasługi „za zasługi dla rozwoju sportów wysokogórskich, za promowanie imienia Polski w świecie”. Ma też nagrodę Ministra Sportu za wspinaczkę na trzeci szczyt świata. Otrzymała „Kolosa 2008” w kategorii „ALPINIZM”, za zdobycie w ciągu jednego roku dwóch ośmiotysięczników: Dhaulagiri oraz Manaslu. Została też  Kobietą Roku miesięcznika „Shape” w kategorii „Kobiety, które zmieniają świat”. Wyróżnień ma wiele jak widać, ale mnie urzekła jej skromność i duża pokora wobec gór, o których tak pięknie potrafi opowiadać. Również cierpliwość to jej cecha, którą powinniśmy sobie my sami przyswoić w czasie naszych wycieczek górskich i planowania kolejnych. Kinga wie, co znaczy czekać na następną wyprawę… ja i gwiazda wieczoru Jej wejścia na wierzchołki ośmiotysięczników: 2003 – Czo Oju (8201 m) 2006 – Broad Peak (8048 m) – druga Polka na szczycie 2007 – Nanga Parbat (8125 m) – wejście ścianą Diamir 2008 – Dhaulagiri (8167 m) – pierwsza Polka w historii 2008 – Manaslu (8156 m) – pierwsza Polka w historii 2009 – Kanczendzonga (8598 m) – pierwsza Polka w historii 2010 – Annapurna (8091 m) – drugie polskie kobiece wejście 2012 – Lhotse (8516 m) – trzecie polskie kobiece wejście, pierwsze bez używania tlenu z butli 2015 – Gaszerbrum II (8035 m) Kinga Baranowska z Justyną Szepieniec Jeśli ktoś będzie miał okazję uczestniczyć w jej prelekcji to niech skorzysta. Spotkanie z tą miłą, prostą, a przecież sławną i utytułowaną dziewczyną zrobi na was duże pozytywne wrażenie. A myślę, że podczas różnych festiwali filmów górskich to nie takie trudne. Ja miałem to szczęście, że widzów nie było zbyt dużo na sali w Rymanowie. Dlatego była możliwość spokojnej rozmowy po prelekcji, zadania bardziej prywatnych pytań, czy zrobienia wspólnych fotek i dostania autografu. Nawet flaga mojej Gorlickiej Grupy Górskiej doznała tego zaszczytu niezmywalnym flamastrem. Na koniec zachęcam do obejrzenia pozostałych fotek ze spotkania w galerii zdjęć i zagłosowania w nowej ankiecie. Z górskim pozdrowieniem Marcogor Note: There is a poll embedded within this post, please visit the site to participate in this post's poll. [See image gallery at marekowczarz.pl] Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

Żeby nadchodzący nie był gorszy. :))

PO PROSTU MADUSIA

Żeby nadchodzący nie był gorszy. :))

       Kolejny rok za nami. Było to kilkaset naprawdę niesamowitych dni, przeplatanych chwilami wzlotów i upadków, zaskakujących wydarzeń i realizacji tych naprawdę długo wyczekiwanych planów. I mimo iż nie wszystko poszło zgodnie z moimi wcześniejszymi założeniami i po mojej myśli, to jestem zadowolona, bo tak właściwie nie mam powodów do narzekań. Mogę spokojnie skończyć ten rok słowami, że jestem szczęśliwa i mam nadzieję, że podobnie będzie w tym nowym, zaczynającym się dzisiaj o północy. Powtarzając słowa sprzed trzystu sześćdziesięciu pięciu dni - oby ten nadchodzący rok nie był gorszy. I tak też życzę Wam wszystkim z całego serduszka. ;*         I w zgodzie z tradycją - małe podsumowanie minionego roku, bo czy jest lepszy czas na jego wykonanie niż ostatni dzień roku. :) spoglądanie w dal z nadzieją, że nadchodzący rok nie będzie zły. :)       Tegoroczny sezon wyjazdowy rozpoczęliśmy z przytupem i pod koniec stycznia wróciliśmy na kilka absolutnie przeuroczych dni do Włoch. Zakochani w Toskanii, postanowiliśmy poznać kolejną krainę i wylądowaliśmy w Lombardii. W planach było Bergamo i Mediolan, które przywitały nas przepiękną i ciepłą pogodą, aż żal było wracać do zaśnieżonego wtedy Krakowa. Podczas wyjazdu najbardziej zaskoczył mnie fakt, że zdecydowanie bardziej spodobało mi się Bergamo, traktowane nieco po macoszemu przez turystów, bo wszyscy tylko lądują na tutejszym lotnisku i od razu jadą prosto do stolicy Lombardii. A to błąd, bo Bergamo jest naprawdę fantastyczne, zarówno Górne jak i Dolne Miasto. Do tego niepowtarzalne widoki na góry i świetne jedzenie. Koniecznie musimy tam jeszcze kiedyś wrócić, bo urzekło mnie totalnie to miejsce. :)       Po powrocie z Włoch ciężko było wrócić do szarej rzeczywistości. Jednak zima zdecydowanie nie jest moją porą roku i o wiele gorzej mi się wtedy żyje. Z założenia siedzę wtedy w domu i staram się jak najmniej z niego wychodzić. W tym roku zrobiłam jednak mały wyjątek i w kwietniu wybrałam się na wyjazd naukowy z mojej uczelni w góry. Pierwszy raz miałam okazję pohasać po ośnieżonych Tatrach i chociaż nie zapuszczaliśmy się zbyt wysoko, to i tak zrobiły na mnie niesamowite wrażenie. Jest spora szansa, że gdy zatęsknię na wiosnę za górskimi szlakami, to śnieg nie będzie wielką przeszkodą, by się tam wybrać ponownie. Bo jednak dla takich widoków warto czasem trochę przemoknąć. ;)       Widok zaśnieżonych Tatr dość szybko zamieniliśmy na niemalże letnie już krajobrazy Chorwacji, gdzie na początku maja wybraliśmy się w tygodniowy rejs po Morzu Adriatyckim. Po ostatnich moich przeżyciach na Bałtyku trochę bałam się wejść ponownie na jacht, na szczęście nic strasznego się nie działo i pogoda dopisywała nam fantastycznie. Stwierdziłam też wtedy, że Chorwacja od strony morza wygląda jeszcze piękniej niż od strony lądu. A jeśli szczęście będzie mi sprzyjało (i łaskawy grafik w pracy), to znowu w maju powrócimy na znajome i przyjazne wody. Mam nadzieję, że się uda, chociaż tutaj nie do końca wszystko jest zależne ode mnie.       Miesiące wakacyjne, zgodnie z naszym zwyczajem, spędzaliśmy głównie w Krakowie, czasem tylko wyrywając się gdzieś na kilka dni. Najbardziej z tych wszystkich wypadów utkwił mi w pamięci (i to chyba na całe życie) ten w Bieszczady, gdy wpadłam na niezwykle inteligentny pomysł oglądania wschodu słońca na szczycie Połoniny Caryńskiej. W środku nocy, gdy jechaliśmy tam i gdy wchodziliśmy przez ciemny las, uważałam, że był to wyjątkowo beznadziejny pomysł i byłam zła na Tomasza, że nie okazał się być głosem rozsądku (którym zawsze jest) i bez żadnych wątpliwości przystał na mój pomysł. Wszystko oczywiście odmieniło się wraz z pojawieniem się słońca, które rozproszyło panujące wokół nas ciemności i ukazało piękno okolicy w czystej postaci, której nie zakłócało dosłownie nic. Przez dwie godziny upajaliśmy się w ciszy i spokoju niesamowitymi widokami, które wynagradzały z nawiązką wszystkie chwile strachu i zwątpienia. To zdecydowanie był jeden z najpiękniejszych momentów mijającego roku. :)        Poza Bieszczadami jeszcze dwa wyjazdy szczególnie zapadły mi w pamięć podczas wakacyjnych miesięcy. Pierwszym był dość spontaniczny wyjazd do Zagrzebia, gdzie Tomasz miał służbowe spotkanie, a ja zabrałam się z racji wolnego miejsca w samochodzie. Niestety poplątały się wtedy nieco plany i miałam samotne zwiedzanie stolicy Chorwacji w temperaturze sięgającej powyżej czterdziestu stopni. Takiego upału nigdy w życiu nie przeżyłam (a mieszkamy teraz na poddaszu ;p) i teraz każdy inny uważam za nieszkodliwy. Nawet w saunie się już prawie nie pocę. ;p A drugim wyjazdem, który ciepło wspominam (chociaż nie tak ciepło jak Zagrzeb), jest ten w Tatry, gdy z okazji urodzin Tomasza wdrapywaliśmy się na szczyt Koziego Wierchu. Dawno się tak nie zmęczyłam jak podczas wchodzenia i schodzenia tam, ale zdecydowanie warto dla takich widoków się powspinać. Absolutnie fantastyczne Tatry, które są jednym z piękniejszych miejsc w naszym kraju. Szkoda tylko, że zwykle tak niesamowicie oblężonym przez turystów. ;)                  Poza Tatrami i Bieszczadami, odwiedziliśmy też Sudety, by i tam nieco pohasać po górach i pozdobywać szczyty Korony Gór Polski. Udało nam się wejść na Wielką Sowę i Biskupią Kopę, dzięki czemu zbliżyliśmy się prawie do półmetka całego przedsięwzięcia. Muszę jednak przyznać, że nieco zaniedbaliśmy Koronę w tym roku, ale też nie bardzo mieliśmy czas jeździć, bo jednak trzeba było się przygotowywać do kolejnego wielkiego wydarzenia roku 2015, którym były nasze obrony prac magisterskich. Z moją oczywiście było mnóstwo przebojów, kilkukrotne przekładanie terminu, trzysta milionów poprawek, ale wreszcie w październiku wszystko zostało dopięte na ostatni guzik i pod koniec miesiąca oboje zostaliśmy w końcu absolwentami naszej pięknej Alma Mater.        W ramach nagrody po obronie wybraliśmy się w miejsce, które pokochałam miłością szczerą i bezwarunkową od pierwszego wejrzenia. Hiszpańska Andaluzja, bo to właśnie o niej mowa, przywitała nas na początku listopada z otwartymi ramionami. I prawdziwie letnią pogodą. I niewielką ilością ludzi. I niesamowitymi widokami. I pięknymi miejscami. Nasza marszruta była wyjątkowo napięta, bo za pierwszym razem chciałam zobaczyć jak najwięcej się dało, skupiając się jednak na mniejszych miasteczkach niż wielkich ośrodkach. Dlatego też z większych miast zajrzeliśmy jedynie do Granady, Alicante i Kadyksu. Zdecydowanie lepiej chłonie się atmosferę w tych mniej zatłoczonych miejscach i tak było tym razem. Te magiczne dziesięć dni dało mi prawdziwego kopa energetycznego i motywacyjnego i przyznam szczerze, że na samo wspomnienie tego wyjazdu uśmiecham się pod nosem i humor mi się poprawia. :)         Generalnie, tak jak napisałam na początku, nie mogę narzekać. Naprawdę wszystko powoli jakoś się układa i mam nadzieję, że będzie tak dalej. Nie zawsze jest łatwo, nie zawsze jest przyjemnie, ale dzięki tym gorszym momentom, można prawdziwie docenić to, co jest dobre i piękne w naszym życiu. I tego właśnie życzę Wam na nadchodzące trzysta sześćdziesiąt sześć dni - żebyście potrafili doceniać to, co już macie. A wtedy odkryjecie, że wszystko jest możliwe. ;*~~Madusia.

Podróże MM: 2015

Podróże MM

Podróże MM: 2015

proofy – srufy

Dobas

proofy – srufy

Zależna w podróży

Zamiast podsumowania: Teksty na blogu, które chcieliście olać (ale ja wam nie dam!)

Zdaje się, że trzeba się z tym pogodzić. Rok dobiega końca. Gdy czytacie te słowa pakuję się właśnie na swój ostatni tegoroczny wyjazd – do Czech. To był bardzo, bardzo dobry rok!   Rok w liczbach 151 dni w podróży – no i po co ja płacę czynsz za mieszkanie?...

Tęsknota za górami

marcogor o gorach

Tęsknota za górami

Pętla wokół Piwnicznej przez Halę Łabowską kapliczkowym szlakiem

marcogor o gorach

Pętla wokół Piwnicznej przez Halę Łabowską kapliczkowym szlakiem

To był jeden z tych dziwnych przypadków w górach, ale czasami się przytrafiających mi szczególnie. Po weekendzie spędzonym w Beskidzie Sądeckim, gdzie zdobyłem między innymi Makowicę oraz Jaworzynę Kokuszczańską, dojechał do mnie kolega, który uparł się, żeby zabrać go na Halę Łabowską. Chcąc nie chcąc musiałem mu ulec i na szybko obmyśleć plan awaryjny, żeby chociaż iść tam innym szlakiem niż ostatnio. Jako, że przebywałem w Piwnicznej nakresliłem sobie wariant trasy z tego uzdrowiska i z powrotem. Nie było to trudne, bo wybiegają z tego miejsca dwa szlaki w stronę Łabowskiej, więc mogliśmy zrobić pętelkę. Dzięki temu mogłem zobaczyć coś nowego paśmie Jaworzyny Krynickiej.  Dolina Popradu i Piwniczna Wyruszyliśmy rano z Piwnicznej żółtym szlakiem, który zaczyna swój bieg w części uzdrowiskowej, nad Popradem. Na terenie Piwnicznej funkcjonuje kilkadziesiąt różnych obiektów wczasowych, leczniczo-wypoczynkowych z miejscami noclegowymi, sanatorium, hotel, schroniska górskie oraz kwatery prywatne – łącznie ponad 3000 miejsc noclegowych. Miasto jest pięknie położone w dolinie Popradu i przyciaga turystów nie tylko leczniczymi wodami mineralnymi, ale także dobrymi terenami do uprawiania turystyki i narciarstwa. Jest tu ponad 280 km tras i oznakowanych szlaków turystycznych dla pieszych, rowerzystów i jazdy konnej oraz ścieżki zdrowia (Park Zdrojowy „Kicarz”). Turyści znajdą także tu skatepark, wypożyczalnię quadów, miejsca do wędkowania na Popradzie, paintball, jazdę konną, korty tenisowe. Wielką atrakcją jest spływ łodziami doliną Popradu. kolejne spojrzenie na uzdrowisko Piwniczna-Zdrój Zimą panują tu dobre warunki śniegowe umożliwiające uprawianie sportów zimowych w ośrodkach narciarskich w Suchej Dolinie, Wierchomli Małej i Kokuszce. W stacjach narciarskich działa kilkanaście wyciągów orczykowych i talerzykowych jak również wyciągi krzesełkowe. Wczasowiczów przyciąga pijalnia wód mineralnych oraz tzw. kopuła, gdzie można zaczerpnąć świeżej wody mineralnej prosto z ujęcia. Bardzo ładny jest również zabytkowy rynek. Ogólnie klimat miasteczka, troszkę sennego sprzyja spokojnemu wypoczynkowi. Ale my mieliśmy w planie aktywne spędzanie czasu, więc przez dzielnice Zawodzie i Skorupy trafiliśmy pod szczyt Bucznika, który minęliśmy bokiem, by poprzez widokowe wzniesienia Granicy i Gronia dotrzeć na przełęcz Bukowina. przysiółek Jarzębaki i żółty szlak Po drodze podziwialiśmy piękne krajobrazy doliny Popradu wraz z zabudowaniami Piwnicznej. Minęliśmy też dużą kaplicę w przysiółku Jarzębaki. Tutaj też znajduje się mała agroturystyka z wyżywieniem i polem namiotowym. Bardzo ładne miejsce na biwak wśród beskidzkich łąk, szczególnie cudnych wiosenną porą, w porze kwitnięcia. Obserwując to wszystko dotarłem znowu z przełęczy na Halę Pisaną. Znane mi już miejsce z poprzedniej wędrówki, więc skupiłem się na przekazaniu informacji o historii tego miejsca koledze. Potem przez Halę Martynową trafiliśmy na Wierch nad Kamieniem, również dobrze mi znany i historia się powtórzyła z tłumaczeniem koledze co tu jest ciekawego. Ale to już opisałem na blogu niedawno. Później dość szybko dotarliśmy na Halę Łabowską, gdzie w schronisku zrobilismy sobie krótką sjestę. Po wypiciu pysznej kawki musiałem odkryć przed kolegą wszystkie miejsca martyrologii usytuowane na hali. Spotkaliśmy tam uroczą rodzinkę z dzieciakami, które od małego uczyły się od rodziców miłości do przyrody. Najmniejszy szkrab dumnie pokonywał drogę w nosidełku, jak się dowiedziałem, ze sklepu http://babyandtravel.pl/, na ramionach ojca. To nic, że czasami zasypiał zmęczony widokami dookoła. Hala Skotarki Zajęło to trochę czasu i dopiero wtedy mogłem się udać niebieskim już szlakiem na Halę Skotarki. Drogę zejściową wybrałem już zupełnie mi nieznaną, więc pozwoliłem sobie robić to, co lubię najbardziej, czyli odkrywać nieodkryte! Ta cudna  polana w Beskidzie Sądeckim znajduje się na głównej grani i na południowych, opadających do doliny Łomniczanki stokach Pasma Jaworzyny. Jest to hala kilkupiętrowa, obejmująca kilka wypłaszczeń terenu oraz strome stoki między nimi. Jak inne polany beskidzkie była dawniej intensywnie użytkowana – koszona i wypasana. Istniały na niej 3 gospodarstwa rolne. Obecnie pozostały po nich opuszczone domostwa, wraz z ich wyposażeniem. Hala jest dobrym punktem widokowym we wszystkich niemal kierunkach. Pogoniliśmy kilka minut między budynkami szukając ducha dawnych mieszkańców, ale nic nie znaleziwszy, ruszyliśmy dalej. wodospad Pod Siedemdziesiąt Siedem w Dolinie Łomniczanki Teraz czekało nas naprawdę strome zejście w dół. Jeszcze do mniejszej Hali Groń było okey, a potem zrobiła się taka stromizna, że zęby można było stracić! Przyznam, że niewiele widziałem tak stromych zejść w Beskidach! Ścieżka sprowadziła nas do doliny potoku Łomniczanka. Dziki i bystry potok tworzy wiele kaskad i bystrzyn, największy jest  naturalny wodospad o nazwie Pod Siedemdziesiąt Siedem. Ma on wysokość 1 m i wraz z fragmentami skał jest pomnikiem przyrody. Dolny odcinek strumienia jest uregulowany i rozpoczyna się ponad 5-metrowym sztucznym wodospadem. Wzdłuż dolnej części Łomniczanki prowadzi droga do Łomnicy Zdroju. Idąc nią po drodze minąłem źródło Stanisław, ciekawy staw i tzw. Pomnik Pamięci , by zejść ponownie na łąki prowadzące do Piwnicznej. Pozostało mi na koniec przejście przez widokowy wierzchołek Bucznika, aby dojść do osiedla Walczaki, a stamtąd do uzdrowiska. piękne łąki umajone nad Piwniczną Zdrojem Tak skończyła się moja kolejna trasa przez ten region górski. Co mnie uderzyło szczególnie w trakcie wędrówki to olbrzymia ilość nadrzewnych kapliczek, czy krzyżów przydrożnych lub innych miejsc kultu religijnego, dlatego nazwalem sobie ten przebyty tego dnia szlak umownie – kapliczkowym szlakiem. Trasa nie jest wymagająca, bardzo spokojna i przyjemna, do tego bardzo widokowa, ze schroniskiem pośrodku, więc polecam każdemu, choćby na niewymagający niedzielny spacer. Koledze w każdym razie bardzo się podobało. W sam raz na zaciszne obcowanie blisko z piękną naturą. I do tego można połączyć przyjazd tu ze zwiedzaniem Piwnicznej, czy też poddaniu się kuracji uzdrowiskowej. Na koniec jak zawsze zachęcam do obejrzenia galerii zdjęć z wypadu, które najlepiej po kolei oddadzą uroki tras turystycznych wokół tego uzdrowiska. Z górskim pozdrowieniem Marcogor [See image gallery at marekowczarz.pl] Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

Zależna w podróży

Szalone restauracje we Lwowie, czyli gdzie zjeść, by nie umrzeć z nudów

Dlaczego Lwów cieszy bardziej niż Paryż? Bo w Paryżu, Londynie czy w Rzymie, by zjeść obiad muszę przełknąć głośno ślinę i zainwestować tyle, ile w Polsce starcza mi na 3 dni. W konsekwencji moja wystawna kolacja to curry lub hamburger z budki na ulicy. Tymczasem we Lwowie sprawa wygląda inaczej....

Zależna w podróży

Maroko: 9 miejsc, w które chciałabym wrócić

Gdy jechałam do Maroka, moje oczekiwania wobec tego kraju były bardzo wysokie. Północna Afryka, kraj pustynny, jedne z najważniejszych miast świata, jeśli chodzi o historię kultury. Do tego mit backpackerskiej wolności, wspaniałe góry i setki kilometrów wybrzeża. Niestety, zawiodłam się – słynna berberska gościnność okazała się sprzedana w imię komercji...

marcogor o gorach

Humoreski górskie

Dziś przygotowałem dla was humorystyczną ciekawostkę, bo w święta trzeba przecież się radować. Oczywiście związaną z górami. Znalazłem arcyciekawe i dowcipne humoreski górskie. Słowniczek klubowy taterników dla wtajemniczonych i zaawansowanych. Szczytowanie kojarzy się również wspinaczom na różne sposoby, bo przecież ludzie gór to jedni z nas. A dowcip mają naprawdę cięty, możecie się o tym przekonać czytając poniższy słownik… Zapraszam do miłej lektury i życzę dobrej zabawy. Słowniczek klubowy (dla wtajemniczonych i zaawansowanych) Alpinizm – dobry pretekst aby móc wyjechać z bliską osobą płci przeciwnej z Klubu na dwa tygodnie nad zaszyte w leśnej głuszy jezioro Bacówka – dogodne miejsce w górach gdzie ma prawo zaskoczyć nas noc w towarzystwie właśnie spotkanej górołazki Ceprostrada – jak sama nazwa wskazuje jest to najbardziej przez taterników lubiana ścieżka zejściowa ze szczytu góry Ciśnienie – coś co nam skacze gdy widzimy parę zgrabnych nóg niewieścich na perci Dom wczasowy – idealne miejsce do wygłaszania opowieści naszych mrożących krew w żyłach przygodach górskich, które właśnie planujemy Erozja – sposób obecności w górach wycieczek szkolnych, rajdów itp. Fotel – najbardziej odpowiednie miejsce do wyrażania sądów o działalności innych w górach Godzina- informacja dotycząca wejścia na szczyt wypisana na drogowskazie które zabiera nam zwykle dwa razy więcej czasu GOPS – Górskie Ochotnicze Pogotowie Seksualne GOPR – dogodny sposób na dokończenie zjazdu na trudniejszym stoku Himalaista – najbardziej miarodajne źródło informacji na temat tego co najlepiej opłaca się przywieźć z kraju do którego wyjeżdżamy aby zwróciła się nasza ekspedycja w Himalaje (czasy PRL) Humor – forma istnienia naszego kolegi Michała B na obozach klubowych Janosik – legendarny osobnik pożyczający sprzęt turystyczny lub wspinaczkowy od bogatych górołazów, którego mimo licznych monitów, nie ma zwyczaju zwracać Krupówki – niezawodny sposób na spotkanie dawno nie widzianych znajomych Maraton Pieszy – kojarzy się z refrenem pieśni:..nie spoczniemy nim dojdziemy… Piarg – najlepiej przewieszony, miejsce wspinaczek osób o zdolnościach nadprzyrodzonych Piwo – napój który pomaga przypomnieć nam o przeżyciach górskich których nigdy nie mieliśmy Płat śniegu – przedmiot największej pokusy do wchodzenia nań turystów obu płci w klapkach lub innym obuwiu plażowym Poronin – baza wypadowa taternika Lenina w góry Tatry Punkt widokowy – miejsce łatwo rozpoznawalne po dużej ilości zardzewiałych puszek po konserwach, butelek, toreb plastikowych i śmieci różnego autoramentu Reumatyzm – arka przymierza pomiędzy alpinistą i górami Samochód – przydatny środek lokomocji niestety posiadający pewną wadę: nie zawsze da się nim wjechać na sam czubek góry Stonka – nieuświadomiony element turystyczny w górach. Przemieszcza się i żeruje zwykle w większych stadach. Charakteryzuje się tym, iż tępi i niszczy wszystko, co się rusza (np. kozice, świstaki, misie) i to, co stoi względnie spokojnie (np. krokusy, turnie) Wyciąg narciarski – wygodny sposób przenoszenia się z dołu do góry. Niestety ustępuje wyciągowi krzesełkowemu ponieważ nie rozwiązuje zasadniczej kwestii jaką jest zjazd z góry na dół Zamarła – kiedy zobaczyła go siedzącego w południowej ścianie szczytu o wymienionej wyżej nazwie. na granicy Tatr Wysokich i Zachodnich Przy okazji, jeśli szukacie markowej odzieży dla kobiet, jak sukienki, czy obuwie to polecam sklep https://www.chiclook.pl/. Sam mam w domu same kobiety, więc tam szukałem inspiracji na prezenty pod choinkę. Z górskim pozdrowieniem Marcogor Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

Z Rytra przez Cyrlę i Halę Pisaną na Halę Łabowską i do Łomnicy Zdroju

marcogor o gorach

Z Rytra przez Cyrlę i Halę Pisaną na Halę Łabowską i do Łomnicy Zdroju

Kontynuując moją wiosenną wędrówkę przez Beskid Sądecki  co opisałem tutaj, po noclegu w Perle Południa w Rytrze kolejnego dnia znowu powróciłem w pasmo Jaworzyny Krynickiej. Korzystając z wyjątkowej pogody postanowiłem ponownie zdobyć na początek ruiny zamku ryterskiego, który opisałem już ostatnio. Widoki na dolinę Popradu z tego miejsca są tak wyjątkowe. A potem znowu zawitałem do cudownego miejsca, na Polanę Cyrla i schroniska tamże. Ale te cuda już przedstawiłem niedawno. Stąd ruszyłem dalej już nową dla mnie drogą, czerwonym, głównym szlakiem beskidzkim. Od schroniska szło się już doskonale, głównym grzbietem pasma Jaworzyny, bez wielu deniwelacji, bo największe podejście było już za mną. Wkrótce więc dotarłem na swój pierwszy szczyt tego dnia, Jaworzynę Kokuszczańską.  Zamczysko i baszta ryterska nad Popradem Nazwa szczytu pochodzi od znajdującej się na nim Hali Jaworzyna oraz miejscowości Kokuszka, do której ta hala należy. Jest to słabo wyodrębniony i niewybitny wierzchołek. Z okolic szczytu oraz z ciągnącej się po obydwu jego stronach, zarastającej już Hali Jaworzyna mogłem podziwiać rozległe widoki na Pasmo Radziejowej. Przy dobrej pogodzie widoczne są także stąd słowackie Tatry Wysokie. Przejrzystość powietrza tego dnia nie była za rewelacyjna, ale i tak ujrzałem ukochane Taterki. Pod szczytem Jaworzyny Kokuszczańskiej pod kępą buków znajduje się murowana z kamienia kapliczka, a w niej szopka betlejemska wykonana przez ludowego artystę – Józefa Grucela z Ochotnicy Dolnej. Obok niej stoi krzyż i kamienny ołtarz. Miejsce to jest wyjątkowe i warto poświęcić dłuższą chwilę na spojrzenie z bliska na kunszt ludowego artysty. Po obejrzeniu tego dzieła ruszyłem dalej przed siebie. stare schronisko na Cyrli Przez Przełęcz Bukowina, gdzie poniżej niej leży piękna Hala Bukowina z widokami, zwłaszcza na grzbiet Hali Pisanej doszedłem właśnie na tę ostatnią. Polanę porasta dość bujna trawa i bogata w gatunki flora roślin kwiatowych. Wysoko położona i oddalona od siedzib ludzkich polana od dawna już nie jest użytkowana. Wskutek tego zarasta borówczyskami, a część polany już zarosła kępami drzew. Natomiast Hala Pisana to niezbyt wybitny szczyt i zarastająca polana grzbietowa. Wierzchołek jest punktem widokowym na wschodnią i południową stronę. Wzdłuż szlaku biegnącego halą ciągnie się szpaler limb, zasadzonych tu z polecenia hrabiego Adama Stadnickiego z Nawojowej. Nazwa szczytu i hali pochodzi od „spisywania” – góralskiego określenia pomiarów geodezyjnych terenu. Niedaleko szczytu znajduje się pomnik na miejscu śmierci żołnierza AK, który zginął tu podczas obławy, zorganizowanej przez gestapo. Po kolejnej sesji fotograficznej dokumentującej wszystko i chwili zadumy ruszyłem dalej. kapliczka z szopką betlejemską na Jaworzynie Kokuszczańskiej Mój następny przystanek wypadł na wierzchołku Wierchu nad Kamieniem. Znajduje się w głównym grzbiecie pasma, pomiędzy Halą Pisaną a Halą Łabowską. Po drodze przemaszerowałem przez kolejną cudną, szczególnie wiosną, gdy wszystko zakwita, Halę Barnowską. Mogłem dojrzeć z niej Sokołowską Górę, Ostrą i Wielkiego Gronia z jego użytkowaną do tej pory polaną Pałyga. Sam Wierch nad Kamieniem słynie z kolei z wielkiego skupiska jaskiń, wraz z największą w całym Beskidzie Sądeckim Jaskinią Niedźwiedzią, i skalnych ostańców, z których najwyższa jest Czarcia Skała. Od nich pochodzi nazwa góry. Stąd już blisko miałem na Halę Łabowską, gdzie w schronisku zaplanowałem czas na główny posiłek dnia. schronisko na Hali Łabowskiej Łabowska to hala w pasterskim rozumieniu tego słowa. Nazwa hali wzięła się od łemkowskiej wsi Łabowa, której mieszkańcy wypasali na niej swoje owce. Halę chroni przynależność do Popradzkiego Parku Krajobrazowego. Jest ważnym węzłem szlaków turystycznych. Jest również dobrym punktem widokowym w kierunku północnym i północno-wschodnim – widać stąd wzniesienia Beskidu Niskiego i pobliskie szczyty Beskidu Sądeckiego. Ale to nie wszystkie ciekawostki tej najbardziej znanej polany w Beskidzie Sądeckim. Funkcjonuje tu schronisko PTTK. Na zachód od hali znajduje się zalesiony wierzchołek 1064 m. W lesie pomiędzy tym wierzchołkiem a polaną znajduje się odsłonięty w 1999 kamienny pomnik księdza Władysława Gurgacza – kapelana Polskiej Podziemnej Armii Niepodległościowej, który został w 1949 zastrzelony przez UB. Na hali powyżej schroniska znajduje się z kolei pomnik upamiętniający partyzantów, którzy w tym rejonie walczyli z hitlerowskim najeźdźcą. pomnik poświęcony partyzantom przy schronisku Historia schroniska tutaj zaczęła się w 1953, kiedy na rozległej Hali Łabowskiej oddział PTTK z Nowego Sącza wybudował schron turystyczny. Potem go rozbudowywano i obecnie schronisko jest obiektem turystyki kwalifikowanej. Obok schroniska znajdują się także tablice informacyjne dla turystów i źródło z wodą oraz ławki i stoły. Zmieści się tu 40 osób w pokojach, a w dużej, przestronnej jadalni jeszcze więcej, Istnieje też taras widokowy dla gości na zewnątrz. Zaciekawiły mnie interesujące komplety meblowe w łazience, czy kuchni, podobne do tych, jakie oferuje firma http://meblohand.eu/. Po ciepłym posiłku rozpocząłem schodzenie w dół. Najpierw trafiłem na Wargulszańskie Góry, zalesiony, nieciekawy wierzchołek, by żółty szlak zaprowadził mnie na Łaziska. To kolejny mało wybitny szczyt, ale jego okolice mają wciąż duże walory widokowe, gdyż nie zarosły zupełnie lasem.  Dawniej grzbietem tym, gdzie znajdują się m.in Łaziska biegła granica między polską ludnością zamieszkująca dolinę Łomniczanki a łemkowską zamieszkującą dolinę Wierchomlanki. panorama Beskidu Sądeckiego z grzbietu Parchowatki Dalej moja trasa wiodła przez grzbiet Parchowatki, kolejnego wierzchołka w bocznej grani pasma Jaworzyny Krynickiej. Dolne stoki Parchowatki są zalesione, jednak na rozległym i dość płaskim grzbiecie po obydwu stronach szczytu są odkryte tereny. Dawniej było ich znacznie więcej, były tutaj pola uprawne, łąki i zabudowania gospodarskie. Niektóre zostały już opuszczone przez ich mieszkańców, pola są użytkowane w niewielkim stopniu i stopniowo zarastają borówczyskami i lasem. Wciąż są jeszcze dobrym punktem widokowym. Coraz szybciej obniżałem się w dół trawersując kolejne niższe wierzchołki tej bocznej grani, mijając kilka przysiólków wsi na ładnych polanach, by w końcu dojść do Łomnicy-Zdroju. przydrożny krzyż w jednym z przysiółków Łomnicy-Zdroju Łomnica to całoroczna wieś turystyczna. Łomnica-Zdrój leży wzdłuż ujściowego odcinka potoku Łomniczanka. Wieś otaczają lesiste masywy górskie. Szlaki turystyczne prowadzą stąd na szereg szczytów, z których można obserwować Beskid Sądecki, Tatry i Pieniny. Zimą czynna jest tu stacja narciarska w sąsiedniej Wierchomli. W górnej części wsi znajdują się liczne źródła wód mineralnych. Jest ich tyle, że często mieszkańcom trudno było o studnię ze zwykłą wodą. W Łomnicy-Zdroju używana jest gwara łomniczańska stanowiąca odmianę gwary sądeckiej. Rdzennych mieszkańców Łomnicy zalicza się do grupy górali nadpopradzkich, zwanych też czarnymi góralami. Jako ciekawostkę dodam jeszcze, że to miejsce powstania potrawy znanej jako pierogi łomnicańskie (zwanej również mordoniami) i corocznie z tej okazji jest organizowany tu festiwal. dolina Łomniczanki z widocznymi zabudowaniami Łomnicy-Zdroju Mi po tym kolejnym ciekawie spędzonym dniu w górach pozostało tylko dostać się do Piwnicznej, gdzie zaplanowałem następny nocleg. Jako, że jest tutaj linia kolejowa nie było to trudne. Tu miał rozpocząć się kolejny etap mej beskidzkiej eskapady. Ale to już temat na inną opowieść. Na koniec jak zawsze zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć z wycieczki. Beskidy to może niezbyt wysokie, ale równie piękne góry, co inne. Polecam każdemu na spokojne wędrówki, zwłaszcza tym, którzy cenią sobie ciszę i spokój, bo turystów tutaj jak na lekarstwo. Z górskim pozdrowieniem Marcogor [See image gallery at marekowczarz.pl] Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

Górskie konto

marcogor o gorach

Górskie konto

Dziś trochę humorystycznych tekstów o górach nadesłanych przez kolegę Koneckiego, oczywiście utrzymanych w poetyckim tonie, o koncie w banku i nie tylko… poczytajcie sami! Mam konto w pewnym banku Wyłożone lustrami tektonicznymi ściany Obrotowe drzwi dolin lodowcowych Ochrona z kolorowych pomurników Schludna i uważna Porusza się nie strącając kamyka Mam tam odłożone Wspomnienia na procent Procent wysoki na kilka tysięcy metrów Stabilny niewielkie zmiany pogodowe Akcje zawsze na wysokim poziomie Nie skaczą o palpitacje serca Najwyżej małe wahania nastrojów Kilka miejsc po przecinku Pnącym się mozolnie w chmurach Ku niewidzialnemu szczytowi Giewont na morzu Czekałem kiedyś na czekan Alem się nie doczekał Za młodu Kupiłem smaczne dwa raki Chodzą tylko po śniegu Do przodu Złapałem w strumieniu lina Okazało się że to lina Podciągowa Odpiąłem wór z nosiłek Wyskoczyły dwie małpy Daję dwa słowa Kostkę zaklinowałem głęboko I boli mnie noga Od tygodnia Choć nie lubię hokeja Noszę żółte ochraniacze Na spodniach Zabiłem hak w szczelinę Z dobrego ciosu słynę Spokojnie Wziąłem hełm karabinki Wybieram się jutro Na wojnę Hala Gąsienicowa A przy okazji, jeśli ktoś chciałby sobie odswieżyć wygląd domu, czy mieszkania, to polecam nowoczesny wortal architektoniczny skupiający entuzjastów i profesjonalistów projektowania wnętrz. Prezentują architektów, producentów, wykonawców i designerów, oraz produkty najlepszej jakości na swej stronce http://www.homesquare.pl/. Z górskim pozdrowieniem Marcogor Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

Zależna w podróży

Luftlmalerei: Bawarski street art

Wychodzę z pociągu na stacji Garmisch-Partenkirchen i chwiejnym krokiem idę tam, gdzie wydaje mi się, że powinno być centrum. Plecak na plecach ciąży bardziej niż zwykle, w głowie szumi od niewyspania. Jeszcze kilkanaście godzin temu byłam w Krakowie. W międzyczasie zaliczyłam: autobus do Katowic, autobus do Wiednia, pociąg do Monachium...

Karpacka kołysanka wędrowca

marcogor o gorach

Karpacka kołysanka wędrowca

Dziś kolejny piękny wiersz jednej z laureatek konkursu na najlepszą poezję górską na mym blogu. Bo cóż lepsze na ukojenie tęsknoty za górami, gdy nie możemy w nie jechać, od czytania górskich tekstów, ogladania zdjęć z gór, czy wodzenia palcem po mapie i planowaniu następnych wypraw? Któż z nas tego nie lubi? Ale na dobranoc, aby przyśniły nam się ukochane góry poczytajmy sobie cudną kołysankę, która utuli nas do snu, autorstwa znajomej, ukrywającej się pod pseudonimem – Piołun. Zapraszam do bajkowego świata, jakby z innej planety, z lepszego wymiaru, odrealnionego trochę, ale przez to uroczego, niezwykłego, tajemniczego i fascynującego świata blisko natury i górskiej krainy. Miłych snów… Głośno trzaskają drwa w ognisku Szumią drzewa w czarnym lesie Głosy z naszych górskich bajek Zabiera wiatr i pod niebo niesie Cienie szemrzą w bujnych trawach Stuka licho gdzieś w malinach Próżno szukać sensu słów W tej magicznej nocy dziwach Z hukiem mkną strumienie w dół Po przepaściach i po rowach Gdzieś nad nami skrzeczy kruk Rosną zjawy w naszych głowach Ogniki mamią wędrowców Szaman burzy ciszę zaklina Mamuny syczą jadem żmij Grzmi nad nami karpacka buczyna Topielce wyciągają szpony Dziki i żbiki ostrzą swoje kły Gdzieś w ciemnościach huczy sowa Budzi się w wykrotach zły Snują się watahy wilków Ocierają sierścią o nasze uszy Jaskółki swój lot zniżają Słychać pierwsze znaki burzy Opowieści krążą nad nami Zataczają koła jak polujący myszołów Wychodzą kolejne mgliste stwory Z wiatrołomów, potoków i wykrotów Pośród ciszy tych odgłosów W sen zapadam nad Łabową Kołysze mnie szum dziadka buka I twardy plecak pod głową Piołun w drodze na Wielkiego Chocza, foto by wiktorbubniak.pl Ostatnio wpadłem też na pomysł zrobienia sobie fototapety na wymiar ze swoich zdjęć, coś w stylu jak powyżej. Firma http://fototapetynawymiar.com/fototapety-laka-173/ daje możliwość wyboru kompozycji na fototapetę również ze swojej bazy. Można wykonać plakat, czy naklejki na drzwi lub meble. Wyobraźcie sobie wszędzie w domu wasze fotki z gór… Czyż nie ciekawy pomysł? Z górskim pozdrowieniem Marcogor Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

marcogor o gorach

Beskidzkim szlakiem przez Makowicę i Cyrlę do Rytra

Dziś chciałem napisać o niezapomnianej wycieczce w pasmo Beskidu Sądeckiego, na mało znany szczyt Makowicy i do popularnego schroniska na Cyrli, zakończonej we wsi zwaną perłą południa, czyli w Rytrze. Ta wiosenna eskapada rozpoczęła się w Życzanowie, przysiółku wsi Rytro. Stamtąd bardzo łatwo można dojść do niebieskiego szlaku prowadzącego z Barcic, najlepiej wykorzystując do tego, jak ja uczyniłem ścieżkę przyrodniczą im. Adama hrabiego Stadnickiego. Prowadzi ona długi czas malowniczym wąwozem, którym płynie dziki Życzanowski Potok. Zresztą cała Dolina Życzanowskiego Potoku jest bardzo głęboko wcięta, porasta ją stary, dorodny i mocno eksploatowany las, a na potoku są wysokie szypoty, czyli progi rzeczne, które w istotny sposób wpływają na bieg wody w rzece. W przypadku wysokich progów tworzą się więc wodospady, a przy mniejszych – kaskady lub bystrza. Dlatego spacer doliną jest bardzo widokowy i droga się nie dłuży. DOLINA ŻYCZANOWSKIEGO POTOKU Koryto potoku płynącego skalistym wąwozem i sąsiadujący las na długości 1km o powierzchni 7 ha jest powierzchniowym pomnikiem przyrody o nazwie „Głęboki Jar”, od znajdującej się tam dawniej gajówki o tej samej nazwie. W tym miejscu nad bardzo głębokim wąwozem przerzucony jest drewniany most z zadaszeniem. Dzięki ciekawej kubaturze wygląda widowiskowo. Później, po dojściu do niebieskiego szlaku trasa wiedzie coraz wyżej nad potokiem, aż wyprowadza na piękną polanę. Szczególnie ładnie wygląda ona wiosenna porą, w okresie kwitnięcia kwiatów i ziół. Stąd już blisko na szczyt Makowicy, leżący w pasmie Jaworzyny Krynickiej.  Wierzchołek jest zalesiony i pozbawiony widoków, również większość stoków jest zalesiona, ale widoki roztaczają się z polan Makowicy, a jest ich kilka przy szlaku. Wspaniale prezentują się z nich pobliskie szczyty Beskidów. Z polan tych, z wysokości do 800 m n.p.m. zbierane jest siano, co na tej wysokości jest rzadkością. W stokach Makowicy odkryto też kilka jaskiń. MAKOWICA Na szczycie znajdują się liczne wychodnie skalne, na samym wierzchołku z kamieni ułożony jest fajny cokół. Po sesji fotograficznej ruszyłem dalej, by wkrótce dojść do węzła szlaków i skręcić na czerwony Główny Szlak Beskidzki. Po kilku minutach byłem już na Polanie Cyrla. To miejsce znane i lubiane przez turystów, rzec by można wyjątkowe, bo z klimatem. A wszystko, dzięki popularnemu schronisku, jakie istnieje tutaj od prawie 20 lat. Nazwy Cyrhla, Cyrla, Czerszla są często spotykane w górach. Oznaczały oczerszlowaną polanę, tzn. taką, której granice zostały wyznaczone przez obłupienie kory na drzewach granicznych. Dawniej na polanie znajdowało się gospodarstwo rolne, które właśnie potem zostało wykorzystane na schronisko. POLANA CYRLA Pięknie położone, z widokami na dolinę Popradu, wzniesienia Pasma Radziejowej i pobliskie grzbiety opadające z głównej grani Pasma Jaworzyny do doliny Popradu, a przy dobrej pogodzie także Tatry, z górnej części polany przyciąga stale turystów oraz spacerowiczów z pobliskiego Rytra. Klimatyczne schronisko, ze znanym daleko przepysznym jadłem oraz bardzo ładnie zagospodarowane otoczenie sprawia, że na pikniki w weekendy przychodza tu całe rodziny. Teraz obecni właściciele rozbudowują obiekt, przez co zatraca się niezwykły klimat tego miejsca. Ja tam jeszcze byłem za czasów uroczego małego domku, jako głównego obiektu schroniskowego. Prywatne schronisko, czyli Chata Górska Cyrla jest prowadzone przez dawnych gospodarzy schroniska na Hali Łabowskiej. Obiekt dysponuje miejscami noclegowymi dla maksymalnie 35 osób, przy głównym budynku znajduje się również pole namiotowe, budynki gospodarcze oraz miejsce na ognisko i plac zabaw dla dzieci. ZAMEK RYTERSKI Długo delektowałem się widokami i pysznym jedzonkiem, by wrócić na GSB i zejść nim w stronę Zamczyska. Znajdują się tam ruiny średniowiecznego zamku na wzgórzu o wysokości 463 m. Datowany na XIII w. zamek góruje nad Doliną Popradu i stąd zobaczyć możemy z jego murów kapitalne panoramy na zakola Popradu, Rytro i najbliższe beskidzkie szczyty. Wszystko to tworzy bardzo malowniczą całość, tak, że zamek sam w sobie jest celem licznych wycieczkowiczów. Z zamku zachowały się ruiny wieży i resztki muru, prawdopodobnie budynku mieszkalnego. Obecnie odbywają się tu corocznie turnieje rycerskie. Znowu pstryknąłem kilka fotek i zbiegłem nad Poprad. Do centrum Rytra zaprowadził mnie solidny mostek. Jako, że następnego dnia w planie miałem dalszą wędrówkę skierowałem się do Perły Południa. RYTRO Dodam jeszcze, że w okresie kilku ostatnich lat, pod nadzorem konserwatora zabytków, sukcesywnie odsłaniano i rekonstruowano ruiny zamku usytuowanego wysoko nad nurtem Popradu. Cała miejscowość szybko się rozwija, żeby sprostać wymaganiom coraz liczniejszych odwiedzających. Nową inwestycją w Rytrze jest sztucznie oświetlony i naśnieżany Ośrodek Narciarsko-Rekreacyjny Ryterski Raj na Jastrzębskiej Górze. Jako ciekawostkę podam, że od 2006 organizowany jest tutaj międzynarodowy Maraton Wyszehradzki z Podolińca na Słowacji do Rytra. Trasa jest atestowana przez Polski Związek Lekkiej Atletyki i z racji swego profilu należy do najtrudniejszych w Europie. Z powodu swego cudnego położenia, o czym przekonuje się już każdy wjeżdżający tu drogą od Starego Sącza, kręcono we wsi również kilka filmów. PERŁA POŁUDNIA Nazwa wioski wywodzona jest od niemieckiego słowa Ritter, czyli „rycerz”. Zanim dotarłem do ośrodka hotelowego Perła Południa zahaczyłem jeszcze w centrum o  Zajazd PTTK „Pod Roztoką”, by zjeść coś ciepłego. Tak więc dopiero na koniec dnia dotarłem na swój nocleg, który zaplanowałem we wspomnianym już ośrodku. Może to była zbytnia ekstrawagancja z mojej strony, ale od zawsze ciekawił mnie ten dawny rządowy ośrodek, czyli w starych czasach niedostępny dla zwykłych turystów. Chciałem obejrzeć go w końcu od środka. Hotel wraz z całą resztą to naprawdę olbrzymi kompleks wypoczynkowy, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie. Ten trzygwiazdkowy obiekt położony jest w Dolinie Wielkiej Roztoki, na obszarze Popradzkiego Parku Krajobrazowego. Ja zawitałem tutaj tylko w celach noclegowych, ale więcej dowiedzie się z http://perlapoludnia.pl/. Tak zakończyła się moja sobotnia wędrówka. O moich niedzielnych poczynaniach dowiecie się niebawem. Jak zawsze zachęcam do obejrzenia galerii zdjęć z wypadu.  Z górskim pozdrowieniem Marcogor [See image gallery at marekowczarz.pl] Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

Górski Kościół

marcogor o gorach

Górski Kościół

Jest taki Kościół, gdzie ścian murowanych brak Jest taki Kościół, gdzie drzwi otworem stoją Kamiennymi schodami w górę idziesz Obrazy słowem malowane Organy, co nigdy nie milkną Ich muzyka wiatrem niesiona Tam ołtarz wyjątkowy I obecność Boga bliższa Wchodząc na sam szczyt Góry On idzie razem z tobą Jest taki Kościół niezwykły na samym szczycie Tatr. Gomorra tatrzański pejzaż Nęka mnie myśl, że rozstania już czas Zawżdy dni siedem temu Ujrzawszy Tatry oczy me zapłonęły Zarys szczytów jak nuty na pięciolinii Melodię grać zaczęły Ciało tańczyło na grani sowicie Na wierchach roztropnie przysiadło Serce rytm wybijało Krew krąży w żyłach jak strumyk w dolinie W zwierciadle stawów mignęło odbicie Wzbiwszy wzrok w górę smreki ujrzało I zatrzymało tę chwilę sowicie Smreczyński to Staw, gdzie myśli ulotne Nad kamlotem się zatrzymały Zszarzały, zamarły i pozostały Jak serce moje, co w skale siedlisko znalazło Niczym gawrę niedźwiedź zasiedliło Na życia mego ostatek Moja Miłość Tatry. Gomorra magia gór Kurcze, córka tak mi rośnie, że będę musiał zacząć myśleć o weselichu wkrótce… marzy mi się przyjęcie w górach, pod gołym niebem, jedynie mógłbym wynająć namioty z nadrukami na tę okoliczność. Najlepiej cała hala namiotowa na wielką imprezę od firmy http://www.mastermarket.com.pl/, np. na gorczańskiej łące, poza terenem parku narodowego. Rozmarzyłem się nie wiem czemu… wzięło mnie na przemyślenia po tych pięknych górskich wierszach laureatki mego konkursu na poezję górską – Gomorry. Ale już wracam do rzeczywistości! Z górskim pozdrowieniem Marcogor Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

Zależna w podróży

16 rzeczy, które musisz wiedzieć, zanim pojedziesz na jarmark w Dreźnie

Wczoraj, 13 grudnia, wielbiciele podróżowania dostali wspaniały przedwigilijny prezent. Wróciły, zawieszone w marcu 2015 roku, bezpośrednie połączenia kolejowe pomiędzy Wrocławiem i Dreznem. Podczas gdy ja, jeszcze tydzień temu, pokonywałam tę trasę w 5 godzin i w międzyczasie przesiadałam się cztery razy, teraz można wygodnie wsiąść w stolicy Dolnego Śląska i...

Piękne góry i nasze marzenia

marcogor o gorach

Piękne góry i nasze marzenia

„Umów się ze mną życie jeszcze na długie lata , zostaw mnie w dzikim zachwycie i zabierz na koniec świata i nawet po śmierci moje serce w Tatrach wiecznie żyć bedzie” napisała niedawno moja znajoma na portalu społecznościowym. I to jest prawda, pod którą podpisuje się obiema rękoma! Bo górskie wędrówki i wspinaczka to najlepsze rzeczy, jakie przytrafiają się mi w życiu… łatwo to odczuć zwłaszcza taką porą, jak teraz, gdy ciężko wyjść z domu, bo pogoda nijaka. Ani to zima, ani jesień, szaro,buro i ponuro…zimno, pochmurno, deszczowo, wietrznie, najgorsza pora roku! A przecież powiedział już kiedyś wielki polski taternik Wiesław Stanisławski: „Taka droga to jest radość dla serca taternika, a on sam patrzy na swe podrapane, przeziębnięte ręce, czy mu skrzydła nie wyrosły w czasie tej wędrówki w górę.” Zwłaszcza wczesną zimą, choć nawet nie kalendarzową w Tatrach robi się bardzo niebezpiecznie, gdy warunki są bardzo różne i zmienne, dlatego trzeba być ostrożnym w czasie grudniowych wędrówek, bo nawet sami górale przyznają, że listopad i grudzień to najbardziej trudne dla turystyki miesiące, gdzie ryzyko wypadków rośnie, vide tegoroczna seria wypadków w Tatrach przez ostatnie dwa tygodnie. Ładnie niebezpieczeństwa ubrała w słowa poetka Piękne góry ku niebu się wznosicie Wszystkie wieści tam zapewne zanosicie Piękne jesteście o każdej porze roku O każdej porze dnia piękne a zarazem bardzo niedostępne Nie ma co igrać z wami Niekiedy was zdradzamy Nie ma co być dobrymi kumplami z wami Bowiem za często przegrywamy z wami zima w Tatrach Ale z marzeń nie trzeba rezygnować, wystarczy czasem odłożyć je w czasie, bo góry cierpliwe są i poczekają na nas. Były, są i bedą, Tatry także. Ładnie pisał o marzeniach wielki Paolo Coelho: Nikomu nie wolno drżeć przed nieznanym, gdyż każdy jest w stanie zdobyć to, czego mu potrzeba i to czego pragnie. Łatwiej nasze marzenia jest realizować razem z kimś bliskim, choćby przyjacielem. Czyż wędrówki górskie nie są radośniejsze i weselsze, gdy możemy się z kimś dzielić naszym szczęściem? Warto mieć przyjaciela: Rzeczy zmieniają się wokół nas, zmieniają się także i ludzie, którzy zniżają się do poziomu rzeczy, ale nie zmieniają się przyjaciele, co udowadnia, że przyjaźń to coś boskiego i nieśmiertelnego. Antonino Rosmini zima w Tatrach Zima za oknem to dobry czas również na planowanie remontów w domu, czy wymiany mebli w salonie. W lecie nie mam do tego głowy, bo zaprzątają mnie marzenia górskie i czas wolny poświęcam na wycieczki. A teraz może skorzystam z oferty firmy KDC Meble, która produkuje na zamówienie i dopasowuje wygląd tapicerki, wykończeń do wymagań klientów. Polecam zwłaszcza ciekawe rozwiązanie do kuchni… http://kdcmeble.com/pl/hokery-krzesla-barowe/. Z górskim pozdrowieniem Marcogor     Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

Wycieczka na Magurki i do szczątków Liberatora

marcogor o gorach

Wycieczka na Magurki i do szczątków Liberatora

Kolejny weekend przed-zimia wykorzystałem na zdobycie kolejnej wieży widokowej w gminie Ochotnica. Tym razem padło na tę, usytuowaną na wierzchołku Magurki, najwyższej kulminacji grzbietu Borsuczyn. Jako, że nie prowadzi tam jeszcze szlak wykorzystałem do wędrówki ścieżkę edukacyjną „Dolina potoku Jaszcze”. Towarzyszyli mi niezawodni przyjaciele z grupy górskiej. Aby zdobyć trzecią już z nowych wież widokowych w Gorcach dojechaliśmy do miejscowości Ochotnica Górna. Jest ona malowniczo położona u podnóży Gorców w wąskiej i długiej kotlinie rzeki Ochotnica oraz jej dopływów. Od zachodniej i północnej strony tereny wsi podchodzą aż pod Przełęcz Knurowską, gdzie przechodzi Droga Knurowska i wierzchołki głównego gorczańskiego grzbietu biegnącego od Gorca po Jaworzynę Kamienicką, od południa wciskają się w kotliny długiego Pasma Lubania.  morze chmur i gorczańskie grzbiety, foto Zabrzewski.pl Warto przejechać się na samą przełęcz, bo droga prowadząca tam jest jednym z najciekawszych zabytków wojskowej inżynierii drogowej z przełomu XIX i XX wieku. Jest jednocześnie jedną z najpiękniejszych dróg widokowych w Polsce. Można z niej podziwiać kilka pasm górskich: Gorce, Beskid Sądecki, Pieniny, Magurę Spiską, Góry Lewockie i pełną panoramę Tatr. Rozległe widoki Podhala, Spisza, Pienin i południowych stoków Gorców oraz śródgórskiej doliny Ochotnicy dostępne są dla każdego, kto zechce przejść lub przejechać Drogą Knurowską. Ale wracając do mej wycieczki w Ochotnicy Górnej warto zobaczyć najstarszy zabytek, czyli drewnianą Kurnytowa Koliba z 1839 r. – duży szałas pasterski, który znajduje się na polanie powyżej przysiółka Forendówki. Tym razem było mi nie po drodze, ale nic straconego… początek ścieżki edukacyjnej w Jaszczach Dojechaliśmy do przysiółka Jaszcze Duże, gdzie u wylotu doliny rozpoczyna się ścieżka edukacyjna, która miała nas prowadzić. Jest tu mały placyk, przy pierwszej tablicy edukacyjnej, skąd można zrobić pętelkę i wrócić do auta. Tak też zrobiliśmy i idąc niejako pod prąd rozpoczęliśmy nasz krótki niedzielny spacer. Całą trasę możemy przebyć na zupełnym luzie, z wieloma postojami w ciągu pięciu godzin. Ścieżka, która biegnie wzdłuż potoku Jaszcze wyprowadza na Pańską Przechybkę, do miejsca katastrofy amerykańskiego bombowca B-24 „Liberator” w grudniu 1944 r. My najpierw udaliśmy się na grzbiet Borsuczyn, by po kilku minutach cieszyc się już niezwykłym widokiem na okoliczne szczyty Gorców. Lubań, spowity woalem fenowego wiatru, a wyniosły Gorc z widoczną wieżą prezentowały się doskonale wypiętrzając się ponad porannymi chmurami. Cudnie widać było również Tatry przyprószone iskrzącym się w słońcu śniegiem. I to wszystko już było nam dane na pierwszej gorczańskiej polanie! Lubań w chmurach, foto Zabrzewski.pl Borsuczyny znajdują się w bocznym grzbiecie odchodzącym od Pasma Gorca. Stoki Borsuczyn są w znacznej mierze odsłonięte, wskutek wielowiekowej ekspansji ludności wsi Ochotnica Górna. Porastające je pierwotnie lasy zostały zamienione na pola uprawne i pastwiska. Dzięki temu rozciągają się z nich rozległe panoramy widokowe na Tatry, Beskid Sądecki, Magurę Spiską i Pieniny. Wędrówka tą drogą, prowadzącą łagodnie na górę, z uroczymi widoczkami przez większość czasu należała do bardzo przyjemnych. Ale to miał być właśnie spokojny wypad w góry, nie żadna wyrypa. Szybko więc dotarliśmy na najwyższy wierzchołek, czyli Magurki. Na szczycie znajduje się duża polana, gdzie stoi nowy szałas, w którym można się schronić, czy wygodnie posilić. Tak też uczyniliśmy, spotykając tutaj miejscowego fotografa z Ochotnicy, który na pamiatkę spotkania przesłał mi kilka swoich fotek, które możecie obecnie podziwiać w tym wpisie. okienko w szałasie na polanie na szczycie Magurki, foto Zabrzewski.pl Z całej polany rozpościerają się wspaniałe widoki, które pogłebiają się już na pobliskiej wieży widokowej. Ta niczym nie różni się od tych, które odwiedziłem niedawno na Koziarzu i Lubaniu. Panoramy jakie zobaczycie tam przy dobrej pogodzie, do której mieliśmy szczęście są cudowne na wszystkie strony świata. Ośnieżone Tatry i wciąż ubrane w jesienne barwy Gorce, czy Beskidy. Widać też pozostałe wieże widokowe w gminie Ochotnica. A w dole nadal widoczne mgiełki dodające jak zawsze magii tej górskiej scenerii raju. Po długiej sesji fotograficznej podążyliśmy dalej, teraz już łagodnie w dół, w stronę przełęczy Pańska Przechybka. Po drodze mija się uroczą polanę Tomaśkula, by wejść do lasu, gdzie odnajdujemy następny punkt wycieczki, czyli miejsce katastrofy amerykańskiego samolotu bombowego Liberator o imieniu własnym „California Rocket”. widok z wieży widokowej na Magurce, foto Zabrzewski.pl Liberator startował wraz z innymi bombowcami z lotniska we Włoszech z zadaniem zbombardowania niemieckich zakładów produkcji benzyny syntetycznej w Oświęcimiu. Jeszcze przed dotarciem do celu, w wyniku ostrzału przez artylerię przeciwlotniczą, przestały pracować trzy silniki. W tej sytuacji samolot skierował się w stronę rosyjskiego frontu, gdyż powrót do Włoch na jednym silniku był niemożliwy. Jednakże ponad Gorcami ostatni silnik stracił moc. Dziesięcioosobowa załoga bombowca wyskoczyła na spadochronach, dziewięciu spadochroniarzy zostało odszukanych dzięki szybko zorganizowanej akcji partyzantów AK stacjonujących w Gorcach oraz ludności wsi Ochotnica. Zaginął tylko kapitan samolotu, a jego ciała nigdy nie odnaleziono. Uratowani żołnierze zostali pod opieką partyzantów do przyjścia frontu radzieckiego, a następnie dostali się do portu Odessa, stamtąd statkiem do Włoch, a po wojnie do swojej ojczyzny. Niezwykła historia musicie przyznać… panorama Tatr z Magurki, foto Zabrzewski.pl W tym szczególnym miejscu, siedząc w klimatycznym, drewnianym szałasie snuliśmy plany na bliższe i dalsze eskapady. Te bardziej odległe marzenia może pomóc nam zrealizować biuro podróży Itaka, które przygotowało ofertę dla wymagających turystów „No limits”. Dzięki niej możemy ruszyć w świat z ekspertami National Geographic i przeżyć niezapomnianą podróż marzeń! Odbędziemy z nimi kurs fotograficzny w atrakcyjnych lokalizacjach, czy pojedziemy na ekspedycję na koniec świata. Nurkowanie, surfing, żagle, paralotniarstwo, czy zwykły trekking wysokogórski, albo rowerowe szaleństwa teraz są dla nas dostępne dzięki ofercie Itaki. A wszystko, jeśli tylko zechcemy pod okiem ekspertów. Dzięki temu każdy z nas może się odważyć na odkrycie czegoś nowego, co kusiło nas od dawna, ale brakowało odwagi, czy też inspiracji. Razem z kolegami zgodziliśmy się, że warto realizować swoje marzenia, jeśli nie potrafimy samemu, to przy pomocy biura podróży Itaka… szczątki Liberatora na Pańskiej Przehybce W 50 rocznicę tego wydarzenia, na Pańskiej Przehybce w miejscu, gdzie upadł samolot, odsłonięto pomnik. Jest to zmontowany przy użyciu oryginalnych elementów tego samolotu fragment kadłuba „Liberatora”. Obok wybudowano drewniany szałas w tradycyjnym miejscowym stylu, a na nim zamontowano tablicę z opisem tego wydarzenia, jak również historii ruchu oporu w Gorcach. W uroczystości jej odsłonięcia uczestniczyło trzech uratowanych członków załogi samolotu. Po kolejnym postoju w wygodnej miejscówce ruszyliśmy dalej, by przez polanę Łonna, gdzie znajduje się klasyczny dla dawnego miejscowego budownictwa szałas kryty deskami doszliśmy do potoku Duże Jaszcze, który doprowadził nas do pierwszych zabudowań Jaszczy Dużych. Na potoku zaobserwowałem kilka ładnych kaskad, a wzdłuż niego prowadzi wąska, asfaltowa droga, która prowadziła nas właśnie do samochodu na polance. taniec chmur nad pasmem Lubania, foto Zabrzewski.pl Po drodze warta zobaczenia jest zabytkowa kapliczka Matki Boskiej Różańcowej w przysiółku Jaszcze Duże. W ten sposób zamknęła się nasza pętla i skończył przyjemny, półdniowy spacerek, okraszony pięknymi widokami. Muszę przyznać, że to chyba najciekawsza ścieżka edukacyjna jaką szedłem. Polecam każdemu na krótki, niewyczerpujący spacer. Zrobiliśmy 10 km, ale jakże przyjemnie spędzony to był czas. Szczególy trasy znajdziecie na moim profilu Endomondo. Na koniec zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć z wycieczki. Dziekuję wspaniałym kolegom za wesołe towarzystwo i pozdrawiam spotkanego fotografa, pana Tadeusza, którego fotki upiekszają ten tekst. Z górskim pozdrowieniem Marcogor  [See image gallery at marekowczarz.pl]     Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

Hiszpańskie opowieści: Comares - białe miasteczko na wzgórzu.

PO PROSTU MADUSIA

Hiszpańskie opowieści: Comares - białe miasteczko na wzgórzu.

         Ostatni miesiąc roku zaczął się jak u Hitchcoca - najpierw było trzęsienie ziemi, a napięcie tylko rosło. I rośnie dalej, bo chwilami ciężko jest mi się przystosować do nowej rzeczywistości, ale powtarzam sobie, że to tylko kilka miesięcy i mam szczerą nadzieję, że tak właśnie będzie. Aczkolwiek są pewne sprawy zupełnie niezależne ode mnie (a od pewnego uroczego pana w pewnym ministerstwie), więc pozostaje mi jedynie czekać na rozwój sytuacji. Z powodu jednak tego trzęsienia ziemi (którym jest w moim przypadku znalezienie pracy i to takiej dość mocno absorbującej czas), nieco opuściłam się w aktywności, ale dajcie mi trochę czasu i na pewno nauczę się rozsądniej zarządzać czasem i wyrabiać się ze wszystkim. Na razie głównie pracuję, śpię i czasem jem. ;p A że dzisiaj akurat mam dzień wolny, to szybciutko zabrałam się za nadrabianie zaległości i zabiorę Was na wycieczkę do jednego z andaluzyjskich białych miasteczek - niezwykle malowniczo położonego Comares, które znalazło się na naszej trasie kompletnym przypadkiem. Oczywiście, był to niesamowicie szczęśliwy przypadek, bo miasteczko przypadło nam do gustu szalenie. :)    Na Comares (nazywane przez nas bardziej swojsko - Komarami) natknęliśmy się podczas szukania jednego z noclegów. Planowaliśmy zatrzymać się gdzieś nieco dalej od morza i szukaliśmy na chybił trafił noclegów. Comares wpadło nam w oko, ale koniec końców zatrzymaliśmy się kilkanaście kilometrów od niego. Stwierdziliśmy jednak, że i tak koniecznie musimy tam zajechać, więc nadłożyliśmy trochę drogi (bo w planach była tego dnia Nerja, o której już pisałam) i wpadliśmy tam z wizytą. Już sam dojazd był prawdziwą przygodą, bowiem GPS wywiódł nas na niemalże polną drogę prowadzącą niesamowitymi serpentynami w górę i dół, bowiem teren w tej okolicy jest dość górzysty. I właśnie na jednej z takich gór, na wysokości ponad siedmiuset metrów nad poziomem morza wznosi się Comares.w tle na samym środku jest widoczny szczyt, na którym leżą Komary. ;)         Wjazd do miasta możliwy jest przez wielką bramę, przed którą jednakże znajduje się całkiem duży parking przeznaczony głównie dla turystów. Na nim to właśnie zostawiliśmy nasz dzielny samochód (który naprawdę dawał radę na drodze mimo iż do off-roadowego auta zdecydowanie było mu daleko) i na nóżkach ruszyliśmy pod górę na zwiedzanie miasteczka.         Turystów zbyt wielu nie było, zaskoczył nas za to tłok na rynku, gdzie stało zaparkowanych bardzo dużo miejscowych samochodów. Później się okazało, że zebrali się na nim z powodu pogrzebu, bowiem już wracając minęliśmy całkiem sporą kawalkadę z trumną na początku. Przy rynku wznosi się piękny taras widokowy, z którego przy dobrej pogodzie widać morze, odległe zaledwie o jakieś trzydzieści kilometrów. Myśmy przyjechali akurat koło południa i słońce operowało tak mocno, że skutecznie utrudniało dobrą widoczność plus i tak nieco pochmurno było. tam gdzieś w tle powinno być morze. ;)       Comares jest naprawdę nieźle przygotowane pod turystów. Znajduje się tutaj pieszy szlak oznakowany ceramicznymi śladami stóp, wiodący wśród wąskich uliczek miasteczka. Przyznam jednak szczerze, że nie za bardzo kierowaliśmy się nimi, tylko woleliśmy wyznaczać własne ścieżki. Ciekawym dodatkiem są także utrzymane w podobnym stylu tablice, z których można dowiedzieć się sporo o historii tego miejsca. Mimo iż zostało założone przez Greków i Fenicjan, to najbardziej widoczne są wpływy Maurów. To właśnie oni wznieśli tutaj fortecę, będącą jednym ze strategicznych punktów ich obrony. Została jednak zdobyta przez Królów Katolickich w 1487 roku. Jej pozostałością jest m.in. wieża stojąca nieopodal cmentarza, do której dotarliśmy bardzo szybko. Jednak nasz instynkt wyszukiwania punktów, na które można się wspiąć działa bezbłędnie. ;)         Zamek co prawda dość słabo przypomina budowle nasuwające się bezpośrednio na myśl, gdy słyszy się tą nazwę, ale ma coś w sobie. Trzeba przyznać, że jednak Maurowie potrafili tworzyć piękne rzeczy i cieszy fakt, że nie wszystko zostało zniszczone przez wieki. Przede wszystkim najbardziej podobało nam się usytuowanie zamku, bowiem fantastycznie widać było z niego całe miasteczko i okolicę. Nic dziwnego, że wybrali akurat takie miejsce.        Zachwyceni widokami postanowiliśmy wejść jeszcze wyżej, bo jednak ciągnęło nas na wieżę. Generalnie jest to absolutnie fantastyczne miejsce, bowiem kompletnie nie wygląda jak typowa wieża. Jednak nie jej wygląd był najlepszy, a sposób wchodzenia do niej. Do tej pory się zastanawiamy, czy w ogóle było to legalne, ale nikt na nas nie nakrzyczał (chociaż może to wynikać z faktu, że akurat nikogo w pobliżu nie było, poza jedną parą turystów, którzy wdrapali się tam po nas) ani też nie przegonił. Otóż sprawa wygląda tak: do wieży nie ma wejścia, nie ma też schodów. Jedyne co było to przystawiona do jednej ściany zwykła drabina, nie wyglądająca na dość pewną. Mimo to, tak szalenie nas kusiła, że nie mogliśmy się oprzeć i weszliśmy po niej. Aby dostać się do środka wieży, trzeba było się przecisnąć między dwoma kamieniami przez dość wąską szparę. Ciut problematyczne to było, ale kto by się przejmował drobiazgami, gdy jest się w trakcie takiej przygody. ;)przez ten czerwony prześwit trzeba było się przecisnąć, żeby wejść do środka. ;)          Zdecydowanie opłacało się wspinać i przeciskać, bo widoki z wieży były naprawdę fantastyczne. Szczególnie rewelacyjnie wyglądało miasteczko, jednak te kilka metrów więcej robi różnicę. W środku wieży dość ciężko było się poruszać, bo nie ma tam podłogi, tylko kamienie i trzeba było skakać po nich bądź też przesuwać się wolnym tempem, żeby przypadkiem nie ześlizgnęła się stopa. Ale przy zachowaniu odpowiedniej uwagi i czujności, spokojnie można było cieszyć się pięknem okolicy. :)        Po wizycie na wieży planowaliśmy wybrać się na cmentarz, jednak właśnie dotarła na niego kawalkada pogrzebowa, więc postanowiliśmy nie zakłócać spokoju, tylko poszliśmy dalej. Kluczenie pustymi uliczkami też ma swój urok, trzeba było tylko uważać na leżące na ulicy pozostałości po pieskach, których niestety nie brakowało. Myślę, że to właśnie była rzecz, która najbardziej mi przeszkadzała podczas zwiedzania, bo jednak ciężko zachwycać się widokami czy architekturą, gdy trzeba jednocześnie bardzo uważnie patrzeć na co się stąpa. Niemniej, po kilku dniach w Hiszpanii byliśmy już dość mocno wytrenowani i całkiem nieźle radziliśmy sobie z koniecznością zachowywania ciągłej ostrożności. ;)          Zauważyliśmy, że w wielu miejscach można spotkać siłownie urządzone na świeżym powietrzu, dodatkowo w punktach niezwykle atrakcyjnych widokowo. W Comares też jest taka siłownia, gdzie zatrzymaliśmy się na kilka minut, aby połączyć przyjemne z pożytecznym, czyli poćwiczyć i nasycić się widokami. A okolica naprawdę robi wrażenie - mnóstwo pagórków i różnobarwnych pól tworzących niesamowicie piękne połączenia. I oczywiście jeszcze mnóstwo białych miasteczek, usianych jak malutkie punkciki na tej cudnej mapie. Nie tylko morze w Andaluzji robi wrażenie, na lądzie też nie brakuje świetnych widoków. Plus jeszcze cienie chmur rysujące się na powierzchni. Nic, tylko się zakochać i zostać tutaj. :)          Druga strona miasteczka nie robi już takiego spektakularnego wrażenia, aczkolwiek też jest całkiem urocza. Wpadliśmy tutaj na kościółek, który idealnie wpasował się w okolicę i gdyby nie charakterystyczna kopuła, to pewnie byśmy go nawet nie zauważyli. Na sam koniec naszego zwiedzania dotarliśmy na Ulicę Przebaczenia (Calle del Perdon), będącą pamiątką po zbiorowym chrzcie Maurów, który miał właśnie na niej miejsce. Na pamiątkę tego wydarzenia (i trzydziestu rodzin, które wtedy przyjęły chrzest) od tamtej pory na zakończenie niedzielnej mszy dzwony kościelne biją trzydzieści razy. Ciekawe jak wyglądało naprawdę tamto wydarzenie, bo wydaje nam się, że mogło nie być aż tak różowo. ;)              Przyznam szczerze, że bardzo się cieszę, że nie ominęliśmy tego miasteczka, bowiem naprawdę jest warte odwiedzenia. Fakt, że nie spotkaliśmy go w żadnym z posiadanych przez nas przewodników, nieco dziwi, bo jest to bardzo urokliwe miejsce. Nie tylko jest świetnie położone, ale też posiada piękną historię i ciekawe miejsca. Z tego co zaobserwowaliśmy, to na pewno jest znane fanom turystyki pieszej, bowiem rozciąga się wokół niego pięć oznakowanych szlaków, o których można poczytać sporo na stronie miasteczka. Zdecydowanie polecamy wybrać się tam, bo na pewno można odpocząć od turystycznego zgiełku i odpocząć w przepięknych warunkach. I oczywiście wejść na wieżę po drabinie. ;)~~Madusia.

Zależna w podróży

Sycylia: noclegi. Hotele, agroturystyki, hostele, pensjonaty

Najczęstsze maile, które od was dostaję, to pytania o polecane przeze mnie noclegi na Sycylii. Sumiennie staram się na nie odpowiadać, ale czasem nie mam czasu, czasem wam się nie chce napisać. Niepotrzebnie otwieramy maile, skoro wszystkie sprawdzone przeze mnie hotele, pensjonaty, apartamenty i hostele mogę zgromadzić w jednym miejscu....

Spanie na lotnisku - normalność czy cebula?

Podróże MM

Spanie na lotnisku - normalność czy cebula?

Spanie na lotnisku to temat bardzo wrażliwy. Postanowiłem więc poświęcić chwilę na refleksję nad tym zagadnieniem. Wielu z nas nasuwa się pytanie, czy tego typu noclegi nie wykraczają poza granicę przyzwoitości? Jako, że nam zdarzało się spędzać noc na lotnisku, postaram się stanąć w obronie moralności podróżnika i ukazać w być może nieznanym Wam świetle obraz człowieka drzemiącego na kocyku w terminalu. Dlaczego nocowaliśmy na lotniskach?Londyn Stansted - Samolot do Polski mieliśmy około 9 rano. Dojazd z Londynu na lotnisko Stansted zajął nam ponad 2 godziny. Gdybyśmy zdecydowali się na (kosztowny) nocleg w hotelu w mieście, musielibyśmy bardzo wcześnie wstać, żeby zdążyć w pośpiechu na samolot. Po Londynie spacerowaliśmy do późnej pory. Autobus na lotnisko zabrał nas około północy, a na Stansted dotarliśmy około godziny 1:00. To był nasz pierwszy taki nocleg. Zasnęliśmy na kocach błyskawicznie. Obudził nas (i pozostałych podróżnych) pracownik lotniska około godziny 5 rano.Kopenhaga-Kastrup - Bardzo spontaniczny wyjazd z moim dobrym kumplem. Lot do Malme (Szwecja) za 39 zł i całodniowe zwiedzanie Kopenhagi. Najtańszy z najtańszych noclegów to wydatek ok. 160 zł / osobę. A z kumplem jak to z kumplem, jest dobre towarzystwo to i noc idzie przeczekać. Po całym dniu w Kopenhadze trafiliśmy na noc na lotnisko i przespaliśmy się na klatce schodowej wyjścia ewakuacyjnego - totalna cisza i spokój przez całą noc. Rano zwinęliśmy koce i udaliśmy się do Malme, skąd wylecieliśmy do Polski. Tu przyznaję, spanie na przypadkowym lotnisku - trochę cebula. Ale z kumplem jak to z kumplem - gorsze rzeczy się robiło :) Lepszym argumentem zwalczającym zapach cebuli jest fakt, że nikt na lotnisku nie wiedział o naszym istnieniu. 160 zł w kieszeni, surwiwal wspomnieniem, zero wstydu. Stavanger Sola - Wiele osób decyduje się na nocleg na lotnisku w Stavanger. Głównie backpackerzy, którzy wybierają się na słynny klif Preikestolen. W naszym przypadku nie było inaczej. Najtańsze pokoje w Stavanger to wydatek rzędu 300 zł / noc. Z uwagi na fakt, że jako studenci nie mamy zbyt dużego budżetu na podróże, a do Norwegii wybraliśmy się łącznie na 3 dni, to cena noclegu w mieście byłaby dla nas zbyt dużym obciążeniem. Wylądowaliśmy na lotnisku Sola po południu, pospacerowaliśmy sobie po wybrzeżu Solastranden, a noc przeczekaliśmy drzemiąc na miękkich sofach w tzw. kissing point. Było bardzo wygodnie, i cicho. Mieliśmy dostęp do kilku gniazdek elektrycznych. Następnego dnia ruszyliśmy do miasta i dalej na Pulpit Rock, powrót na lotnisko i druga noc (w innym miejscu, ponieważ kissing point zajęli przed nami inni backpackerzy (spaliśmy na innych, jeszcze wygodniejszych kanapach)). Podróż do jednego z najpiękniejszych miejsc na Ziemi kosztowała nas łącznie 200 zł wliczając w to przeloty, promy i autobusy. Bez noclegu na lotnisku nie zrealizowalibyśmy jednego z naszych marzeń. Czyż nie warto?Bergamo-Mediolan, Orio al Serio - Wylądowaliśmy w Bergamo o godzinie 22. Mogliśmy tego samego dnia udać się do miasta, jednak wiązałoby się to z włóczeniem się po nocy z całym bagażem w poszukiwaniu hotelu. Postanowiliśmy przeczekać noc na lotnisku i do Bergamo udać się z rana. To rozwiązanie nie okazało się najlepszym pomysłem. Strefa przed bramkami to zaledwie wąski korytarz, gdzie nie ma miejsca, żeby usadowić się w kącie dalekim od lotniskowego zgiełku. Port pracuje praktycznie przez całą dobę. Jakoś udało nam się zdrzemnąć na ławkach, ale nie będziemy wspominać mile tej nocy. Odradzamy spanie na Orio al Serio w Bergamo. Osobiście uważam, że nocleg na lotnisku przez jedną noc to nic złego. Obsługa także nie widzi w tym żadnego problemu. Zawsze w portach lotniczych spotykam ludzi, którzy śpią czekając na poranny samolot, więc jakoś w szerszym gronie człowiek czuje się lepiej, bez uczucia wstydu. Powszechne zjawisko nocowania na lotniskach nadaje każdemu status anonimowości. Gdyby było to coś dziwnego, zostałoby zepchnięte do poziomu tabu i zapewne drzemanie na ławce czy podłodze stałoby się krępujące i czulibyśmy wzrok każdej osoby, która nas mija. Moje niewielkie doświadczenie w tej kwestii buduje we mnie świadomość, że nikogo nie obchodzę i nikomu nie przeszkadzam. W nocy nie ma zbyt wielkiego ruchu na terminalach, więc jeśli rozłożymy się w cichym kącie, prawdopodobnie nikt nas nie zauważy. Pozostaje zatem tylko walka z własnym poczuciem przyzwoitości - czy potraktować to jako coś zwyczajnego, czy jednak zachować szlachetną godność i udać się do hotelu. Wiem, źle to brzmi - co najmniej jakbym obrażał tych, co nocują w hotelach. Oczywiście nie mam takiego zamiaru. Zapewne gdy sam będę dysponował większym budżetem, nie oprę się decyzji o spaniu w wygodnym łóżku z pościelą. Póki co przeczekanie nocy pod dachem lotniska nie stanowi dla mnie problemu.Inną sprawą jest kwestia komfortu. Gdy już utrwalimy pogląd o spaniu na lotnisku, pozostaje problematyka wygody. Tutaj jakby nie ma nad czym się zastanawiać. Jeżeli nasze kręgosłupy są w stanie znieść leżenie na twardym podłożu to nie widzę przeszkód, żeby na lotnisku noc przeczekać. Przeczekać to bardzo dobre słowo. Przecież nikt chyba nie myśli o lotnisku w kontekście pościeli i prysznica. Oczywiście dotyczy to wyjątkowych przypadków: lądowanie o późnej porze, weekendowy wypad z jednym noclegiem, konieczność przybycia na terminal o poranku, duża odległość portu od miasta. A gdybym Was spytał, czy bardziej przyzwoite jest spanie na terminalu, czy w autobusie / pociągu? Zapewne nie raz zdarzało się Wam podróżować w nocy. Czy nie ucinaliście sobie drzemki? Spanie, gdy obok siedzi inny człowiek i obserwuje, jak lata nam głowa niczym szalony kwiatek ogrodowy do podlewania z Obi, jak rozluźniona szczęka odsłania oblicze naszych zębów, a już o ślinotoku nie wspomnę. Cebula? Nie.Spanie na lotnisku nie jest niczym nadzwyczajnym. Co więcej, w zestawieniu z autobusem czy pociągiem lotnisko wypada bardziej przyzwoicie. I to wszystko w tym temacie co mam do powiedzenia. Zachęcam do dyskusji w komentarzach :)- Mateusz

Zależna w podróży

9 miejsc w Polsce, gdzie warto schować się przed światem

Grudzień na dobre rozsiadł się na progu mojej kamienicy. Z przechyloną na bok czapką Mikołaja, chwiejącą się panną pod pachą i z papierosem w ustach, przygarbił się wygodnie, rozkładając przy tym nogi na boki. Klnąc po angielsku, otworzył ruskiego szampana, po czym odpalił petardę i rzucił pod nogi, akurat przechodzącej...

Teplickie skalne miasto

marcogor o gorach

Teplickie skalne miasto

Adršpašskoteplické skály to  masyw górski w Sudetach Środkowych, w Czechach, będący fragmentem Gór Stołowych (czes. Broumovska vrchovina), na południe od Kotliny Broumovskiej, w pobliżu miasteczka Teplice nad Metují oraz wsi Adršpach, w północno-wschodnich Czechach. Masyw zbudowany jest z górnokredowych piaskowców. Cały teren masywu leży w granicach rezerwatu przyrody o nazwie „Národní přírodní rezervace Adršpašskoteplické skály”. Tereny te stanowią znaną w całej Europie atrakcję turystyczną. Miasta skalne znajdujące się w masywie są jednym z najbardziej znanych piaskowcowych terenów wspinaczkowych na świecie. My Polacy bardzo cenimy sobie nasze Góry Stołowe, które opisywałem kiedyś tutaj i tu, ale trzeba zobaczyć także cuda po drugiej stronie granicy, żeby zrozumieć jakie olbrzymy skalne mają u siebie Czesi, zgrupowane przede wszystkim w dwóch skalnych miastach. Te bliżej Adrszpachu odwiedziłem dwa lata temu co znajdziecie na blogu u mnie. Teraz przyszła pora na zobaczenie na własne oczy jeszcze większych formacji skalnych, tych położonych bliżej miasteczka Teplice nad Metuji.  plan Teplickiego Skalnego Miasta Przez długie lata wiedza o skalnych miastach, leżących w okolicach Teplic nad Metují i Adrszpachu, była stosunkowo niewielka. Okoliczni mieszkańcy szukali w nich schronienia, kiedy czuli się zagrożeni w swych domostwach. Dopiero około roku 1700 z sąsiedniego Śląska zaczęli przybywać do Adrszpachu pionierzy turystyki. Najstarszy wizerunek Adršpašskich skál pochodzi z roku 1739. Od tego czasu wiele znaczących postaci historycznych miało okazję podziwiać Skalne Miasto w Adrszpachu i Teplicach. Między innymi byli to królowa pruska Luiza, król polski i elektor saski August II Mocny, cesarz Józef II, cesarz austriacki Karol I, Johann Wolfgang Goethe i wielu innych. W roku 1824 wśród skał wybuchł wielki pożar lasu trwający kilka tygodni, który zniszczył prawie całą roślinność leśną. Dopiero wówczas skalne labirynty stały się bardziej dostępne, a właściciele tych ziem rozpoczęli budowanie pierwszej sieci szlaków turystycznych w Adrszpachu. skalny mur w Teplicach Skalne miasto koło Teplic jest nieco mniej znane od Adršpašskich skáł, lecz jest od nich rozleglejsze, wyższe i bardziej dzikie. Stanowi najrozleglejszy tego rodzaju teren skalny w Czechach liczący ok. 1800 ha. W odróżnieniu od Adršpašskich, które tworzą złożony, wielopoziomowy i rozgałęziony labirynt, Teplické skalý są ukształtowanie głównie w formie długich, uskokowych murów, wyrastających wprost z poziomu terenu, o stosunkowo prostych, strzelistych kształtach, które tworzą system płaskich na dole kanionów. Na obrzeżach kanionów znajduje się kilkanaście wolno stojących baszt skalnych osiągających blisko 100 m wysokości. Przez masyw Adršpašskoteplickich skáł prowadzi kilka szlaków turystycznych o różnym stopniu trudności, w większości bardzo łatwych, prowadzących przez oba skalne miasta do trudniejszych, z których część wyprowadza na szczyty najbardziej charakterystycznych iglic, do ruin zamków, punktów widokowych oraz mniejszych labiryntów skalnych i wąwozów. Niektóre z nich są nieco trudniejsze i nadają się dla bardziej wprawnych turystów. pozostałości zamku Střmen na skalnej platformie Jako ciekawostkę podam też, że w obrębie masywu znajdują się ruiny trzech zamków. W północno-wschodniej części, na zachód od Adršpašskich skál znajduje się zamek Adršpach; pomiędzy Teplickimi skalami a Teplicami – Střmen. Trzeci zamek – Skály – znajduje się na południowo-wschodnim cyplu masywu. Ja swoją wizytę w Teplickich Skałach rozpocząłem dość późnym popołudniem, więc niestety czasu nie starczyło mi na obejrzenie wszystkich skalnych atrakcji. Wszedłem na teren skalnego miasta z Teplic już po zamknięciu kas, bez mapy, z folderem, na którym był przedstawiony plan terenu. Ominęło mnie kupowanie dość drogiego biletu wstępu. Mimo tego wykorzystałem na maxa czas, żeby obejrzeć jak najwięcej ciekawych formacji skalnych. Już wkrótce po wejściu odnalazłem bardzo długie, metalowe schody prowadzące do ruin zamku Střmen, które później zmieniły się w strome metalowe drabinki. Pokonanie wielu stopni i szczebli znacznie podwyższyło mi poziom adrenaliny. System stopni robi naprawdę duże wrażenie. Ale dopiero widok z zamocowanej na niedostępnej skale platformy widokowej zachwycił mnie bez reszty. widok z platformy widokowej na ruinach zamku Střmen Dookoła mnie zobaczyłem las iglic skalnych i niepozorne z tej wysokości miasteczko. Po kilku fotkach zbiegłem szybko w dół, żeby mocnym tempem zanurzyć się wśród kolejnych niesamowitych formacji skalnych, z których wiele ma swoje fantazyjne nazwy, zresztą dobrze oddających kształt danej skały. Mi bardzo spodobała się Skalna Brama, gdzie zamontowano tabliczkę upamiętniającą pobyt tutaj J.W.Goethego. Znajdziemy tam tak interesujące nazwy jak: Szortki Karkonosza, Hełm Dragona, Skład Serów, Gąsienica, Harfa Karkonosza, Jaskółcze Gniazdo, Głowa Konia, czy Rzeźnicki Topór. Spróbujcie odnaleźć je na zdjęciach w galerii. Przejście trasy turystycznej ułatwiają także drewniane pomosty i schody. Co pewien czas odnajdziemy również wiaty turystyczne ułatwiające odpoczynek, czy też spożycie posiłku, gdyby zabrakło nam energii. Po pewnym czasie szlak rozdziela się i można wrócić inną drogą do punktu wyjścia, lub pokonując niezwykły skalny wąwóz o bardzo wysokich ścianach, z wieloma wąskimi przejściami pójść w stronę Adrszpachu. system metalowych schodków na zamek Střmen Kierując się wcześniej do innego wąskiego kanionu możemy z kolei dojść do ukrytego wśród niebotycznych skał jeziorka. Ale mi zabrakło czasu na przejście tych wszystkich wariantów, bo pierwszą część dnia spędziłem na Broumowskich Ścianach. Ale za to wiem, że musze tu powrócić na cały dzień i na spokojnie wszystko „zaliczyć”. Jako, że noc się zbliżała w zawrotnym tempie, jak to jesienią bywa zawróciłem ostatecznie tą samą trasą na parking w Teplicach, gdzie jest wejście na teren rezerwatu. Zrobiła się w międzyczasie prawdziwa noc i musiałem na szybko szukać sobie miejsca do spania. Jako, że postanowiłem tu przenocować w samochodzie znalazłem sobie zaciszny kącik na samym końcu parkingu. Rano musiałem wracać już do domu, bo Teplickie Skalne Miasto było ostatnim moim celem w czasie jesiennego urlopu. skalna sceneria Teplickiego Miasta Zawsze wożę ze sobą w podróż samochodową awaryjnie materac Dormeo, który po rozłożeniu siedzeń w aucie i rozścielaniu go na całej powierzchni zapewnia w miarę wygodny sen. Wszystko dzięki niezwykłym właściwościom materaca, który po zwinięciu nie zajmuje dużo miejsca w bagażniku. Materac nawierzchniowy Renew Eucalyptus został stworzony z elastycznej pianki z pamięcią kształtu, pokrytej warstwą włókien eukaliptusowych, słynących ze swoich wspaniałych właściwości termoregulacyjnych i doskonałej absorpcji wilgoci. Materac posiada wszystkie zalety produktów wykonanych z pianki z pamięcią kształtu – niesamowitą wygodę i uczucie bycia lekkim jak piórko. Dopasowuje się do kształtu ciała i wspiera naturalne ułożenie ciała w trakcie snu, przez co łagodzi ból pleców, ramion, szyi i bioder. Jest hipoalergiczny i antybakteryjny, łatwy w użyciu, przechowywaniu i utrzymaniu. Nie uwierzycie, ale rano obudziłem się zrelaksowany i nic mnie nie bolało. Mogłem niezwłocznie po śniadaniu wyruszyć w drogę powrotną do domu. materac nawierzchniowy Dormeo Na koniec zapraszam do obejrzenia mojej relacji fotograficznej z wycieczki po tym fantazyjnym miasteczku skalnym. Mimo, że była za krótka, to odnalazłem tam tyle piękna natury, że za rok muszę powrócić do Teplic ponownie. I każdemu polecam to miejsce, jako obowiązkowy punkt na trasie dla każdego turysty – obeżyświata, który pragnie obejrzeć na własne oczy, poczuć, dotknąć jak najwięcej oryginalnych atrakcji świata przyrody. Wiem już, że Czechy obfitują w skalne miasta i ostatnio bardzo zaciekawił mnie temat Czeskiej i Saksońskiej Szwajcarii. Zakupiłem już nawet mapę tego regionu i na pewno tam też zawitam. Okres zimowy sprzyja planowaniu tras na kolejny rok. Wciąż najmniej znane przeze mnie Sudety będą ważną częścią moim przyszłorocznych wycieczek górskich, zwłaszcza czeska ich część, bo polską poznałem bardziej podczas pomyślnego zdobywania Korony Gór Polski. Oby plany się powiodły, czego i Wam życzę drodzy bywalcy mojego bloga. Z górskim pozdrowieniem Marcogor   [See image gallery at marekowczarz.pl] Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

Liebster Blog Award

Podróże MM

Liebster Blog Award

Ostatnimi czasy krążą najróżniejsze wyzwania tudzież łańcuszki, na których widok trzaskam czołem w klawiaturę tworząc skomplikowany szyfr spółgłosek mający tyle samo sensu, co te głupie zabawy. Ale okazało się, że przekazywana z osoby na osobę, wielokrotnie powielana treść może nieść ze sobą coś ciekawego i wcale nie musi to być kolejny idiotyczny wymysł internetów. Liebster Blog Award w sympatyczny sposób tworzy sieć blogerów, którzy mają okazję powiedzieć coś o sobie, a także zrobić solidarną reklamę zaprzyjaźnionych stron o tematyce podróżniczej. Do udziału zostałem zaproszony przez Monikę z bloga Podróżowisko. No to jedziemy z koksem :)1. Skąd pomysł na nazwę bloga?Jak nietrudno się domyślić, nad nazwą nie głowiłem się zbyt długo. Najważniejsze, by w swej prostocie było rozpoznawalne i łatwe do zapamiętania. MM to inicjały naszych imion - Martyna i Mateusz.2. Bez czego nie ruszasz na wyprawę?Bez Martyny :) 3. Który wyjazd najbardziej zapadł Ci w pamięć i dlaczego?Każdy wyjazd był charakterystyczny i ciekawy na swój sposób. Doskonale pamiętam każdy z nich i nie potrafię wyróżnić jednego.4. Co byś zrobił(a) z milionową wygraną w totolotka?Czy to nie oczywiste? Najpierw zainwestowałbym w przytulne miejsce, do którego bym wracał. Reszta na podróże! Lista celów jest zbyt obszerna, więc pozwolę sobie ją pominąć.5. Jaka jest Twoja ulubiona książka podróżnicza?Wyspa na Prerii - Wojciech Cejrowski6. Najdziwniejsza rzecz, jaką zjadłeś(aś)?Zapewne niejeden komar w trakcie jazdy na rowerze :) 7. Czy jest na świecie miejsce, które Cię bardzo rozczarowało?Zakopane - coś okropnego.8. Czy masz jakieś swoje miejsce na ziemi?Moim miejscem na Ziemi zawsze były i będą Tatry. Nigdzie nie czułem się lepiej. Myślę o nich każdego dnia, spoglądam na kamerki online i tęsknię niemiłosiernie. 9. Słodkie lenistwo czy intensywne poznawanie nowego miejsca?Oczywiście intensywne zwiedzanie! Wczesne pobudki i wymarsz na miasto - zawsze chcemy wycisnąć z wyjazdu ile się da. 10. Co najczęściej przywozisz z podróży?Magnes do kolekcji na ścianę, mnóstwo zdjęć i bagaż doświadczeń.11. Czego nauczyły Cię podróże?Intensywnie podróżuję od 18 roku życia. Czego się nauczyłem? Na pewno odpowiedzialności za drugą osobę. Każda podróż to decyzje mające zapewnić mojej drugiej połowie maksimum bezpieczeństwa. Wyjazdy uczą także odwagi, umiejętności radzenia sobie w obcym miejscu, planowaniu wycieczki z uwzględnieniem czasu, zmysłu orientacji w terenie. Może to zabrzmi banalnie, ale nic tak nie kształtuje osobowości jak podróż. Można by o tym napisać książkę.Zachęcam do udziału w projekcie:Magnes z podróży, Byłem tu. Tony Halik., Life Good Morning, T&M podróżniczo, Zapiski Obieżyświatki, Szwajcarskie Bla Bli Blu, Notatki NikiPytania dla Was:1. Jaka jest Twoja destynacja marzeń?2. Co najczęściej przywozisz z podróży?3. Jaki wyczyn wymagał od Ciebie największej odwagi?4. Czy jest kraj, który omijasz szerokim łukiem? Dlaczego?5. Ile miałeś/miałaś lat, gdy pierwszy raz ruszyłeś/ruszyłaś na własną rękę w podróż?6. Jaka jest Twoja ogólna koncepcja pisania bloga?7. Czego boisz się najbardziej?8. Co było najgorszą rzeczą, która przytrafiła Ci się w podróży?9. Lubisz podejmować ryzyko z własnej woli?10. W jakim najdziwniejszym miejscu przyszło Ci spędzać noc?11. Podróżujesz po Polsce czy wolisz wyjazdy za granicę? 

Zależna w podróży

Fragmenty z kazachskich dróg II

Wycieczka autobusowa Pierwsza w nocy, ciasny autobus trzęsie się na prawo i lewo. Prędkościomierz na komórce pokazuje trzydzieści kilometrów na godzinę, momentami zwalnia do dwudziestu. Droga albo jest w remoncie, albo jej nie ma wcale. Ciemno. Żadnych lamp czy latarni. Wysilam wzrok, by przekonać się, że jestem na pustyni. 15...

Hiszpańskie opowieści: Nerja i Balkon Europy. :)

PO PROSTU MADUSIA

Hiszpańskie opowieści: Nerja i Balkon Europy. :)

       Przyznam szczerze, że od kilku dni nie mogę się zabrać za napisanie notki o Granadzie. Dodatkowo do wszelkich aktywności zniechęca mnie skutecznie pogoda panująca w Krakowie, bo zrobiło się zimno i wrócił jakże znienawidzony smog, przez który wszyscy się dusimy. Pozostaje czekać na wiatr i deszcz, który ma szanse rozgonić go na kilka dni. W takich chwilach zaczynam żałować, że musieliśmy wrócić z Hiszpanii. Z drugiej strony cieszę się, że tam pojechaliśmy, bo kilka szarych i ponurych miesięcy z Krakowie zdecydowanie łatwiej przeżyć, gdy się człowiek napatrzy na takie piękne widoki i nasyci się słońcem, które tutaj świeci stanowczo za rzadko. Nie przedłużając zbytnio mojego marudzenia, dzisiaj zabiorę Was na Costa del Sol i jego absolutną perełkę - miasteczko Nerja z przepięknym Balkonem Europy. :)        Nerja jest kolejnym z uroczych andaluzyjskich miasteczek, położonym kilkadziesiąt kilometrów od Malagi. Dojazd do niej wiedzie piękną bezpłatną drogą wzdłuż morza, co zdecydowanie podnosi jej walory estetyczne. Największą atrakcją tego miejsca (oprócz leżących nieopodal jaskiń na zwiedzanie których zabrakło nam czasu) jest Balcon de Europa, będący niezwykłej urody tarasem widokowym. Łatwo do niego dotrzeć, bo wszędzie są odpowiednie oznaczenia. Z parkowaniem także nie ma żadnego problemu, bowiem niedaleko niego znajduje się duży podziemny parking, gdzie spokojnie można zostawić samochód. Stamtąd też rozpoczęliśmy nasze zwiedzanie - kierując się w stronę przepięknego Iglesia El Salvador. Pochodzi on z końca XVII wieku i stanowi niesamowite połączenie stylu barokowego i neoklasycystycznego. A tuż obok niego znajduje się cel naszej wycieczki - Balcon de Europa. :)       Jak to zwykle bywa z takimi popularnymi miejscami, obawiałam się dwóch rzeczy - tłoku i rozczarowania, że w rzeczywistości wcale nie jest tak pięknie jak na zdjęciach w internecie. I jakże wielkie było moje zaskoczenie, że obie moje obawy się nie sprawdziły. Ludzi trochę było, ale podejrzewam, że jakieś trzysta razy mniej niż w sezonie, także można było naprawdę spokojnie sobie posiedzieć, odpocząć i porobić zdjęcia bez obaw, że ktoś nam wejdzie w kadr. A widoki były oszałamiające i zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Szczególnie, że już na samym początku, zamiast iść na Balcon, zeszliśmy schodami w dół na malutką plażę pomiędzy skałami. Tutaj dopiero zachwytom nie było końca. :)       Od razu ściągnęłam buty i weszłam w morskie fale, sprawdzić ich temperaturę. Jak na połowę listopada, to była niemalże tak ciepła jak wody Bałtyku w lecie i trochę żałowałam, że rzeczy do kąpieli zostawiliśmy w samochodzie. Chociaż akurat tutaj dość ciężko byłoby się kąpać, bowiem mnóstwo fal było, a także przeróżnych kamieni. Ale to właśnie dzięki nim byliśmy świadkami naprawdę fantastycznych widowisk, gdy fale rozbijały się o skały. Trochę trudno było przez to pozować do zdjęć, ale dla fajnych zdjęć warto zaryzykować obryzganie słoną wodą. ;)       Po kilkunastu minutach takiej zabawy przenieśliśmy się kawałek dalej, na wielkie kamienie, na których siedziało kilka osób, ale akurat w momencie, gdy podeszliśmy, oni stamtąd schodzili i mogliśmy zająć tą niezwykle malowniczą miejscówkę. Tutaj dopiero chwilami trwała prawdziwa walka z falami. Dawno się tak nie ubawiłam, mimo kilkukrotnego oblania wodą. Ale że dzień był ciepły i słoneczny, to ubrania szybko wysychały. ;)        I tak właśnie zupełnie niespodziewanie (no dobra, dość spodziewanie ;p) trochę mi się dostało od morskich fal. Jak zresztą widać na zdjęciach, nawet dojście tutaj było dość trudne, bo na mokrych kamieniach ciężko było utrzymać chwilami równowagę. Nie zniechęciło to Tomasza i stwierdził, że on też koniecznie chce mieć takie fajne zdjęcia w tym miejscu. Jemu akurat nieco się upiekło i nie został ochlapany, chociaż musiał salwować się ucieczką w pewnym momencie. ;)         Jedyne co trochę nam przeszkadzało to fakt, że akurat widok na Balcon de Europa był całkowicie pod słońce i zdjęcia wychodziły nieco niewyraźne. Stąd też na pewno nie oddają tego co można w tym miejscu zobaczyć na własne oczy. Niemniej nawet tak prezentuje się okazale i zachęca do powrotu na niego. Taki też i był nasz plan, chociaż przyznam szczerze, że rozstanie z tą plażą przeciągało się, bo naprawdę dawno tak uroczej miejscówki nie spotkałam. Niestety, trochę też gonił nas czas, bo tego dnia mieliśmy wyjątkowo mocno napięty grafik.           Wracając na balkon, czytaliśmy na telefonie skąd też w ogóle wziął się pomysł na takie miejsce. Okazało się, że swoją nazwę zawdzięcza królowi Alfonsowi XII. Mówi się, że podczas kontroli uszkodzeń spowodowanych przez ogromne trzęsienie ziemi w 1885 roku tak bardzo zachwycił się widokiem, aż zawołał: “To jest balkon Europy!” Generalnie jest to taka powszechnie akceptowana legenda, bowiem wg niektórych dokumentów nazwa powstała znacznie wcześniej. Przyjęło się jednak, że to zasługa króla i nawet z tego powodu ma on tutaj swój pomnik, który jest bardzo chętnie fotografowany. ;)       Widok rozpościerający się przed naszymi oczami zapiera dech w piersiach. Costa del Sol prezentuje się niezwykle interesująco, chociaż zdecydowanie największe wrażenie na mnie zrobił kolor morza, a dokładniej jego przeróżne odcienie. Absolutnie fantastyczne, trudno było oderwać od niego wzrok. Dodatkową robotę robi także wyjątkowo skaliste tutaj wybrzeże(co było już widać na dole), bowiem dzięki niemu linia brzegowa jest naprawdę wyjątkowa. Generalnie - miejsce jest prześwietne i zdecydowanie polecam tutaj wpaść chociażby na kilkanaście minut, żeby się przez kilka chwil móc pozachwycać pięknem w czystej postaci. No bo sami zobaczcie. ;)                Aż żal było się stąd zbierać. Na wyjeździe chcieliśmy jeszcze zobaczyć słynny akwedukt, widoczny na wielu pocztówkach i mnóstwie fotografii w internecie. Tutaj sprawa nie była taka prosta, bowiem znaki na niego ciężko znaleźć i dość trudno się nimi kierować. Zresztą, takie właśnie mamy doświadczenie z Hiszpanii, że wszystko fajnie jest oznakowane, ale w pewnym momencie znaki się urywają albo wiodą zupełnie gdzie indziej, dlatego też w tym przypadku byliśmy już jednak dość ostrożni. Akwedukt najłatwiej odnaleźć kierując się drogą do jaskiń (bo ta akurat oznakowana jest bardzo dobrze). Problemem jest tylko fakt, że mija się go równoległym mostem i tyle. Za pierwszym razem go przejechaliśmy i musieliśmy zawracać. Za drugim razem zatrzymaliśmy się w zatoczce dla autobusów, która okazała się jednak być zatoczką dla tych, którzy chcą zobaczyć akwedukt. Ciekawostką jest natomiast to, że nie ma w tym miejscu pasów ani też żadnego przejścia, więc trzeba skakać przez barierki, żeby dostać się na drugą stronę ulicy. Sporo wysiłku, żeby zrobić kilka zdjęć. ;) Chociaż trzeba przyznać, że akwedukt prezentuje się naprawdę nieźle, co w sumie nie dziwi, gdy dowiadujemy się, że pochodzi z XIX wieku i jeszcze do połowy zeszłego wieku był użytkowany. ;) Niemniej, wygląda ładnie. ;)       Generalnie, patrząc po moich wcześniejszych zachwytach, pewnie już wiecie, że szczerze i z całego serduszka polecam wybrać się na Balcon de Europa. Jest to absolutnie przepiękne miejsce z niepowtarzalnymi widokami, które na długo zapadają w pamięć. Akwedukt można sobie odpuścić. ;p~~Madusia.

Witajcie kochane góry

marcogor o gorach

Witajcie kochane góry

Wspomnienia zostawiłem w górach, oczy siwe uśmiechem jak one zamglone, żółty kwiat na grani twą ręką zerwanym, we śnie wspominam go czasem. Piszę wiersze wspomnieniami o ścieżce biegnącej nad reglami bez końca, skalnych szczytach mgłą i słońcem wysłanych, strumyku górskim toczącym srebrne wody z przerażeniem gdy haczy o kamienie pianą, straszy smrekach strzelistych na wskroś dumnych ku bystrej wodzie zerkających. Ścieżko kamienista naszą stopą gładzona czy dalej prowadzisz dumnie w błękit nieba jak Boga najbliżej? My aroganccy wędrowcy bezbożni w znoju głodni spragnieni szczęścia sięgamy do czary boskiej ambrozji by z niej pić do syta. Żegnaj kosodrzewino, mój szlak wyścielająca ukochana soczystą zielenią, harda w tej zimnej krainie wspominał cię będę z oczu blaskiem. Nasze ścieżki rozeszły się na zawsze. Lech Kamiński Tatry Bielskie z przodu Witajcie, kochane góry, O, witaj droga ma rzeko! I oto znów jestem z wami, A byłem tak daleko! Dzielili mnie od was ludzie, Wrzaskliwy rozgwar miasta, I owa śmieszna cierpliwość, Co z wyrzeczenia wyrasta. Oddalne to są przestrzenie, Pustkowia, bezpłodne głusze, Przerywa je tylko tęsknota, Co ku wam pędzi duszę. I ona mnie wreszcie przygnała, Że widzę was oko w oko, Że słyszę, jak szumisz, ty wodo, Szeroko i głęboko. Tak! Chodzę i patrzę, i słucham – O jakżeż tu miło! jak miło! – I śledzę, czy coś się tu może Od kiedyś nie zmieniło? Nic, jeno w chacie przydrożnej Zmarł mój przyjaciel leciwy I uschły dwie wierzby nad rowem, Strażniczki wiosennej niwy. A za to świeżym się liściem Pokryły nasze jesiony I jaskry się złocą w trawie Zielonej, nie pokoszonej. A za to płyną od pola Twórcze podmuchy wieczności, Co śmierć na życie przetwarza I ścieżki myśli mych prości. Witajcie, kochane góry, O, witaj, droga ma rzeko! I oto znów jestem z wami, A byłem tak daleko! Jan Kasprowicz panorama Tatr z Łapszanki Nadchodzą zimne dni, za nami pierwsze przymrozki i oczekiwanie na zimowe wypady w góry. Jeśli potrzebujecie ciepłej odzieży na zimę polecam http://www.hurtowniamegabrand.pl/, która oferuje także zakupy detaliczne w cenach wyprzedażowych. Z górskim pozdrowieniem Marcogor Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

Wspomnienia zostawiłem w górach

marcogor o gorach

Wspomnienia zostawiłem w górach

Wspomnienia zostawiłem w górach, oczy siwe uśmiechem jak one zamglone, żółty kwiat na grani twą ręką zerwanym, we śnie wspominam go czasem. Piszę wiersze wspomnieniami o ścieżce biegnącej nad reglami bez końca, skalnych szczytach mgłą i słońcem wysłanych, strumyku górskim toczącym srebrne wody z przerażeniem gdy haczy o kamienie pianą, straszy smrekach strzelistych na wskroś dumnych ku bystrej wodzie zerkających. Ścieżko kamienista naszą stopą gładzona czy dalej prowadzisz dumnie w błękit nieba jak Boga najbliżej? My aroganccy wędrowcy bezbożni w znoju głodni spragnieni szczęścia sięgamy do czary boskiej ambrozji by z niej pić do syta. Żegnaj kosodrzewino, mój szlak wyścielająca ukochana soczystą zielenią, harda w tej zimnej krainie wspominał cię będę z oczu blaskiem. Nasze ścieżki rozeszły się na zawsze. Lech Kamiński Tatry Bielskie z przodu Dziś me Karkonosze, największe w Sudetach, Olbrzymy, w szerokim stanęły ukłonie, Wołając w objęcia, jak piękna kobieta, Utulić chcą czule zmęczone me skronie. Marszruty prowadzą przez dzikie ostępy, Skał pionem kłaniają się góry wędrowcom, Świat fauny i flory, dziewiczy, nie tknięty, Alpejskim swym pięknem łaskocze gorąco. Tu grają melodię, symfonią kaskady, Wód rwących ogromem, spadając po skałach, Przepiękne, szemrzące aż trzy wodospady, Darując wytchnienie dla duszy i ciała. Gdy raz w Karkonosze zawita twa noga, Twa dusza tu wracać wciąż będzie miłością, A serce ci powie, że ziemia ta droga, Ty oddasz się dla nich jestestwa całością. panorama Tatr z Łapszanki Nadchodzą zimne dni, za nami pierwsze przymrozki i oczekiwanie na zimowe wypady w góry. Jeśli potrzebujecie ciepłej odzieży na zimę polecam http://www.hurtowniamegabrand.pl/, która oferuje także zakupy detaliczne w cenach wyprzedażowych. Z górskim pozdrowieniem Marcogor Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]