PO PROSTU MADUSIA
Hiszpańskie opowieści: Comares - białe miasteczko na wzgórzu.
Ostatni miesiąc roku zaczął się jak u Hitchcoca - najpierw było trzęsienie ziemi, a napięcie tylko rosło. I rośnie dalej, bo chwilami ciężko jest mi się przystosować do nowej rzeczywistości, ale powtarzam sobie, że to tylko kilka miesięcy i mam szczerą nadzieję, że tak właśnie będzie. Aczkolwiek są pewne sprawy zupełnie niezależne ode mnie (a od pewnego uroczego pana w pewnym ministerstwie), więc pozostaje mi jedynie czekać na rozwój sytuacji. Z powodu jednak tego trzęsienia ziemi (którym jest w moim przypadku znalezienie pracy i to takiej dość mocno absorbującej czas), nieco opuściłam się w aktywności, ale dajcie mi trochę czasu i na pewno nauczę się rozsądniej zarządzać czasem i wyrabiać się ze wszystkim. Na razie głównie pracuję, śpię i czasem jem. ;p A że dzisiaj akurat mam dzień wolny, to szybciutko zabrałam się za nadrabianie zaległości i zabiorę Was na wycieczkę do jednego z andaluzyjskich białych miasteczek - niezwykle malowniczo położonego Comares, które znalazło się na naszej trasie kompletnym przypadkiem. Oczywiście, był to niesamowicie szczęśliwy przypadek, bo miasteczko przypadło nam do gustu szalenie. :) Na Comares (nazywane przez nas bardziej swojsko - Komarami) natknęliśmy się podczas szukania jednego z noclegów. Planowaliśmy zatrzymać się gdzieś nieco dalej od morza i szukaliśmy na chybił trafił noclegów. Comares wpadło nam w oko, ale koniec końców zatrzymaliśmy się kilkanaście kilometrów od niego. Stwierdziliśmy jednak, że i tak koniecznie musimy tam zajechać, więc nadłożyliśmy trochę drogi (bo w planach była tego dnia Nerja, o której już pisałam) i wpadliśmy tam z wizytą. Już sam dojazd był prawdziwą przygodą, bowiem GPS wywiódł nas na niemalże polną drogę prowadzącą niesamowitymi serpentynami w górę i dół, bowiem teren w tej okolicy jest dość górzysty. I właśnie na jednej z takich gór, na wysokości ponad siedmiuset metrów nad poziomem morza wznosi się Comares.w tle na samym środku jest widoczny szczyt, na którym leżą Komary. ;) Wjazd do miasta możliwy jest przez wielką bramę, przed którą jednakże znajduje się całkiem duży parking przeznaczony głównie dla turystów. Na nim to właśnie zostawiliśmy nasz dzielny samochód (który naprawdę dawał radę na drodze mimo iż do off-roadowego auta zdecydowanie było mu daleko) i na nóżkach ruszyliśmy pod górę na zwiedzanie miasteczka. Turystów zbyt wielu nie było, zaskoczył nas za to tłok na rynku, gdzie stało zaparkowanych bardzo dużo miejscowych samochodów. Później się okazało, że zebrali się na nim z powodu pogrzebu, bowiem już wracając minęliśmy całkiem sporą kawalkadę z trumną na początku. Przy rynku wznosi się piękny taras widokowy, z którego przy dobrej pogodzie widać morze, odległe zaledwie o jakieś trzydzieści kilometrów. Myśmy przyjechali akurat koło południa i słońce operowało tak mocno, że skutecznie utrudniało dobrą widoczność plus i tak nieco pochmurno było. tam gdzieś w tle powinno być morze. ;) Comares jest naprawdę nieźle przygotowane pod turystów. Znajduje się tutaj pieszy szlak oznakowany ceramicznymi śladami stóp, wiodący wśród wąskich uliczek miasteczka. Przyznam jednak szczerze, że nie za bardzo kierowaliśmy się nimi, tylko woleliśmy wyznaczać własne ścieżki. Ciekawym dodatkiem są także utrzymane w podobnym stylu tablice, z których można dowiedzieć się sporo o historii tego miejsca. Mimo iż zostało założone przez Greków i Fenicjan, to najbardziej widoczne są wpływy Maurów. To właśnie oni wznieśli tutaj fortecę, będącą jednym ze strategicznych punktów ich obrony. Została jednak zdobyta przez Królów Katolickich w 1487 roku. Jej pozostałością jest m.in. wieża stojąca nieopodal cmentarza, do której dotarliśmy bardzo szybko. Jednak nasz instynkt wyszukiwania punktów, na które można się wspiąć działa bezbłędnie. ;) Zamek co prawda dość słabo przypomina budowle nasuwające się bezpośrednio na myśl, gdy słyszy się tą nazwę, ale ma coś w sobie. Trzeba przyznać, że jednak Maurowie potrafili tworzyć piękne rzeczy i cieszy fakt, że nie wszystko zostało zniszczone przez wieki. Przede wszystkim najbardziej podobało nam się usytuowanie zamku, bowiem fantastycznie widać było z niego całe miasteczko i okolicę. Nic dziwnego, że wybrali akurat takie miejsce. Zachwyceni widokami postanowiliśmy wejść jeszcze wyżej, bo jednak ciągnęło nas na wieżę. Generalnie jest to absolutnie fantastyczne miejsce, bowiem kompletnie nie wygląda jak typowa wieża. Jednak nie jej wygląd był najlepszy, a sposób wchodzenia do niej. Do tej pory się zastanawiamy, czy w ogóle było to legalne, ale nikt na nas nie nakrzyczał (chociaż może to wynikać z faktu, że akurat nikogo w pobliżu nie było, poza jedną parą turystów, którzy wdrapali się tam po nas) ani też nie przegonił. Otóż sprawa wygląda tak: do wieży nie ma wejścia, nie ma też schodów. Jedyne co było to przystawiona do jednej ściany zwykła drabina, nie wyglądająca na dość pewną. Mimo to, tak szalenie nas kusiła, że nie mogliśmy się oprzeć i weszliśmy po niej. Aby dostać się do środka wieży, trzeba było się przecisnąć między dwoma kamieniami przez dość wąską szparę. Ciut problematyczne to było, ale kto by się przejmował drobiazgami, gdy jest się w trakcie takiej przygody. ;)przez ten czerwony prześwit trzeba było się przecisnąć, żeby wejść do środka. ;) Zdecydowanie opłacało się wspinać i przeciskać, bo widoki z wieży były naprawdę fantastyczne. Szczególnie rewelacyjnie wyglądało miasteczko, jednak te kilka metrów więcej robi różnicę. W środku wieży dość ciężko było się poruszać, bo nie ma tam podłogi, tylko kamienie i trzeba było skakać po nich bądź też przesuwać się wolnym tempem, żeby przypadkiem nie ześlizgnęła się stopa. Ale przy zachowaniu odpowiedniej uwagi i czujności, spokojnie można było cieszyć się pięknem okolicy. :) Po wizycie na wieży planowaliśmy wybrać się na cmentarz, jednak właśnie dotarła na niego kawalkada pogrzebowa, więc postanowiliśmy nie zakłócać spokoju, tylko poszliśmy dalej. Kluczenie pustymi uliczkami też ma swój urok, trzeba było tylko uważać na leżące na ulicy pozostałości po pieskach, których niestety nie brakowało. Myślę, że to właśnie była rzecz, która najbardziej mi przeszkadzała podczas zwiedzania, bo jednak ciężko zachwycać się widokami czy architekturą, gdy trzeba jednocześnie bardzo uważnie patrzeć na co się stąpa. Niemniej, po kilku dniach w Hiszpanii byliśmy już dość mocno wytrenowani i całkiem nieźle radziliśmy sobie z koniecznością zachowywania ciągłej ostrożności. ;) Zauważyliśmy, że w wielu miejscach można spotkać siłownie urządzone na świeżym powietrzu, dodatkowo w punktach niezwykle atrakcyjnych widokowo. W Comares też jest taka siłownia, gdzie zatrzymaliśmy się na kilka minut, aby połączyć przyjemne z pożytecznym, czyli poćwiczyć i nasycić się widokami. A okolica naprawdę robi wrażenie - mnóstwo pagórków i różnobarwnych pól tworzących niesamowicie piękne połączenia. I oczywiście jeszcze mnóstwo białych miasteczek, usianych jak malutkie punkciki na tej cudnej mapie. Nie tylko morze w Andaluzji robi wrażenie, na lądzie też nie brakuje świetnych widoków. Plus jeszcze cienie chmur rysujące się na powierzchni. Nic, tylko się zakochać i zostać tutaj. :) Druga strona miasteczka nie robi już takiego spektakularnego wrażenia, aczkolwiek też jest całkiem urocza. Wpadliśmy tutaj na kościółek, który idealnie wpasował się w okolicę i gdyby nie charakterystyczna kopuła, to pewnie byśmy go nawet nie zauważyli. Na sam koniec naszego zwiedzania dotarliśmy na Ulicę Przebaczenia (Calle del Perdon), będącą pamiątką po zbiorowym chrzcie Maurów, który miał właśnie na niej miejsce. Na pamiątkę tego wydarzenia (i trzydziestu rodzin, które wtedy przyjęły chrzest) od tamtej pory na zakończenie niedzielnej mszy dzwony kościelne biją trzydzieści razy. Ciekawe jak wyglądało naprawdę tamto wydarzenie, bo wydaje nam się, że mogło nie być aż tak różowo. ;) Przyznam szczerze, że bardzo się cieszę, że nie ominęliśmy tego miasteczka, bowiem naprawdę jest warte odwiedzenia. Fakt, że nie spotkaliśmy go w żadnym z posiadanych przez nas przewodników, nieco dziwi, bo jest to bardzo urokliwe miejsce. Nie tylko jest świetnie położone, ale też posiada piękną historię i ciekawe miejsca. Z tego co zaobserwowaliśmy, to na pewno jest znane fanom turystyki pieszej, bowiem rozciąga się wokół niego pięć oznakowanych szlaków, o których można poczytać sporo na stronie miasteczka. Zdecydowanie polecamy wybrać się tam, bo na pewno można odpocząć od turystycznego zgiełku i odpocząć w przepięknych warunkach. I oczywiście wejść na wieżę po drabinie. ;)~~Madusia.