Sprzęt na zimę

Dobas

Sprzęt na zimę

Postanowienie 2015: Główny Szlak Beskidzki

Zależna w podróży

Postanowienie 2015: Główny Szlak Beskidzki

marcogor o gorach

Z Wojkowej na wieżę widokową przy Kralovej Studni

Drugi dzień kwietnia to już na zawsze dzień szczególny, związany z odejściem Jana Pawła II, na pewno największego turysty spośród papieży. Jeszcze jako młody ksiądz, przyszły pierwszy biskup Rzymu Karol Wojtyła przemierzył wiele szlaków beskidzkich i tatrzańskich. Obecnie wiele szlaków jest w jakiś sposób związane z jego osobą. Miejsc pamięci, gdzie bywał jest mnóstwo, ja staram się ten dzień spędzić odwiedzając jedno z takich miejsc lub przemierzając jeden z papieskich szlaków. Mam nawet książkę pod tym tytułem, opisującą jego ścieżki. Ale w tym roku nie udało się mi przejść kawałka „Jego” szlaku. Jednak w ten dzień  rocznicy śmierci  JPII  postarałem się o krótki spacer górski, żeby powspominać w spokoju i ciszy wielkiego rodaka. To taki mój sposób na oddanie pamięci największemu Polakowi.  Nie było dużo czasu, bo ten dzień wypadł w Wielkim Tygodniu, ale wybrałem się na trzygodzinną wędrówkę przez pobliski Beskid Sądecki. Od kumpla uslyszałem o nowej wieży widokowej w paśmie granicznym i postanowiłem ją odszukać razem z niezawodnym towarzyszem Mariuszem. Żeby tego dokonać udałem się autem w stronę Krynicy- Zdroju, a potem w kierunku Tylicza, by w końcu dojechać na koniec świata, czyli do maleńkiej przygranicznej wioseczki Wojkowej. Stamtąd właśnie wyznakowano nowy szlak do wieży widokowej. Przekonałem się o tym na miejscu, gdyż na mojej mapie sprzed paru lat go nie ma. Po raz kolejny przekonałem się, że co jakiś czas należy zmieniać stare, wysłużone mapy turystyczne na nowe wydania. WOJKOWA Wojkowa leży w dolinie Wojkowskiego Potoku, będącego dopływem Muszynki. Położona jest przy granicy państwa na wysokości 645-660 m n.p.m. Zabudowania i pola miejscowości znajdują się wśród rozległych masywów leśnych Gór Leluchowskich. Po wschodniej stronie miejscowości wznosi się zalesiony górą grzbiet Pustej (822 m), po południowej grzbiet Barwinka (863 m), a po zachodniej bezleśne, pokryte dużymi łąkami wzgórze Roztoki (795 m). We wsi znajdują się dwa cmentarze, stary i nowy, położone na zachód od cerkwi. Zachowały się na nich stare krzyże i nagrobki. Najcenniejszym zabytkiem Wojkowej jest jednak drewniana cerkiew greckokatolicka z 1790 lub 1792 r. z zachowanym wyposażeniem. Do innych zabytków należą zachowane łemkowskie chaty, spichlerzyki, kapliczki i kamienne krzyże. W centrum wsi stoi także dawna strażnica niemieckiego Grenzschutzu z okresu II wojny światowej. KRALOVA STUDNIA Zaparkowałem auto na małym placyku poniżej cerkwi i udaliśmy się w górę wsi, gdzie rozchodzą się szlaki i rozpoczynała nasza pętla. Weszliśmy tu na żółty szlak prowadzący początkowo asfaltową drogą, który zaraz mija budynek zespołu szkolno-przedszkolnego i po chwili przechodzi w drogę polną, którą bardzo szybko, bo w pół godziny doszliśmy do granicy państwa, gdzie stoi słowacki słup z drogowskazami. Stąd już widać zadaszoną wiatę turystyczną, zbudowaną przez Słowaków, gdzie można spokojnie zrobić mały piknik. To miejsce kapitalne, są stoły, ławeczki, wydzielone miejsce na ognisko, wychodek, a nawet dwie huśtawki. Na poddaszu wiaty można się wygodnie przenocować na materacach, jak i na dole chaty, ale tam już trzeba mieć klucze. To kolejne genialne miejsce na biwak w górach, jakie odkryłem w czasie swoich wycieczek. WIEŻA WIDOKOWA W pobliżu, już po słowackiej stronie leży też źródełko wody, czyli tytułowa Kralova Studnia. Łatwo do niego trafić, gdyż nad nim stoi kapliczka z Matką Boską. My skierowaliśmy się wzdłuż słupków granicznych na zachód i po chwili bylismy na kolejnej widokowej polanie, gdzie właśnie stoi nowa wieża widokowa, cel naszej wędrówki. Wybudowanie tej budowli to także zasługa braci – Słowaków, obok ławeczki i czerwony szlak graniczny. Wysoka, stabilna, drewniana wieża ma wysokość ponad 20 metrów i oferuje widoki przede wszystkim na pasmo Gór Czerchowskich, które widać jak na dłoni w całej swej okazałości. Cergov jest dziki, pusty i niezwykły, na szczęście zdeptany przeze mnie w całości, o czym możecie poczytać na blogu. Oprócz Cergova zobaczymy z wieży Beskid Niski, z Busovem i Magurą Stebnicką oraz szczyty najbliższego Beskidu Sądeckiego. Ogólnie to panoramy z polany są podobne do tych z wieży , no ale wieża to atrakcja sama w sobie, dzięki której tu trafiłem. GÓRY LELUCHOWSKIE Ruszyliśmy dalej granicznym szlakiem, by po godzinie marszu zboczyć z niego w prawo i przez zalesiony wierzchołek Barwinka, będącego głównym zwornikiem dla Gór Leluchowskich dotrzeć ponownie do żółtego szlaku. Tym razem byliśmy w miejscu, gdzie znakowana ścieżka prowadziła z Muszyny w kierunku Wojkowej. I tym sposobem bardzo szybko byliśmy z powrotem we wsi, gdzie kończyła się nasza pętla. Mając mapę i turystycznego nosa można zaplanować sobie różne warianty przejścia trasy. Przed końcem szlaku i zejściem na parking wyszliśmy na widokowe łąki nad wsią, z których zobaczyliśmy ponownie graniczne polany, które prowadziły nasze kroki wcześniej. Dodam tylko, że wycieczkę urozmaicały nam anomalie pogodowe w postaci na przemian opadów śniegu i promieni słońca. Ale odkryłem znowu nowe ciekawe i piękne miejsca w górach, więc było warto się przejść, mimo takiej sobie pogody. Przydał się nowy płaszcz zakupiony w http://www.sakolife.pl. Ale przecież jak coś się kocha, to się tam wraca, bez względu na wszystko. Po raz kolejny przekonałem się też, że małe pasmo Gór Leluchowskich kryje w sobie moc atrakcji, co już kiedyś opisywałem na blogu. W drodze powrotnej, jako że czasu zostało trochę do zmroku zrobiliśmy sobie wycieczkę objazdową szlakiem łemkowskich cerkwi. W ten sposób zwiedziliśmy jeszcze zabytkowe świątynie w Czyrnej i Piorunce. W Czyrnej znajduje się dawna cerkiew łemkowska pw. św. Paraskewy Męczennicy – zbudowana w 1893, a w Piorunce  drewniana cerkiew greckokatolicka z 1798 r. z zachowanym wyposażeniem. Obie są bardzo piękne, jak wiele innych na terenie Beskidów. Jestem szczęściarzem, że mam tak blisko do takich perełek w moim regionie, jak zabytkowe świątynie, liczne cmentarze wojenne, czy pozostałości nieistniejących wsi. Bardzo lubię odkrywać takie historyczne klimaty porozrzucane wśród gór. Ale to już temat na inne opowiadanie. Na koniec zapraszam do obejrzenia fotorelacji z wypadu, która dokładnie poprowadzi was krok po kroku moimi śladami. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

10 kulinarnych przygód, które musisz odbyć w Emilii Romanii

Zależna w podróży

10 kulinarnych przygód, które musisz odbyć w Emilii Romanii

marcogor o gorach

Konkurs poezji górskiej z nagrodami

Moi drodzy! Za nami pierwszy tydzień kalendarzowej wiosny, a za oknami właśnie spadł snieg. Święta znowu będą na biało. Chciałem Wam wszystkim życzyć z tej okazji wszystkiego dobrego i nadziei oraz siły na cały rok przed nami. A korzystając z chwili zatrzymania i zadumy chciałbym ogłosić rozpoczęcie pierwszego na moim blogu konkursu. Będzie to nietypowy konkurs, gdyż będe Was prosił o nadsyłanie do mnie poezji górskiej, wierszy, tekstów o górach, gdyż to jest to co kochamy. Ufam, że wielu spośród nas pisze w chwilach natchnienia takie piękne teksty i zechce podzielić się nimi. Wyciągnijmy więc z zakamarków nasze schowane zapiski, a może już zapomniane przez nas poetyckie teksty, napisane w momentach natchnienia. Nagrodą będzie opublikowanie najlepszych wierszy na moim blogu z podaniem autora oraz nagrody rzeczowe ufundowane przez sklep turystyczny AlpenSki dla trójki najlepszych tekstów. Ich wyboru dokona jury podczas narady rodzinnej, gdyż wspomogą mnie w ich ocenie osoby, które wspierają mnie w pracy nad blogiem oraz towarzyszą podczas wspólnych wędrówek górskich. Teksty proszę nadsyłać przez trzy tygodnie, do 24. kwietnia na maila marcogor@op.pl. Ogłoszenie wyników i podanie nagrodzonych nastąpi w niedzielę 26 kwietnia. Akcja będzie promowana na wszystkich socialmediach wspierających bloga. Liczę na Wasz duży odzew i ujawnienie kilku poetyckich talentów. Bo, że wśród górołazów jest wiele poetyckich, wrażliwych dusz jestem przekonany już dziś. Wiele wierszy już czytaliście w kąciku poezji górskiej. Pora go odświeżyć! Zapraszam do zabawy i pisania z sercem o górach – naszej miłości i pasji. Ja staram się tak czynić od ponad trzech lat, teraz licze na waszą współpracę. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

With love

Kurs Przewodników Beskidzkich: Autokarówka po Pogórzach

Budzik zadzwonił o strasznej porze. O tak strasznej, że miałam ochotę przewrócić się na drugi bok, naciągnąć kołdrę na głowę i odpłynąć ponownie w ciepłe ramiona Morfeusza. Tak po prawdzie to mam na to ochotę praktycznie zawsze. Gdy czasami się nad tym zastanawiam, mam nieodparte wrażenie, że gdybym mogła, to spałabym cały czas (z przerwą na jedzenie, rzecz jasna). Spać cały czas się jednak nie da, bo trzeba robić różne rzeczy, a poza tym, jak długo śpię, to bolą mnie plecy. Nie czytajcie książek leżąc na boku, bo Wam się zrobi skolioza i też Was będą bolały (profit: przez kliszę z prześwietlenia kręgosłupa świetnie ogląda się zaćmienie Słońca, polecam). No ale wracając do autokarówki. Tak, autokarówki, albowiem tym razem zdradziliśmy góry i pojechaliśmy sobie na Pogórza, ćwiczyć przemawianie przez mikrofon i mówienie panu kierowcy, dokąd też ma jechać. Pan kierowca na imię miał Tadek. Tak się bowiem składa, że kierowcy autokarów zazwyczaj mają na imię Tadek – nie wiem do końca, z czego to wynika. Cieszyłam się na tę autokarówkę, bo pogoda była dość kiepska i fakt, że nie trzeba będzie spędzić całego dnia na polu był budujący. Cieszyłam się również z tego, że w udziale przypadł mi końcowy odcinek, bo w międzyczasie mogłam podczytać jeszcze trochę informacji o miastach, w których mieliśmy się zatrzymywać. Muszę to napisać: szczerze nienawidzę uczyć się o miastach. Przyswajanie wiedzy o tym kto, kiedy i z jakiego powodu był ich właścicielem, w którym roku co się działo i dlaczego oraz jakie ważne osoby są z tym miastem związane doprowadza mnie do mentalnego płaczu i zwątpienia w celowość mojego na kursie bycia. Zawsze, ale to zawsze mam wrażenie, że w życiu się tego nie nauczę i w rzeczywistości tak właśnie jest – a nawet jak jakimś cudem uda mi się przyswoić tę wiedzę, to po kilku dniach i tak o wszystkim zapominam. Mój mózg musi mieć jakąś wybiórczą pamięć, bo z kolei ożywia się na wszystko, co związane z różnego rodzaju patologiami i tak np. zawsze niezmiernie pasjonują mnie dawne, finezyjne sposoby tortur. A tu ktoś kogoś zamknie w beczce nabitej gwoździami i spuści z górki, a to ponacina innemu ciało i zaszyje w rulonie ze świeżej, bydlęcej skóry, żeby go zjadły robaki, a to znowuż zamknie jeszcze innego w spiżowym koniu z rozżarzonymi węglami w środku. Zważywszy na to wcale nie zdziwił mnie fakt, że kiedy miałam się uczyć o swoim odcinku (Gosprzydowa-Lipnica Murowana), najbardziej moją uwagę przykuła informacja o tym, że raki żyjące w Uszwicy (taka rzeka, wzdłuż której mieliśmy jechać) chorują na raczą dżumę. Racza dżuma przypłynęła tutaj z Hameryki na statku i szybko się rozprzestrzeniła, zabijając nasze rodzime gatunki – okazało się bowiem, że taki rak szlachetny ma cieńszy pancerzyk, niż np. taki rak pręgowany i pierwotniaki łatwiej mogą wniknąć w jego ciało. Raki, które na taką dżumę chorują, dostają paraliżu, odrzucają odnóża i wychodzą na brzeg, gdzie dokonują swojego żywota. Sami przyznacie, że przykra sprawa. W tematykę związaną z rakami wkręciłam się tak, że zaczęłam ją namiętnie zgłębiać, aż dotarłam do informacji o tym, jak jednego raka od drugiego można odróżnić oraz że smakoszami raków są wydry i że w ich kupach można znaleźć racze pancerzyki, na podstawie których można określić, jakie gatunki raków w okolicy żyją. Po drodze przyszło mi jeszcze oprowadzać grupę po Dobczycach, w których to o mało nie depnęłam w psie gówno na trawniku. Do jasnej cholery, sprzątajcie po swoich psach! „Czym się różni gówność gówna psiego od gówna ludzkiego? A jak ja bym tak zaczęła walić kupy po trawnikach, w piaskownicach i podcieniach, arkadach, sadzać stolce na betonach, chodnikach, srać na skwerach?” No właśnie. Moją wielką wesołość wzbudziła figurka św. Floriana stojąca na Rynku – jego radosna twarz, z niemal ekstatycznym, nawiedzonym uśmiechem, zdradzała, że pewnie sam nie raz podpalał miasto, tylko po to, żeby sobie mógł je potem zgasić. No cóż, każdy ma jakieś zboczenia. Mimo tego, że byłam ostatnia i miałam okazję posłuchać wcześniej dwudziestu kilku innych osób, pilotowanie autokaru trochę mnie zestresowało, okazało się bowiem, że bardzo trudno dzielić swoją uwagę pomiędzy mówienie z sensem o tym, co właśnie mijamy, mówienie kierowcy, gdzie ma jechać i odpowiadanie na pytania przewodników, którzy siedząc zaraz za plecami zadawali tysiąc pytań na minutę. Przejęłam się tym wszystkim na tyle, że z emocji, po dojechaniu do Lipnicy Murowanej, zapomniałam oficjalnie panu Tadkowi podziękować za to, że nas bezpiecznie na miejsce dowiózł. Mam wyrzuty sumienia do tej pory, ale to dobrze, bo dzięki temu może nie zapomnę o tym kolejnym razem. Tak czy inaczej, nie omieszkałam podzielić się przez mikrofon moją pasjonującą historią o raczej dżumie, która spotkała się z całkiem ciepłym przyjęciem i zainteresowaniem. Przyjechaliśmy do Lipnicy Murowanej i mieliśmy spędzić w niej cały kolejny dzień nie bez powodu. W Niedzielę Palmową odbywa się tutaj od kilkudziesięciu już lat konkurs na najpiękniejszą wielkanocną palmę. I my w tym konkursie mieliśmy wziąć udział. Po kolacji ochoczo więc zabraliśmy się do produkcji naszej własnej, kursowej palmy, odkrywając przy tym swoje plastyczne talenty lub ich brak. I tak np. okazało się, że nie umiem robić kwiatków z bibuły, za to świetnie idzie mi przygotowywanie sznurków do wiązania habazi – przez chwilę rozważałam nawet czy by nie zacząć robić tego zawodowo, ale Niedziela Palmowa jest tylko raz w roku, więc to żaden interes. Palma wyszła nam piękna (3,7 m). Dumni ze swojego dzieła ponieśliśmy ją zatem na lipnicki rynek, by dokonać rejestracji w konkursie, po czym okazało się, że się nie nadaje, bo nie jest taka jak trzeba, ale mimo wszystko stanęła z innymi przy figurze św. Szymona, który machał do nas z kolumny. Moje ogromne zainteresowanie wzbudziło stawianie przy drzewie najwyższej palmy, która w tym roku miała niemal 30 m. Staliśmy pod drzewem, o które miała być oparta palma a jej koniec był przy budce ze smalcem, specjalnie poszłam sprawdzić, dokąd sięga i muszę przyznać, że ogrom pracy włożonej w jej zrobienie budził podziw. Do palmy przywiązano sznurki, dwóch chłopów wlazło po drabinie na specjalny podest zamontowany na drzewie (a myślałam, że to domek), chwycili sznurki i jęli stawiać palmę do pionu, a inne chłopy za pomocą specjalnych widełek popychali ją od spodu. Ostatni raz emocjonowałam się tak podczas finału „1 z 10″. Kiedy palmę w końcu udało się postawić, zaczęliśmy gromko bić brawo, po czym udaliśmy się na zwiedzanie Lipnicy, która jest małą, uroczą mieściną. Wszędzie kręciło się mnóstwo ludzi, wśród nich było sporo Francuzów a nawet jeden Murzyn. Nie żeby postać Murzyna w dzisiejszych czasach kogokolwiek dziwiła, piję raczej do tego, że jakby nie patrzeć taki konkurs palm w Lipnicy jest wydarzeniem na swój sposób egzotycznym i przyciąga ludzi z zagranicy, a sami często nie doceniamy tego, co mamy pod nosem szukając atrakcji gdzieś daleko poza naszym krajem. I choć z kościelnym wymiarem Niedzieli Palmowej zupełnie mi nie po drodze, ten lokalny folklor, to zaangażowanie mieszkańców Lipnicy w promocję ich kultury i ta dumą, z jaką przynosili na rynek swoje palmy totalnie mnie urzekły. Tym bardziej, że całemu wydarzeniu towarzyszy też targ rzemiosła i (nie inaczej) wiejskiego jadła, na którym to zjadłam najlepszego kabanosa w życiu i jego smak śni mi się po nocach do dziś. Reasumując: jeżeli w przyszłym roku nie będzie mieli planów na Niedzielę Palmową, koniecznie jedźcie do Lipnicy Murowanej. Bo wcale nie musicie być katolikami, żeby Wam się to święto spodobało. PS. Zajęliśmy piąte miejsce w konkursie. Chyba nagrodzili nas w kategorii zdyskwalifikowanych palm, żeby nie było nam przykro Post Kurs Przewodników Beskidzkich: Autokarówka po Pogórzach pojawił się poraz pierwszy w WITH LOVE.

marcogor o gorach

Pierwszy dzień wiosny na Tarnicy i Szerokim Wierchu, czyli jak wiosna pogoniła zimę

Pierwszy dzień wiosny tego roku okazał się być pięknym i słonecznym dniem. Uwierzyłem prognozom, które to zapowiadały, skrzyknąłem ekipę i pojechaliśmy w Bieszczady. Zdawałem sobie sprawę, że w górach śniegu jeszcze jest pod dostatkiem i zamarzyłem sobie zimowe wejście na Tarnicę, najwyższy szczyt tego pasma. W praktyce zimowe warunki mieliśmy tylko w partiach szczytowych połonin, a na dole wiosnę w pełni, z przyjaznym błotkiem pod nogami. Tym razem, bo to chyba było moje piąte wejście na ten szczyt, wybrałem trasę z Wołosatego. Samochody zostawiliśmy na parkingu w Ustrzykach Górnych, skąd dowiózł nas tutaj busiarz, którego można zamówić na telefon. Ogłaszają się wszedzie, nawet na przystankach autobusowych. My na swój czekaliśmy może z dziesięć minut. To ułatwiło nam wykonanie planu, jakim było zrobienie pętelki i powrót do Ustrzyk przez Szeroki Wierch. WOŁOSATE Szlak na Tarnicę zaczyna się trochę powyżej dużego parkingu.  Wołosate jest najdalej wysuniętą na południe zamieszkaną miejscowością Polski. Kilka kilometrów na południe, za granicą znajduje się ukraińska wieś Lubnia. W Wołosatem znajduje się też Zachowawcza Hodowla Konia Huculskiego. Trasa na szczyt biegnie początkowo przez malownicze łąki z widokiem na bliski cel, bo to tylko dwie godziny marszu. Później przechodzi przez potok i przed lasem doprowadza na polanę z miejscem do odpoczynku i tablicami edukacyjnymi. Stąd rozpoczyna się dość strome podejście, jednak po chwili ścieżka wypłaszcza się i doprowadza do dużego zadaszonego schronu, gdzie można by nawet awaryjnie przenocować. Tutaj zrobiliśmy sobie postój na drugie śniadanie. Poznaliśmy także sympatycznych turystów z Wrocławia, których chciałem pozdrowić. Stąd już łatwo i szybko wyszliśmy na podszczytowe połoniny, skąd ukazały się nam pierwsze panoramy Bieszczad. Połoniny to zbiorowisko muraw alpejskich i subalpejskich wykształconych ponad górną granicą lasu. Jest to piętro roślinności o charakterze naturalnym, występuje tu roślinność o charakterze dywanowym, w tym tak bardzo lubiane, falujące na wietrze łany traw, które dominują w krajobrazie, szczególnie przepiękne jesienią, gdy mienią się całą paletą barw. TARNICA Tutaj w końcu śniegu było pod dostatkiem , więc postanowiłem założyć moje zabawki, czyli rakiety śnieżne, żeby choć raz je odkurzyć na śniegu w ten piękny, pierwszy dzień wiosny. Od dawna marzyłem, żeby zdobyć Tarnicę w rakietach, pokonując te bezkresne, zdawać by się mogło pola śnieżne. Tym sposobem w trzy godzinki, z wieloma przerwami, zdobyliśmy zaplanowany wierzchołek  góry. Na szczycie przywitało nas zaledwie kilka osób i przednie widoki na okoliczne góry. Wierzchołek wznosi się na krańcu pasma połonin, w grupie tzw. gniazda Tarnicy i Halicza i należy do Korony Gór Polski. Szczyt Tarnicy wznosi się ponad 500 m nad dolinę Wołosatki i wyróżnia się osobliwą sylwetką. Od sąsiedniego masywu Krzemienia grzbiet oddzielony jest głęboką Przełęczą Goprowską, natomiast z Szerokim Wierchem łączy się charakterystyczną, ostro wciętą w grzbiet przełęczą o wysokości 1275 m n.p.m., od której pochodzi nazwa góry (w języku rumuńskim słowo „tarniţa” oznacza siodło, przełęcz). Wąski grzbiet góry, z dwoma wyraźnymi wierzchołkami, wyścielają złomiska skał i zdobią bruzdy naturalnych zagłębień, a także resztki wojennych okopów. Z południowej strony opada w dół wysoka skalna ściana, a niżej rozścielają się wielkie pola kamiennego rumoszu. Całość prezentuje się przepięknie, zwłaszcza z sąsiedniego Szerokiego Wierchu. Na głównej kulminacji znajduje się punkt geodezyjny i żelazny krzyż ustawiony w 1987 r. upamiętniający – wraz z wmurowaną tablicą – pobyt tutaj ks. Karola Wojtyły 5 sierpnia 1953. Tarnica stanowi najbardziej atrakcyjny punkt widokowy w polskich Bieszczadach. Oprócz wspaniałej panoramy najbliższych grzbietów polskiej części Bieszczadów, w pogodne dni można dostrzec: Tatry, Gorgany, Ostrą Horę, Połoninę Równą, Połoninę Krasną i Świdowiec. Najwspanialej oczywiście przedstawiają sie pobliskie szczyty na czele z Krzemieniem, Haliczem, Rozsypańcem, a także Wielka Rawka po drugiej stronie doliny. Fajnie widać góry po ukraińskiej stronie, które dane mi było przedeptać kiedyś.  Na szczycie wiało oczywiście niemiłosiernie, jak to w Bieszczadach, więc po serii grupowych fotek rozpoczęliśmy zejście stromym stokiem na siodełko. Tutaj turystów było już wiecej, a z dołu podchodziła olbrzymia grupa wycieczkowa z przewodnikami, która potem z sąsiedniego szczytu wyglądała jak olbrzymia stonoga sunąca na Tarnicę.   SZEROKI WIERCH My ruszyliśmy dalej i szybko weszliśmy w masyw Szerokiego Wierchu. Teraz miał nas prowadzić czerwony, główny szlak beskidzki. Tutaj to dopiero poczuliśmy co to jest huraganowy wiatr. Jego podmuchy chciały nas poprostu zepchnąć z grani! Ale jakoś daliśmy wszyscy radę utrzymać się na nogach. Po chwili już byliśmy na Tarniczce, najwyższej kulminacji Szerokiego Wierchu. Uwielbiam widoki stąd na pobliską Tarnicę z charakterystycznym siodłem oraz równie wspaniale wyglądające masywy Połoniny Caryńskiej, Rawek, Bukowego Berda, Krzemienia. To jedna z moich ulubionych panoram!  Szliśmy jeszcze długo grzbietem Szerokiego Wierchu, który pokryty połoniną ma cztery kulminacje: 1243, 1268, 1293 i 1315 m n.p.m. Po drodze podziwialiśmy fantazyjne nawiewy śnieżne, ale trzeba przyznać, że na tej odkrytej grani wiecej było już starych traw niż śniegu. Dlatego zdjałem rakiety, gdyż wygodniej szło się bez. Im dalej, tym cudniej pokazywała się naszym oczom majestatyczna Połonina Caryńska. USTRZYKI GÓRNE W końcu trzeba było zejść znowu w ładny, bo ubrany w zimową szatę las. Droga była bardzo łatwa, śnieg ubity przez turystów, schodziliśmy szybkim tempem, w między czasie robiąc postój w kolejnej zadaszonej wiacie turystycznej. Ostatnimi czasy postawiono ich w Biesach kilkanaście, dla wygody turystów. Tak dotarliśmy na parking do Ustrzyk Górnych, gdzie zamknęła się nasza pętla. Zrobiliśmy całą trasę, a jej szczególy jak zawsze znajdziecie tu. Ustrzyki Górne zostały całkowicie zniszczone w latach 1945-1947 na skutek działań NKWD, wojska radzieckiego i UPA. Po unicestwieniu wsi powstała strażnica WOP w 1951 oraz schronisko PTTK, uruchomione w 1956. To były właśnie czasy dzikich Bieszczad, gdzie przyjeżdżano na wycieczki ( głównie harcerze), jak na Dziki Zachód, do krainy całkowicie odciętej od cywilizacji. To były tzw. czasy pionierskie, o których napisano tyle, a jeszcze więcej krąży legend. W latach 80. zaczęła się tu rozwijać osada leśna, a w latach 1984-1986 wybudowano kościół oraz powstały budynki siedziby Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Obecnie Bieszczady to już nie są dzikie góry, raczej skomercjalizowane, ale i tak je ukochałem najbardziej po Tatrach, za ich surowość i wyjątkowe piękno bezkresnych krajobrazów. Na zakończenie wycieczki odwiedziliśmy jeszcze nowo otwartą karczmę ” Zajazd pod Caryńską”, gdzie można smacznie zjeść i napić się piwa, a nawet przenocować. Polecam, bo klimat bardzo fajny, z nastrojową muzyką regionalną. Po integracji ekipy przy wspólnym stole pozostał nam tylko powrót do domów. Dziekuję wszystkim za super kolejną wyprawę i miłe towarzystwo. Na koniec jak zawsze zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć z wypadu i krótkiego filmu podsumowującego wycieczkę autorstwa naszego niezawodnego filmowca Waldiego. Zobaczycie w nim jak rzeczywiście wiało. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

We have just arrived to Livigno for snowboarding ;)

coffe in the wood

We have just arrived to Livigno for snowboarding ;)

we have just arrived to Livigno for snowboarding ;)

Bacówkowe sztućce, czyli historia I Zlotu Galicyjskiej Grupy Górskiej z zimowym wypadem na Magurę Wątkową

marcogor o gorach

Bacówkowe sztućce, czyli historia I Zlotu Galicyjskiej Grupy Górskiej z zimowym wypadem na Magurę Wątkową

Od dawna chodzę po górach. Kocham to hobby i poświęcam prawie cały wolny czas. Wędrówki przez górskie pasma to moja pasja i miłość. Od początku dzielę się swoją pasją i miłością do gór ze znajomymi, wszystkimi ludźmi, których spotykam na swojej drodze. Bo przecież miłością należy się dzielić… to pozytywne zarażanie swoją pasją i pokazywanie ludziom piękna górskiej krainy także od zawsze mnie cieszyło. Wspólne wycieczki nakręcają mnie pozytywnymi emocjami, bo radość we wspólnocie daje większe szczęście, niż samotne przeżywanie. Poza tym w grupie zawsze weselej i przyjemniej mija czas, wyrwany z puli ucieczki od codzienności, gonitwy za niedoścignionymi dobrami i przyziemnymi sprawami. Już wiele lat temu, bo od początku chodziłem po górach nie sam, pomyślałem sobie, że warto by stworzyć w miejscu swego zamieszkania grupę ludzi zrzeszających się pod hasłem poznawania gór i wyjeżdżających na wspólne wypady. Bo w grupie raźniej, taniej i radośniej. Organizacja wspólnych wycieczek to również mój konik, sprawa, która wogóle mnie nie męczy. Planowanie tras, logistyka, zbieranie ludzi na wyjazdy, mobilizowanie ich, że warto to domena prawdziwych ludzi gór, z charyzmą, do których miana chciałbym pretendować! Praktycznie od 25 lat wędruje więc po wyższych i niższych górach czasami samotnie, ale przeważnie gromadnie, bo lubię towarzystwo ludzi czujących piękno świata podobnie do mnie. Już ponad 10 lat temu wpadłem właśnie na pomysł założenia takiej własnej grupy górskiej, na wzór ogólnopolskiej grupy, do której miałem przyjemność kiedyś należeć. Jednak przekonałem się, że zbyt duże odległości między ludźmi bardzo przeszkadzają we wspólnym planowaniu. W zamyśle to mieli być miłośnicy górskich eskapad jak ja z najbliższej mnie okolicy i środowiska. W 2009 roku udało mi się nawet zorganizować pierwszy nieoficjalny zlot tej naszej grupy w Tatrach, w schronisku w Starej Roztoce. Było to w walentynkowy weekend w czasie zimy dziesięciolecia, gdyż śniegu nasypało wtedy tyle, że ledwo tam doszliśmy. Na tym spotkaniu zebrało się osiem osób. Grupa cały czas żyła, zapraszałem coraz to nowych ludzi, znajomi też przyciągali swoich znajomych i tak jakoś to się rozkręcało powolutku. Jedni przyłączali się do nas, inni odchodzili, ale grupka powoli się rozwijała, co mnie bardzo cieszyło, jako założyciela i inicjatora całego zamieszania. pierwszy zlot GGG w 2009 r. w schronisku w Starej Roztoce w ośmioosobowym składzie Ostatni rok był przełomowy, w czym zapewne pomogła mi promocja górskiej pasji przez bloga. Wpadłem na pomysł poszerzenia grupy o pasjonatów górskich z dalszych okolic, którzy są w stanie podłączyć się na grupowe wycieczki. W ten sposób z Gorlickiej Grupy Górskiej zrobiła się szersza i liczniejsza Galicyjska Grupa Górska. Nadal jednak pod znaną już nazwą GGG. W końcu też dorobiliśmy się fajnych flag, które nieraz można zobaczyć na zdobywanych przez nas szczytach. Po sześciu latach ziściło się także kolejne moje marzenie, czyli organizacja pierwszego oficjalnego zlotu  GGG. Ale jeśli w 2014 r. jeździło ze mną w góry aż 36 osób, jedni cześciej, inni mniej, to można było pomyśleć o takiej imprezie integracyjnej. W końcu zwiedzaliśmy wspólnie w ostatnim roku 22 pasma górskie, więc przyszła pora lepiej się poznać poza szlakiem, w czasie weekendu w bacówce w Bartnem. Wspólny wypad w górki także był przewidziany, a lokalizacja w pobliskim mi Beskidzie Niskim sprawiła, że bliscy mi górołazi dopisali i w sile 29 osób stawili się w sobotni wieczór na imprezie integracyjnej. Niedziela była przeznaczona na wspólny wypad na szczyt Magury Wątkowej. Niestety, niektórzy nie mogli zostać na noc i powędrować z nami rano. połowa grupy w niedzielny poranek przed bacówką Całą sobotę grupowicze zjeżdżali się na spotkanie z miejscowości w promieniu 60 km od Gorlic. Niektórzy przyjechali nawet całymi rodzinami, a urocze dzieciaki stały się szybko gwiazdami wieczoru. Był oczywiście uroczysty toast za pomyślność grupy, podziękowania i wspólne planowanie wypadów na kolejny sezon górski. A potem do rana trwała towarzyska integracja, przecież na szlaku nie zawsze jest czas pogadać z każdym! Zamówiliśmy sobie obiadokolację u gospodarza bacówki i był tutaj pewien zgrzyt, gdyż nasz „chatar” trochę za bardzo się przejął rolą i był nieprzyjemny, gdy zaczął rozliczać nas z pobranych nakryć i wyliczać ile osób zapłaciło za obiad. Jego musztrujący głos zepsuł na chwilę zabawę, ale to był tylko chwilowy zgrzyt. Gospodarz chyba za bardzo się martwił o swoje wypasione sztućce Amefa, ale impreza pośród samych wesołych ludzi rozkręcała się dalej, bez zważania na tego pana. Były nawet tańce i swawole do białego rana, ale to lepiej przemilczmy. W każdym razie nie polecam dłuższego pobytu w tej bacówce, chyba, że wpadniecie tylko na pyszne pierogi łemkowskie. Bacówka w Bartnem zimową porą Sama bacówka ma bardzo fajną lokalizację, przy głównym szlaku beskidzkim, z dala od cywilizacji, więc może być przyjemną odskocznią od stresu i zgiełku zwariowanego świata. Schronisko stoi na stokach Mareszki (801 m n.p.m.) w paśmie Magury Wątkowskiej Beskidu Niskiego. Dysponuje 37 miejscami noclegowymi, węzłem sanitarnym w podpiwniczeniu i jadalnią z bufetem. Klimat bacówki jest bardzo fajny, gdyby tylko nie ten gospodarz bez humoru… A do schroniska można dojechać asfaltową-gruntową drogą jezdną z Bartnego. Według miejscowych przekazów, wieś została założona przez kamieniarzy z pobliskiej Jasionki, którzy na zboczach pobliskich gór pozyskiwali materiał. Nazwa wsi (Bartne/Bortne) pochodzi od bartnictwa, czyli dawnej formy pszczelarstwa. W XIX wieku wieś rozsławiły warsztaty kamieniarskie – pochodzące stąd krzyże przydrożne oraz nagrobki spotkać można w odległych miejscowościach; kamienne koło młyńskie z datą 1905 znajduje się w Bydgoszczy. W samej wsi do dziś stoi kilka starych krzyży przydrożnych, które mogliśmy podziwiać w czasie sobotniego rozpoznania terenu i  nie tylko. jedna z zabytkowych chyż łemkowskich w Bartnem Nade wszystko we wsi znajdują się jedne z cenniejszych cerkwi w tej części Beskidu Niskego: cerkiew greckokatolicka pod wezwaniem Świętych Kosmy i Damiana – wybudowana około 1842, trójdzielna, konstrukcji zrębowej, pokryta gontem z XVIII-wieczną wieżą oraz cerkiew prawosławna pod wezwaniem Świętych Kosmy i Damiana – wybudowana w 1928, jednonawowa, konstrukcji zrębowej, bezwieżowa, oszalowana, pokryta blachą. Osobiście zwiedzałem je kilkukrotnie, ale niektórzy widzieli je po raz pierwszy. Wogóle samo położenie wsi, jakby na końcu świata, w cywilizacyjnym odludzi bardzo się spodobało, zwłaszcza członkom GGG, przybyłych  z dalszych stron. Następnego dnia, trzeba przyznać, że dość późno wstaliśmy na śniadanie, żeby potem ogarnąć trochę chatę i wyjść wspólnie w masyw Magury Wątkowej. widok z siodełka pod szczytem Magury w stronę Jaworzyny Krynickiej Ten masyw górski leży w zachodniej części Beskidu Niskiego. Ma cztery wierzchołki, od zachodu: Kornuty (830 m n.p.m.), Wątkowa (846 m n.p.m.), Magura (842 m n.p.m.) i Majdan (768 m n.p.m.). Na terenie Kornutów znajdują się wychodnie skalne, które otoczono ochroną (rezerwat przyrody Kornuty), to najciekawsze miejsce w całym masywie. Niedaleko szczytu Magury znajduje się pomnik poświęcony Janowi Pawłowi II i tam własnie dotarliśmy, choć nie wszyscy byli w stanie po trudach całonocnej integracji! Ale i tak połowa ekipy zdobyła wierzchołek w doskonałych humorach, mimo przedzierania się przez podmokłe łąki w okolicach Przełęczy Majdan. Sądziłem, że w czasie mroźnej, śnieżnej zimy, jaka nam się trafiła w czasie zlotu, bo to była styczniowa pora, teren będzie tam zamarzniety, ale nic z tego! Matka Natura płata figle jak chce i kiedy zechce…  Niegdyś przez przełęcz przebiegała droga z Bartnego do nieistniejącej wsi Świerzowa Ruska – do dziś jest fragmentami przejezdna i znana jako trasa rowerowa. cudowna zima w okolicach Przełęczy Majdan Na siodełku miedzy najwyższymi szczytami pasma oprócz obelisku ku czci JPII stoi zadaszona wiata, są ławeczki, ksiega wpisów ( oczywiście z naszym grupowym- pozdrowieniami od 14 członków GGG też), tablica z opisaną panoramą, a nawet termometr, który pokazywał prawie 15 stopni mrozu! Z tego miejsca świetnie widać Jaworzynę Krynicką, czego doświadczyliśmy osobiście i po grupowej sesji fotograficznej pod naszą, piękną flagą z logo GGG rozpoczęliśmy trochę innym wariantem zejście. Tym górskim akcentem, czyli prawie 10 km spacerkiem miało zakończyć się nasze pierwsze, ale na pewno nie ostatnie grupowe spotkanie integracyjne. W planie już są kolejne zloty, gdyż podobno było wspaniale… Ale skoro tak wspaniali ludzie tworzą obecnie GGG, którą kiedyś z takim samozaparciem tworzyłem i integrowałem, mimo przeciwności losu, to nie ma się czemu dziwić, że było fantastycznie. Jeszcze był obiad w bacówce i rozjechaliśmy sie do swoich domów, wspominając po drodze kolejny świetnie spędzony weekend. integracja grupy w bacówce Bartne, czyli bardzo miły sobotni wieczór Oczywiście z górami, za co chciałem podziękować wszystkim, którzy przybyli na zlot, a także tym, którym coś przeszkodziło, jak również wszystkim, którzy kiedyś ze mną chodzili, a potem nasze drogi się rozeszły. Wszyscy tworzyliśmy historię naszej grupy. Oby zechcieli powrócić na łono grupy, bo atmosfera jest u nas rodzinna, a wycieczki różne, dla każdego coś miłego. Poznawanie piękna kraju, wspólne górskie wędrówki oraz wszechobecny humor to filary naszej, silnej i mocnej, bo 50- osobowej ekipy! Jeszcze raz dziekuję wszystkim za wszystko i zapraszam na kolejne wyprawy górskie oraz spotkania jak to opisane, czy inne, integracyjne, już odbyte, jak wspólny sylwester na Turbaczu, czy integracja, przy okazji festiwalu filmów górskich w Tarnowie. Już wkrótce przed nami grupowa zabawa w ramach festiwalu piosenki turystycznej w Jamnej, na którą już dziś zapraszam. Jak zawsze na koniec zachęcam do obejrzenia galerii zdjęć ze zlotu i zimowego wypadu na Magurę. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

Morskie Oko, Dolina Kościeliska i Zakopane na koniec zimy

Obserwatorium kultury i świata podróży

Morskie Oko, Dolina Kościeliska i Zakopane na koniec zimy

Obserwatorium kultury i świata podróży

Usypać góry. Historie z Polesia – Małgorzata Szejnert

Książka może nie każdemu przypaść do gustu. Dla tych, którzy lubią odkrywać miejsca i historie nieznane, a także powrócić do czasów komunistycznych książka będzie wyzwaniem. Małgorzata Szejnert nie pozwala nam zapomnieć o Polesiu. Zebrała wiele historii w tej książce i z dokładnym opisem, chwilami dawką humoru a także wiedzy historycznej odkrywa to miejsce. Cofamy się zatem do przeszłości, która chwilami może przerażać. Tematyka prześladowań a także przybliżanie wielu wątków historycznych są tematem tej książki. Dowiadujemy się wielu nowinek, a także jak różni ludzie – Ci znani i mniej postrzegali Polesie. Olga Tokarczuk bardzo chwali książkę. Jest na pewno tajemniczo ukazanych wiele sytuacji a także miejsc. Osobiście nie przepadam za taką literaturą faktu, gdzie muszę cofać się w miejsca kompletnie mi nieznane. Chwilami za dużo szczegółów. Przyznam jednak, że wiele się dowiedziałam o przeszłości Polesia i ludzi z nim związanych. Widać jak autorka tworzy w swojej powieści terytoria, które śmiało mogę nazwać małymi ojczyznami. Widzimy jak idąc śladem Louise Boyd i Cartona de Wiarta Szejnert odkrywa „tamtą” rzeczywistość – dziwnym trafem na mokradłach w Polesiu KONKURS Do wygrania książka Małgorzaty Szejnert „Usypać góry. Historie z Polesia”. Napisz w komentarzu Twoje wspomnienie z danego miejsca w Polsce i uzasadnij dlaczego akurat opisujesz to miejsce. Czas trwania konkursu 25.03.2015 – 05.04.2015 Kategoria: Książki - co warto czytać? Tagged: historie z polesia, małgorzata szejnert, usypać góry

marcogor o gorach

Żywot górala poczciwego – spojrzenie po latach, zaproszenie do lektury

10 marca nakładem Wydawnictw Tatrzańskiego Parku Narodowego ukazała się książka „Żywot górala poczciwego. Spojrzenie po latach”. To ekskluzywnie wydane, wznowione po blisko 45 latach, wspomnienia Wojciecha Brzegi – najbliższego współpracownika Stanisława Witkiewicza. Książkę uzupełniają podobizny dzieł oraz archiwalia ze zbiorów Muzeum Tatrzańskiego, innych instytucji i osób prywatnych (w opracowaniu Heleny Pitoń). To kolejna pozycja z cyklu ciekawych opowieści o starych czasach w Zakopanem. Jak każdy człowiek zakochany w Tatrach, jestem także blisko związany z tym miastem, zwanym zimową stolicą Polski. Bardzo ciekawe dla mnie są wszystkie historie o tym jak dawniej tam bywało. Wiemy nie od dziś, że Zakopane odkryli dla szerokiego grona rodaków właśnie młodopolscy artyści w XIX w. Do tej bohemy należał również Stanisław Witkiewicz, który stworzył teorię stylu zakopiańskiego oraz napisał książkę: „Na przełęczy” (w 1891), nazywanej Ewangelią Tatr. Wiele z ciekawych zdarzeń zakopiańskich z tamtych czasów rozkwitu miasta opisał w swojej książce wspomniany Wojciech Brzega. Czyta się ją lekko i przyjemnie, jako że zawiera wiele humorystycznych akcentów. Polecam miłośnikom Zakopanego i Tatr. Stanisław Witkiewicz ze swoją wizją stworzenia stylu zakopiańskiego poniósłby spektakularną klęskę, gdyby z pomocą nie przyszedł mu Wojciech Brzega. Również Brzedze Władysław Orkan zawdzięcza kontakt z Kazimierzem Przerwą-Tetmajerem i karierę literacką. Z kolei Stefanowi Żeromskiemu – zapalonemu szachiście – Brzega wyrzeźbił komplet góralskich szachów, a jego syna uczył modelarstwa. Wojciech Brzega to najbliższy współpracownik Stanisława Witkiewicza, wykonawca jego projektów, współtwórca stylu zakopiańskiego, rzeźbiarz, meblarz, pisarz, poczciwy góral i zakopiańczyk, zachwycający się pięknem Tatr, które przyciągały go bardziej niż Kraków, Paryż czy Monachium. Pozostawił po sobie nie tylko wiele arcydzieł sztuki snycerskiej, lecz także wspomnienia, ukazujące czasy, w których żył. „Żywot górala poczciwego – spojrzenie po latach” to wyjątkowy zbiór wspomnień artysty, bogato ilustrowany podobiznami dzieł oraz archiwaliami. Ekskluzywnie wydane wspomnienia zakopiańczyka stanowią emocjonalny zapis jego życia, ukazują lokalny koloryt Tatr, kondycję XIX- i XX-wiecznego Zakopanego oraz odsłaniają szczegóły biografii młodopolskich pisarzy, poetów, malarzy, artystów i zwykłych mieszkańców. Oprócz heroicznej walki Tytusa Chałubińskiego z cholerą Brzega wspomina zbójnickie zwyczaje, pierwsze wycieczki na nartach norweskich i szwedzkich, czasy wkroczenia Zakopanego w złotą erę sztuki, prace nad willą Koliba czy rozwój budownictwa. Odkrywa domowe zacisze Tetmajerów i Żeromskich, opisuje przygotowania do pogrzebu Witkiewicza. Wspomnienia Wojciecha Brzegi to również fascynująca historia współpracy, jaka łączyła go ze Stanisławem Witkiewiczem. Szczery podziw dla determinacji artysty przeplata się z krytyką ze strony zakopiańczyka. Książka zawiera też opisy spotkań Brzegi z Józefem Chełmońskim, Janem Kasprowiczem, Jenem Krzeptowskim Sabałą, młodzieńczych prób zyskania sympatii braci Tetmajerów, opis kariery rozwijającej się dzięki wyjazdom do Monachium czy Paryża oraz barwnego życia w ówczesnym Zakopanem – centrum młodopolskiej sztuki. Rękopis wspomnień, przechowywany w Muzeum Tatrzańskim, opracowali Anna Micińska, która swoje naukowe życie poświęciła Witkacemu, i Michał Jagiełło – historyk literatury, poeta, pisarz, eseista, przewodnik i ratownik górski. Od czasów pierwszego opracowania gawęd Wojciecha Brzegi minęło 45 lat, a pustkę po jego wspomnieniach wydanych w 1969 roku i dziś już niedostępnych czytelnikom wypełnia nowa publikacja. „Żywot górala poczciwego – spojrzenie po latach” uzupełniają: nowa gawęda Brzegi, esej Wojciecha Jagiełły „Dłutem i piórem”, zestawienie wszystkich tekstów artysty oraz część albumowa opracowana przez Helenę Pitoń – kierowniczkę działu sztuki Muzeum Tatrzańskiego. Książka ukazuje się w przededniu 75. rocznicy śmierci artysty, którą obchodzić będziemy w 2016 roku. Partnerem projektu jest Muzeum Tatrzańskie. Żywot górala poczciwego – spojrzenie po latach, opracowanie krytyczne Michał Jagiełło, wybór ilustracji Helena Pitoń, Tatrzański Park Narodowy, Zakopane 2015  

marcogor o gorach

We mnie Tatry wysokie

  „We mnie Tatry wysokie wydźwignięte w niebo droga Ojczyzno moja, kamienna surowa oto góry na przemian widzę z dolinami i strumienie szmerliwe niczym polska mowa Kolorów tysiąc płonie w witrażach przyrody gdy się kołem dni toczą przez kolejne lata nuty tęskne co płyną góralską muzyką moja pamięć w warkocze jak wstążki zaplata We mnie góry wokoło znajomą koroną klękam na Obidowej w samotnym kościele bądź Panie pozdrowiony pod wysokim niebem nim z prośbą do Twych kolan skłonić się ośmielę Gdy będą chcieli kiedyś splugawić nasz język który od tylu wieków był naszym schronieniem bądź Panie blisko przy mnie u źródła mej mowy niech góry i doliny będą mym natchnieniem I skrzydłem mej wolności, nadziei, wiary źródłem dumy gdy trzeba będzie grać na swoim kto w ziemię korzeniami wrósł bo Ją ukochał ten burz i niepogody przecież się nie boi We mnie Tatry wysokie wydźwignięte w niebo opromienione słońcem, księżycem srebrzone i otulone mgłami w jesienne poranki T a t r y ! – które Bóg Polsce włożył jak koronę.” kaz47

Babia Góra na zimowo jest bajeczna

marcogor o gorach

Babia Góra na zimowo jest bajeczna

Każdy z nas ma swoją ulubioną górę, na którą powraca raz po raz. Szczyt, który przyciąga, choć znamy go jak własną kieszeń. To jak wspomnienie z dzieciństwa, gdzie też mieliśmy ulubione zabawki. W dorosłym życiu nieraz powracamy do dobrych wspomnień. Takim pozytywnym, górskim wspomnieniem jest dla mnie Babia Góra – królowa Beskidów, najwyższy szczyt w całej Polsce, poza Tatrami. To miejsce, gdzie lubię powracać, po własnych śladach, bo wiem, czego się tam spodziewać. Bajecznych widoków i kontaktu z nieskazitelną przyrodą i zawsze niesamowitej przygody. Przedeptałem masyw Babiej Góry od każdej możliwej strony, każdym dostępnym szlakiem i to nie jest zwykły beskidzki szczyt. Babia Góra, zwana również Matką Niepogody potrafi być groźna i pokazywać niszczycielskie żywioły, które chronią jej tajemnice przed nierozważnymi śmiałkami. Jej masyw jako jedyny w Beskidach w zimie stwarza zagrożenie lawinowe, a w lecie potężny wiatr i zamglenia potrafią przysporzyć wiele kłopotów turystom. piękny wschód słońca widziany podczas drogi dojazdowej na Wysokiem Nauczyłem się, że nie można jej lekceważyć i tylko od góry zależy, czy przywita nas pogodą i genialnymi panoramami, czy nie zobaczymy nic, a huraganowy wiatr zgoni nas momentalnie z wierzchołka. Ten szczyt należy do moich ulubionych między innymi dlatego, że oferuje najlepszą panoramę górską w kraju. Widać z niego Beskid Żywiecki, Śląski, Mały, Makowski, Wyspowy, Gorce, Kotlinę Orawsko-Nowotarską, ale nade wszystko słynna jest kapitalna panorama Tatr. Zobaczyć też możemy pasma górskie Słowacji na czele z Małą Fatrą, Górami Choczańskimi, czy Niżnymi Tatrami. Chodzę tam od wielu lat, a cudowne, przejrzyste widoki trafiają się naprawdę rzadko. Znajomy, który bywał tu ponad sto razy powiedział mi przy okazji mojego pierwszego wejścia, że na nieskazitelne widoki trzeba sobie zasłużyć! Teraz już w to nie wierzę, bo zrozumiałem, że najlepiej chodzić na Diablaka w zimie, lub na wschód słońca, wtedy przejrzystość powietrza jest najpewniejsza. Najpiękniej jest oczywiście o wschodzie, jeśli jeszcze uda się nam wyjść ponad ocean chmur, jak mi ostatnio w listopadzie. Najbardziej uczęszczany jest szlak czerwony z Krowiarek, ale mi osobiście najbardziej przypadła do gustu jedyna droga ze Słowacji, prowadząca ze schroniska Slana Woda, ze względu na wyjątkowe walory przyrodnicze, najlepiej z pętlą powrotną przez Cyl. poranny widok na Tatry o wschodzie słońca z drogi dojazdowej Staram się wracać tam o różnych porach roku, porach dnia, w nowym towarzystwie i innymi wariantami, żeby nie było monotonnie, bo najgorsze co może być w górach, to według mnie znać szlak na pamięć. Dlatego uwielbiam poznawać coraz to nowe pasma, zdobywać kolejne szczyty, żeby nie było nudnie, ale jak pisałem, do niektórych, kultowych miejsc się chętnie powraca. Tak naprawdę to po pewnym czasie zapomina się nawet, co będzie za następnym zakrętem. Dziś chciałem napisać kilka zdań o moim ostatnim wyjściu na Babią Górę , dwunastym z kolei, ale czwartym zimową porą. Dokonałem tego w towarzystwie wspaniałych ludzi, górołazów z krwi i kości, którzy góry ukochali najbardziej, jak ja! Stało się to w dodatku w dniu święta kobiet, a że było ze mną sześć cudownych niewiast, to z tych, wyżej wymienionych powodów było to wyjątkowe wyjście. Na pewno pozostanie na długo zapamiętane i być może stanie się nową świecką tradycją. połączone siły Tatromaniaków i Gorlickiej Grupy Górskiej na Diablaku Tym razem na początek trasy wybrałem Policzne, dzielnicę Zawoi, gdzie u stóp stoku narciarskiego Mosorny Groń, tuż obok Zbójnickiej Karczmy rozpoczyna się niebieski szlak i gdzie mieliśmy skończyć zaplanowaną pętelkę. Po przejściu przez potok Jaworzynkę nasza duża, bo jedenastoosobowa gromadka żwawo wyruszyła najpierw łagodnie, a potem coraz stromiej po zaśnieżonym, ale przyjaznym szlaku. Po chwili byliśmy już na Polanie Norczak, gdzie stoją tablice edukacyjne. Doszliśmy na drogę leśną, by przekroczywszy Rybny Potok znaleźć się po momentami bardzo stromym podejściu na uroczej Polanie Kaczmarczykowej. Kapitalnie prezentuje się z tego miejsca pasmo Policy z Mosornym Groniem oraz cała Zawoja u stóp Babiej Góry. Bezkresne pola śnieżne na olbrzymiej hali, nieskażone ludzką stopą wygladały fantastycznie. Stąd już łagodniej w coraz piękniejszej zimowej scenerii dotarliśmy do schroniska na Markowych Szczawinach. schronisko Markowe Szczawiny w lodowej szacie Nowe schronisko nie ma już klimatu dawnego, drewnianego i bardziej przypomina hotel górski. Zrobiliśmy tu przerwę na śniadanie i kawę, wykorzystując czas na lepsze poznanie się i integrację grupy, co zresztą odbywało się przez cały czas w mniejszych podgrupkach podczas marszu. Niektórzy z naszej ekipy zaliczyli nocleg w Krakowie i stamtąd prosto dotarli do Zawoi, tak więc dopiero dziś miałem okazję ich lepiej poznać. Z tego miejsca czekało nas krótkie, ale za to intensywne podejście na przełęcz Brona. Jako, że stromizna dawała się we znaki wszyscy zgodnie ubraliśmy raki. Warunki tego marcowego dnia były wyborne, pogoda wymarzona, więc dało się zdobyć szczyt także bez zimowego sprzętu, jak niektórzy czynili. Turystów na szlaku było mnóstwo, każdy chyba chciał wykorzystać ten piękny czas słonecznego przedwiośnia. Z siodła przełęczy czekały na nas pierwsze widoki na Diablaka, jak i Cyla z przeciwnej strony. Czekała tu też niespodzianka w postaci strażnika parku, który gonił tych, którzy skracali sobie drogę, schodząc ze szlaku. z przełęczy Brona spojrzenie w kierunku Małej Babiej Góry Teraz już łatwo i szybko parliśmy do przodu, gdyż ścieżka była dobrze wydeptana i delikatnie wznosiła się w kierunku najwyższej kulminacji masywu. Nasze oczy zajęte były bardziej podziwianiem fantazyjnych kształtów różnych postaci, jakie natura stworzyła na tej otwartej przestrzeni, przy pomocy śniegu, lodu, wiatru i mrozu. Próbowaliśmy nadawać nazwy przemyślnym potworkom, które stawały nam na drodze na szczyt. A nad Diablakiem trwał cały czas niebotyczny spektakl przy użyciu sił wiatru i chmur. Zdawało się, że Diablak ciągle dymi, jak rozgniewany wulkan, na rzesze turystów, które tego dnia ośmieliły się zakłócać jego wieczysty spokój. Z prawej strony coraz śmielej ukazywały się naszym rozanielonym oczom panoramy na Tatry i inne pasma słowackie. Natomiast z lewej przykuwały oczy groźne urwiska, zerwy i przepaście, pełne nawiewów i nawisów śnieżnych, po kolei mijanych Złotnicy, Kościółków i Pośredniego Grzbietu. A z Lodowej Przełęczy można było spojrzeć w dół na przepaścistą Kamienną Dolinkę. dymiący wierzchołek Diablaka Coraz bliżej przed nami było strome rumowisko Babiej Góry, czyli partie szczytowe masywu, zwane Diablakiem. Największe w całych Beskidach Zachodnich zwarte rumowisko rozciąga się na wysokości powyżej około 1650 m. Dotarliśmy tam bardzo szybko i rozpoczęliśmy godzinne świętowanie. Pogoda, widoki, wesoły nastrój i wyborne towarzystwo sprawiło, że było bardzo radośnie, a ja sam wpadłem w rodzaj euforii, która ogarnia mnie w chwilach największego, górskiego szczęścia. Nasz radosny nastrój udzielił się nawet innym turystom, których nie brakowało na wierzchołku. Wiatrochron zbudowany z kamieni o długości ponad 10 m i wysokości większej od człowieka tym razem prezentował się w śnieżnej, jakże gustownej szacie. Pochodzenie nazwy Diablak tłumaczą legendy. Według jednej z nich dawniej na szczycie Babiej Góry diabeł budował zamek dla zbójnika, który podpisał z nim umowę. Jednak gdy zapiał kur, niemal już ukończony zamek zawalił się, grzebiąc w ruinach zbójnika. Podczas burzy można podobno usłyszeć spod głazów brzęk jego ciupagi. Z ciekawostek warto wiedzieć, że na południowych stokach Diablaka, około 10 min. poniżej szczytu, znajduje się nigdy nie wysychające i najwyżej w całych polskich Beskidach położone źródło wody – Głodna Woda. Poniżej tego źródła, przy zielonym szlaku turystycznym są ruiny pierwszego schroniska na Babiej Górze – Beskidenverein. panorama na Tatry i słowackie pasma górskie Na wierzchołku znajdziemy także kamienny obelisk upamiętniający wejście na Diablaka arcyksięcia Józefa Habsburga w 1806 roku. Jest na nim wykuty napis w języku węgierskim. Obok znajduje się płyta skalna z napisem. Jest też obelisk z tablicą pamiątkową poświęcony papieżowi Janowi Pawłowi II. Znajduje się na słowackiej stronie szczytu i został ufundowany przez mieszkańców czterech słowackich wsi pod Babią Górą. Obok stoi kamienny ołtarz polowy. Natomiast w naturalnej skalnej niszy, po północnej stronie szczytu, przy Akademickiej Perci stoi statuetka Matki Bożej Królowej Babiej Góry oraz kamienny ołtarz polowy, gdzie co rok w niedzielę ok. 15 września odbywa się msza św. tzw. GOPR-owska. Po długiej sielance trzeba było rozpocząć kiedyś zejście. Tym razem głównym szlakiem beskidzkim na Krowiarki. Schodzenie było bardzo przyjemne, przy promieniach słoneczka i praktycznie bez wiatru. cudowna nieskazitelna Polana Kaczmarczykowa Czerwony szlak prowadził nas najpierw przez płytkie siodło Bończy na Gówniaka, czyli Wołowe Skałki, często mylnie brane przez turystów za właściwy szczyt Babiej Góry, zwłaszcza podczas mgły. Następnie na naszej drodze wyrosła kulminacja Kępy, a cały czas towarzyszyły nam niezwykłe widoki na Tatry i różne zimowe potworki, których Matka Natura nie żałowała również po tej stronie masywu. Tak doszliśmy na Sokolicę znowu robiąc sobie dłuższy samopas i delektując się ostatnimi widokami na szczyt Babiej Góry w prażącym słońcu, co niektórzy wykorzystali na małe opalanko… nawet mnie trochę spiekło! Potem czekało nas żmudne zejście przez las, miejscami w zapadającym się śniegu na Przełęcz Lipnicką, czyli właśnie popularne Krowiarki z rozległą polaną, gdzie wykonano ostatnio nowy parking. początek i koniec naszego szlaku przy Zbójnickiej karczmie w Policznem Stąd pozostało nam tylko zbiec niebieskim szlakiem, biegnącym wzdłuż szosy karpackiej, tzw. Starą drogą, który w pewnym momencie wyprowadził nas na asfalt, którym musieliśmy dojść z powrotem na parking do osiedla Policzne, aby zamknąć naszą pętlę. Jakże przyjemniej się szło doliną potoku Jaworzynka, wśród bajecznych, zimowych krajobrazów. Niestety wszystko, co dobre kiedyś się kończy, tak też więc musiała zakończyć się nasza cudowna wyprawa. Wszyscy zeszliśmy szczęśliwi, z naładowanymi akumulatorami, by zanieść pozytywną energię na niziny, do naszych małych Ojczyzn. Przeszliśmy 17,6 km, pokonując 1000 m przewyższenia. Na koniec zapraszam do obejrzenia fotorelacji z wypadu i dziękuję wszystkim uczestnikom tej wyjątkowej wycieczki za miłe towarzystwo i dobry humor. Było po prostu bajecznie, a wszystko zakończyło się przy grzańcu lub zimnym piwku w najlepszej karczmie w Zawoi, czyli znanej restauracji Styrnol. Oby więcej tak udanych wyjazdów w tym roku… Z górskim pozdrowieniem Marcogor      

Śniegu po pas, czyli zimowa wyprawa na Śnieżnik (fotorelacja)

mpk poland

Śniegu po pas, czyli zimowa wyprawa na Śnieżnik (fotorelacja)

Wyprawę w góry Masywu Śnieżnika planowaliśmy już od dłuższego czasu. Mieliśmy jechać latem, mieliśmy jechać jesienią, w końcu pojechaliśmy zimą. Góry o tej porze roku oferują zupełnie inny zestaw doświadczeń niż w okresach cieplejszych. Zwykle jest zimno, biało i śnieżnie. Czasem wiatr biczuje nas po twarzy, czasem sypiący śnieg przeobraża nas w chodzące bałwanki, a czasem lód pod nogami pozwala przytulic się do białego puchu. Poza tym gorąca herbata i kawa w górskim schronisku nigdy nie smakują tak dobrze jak właśnie zimną. Podczas naszej styczniowej wyprawy na Masyw Śnieżnika mogliśmy nie tylko skorzystać z pełnego pakietu wymienionych wyżej atrakcji, ale także przeżyć szereg innych niezapomnianych wrażeń... Do Kotliny Kłodzkiej z Poznania dojechaliśmy dwoma pociągami. Naszą pieszą wędrówkę rozpoczęliśmy na stacji kolejowej w Domaszkowie. Tym razem skład naszej grupy był pięcioosobowy, a najmłodszy uczestnik wyprawy, Pawełek, miał dopiero 8 lat i był to jego pierwszy w życiu zimowy wyjazd w góry.Po opuszczeniu terenu stacji kolejowej udaliśmy się do centrum Domaszkowa i dalej ulicą w kierunku Międzygórza. Na rozgrzewkę przemaszerowaliśmy więc około siedmiu kilometrów. Po dotarciu do miasteczka odnaleźliśmy wejście na zielony szlak, który wiedzie do Sanktuarium Marii Śnieżnej na Górze Iglicznej. Zaraz na jego początku przechodzi się po zaporze wodnej na rzece Wilczce. Kładka dla pieszych, usytuowana na samej górze masywnej tamy, cieszy oko imponującym widokiem.Podejście na Górę Igliczną było dość strome. Ze względu na pokrywającą szlak warstwę wilgotnego śniegu oraz wystające spod niej, zalegające od jesieni, opadłe brązowe liście, wspinaczka na górę nie była taka łatwa. Musieliśmy uważać, żeby po śliskim zboczu nie zjechać z powrotem na dół. Wreszcie, po około godzinie wędrówki, dotarliśmy na miejsce. Herbatka z termosu i zjedzona na mrozie tabliczka zamarzniętej czekolady dodały nam sił. Sanktuarium Marii Śnieżnej na Górze Iglicznej Po mszy świętej w Sanktuarium Marii Śnieżnej wyruszyliśmy w dalszą drogę. Gdy opuszczaliśmy kościół, na zewnątrz panował już wczesnostyczniowy popołudniowy półmrok. Naszym kolejnym celem tego dnia było schronisko Stodoła, w którym mieliśmy zaplanowany nocleg. Noc zapadała bardzo szybko, a my wciąż mieliśmy przed sobą około 30-40 minut drogi przez las. Wskazówki księdza odnośnie tego, jak iść, pokrywały się właściwie z naszą mapą. Gdy w końcu otaczająca nas leśna gęstwina przeistoczyła się w jednobarwną czarną masę, w ruch poszły latarki.Do Stodoły dotarliśmy nie bez problemów i po znacznie dłuższym czasie, niż było to przez nas zaplanowane. Szukając w ciemnościach schroniska po prostu zabłądziliśmy i poszliśmy niewłaściwą drogą. Było całkowicie ciemno i padał śnieg, więc droga do najprzyjemniejszych nie należała. Mimo, że nie było jeszcze późno, każdy myślał już tylko o tym, żeby ogrzać się przy kominku w schronisku, napić się czegoś ciepłego i zjeść jakiś porządny posiłek. Schronisko Stodoła jest bardzo klimatyczne i ma w sobie ducha gór. Dla gości przeznaczona jest całkiem duża sala z łóżkami pojedynczymi i piętrowymi, ogrzewana kominkiem. Turyści mogą także bez przeszkód korzystać z kuchni. Daleko temu miejscu do komercji, a blisko do rodzinnej kameralnej atmosfery. Wieczór upłynął nam na odpoczynku przy kominku, grach w karty i spotkaniu z ratownikiem GOPR. Koszt noclegu: 15 zł/os. Schronisko Stodoła Następnego dnia naszym celem było dotarcie do Schroniska PTTK „Na Śnieżniku”. Pierwotnie nasza trasa miała przebiegać grzbietem Żmijowca z wejściem po drodze na Czarną Górę. Jednak spotkany w Stodole ratownik GOPR odradzał nam tę drogę, twierdząc, że po ostatnich opadach śniegu jest tam mocno nawiane, sam szlak nie jest odśnieżony i trasa ta może być niebezpieczna. Postanowiliśmy więc nie przekonywać się o tym na własnej skórze. Zresztą… Co by to było, gdyby się później okazało, że potrzebujemy wezwać tam na pomoc ratownika GOPR, który wyprawę tamtędy osobiście nam odradzał?Zdecydowaliśmy się zatem na inny wariant i zeszliśmy niebieskim szlakiem do Międzygórza, skąd następnie przyjemną drogą, oznaczoną szlakiem czerwonym, dotarliśmy do schroniska. Całość trasy tego dnia zajęła nam około 3,5 godziny. Droga czerwonym szlakiem wiodła głównie przez las, a im wyżej byliśmy, tym więcej śniegu było dookoła. Gdzieniegdzie, w prześwitach pomiędzy drzewami, można było podziwiać górskie widoki. Resztę dnia spędziliśmy w schronisku i jego okolicy, ciesząc się bliskością gór i prawdziwą śnieżną zimą, której w tym roku w Poznaniu zabrakło. Nie tylko Pawełek wariował na śniegu. Aura zimowego szaleństwa udzieliła się także starszym uczestnikom naszej wycieczki. Monika i Magda Na tej wysokości śnieg i szron pokrywający wszystko dookoła tworzyły bardzo ciekawe zimowe kompozycje. Wszędobylski śnieg, zamarznięte linie telefoniczne, przykryte nawianym śniegiem drzewa iglaste, oszroniony płot czy sople lodu na elewacjach budynków składały się razem na wyjątkowy zimowy krajobraz. Mogliśmy się poczuć jak w jakiejś bajkowej Krainie Śniegu i Lodu. Noc spędziliśmy w Schronisku PTTK „Na Śnieżniku”. Opcja budżetowa, spanie na podłodze na własnych karimatach, czyli popularna „gleba”, to koszt 15 zł/os. Najwyższy szczyt tych gór, czyli Śnieżnik (1426 m n.p.m), zdobyliśmy następnego dnia z samego rana. O godzinie ósmej rano byliśmy już na szczycie. Pogoda nas jednak nie rozpieszczała, było bardzo wietrznie, zimno i padał śnieg. O jakikolwiek widokach ze szczytu też mogliśmy zapomnieć, ponieważ gęsta mgła spowiła wszystko dookoła.Mróz, szron i wiatr były autorami niesamowitych rzeźb, które wspierały się na drogowskazach i słupkach granicznych. Na szczycie Śnieżnika Po odpoczynku w schronisku i wysuszeniu ubrań ruszyliśmy w dalszą drogę. Pogoda była autentycznie niesprzyjająca do górskich wędrówek. Śnieżyca rozpętała się na dobre. Po raz kolejny zmienić musieliśmy zaplanowaną przez nas trasę. Zamiast na Mały Śnieżnik i Trójmorski Wierch schodziliśmy do Jodłowa niebieskim szlakiem, czyli najkrótszą możliwą drogą. Już na samym początku mieliśmy problemy ze znalezieniem drogi i szlaku, ponieważ wszystko było zasypane wysoką warstwą śniegu i nie było widać żadnych oznaczeń. Wszystko było po prostu białe i wciąż sypał świeży śnieg.Drogę na początku musieliśmy znaleźć na wyczucie. Gdy weszliśmy w las było już znacznie łatwiej odnaleźć się w terenie, ponieważ drogę sugerowały drzewa. Wędrówka tego dnia była trudna, co nie znaczy, że nie była atrakcyjna. Od samego schroniska, aż do samego prawie Jodłowa, szlak nie był odśnieżony. Sami sobie go przecieraliśmy, brodząc w śniegu po kostki. Raz po raz ktoś wpadał po kolana, albo po pas nawet, ponieważ na gładkiej powierzchni śniegu, nie można było zobaczyć, jakie jest ukształtowanie terenu pod jego pokrywą. Jeśli śnieg przykrył jakiś rów czy inną nierówność, to błądząca stopa lądowała głęboko w śniegu, ciągnąc za sobą resztę nogi. Byliśmy więc strudzeni, zmęczeni, ale za to radośni i zadowoleni z naszej zimowej przygody. Gdy dotarliśmy do Jodłowa, byliśmy cali mokrzy. Ja osobiście pół drogi szedłem z jeziorem w bucie, które z każdym krokiem przelewało się między moimi palcami. Na nocleg zatrzymaliśmy się w Leśniczówce Ostoja (koszt noclegu 30 zł/os). Do końca dnia nie wychodziliśmy już na zewnątrz, odpoczywając po trudach wyprawy. Zresztą… wszystkie nasze rzeczy i tak były mokre. Włącznie niestety z moim niedawno zakupionym aparatem fotograficznym, który tego dnia uległ awarii w wyniku zamoknięcia (przestrzegam wszystkich przed robieniem zdjęć w śnieżycy).Ostatniego dnia szliśmy sobie już spokojnie na pociąg do Międzylesia. Pogoda dla odmiany była słoneczna i przyjemna. Mogliśmy się rozkoszować zimowymi widokami polskiej wsi, które urzekają nas za każdym razem, gdy wyjeżdżamy gdzieś daleko za miasto. Myślimy sobie o tym, że takie śnieżne wiejskie krajobrazy są przepiękne, jednak zdajemy sobie sprawę z trudności, jakie zimowa aura nastręcza mieszkańcom tych miejscowości. Droga do Międzylesia Nasza piesza wędrówka z Jodłowa do Międzylesia biegła przez Goworów i Michałowice, a cała nasza czterodniowa wyprawa skończyła się jak zwykle na dworcu kolejowym, skąd pociągami wróciliśmy do Poznania.Paweł

marcogor o gorach

Chciałbym się oprzeć o Tatry plecami

„Niezapomnianych wrażeń krocie dały nam góry. Dały nam czarodziejski przepych swej niezrównanej piękności, spokój i powagę szczytów, dzikość i śmiałosć fantastycznych grani, bajeczne bogactwo barw i światła, pozaziemski czar księżycowych nocy. W górach znaleźliśmy szczytną rozkosz walki i niepokojów, dziwny urok grozy i niebezpieczeństw, czar sięgania w niemożliwość, wspaniałą radość zwycięstwa. Toteż święte są dla nas góry , a wielkie są dni wśród nich spędzone.” Roman Kordys krzyż na Gerlachu Chciałbym się jeszcze oprzeć o Tatry plecami przywitać szorstki kamień wyciągniętą dłonią gdzie nie ma nigdy miejsca na fałszywe kroki i gdzie surowe prawo jest szlachetną bronią chciałbym się jeszcze oprzeć o Tatry plecami i porozmawiać chłodno o czerni i bieli dotknąć grzbietu lawiny gdy zawisa cudem poznać tych co śmiertelnie przed Bogiem zadrżeli chciałbym się jeszcze oprzeć o Tatry plecami gdy chmura ciemna lękiem widnokrąg zamroczy aby odnaleźć w sobie Nadzieję i Wiarę… i aby Bogu odważnie spojrzeć prosto w oczy. kaz47    

Dobas

Kalendarz National Geographic

W najnowszym styczniowym numerze magazynu National Geographic ukaże się kalendarz ze zdjęciami mojego autorstwa. Trzynaście fotografii wykonanych podczas ostatnich wojaży. Znajdą się tam fotografie z takich miejsc jak: Islandia, Nepal, Nowa Zelandia, Finlandia, Norwegia czy Maroko The post Kalendarz National Geographic appeared first on Marcin Dobas.

Szlakiem Orlich Gniazd: Zamek Tenczyn

PO PROSTU MADUSIA

Szlakiem Orlich Gniazd: Zamek Tenczyn

W Dolinie Prądnika oraz w Dolince Sąspowskiej

marcogor o gorach

W Dolinie Prądnika oraz w Dolince Sąspowskiej

Podczas kolejnych odwiedzin Ojcowskiego Parku Narodowego, które nastąpiły dopiero po trzech latach z góry wiedziałem, że muszę dokładnie poznać Dolinę Prądnika, najpiękniejszą z dolinek podkrakowskich. Świadczy o tym fakt, jak tłumnie odwiedzają ją turyści i spacerowicze. Dojechałem tym razem od razu do Ojcowa, gdzie na parkingu pod zamkiem zostawiłem samochód. Najbardziej interesowało mnie przejście podniebną trasą, przez okoliczne wzgórza, skąd miały się roztaczać kapitalne widoki na dolinę. Najpierw jednak postanowiłem zrobić sobie rozgrzewkę i poznać sąsiednią dolinkę – Dolinę Sąspowską. Ruszyłem więc czarnym szlakiem w kierunku dawnego schroniska PTTK Zosia na zboczach Złotej Góry. Zboczyłem na chwilę na kawkę, stwierdzając, że to bardzo fajne miejsce na dłuższy pobyt.  Powyżej niego na przełęczy jest duży parking i zabudowania ośrodka turystycznego z polem biwakowym. Tutaj skręciłem na zielony szlak, który doprowadził mnie w kilka minut do Doliny Sąspowskiej. Dalej schodziłem już jej dnem, aż do wylotu w Ojcowie. Jakże różna ona jest od sąsiedniej – Prądnika. Tam gwarnie, tłumnie, szumnie, a tu niezwykły spokój, cisza, można usłyszeć własne myśli, a nawet porozmawiać samemu ze sobą. Szukacie uroczej, leśnej, odludnej krainy to wpadnijcie tu kiedyś na spacer, w pięknym otoczeniu natury. Dolina Sąspowska to druga co do wielkości dolina w Ojcowskim Parku Narodowym, objęta ochroną ścisłą. Na obszarze OPN, gdzie znajduje się jej środkowa i dolna część, ma długość ok. 5 km. Jej dnem płynie potok Sąspówka, prawy dopływ Prądnika. Płaskie dno doliny stanowią łąki, obydwa zbocza porośnięte są lasem, w którym występują liczne skały wapienne, które podziwiałem w czasie spokojnego spaceru. Każda ma swoją, intrygującą nieraz nazwę jak np: Wrota, Bramka, Czubatka, Framugi, Muszla. Skały te kryją w sobie ciekawe jaskinie, których jest w dolinie aż 164. w Dolinie Sąspowskiej W dolnej części doliny znajduje się zbiorowa mogiła Żydów rozstrzelanych przez Niemców w 1943 r. oraz grób partyzanta. Między nimi, przy szlaku zobaczyć możemy największy wodospad na potoku Sąspówka. Wylot Doliny Sąspówki do Doliny Prądnika obramowany jest bramą skalną. Po południowej stronie tworzy ją izolowana skała Jonaszówka, będąca doskonałym punktem widokowym. Na szczycie Jonaszówki znajduje się płaska platforma widokowa zabezpieczona barierkami i tablica z panoramą widokową i jej opisem. Z platformy tej mamy dobre widoki na Dolinę Prądnika, Sąspowską i Zamek w Ojcowie. Na przeciwległym, zalesionym i stromym zboczu Doliny Prądnika bieleją skały: Czyżówki, Figowa, Skała Ostrogi i Skała Bystra. Dzień był piękny i zachciało mi się ponownie odwiedzić Wąwóz Ciasne Skałki, który przeszedłem trzy lata wcześniej. Zbiegłem z widokowej skały nad stawy rybne z hodowlą pstrąga i udałem się tam Drogą nad Styr, by po przejściu wąwozu, jakże cudnego w jesiennych szatach dotrzeć do Bramy Krakowskiej. W jesiennej scenerii jest jeszcze piękniejsza, jak większość górskich pejzaży. skała Rękawica widziana z dna Doliny Prądnika Stąd w końcu ruszyłem w nową dla mnie część Doliny Prądnika. Żółtym szlakiem wzdłuż trasy rowerowej doszedłem pod wzgórze Okopy. Trasa rowerowa jest też ulubionym miejscem spacerowym dla mieszkańców Krakowa, więc ucieszyłem się jak zszedłem z niej na zielony szlak, który doprowadził mnie na Górę Okopy. Prowadzi on mnóstwem schodków ziemnych, czasami nawet z poręczami dla ułatwienia stromego podejścia. Jak dobrze, że w domu codziennie ćwiczę wchodzenie po schodach zakupionych w Krużlowej. To wzgórze jest jednym z najlepszych punktów widokowych na terenie parku. Z platformy na zboczu góry zabezpieczonej balustradą widać dalekie przestrzenie Doliny Prądnika i mnóstwo fantazyjnych skałek. W pobliżu można znaleźć też ślady historycznego grodziska. autor na Górze Okopy, w dole Dolina Prądnika Ja zrobiłem sobie długie posiedzenie na skale i dopiero po nacieszeniu się widokami oraz zrobieniu sesji zdjęciowej wyruszyłem dalej ścieżką prowadzącą do kolejnych widokowych skałek. Szlak prowadzi to ścisle wzdłuż krawędzi zboczy, to dla odmiany oddala się w głąb lasu, by zawrócić na kolejny punkt widokowy. Na każdym z nich były kolejne postoje i delektacja dalekimi widokami. Przeszedłem nad skałą Wapiennik i Rękawica do wejścia do jaskini Ciemnej. Zwłaszcza ta druga skała wapienna, zwana też Pięciopalcówką urzeka swoim kształtem, przypominając do złudzenia ludzką dłoń! Samo wejście do jaskini było zamknięte, gdyż przyszedłem za późno, ale z placyku przy kasie biletowej fajnie widać rekonstrukcję obozowiska neandertalczyków, jakie znajduje się pod okapem skalnym obok jaskini. Pierwsze ślady człowieka w Jaskini Ciemnej pochodzą sprzed ok. 125 tys. lat. U wejścia do wewnątrz założył on swoje siedlisko. Na wysokości ok. 65 m nad dnem Doliny Prądnika przed wejściem do jaskini znajduje się także platforma widokowa z widokiem na dolinę. skała Rękawica, czyli Pięciopalcówka Jaskinia Ciemna jest udostępniona dla turystów od 28 kwietnia do 7 października. Wstęp jest płatny, a zwiedzanie odbywa się wyłącznie z przewodnikiem. Jaskinia jest nieoświetlona, a zwiedzający otrzymują świeczki. Czas zwiedzania wynosi ok. 15 min. Ja przyszedłem, jak pisałem już po zamknięciu, więc obeszłem się smakiem. Udałem się dalej na następne skały w rozległym masywie Góry Koronnej. Panoramki z różnych punktów Koronnej są bardzo ciekawe i pouczające. Większość punktów widokowych jest zabezpieczona metalowymi barierkami. W końcu rozpocząłem zejście w przyjemnej scenerii wapiennych skałek o interesujących nazwach, jak Czaszka, Sowia, czy Słupek. W ten sposób znowu znalazłem się na dnie Doliny Prądnika, w pobliżu Bramy Krakowskiej. Pozostał mi więc tylko spokojny spacer przez znaną mi już osadę na parking przy zamku w Ojcowie. Po drodze oczywiście zadzierałem głowę na cudowne skały wystrzeliwujące w stronę nieba. Igła Deotymy, Panieńskie Skały, czy Ostrogi ponownie były w zasięgu mojego wzroku. rekonstrukcja obozowiska neandertalczyków przy Jaskini Ciemnej Tak zakończyła się moja kolejna przygoda z Jurą Krakowsko – Częstochowską. To wyjątkowe miejsce w Polsce i na pewno będę tu wracał. Po reakcji czytelników po pierwszej części opowiadania i ich radach, już wiem nawet gdzie uderzyć w czasie następnego wyjazdu tutaj. Na koniec zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć z tej jesiennej wycieczki. Z górskim pozdrowieniem Marcogor  

Gdzie tanio wyjechać za granicę? Tanie podróżowanie.

Podróże MM

Gdzie tanio wyjechać za granicę? Tanie podróżowanie.

Gdy wychodzimy do ludzi z tym co razem robimy, często spotykamy się z podziwem. W prawdzie klasyfikacja podróżników jest rozległa jak lasy Amazonii. Ciężko się uplasować w hierarchii. Dla szarego studenta, który spędza każdy weekend na imprezach lub przed komputerem, jesteśmy młodymi, ciekawymi świata ludźmi, robimy coś wyjątkowego, kolorujemy swoją szarą rzeczywistość życia codziennego. Obracając się wśród innych podróżników, pozostajemy gdzieś w cieniu ich opowieści o Azji, Ameryce Północnej i Południowej. Ale spokojnie, wszystko w swoim czasie... :)Dlaczego podróżowanie - nawet tu blisko po Europie - stało się wyczynem na miarę Herodota? Do Azji to już niczym Aleksander Wielki rydwanem! Na trójmasztowej karaweli pod przewodnictwem Krzysztofa Kolumba do Ameryki! Do Afryki nie, bo tam murzyni i bieda. Dookoła świata w ogóle odpada, bo Magellan też chciał i go na Filipinach zaciupali...W tym poście chciałbym zainspirować Was i przekonać, że podróż jest najlepszą ucieczką od codzienności. Może nie każdy chętnie wychodzi z domu...ale z jakiegoś powodu tu trafiłeś/trafiłaś, więc spodziewam się, że może uda mi się przekonać do podniesienia tyłk...się z domowego fotela.Co jest potrzebne do podróżowania? Przede wszystkim chęci. Bez tego nawet milioner się nie ruszy. Trzeba nabrać motywacji, np. grzebiąc w internecie czy oglądając zdjęcia, czytając ciekawe blogi (osobiście polecam Podróże MM, często zaglądam). Chęci zależne są - co oczywiste - od oczekiwań. Jedni chcą zobaczyć Big Bena i Wieżę Eiffla, drudzy to by posiedzieli w kurorcie wypoczynkowym w Egipcie, jeszcze inni chcą aktywnie odpocząć oglądając najlepsze to, co dane miejsce ma nam do zaoferowania. My skupimy się na tych "aktywnych", bo niestety tanie podróżowanie wiąże się z wieloma wyrzeczeniami. Zazwyczaj najlepszą wymówką do pozostania w domu jest brak finansów. Po części to prawda, która nas również bezpośrednio dotyczy. Chętnie zjechalibyśmy dookoła Islandię, przemierzyli wszerz południe Stanów Zjednoczonych...Ale nie ma kasy. Co w takim wypadku zrobić? Można żyć o chlebie i wodzie odkładając miedziaki do świnki skarbonki. Ja z moją partnerką zdecydowaliśmy się na podróże po Europie.Jak zabrać się do podróży? Najlepiej to się w ogóle nie zabierać. U nas wszystko się dzieje błyskawicznie. Jeden telefon: "są tanie bilety, tu i tu, za tyle i tyle - ok, kup". Zazwyczaj ma to miejsce z pół roku przez wyjazdem :) Ale cóż, przelot zarezerwowany, nie ma wyjścia - trzeba jechać. Przy wcześniejszym zakupie łączna kwota wyjazdu przyjemnie rozkłada się w czasie. Ja na przykład już nie czuję straty 260 zł, które wydałem na bilety do Budapesztu i Bergamo, a w czerwcu będę miał złudzenie, że lecę za darmo :) Do opłacenia pozostanie tylko hotel i drobne wydatki. Im dłużej się myśli tym gorzej. Czasem warto dać się porwać emocjom gdy przewoźnicy kuszą atrakcyjnymi cenami. Jeżeli podczas wyjazdu nikt Was nie okradnie, nie napadnie, nie wywiezie do lasu lub nie sprzeda za wielbłąda na Bliskim Wschodzie to zapewniam, że wspomnienia pozostaną bezcenne!GDZIE TANIO WYJECHAĆ ZA GRANICĘ?♦ Wiedeń - 140 zł - relacjaDo stolicy Austrii wybraliśmy się Polskim Busem (www.polskibus.com). Nasza trasa z Gdańska do Wiednia biegła przez Warszawę, gdzie musieliśmy skorzystać z przesiadki. Bilety udało nam się nabyć w dość atrakcyjnej cenie, ponieważ zarezerwowaliśmy przejazd ze sporym wyprzedzeniem. Celowo użyłem słowa "dość", ponieważ osobiście widziałem bilety Warszawa-Wiedeń za 1 zł. Aby załapać się na przejazd za symboliczną "złotówkę" trzeba jednak dokonać zakupu gdy tylko przewoźnik wrzuci do systemu nową pulę biletów. Nasze koszty:Gdańsk - Warszawa: 12 zł/os.Warszawa - Wiedeń: 40 zł/os.Wiedeń - Warszawa: 75 zł/os.Warszawa - Gdańsk: 12 zł/os.Za transport zapłaciliśmy zatem po 134 zł + 4 zł opłaty rezerwacyjnej. Do tego trzeba doliczyć jakieś grosze na pierdółko-pamiątkę, suchy prowiant i inne, w zależności od upodobań wydatki. Hotel? Wliczony w cenę przejazdu. W Wiedniu spędziliśmy jeden dzień, a nocleg zapewnił nam Polski Bus. Z Warszawy wyjechaliśmy o godz. 18:00, do stolicy Austrii dotarliśmy o 6 rano. Mieliśmy cały dzień na zwiedzanie miasta (w Wiedniu większość atrakcyjnych miejsc znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie w centrum). Powrót do Warszawy o godzinie 22:15. To był nasz pierwszy wspólny wyjazd za granicę, podróż "za kieszonkowe". Bardzo fajna odskocznia. Wiadomo, podróż jest dość męcząca, lecz jeśli ktoś nie ma problemu ze spaniem w autobusie to szybko czas zleci. W Warszawie mieliśmy ok. 3 godzin na przesiadkę (lepiej wziąć pod uwagę możliwe opóźnienia, choć takowych z PB jeszcze nie doświadczyliśmy). Coby się nie nudzić to pochodziliśmy sobie po Warszawie. Gdy wsiedliśmy w busa do Wiednia byliśmy już tak zmęczeni trasą z Gdańska i łażeniem po stolicy, że zasnęliśmy momentalnie, a gdy otworzyliśmy oczy byliśmy już w Austrii. Polecamy taki wypad szczególnie tym, którym nie straszne podróże autobusem i którzy lubią całodzienne spacery!♦ BERLIN - 60 zł - relacjaTo był nasz najtańszy wypad z Polskim Busem (www.polskibus.com). Aby uniknąć noclegu w drogich niemieckich hotelach, postanowiliśmy spędzić noc w autobusie. Coby dotrzeć do Berlina o świcie i wrócić wieczorem, musieliśmy pojechać z Gdańska (!) przez Warszawę :) Choć brzmi to absurdalnie, to zapewniam, że lepiej jechać dłużej w nocy niż krócej w dzień. Wyjazd do Berlina był bardzo spontaniczny. Nie oczekiwaliśmy kokosów, po prostu ot taki wypad, żeby w domu nie siedzieć. Okazało się, że Berlin bardzo pozytywnie nas zaskoczył! Nasze koszty:Gdańsk - Warszawa: 17 zł/os.Warszawa - Berlin: 22 zł/os.Berlin - Warszawa: 8 zł/os.Warszawa - Gdańsk: 9 zł/os.Łącznie 56 zł + 4 zł opłaty rezerwacyjnej. Przyjazd do Berlina o 8:30, powrót 19:30. Jeden dzień w stolicy Niemiec, super zdjęcia, fajne wspomnienia, a to wszystko za 60 zł. Przy tak niskich cenach nocleg w jakimś tanim hostelu też nie powinien wypaść najgorzej, choć trzeba pamiętać, że w Niemczech tanio nie jest. ♦ PRAGA - 110 zł - relacjaDo Pragi również dostaliśmy się z Polskim Busem (www.polskibus.com). Bilety kupione z wyprzedzeniem. Warto podkreślić, że termin wyjazdu to sierpień. Trudno o zagraniczny wyjazd w okresie wakacyjnym za takie pieniądze.Nasze koszty:Gdańsk - Warszawa: 10 zł/os.Warszawa - Praga: 45 zł/os.Praga - Warszawa: 45 zł/os.Warszawa - Gdańsk: 10 zł/os.Tak samo jak w przypadku Wiednia czy Berlina do Pragi pojechaliśmy na 1 dzień bez noclegu. Przyjazd do stolicy Czech o godzinie 6 rano, powrót o 20:40. Ze względu na niskie ceny w Pradze, zachęcamy do skorzystania mimo wszystko z jakiegoś taniego hostelu. Jeżeli budżet jest już naprawdę mocno ograniczony, to nawet taki wyjazd na jeden dzień okaże się super odskocznią od codzienności! ♦ Londyn - 234 zł - relacjaTu dość odważna propozycja - Londyn w jeden dzień. Zobaczyć Portobello, Muzeum Historii Naturalnej, Hyde Park, Pałac Buckingham, Big Ben, Opactwo Westminsterskie, Tower Bridge, Tower of London, Katedrę św. Pawła, Piccadilly Circus, China Town w niecały jeden dzień? Da się! Zobaczcie sami: link do posta. Tanich hosteli w Londynie nie brakuje, jednak trzeba mieć na uwadze, że mogą one znajdować się w niezbyt przyjaznej dzielnicy. Nie chcielibyście spacerować w nocy po dzielnicach zamieszkanych przez Pakistańczyków czy innych imigrantów... Nie jestem rasistą - stwierdzam fakt. My zdecydowaliśmy się ciąć po całości koszty i przespać się na lotnisku skąd rano startował nasz samolot do Gdańska (przeczytaj: Spanie na lotnisku London Stansted). Transport z portu lotniczego co centrum Londynu zapewnił nam easyBus (www.easybus.co.uk/pl/). Po stolicy Anglii poruszaliśmy się metrem na całodniowym bilecie. Nasze koszty:Przelot Gdańsk - Londyn Stansted - Gdańsk: 176 zł/os.Transport z lotniska do centrum (w 2 strony): 58 zł/os.metro - bilet jednodniowy: 52 zł/os.Niestety z metra nie można zrezygnować jeśli chce się zobaczyć większą część miasta. Całkowity koszt weekendowego wypadu do Londynu wyniósł nas 286 zł. Ok, może to i sporo. Trzeba jednak pamiętać, że w Wielkiej Brytanii jest drogo, funt szterling kosztuje 5,8 zł. Mimo wszystko bardzo fajna przygoda, przekroczyliśmy południk 0, przespaliśmy się na lotnisku (to też może być swego rodzaju atrakcja), no i przede wszystkim zobaczyliśmy słynny Londyn! ♦ Budapeszt - 320 zł/3 dniNie ma zdjęcia, nie ma relacji. Do Budapesztu dopiero zawitamy - w czerwcu. Lecimy z Warszawy, więc do stolicy będziemy musieli z Gdańska dostać się Polskim Busem. Już czaimy się na nową pulę biletów, by zapłacić za przejazd jak najmniej. Jeśli zarezerwujemy przejazd najszybciej, to mamy szansę na transport za 1 zł. Za to właśnie lubimy Polskiego Busa! 3 noclegi spędzimy w Fashion Street Suite w centrum Budapesztu. Za apartament zapłacimy 75€ (za 2 osoby). Koszty:Przejazd Gdańsk - Warszawa - Gdańsk: najprawdopodobniej do 20 zł/os. Przelot Warszawa - Budapeszt - Warszawa: 160 zł/os.Nocleg w apartamencie (3 dni) - 160 zł/os. Relacja z wyjazdu pojawi się na blogu zaraz po naszym powrocie :) ♦ Barcelona - 420 zł/3 dni - relacja  O zgrozo! Samolotem do Barcelony! Drogo? Niekoniecznie... Sprawdzałem z ciekawości ceny wyjazdu do Katalonii z biurem podróży. Ceny za tygodniowy pobyt zaczynają się od 1800 zł. Wyraz "od" sugeruje, że koszty wzrosną i to znacznie, a bo ubezpieczenie, a to jakieś wycieczki dodatkowo płatne, wyżywienie, termin... Czy nie lepiej wybrać się samemu? Ano lepiej. Kupiliśmy bilety linii lotniczych WizzAir (www.wizzair.com) na lot bezpośrednio z Gdańska do Barcelony (El Prat). Węgierski przewoźnik wygrywa z konkurencyjnym Ryanairem, gdyż Wizz ląduje na El Prat, skąd do miasta można dostać się autobusem komunikacji miejskiej za 2€. Ryan lata na lotnisko Girona, które jest oddalone od Barcelony o 90 km. Noce spędziliśmy w przytulnym hostelu Mediterranean Youth Hostel w samym centrum miasta, 10 min spacerem od słynnej Sagrada Familia. Mieszkaliśmy w malutkim pokoiku z malutką prywatną łazienką. Całymi dniami chodziliśmy po cudownej Barcelonie. Do hostelu wracaliśmy tylko się umyć i przespać. Tanio i w zupełności wystarczająco!Nasze koszty:Przelot Gdańsk - Barcelona - Gdańsk: 250 zł/os.Nocleg - 3 noce: 168 zł/os.3 dni w słonecznej Barcelonie za 420 zł. Jeden dzień w stolicy Katalonii kosztował nas ok. 140 zł. Oczywiście do tego dochodzi jedzenie, metro i bilety wstępu do różnych atrakcji (nie wolno pominąć zwiedzania świątyni Sagrada Familia!). Mimo wszystko koszty te są nieporównywalne do tych oferowanych przez biura podróży. Wiadomo, pięć stówek na ulicy nie leży. Myślę jednak, że nasze wspaniałe wspomnienia warte były tej ceny!________________________________________________________________________No to teraz sio, szukać tanich biletów! Podzielcie się również z nami w komentarzu swoimi podróżami z cyklu "tanie podróżowanie" :) - Mateusz

W Ojcowskim Parku Narodowym

marcogor o gorach

W Ojcowskim Parku Narodowym

Góry to najpiękniejsza dla mnie kraina do życia, ale to nie znaczy, że nie interesuje się innymi sprawami i nie zwiedzam różnorodnych, ciekawych miejsc. Bardzo podobają mi się zamki, ruiny, skanseny, cmentarze wojenne i wszystko związane z przeszłością i historią kraju. Kiedyś będąc w Krakowie postanowiłem odwiedzić Ojcowski Park Narodowy, jedno z najwspanialszych miejsc w Polsce doskonale łączących piękno niezwykłej natury z historią. Moje pierwsze zetknięcie  z terenem parku nastąpiło w okresie szkolnym, w czasie jednej z wielu wycieczek. Mój powrót tam jako dorosły był jakby podróżą sentymentalną. Tym razem jednak świadomie chciałem zobaczyć jak najwięcej! Jak się okazało potem przyszły kolejne wizyty w tym cudnych regionie. Bliskość Krakowa pozwala wpadać tu przy okazji wyjazdów do dawnej stolicy kraju. Ojcowski Park Narodowy leży w południowej części Wyżyny Krakowsko-Częstochowskiej i obejmuje: środkową część Doliny Prądnika oraz część Doliny Sąspowskiej wraz z przyległymi częściami wierzchowiny jurajskiej. Jest najmniejszym z polskich parków narodowych, zobaczyć tu możemy jary o głębokości do 100 m, nieduże dolinki krasowe, wąwozy oraz terasy i stożki . Na wznoszącej się ponad dolinami wierzchowinie występują ostańce skalne. Dolina Prądnika jest powszechnie uznawana za najładniejszą dolinę całej Jury. Do największych jej atrakcji należą: Zamek w Pieskowej Skale i Zamek w Ojcowie, udostępniona turystycznie Jaskinia Ciemna z obozowiskiem neandertalczyków oraz Jaskinia Łokietka oraz skały, m.in. Maczuga Herkulesa, Skały Wernyhory, Igła Deotymy, Panieńskie Skały, Rękawica, Brama Krakowska. Cudowna jest także Kaplica „Na Wodzie” i wszystkie te atrakcje udało mi się obejrzeć własnymi oczyma. Ale po kolei… Zamek w Pieskowej Skale widziany z parku krajobrazowego Dodam jeszcze, że dolina może być zwiedzana pieszo, lub na rowerze. Parkingi dla samochodów osobowych znajdują się: pod zamkiem w Ojcowie, na Złotej Górze, w Czajowicach i w Pieskowej Skale. Przebiega tędy czerwony Szlak Orlich Gniazd oraz niebieski Szlak Warowni Jurajskich. Ja dojechałem najpierw pod Zamek w Pieskowej Skale. Budowla datowana na XIV w. wznosi się na potężnej skale i jest popularnym celem wycieczek szkolnych. W sezonie spotkamy więc tam tłumy młodych turystów. Obecnie mieści się w nim Oddział Państwowych Zbiorów Sztuki na Wawelu. Telewidzowie znają go z wielu scen filmowych. Pojawił się m.in. w serialach „Janosik” oraz „Stawka większa niż życie”. Do zamku przylega park krajobrazowy ze stawami. Po zwiedzaniu zamku udałem się tam, żeby zobaczyć z bliska najsłynniejszą wapienną skałę Jury – Maczugę Herkulesa. wysoka na 25 m. Maczuga Herkulesa z bliska Stoi ona na niższej skale zwanej Fortepianem o wysokości 8-12 m, wysokość samej maczugi wynosi około 25 m. Nazwa tej maczugi skalnej pochodzi oczywiście od jej charakterystycznego kształtu. Każdy zwiedzający OPN ma chyba fotkę przy tej słynnej formacji skalnej. Ja również nie odmówiłem sobie tej przyjemności, zwłaszcza, że spod niej świetnie prezentuje się pobliski zamek. Ruszyłem dalej w kierunku Kaplicy „Na Wodzie”, która miała być kolejnym punktem zwiedzania. To urocze miejsce, które przyciąga jak magnes ludzi wierzących. Kaplica pod wezwaniem św. Józefa Robotnika będąca zabytkowym drewnianym obiektem sakralnym wzniesiona została w 1901 roku, nad dwoma brzegami potoku Prądnik. Jak głosi legenda, niezwykłe usytuowanie obiektu wynikało z ominięcia w ten sposób carskiego zakazu budowania „na ziemi ojcowskiej”. Utrzymana jest w stylu tzw. szwajcarsko-ojcowskim i przez to pomieszanie stylów wyglada bardzo efektownie. Kaplica „Na Wodzie” w Ojcowie Ruszyłem dalej  w kierunku Ojcowa, gdzie mieści się Muzeum Ojcowskiego Parku Narodowego, ale moi głównym celem był Zamek w Ojcowie, a dokładniej jego ruiny. Budowla była zamkiem warownym wzniesionym przez Kazimierza Wielkiego w XIV wieku. Dziś ciekawie prezentuje się ze wzgórza zamkowego położona u stóp wieś oraz okoliczne ostańce skalne, porozrzucane po obu stronach Doliny Prądnika. Ojców z dawnym parkiem zdrojowym i drewnianymi domami i willami z przełomu XIX i XX wieku tzw. w szwajcarskim stylu jest atrakcją samą w sobie. Znajdziemy tu też mnóstwo noclegów i restauracji. Przejście spacerowym chodnikiem stanowi przyjemność obcowania z historią i piękną naturą dookoła. Na końcu wsi góruje skała z krzyżem, zwana Górą Krzyżową, oferująca przednie widoki na okolicę. Można się tam wdrapać stromą ściężką, co też uczyniłem. Ponieważ miałem zapewniony nocleg w Krakowie, nie śpieszyłem się zbytnio. ruiny zamku w Ojcowie Kolejne kroki skierowałem czarnym szlakiem w stronę Groty Łokietka. W jaskini tej, według legendy schronił się Władysław Łokietek po ucieczce z Krakowa przed wojskami czeskiego króla. Do wejścia prowadzi wąska szczelina skalna o długości 20 m. Następnie korytarz zwany Głównym prowadzi do Sali Rycerskiej o wymiarach 25 × 10 m, z którego wychodzą dwa korytarze: schodami w dół do tzw. Sypialni oraz tzw. Kuchni. Mimo, że szata naciekowa jest uboga Jaskinia Łokietka przystosowana do obsługi masowego ruchu turystycznego przyciąga mnóstwo turystów. Istnieją tu ułatwienia w postaci drewnianych schodów i oświetlenia elektrycznego. Nad wszystkim czuwa licencjonowany przewodnik. Po zwiedzeniu jej udałem się do wąwozu Ciasne Ścianki, który miał mnie doprowadzić z powrotem do wioski. wąwóz Ciasne Skałki Na jego dnie zalegają liczne okruchy skalne. W wąwozie występują liczne progi, kotły eworsyjne, rynny. Jest ciemny i wilgotny, dlatego też występują w nim licznie rośliny cieniolubne – mchy, wątrobowce, paprocie. Opadający stromo wąwóz zamknięty jest w dolnej części bramą skalną. Wąskie przejście, pośród wysokich skał stanowi przyjemną część wędrówki. Po połączeniu się z wylotem Wąwozu Skałbania, krótki, wspólny odcinek tych wąwozów zamyka słynna brama skalna – Brama Krakowska. Jest ona klasycznym przykładem bram skalnych. Nazwa wywodzi się od tego, że dawniej prowadził tędy szlak handlowy z Krakowa na Śląsk. Obok Bramy Krakowskiej rosną dwa stare cisy. I tak w końcu wyszedłem na słońce, do Doliny Prądnika. słynna brama skalna-Brama Krakowska Na przeciwko bramy jest postój dorożek, ale przejażdżka do tanich nie należy. Po drugiej stronie drogi leży licznie odwiedzane Źródełko Miłości. Napiłem się tam orzeźwiającej wody, a nóż będę miał powodzenie  w miłości… i zawróciłem do centrum wsi. Po drodze podziwiałem przedziwne kształty cudacznych skał, o intrygujących nazwach, jak Igła Deotymy, Czaszka, Panieńskie Skały, czy Kawalerskie Skały. Szczególnie charakterystyczna, smukła wapienna iglica o kształcie igły, zwana Igłą Deotymy wygląda fantastycznie. Dzień się pomału kończył, a ja musiałem wrócić na nocleg do Krakowa. W jednej z licznych knajp zjadłem solidny posiłek i wsiadłem do autka pozostawionego na parkingu pod zamkiem. Nie udało mi się zobaczyć wszystkiego, więc obiecałem sobie, że tu powrócę i tak też się stało, ale o tym przeczytacie już w następnym odcinku mej opowieści. Na koniec jak zawsze zapraszam do obejrzenia fotorelacji z wycieczki. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

marcogor o gorach

W Tatrach

  „Wreszcie najwspanialszy moment w każdej wspinaczce. Chwila, kiedy od szczytu dzieli mnie już tylko kilka kroków, kiedy wiem, że już nic nie stanie mi na przeszkodzie, kiedy wiem, że zwyciężyłem… Zwyciężyłem nie górę czy pogodę, lecz przede wszystkim siebie, swoją słabość i swój strach. Kiedy mogę już podziękować górze, że i tym razem była dla mnie łaskawa. Tych chwil nie oddam nikomu za żadne skarby i jeżeli muszę w drodze do szczytu pokonywać przeszkody i ocierać się o nigdy nie określoną granicę między kalkulowanym ryzykiem a ryzykanctwem, to trudno, zgadzam się. Zgadzam się na walkę ze wszystkimi niebezpieczeństwami, które na mnie czyhają.” J. Kukuczka   „W Tatrach gdzie rycerze zasnęli głęboko z wielkim żelaznym krzyżem na kamiennym czole pod niebem które bywa dotknie szczytu góry tam wierchy i doliny naszych dni symbole tam twarda rzeczywistość – upadki i wzloty marzenia jak lot orła ponad ostrą granią i opowieść lawiny która zbiega żlebem o kamieniach co chłodno nasze ciała ranią w Tatrach miasto nie szumi natrętnie jak owad przywraca mowie dźwięk ciszy sens i wiarę w Tatrach góry i niebo pokazują jasno dlaczego to co wzniosłe buduje w nas wiarę…”  

National Geographic Polska

Dobas

National Geographic Polska

With love

Zabezpieczony: Poradnik: Jak przygotować się na wycieczkę w góry?

Treść jest chroniona. Proszę podać hasło: Hasło: Post Zabezpieczony: Poradnik: Jak przygotować się na wycieczkę w góry? pojawił się poraz pierwszy w WITH LOVE.

Schronisko Górskie PTTK na Polanie Chochołowskiej

Podróże MM

Schronisko Górskie PTTK na Polanie Chochołowskiej

Tatrzański Rentgen

marcogor o gorach

Tatrzański Rentgen

Dziś chciałem przedstawić Wam rozmowę pewnej osoby samej ze sobą, a raczej z górami… niezwykła to rozmowa, tak jak niezwykłe są jej przemyślenia o życiu i górach, a raczej o związku tych dwóch mistycznych sfer ze sobą. Warto przeczytać jej rozważania do końca, bo zawierają w sobie wiele mądrości życiowej i pokazują jak wiele góry potrafią zdziałać w życiu człowieka! Sam myślę podobnie, ale kobiecy umysł lepiej potrafi rozgryźć powiązania miłości, pasji, zaślepienia, fascynacji i rozwiązywania ludzkich problemów. To, że góry potrafią niejedno zdziałać na polu ludzkich potyczek, jako arena przyjazna przemyśleniom, wyciszeniu, szukaniu rozwiązań, czy przejścia w sferę wyższej duchowości i kontemplacji piękna, harmonii, gdzie zaczynamy inaczej postrzegać codzienny świat i dostrzegać rzeczy niezauważalne na nizinach. Góry przenoszą nas w wyższą strefę odczuwania, empatii, przeczuć, mistycyzmu i spotkania ze Stwórcą. Tam w górze więcej i lepiej widzimy, na co nie zważamy w szarej codzienności. Góry pozwalają nam przenieść się w inny, wyższy wymiar, zobaczyć świat z góry, jakby z dodatkowego „oka cyklopa”. Może nie każdemu na to pozwalają, ale wczytajcie się w te rozważania poniżej, górskiego medium: Tatrzański Rtg. „Tak się zastanawiam nad Cudem, jakim są Góry. I co tak naprawdę Im zawdzięczam, zawdzięczamy? ….że piękne są, niezwykłe i wyjątkowe, to każdy wie. ….że to miłość z wzajemnością , też wiadomo. – hm,ale jest coś jeszcze, co nie daje mi spać. Góry nas prześwietlają, jak Laser Tesla … nic się nie ukryje. Pięknie to wyśpiewał Wysocki , słowa jakże prawdziwe : „Gdy w twym życiu się zjawił ktoś, Kto wygląda jak równy gość, Ale nie wiesz, czy szczery jest, Czy na pokaz ma gest. Weź go w góry na stromy stok, Nie odstępuj go tam na krok. Jedna lina niech łączy was – Dla was dwojga w sam raz.” na grzbiecie Tlstej w Wielkiej Fatrze I wiesz co, to prawda. Na nizinie można „przebierać się” w różne maski. Można być zakłamanym draniem w owczej skórze, można? – można ! W Górach , kiedy jesteś na szlaku … w pogodę i niepogodę na nic zda się w plecaku nosić maski. Słońce prażące igra z makijażem …. tu musisz być sobą. Odkrywasz się i ściągasz warstwy , jedna za drugą… Można „ściemniać”, popisywać się, ale tylko przez chwilę. W Górach wyczuwa się fałsz i obłudę. Tak, to najprostszy sposób na sprawdzenie ….siebie i Ciebie! Już kiedyś pisałam o tym, że Tatry pozwalają mi być sobą. Taką niepoukładaną, rozczochraną, byle jaką….spoconą, zmęczoną , szczęśliwą, ale sobą. Nic nie ukrywam, nie potrafię. Na szlaku przysiadam na kamieniu i koncelebruję to piękno. Obok jest zawsze On… z Nim dzielę się każdym skrawkiem Tatr, każdym westchnieniem, zachodem słońca. Wiem,że zawsze mogę na Niego liczyć. W domu , gdzie codzienność jest stabilna , a każdy problem staramy się wspólnie rozwiązać. I tu, na szlaku…. kiedy w ulewie schodziliśmy w dolinę, a Jego ramię było obok. Pamiętam jak znajomy opowiedział historię prawdziwą. Ona i On , późny wieczór. Pokłócili się , gdzieś na szczycie. Ostre zdania poleciały jak grzmoty. On powiedział ,że nie chce Jej znać i takie tam. Ona Mu wtórowała. On zaczął schodzić, Ona nie mogła Go dogonić…. nagle ostała się sama. Bez mapy, bez czołówki. On był Jej przewodnikiem,oparciem. Był… Przerażona czekała na ukochanego, ale On postanowił Ją zastraszyć. Nie wrócił , zszedł do schroniska. Piękne, gwiaździste niebo … Tatry „przymykają oczy” , robi się zimno, bardzo zimno. W którą stronę ma iść samotna dziewczyna? Stoi przerażona i czeka … Gdyby nie znajomy i Jego przyjaciele, gdyby nie wracali tak późnym wieczorem… co spotkałoby dziewczynę ? Bez plecaka, telefonu. Może nic, a może… Wróciła do schroniska, z gorączką, bólami i poczuciem straty. To dzięki Górom ujrzała prawdziwe oblicze swojej połówki. Rozstali się. Ten człowiek zabierając w Góry ukochaną, pewnie nawet we śnie nie pomyślał o takim zakończeniu wyprawy. Wszedł do „gabinetu” , gdzie sprawne oko rtg prześwietliło każdą cząsteczkę. Nic się nie ukryło. Nic! masyw Ostrej w Wielkiej Fatrze Jak powiedział Messner : „Wyżej niż na Everest nie wejdę, a bardziej samotnie niż w pojedynkę – nie można. Trzeba się rozejrzeć za nowym wyzwaniem.” Dla tej dziewczyny następny dzień był już wyzwaniem. Niby nic szczególnego, zasłyszana przygoda , a popatrz , ile w niej składników na nowe życie. I wychodzi na to, że nauczyłam się doceniać szczerość i otwartość ludzi. Kiedy spoglądam w zmęczone oczy bliskiej osoby, widzę Jego radość. Ból pokrywa ciało, pot unosi się w powietrzu, ale wiem, że dziś i każdego dnia mogę na Niego liczyć. Nie zawiódł mnie nigdy! Ani wtedy, kiedy skręcona kostka dała się we znaki…,a On był obok mnie i ramieniem swym wspierał, ani wtedy, gdy plecak ciążył okrutnie, a On potajemnie wytargał z plecaka butelki z wodą i wcisnął w swój plecak. Ani wtedy, gdy ulewa wygładziła kamienie i pokryła diamentowym polotem , a On na grani asekurował mnie, ani wtedy,kiedy… Wiem, że przeszedł ten „rtg” z diagnozą : ” dobry człowiek, pozbawiony maski”. Tak, dobrze jest zabrać bliskich w Góry i ujrzeć te wartości, bądź kłamstwa ukryte głęboko. To nie teatr, nie ma nic na pokaz …. gra toczy się o życie, prawdę , czy miłość. Niby nic szczególnego, ale jeśli choć raz Góry pomogły Ci zdiagnozować drugiego człowieka , to ma to sens. Góry, jak dobry psycholog potrafią scementować związek , ale tylko wtedy , kiedy tli się ogień namiętności. Jeśli brak miłości, prawdy , poczucia bezpieczeństwa… to wszystko może ujrzeć światło dzienne. Czasem ten widok przeraża , zrzucona maska odkrywa twarz potwora, który niczym pasożyt zżera Cię od środka. Widziałam przekrój, szeroki przekrój osobowości pod jednym niebem… tatrzańskim niebem. Gdybyśmy tak mogli wsłuchać się w ciszę Tatr, tak wymowną , głęboką i ciepłą moglibyśmy zdziałać wiele dobrego. Garby Ziemi … od setek tysięcy lat „uczą” ludzi pokory. Odkrywają nasze wady , zalety … dzięki Nim przeglądamy własne pokłady dobra… oby jak najczęściej. Tyle rzeczy dzieje się z naszym wnętrzem, ciałem podczas integracji z Górami. To nie tylko fizyczne zdobywanie szczytów. To przede wszystkim pokonywanie własnych słabości i „upiększanie” słowem i czynem naszego jestestwa. Bo Góry, w moim przypadku Tatry szczególnie dały mi się we znaki. To One właśnie „dokopały się” do mego wnętrza … to dzięki Nim stałam się „inna”. – jaka ? hmmmm, taka świeża jak po rehabilitacji. masyw Ostrej w skalnej części Wielkiej Fatry I zapamiętaj : „Jeśli druh twój przez całe dnie Ani razu nie skarżył się, A gdy spadłeś, to właśnie on Zaraz podał ci dłoń, Jeśli dzielnie przy tobie trwał, Jak do boju na szczyt się rwał, Wiedz, że odtąd przez cały czas Przyjaciela w nim masz.” Trochę inne spojrzenie na Góry, ale to właśnie pozwala mi żyć na nizinie zupełnie inaczej. Rzeczy i sprawy proste nabierają wartości. I nic nie jest już takie samo. NIC !!! – bo Górami żyjesz każdego dnia i w codzienność wnosisz tę świeżość i lekkość – bo wdrażasz szacunek i pokorę w każdą cząstkę siebie – bo… sam – a wiesz, jak to jest … bo TO jest w Tobie – TO ? … jeśli nie wiesz o co chodzi , to proste… jedź w Góry i pozwól Im się uwieść … na zawsze. Gomorra   Ja też tak miałem, wsłuchiwałem się w ciszę, w czasie samotnych wędrówek, podawałem dłoń w potrzebie, rozgryzałem ludzi na ścieżkach i bezdrożach, stawałem sie kimś innym, lepszym człowiekiem, pełnym wyższych uczuć, człowieczeństwa we wszystkich wymiarach, też tak mieliście? Bo góry to inny świat, ten lepszy jego kawałek. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

Gofry w Wiśle, galeria Małysza i góralski oscypek

Obserwatorium kultury i świata podróży

Gofry w Wiśle, galeria Małysza i góralski oscypek

Przez wąwóz Szopczański na zachód słońca na Trzech Koronach

marcogor o gorach

Przez wąwóz Szopczański na zachód słońca na Trzech Koronach

W górach najbardziej lubię oglądać wschody i zachody słońca. Pewnie bardziej zachody, z racji tego, że jestem leniuszkiem i nie lubię wstawać w środku nocy. Widowiska, jakie wtedy możemy zobaczyć w górach należą do najwspanialszych spektakli, jakie oferuje nam natura. Dlatego znowu wybrałem się żeby podziwiać zachodzik, tym razem w Pieninach, a dokładniej na Trzech Koronach, najwyższym szczycie Pienin Właściwych i zarazem najwybitniejszym szczycie całych Pienin. Wyjechałem z domu w samo południe do Sromowców, skąd wybiega najkrótsza trasa na tę górę. Słońce zachodziło wtedy tuż przed 17 godziną, więc czasu było w sam raz. W raz ze mną wybrała się niezawodna ekipa Gorlickiej Grupy Górskiej. Pieniny to bardziej znana i bardziej wybitna część wschodnia Pienińskiego Pasa Skałkowego. Sromowce Niżne to miejscowość turystyczna z doskonale rozwiniętą bazą noclegową. To właśnie stąd turyści najczęściej wybierają się na Trzy Korony, Sokolice, Górę Zamkową z grotą św. Kingi oraz do Czerwonego Klasztoru, położonego na drugim brzegu Dunajca. Ułatwia fo fakt, że można dojechać na sam koniec wsi, gdzie u stóp masywu Trzech Koron mieści się wielki parking. Niestety w zimie bywa od niedostepny i trzeba sobie szukać miejsca na auto, gdzie indziej! Nad przepływającym bezpośrednio przy wsi Dunajcu, stoi pieszo-rowerowa kładka umożliwiająca zwiedzanie słowackiego Czerwonego Klasztoru, oraz przedostanie się do malowniczej Drogi Pienińskiej (pieszo-rowerowej), biegnącej prawym brzegiem Dunajca do Szczawnicy. Oczywiście możemy skorzystać  w lecie także ze spływu Dunajcem tratwami, gdyż tutaj flisacy mają swoją przystań. schronisko Trzy Korony w Sromowcach Ja ze swoją ekipą wyruszyliśmy w stronę schroniska Trzy Korony, usytuowanego przy szlaku na ten szczyt pod lasem. Posiada ono 50 miejsc noclegowych w 17 pokojach 2-4 osobowych z łazienkami, a także bufet, salę klubową i restaurację oferującą całodzienne wyżywienie. Goście mają do dyspozycji też bezpłatny parking. Już z tego miejsca możemy podziwiać przy dobrej pogodzie widoki na Przełom Dunajca, Trzy Korony, Łysinę i Facimiech, Podskalnią Górę oraz Czerwony Klasztor, Pieniny słowackie i Tatry Bielskie po drugiej stronie Dunajca. Dodam jeszcze, że najkrótsza droga tu prowadzi z Nowego Sącza, przez Krościenko i dalej przez Krośnicę, gdzie należy skręcić i trzymać się oznaczeń kierunkowych do przystani flisackiej. Po drodze mija się piękne domy z bali, którymi zawsze się zachwycam, przejeżdżając tamtędy. Ale wracając na mój szlak, to właśnie od schroniska prowadzi droga do wąwozu Szopczańskiego, jednego z najładniejszych wąwozów pienińskich, gdzie jego strome i blisko siebie położone ściany tworzą dziki kanion. wąski kanion w Wąwozie Szopczańskim Szczególnie efektownie wąwóz wygląda jesienią, gdy białe turnie wapiennych ścian kontrastują z kolorowymi, jesiennymi liśćmi. Ale to już widziałem, teraz chciałem przejść go zimową porą. Choć zima kiepska tego roku, jednak w zacienionym kanionie śniegu nie brakowało. Szlak turystyczny przez wąwóz prowadzi starą ścieżką łączącą Krościenko z Sromowcami Niżnymi – jest to najkrótsze połączenie piesze między tymi miejscowościami. Idąc od strony Sromowiec z tzw. Równi, najpierw mijamy schronisko PTTK, by przed wejściem do wąwozu z lewej strony zobaczyć krzyż i tablice informacyjne parku narodowego oraz starą szopę. Zaraz za wejściem z lewej strony znajdują się urwiska i piargi Podskalniej Góry. Miejscowa ludność nazywała je Cieplicą, gdyż wiosną najwcześniej na nich topniały śniegi. Według legend podobno urządzano w tym miejscu zasadzki na Tatarów i Szwedów podczas potopu szwedzkiego. sztuczne ułatwienia na trasie na przełęcz Szopka Wyżej piętrzy się wysoko w górze (po lewej stronie) żółto podbarwiona Oberwana Skała, a naprzeciwko niej spada do wąwozu żleb Szeroka Spuszczalnica. Podchodząc dalej w górę mijamy następny żleb Łazisko oddzielający Oberwaną Skałę od znajdującej się wyżej od niej Borówczanej Skały. Przy tej skale wąwóz rozwidla się na dwa ramiona. Powyżej rozwidlenia znajduje się 20 metrowej wysokości Rojowa Skała. Turystyczna ścieżka prowadzi prawym odgałęzieniem – wąwozem Pod Kopą, który powyżej Rojowej Skały tworzy wąską szczelinę pomiędzy skałami. W zboczu po lewej stronie tego wąwozu, zwanym Pod Ściany znajdują się na wysokości 20 i 80 m powyżej dna dwie nieduże jaskinie. Z jaskiniami tymi związane jest wiele legend o skarbach. Przejście wśród olbrzymich stromych ścian wąwozu wywołuje dreszczyk emocji. ekipa GGG na platformie widokowej na Okrąglicy, foto by Waldemar Wyżej wąwóz rozszerza się, a szlak zakosami przez las wznosi się na Czoło. Czasami w podchodzeniu pod górę pomagają drewniane schodki z poręczami. Tego dnia bardzo nam się przydały, gdyż było bardzo ślisko. Dużo schodzącej młodzieży, przebywającej tu na feriach wyślizgało okropnie szlak. Trawersując zbocza Czoła wieloma zakosami dostaliśmy się w końcu na widokową Polanę Szopka. Właśnie od nazwy polany pochodzi nazwa wąwozu, który przeszliśmy. Obok polany, w kierunku szczytu Trzech Koron znajduje się w lesie bardzo atrakcyjna skała wapienna zwana Kopą Siana.  Nazwa pochodzi od tego, że swoim kształtem przypomina góralską kopę siana. Turnia ta wznosi się w odległości ok. 300 m w prostej linii od platformy widokowej na Okrąglicy. panorama Tatr z przełęczy Szopka Powyżej polany leży przełęcz Szopka, przez kiepskich piechurów nazwana przełęczą Chwała Bogu, jako wyraz ulgi po trudach wspinaczki. To główny węzeł szlaków w Pieninach Właściwych. W lecie bywa zatłoczona, bo tłumnie odpoczywają tu turyści, a tym razem byłem sam ze swoją ekipą. Słynie z cudownych panoram, zwłaszcza na Tatry, choć widać też pogórza Spisza, a z polany nad przełęczą również Gorce. Stąd już blisko mieliśmy do celu naszej wedrówki. Po drodze na Trzy Korony minęliśmy jeszcze zadaszoną wiatę turystyczną i szybko dotarliśmy na niewielką polankę przed szczytem zwaną Siodło. Tutaj w sezonie sprzedawane są bilety wstępu na platformę, sa też ławeczki dla turystów, bo na platformie widokowej mieści się  tylko 15 osób i w sezonie, przy dobrej pogodzie tworzą się duże kolejki. Kiedyś nawet zawróciłem z tego miejsca z tego powodu, nie czekając na wejście!  Samo podejście na Okrąglicę zajmuje stąd już tylko 5 minut i prowadzi sztucznie wykonaną galerią, a następnie metalowymi schodami. Platforma i podejście ubezpieczone jest balustradą. metalowa galeria przed wierzchołkiem Trzech Koron Sama platforma widokowa znajduje się na Okrąglicy, najwyższej z pięciu turni tworzących wierzchołek Trzech Koron.  Z platformy na Okrąglicy, opadającej na Rówień koło Dunajca 500-metrową przepaścią roztacza się jedna z najsłynniejszych panoram górskich. Doskonale widać przełom Dunajca i obszar Pienin, a także w całej okazałości Tatry oraz Beskid Sądecki, Gorce, Beskid Żywiecki i Magurę Spiską. Przy dobrej pogodzie widać odległą o 63 km Babią Górę. Zimowa aura spowodowała, że nam było dane wszystko to zobaczyć na własne oczy. Oprócz naszej ósemki z GGG była tam jeszcze tylko dwójka turystów, którą serdecznie pozdrawiam, bo porobili nam czadowe fotki grupowe. Można więc rzec, że szczyt Trzech Koron należał tylko do nas w kulminacyjnym momencie, czyli o zachodzie słońca. zachód słońca z Trzech Koron Spektakl zachodu słońca trudno opisać, niech oddadzą jego piekno zdjęcia. Zachodzące słoneczko oświetliło wszystko między Tatrami, a Babią Górą. Delektowaliśmy się widokami z wierzchołka prawie godzinę, bo bezwietrzna pogoda spowodowała, że dało się tyle wytrzymać mimo zimy w kalendarzu. Dopiero po zachodzie rozpoczeliśmy odwrót. Na zejście wybrałem wariant przez Polanę Koszarzyska i dalej zielonym szlakiem do wylotu wąwozu Szopczańskiego, gdyż nie lubię wracać po własnych śladach. Jasność od śniegu spowodowała, że czołówki założyliśmy dopiero w dolnej części lasu i tak zeszliśmy z powrotem do schroniska, gdzie przy kawce, czy piwku mogliśmy rozluźnić napięte mięsnie i powspominać niedawne przygody. Lubię takie integracyjne zakończenie wycieczek, bo bardzo zbliża ludzi do siebie. Nam pozostał tylko powrót do domu, a ja na koniec jak zawsze zapraszam do obejrzenia galerii zdjęc z wyprawy. To był przyjemny spacerek, tylko 8,4 km, 530 m podejścia, w sam raz na zimowy trening. Zapraszam też do wzięcia udziału  w nowej ankiecie. Z górskim pozdrowieniem Marcogor Note: There is a poll embedded within this post, please visit the site to participate in this post's poll.

PKP Intercity - TLK

Podróże MM

PKP Intercity - TLK

marcogor o gorach

Ci którzy w górach pozostali na zawsze

  „Nie zapominajcie o tych, Którzy w górach zostali Strzegąc ognisk wśród nocy, Strzegąc szlaków wysokich Gdzieście też chcieli być! Nazywajcie „szaleństwem”, Ten ich upór wyniosły. I wspomnijcie te dni, Gdyście może też śnili Ten wasz w chmurach strzelisty, Ten od marzeń błękitny, Ten od pragnień złocisty, Urojony wasz szczyt. Nie zapominajcie tak prędko, Tych co w górach zostali Co uparli się trwać Może oni wciąż kroczą Ścieżką tam, podobłoczną. Podczas gdyście skręcili, Zeszli z drogi, Ruszyli w ten szeroki, Wygodny, udeptany już trakt.” Leszek Długosz