Zależna w podróży

Książka w podróży i Jerozolima

Po dwóch tygodniach niepisania czas przerwać tę ciszę. Spędzam swój ostatni wieczór w Jerozolimie. Jutro rano czeka mnie samolot do Berlina. Tam spędzę kilka godzin na włóczeniu się po jarmarkach bożonarodzeniowych i do Krakowa, po to by w piątek rano położyć się we własnym łóżku. Za krótko! Zawsze, a przynajmniej często, jest za krótko. Trzy tygodnie w Izraelu okazały się…Czytaj więcej

Zależna w podróży

Festiwal Otwartych Piwnic czyli słowacka kraina Bachusa

Ojej jak mi dobrze! Właśnie wróciłam z weekendu na Słowacji, na której byłam na genialnym Festiwalu Otwartych Piwnic. 164 winnice serwowały swoje wina, a ja łaziłam pomiędzy nimi i szczodrze napełniałam kieliszki trunkiem coraz to lepszej jakości.   Nie pierwszy raz! Wiecie, co jest najlepszym wyznacznikiem tego, że dane miejsce czy wydarzenie są naprawdę warte zobaczenia? Powroty! Tak naprawdę na…Czytaj więcej

Zależna w podróży

Kuchnia Sycylii zachodniej – smakołyki, które trzeba spróbować (albo przynajmniej o nich wiedzieć)

Często mnie pytacie, co zjeść na Sycylii. Ba często tak do mnie trafiacie z Google’a. Gastroturystyka to jest temat, który uwielbiam i o którym piszę na blogu często i gęsto. Również z Sycylii. Mogliście przeczytać o moich obiadkach z sycylijską rodziną, o festiwalu kuskusu, odwiedzinach w słynnych cukierniach i na farmie ricotty. Sycylia to jedna wielka uczta kulinarna, której ciężko…Czytaj więcej

Indie jak Brazylia! Spacerujemy po Panjim w Goa [ZDJĘCIA, VLOG]

Gdzie wyjechać

Indie jak Brazylia! Spacerujemy po Panjim w Goa [ZDJĘCIA, VLOG]

Zależna w podróży

Tatarskie mogiły w Kruszynianach

Święta za nami. Każdy z nas spędził co najmniej kilka godzin na odwiedzeniu cmentarzy. Powspominaliśmy znanych nam zmarłych, opowiedzieliśmy dzieciom historie o wujkach i pradziadkach, których nigdy nie poznały. Sama zadałam tysiące pytań o to kim ten i ten Ptaszyński czy Gruchociak dla mnie był.  W Zaduszki pojechałam do pobliskiej Wschowy – miasta, które przez lata było pod panowaniem Niemiec.…Czytaj więcej

Z plecakiem przez Pieniny

mpk poland

Z plecakiem przez Pieniny

7 hours & 17 km …and we arrived at Kasprowy...

coffe in the wood

7 hours & 17 km …and we arrived at Kasprowy...

7 hours & 17 km …and we arrived at Kasprowy Wierch  pik. How do you score your day? ;) / To był dobry dzień: w 7 godzin zrobiliśmy 17 km i dotarliśmy na Kasprowy Wierch ;)

Why Armenia? (III)

Picking the Pictures

Why Armenia? (III)

Lizbona – check-this-out lista

URLOP NA ETACIE

Lizbona – check-this-out lista

BAŁKANY WEDŁUG RUDEJ

Bałkany 2014. Część 7 – Tirana, Petrele i problemy z Kianką

15 sierpień 2014 Do wnętrza kraju Film, zamieszczony w tydzień temu podsumowywał etap górski naszej wyprawy, lecz bardziej adekwatne byłoby stwierdzenie, że podsumowuje trekkingowy etap wyprawy. Bo bycie w Albanii, niezależnie od jej regionu, wiąże się z przebywaniem w górach. One są wszędzie, również na wybrzeżu, więc zasadniczo towarzyszyły nam przez całe dwa tygodnie. To […]

Tadam! ;)4,5h wdrapywania się pod górę i dotarliśmy na...

coffe in the wood

Tadam! ;)4,5h wdrapywania się pod górę i dotarliśmy na...

marcogor o gorach

W Górach Bardzkich – na Kłodzkiej Górze

Góry Bardzkie to pasmo górskie w Sudetach; najdalej wysunięte na wschód w Sudetach Środkowych. Długie na 20 km i szerokie od 6 do 10 km góry ciągną się od Przełęczy Srebrnej na północnym zachodzie po Przełęcz Kłodzką na południowym wschodzie. Na północnym wschodzie opadają wyraźnym uskokiem brzeżnym ku Przedgórzu Sudeckiemu a na południowym zachodzie przechodzą łagodnie w obniżenie Kotliny Kłodzkiej. Na północnym zachodzie graniczą z Górami Sowimi a na południowym wschodzie z Górami Złotymi. Całe pasmo o powierzchni ok. 200 km² rozdzielone jest przełomem Nysy Kłodzkiej – Przełomem Bardzkim – na dwie części: Grzbiet Zachodni i Grzbiet Wschodni. Przełęcz Kłodzka Odwiedziłem te niewielkie góry w tym roku przy okazji zdobywania Korony Gór Polski. Dlatego już wcześniej wiedziałem, że moim pierwszym celem będzie Kłodzka Góra – kulminacja tego pasma. Najłatwiej ją zdobyć z Przełęczy Kłodzkiej, która łączy Kłodzko ze Złotym Stokiem. Na przełęczy znajduje się przystanek PKS i mały parking, gdzie można zostawić samochód.  Rejon przełęczy jest widokowy, roztacza się stąd panorama ziemi kłodzkiej. Na szczyt prowadzi niebieski szlak będący częścią europejskiego długodystansowego szlaku pieszego E3, będący jednym z 11 europejskich szlaków wędrówkowych. Wejście na szczyt zajmuje niecałe dwie godziny, ale myli się ktoś, kto pomyśli, że jest łatwo i przyjemnie. Wbrew pozorom trasa daje trochę w kość przez konieczność pokonania wielu pomniejszych kopek po drodze na Kłodzką Górę.  Kłodzka Góra Po drodze musiałem przejść przez wzniesienie Grodziska i Jeleniej Kopy, aby skręcić na żółty szlak prowadzący do Kłodzka, który po chwili doprowadził mnie na wierzchołek Kłodzkiej Góry. Porośnięty w całości lasem świerkowym, częściowo przerzedzonym w partii szczytowej nie stanowi zbyt dużej atrakcji, więc jest bardzo rzadko odwiedzany. Ja nie spotkałem żywej duszy, mimo, że żółty szlak jest jedyną znakowaną pieszą trasą wychodzącą z Kłodzka. Od kilku lat w najkrótszą noc roku oddział PTTK w Kłodzku organizuje wejście z Kłodzka na Kłodzką Górę i z powrotem. Poza tym spotkać tu można chyba tylko zdobywców KGP. Zero widoków, kilka fotek i rozpocząłem zejscie z powrotem do auta na przełęczy. Żeby odmienić sobie trasę wykorzystałem po części przebiegającą zboczami góry czerwono znakowaną ścieżkę rowerową. Wycieczka zajęła mi niewiele ponad trzy godziny, więc wyruszyłem autem na drugą stronę Gór Bardzkich, do Barda, gdzie znajduje się największe w tym paśmie nagromadzenie atrakcji turystyczno- górskich. Ale o tym w kolejnej części opowieści. Na koniec zapraszam do obejrzenia krótkiej fotorelacji. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

w drodze na Kondracką Kope/on the way to Kondracka Kopa pik

coffe in the wood

w drodze na Kondracką Kope/on the way to Kondracka Kopa pik

w drodze na Kondracką Kope / on the way to Kondracka Kopa pik

tak, wiem …oldschool ;)Zarówno isotoniki, jak i power...

coffe in the wood

tak, wiem …oldschool ;)Zarówno isotoniki, jak i power...

[19] Zakochaj się w górach!

STOPEM PO PRZYGODE

[19] Zakochaj się w górach!

Na początek dwie ważne wiadomości.Po pierwsze: od teraz można mnie mimochodem zauważyć na portalu Blogi z drogi.Po drugie: fejsik istnieje od niedawna, a dziś magiczna liczba stu polubieni została przekroczona. Dzięki :)Wracając wczoraj z uczelni do domu wybrałam może odrobinę dłuższą, za to o wiele piękniejszą trasę przez park. Ominęłam alejki i brodząc po kolana w liściach, noga w nogę z kilkuletnimi dziećmi i przypadkowymi psami (dzięki którym spacer przypominał trochę błądzenie po polu minowym) spotkałam drzewo, spojrzałam, pomyślałam: usiądę. Usiadłam i wtedy bardzo, ale to bardzo zachciało mi się pojechać w góry. Momentalnie uznałam, że to świetny pomysł na wpis.Jak wiadomo, ludzie dzielą się na dwie grupy. Jedni lubią morze, a drudzy preferują góry. Ja zdecydowanie zaliczam się do tych drugich; pochodzę z Bieszczad, w Tatry jeżdżę od maleńkości, żadnymi górami nie gardzę. Nie oznacza to, że mam kondycję niczym Bear Grylls – po prostu każdy wyjazd w góry sprawia mi ogromną przyjemność. W takim razie dlaczego warto zakochać się w górach?- Góry są piękne o każdej porze roku. Jesienią zachwycają kolorami, w lecie dają poczucie absolutnej wolności, wiosna trwa najdłużej i pachnie najpiękniej właśnie na szczytach. A zima w górach nawet dla mnie – szczerego wroga białego puchu – jest całkiem zachwycająca.- Nigdy nie wiesz czego możesz spodziewać się po górach. Jednego dnia może być 15 stopni i słońce, a drugiego zastanie cię śnieg.- Góry uczą szacunku. Są zbyt dumne, by ktokolwiek, kto ma choć trochę oleju w głowie, odważył się im podskoczyć.- Najpiękniejsze drogi są właśnie w górach.- Góry są jedną wielką sprzecznością. Zobaczysz tam widoki cudowne i przerażające jednocześnie.- Spotkasz w górach krajobrazy, których twój umysł nie jest w stanie pojąć i ogarnąć.- Nie ma bardziej klimatycznych miejsc niż górskie schroniska.- Ludzie, którzy chodzą po górach są wartościowi. Zawsze.- Większość turystów górskich choć raz w życiu była zmuszona łapać stopa ze szlaku na szlak. Dlatego wszyscy chętnie podwożą autostopowiczów :)- Najlepszym sposobem na totalne zresetowanie myśli jest długa wędrówka po szlakach.- Jeśli choć raz nie przeszedłeś kilkudziesięciu kilometrów w lesie, błocie i upale, tak naprawdę nie rozumiesz pojęcia „mocny sen zmęczonego człowieka”.- Nie da się być bliżej natury nigdzie indziej niż właśnie w górach.- Weź swojego psa w góry – gwarantuję, że nigdzie indziej nie zobaczysz tak szczerej radości swojego czworonoga.- Góry są świetnym fryzjerem! :)- Góry uczą pokory; czasem musisz zawrócić ze szlaku będąc niemal pod samym szczytem i nic z tym nie zrobisz – burzy kijem nie przegonisz.- Szlaki górskie to jedno z niewielu miejsc, gdzie możesz pozdrawiać wszystkim serdecznym „dzień dobry!” i nie zostać uznanym za wariata.- W górach fajnie się oddycha.- Góry pozwalają skutecznie oderwać się od tego, co na dole.- Z góry widać lepiej.Zakochasz się w górach podczas tej jesieni?Wszystkie zdjęcia pochodzą z prywatnej galerii i nie wyrażam zgody na ich kopiowanie.

Czarnogóra, część 1: Skarbiec możliwości, bogactwo wrażeń

mpk poland

Czarnogóra, część 1: Skarbiec możliwości, bogactwo wrażeń

Bałkany 2014 - epilog

dwa kółka i spółka

Bałkany 2014 - epilog

Widok z okolic Kondrackiej Przełęczy na Dolinę Małej Łąki, który...

coffe in the wood

Widok z okolic Kondrackiej Przełęczy na Dolinę Małej Łąki, który...

Widok z okolic Kondrackiej Przełęczy na Dolinę Małej Łąki, który mieliśmy już drugiego dnia. Wyszliśmy z samego rana aby zrobić trasę zaplanowaną na 6-7 godzin. Planowaliśmy przejść z Doliny Strążyskiej, przez Kondracką Kopę aż na Kasprowy Wierch. / Small Meadow Valley viewed from Kondracka Pass. We started second day early in the morning to do a route planned for 6-7 hours. The route was planned from the Strazyska Valley by Kondracka Kopa until Kasprowy Wierch pik. 

odwrót na Kasprowy Wierch/retreat to Kasprowy Wierch

coffe in the wood

odwrót na Kasprowy Wierch/retreat to Kasprowy Wierch

odwrót na Kasprowy Wierch / retreat to Kasprowy Wierch 

Cieniasy na trekkingu

URLOP NA ETACIE

Cieniasy na trekkingu

BAŁKANY WEDŁUG RUDEJ

Bałkany 2014. Góry Albanii

Wpis o zdobyciu Maja e Korabit zakończył etap górski naszej wyprawy do Albanii 2014. Dlatego też dokonaliśmy jego filmowego podsumowania. Oprócz zdjęć, których część kojarzycie z bloga, pojawiły się również ujęcia z GoPro oraz Sony A77. Oczywiście góry towarzyszyły nam przez cały pobyt w Albanii, bo są one stałym elementem tamtejszego krajobrazu, jednak tylko na […] 

Przełęcz Liliowe w Tatrach/Liliowe Pass in Tatra mountains

coffe in the wood

Przełęcz Liliowe w Tatrach/Liliowe Pass in Tatra mountains

Przełęcz Liliowe w Tatrach / Liliowe Pass in Tatra mountains 

Przez grań Otargańców na Raczkową Czubę i Jarząbczy Wierch

marcogor o gorach

Przez grań Otargańców na Raczkową Czubę i Jarząbczy Wierch

Jesienią góry są najpiękniejsze. To truizm, ale taka jest prawda. Jeśli chodzi o Tatry to najcudowniejsze są o tej porze roku Tatry Zachodnie. Tam kolorki są najfajniejsze. Trawy przybierają kolory czerwieni, rudości i wiele innych barw. Wszystko, cała przyroda w swym kolorycie jest genialna. Korzystając z najlepszej chyba pogody tej jesieni, tej październikowej, w czasie ostatniego tygodnia wyruszyłem na wymarzoną wycieczkę razem ze swoją wspaniałą ekipą górołazów. Jako cel obrałem grań Otargańców z kulminacją w Jakubinie ( 2194 m.), rozdzielającą doliny Jamnicką i Raczkową. Szedłem już kilka lat temu tą trasą, ale jako, że to jeden z najwspanialszych szlaków w całych Tatrach, postanowiłem go powtórzyć. Przejście całym grzbietem Otargańców jest niezwykle widokowe i dostarcza mnóstwo emocji, z powodu wędrówki eksponowanymi nieraz miejscami, pośród mnóstwa malowniczych skałek, turni, turniczek. Czasami można poczuć się jak  w labiryncie skalnym.  panorama Łopaty, Wołowca i Rohaczy, foto by Natalia.P Szlak turystyczny prowadzący granią Otargańców nie sprawia trudności technicznych, jest jednak wyczerpujący ze względu na dużą ilość podejść (suma wzniesień 1440 m). Na szlaku istnieją miejsca eksponowane, więc trzeba być czujnym. Do pokonania mamy kilka dominujących  szczytów. Należy uważać na możliwość zmylenia drogi (np. podczas mgły), co może być niebezpieczne. Wycieczkę najlepiej rozpocząć w Przybylinie, a dokładnie przy ujściu Doliny Wąskiej, gdyż tam kończy się asfaltowa droga, którą możemy dojechać na parkingi obok autocampingu „Raczkowa Dolina”, czy przy „Horskiej Chacie”. Tam też dojechaliśmy i zaczęła się nasza przygoda. U wylotu Doliny Wąskiej znajduje się duże osiedle turystyczne, a na nim wspomniany autokemping  z polem namiotowym, hotele, restauracja, schronisko, domki kempingowe i parkingi. Przejście Doliną Wąską szybko wyprowadza nas do miejsca, gdzie dolina rozchodzi się na dwie: Raczkową i Jamnicką, a pośrodku nich ciągnie się długi i ekscytujący masyw Otargańców.  Grań Otargańców widoczna z Magury, foto by Natalia.P Jest to silnie poszarpana grań, w której wyróżnia się siedem szczytów i kilka przełęczy. Odbiega ona od znajdującego się w grani głównej Jarząbczego Wierchu w południowym kierunku. Grań Otargańców wznosi się wysoko ponad dnami sąsiednich dolin (800–900 m). Dolna część zboczy jest stromo podcięta przez ostatni lodowiec, stąd też spływające z nich potoki tworzą tu liczne wodospady, które możemy oglądać z oddali.  Z wysokich szczytów Otargańców możemy podziwiać jedne z najładniejszych panoram widokowych w Tatrach Zachodnich. Szczególnie efektownie prezentują się stąd Rohacze, Starorobociański Wierch, Bystra i Barańce. W oddali widoczne są wapienne masywy Bobrowca, czy Kominiarskiego Wierchu, a nawet Czerwonych Wierchów. Z najwyższej Jakubiny zobaczymy wszystkie szczyty Tatr Zachodnich, a także panoramę Tatr Wysokich z Krywaniem na czele, czy nawet naszą Orlą Perć. Szlak turystyczny prowadzący granią Otargańców jest rzadko uczęszczany i to zapewne największa jego zaleta. Możemy poczuć się tu naprawdę jak na łonie natury i w spokoju przemierzać cudną górską ścieżkę.  Niżna Magura widoczna z podejścia na Pośrednią, foto by Natalia.P Na rozstaju szlaków na Niżnej Łące rozpoczęła się nasza długa i żmudna wspinaczką granią, która miała potrwać z przerwami siedem godzin! Niżna Łąka  to obecnie jest tylko miejsce składowania drzewa. Znajduje się tutaj rozdroże szlaków turystycznych z ławkami i stołami dla turystów. Tuż poniżej Niżniej Łąki, w miejscu połączenia Doliny Jamnickiej i Doliny Raczkowej znajduje się drugie rozdroże szlaków turystycznych i wiata. Tutaj też Jamnicki Potok łączy się z Raczkowym Potokiem. W sierpniu 2007 r. silna wichura wyłamała całkowicie las na długości ok. 1 km w Dolinie Jamnickiej, tuż powyżej Niżniej Łąki. Dlatego też początek zielonego szlaku jest słabo oznakowany, ale na górę prowadzi dobrze widoczna ścieżka. Później w lesie jedynym utrudnieniem mogą być nie usunięte jeszcze wiatrołomy, ale sporadycznie i są obejścia. Początek aż do wyjścia ponad górną granicę lasu jest stromy, męczący i żmudny, choć droga prowadzi wieloma zakosami. Raczkowa Czuba i Starorobociański Wierch widziane z Wyżniej Magury, foto by Natalia.P Ale wszystko zostanie nam wynagrodzone, gdy wyjdziemy z lasu w piętro kosodrzewiny, a potem na pierwsze widokowe skałki. One pojawiają się na niższym szczycie Ostredoka.  Ostredok jest pierwszym od południa wzniesieniem  grani. Ma dwa wierzchołki: 1674 m n.p.m. (pierwszy od południa) i 1714 m n.p.m. Nazywane są często Małymi Otargańcami i wyglądają uroczo w scenerii skalno – trawiastej. W oddali doskonale widać stąd długą grań Niżnych Tatr.  Garby szczytowe i grań Małych Otargańców są skaliste i nagie, zbocza w partiach podszczytowych porośnięte kosodrzewiną. Powyżej górnego szczytu znajduje się w grani rów grzbietowy o długości ok. 100 m. Wszystko to wygląda nieziemsko, a przecież to dopiero był początek naszej wędrówki. Ale długo tutaj siedzieliśmy podziwiając i chłonąc całe to piękno przyrody. Rewelacyjna, słoneczna pogoda i błękit nieba pozwalały cieszyć się nieskazitelnym urokiem tego magicznego miejsca i boskimi widokami. gdzieś w masywie Otargańców, foto by Natalia.P Ruszyliśmy w końcu dalej, a nasza grań stawała się coraz bardziej rozczłonkowana i postrzępiona, a przez to ciekawsza i bardziej eksponowana. Miejscami robiło się przepaściście, ale bez większych trudności. Tak doszliśmy do Niżnej Magury. Szlak omija sam wierzchołek i prowadzi dalej postrzępioną granią, z kilkoma garbami do pokonania na wzniesienie Pośredniej Magury. To już wysokość ponad 2000 m, niektóre mapy podają nazwę Wyżnie Otargańce. Szczyt ma skalisty wierzchołek, a dalej grań w kierunku Wyżniej Magury jest odcinkami również skalista i przecięta ukośnym rowem grzbietowym. Te dwie Magury rozdziela płytka Rysia Przełęcz. Szczytów i garbów do pokonania było już trochę, więc czuliśmy zmęczenie, ale już tylko Jakubińska Przełęcz oddzielała nas od najwyższego wzniesienia całego masywu – Raczkowej Czuby ( słow.Jakubina – 2194 m.). Jest to zarazem drugi co do wysokości szczyt Tatr Zachodnich. Tutaj nastąpił długi, zasłużony wypoczynek i delektowanie się widokami.  Z jej górującego nad otoczeniem wierzchołka zobaczymy bardzo rozległą panoramę widoków, jedną z najładniejszych w Tatrach. Po wielu minutach ograniczonej przez mgłę widoczności, gdy niskie chmury zaczęły się przetaczać przez grzbiet dostaliśmy to na co wszyscy czekali- nieograniczony widok na całe Tatry Zachodnie i dużą część Wysokich. masyw Otargańców oraz Baraniec i Smrek na drugim planie, foto by Natalia.P Gdy nadeszła pora szybko dotarliśmy do ostatniego dziś szczytu – zwornikowego wierzchołka Jarząbczego Wierchu. Poniżej jego kulminacji przebiega granica polsko – słowacka. Góra słynie z genialnego widoczku na trzy Raczkowe Stawy z ich bajecznym otoczeniem. Ze szczytu mamy także rozległe widoki, szczególnie dobrze widać stąd pobliskie Rohacze, Starorobociański Wierch, Bystrą z Zadnią Kopą i masyw Barańca. Od tej chwili pozostało nam już tylko zejście w dół, z powrotem na parking. Jako, że było już późne popołudnie żwawo rozpoczęliśmy odwrót poprzez Niską Przełęcz i dalej bardzo  stromym żlebem, którym prowadzi zielony szlak do Doliny Jamnickiej. Czekało nas ponad 1200 metrów zejścia w dół, co dało się bardzo we znaki. Dopiero po zejściu na dno doliny szlak złagodniał i kolana miały trochę odpoczynku. Przy rozdrożu w Kokawskich Ogrodach czekał na naszą grupę kolega Staszek, który oddzielił się od pozostałej jedenastki i zdążył dojść aż na Wołowiec!  Wołowiec, Rakoń i Łopata oraz Jamnicki Staw w dole, foto by Natalia.P Dolina Jamnicka ma długość 9 km i powierzchnię 35 km². Zejście nią prowadzi początkowo stromo w lesie, potem wygodną drogą leśną, choć w ten dzień miejscami błotnistą z powodu zwózki drzewa. Już po zapadnięciu zmroku dotarliśmy na parking, do naszych aut. Przeszliśmy 19 km, pokonując olbrzymie przewyższenie. To była mega udana wyprawa. Pogoda, widoki, smak przygody, super towarzystwo, niezapomniane wrażenia i wspomnienia na całe życie. Dziękuję wszystkim współtowarzyszom wycieczki za wyśmienity humor i obecność. Wspólne przeżywanie piękna jest ciekawsze i łączy ludzi. Oby do następnego razu wkrótce. Na koniec zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć uczestniczki wyprawy, mojej uzdolnionej koleżanki – fotograf Natalii P. Dobra lustrzanka to jednak jest to… Jest naprawdę na co popatrzeć. Pamiętajcie, góry najpiękniejsze są jesienią! To prawdziwa magia dla każdego turysty. Z górskim pozdrowieniem Marcogor 

po kolejnym kwadransie dotarliśmy na przełęcz Liliowe i...

coffe in the wood

po kolejnym kwadransie dotarliśmy na przełęcz Liliowe i...

po kolejnym kwadransie dotarliśmy na przełęcz Liliowe i pogoda znów się zmieniła….zaczęło tak mocno wiać, że postanowiliśmy zawrócić na Kasprowy Wierch i resztę dnia spędzić na popijaniu wina ;) / after another quarter we reached the pass Liliowe and weather changed again … the wind started to blow so hard, that we decided to turn back on Kasprowy Wierch  and spend the rest of the day on sipping the red wine;) 

LOVE TRAVELING

Weekend w Łazienkach #kadryjesieni

[więcej informacji o #kadryjesieni poniżej]      #kadryjesieni – jak to działa?   Od dziś do końca października publikujemy na swoich blogach posty z jesiennymi zdjęciami i łączymy nasze blogerskie siły Aby dołączyć do zabawy: opublikuj na swoim blogu dowolny post z… 

Plan na rozgrzewkowy wypad był prosty - wjechać na Kasprowy...

coffe in the wood

Plan na rozgrzewkowy wypad był prosty - wjechać na Kasprowy...

Plan na rozgrzewkowy wypad był prosty - wjechać na Kasprowy kolejką i przejść się na Świnicę. U góry okazało się, że pogoda jest odrobinkę inna niż ta w dolinie… / Plan for warm-up outing was simple - to enter the Kasprowy Wierch pik by lift cabin and go to Świnica pik.At the top, it turned out that the weather is a little bit different than the one in the valley …  

Spotkanie na górskich szczytach w Klubie Szalonego Podróżnika

Podróżniczo

Spotkanie na górskich szczytach w Klubie Szalonego Podróżnika

Byliście kiedyś w Tatrach jesienią? Nam tym razem udało się...

coffe in the wood

Byliście kiedyś w Tatrach jesienią? Nam tym razem udało się...

Byliście kiedyś w Tatrach jesienią? Nam tym razem udało się trafić w pogodę inną niż deszcz, wiatr i ziąb, więc natychmiast poszliśmy w góry ;) / Have you ever been in the Tatra Mountains in autumn? This time we managed to hit the weather other than rain, wind and chill, so I immediately went to the mountains ;) 

Zależna w podróży

Kraina otwartych okiennic

No to przyszedł czas na napisanie o Krainie otwartych okiennic. Od pierwszej notki z Podlasia minął już miesiąc. Czas poprzypominać sobie tamtejsze klimaty i napisać wam na ten temat więcej. Oglądam zdjęcia, wybieram te do wywołania, inne które znajdą się na Pintereście i czytam foldery o tych urokliwych miejscach na końcu Polski.   Ale mam też tremę. Zdaję sobie sprawę,…Czytaj więcej 

Cook'n'Roll

Albania: hardcore po bałkańsku #2

Powiem otwarcie- kocham Sarande. Te typowo turystyczne, nadmorskie miasto leżące tuż przy granicy z Grecją i jej Korfu, zrobiło na mnie arcy zajebiste wrażenie. Od razu wyjaśnię, że miejscowość nie wyróżnia się niczym specjalnym, co więcej- wielu uznaje, je za symbol kiczu, turystyki plażowo-imprezowej i ton bezmyślnie wylanego betonu w pięknej zatoce Morza Jońskiego. Może i mają rację ale mimo to, chętnie wróciłbym tam ponownie. Zakochałem się. Droga, którą pokonałem z Vlore do Sarande, to przygoda sama w sobie. Porównać można to do pędzącego rollercoastera, który wystrzelony niczym prom kosmiczny nie panuje nad swoimi wagonikami oraz krzyczącymi z przerażenia i rzygającymi gdzie popadnie pasażerami. We wcześniejszym wpisie wylałem gar zepsutego rosołu na albańskie drogi ale muszę przyznać, że  górska droga Vlore- Sarande, jest niezwykłym przeżyciem. Pozytywnym przeżyciem. Raz, że podziwiasz niesamowite widoki gór i morza, dwa, że powierzyłeś swoje życie kierowcy busa, który jak nikt inny, wie w jaki sposób należy przemieszczać się tymi piekielnymi drogami i dostarczyć odpowiedniej dawki adrenaliny. Przeżycia murowane. Przy okazji, wspomniałem o Vlore. Nie będę się rozpisywać o tym mieście, gdyż spędziłem tam za mało czasu, a i specjalnie nie jest to miejsce zasługujące na szerszy opis (chociaż jak się później dowiedziałem, miasto ma podobno całkiem ciekawy undergroundowy klimat. Podobno.). Z obowiązku muszę jednak wspomnieć o bulwarowej knajpie Klodi, słynącej z najlepszej pieczonej jagnięciny w rejonie i z… polskojęzycznego menu. Ku mojemu zdziwieniu (a później przerażeniu) i pewności bycia jedynym Polakiem w lokalu, siedzącym przy stoliku pod palmą, jedzącym pieczone jagnię przy zachodzącym słońcu, nagle do Klodiego wjechała polska wycieczka z typowymi Januszami +50, którzy- jak to typowy Polak w tanim kraju- pokazali kto tu rządzi i czego to oni nie mogą. Zażenowany nie ujawniłem się, gdyż cały turnus Zdzisiex Travel zaskoczony moją obecnością zadławiłby się wpieprzanym baranem i spaliłby się ze wstydu. Jak się już pewnie domyśliliście: Albania baraniną stoi. Zatem muszą przyrządzać ją w najlepszy sposób. Mięso jak wiadomo, pochodzi bezpośrednio od lokalnych pasterzy, którzy wypasają swoje owieczki na wzgórzach, a więc na ogień trafia najlepszej jakości, młode niezestresowane przed śmiercią jagnię. Siła smaku zależy właśnie od tych wspomnianych czynników. Doprawianie ziołami, czosnkiem, solą i oliwą odbywa się w trakcie obróbki termicznej, w rezultacie, niezamarynowane wcześniej mięso, zachowuje swój smak i delikatną konsystencję. Pozostałe ingredienty stanowią jedynie dodatek, do podbicia smaku całości. W ten oto sposób otrzymałem najlepszą mięsną potrawę jaką można sobie wyobrazić. I to w cenie mniejszej niż powiększony McZestaw u czerwonowłosego pajaca. Wróćmy do mojej Sarandy. Po przyjeździe do miasta spotkałem się z Paulem, Brytyjczykiem mieszkającym i współprowadzącym hostel Beni’s Place. Siedząc przy zimnym piwie, podanym w zamarzniętych kuflach w zaprzyjaźnionym pubie, rozmawialiśmy o mieście i tym, gdzie i co można zjeść. Paul, niejako tubylec wskazał kilka wartych zaufania tawern i lokali z albańskim fast foodem. Dominującą kuchnią w mieście, z racji dostępu do morza, są oczywiście ryby i inne morskie żyjątka. Na ulicach spotkać można również wpływy typowo włoskie- wszechobecne gelaterie, pizzerie, to w zasadzie reprezentanci nieoficjalnej strony miejskiej kuchni. Wkrótce po tym, dołączył do nas Ian, rock’n’rollowy Amerykanin przypominający kapitana Philipsa, i mogę śmiało powiedzieć, że od tego spotkania wyjazd zmienił się w kulinarne święto. Sarande, to kurort z masą hoteli ulokowanych nad kamienistym wybrzeżem. Miejsce, które wybierają wygodni turyści, którzy bukują swoje miejsca w którymś z dziesiątek hoteli. Zamknięci w enklawie all inclusive, klimatyzowanych pokoi, przyhotelowych basenów i plaż oraz marnego żarcia nie zapuszczają się w pozostałe zakątki miasta. Bezpieczeństwo i atrakcje zapewnione przez hotel nie wymusza na nich poszukiwania innych atrakcji. I doskonale to rozumiem. Sarande poza centrum jest raczej ciężkostrawne dla typowego all inclusive’ego turysty i może go, lekko mówiąc, zdegustować. W mieście panuje chaos, będący normalnym trybem życia miasta i mieszkańców.  Przypomina to płynącą w układzie rur i rureczek substancję, która w idealny sposób wypełnia każdą możliwą przestrzeń. Na skrzyżowaniach nie uraczycie świateł, przejścia dla pieszych są traktowane jak graffiti, które w nocy namalowali jacyś wandale, dźwięk klaksonów i ściskających się samochodów, to taniec synchroniczny w rytm tej anarchii. Czasem traficie na bezpańskie krowy, które włóczą się po ulicach i wyjadają śmieci z kubłów. Klimat arabski? Tak, z ekspresją Włochów. W końcu Albania, to w większości wyznawcy islamu (przynajmniej tak deklarują na papierze) zapatrzeni w dużej mierze na sąsiadów zza morza, czyli Włochów. Sarande jak i inne turystyczne miasta słyną z przykrych widoków niedokończonych budynków, których ilość jest przerażająca. Jest to często efekt nieudanego lokowania pieniędzy przez miejscowe rodziny powiązane z mafią. Podobno co druga rodzina w Albanii ma kogoś w jakiejś zorganizowanej grupie przestępczej o charakterze zbrojnym trudniącej się głównie przerzutem narkotyków do krajów zachodniej Europy czy USA. Coś w tym jest, bo przejeżdżając przez wieś Lazarat, dwie godziny drogi od Sarande, kilka tygodni przed moim przyjazdem odbyła się tam regularna bitwa na kałasznikowy, granatniki i wyrzutnie rakietowe (w tym momencie piszę to jak najbardziej poważnie) między wieśniakami uprawiającymi konopie indyjskie a policją. Po wygranej akcji, służby zlikwidowały we wsi ponad 300 ha pól konopi… Lazarat, to największa w Europie „fabryka” zielska, a sama Albania należy do „Złotego Trójkąta”, obok Macedonii i Serbii, która dzięki niespokojnej historii i braku kontroli przez rząd jest narkotykowym zapleczem i punktem przerzutowym „towaru” na Europę i resztę świata. Sama mafia słynie z brutalności i bezwzględności, stąd opinia, że najgorszą rzeczą jaka może trafić się innej mafii, to… mafia albańska. Czas rozpocząć kulinarne szaleństwo. Kocham ryby i owoce morza. Mam na tym punkcie totalnego fioła. Wszelkie możliwe kuchnie składające się z ryb i morskich żyjątek, mogłyby w pełni zastąpić moje codzienne menu. Od małego jestem karmiony przeróżnym morskim cholerstwem i weszło mi to mocno w krew. Nie brzydzę się w zasadzie żadnym jedzeniem- a jadłem kilka naprawdę hardcoreowych rzeczy- a tym bardziej, owocami morza, które uważam za najlepsze co może trafić człowiekowi na talerz. Dziwię się, że wielu Polaków wciąż uważa owoce morza za „robactwo”, „paskudztwo” i ewentualnie za „pieprzone burżujstwo” i najchętniej, wyrzuciłaby je ze swojego talerza na pożarcie bezpańskim kotom, niż sami spróbowali je zjeść. Ubogość polskiej karty dań przeciętnego Polaka o ryby, jest również ogromna i ogranicza się z reguły do wigilijnego karpia. A jeśli już faktycznie ktoś zaczyna swoją przygodę z rybami, to zaczyna, to w najgorszy możliwy sposób -od nafaszerowanej antybiotykami i chińskimi sterydami jebanej mrożonej pangi z hipermarketu i starych odmrażanych po kilka razy paluszków kapitana Iglo na wagę, czyli zmielonych odpadów rybnych, jakiejś mączki smakowej i kutra rybackiego. Jeśli nie jesz ryb, a czytasz ten tekst, to wiedz, że to jest właśnie dedykowane Tobie: zacznij jeść (jeśli mieszkasz nad morzem lub jeziorem) świeże ryby. Jeśli mieszkasz, tak jak ja, w dużym mieście, to kupuj świeże zmrożone ryby słodkowodne (takie jak pstrąg, okoń, leszcz, sum, karp, sandacz), które bez większego problemu dostaniesz w delikatesach lub zwykłym rybnym. Jeśli nie masz i takiej możliwości, to zjedz mrożonkę ale wybierz dorsza lub mintaja i koniecznie upewnij się, że nie jest to ryba z Chin. A jeśli wyjedziesz na wakacje nad morze, jeziora, ocean czy rzekę- najedz się ryb na cały rok. To, co oferuje rybie mięso jest bardzo ważne dla ludzkiego organizmu przy okazji   zajebiście smakuje. Owoce morza w ostatnich latach są coraz bardziej popularne w polskich sklepach i można śmiało dostać np. świeże, zapakowane hermetycznie mule, których cena nie przekracza 40 zł za kilogram. Chyba raz na jakiś czas można sobie pozwolić na romantyczną kolację we dwoje i ugotowanymi na winie mulami, nie? Czym zatem zaskoczyła mnie albańska morska kuchnia? Prostotą. Nie jest to nic odkrywczego ale idąc do najzwyklejszej tawerny tuż obok portu rybackiego mamy pewność, że zjemy najlepsze ryby, krewetki czy małże. I to nie ważne czy jesteśmy w Albanii, Hiszpanii czy na Sardynii. Siłą całego basenu Śródziemnego jest świeżość i prostota podawanych potraw. I tak właśnie dzięki Ianowi mogłem zjeść w dwóch najlepszych tawernach w Sarande. Do postaci Iana jeszcze wrócę przy okazji Foodapalooza. Albańskie tawerny leżące nad Morzem Jońskim oferują z reguły to samo- proste morskie jedzenie. Zdarzają się lokale, które stawiają na przerost formy nad treścią oraz wygórowane ceny. Takich lokali nie lubimy. Jestem zwolennikiem bezpretensjonalnej kuchni regionu, która nie musi oszukiwać, aby obronić się przed przyjezdnymi. To da się wyczuć. W przypadku dwóch tawern Erjoni i Beni Peshkatari mogę powiedzieć jedno: ambasadorzy lokalnej kuchni. Obie tawerny leżą tuż obok głównego portu rybackiego, do którego dwa razy dziennie dostarczane są ryby i owoce morza. W tym samym porcie kupiłem krewetki, które później przyrządziłem w ramach Foodapaloozy- o tym w następnym wpisie. Dorady i okonie morskie, grillowane na cisowym drewnie bez żadnych przypraw, podane niczym najtańsza potrawa na świecie z listkiem sałaty i ćwiartką cytryny były najlepszymi rybami jakie można zjeść. Te najprostsze potrawy znane mieszkańcom od wieków są po prostu idealne! Smak morza, świeżości, cisowego dymu oraz aromatycznej cytryny zerwanej z ogrodu przy tawernie, to cała magia smaku jaką zaprezentowali mi kucharze. Nie byłbym sobą, gdybym nie dopadł owoców morza. Ale i w tym wypadku niczym Was nie zaskoczę- wszystko podane tak jak należy bez udziwnień czy zbędnych zmyłek smakowych. Jeśli zamówisz krewetki, to dostaniesz pół kilo gotowanych cholernych krewetek, które sam sobie polejesz sokiem z cytryny. Jesz i czujesz smak morza i wiesz, że ośmiornica baby, parę godzin wcześniej pływała gdzieś w morzu. Dorada, gdyby nie twoje zamówienie pewnie pływałaby dalej szczęśliwa w morskich otchłaniach. Idealnym uzupełnieniem rybnych potraw jest prosta sałatka ze, jakby inaczej, świeżych warzyw, oliwa z oliwek, młody ocet winny oraz młode wino. Pieczywo w Albanii jest marnej jakości i przypomina nasz chleb tostowy i oferowany był niemal w każdej knajpie. Może to był chleb tostowy, sam nie wiem. Wiem, że nie pasował do całości i maczany w mieszance octu i oliwy rozpadał się. Można uznać to za minus. Ale chyba tak jednak ma być, bo to w końcu kuchnia albańska.