Bieszczadzkie klimaty

Złap Trop

Bieszczadzkie klimaty

  Przez chwilę wydawało nam się, że na jakiś czas będziemy mieć dosyć wyjazdów, a najlepszym relaksem okaże się zaleganie w dresie na kanapie i objadanie się maminymi specjałami…Po trzech dniach takiego lenistwa okazało się, że taki sposób odpoczynku chyba nie jest dla nas. Co prawda dresów nie porzuciliśmy, tylko sposób wypoczynku i miejsce trochę inne. Tym razem wygnało nas na drugi koniec Polski prosto w serce Bieszczadzkich połonin. Może tego nie widać ale jesteśmy na Połoninie Caryńskiej :D Nic nie widać ale też ładnie :) Piękna ta nasza złota jesień! Bieszczady zawsze kojarzyły mi się z totalnym odludziem, miejscem idealnym na całkowite wyciszenie, oderwaniem się od wszystkiego i wszystkich. Takie wyobrażenie hodowałam sobie w głowie od ostatniego pobytu w tych górach – a byłam tutaj ostatnio 14 lat temu! 14 letnia Ania Niewiele się zmieniłam prawda? :D Były czasy kiedy do budki telefonicznej ze śmieszną plastikową kartą ręku ustawiały się kolejki, a telewizję (taką satelitarną) można było oglądać chyba tylko w jednej knajpie w Ustrzykach Górnych. Teraz niby niewiele się zmieniło – ale radio, telewizja czy nawet internet odbiera praktycznie wszędzie. Największa cisza i spokój panują w górach i chociaż pogoda nie sprzyjała, mogliśmy wyciszyć się całkowicie, pochodzić we mgle, zaciągnąć się zapachem mokrego lasu, poobserwować odlatujące na zimę żurawie i nawet ujrzeć salamandrę plamistą! Salamandra plamista! Trochę mrocznie… Gdy będziecie w Bieszczadach i pogoda trochę pokrzyżuje Wam plany, warto wybrać się do jednej (a najlepiej do kilku) cerkwi, które znajdują się na Szlaku Architektury Drewnianej w województwie Podkarpackim – klik Cerkiew Św. Mikołaja w Chmielu Cerkiew Narodzenia NMP w Żłobku Jak ktoś ma bogatą wyobraźnię to zobaczy tu łosia – Rezerwat Krajobrazowy Sine Wiry Przy cerkwi w Smolniku znajduje się gospodarstwo w którym można zapatrzyć się w pyszne kozie sery oraz różnego rodzaju przetwory. My polecamy szczególnie kozi ser  z pieprzem. Na miejsce naszego pobytu wybraliśmy miejscowość Wetlina. Znajdziecie tu sporo noclegów w różnych cenach. My możemy polecić pokoje gościnne pod Jawornikiem (www.wetlina.com.pl). Za pokój 2 osobowy z łazienką na korytarzu zapłaciliśmy 35 zł/osobę. Pokoje i łazienka czyściutkie, jest dostęp do w pełni wyposażonej kuchni i sali z kominkiem, dookoła sporo zielonego terenu i co najważniejsze panuje tu ciepła i przyjazna atmosfera. Jedzie smakowało nam wszędzie! Lecz największe wrażenie zrobiły na nas naleśniki z jagodami w Chacie Wędrowca! Musicie spróbować, tylko uwaga naleśniki są ogromne więc przemyślcie zanim zamówicie całą porcję (cena całego naleśnika to 38 zł). Naleśniczek jaki jest każdy widzi! Po naleśniku nie widać śladu – no prawie nie widać :) Ciekawa jestem gdzie Wy uciekacie przed wszystkim i wszystkimi? Czy istnieją jeszcze w Polsce takie białe plamy na mapie, gdzie można odciąć się od wszystkiego? Piszcie The post Bieszczadzkie klimaty appeared first on Złap Trop. 

Tym razem pojechaliśmy w Tatry…i bardzo Cię proszę bądź...

coffe in the wood

Tym razem pojechaliśmy w Tatry…i bardzo Cię proszę bądź...

Tym razem pojechaliśmy w Tatry…i bardzo Cię proszę bądź grzeczny :) / This time we went to Tatra mountains…and please be respectful ;) 

Wschodnia Jawa

Orbitka

Wschodnia Jawa

Zależna w podróży

10 największych atrakcji zachodniej Sycylii

Dostaję od was wiele maili z pytaniami o Sycylię. Nic dziwnego, w blogosferze często to właśnie z nią jestem najbardziej kojarzona. Postanowiłam przyjrzeć się tym pytaniom i zebrać najczęściej powtarzające się kwestie. Zauważyłam, że wielu was pyta po prostu, co zobaczyć. Faktycznie, na blogu na dzień dzisiejszy jest ok. 30 tekstów o Trapani i okolicach, ale ani razu nie zamieściłam…Czytaj więcej

Sen na Jawie :)

Orbitka

Sen na Jawie :)

Stary, urokliwy młyn wodny na Rawce. Wygląda tak, że chyba musi...

coffe in the wood

Stary, urokliwy młyn wodny na Rawce. Wygląda tak, że chyba musi...

Stary, urokliwy młyn wodny na Rawce. Wygląda tak, że chyba musi w nim rezydować jakiś duch, który podtrzymuje konstrukcje ezoteryczną siła.  / Old, charming watermill on Rawka river. It seems that it has ghost resident inside, that use esoteric power to keep structeres stable. 

Zależna w podróży

Top 10 Jordanii, albo czy prócz Petry jest tu co zobaczyć?

Czy listy największych atrakcji danego miasta czy kraju mają sens? Cóż, nie ośmieliłabym się zrobić takiej listy dla Włoch czy Paryża. Po pierwsze dlatego, że jest ich już w polskim internecie multum, a po drugie, bo byłoby to zadanie co najmniej trudne – wybrać z takiego dobra tylko 10 rzeczy i jeszcze być przy tym oryginalnym i różnić się czymkolwiek…Czytaj więcej 

Londyn: Ceny biletów wstępu

Podróże MM

Londyn: Ceny biletów wstępu

marcogor o gorach

Bieszczady

  Nie płacz kiedy smutek zapuka w twoje progi nie daj się kiedy los jest ci mniej łaskawy Przecież dobrze wiesz że na końcu drogi wciąż wierne jak pies czekają październikowe Bieszczady Trawa na jedno kolanko klęka w zachwycie porannym i łąka cicho śpiewa swoje zielone psalmy A sarny rodem z Balnicy schodzą na letnią spowiedź i jedno jest takie niebo bieszczadzkie niebo sierpniowe W niebie cerkiewki pękate rozmodlone nad podziw za ręce je prowadzą same Bieszczadzkie Anioły. /Adam Ziemianin/ 

Orbitka

W droge: do Malezji, Indonezji i Singapuru

W poniedzialek rano jeszcze walczylam z myslami, ale w koncu w nocy poleglam i kupilam bilet do Malezji, Indonezji i Singapuru z wylotem za 3 dni, czyli dzis. A niech tam, niech sie dzieje. Lepiej zalowac, ze sie zrobilo niz zalowac, ze sie nie mialo odwagi podjac wyzwania. Po dwoch dniach zwariowanych przygotowan i proby ustalenia chocby minimalnego planu wyjazdu w koncu lece "na wariata", bez planu, rezerwacji, niczego. Taki spontan to zupelna nowosc w moim menu, ale widocznie czas dojrzec i do tego. Jestem na lotnisku Okecie, juz odprawiona czekam w "gejcie" na moj lot za 45 minut. Jutro o 14:55 laduje w Kuala Lumpur w Malezji, gdzie mam sie spotkac z dwiema grupami: 3-os i 4-os i zadecydowac, do ktorej dolacze i jaka trasa pojade. Bedzie sie dzialo. Obserwujcie bloga lub profil orbitka.com na facebooku, to zobaczycie, ktora opcje wybiore i jaki bedzie plan. — Lotnisko Okecie, 2014-10-02, godz. 16:30 — sent via mobile phone

O przemieszczaniu się po Armenii słów parę

Na Wschodzie

O przemieszczaniu się po Armenii słów parę

Bałkany 2014 - Dzień 6 - Góry i woda

dwa kółka i spółka

Bałkany 2014 - Dzień 6 - Góry i woda

marcogor o gorach

Góry to mały skrawek raju

  „Góry stanowią jedną z  najpiękniejszych ucieczek od nieszczęść naszego współczesnego świata. Góra, to istota więcej niż doskonała, którą czcimy, i przed którą wypada jedynie spróbować zatańczyć. Królestwo prawdziwej wolności, mały skrawek raju.” Francois Florenc „Ten kto czuje te góry w każdym ich fragmencie: od tej małej goryczki po najwyższe szczyty – ten jest taternikiem. A kto nie rozumie zostaje wspinaczem, bo wspinaczkę nosisz razem z liną i czekanem w plecaku, a taternictwo w sercu. Nie zapomnijcie o tym jak będziecie następny raz wyruszać na wyprawę, bo bez tego Tatr nie zobaczycie.”  

Kartka z podróży. W drodze na Kubę (o przygotowaniach, awaryjnym lądowaniu i pierwszym szoku na miejscu)

JULEK W PODRÓŻY

Kartka z podróży. W drodze na Kubę (o przygotowaniach, awaryjnym lądowaniu i pierwszym szoku na miejscu)

Tradycyjnie już tablica moim znakiem rozpoznawczym Zanim na Kubę to najpierw przygotowania. Z racji rozrzutu grupy po całej Polsce – trzymanie kontaktu i szybkość w uzyskiwaniu potwierdzeń (w tamtym okresie – rok 2010) stanowi wyzwanie. Wyobraźcie sobie taką sytuację. Sprawdzam cenę, podejmuję rezerwację i czekam, aż się każdy wypowie. SMS jest jedyną formą kontaktu bo zazwyczaj wszyscy siedzą w robocie i ni jak idzie się dodzwonić. Realia na Kubie Jak już mam wszystkie decyzje i akcepty na tak. Następuje mój ulubiony moment – płatność i oczekiwanie na potwierdzenie nabycia biletów. Moja karta nie zadziałała, kolegi też, więc trzecia z rzędu osoba udostępniła nam swój limit, aby wszystkie bilety kupić. A można się nieźle walnąć przy rezerwacji – co też czynię przy dwóch pierwszych biletach i tym samym rozdzielam grupę na dwa różne loty. Póki jeszcze jest retro, każdemu gorąco polecam wizytę na tej wyspie FUCK – zauważyłem, że coś jest nie halo zaraz po kliknięciu kupuj. No to teraz telefon do Niemiec (bo tam jest biuro obsługi klienta) i łączonym niemiecko – angielskim tłumaczymy o co chodzi i prosimy o zmianę dla mnie i kolegi. Witamy na Kubie Gdy i to jest dopięte, wysyłamy maila do całej grupy: Hej, Po kilku kieliszkach wina, i małym zamieszaniu z kartami - Paziówna jest sponsorem wszystkich biletów lotniczych:-)DZIĘKUJEMY!!!! Udało się zmienić też lot mnie i Julkowi (po rozmowie z Panią Albiną:-)w łamanym niemiecko - angielskim) i lecimy już wszyscy razem:-) Jednym samolotem i cena jak się okazuje też ta sama= uffffffffffff!!! Wyszło 1614 Euro na 2 osoby - czyli po 807 euro na osobę Nie mamy możliwości rezerwacji miejsc tak jak to było w locie do Indii - więc po prostu we Frankfurcie musimy zrobić zadymę przy okienku i już. Lecimy boeingiem 767 - 300(ciut mniejszy niż ten do Indii). No to jednym słowem - ahoj przygodo ponownie:-)! Miłego wieczoru - albo raczej nocy! I tak to się wszystko zaczęło. Lecimy liniami Condor Air – ponoć dobre (spółka córka Lufthansy) – sprawdzimy. W dniu wylotu na Lotnisku Okęcie okazuje się, że otrzymujemy tylko boarding card na lot do Frankfurtu a dopiero w Niemczech otrzymamy kolejny bilecik. Kamienice bajkowe W Niemczech przy stanowisku z biletami jest taka rozpierducha, że aż się dziwie bo przecież „Ordnug muss sein”, ale nie tym razem. Tutaj dochodzi do regularnej walki o pierwszeństwo zdobycia biletu – jak widać chartery wszędzie na świecie mają podobny typ klienta. W końcu siadamy w samolocie i rozpoczyna się kołowanie. Ponieważ jest to charter, napoje alkoholowe są ekstra płatne – no trudno, jakoś przeżyjemy. Po jakiejś godzinie od startu – gdzieś nad Paryżem, gdy wszyscy już zaczynaj być rozluźnieni, rozlega się głos kapitana: Szanowni Państwo z powodu zdiagnozowanej usterki (oficjalnie popsuła się nawigacja co uniemożliwia loty nad oceanem) jesteśmy zmuszeni zawrócić do Frankfurtu i awaryjnie lądować na lotnisku. Zaczyna się zamieszanie, personel pokładowy szybciutko sprząta to co już zaczął roznosić, gdzieś nad Menem rozpoczynamy zrzucanie paliwa i szykujemy się do lądowania. Ustrój polityczny choć niezmienny od lat, to widać powolne modyfikacje dla mieszkańców Cisza w samolocie jak makiem zasiał, kto może wygląda przez okno – jakby to miało w czymś pomóc i spokojnie dotykamy kołami pasa lotniska. O dziwo, nie wypuszczają nikogo z samolotu, tylko naprawiają go przy pełnym obłożeniu. Kilka godzin później, gdy usterka zostaje usunięta, paliwo ponownie zatankowane – startujemy. Kolejny komunikat od Kapitana: Szanowni Państwo, w ramach przeprosin za całą sytuację linie lotnicze chcąc zrekompensować niedogodności podczas całego rejsu będą serwować napoje alkoholowe za darmo. I to jest jakiś plus tego całego opóźnienia. Kolejne godziny lotu upływają już spokojnie. Międzynarodowy port lotniczy w Hawanie Lądowanie w Hawanie jest w późnych godzinach nocnych (tego nie przewidzieliśmy) I od razu pierwsze skojarzenie, które rodzi się w głowie – czas się cofnął!!!! Chcieliśmy to mamy. Przechodzę przez ochronę bezpieczeństwa, wręczam paszport, uśmiecham się do zdjęcia i już – mogę wejść na teren Kuby. Acha, dostaję dokument (taka luźna karteczka z wpisaną datą wjazdu – przy wylocie mam ją oddać, inaczej nie wyjadę z kraju)!!! SICK Na koniec sprawdzają mi plecak i zabierają każdy ślad jedzenia jaki w nim znajdą – obowiązuje bowiem całkowity zakaz wwożenia żywności. Jest biednie, ale oni innego życia nie znają Nasza ekipa liczy 7 osób. Więc wyzwaniem będzie ogarnianie towarzystwa oraz każdy z możliwych transferów, o czym przekonujemy się już chwilę po wymianie pieniędzy na lokalne peso convertible (taka waluta specjalna dla turystów – kto starszy pamięta jak w Polskich Pewexach płaciło się bonami towarowymi PeKaO lub walutą wymienialną), gdy przychodzi do zamówienia taksówki. Gdy już jesteśmy zapakowani – rozpoczyna się „szaleńcza” jazda ciemnymi ulicami Hawany. Momentami ekscytacja, a potem strach Ciemno, pomarańczowa poświata pojedynczych latarni, odblaski w kałużach, majaczące sylwetki przechodniów, ciemne zjawy w podcieniach zrujnowanych domów. Obrazki rodem z jakiegoś kryminału albo lepiej horroru – i my w  środku tej scenerii. Wszystko wydaje się opustoszałe, zniszczone i po prostu straszne!!!! Jeszcze popularny środek transportu Kierowca się zatrzymuje nagle: Jesteśmy na miejscu – oznajmia Czuję jak żołądek podchodzi mi do gardła – Upss Spoglądam na obdrapany budynek – w jego wnętrzu znajduje się nasze pierwsze lokum – casa particulare. Ostatnie piętro, strome schody i my z wypchanymi walizkami – ahoj przygodo??

marcogor o gorach

W Górach Bystrzyckich – na Jagodnej i w poszukiwaniu Strażnika Wieczności

Góry Bystrzyckie to rozległy, słabo zróżnicowany masyw górski w Sudetach Środkowych. Graniczy na północy z Górami Stołowymi, a od zachodu z Górami Orlickimi. Większość obszaru pasma leży na terenie Polski, na teren Czech przechodzi jedynie mały skrawek w południowej części. Góry Bystrzyckie wyróżniają się dużą lesistością. Teren jest bardzo słabo zaludniony i ze względu na trudne warunki ciągle wyludniający się w wyniku procesu zanikania wsi. Małe urozmaicenie rzeźby terenu, znaczne zalesienie i słaba baza noclegowa powodują, że Góry Bystrzyckie nie są popularnym regionem turystycznym. Są one atrakcyjne dla wytrwałych piechurów i rowerzystów górskich poszukujących miejsc wolnych od masowej turystyki. Jako, że ja należę do tej grupy wytrwałych piechurów odwiedziłem to pasmo w trakcie zdobywania Korony Gór Polski. Obecnie region ten stawia na turystykę rowerową i narciarstwa biegowego, więc mnóstwo tu nowych ścieżek i dróg leśnych, które może wykorzystać także turysta górski. Istnieje również gęsta sieć śródleśnych dróg asfaltowych.  Przełęcz Spalona Pasmo nie jest zbyt atrakcyjne widokowo, ale rzeczywiście znajdziemy tutaj ciszę i spokój, możemy być sami z dala od zgiełku świata. Najwyższym szczytem według najnowszych pomiarów jest Sasanka (985 m.), choć mędrcy z KGP przyznali ten tytuł pobliskiej Jagodnej ( 977 m.). Głównym punktem wypadowym w te góry jest przełęcz Spalona, gdzie dojedziemy autem, prawie pod same drzwi schroniska. Ja też tak zrobiłem, żeby zaoszczędzić na czasie. Dojechałem na miejsce Drogą Sudecką zwana też Autostradą Sudecką, która została zbudowana w 1938 roku. Posiada ona duże walory widokowe i należy do najwyżej położonych szos asfaltowych w Polsce. Otwierają się z niej widoki Kotliny Kłodzkiej, Masywu Śnieżnika i Doliny Orlicy. Sama Przełęcz Spalona to powszechnie używana nazwa rozległej łąki na wierzchowinie Gór Bystrzyckich, położonej na wysokości 800-815 m n.p.m. Miejsce to nie przypomina ukształtowaniem przełęczy, ale dzieli Góry Bystrzyckie na część południową i północną. Na łące znajduje się węzeł szlaków turystycznych, a także połączenie widokowej Spalonej Drogi z Bystrzycy Kłodzkiej na przełęcz do tzw. Autostrady Sudeckiej.   Schronisko Jagodna Przy drodze koło skrzyżowania dróg, w budynku dawnej karczmy z 1895 roku znajduje się schronisko górskie „Jagodna”, a także stok i wyciąg narciarski oraz dwa przebudowane bunkry. To miejsce tętni życiem. Tutaj turystów nie brakuje, organizowane są różne zloty, sam byłem świadkiem spotkania zdobywców Korony Sudetów. Schronisko posiada 53 miejsca noclegowe w pokojach 2-9 osobowych, możliwe jest również rozbicie namiotu obok schroniska. Budynek posiada kanalizację, centralne ogrzewanie i ciepłą wodę. Do dyspozycji jest świetlica, jadalnia i bufet. Do schroniska niestety już od dawna nie można dotrzeć komunikacją publiczną. Spodobał mi się klimat tego miejsca, trafiają tu raczej prawdziwy miłośnicy wędrówek. Stąd wychodzi szlak w masyw Jagodnej, gdzie znajdują się najwyższe szczyty pasma.  Masyw Jagodnej Bardziej należałoby napisać, że na szczyt Jagodnej prowadzi szeroka, utwardzona droga leśna, którą jeżdżą nawet uprawnione pojazdy!  Wzniesienie wznosi się w środku wysokiego rozciągniętego południkowo masywu w kształcie niewielkiego grzbietu, który tworzy z dwoma sąsiednimi wzniesieniami. Grzbiet z trzema mało widocznymi wzniesieniami, położony jest między Przełęczą Spaloną na północy a Przełęczą nad Porębą na południu. Wyjście na szczyt ze schroniska zajęło mi godzinę czasu, powrót troszkę mniej. Przewyższenie jest bardzo nieznaczne, więc wędrówkę można potraktować bardziej jako spacer. Tak łatwo zdobywa się szczyty Korony Sudetów. Z przełęczy niebieskim szlakiem, przez wierzchołki Sasina i Sasanki na Jagodną i z powrotem. Trwają cały czas przepychanki, które wzniesienie masywu Jagodnej jest najwyższe. Na każdym z tych szczytów stoją ambony myśliwskie, a na Jagodnej wisi tablica z oznakowaniem miejsca. Inaczej trudna byłoby się połapać na tym płaskowyżu, gdzie się jest.  Na początku XX wieku miejscowy oddział Kłodzkiego Towarzystwa Górskiego zbudował na szczycie Jagodnej 17-metrową wieżę widokową. Przed 1939 r. na miejscu widokowej ustawiono wieżę triangulacyjną, której resztki stoją do dnia dzisiejszego. Obecnie w pobliżu znajdziemy niezalesioną polankę stanowiącą punkt widokowy na Kotlinę Kłodzką, Masyw Śnieżnika, Góry Orlickie i Rów Górnej Nysy. Strażnik Wieczności Po zejściu na dół do schroniska postanowiłem zobaczyć jeszcze jedno miejsce. Chyba najbardziej legendarne w całych Górach Bystrzyckich. Jest tutaj mnóstwo leśnych dróg i wiele z nich ma swoje, czasem fantazyjne nazwy. Przy jednej z nich, zwanej Wieczność stoi niezwykły kamienny posąg pana w kapeluszu, nazwany „Strażnikiem Wieczności”. Znajduje się na całkowitym odludziu, przy ścieżce rowerowej, w pobliżu wymarłej wsi Huty, gdzie pozostał chyba tylko jeden zamieszkały dom. Kamienna rzeźba człowieka w kapeluszu z niem. napisem Grauer Mann (Szary człowiek) i datą 1872 mimo wątpliwej wartości artystycznej zyskała sławę i krążą o niej legendy. Muszę przyznać, że spotkanie z tym samotnym panem na takim odludziu, jeszcze jak się samotnie wędruje robi wrażenie! Dojść tam możemy zielonym szlakiem z przełęczy Spalona, a we wsi Huta musimy skręcić na czerwony szlak rowerowy i po około kilometrze wędrówki przywitamy się z panem w kapeluszu.  Droga Wieczność Można też dojechać od strony Bystrzycy Kłodzkiej do końca wsi Wójtowice i tam dojść do zielonego szlaku. Wtedy po drodze obejrzymy ruiny Fortu Wilhelma, kolejną pozostałość starych czasów. Kamienna figura, razem z drogą „Wieczność”  jest symbolem tych gór. Źródła podają, że „Droga Wieczność” jest jedną z najstarszych i niegdyś ważnych dróg leśnych. „Wieczność” straciła na znaczeniu po wybudowaniu poniżej Spalonej Drogi na przełęcz. Dziś intryguje swą nazwą i marką związaną z dawnymi czasami, kiedy to oprócz zwykłego wędrowania po Sudetach liczyła się też aura związana z podaniami i legendami przysługującymi danemu miejscu. Dziś tak jak i kiedyś na początku „Wieczności” stoi wyrzeźbiony w kamieniu Strażnik. Dawniej figura nosiła nazwę Szarego lub Kamiennego Mężczyzny (niem.: Graue Mann lub Steinerte Mann). „Strażnik Wieczności” został postawiony w miejscu, gdzie najprawdopodobniej zginął miejscowy chłop. Stara rzeźba około roku 1975 została zniszczona, a następnie skradziona, na szczęście w latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku postawiono nową figurę, wykonaną przez artystów z ASP Wrocław, która tak jak kiedyś tak i dziś służy za punkt odniesienia w tym fragmencie Gór Bystrzyckich. „Wieczność” jest to droga szczególna – można nią iść i iść, długo i długo, i cały czas prosto, a kto podejmie tę samotną wędrówkę, tego wkrótce ogarnie strach. Droga jest bowiem dostojna, a jednocześnie przygnębiająca, tajemnicza, budząca grozę, a zarazem pociągająca. Droga, którą lud nazwał „Wieczność”. Z boku dochodzi tu „Droga Wielkiego Strachu”. Legendy jakie czytałem o tym miejscu naprawdę przyprawiają o dreszcze. Polecam każdemu przeczytanie przedruków starych niemieckich podań o tym miejscu. Nie wyobrażam sobie wizyty tam ciemną nocą. Mi pozostał natomiast tylko powrót do schroniska Jagodna na nocleg, gdzie dają zniżki członkom PTTK i HDK. Jak już pisałem to bardzo klimatyczne miejsce z bogatą biblioteką. Dostaniemy tu również dobre jedzonko. Stąd już miałem blisko do Zieleńca i w Góry Orlickie, które opisałem tutaj. Uważajcie tylko w czasie pobytu tutaj na „Drogę zbłąkanych wędrowców”, bo z niej nigdy możecie nie powrócić! Na koniec zapraszam do obejrzenia fotorelacji z wycieczki. Wkrótce kolejne opisy najszybszych możliwości wejść na szczyty z KGP, ale nie tylko, bo w każdych górach jest wiele fascynujących miejsc, których staram się nie przeoczyć. Wiem, że życia braknie, żeby jednak wszystkie te cuda zobaczyć… Z górskim pozdrowieniem Marcogor        

With love

Wszyscy wyrastamy z tej samej gleby

Idę na spotkanie do Rogu Brackiej i Reformackiej. Kto by się spodziewał, że te dwie ulice wcale się ze sobą nie łączą? Po drodze mijam kolejkę bezdomnych oczekujących na wydanie darmowego jedzenia. Być może to jeden z nich zlał się dzisiaj w autobusie, kiedy jechałam do centrum. Patrzyłam z melancholią, jak niewielki strumień wylewa się spod siedzenia i żwawo, wraz z przyspieszającym pojazdem, zaczyna pędzić się w stronę drzwi. Wstrzymałam oddech i zaczęłam odliczać, za ile sekund tam dotrze. Autobus zatrzymał się na przystanku, strumień wrócił do Żula, ad fontes – chciałoby się rzec. Zakręt. Pryszczaty chłopak podniósł lewą nogę, strumień zakolem wypłynął z drugiej strony tworząc coraz liczniejsze meandry. Nieobecny wzrokiem, starszy mężczyzna ocknął się i skrzyżował na chwilę ze mną spojrzenie, po czym obydwoje wróciliśmy do śledzenia fascynującej wędrówki cieczy, która znowu zamierzała zaatakować. Facet podążył za moim wzrokiem i podniósł obydwie nogi do góry manewrując jednocześnie torbą na kółkach, by wyprowadzić ją na suchą powierzchnię. Kolejny przystanek. Mocz zaczął spływać w moją stronę, zerwałam się i zaczęłam skakać po suchych jeszcze kawałkach podłogi, przypominając sobie zabawę z dzieciństwa: „byle nie depnąć na pęknięcie chodnikowej płyty!”. Udało się. Knajpa jest pusta. W drugiej sali siedzi kobieta. - Dzień dobry, jestem pierwsza? – stwierdzam raczej i siadam przy stoliku. Kobieta kiwa głową i podsuwa mi dokumenty do wypełnienia, a następnie wciska w rękę wizytówkę i legitymację. - Prezes będzie chciał się z panią umówić, żeby lepiej panią poznać. Proszę spodziewać się wiadomości. Dziękuję i wychodzę. Autobus, jak zwykle o tej porze, jest zatłoczony. Ustępuję miejsca starszej kobiecie. Wchodzę do domu i dostaję SMS-a. Miło mi Cię powitać w naszym Towarzystwie. Chciałbym porozmawiać z Tobą przez chwilę, dlatego zapraszam do mnie na herbatę dziś o godzinie 18:15. Odpisz, czy ten termin Ci odpowiada. Adres: ul. Piwna 20 m. 29. Mogę zajmować się kwiatami na tarasie i nie słyszeć dzwonka, więc wchodź bez pukania. Do zobaczenia, Florian Chodorowski. Dziś nie mogę. Pytam o możliwość spotkania w inny dzień. Zapraszam jutro o 13:00. Do zobaczenia. — Więc jadę na Piwną. Podgórze, drugi koniec Krakowa. Zresztą, Kraków składa się z samych końców. Most Powstańców zamknięty, trzeba iść z buta. Jest dziwnie cicho bez samochodów, słychać nawet jak Wisła płynie. Jestem za wcześnie, bo nienawidzę się spóźniać. Plątam się po okolicy, bo głupio też być 15 minut przed czasem – przy okazji znajduję jeden z murali Blu. Dzwonię domofonem, nikt nie odbiera. Piszę SMS-a, że już jestem i czekam, nikt nie odpisuje. Drzwi się otwierają, jakaś kobieta wychodzi ze śmieciami, trąca mnie ramieniem. Szybko wskakuję do środka i szukam mieszkania nr 29. Ostatnie piętro. Idę po schodach i dyszę. Dyszę i idę. Pukam, nikt nie otwiera. Naciskam klamkę, bo przecież miałam wejść, ot tak, i faktycznie – drzwi ustępują z cichym skrzypnięciem, a mnie zalewa fala słonecznego, ciepłego światła. Stoję chwilę oszołomiona. - Dzień dobry? – witam się pytająco. Idę nieśmiało dalej. W korytarzu pustki, w kuchni pustki, w pokoju pustki. I tylko ta ryba na wersalce. Zaglądam na balkon. Też pustki. Na biurku karteczka, że mam iść na Floriańską do Domu Jana Matejki. Szybko. Wkurzam się. Nie po to się, kurde, umawiam z kimś na konkretną godzinę, żeby potem dymać przez pół miasta, bo oczywiście remonty i tramwaje nie jeżdżą, albo jeżdżą raz na pół godziny. No ale nic, idę. W Domu Matejki pytam o pana Floriana z Towarzystwa Wzajemnej Pomocy. Baby gonią mnie z góry na dół. Pierwsze piętro. Nie, jednak drugie. Na drugim nic nie wiedzą, proszę zejść na parter. Na parterze wysyłają mnie z powrotem na pierwsze, a z pierwszego do szatni. - O, tam siedzi ten pan. Widzi pani? Odbija się w lustrze – pokazuje mi paluchem ochroniarz. Zbiegam po schodach. - Pan Florian? – pytam. Koleś podnosi wzrok znad czytanej gazety. - Szuka pani profesora Chodorowskiego? Był, ale już wyszedł. Mam prośbę. Czy może mu to pani przekazać, jak go pani spotka? Zapomniał zabrać – wciska mi do ręki zieloną, papierową teczkę i stwierdza, że nic więcej nie wie. Zabieram teczkę i biegnę na autobus, bo już późno. Uroki pracy freelancera. Można wyjść, przewietrzyć głowę i wrócić do pracy z nową perspektywą. Siadam w 105 i zaglądam do teczki w poszukiwaniu informacji. Jakiś tekst o Studzience Badylaka i kupon na darmowy napój do Shake&Bake. Świetnie, teraz sama będę musiała go znaleźć. Towarzystwo Wzajemnej Pomocy założone zostało w 1854 roku w Jarosławiu jako tajna organizacja skupiająca intelektualistów, artystów i działaczy społecznych z całej Galicji. Obecnie zrzesza kilkanaście tysięcy członków w placówkach w czternastu krajach na całym Globie, a jego misją jest budowanie społeczeństwa obywatelskiego i odpowiedzialnych postaw dbałości o dobro wspólne. Misja ta realizowana jest poprzez działania badawcze i oświatowe. Mówiłam, że dostałam się na studia? — Dariusz Bomarski <towzajpom@gmail.com> do mnie, 24 wrz 22:29 Justyno, bardzo się cieszę, że wstąpiłaś do Towarzystwa, a jednocześnie szkoda, że od razu trafiłaś na taką trudną sytuację. Wiem od naszej rekruterki Weroniki, że miałaś umówione spotkanie z Profesorem, ale go nie zastałaś – my w centrali TWP wciąż nie mamy z nim kontaktu, mimo że od wielu godzin na wszelkie sposoby staramy się do niego dotrzeć. Wygląda na to, że Profesor prowadził Notatnik Online, który może pomóc nam w znalezieniu go. Pozdrowienia z Centrum Wsparcia, Darek Bomarski — Jadę „na miasto”. Kraków po sezonie jest pusty i na swój sposób smutny. Po wyludnionych uliczkach niesie się dźwięk końskich kopyt podbitych podkowami. Stuk, stuk, stuk. Dorożka przemyka obok, a ja ciaśniej owijam się swetrem i naciągam czapkę na uszy. Wieczory są już bardzo chłodne i zwiastują nadejście tych krótkich dni, kiedy każda godzina światła jest na wagę złota. Wpadam do Shake&Bake, by zapytać o Profesora i możliwość zostawienia dla niego teczki. Skoro zebrał 9 znaczków na darmowy napój, tzn. że chyba często tu bywa. Młoda kobieta z kolorowymi włosami krząta się za barem i każe mi chwilę poczekać. Siadam przy najbliższym stoliku i przyglądam się ludziom. Jakaś para czule obejmuje się na pufie. On gładzi jej blond włosy, ona kładzie mu głowę na ramieniu. Uśmiechają się do siebie trzymając się za ręce. Pod ścianą dziewczyna w hipsterskich okularach przestępuje z nogi na nogę, wyraźnie się niecierpliwiąc. Być może zaraz ucieknie jej tramwaj. Szejk truskawkowy na wynos! – mówi kolorowa i stawia kubek na ladzie. Dziewczyna szybko go zabiera i już jej nie ma. Barmanka wreszcie spogląda na mnie, ale patrzy jakby przez ciało, przez ścianę, przez drzwi. W powietrzu wisi nostalgia. Jesień. Niebawem liście spadną z drzew i rozpocznie się coroczny spektakl umierania. Wkładam rękę do kieszeni i gładzę znalezionego przed chwilą kasztana. Opływowy, idealny niemal kształt daje mi dobrze znane poczucie bezpieczeństwa. Za pół roku wszystko buchnie zielenią. Nie wie nic o Profesorze, od kilku dni nie zaglądał do knajpy. Być może będzie w Kinie Kijów w sobotę koło południa, ale nie zna szczegółów. Dziękuję za informacje i powoli idę na Rynek obejrzeć Studzienkę Badylaka, której skserowane zdjęcie znalazłam w teczce. Mieszkam w Krakowie szósty rok i nigdy nie przyglądałam się jej z bliska. Patrzę na zdjęcie, na którym całuje się jakaś para i rozmyślam o protestach. Kiedyś Victoria usypana z kwiatów i samospalenie jako niezgoda na przemilczenie przez władzę zbrodni katyńskiej, dzisiaj zjadanie jabłek na złość Putinowi i masowe wylewanie piwa na złość właścicielowi browaru. Pewnie jednego i drugiego mało to obeszło. Pospolite ruszenie w mediach społecznościowych. Bez wychodzenia z domu, z kubkiem herbaty w ręce, w wygodnym fotelu. Walka z myszką w ręce, na krytyczne opinie i cofanie lajków. Święte oburzenie. Jutro zapomną. To my. Pokolenie krzykaczy. — Justyno, w dniu imienin samych cudownych chwil, spełnień i ważnych odkryć życzą: Florek i reginastrzelimuszanka — Justyna Sekuła <justynides@gmail.com> do Dariusz, 26 wrz 20:55 Dobry wieczór, dostałam SMS-a z imieninowymi życzeniami od Profesora, czyżby się odnalazł? Czy mówi Wam coś hasło „reginastrzelimuszanka”? Pozdrawiam, Justyna — Dariusz Bomarski <towzajpom@gmail.com> do mnie, 26 wrz 23:10 Dziwne, że Profesor coś wysłał (choć miło, że akurat życzenia imieninowe – od nas też przyjmij jak najszczersze!). Gdy dzwonimy, jego telefon odpowiada jak wyłączony z sieci. Pozdrawiamy, DB — „Co za ponury absurd… Żeby o życiu decydować za młodu, kiedy jest się kretynem?”. Sześć lat temu zadawałam sobie dokładnie to samo pytanie, przekonana, że wybór studiów jest jednym z najważniejszych wyborów w moim życiu i że wszystko determinuje. Gdybym miała wskazać jedną, jedyną rzecz, z którą kojarzy mi się dorosłość, to byłaby to świadomość tego, że wszystko mogę i nic nie muszę. I dzisiaj wiem, że choć zapisałam się znowu na studia, to w każdym momencie mogę je rzucić i nie muszę chodzić na zajęcia, które odbywają się na Ruczaju, tylko dlatego, że mi tam nie po drodze. Kraków to miasto studentów i starych ludzi. Tych drugich spotkam bardzo często w autobusie linii 184, który wiezie ich prosto na Cmentarz Rakowicki, niczym współczesna łódź Charona. Czasem boję się, że kiedy będę chciała kupić u kierowcy bilet, zamiast 5 zł zażąda ode mnie jednego obola. Idę przez Plac Wszystkich Świętych. Niedaleko kościoła stoi grupka studentów – z gatunku tych, którzy w grupie są cwani, ale w pojedynkę tracą cały animusz. - Hej, lala! Ruchasz się, czy trzeba z tobą chodzić? – rzuca jeden z nich do przechodzących obok dziewcząt, a reszta chłopaków wybucha gromkim śmiechem. Chwilę później pogratulują sobie dobrego żartu. Starsza, a przynajmniej wyglądająca na starszą (może to kwestia makijażu), odwraca się, zadziera i tak kusą już sukienkę i pokazuje im dupę, zupełnie tak samo, jak Cyganka, której babcia nie chciała kiedyś dać pieniędzy, gdy przyszła żebrać. „Na chleb”. Zza rogu wypada banda dresów i rzuca się na studentów, by spuścić im wpierdol. Mają swój honor. Nikt nie będzie mówił „wdowa po połowie Krakowa” do dziewczyny kumpla. Koledzy mistrza ciętej riposty nagle znikają, sam chłopak leży już po chwili na bruku, obficie brocząc krwią. Nikt nie reaguje. Wieczorem czytam, że Jurek z Pienian wskutek odniesionych obrażeń zmarł. Na jego facebookowym koncie zawrzało: znicze zabłysły wirtualnym ogniem, walla zalała fala smutku i żalu. Pewnie mało go to obeszło. Pospolite ruszenie w mediach społecznościowych. Bez wychodzenia z domu, z kubkiem herbaty w ręce, w wygodnym fotelu. Smutek w czasach popkultury. Jutro zapomną. To my. Pokolenie krzykaczy. Być może „Wyjście żaków z Krakowa” w dzisiejszych czasach nigdy nie miałoby miejsca. Tymczasem w 1549 roku studenci zbuntowali się, wzięli ciało zabitgo z ulicy i obnosili je po mieście, domagajac się interwencji u króla i ukarania winnych. W następnych dniach doszło do zamieszek i hałaśliwych manifestacji, łącznie z groźbami zbiorowego exodusu – młodzi ludzie poprzysięgli, że opuszczą miasto, jeśli okaże się być niegodne posiadania uniwersytetu i goszczenia studentów w swoich murach. Sprawa była poważna, wszak studenci stanowili 1/6 ludności miasta. Nie potraktowano ich jednak serio. Rankiem 4 czerwca ponad sześć tysięcy obrażonych żaków opuściło miasto, gromadnie ruszając w stronę Kleparza, z pieśnią „Rozejdźcie się po całym świecie” na ustach. Kraków wyludnił się. Jesienią już tylko 17 profesorów i docentów, na ogólną liczbę 46, prowadziło wykłady na wydziale filozoficznym. — Czasami śnię o wojnie. Chodzę pomiędzy zniszczonymi budynkami i nie mogę znaleźć swoich bliskich, ani w żaden sposób się z nimi skontaktować – nie mam telefonu, nie mam Internetu, nie mam pojęcia, gdzie mam się podziać, bo mój dom zamienił się w stertę kamieni, a ja stoję bosa i mi zimno. Siedzieliśmy na tarasie kawiarni. Powoli zapadał zmrok i robiło się coraz chłodniej. Po moście kolejowym przemknął pociąg, mignął światłami i potoczył się dalej, w stronę Nowego Sącza, a razem z nim uśpieni monotonnym stukotem kół ludzie. Wyobraziłam sobie jak Niemcy w ’44 wysadzają piękny, kamienny wiadukt sprawiając, że dla części pasażerów to ostatnia podróż w życiu. Zastanawialiśmy się, co by było, gdyby teraz wybuchła wojna. Gdyby teraz wybuchła wojna, okazałoby się, że tak naprawdę nic nie umiem, a wszystko, czego się nauczyłam nie jest ważne, bo jest zbędne. Szczęśliwi ci, którzy potrafią hodować zwierzęta, uprawiać pole i pracą własnych rąk stwarzać coś z niczego. Powiedziałam wtedy: „nauczę się wyplatać koszyki”. Lecz okazało się, że brak mi cierpliwości. Mi, wychowanej na powszechnym dostępie do niemal każdej informacji. Bez wychodzenia z domu, z kubkiem herbaty w ręce, w wygodnym fotelu. Teraz, tutaj, już. To ja. Pokolenie Google. — Akcja „Akropol”. Czy znasz już godzinę i miejsce? Podaj je. F.Ch. 27.09, 20:00. 50.069479 19. 903494 Doskonale! Weź se sobą źródło światła. Dobrze. Do zobaczenia. — Noc. Mimo weekendu jest stosunkowo pusto – większość studentów bawi się już pewnie w klubach, zalewając alkoholem radości i smutki, bo przecież zawsze jest jakiś powód, a nawet jeżeli nie, to przecież można go wymyślić. Odgłos zbliżających się kroków nagle przycicha. Kobieta staje zaskoczona i spogląda w rozświetlone światłami okna „Akropolu”. Być może wraca właśnie myślami do tamtego roku, tamego dnia, tamtych chwil, kiedy w sercach Polaków zagościł stan niepokoju, a w kraju stan wojenny. Z NOTATEK PROFESORA Kiedy obserwujemy przeszłość, mamy tendencję do postrzegania jej jako łańcucha lub rozgałęzionej sieci następujących po sobie i obok siebie wydarzeń. Jedne z nich wywierają większy wpływ na dzieje świata niż inne. Wyobraźmy więc sobie historię jako szereg rosnących na wielkiej powierzchni roślin. Jedne są większe – bardziej znaczące – inne mniejsze. Ale to tylko jeden poziom – ten, który widzimy, przeżywamy i potrafimy dokumentować. Korzenie roślin są dla nas niewidoczne. Istnieją jednak, łączą się pod ziemią. Im większa roślina (znaczniejsze wydarzenie), tym głębiej sięgający system korzeni, kłączy i podziemnych odrośli. Wielkość rośliny i symetryczny do niej rozrost korzenia zależy od intensywności zdarzenia. Wydarzenia intensywne to – krótko mówiąc – te, w których wzięło udział wiele głęboko zaangażowanych osób. Najwyraźniej ludzki umysł i ludzka intencjonalność (wola? inteligencja? aktywność mózgowa?) nadają wydarzeniom mocy i napełniają je jakimś rodzajem energii. W pewnym sensie po systemie korzeniowym można rozpoznać roślinę, zobaczyć w nim jej odległy cień. I odwrotnie, po zielonej części domyślić się można charakteru korzeni. My, ludzie – zwykli czytelnicy gazet, historycy i badacze – widzimy tylko zielone części rośliny. Część podziemna jest dla nas niewidoczna. Istnieje na innych zasadach. Być może składa się na całkiem odrębną rzeczywistość, a może tworzy płaszczyznę, na której porozumiewają się nieświadome, uśpione sfery naszych umysłów. To rozległa, skryta w cieniu kraina, w której tkwią zaczepy i odbicia naszej rzeczywistości. To dobrze, że nie musimy już walczyć. Ciał wystawiać na spalenie, sypać kwiatów na bruk w proteście. Że bez wychodzenia z domu, z kubkiem herbaty w ręce, w wygodnym fotelu. Znaczy, że żyje nam się całkiem nieźle. — Profesor w końcu się odnalazł. Ale to już całkiem inna historia. Foto tytułowe: Aaron Escobar

marcogor o gorach

W Górach Orlickich – na Orlicy

Góry Orlickie to najwyższa część Sudetów Środkowych z kulminacją w Wielkiej Desztnej (1115 m). Większość pasma znajduje się na terenie Czech, do Polski należy jedynie niewielki skrawek głównego grzbietu (tzw. Czeski Grzebień) z najwyższym wzniesieniem w granicznej Orlicy  (czes. Vrchmezí, 1084 m n.p.m.). Pewnie by mnie tu nie było, gdyby nie kolejny urlop w Sudetach i chęć zdobycia Korony Gór Polski. Po polskiej stronie granicy turysta nie ma zbyt wiele ciekawych tras, więc ja swój pobyt ograniczyłem do poznania dzikiej i pięknej Doliny Orlicy oraz wejścia na najwyższy szczyt.  Dolina Orlicy uchodziła dawniej za krajobrazowy odpowiednik dolin alpejskich. Oddziela ona pasma Gór Orlickich i Bystrzyckich. Dzięki wyludnianiu tamtejszych wsi nadal zachowała swój dziki charakter. Przejeżdżałem przez nią przed zachodem słońca i urzekło mnie jej nieskazitelne piękno. Najciekawsze jej fragmenty znajdują się w rejonie Torfowiska pod Zieleńcem, gdzie znajduje się florystyczny rezerwat przyrody. Z Zieleńca prowadzi tam szlak turystyczny i ścieżka edukacyjna, a na środku torfowiska stoi wieża widokowa, skąd można podziwiać rezerwat.  Wieś Zieleniec to znany ośrodek sportów zimowych, obecnie będący częścią Dusznik – Zdroju. Wieś uważana jest za najwyżej położoną w Sudetach. Panuje tu specyficzny mikroklimat (jedyny taki w Polsce) – zbliżony do alpejskiego. Znajdziemy tutaj także jedyne schronisko PTTK „Orlica”, które jest dobrą bazą wypadową w pobliskie góry. Niestety w czasie mojego wrześniowego pobytu w tych stronach było nieczynne, z powodu zakończenia sezonu turystycznego! Turystów szukających noclegów przyjmuje znajdujący się naprzeciwko pensjonat „Szarotka”, po w miarę normalnych cenach. Ja też skorzystałem  z tej opcji. Wyjście na najwyższy szczyt zajmuje z tego miejsca 30 minut, a cała pętla, z powrotnym zejściem do Zieleńca – tym razem Słonecznej Doliny, gdzie przy głównej drodze jest mały parking na kilka aut, to tylko godzinna wycieczka. Nie są to więc góry wymagające, podejścia łatwe i przyjemne. Sam szczyt Orlicy jest zalesiony, ale dawniej było tu inaczej. Przed 1945 na Orlicy znajdował się uczęszczany punkt widokowy z rozległą panoramą na czeską stronę Gór Orlickich, pod szczytem stało całoroczne schronisko Hohe Mense-Baude i wieża widokowa. Schronisko to było zbudowane i prowadzone przez Heinricha Rübartscha (1852–1930), który był pionierem turystyki górskiej i narciarstwa w Sudetach i zostawił pierwsze ślady nart w Górach Orlickich. Po II wojnie światowej schronisko nie podjęło działalności, wkrótce spalone, popadło w ruinę. Pozostały po nim jedynie nikłe ślady podmurowań. Oprócz tego schroniska w okolicy znajdowało się jeszcze kilka innych, ale wszystkie zakończyły swoją działalność po 1945. Obecnie w Zieleńcu znajdziemy pomnik poświęcony temu niemieckiemu pionierowi turystyki, właśnie przy tym małym parkingu, gdzie zielony szlak schodzi z drogi głównej w las. 21 września 2012 na szczycie odsłonięto pomnik upamiętniający pobyt na wierzchołku Johna Quincy Adamsa - późniejszego prezydenta USA (w 1800), cesarza Józefa II (w 1779) oraz Fryderyka Chopina (w 1826).  Orlica należy do Korony Gór Polski i do Korony Sudetów Polskich.  Poniżej szczytu, po czeskiej stronie znajdziemy wiatę turystyczną, gdzie jest nawet księga wejść szczytowych, również z moim wpisem. Stąd już stosunkowo blisko do czeskiego schroniska górskiego Masarykowej Chaty, która jest dobrym punktem wyjściowym na najwyższą górę czeskich Orlickich Hor – Wielką Desztną. Stoi ono na rozległej odsłoniętej polanie, na wysokości 1013 m n.p.m. przy granicy państwowej z Polską. W pobliżu schroniska znajduje się punkt widokowy z panoramą na Góry Bystrzyckie, Masyw Śnieżnika, południowo-wschodnią część Gór Orlickich z Wielką Desztną czes.Velká Deštná. Ale wizyta tam jest jeszcze przede mną. Dobrze, że zostało mi coś na później. Przynajmniej będzie po co wracać!  Krótki pobyt w tych okolicach zaowocował tylko wejściem na Orlicę, ale przy okazji nabyłem dużo wiedzy i wiem, gdzie warto wrócić. Cały projekt KGP najbardziej zaowocował zdobyciem większej wiedzy o wszystkich górach w Polsce, poprzez czytanie mnóstwa przewodników, studiowania map i przeglądania internetu. Dzięki temu dowiedziałem się, gdzie warto się wybrać i co zobaczyć. I mogłem zaplanować optymalne trasy na czas mego dwutygodniowego urlopu w Sudetach. W tym czasie udało mi się odwiedzić wszystkie 16 pasm górskich Sudetów oraz czeskie pasmo Wysokiego Jesenika. Na koniec pierwszej części z cyklu opisu zdobywania mojej własnej Korony Gór Polski zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć. Z górskim pozdrowieniem Marcogor  

BAŁKANY WEDŁUG RUDEJ

Bałkany 2014. Część 4 – o tym, co zrobić, by nie dotrzeć z Valbony do Thethu

12 sierpień 2014 Czyli rzecz o rudym pechu Budzimy się przed 7 z mocnym postanowieniem, by jak najszybciej wyruszyć w góry. W planach w końcu mamy przejście z Valbony do Thethu i powrót tą samą drogą, czyli łącznie jakieś 32km. Sporo, a do tego pogoda od rana rozpieszcza nas wysokimi temperaturami. Plan planem, ale gdy […]

Zależna w podróży

Kłodzko w jeden dzień

Zdradzę wam tajemnicę. Słabo znam nasz własny kraj. Mało wiem o jego geografii, miastach, zabytkach. Nigdy nie byłam w województwie lubelskim, a przez świętokrzyskie, łódzkie i kujawsko-pomorskie co najwyżej przejeżdżałam. I to nawet nie jest tak, że nigdzie z rodzicami nie jeździłam. Owszem, do ósmego roku życia wybieraliśmy się na krajowe wyjazdy dość często. Ale potem odkryli zagranicę i wyszło…Czytaj więcej

Zależna w podróży

Buty i żurawie

W logo bloga mam szpilkę. Trochę oczywiste, prawda? Każdy kto śledzi bloga na jakimkolwiek portalu social media, o tym wie. Skąd ona się tam wzięła? Po pierwsze, bo chciałam zaznaczyć kobiecość bloga. Po drugie, bo początkowo myślałam, że będę poświęcać dużo więcej miejsca postaci kobiety w podróży, niż to robię. Na samym początku popełniłam dwie „kobiece” notki, jedną o tym…Czytaj więcej

Zobaczyć niedźwiedzia polarnego

loswiaheros

Zobaczyć niedźwiedzia polarnego

Słowiński Park Narodowy

Podróże MM

Słowiński Park Narodowy

wszedobylscy

Piesza wędrówka na Preikestolen

Majestatyczna skalna ambona i znakomity punkt widokowy na wspaniały Lysefjorden. Naszą przygodę z Norwegią rozpoczęliśmy od pieszej wędrówki na Preikestolen.   Biorąc pod uwagę dojazd oraz samą wędrówkę to wyprawa na Preikestolen zajmuje cały dzień. Naszą pieszą wycieczkę rozpoczynamy spod schroniska, pozostawiając na parkingu nasz samochód. Przed nami do pokonania niemal 4-kilometrowy odcinek trasy, na Post Piesza wędrówka na Preikestolen pojawił się poraz pierwszy w Wszędobylscy .

TROPIMY

Pomysł na weekend: Białowieża

Zostało jeszcze kilka letnio-jesiennych weekendów w tym roku. Jeśli jeszcze nie macie na nie planów, to zapraszam Was dzisiaj do Białowieskiego Parku Narodowego. W BPN spędziliśmy długi weekend sierpniowy i był to naprawdę udany wybór. Ani ja, ani Przemek nie byliśmy w tamtych okolicach nigdy wcześniej i nie do końca wiedzieliśmy czego się spodziewać. I co na nas czekało? Świeże powietrze, mnóstwo tras pieszo-rowerowych, pyszne jedzenie, no i oczywiście żubry! Zatrzymaliśmy się nie w samej Białowieży, ale we wsi Budy, w pensjonacie Sioło Budy. To miejsce, w którym jest XIX-wieczny skansen, karczma i jedyne w swoim rodzaju kresowe domki. Domki urządzone są w typowym stylu kresowym, ale każdy pokój posiada komfortową łazienkę. W naszym domku były 4 pokoje: 2 na górze i 2 na dole, do tego kuchnia i wspólny pokój z kominkiem. Wynajęcie takiego domku np. dla grupy 8 osób to idealny wybór. Ponadto na życzenie w pokoju znajdzie się łóżeczko dla małego dziecka, możecie także zabrać swojego zwierzaka. W cenę pokoju wliczone jest śniadanie. Warto także zjeść co najmniej jeden obiad w miejscowej Karczmie Osocznika, która serwuje lokalną kuchnię. Mięsna kiszka, babka ziemniaczana, chleb ze smalcem i kiszone ogórki, pyszności! Jak już się najecie to wsiadajcie na rowery. Swoje, albo wypożyczone na miejscu (w Siole!). Wokół wszędzie są lasy i drogi o małym natężeniu ruchu, zatem warto wykorzystać okazję na obcowanie z przyrodą i wdychanie świeżego powietrza. My z Sioła pojechaliśmy do Rezerwatu Pokazowego Zwierząt. Rowery przypięliśmy przy wejściu i poszliśmy szukać zwierząt. W rezerwacie zwierzęta trzymane są w warunkach pół-naturalnych, w dużych zagrodach, zatem nie zawsze można je zobaczyć. Wypatrzenie wilków może być trudne, ale już jelenie, dziki, koniki polskie, łosie, czy same żubry można obserwować do woli. Rada ode mnie: jeśli macie lornetkę, weźcie ją ze sobą. Dużo więcej widać! Na przykład, że jeleń na zdjęciu poniżej ma na imię Leon. Z Rezerwatu jest niedaleko do Szlaku Dębów Królewskich. Szlak to taka trochę „ścieżka edukacyjna”, której przejście zajmuje mniej więcej kwadrans. Po drodze mijamy dęby, którym zostały nadane imiona polskich królów i litewskich książąt. Przed każdym dębem jest tabliczka z imieniem, wymiarami i wiekiem drzewa, a także krótka wzmianka, jaka dana postać jest powiązana z Puszczą Białowieską. Wiek tych drzew szacowany jest na 150 – 500 lat! Na ścieżkę można się udać także podczas gorszej pogody, ponieważ jej trasa jest wyłożona deskami i nie grozi nam brodzenie w błocie. Po takich wojażach zgłodnieliśmy. Pojechaliśmy do Białowieży w poszukiwaniu dobrego jedzenia. I trafiliśmy do Zajazdu nad Stawami na białowieskie pierogi z kapustą i grzybami oraz pierogi z dziczyzną (podobno z mięsa dzika i żubra!) oraz pyszną zupę grzybową. Smacznie i niedrogo. Knajpa znajduje się obok parkingu przy PTTK w Białowieży. Do samego PTTK warto zajrzeć, żeby zaopatrzyć się w mapy (czego my nie zrobiliśmy i długo kręciliśmy się po lesie na GPSie i GoogleMaps w bezowocnym poszukiwaniu rezerwatu Szczekotowo), albo żeby zapisać się na wejście do Obszaru Ochrony Ścisłej BPN. Jeśli chcemy tam pójść – to jedyna droga. Do ścisłego rezerwatu można się dostać jedynie z przewodnikiem. Podobno można spotkać tam np. żyjące na wolności żubry, ale aby było to możliwe polecam wycieczkę o świcie. My byliśmy ok. 11 i nadal było pięknie, ale zwierząt ani widu, ani słychu (co wcale mnie nie dziwi). Rezerwat jest o tyle ciekawy, że w jego obrębie zakazana jest jakakolwiek działalność człowieka. Czyli, jeśli drzewo się przewróci, to tak leży. Dzięki temu jest początkiem życia dla tysięcy innych gatunków. W przeciętnym polskim lesie zagospodarowanym przez człowieka leży od 5 do 9 m^3 martwego drzewa. W Puszczy Białowieskiej aż 160 m^3! Na zdjęciu powyżej dąb Władysław Jagiełło, który runął 40 lat temu. Lornetka w akcji. Cała wycieczka po rezerwacie trwa mniej więcej 3 godziny, w tym czasie przechodzi się około 7 km. Przydaje się coś od komarów i od deszczu. I na litość: nie idźcie do lasu w klapkach, albo sandałach! Po powrocie z rezerwatu zjedliśmy obiad w restauracji Pałacowej – smacznie, ale dość drogo. Restauracja mieści się w samym centrum prawie 50-hektarowego parku Pałacowego – uchodzącego za jeden z najpiękniejszych w Polsce. Park zaprojektowany jest w stylu angielskim, czyli jest naturalnie i romantycznie. W sercu parku mieści się Muzeum Przyrodniczo – Leśne. Muzeum jest multimedialne i przedstawia florę i faunę puszczy. Można wybrać opcję z przewodnikiem, albo z audio-guide’em. W tej drugiej wersji będzie Wam towarzyszyć – a jakże – Krystyna Czubówna! Będąc w Białowieży zajrzyjcie też do Restauracji Carskiej. Restauracja znajduje się w dawnym budynku dworca Białowieża Towarowa. Cała okolica dworca jest zagospodarowana, na miejscu można obejrzeć stare lokomotywy, wypożyczyć drezynę (!), albo zjeść tort bezowy przy stoliku na peronie. Bajka! Ostatniego dnia zmobilizowaliśmy się na tyle, żeby wstać na wschód słońca! Dla nas to naprawdę był wyczyn, bo jesteśmy strasznymi śpiochami. Ale dzięki temu zaliczyliśmy spotkanie z dzikiem i mamy fajne zdjęcia porannych mgieł. Skoro już wiem, że jesteśmy w stanie wstać tak wcześnie, to następnym razem o świcie idziemy szukać żubrów! Post Pomysł na weekend: Białowieża pojawił się poraz pierwszy w TroPiMy.

Zależna w podróży

Odwiedziny we włoskim Krakowie + Albo 8 rzeczy które musisz zrobić będąc w Ferrarze

Po narzekającej notce o przeludnieniu San Marino, pora zabrać was w miejsce które bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Czy spodziewałam się, że Ferrara jest przepiękna? Tak! Ze wszystkich miast i miasteczek, do których się wybierałam w czasie tej wycieczki, na nią czekałam najbardziej. Ale jednocześnie słyszałam, że jest bardziej turystyczna niż Bolonia. To mnie trochę przerażało. No tak – Ferrara tworzy…Czytaj więcej

Weekend w Wiosce Narciarskiej Wiartel

Znajkraj. Turystyka aktywna

Weekend w Wiosce Narciarskiej Wiartel

Zimowych wakacji część druga - w pierwszej była Puszcza Białowieska na biegówkach, teraz - Puszcza Piska.

Na nartach biegowych w Puszczy Białowieskiej

Znajkraj. Turystyka aktywna

Na nartach biegowych w Puszczy Białowieskiej

To były tylko trzy dni na nartach w Puszczy Białowieskiej, jednak wrażeń przywieźliśmy tyle, że starczyłoby na dłuższą wyprawę. Ola na pewno zapamięta jelenie, wybiegające do niej prosto z lasu na śniadanie, ja nie zapomnę kilkudziesięciu wpatrzonych we mnie żubrów i wilka, wyjącego nieopodal w tym samym czasie. Podsumowując krótko: wspaniała Puszcza, wspaniały wyjazd.

Nepalskie dusze chodzą innymi drogami ...

Ania i Marta - Odjechane

Nepalskie dusze chodzą innymi drogami ...

Do Paśupatinath – najświętszej świątyni Śiwy  mogą wejść tylko wyznawcy hinduizmu. Największe wrażenie zrobiło na nas to, co się pod świątynią dzieje. Znajduje się tu najsłynniejsze w Nepalu miejsce, gdzie odbywają się ceremonie pogrzebowe. Tu pali się  ciała zmarłych. Według religii hinduistycznej – po śmierci ciało powinno zostać spalone i wrzucone do świętej rzeki – co ma zapewnić zbawienie, a więc możliwość reinkarnacji.Ania: To dziwne uczucie, jakiego wcześniej nie doświadczyłam. Jest brudno, wokół chodzą krowy, małpy – i przede wszystkim ten unoszący się w powietrzu czarny dym. Ten dym obezwładnia. Jest wszędzie: wchodzi w nozdrza, po kilku chwilach przesiąkają nim włosy, ubranie.  Gryzie, dusi tak, że  nie możesz oddychać. Marta: Gdy weszłyśmy, podszedł do nas młody 16 - letni chłopak i zaproponował, że może być naszym przewodnikiem. Nie narzucał się.  Powiedział że opowie nam o wszystkim, co nas interesuje,  a zapłacimy według naszego uznania. Dzięki niemu dowiedziałyśmy się, jak wygląda rytuał palenia ciał. Po śmierci ciało zmarłego powinno zostać jak najszybciej poddane kremacji – dlatego miejsce to jest otwarte bez przerwy, a stosy płoną niemal całą dobę. W ceremonii uczestniczą bliscy zmarłego – ale pogrzebem zajmuje się zazwyczaj najstarszy syn i mistrz ceremonii. Syn najpierw wchodzi do rzeki i obmywa siebie, a następnie obmywa stopy i twarz zmarłego. Teraz  obchodzi ciało zmarłego trzy razy  i jako pierwszy podpala ciało bliskiego – zaczynając od ust. Dalsze czynności wykonuje mistrz ceremonii- czyli odpowiednik naszego grabarza. Przykrywa on  ciało deskami i czeka, aż spali się całkowicie. Dopiero potem cały popiół wrzuca do rzeki. Syn goli się,  wkłada białe szaty i idzie na do klasztoru, gdzie przez trzynaście  dni modli się, aby dusza bliskiego mogła odrodzić się w dobrym nowym wcieleniu.Ania:  Ciało zawinięte jest dokładnie w płachty materiału, a wiec na szczęście nie musiałyśmy go oglądać. Zdziwiło nas, że Nepalczycy mają zupełnie inny stosunek do śmierci. Widziałyśmy tam klika par, które wyglądały jakby w tym przygnębiającym dla nas miejscu były na randce, a oglądanie ceremonii było dla nich rozrywką.  Tuż obok, gdzie palone są ciała mieści się hospicjum, a okna budynku wychodzą właśnie na stosy. To też trudno zrozumieć – świadomość, że ludzie którzy w nim leżą i sami oczekują na śmierć patrzą przez cały czas na płonące ciała dla mnie była  bardzo przygnębiająca.  I jeszcze małe dzieci,  które z linkami wchodzą do brudnej rzeki. Jak powiedział nasz przewodnik: szukają  cennych przedmiotów, które mogły zostać po zmarłym ( głównie złotych zębów lub  biżuterii).Jest to dla nich  pewnego rodzaju sposób zarobku.Marta: Mimo dziwnego, gryzącego, duszącego zapachu udało nam się wytrwać do końca ceremonii pogrzebowej. Potem czym prędzej poszłyśmy do hotelu wziąć prysznic – bo cale nasze ubrania i włosy były nim przesiąknięte. Wejście na teren, gdzie pali się ciała kosztuje 1000 rupii czyli ok. 10 dolarów, ale warto to przeżyć.

Na Wieżycę na narty. Biegowe!

Znajkraj. Turystyka aktywna

Na Wieżycę na narty. Biegowe!

Gdy tonący rozgląda się za brzytwą, narciarz-biegacz z Pomorza jedzie na Wieżycę. Że najwyższa na Niżu Polskim, że 328,6 m n.p.m., że wieża widokowa... wie każdy. Ale o tym, jak świetne warunki na narty biegowe panują w lasach pobliskiego leśnictwa Drozdowo, sam przekonałem się dopiero wczoraj.

Grzbietem Gór Orlickich na biegówkach

Znajkraj. Turystyka aktywna

Grzbietem Gór Orlickich na biegówkach

Przez cały tydzień prognoza pogody dla Gór Orlickich zapowiadała kilkunastostopniowy mróz i bezchmurne niebo, czyli wspaniałe warunki na biegówki w górach. Jednak gdy już nabierałem sił do narciarskiej wędrówki w nocnym pociągu do Wrocławia, sprawdzalność prognozy spadła do 50% - został z niej tylko solidny mróz.