Ameryka we Wrocławiu

United States of America-lovers

Ameryka we Wrocławiu

Chociaż w moim prywatnym rankingu ukochanych miejsc do życia Chicago i Warszawa plasują się ex aequo na pierwszym miejscu, zaraz za nimi jest Madryt (a właściwie okolice stadionu Realu Madryt), są takie dni w roku, kiedy marzę o przeprowadzce do Wrocławia. Te dni właśnie nadeszły, bo we Wrocławiu trwa American Film Festival. I wiecie co? Jadę tam! To już szósta edycja festiwalu. Jej celem, jak każdej poprzedniej, jest „odczarowanie” amerykańskiego kina, o którym często mówi się, że jest mało ambitne, napompowane, przewidywalne… Że efekty specjalne biorą górę nad treścią, że nie ma tam miejsca na dobre dialogi i emocjonalnych bohaterów… Prawda, jak zwykle, leży pośrodku. Bo rzeczywiście, kino amerykańskie to wielkie i drogie produkcje, gwiazdy Hollywood i Oscarowa gala. Ale są też ambitne filmy z głębokim przesłaniem, doskonałe dokumenty i ciekawi artyści, którzy na czerwonym dywanie raczej się nie pojawiają. A na ich twórczość zdecydowanie warto zwrócić uwagę! – Choć w polskich kinach dominuje kino amerykańskie, są to przede wszystkim komercyjne filmy produkowane i dystrybuowane globalnie przez duże filmowe studia. Natomiast wiele dobrych i uniwersalnych, ale mniej komercyjnych filmów, w ogóle do Polski nie trafia – mówią organizatorzy American Film Festival. – Festiwal chce odkrywać dla polskiej publiczności nowe nazwiska i zjawiska w kinie amerykańskim. Nowy Jork współcześnie, Nowy Jork w latach 50., neurotyczni politycy i szalona babcia – czyli na jakie filmy się wybiorę Zacznę od „Mistress America”, filmu, którego nie mogę się doczekać. Greta Gerwig zagrała w nim główną rolę nieco zagubionej dziewczyny, poszukującej… no właśnie, czego? Czegoś nieuchwytnego i trudnego do sprecyzowania. Tego, co większość z nas określa mianem „sensu życia”. Bohaterka pełna niespożytej energii imponuje młodszej koleżance, wkraczającej dopiero w wielkomiejskie życie – i to nie byle gdzie, bo w Nowym Jorku. Ze swoim narcyzmem i brakiem życiowego celu stanowią parę millenialsów jakby stworzoną do socjologicznych badań, co nie odbiera im ani trochę uroku. Film celnie wyłapuje nowojorskie realia, gdzie standardem jest niepewna sytuacja mieszkaniowa, a do otwarcia własnej restauracji konieczne jest posiadanie małej fortuny – można przeczytać w opisie producenta. Film niby o niczym konkretnym, a jednak dotyka czułego punktu – tęsknoty każdego człowieka. Zamierzam zobaczyć też „Carol” Todda Haynesa, historię dojrzałej, zamożnej mężatki Carol Aird (w tej roli Cate Blanchett) i 20-letniej singielki Therese Belivet (Rooney Mara), które spotykają się przypadkiem i, jak to w życiu bywa, nic nie jest później takie samo. Fascynacja przeradza się w tak silne uczucie, że momentami robi się przerażająco, choć wszystko w granicach smaku. Dodam, że całośc osadzona jest w latach 50., a akcja dzieje się w Nowym Jorku. Przypomnijcie sobie eleganckie kostiumy, żakieciki, nakrycia głowy – i savoir-vivre, który dziś jest prehistorią. Chociaż „Carol” jest ekranizacją książki poruszającej wątki homoseksualne i feministyczne, na ekranie całość prezentuje się bardziej uniwersalnie. I szykownie! Może zabrzmi to banalnie, ale coś czuję, że na ten film mogłabym pójść nawet wyłącznie ze względu na kostiumy… Kolejny hit (mam szczęście, że udało mi się kupić bilety!) to „Kryzys to nasz pomysł”, o lekko neurotycznej i samotnej specjalistce od strategii kampanii politycznych (gra ją Sandra Bullock, ponoć najpiękniejsza kobieta na świecie anno domini 2014). Film będę oglądać na dzień przed wyborami parlamentarnymi w Polsce, więc tym chętniej zobaczę, jak to się robi w Ameryce. Tak, wiem, zderzenie z rzeczywistością może być bolesne. ;) Co ciekawe, główną rolę miał początkowo zagrać… George Clooney. Do Sandry Bullock nijak niepodobny. I akcent komediowy na koniec – niedzielny poranek zacznę od filmu „Grandma”. To opowieść o trzech pokoleniach kobiet: o tym, jak bardzo się od siebie różnią, i o tym, że dzielą te same bolączki, a tytułowa babcia jest tyle ciepła i urocza, co nietuzinkowa i odbiegająca od wszelkich stereotypów. The coolest festival Oczywiście ja nie jestem obiektywna, bo kocham Amerykę, więc i American Film Festival. Ale specjaliści przyznają mi rację – AFF to jeden z najciekawszych i najfajniejszych („coolest”) festiwali na świecie! Amerykański magazyn filmowy „MovieMaker” w swoim dorocznym rankingu zaliczył wrocławski American Film Festival do 25 najfajniejszych (coolest) festiwali filmowych na świecie. Obok AFF wymieniono tak uznane imprezy jak MFF w Berlinie, South by Southwest w Austin i wiele mniejszych, oryginalnych przedsięwzięć filmowych. Wyboru dokonało grono dziewięciu ekspertów, bywalców międzynarodowych festiwali, m.in.: Dan Mirvish – reżyser, producent i współtwórca Slamdance Film Festival, czy Leah Meyerhoff – reżyserka, inicjatorka powstania międzynarodowej społeczności kobiet filmowczyń „Film Fatales”.  W American Film Festival jurorzy docenili wiele zalet – od sal projekcyjnych, po „modną, młodą publiczność” i atrakcyjne otoczenie, nazywając go festiwalem, który „nie tylko prezentuje niezależne kino amerykańskie, ale także je kształtuje”. Obecność na tej prestiżowej liście to kolejny wyraz uznania środowiska filmowego dla festiwalu – możemy przeczytać w materiałach prasowych AFF.Do zobaczenia w kinie Nowe Horyzonty we Wrocławiu! Informacje oraz bilety znajdziecie na www.americanfilmfestival.pl.

Recenzja: ibis Budget Katowice Centrum

wszedobylscy

Recenzja: ibis Budget Katowice Centrum

Hotele sieci ibis Budget oferują niskobudżetowe, acz komfortowe noclegi w przystępnej cenie. Podczas naszej rodzinnej podróży skorzystałyśmy z promocyjnej oferty i spędziłyśmy dwie noce w hotelu ibis Budget Katowice Centrum. Rezerwacji noclegów dokonałyśmy na stronie Accorhotels z około miesięcznym wyprzedzeniem, za jedną noc w pokoju dwuosobowym zapłaciłyśmy 39 PLN. Za dodatkową opłatą (21 PLN) wykupiłyśmy również śniadanie – jest to cena dla osoby dorosłej, śniadanie dla małego dziecka jest bezpłatne. Hotel ibis Budget Katowice Centrum położony jest w pobliżu Strefy Kultury, w bliskiej odległości od Spodka. Ze stacji kolejowej do hotelu docieramy bez problemu na piechotę. Zameldowanie przebiegło szybko i sprawnie, w recepcji otrzymujemy kod dostępu do bezprzewodowego Internetu i windą udajemy się do naszego pokoju na trzecim piętrze. Pokój urządzony jest skromnie, ale jak dla nas całkiem wygodnie – do naszej dyspozycji mamy podwójne łóżko (jak się okazuje następnego ranka z bardzo wygodnym materacem) z niewielkimi stolikami nocnymi, biurko z krzesłami do pracy, telewizor. Brakuje nam jedynie jakiejkolwiek półki, o szafie już nie wspominając, żeby rozłożyć ubrania. Moje zdziwienie wzbudza położona tuż obok łóżka kabina prysznicowa oraz umywalka, choć w przypadku podróży z małym dzieckiem jest to całkiem wygodne rozwiązanie, bo dzięki temu mogę kontrolować dziecko podczas kąpieli. W osobnym pomieszczeniu znajduje się jedynie toaleta. Do dyspozycji gości w pokoju są ręczniki, natomiast za zestaw kosmetyczny, dodatkowe ręczniki czy zmianę pościeli musimy dodatkowo zapłacić. Przy recepcji hotelu znajduje się niewielki kącik dla dzieci z kilkoma zabawkami oraz fotele dla gości. W hotelu nie działa na stałe restauracja (tylko rano przy śniadaniu), ustawione zostały natomiast automaty, w których możemy zakupić przekąski, napoje, kawę czy herbatę. W recepcji możemy kupić również alkohol (dostępne różne rodzaje piwa). Śniadanie podawane jest w formie bufetu i jest raczej skromne – do wyboru mamy pieczywo, ser, wędlinę, dżem, jogurt, płatki śniadaniowe oraz hot-dogi. Na poranny posiłek w hotelu zdecydowałam się głównie ze względu na brak czasu, żeby rano szukać z dzieckiem miejsca na zjedzenie śniadania. Hotele sieci ibis Budget można polecić osobom, które podróżują niskobudżetowo oraz potrzebują noclegu na krótki okres czasu. Świetnie sprawdzi się też na niedługą rodzinną podróż. Przeczytaj równieżRecenzja: Radisson Blu Scandinavia w AarhusRecenzja: Hotel Legoland w BillundRecenzja: Pensjonat Wojciech we WładysławowieRecenzja: Radisson Blu Centrum w Warszawie Post Recenzja: ibis Budget Katowice Centrum pojawił się poraz pierwszy w Wszędobylscy.

Suwalszczyzna: ten dzień, który nie wyszedł

Zależna w podróży

Suwalszczyzna: ten dzień, który nie wyszedł

Po sezonie w Stralsund, Niemcy

droga/miejsca/ludzie

Po sezonie w Stralsund, Niemcy

Zupełnie zapomniałam napisać, kiedy był jeszcze w sprzedaży, a to jeden z moich ulubionych artykułów i jedno z moich ulubionych miejsc w Niemczech. W lipcowym "Voyage" można było poczytać o niemieckim mieście Stralsund i sezonie na śledzie. Teraz artykuł jest jest na stronie Voyage, choć sezon śledziowy dawno już się skończył.

Porvoo - miasto, które trzeba zobaczyć jesienią!

Zastrzyk Inspiracji

Porvoo - miasto, które trzeba zobaczyć jesienią!

Rynek w Świdnicy

SISTERS92

Rynek w Świdnicy

Wycieczka do Pragi

SISTERS92

Wycieczka do Pragi

Optimus Crux

Dobas

Optimus Crux

Ikony Pragi

SISTERS92

Ikony Pragi

Włochy by Obserwatore

Włoski humor i energia

By http://obserwatore.euWchodzisz do znajomego baru na cappuccino. Pogoda pod psem i wszystko jest nie tak. I widzisz uśmiech od ucha do ucha. Come stai?! Tutto posto? Trzeba się od-uśmiechnąć. I właśnie w tym momencie zaczyna się spirala pozytywnego nakręcenia. Uśmiech wywołuje uśmiech, energia rodzi energię, akcja interakcję. Na tym chyba polega czar południa. Nawet jeśli wszystko […]Czytaj oryginalny wpis: http://obserwatore.eu.

Zastrzyk Inspiracji

Gdańsk

Jednodniowa wycieczka do Gdańska? Czemu nie! Chwila wytchnienia na plaży, a potem spacer po urokliwej starówce. Łącznie z dojazdem to wszystko można wykonać w jeden dzień! Zapraszam na szaloną podróż do Gdańska!

Cork (Corcaigh)

Wandzia w podróży

Cork (Corcaigh)

POSZLI-POJECHALI

Zdziarski Dom – U słowackich górali na weselu

Kilka kilometrów od granicy polsko-słowackiej, pośród Tatr Bielskich, znajduje się niewielka słowacka wioska – Zdziar, znana dobrze przede wszystkim narciarzom, dzięki dużej ilości wyciągów w okolicach oraz całkiem sporej bazie noclegowej. Teraz nazwa przyjemnie brzęczy na języku. W miniony weekend, Czytaj dalej » Artykuł Zdziarski Dom – U słowackich górali na weselu pochodzi z serwisu Poszli-Pojechali.

Hostel Balkan Han Sarajevo – the most colorful hostel in the Balkans

Picking the Pictures

Hostel Balkan Han Sarajevo – the most colorful hostel in the Balkans

My stay in Bosnia started in Sarajevo. I planned to spend 4 nights in the Bosnian capital. It took me few hours to know that it won’t be enough, so I returned to the city for two extra days after exploring Herzegovina. It felt good to be there again. It felt even better after I arrived to my hostel and a temporary home for 2 nights. Let me introduce you to the awesome Hostel BALKAN HAN Sarajevo, the most colorful backpackers’ hostel I’ve ever seen. The LocationBALKAN HAN is located on Dalmatinska Street in the city center, two minutes from the pedestrian Ferhdija Street and 20 second from the busy Titova Street. This is where you need to be while exploring Sarajevo. The place is very central and very peaceful at the same time, which is a delightful combination.  Inside the HostelI don’t really know who you are, but I promise you that you will love the design of this hostel. It’s as colorful as rainbow, stylish and spacious. Even shared bathrooms are a piece of art. I mean just look at it. The person behind the concept is the owner’s daughter. I’ve never met her, but I’m pretty sure we could have been good friends. The hostel offers spacious private and dorm rooms. Dorms are equipped with both single and double beds. Besides, there is a laid-back common area, a vibrant bar and party zone and a peaceful little garden, a perfect place to be during warm September evenings (that’s when I stayed there, I guess it’s just about perfect for most of the year though). Trees and hammock in the center are exactly what one needs after a long day of wandering around multicultural Sarajevo.There is also a computer corner for travelers who left their own devices at home. Wifi is available on both floors and it’s very fast indeed. Obviously, I had to work during my stay, so reliable internet was crucial for me. It’s smooth, trust me. The StaffI’m sure you will experience that legendary Balkan hospitality if you decide to make BALKAN HAN your Sarajevo base. The owner, Unkas is extremely friendly, sociable and truly devoted to his guests. He started the hostel 3 years ago after a long career in event management. He told me that he had no idea about hospitality business when he started. He only had a dream to create a meeting space for travelers. He started his hostel in just one flat that he owned. Then he bought another one on the upper floor to make it bigger. He can host around 50 people today. He renovated the interior by himself. The person behind the rainbow colored design was his daughter who helped him to create a certain creative vibe in the place. Unkas is not only an owner, but also a father of the place. You will feel it when you go there. All the members of the team are competent and joyful. I’m sure they will make your stay nicer. ActivitiesThe hostel offers a very thorough day tour of Sarajevo, mostly focused on the multicultural history of the city and the war scars. It will also take you to the interesting monuments that are a bit tricky to access by public transport like for instance the Tunnel of Hope or the abandoned bobsleigh track and other remnants of the 1984 Winter Olympic Games. If you feel a bit time-strapped, but you would like to see as much of Sarajevo as you can in a short time, this is an option for you. If you are interested in organized day tours to explore more of Bosnia, the hostel can organize them for you. They offer trips to Travnik, Mostar, Visoko Pyramids, Srebrenica and other places. You only have to find enough people to go with you. If you have limited time in Bosnia or if you prefer someone to get the logistics done for you, this is a perfect option. It’s actually quite affordable, too. BALKAN HAN is a perfect base to explore Sarajevo. It’s centrally located, run by extremely hospitable and knowledgeable people, it’s neat and extremely clean, it has all the necessary facilities and the design is totally cool. Try it out, stay there while traveling in the Balkans.Check out BALKAN HAN’s websiteLike BALKAN HAN on FacebookI’ve partnered with Hostel BALKAN HAN Sarajevo on my trip to Sarajevo. As always, all opinions are mine. 

Kraków

MAGNES Z PODRÓŻY

Kraków

Włochy by Obserwatore

Funkcje społeczne w szanującym się włoskim domu

By http://obserwatore.euKrótka historia emancypacji kobiet w południowych Włoszech Koniec. (Mówiłam, że krótka) Czy ja wyglądam na wielbłąda? Wystylizowana, na obcasie, z laptopówką w ręku. Ulubiony sport to bieganie po lotnisku i picie kawy na czas. To w Europie. W Chinach maksymalna koncentracja na śniadaniu, nie wiadomo kiedy następnym razem będzie się jadło. Napięty grafik, spotkania ciągną […]Czytaj oryginalny wpis: http://obserwatore.eu.

Bitwa na miasta: Wrocław&Kraków

SISTERS92

Bitwa na miasta: Wrocław&Kraków

TROPIMY

Weekend za miastem dla mieszczuchów – Białowieski Park Narodowy

Cały czas szukamy ciekawych miejsc na wyjazd na weekend. Czasem zmęczeni całym tygodniem w pracy nie marzymy o niczym innym, jak tylko o ciszy i odklejeniu się od biurek i klawiatur, przy których zwykle... Post Weekend za miastem dla mieszczuchów – Białowieski Park Narodowy pojawił się poraz pierwszy w TroPiMy.

BANITA

Pustelnia w Odrynkach

Jest w Polsce takie miejsce, które określa się mianem pustelni, a mieszkającego w niej człowieka – pustelnikiem. To miejsce znajduje się na skraju Puszczy Białowieskiej, we wsi Odrynki. Zawsze myślałam, że mogłabym być pustelnikiem. Wieść życie gdzieś w zapomnianym przez Boga i ludzi miejscu, w odosobnieniu, z dala od cywilizacji. To znaczy przemykały mi przez głowę takie myśli, bo z natury jednak jestem samotnikiem. Nigdy nie poznałam żadnego pustelnika. Jawił mi się on, jako asceta, który dobrowolnie zrzeka się dóbr doczesnych i żyje w zgodzie ze sobą i z prawami natury. Byłam przekonana, że to osoba niezwykle uduchowiona i taka, która wyznaje zasadę, że „milczenie jest złotem”. Wiedziałam, że raczej średnio wpasowuję się w taki obraz. Szczególnie biorąc pod uwagę, że są oni zawsze przedstawiani jako mężczyźni w zwiewnych szaro-burych szatach (albo dla podkreślenia ascezy w jutowych workach), a mi w szarościach nie jest do twarzy. No i obowiązkowo z długą brodą (O tyle, o ile mogłabym się poświęcić i worek na siebie zarzucić, o tyle z brodą byłby już problem). Byłam zawsze ciekawa jak wygląda ich życie, jacy są. Dlatego, gdy usłyszałam o istnieniu pustelni i pewnym pustelniku, postanowiłam skonfrontować moje wyobrażenia z rzeczywistością. Skit Świętych Antoniego i Teodozjusza Pieczerskich znajduje się w Odrynkach (skit czyli pustelnia), na uboczu, na bagnach. Odsunięty jest od pobliskiej wsi. Już z daleka połyskuje wieżyczka cerkwi. Trochę zaskakuje mnie moment, w którym wjeżdżam na ładnie i starannie zagospodarowany zielony teren. Na nim kilka drewnianych zabudowań, które wyglądają jak zupełnie nowe. Nowością też lśni budynek cerkwi. No i gdzie ta pustelnia? pytam samą siebie. Gdzie tu asceza? Gdzie odosobnienie i samotność? Bo po terenie tzw. pustelni kręci się kilka osób. Pracują w ogrodzie, przy budynkach. Widać, że każdy ma przydzielone konkretne zadanie. – Do batiuszki? – Spostrzega mnie już przy bramie jakaś kobieta i z białoruskim akcentem wskazuje kierunek, w którym mam się udać. Od przypadkowo spotkanych osób usłyszałam, że pustelnik archimandryta Gabriel jest bardzo przyjaźnie nastawiony do odwiedzających i im poświęcił niemal godzinę na oprowadzenie po skicie i opowiedzeniu swojej historii. – Siostra sama? – Przede mną stanął mężczyzna poniekąd odpowiadający moim wyobrażeniem, z obfitą brodą i w długiej szacie, przypominającej sutannę. Na głowie miał słomkowy kapelusz. – Sama. – I szybko dodałam. – Jadę rowerem z Gdańska. – Miałam w ten sposób nadzieję, że ojciec Gabriel zainteresuje się mną i zapewni ciekawą, okraszoną licznymi opowieściami, przechadzkę po skicie. Jednocześnie, gdzieś podskórnie czułam, że moja odpowiedź „sama” raczej zniechęciła ojca. – Regulamin na wejściu przeczytała? – Ojciec mówił z charakterystycznym wschodnim zaciąganiem. Moje potwierdzenie zostało przyjęte kiwnięciem głowy i wskazaniem kierunku zwiedzania. Nieco rozczarowana podążyłam sugerowanym szlakiem. Ale przecież nie po to tu przyjechałam, by oglądać cerkiew. Chciałam usłyszeć historie, poznać człowieka i dowiedzieć się czegoś więcej niż tego, co mogę wyczytać w Wikipedii. Na teren posesji wjechała stara czerwona Łada. Wyskoczyły z niej trzy kobiety, takie typowe przekupki z targu, z naręczem jedzenia i zaczęły rozprawiać z ojcem po białorusku. Przystanęłam w niewielkiej odległości. Z podsłuchiwania nici, bo rozróżniałam zaledwie pojedyncze słowa. W głowie tylko wciąż kotłowały się niespokojnie myśli: „Gdzie do cholery w tym wszystkim jest pustelnia? Jaki z ojca Gabriela pustelnik, skoro tu w ciągu dnia kręci sią tabun ludzi? Gdy tylko ojciec Gabriel skończył rozmowę z gośćmi, spróbowałam po raz drugi podejść do niego. – Chciałabym czegoś więcej dowiedzieć się o tym miejscu. Czy znalazłby ojciec czas dla mnie? Ojciec jednak czasu nie znalazł i odesłał do Pana Włodzimierza. – On wie wszystko i wszystko powie. Pan Włodzimierz porzucił łopatę i przechodząc w miarę możliwości na język polski, zaczął oprowadzać mnie po terenie jeszcze raz, snując opowieść nie tylko o historii powstania pustelni, o archimandrycie, ale i o prawosławiu. Ojciec Gabriel przez wiele lat był zwierzchnikiem monasteru Zwiastowania Bogarodzicy w Supraślu i gdy dostał propozycję zostania biskupem, odmówił. Następstwem tego było podjęcie decyzji przez ojca Gabriela o rozpoczęciu pustelnianego życia. Szukał takiego miejsca, w którym mógłby się zaszyć. I w końcu znalazł je w Puszczy Białowieskiej. Zgodnie ze słowami pana Włodzimierza dojrzał pagórek, całkowicie zarośnięty i gdy go odnalazł powiedział do siebie: „Oto moje miejsce”. Nie wszyscy mają tyle szczęścia, że ktoś obcy im coś kupuje, czy ot, tak po prostu daje. Ale ktoś kupił tę ziemię na tym pagórku dla ojca i przekazał mu ją na własność (tak opowiadał pan Włodzimierz). Postawił stół kuchenny i na tym stole zamieszkał, ochraniając się jedynie przed latającym robactwem, siatką. W ciągu dnia przyjeżdżali do niego ponoć ludzie pomagać mu, a na wieczór zostawiali samego. I zgodnie ze słowami pomocnika ojca Gabriela tak jest po dziś dzień. – Po rosyjsku nie rozumie, tak? – Zapytał mnie w pewnym momencie pan Włodzimierz, przytaczając pewne powiedzenie i po chwili zaraz je tłumacząc: – Drogi boskie niezbadane. Do czego zmierzam… Pan Włodek zmierzał do tego, że już w czasie, kiedy ojciec Gabriel zamieszkał na tym pagórku, przyszła do niego informacja z Uniwersytetu Białostockiego, że w tym miejscu w 1518 roku książę Wiśniowiecki dostrzegł światło przed ikoną Antoniego Pieczerskiego i uznał to znak od Boga. Powstała tam wówczas kaplica, a niektórzy badacze twierdzą, że już wcześniej w tym miejscu działały skity (pustelnie). – Tak Bóg chciał. – Skomentował pan Włodzimierz. – Że było to święte miejsce i jest święte miejsce. Ojciec Gabriel mieszka w skicie w Odrynkach od 2006 roku. Jak na pustelnię, według moich wyobrażeń, jest tu dość bogato. Na terenie zainstalowane są kamery, które mają dawać ojcu poczucie bezpieczeństwa (już się zdarzały nieprzyjemne zajścia). Jest też agregat prądotwórczy, który zgodnie ze słowami pana Włodzimierza jest włączany tylko wówczas, gdy jest to konieczne, czyli gdy np. pracuje stolarz albo gdy trzeba ojcu naładować komórkę. Tzw. Wagonik, w którym mieszka ojciec Gabriel z zewnątrz wygląda bardzo przytulnie. Na terenie pustelni działa też sklepik. Można kupić kilkukartkową książeczkę o historii skitu (15 zł), albo film (15 zł). Można też zaopatrzyć się w herbatki ziołowe komponowane przez ojca Gabriela albo miody z jego pasieki (mały słoiczek około 40–50 zł). – To informacja tylko. Nie trzeba kupować. Rzeczy są drogie, bo to ofiara. – Tłumaczy szybko pan Włodzimierz widząc moją minę, gdy przeglądam pustelniczy cennik. Cerkiew nie ma ponoć ani jednego parafianina. Wszyscy, którzy tu bywają to turyści i przyjezdni. Najwięcej pielgrzymów zjeżdża się na odpust, na „czternasty wieczór”. Pieniądze są jednak potrzebne i skądś je udaje się zebrać, bo inaczej, z czego to wszystko zostałoby pobudowane? Nie tak dawno powstał nowy budynek gospodarczy jak go nazywają. Pan Włodzimierz mówi, że Ojciec raz, odprawiając nabożeństwo, ogłosił, że planuje wybudować taki budynek, gdzie będą trzymać brony, pługi, kultywatory itd. I ludzie się śmiali i żartowali, że ojciec PGR chce stworzyć. Po 1,5 miesiąca budynek gospodarczy był już wybudowany. – Chyba piękny, prawda? – zapytał, gdy weszliśmy. – A gdzie brony? – Zdziwiłam się. – Inaczej nie pozwoliliby wybudować. Z zewnątrz budynek gospodarczy, a w środku „hozjain” – gospoda. W cerkwi nie są w stanie pomieścić wszystkich pielgrzymów. Tu w każdą sobotę i niedzielę bywa na raz nawet trzysta osób. Mój przewodnik zwraca uwagę na ołtarz rzeźbiony w drzewie lipowym. – Styl grecki. Ojcu na nim zależało, a u nas takiego nie ma. W Grecji był robiony. Otwieram szeroko oczy na myśl, że takie cuda, a tu żadnego parafianina, żadnego finansowania. Faktycznie wiara czyni cuda i pozwala z niczego stworzyć „coś”. Sam ołtarz robiony w Grecji kosztował trzydzieści tysięcy euro. Pan Włodzimierz twierdzi i powtarza po raz kolejny, że „drogi pańskie nieprzewidywalne” i dodaje, że Ojciec nic nie otrzymuje z tzw. DEMONkracji, która „idzie z zachodu, gdzie już Boga zapomnieli”. […] The post Pustelnia w Odrynkach appeared first on B*Anita.

Włochy by Obserwatore

Polscy blogerzy we Włoszech – Blanka z Piemontu

By http://obserwatore.euPiemont jest jednym z większych regionów włoskich. Mocno wcina się w spokojną granicę Szwajcarii wycinając dla Włoch smakowite kąski górzystych Alp. Dalej na południe rysuje sobie granicę wzdłuż jednego z piękniejszych włoskich jezior – Lago Maggiore. Region pewnie chciałby również zagarnąć kawałek malowniczych terenów nadmorskich ale Genua mówi mu zdecydowane nie: morze to Liguria! A […]Czytaj oryginalny wpis: http://obserwatore.eu.

Most Karola w Pradze

SISTERS92

Most Karola w Pradze

Ceny w Kazachstanie – ile wydaliśmy na miesięczną podróż

Zależna w podróży

Ceny w Kazachstanie – ile wydaliśmy na miesięczną podróż

Warszawa (przeminęło z latem)

OOPS!SIDEDOWN

Warszawa (przeminęło z latem)

Zależna w podróży

10 najważniejszych punktów podróży po Kazachstanie

Wróciliśmy! Cali, zdrowi i niepokłóceni, po miesiącu poza domem, weszliśmy do krakowskiego mieszkania po to, by rzucić się do łóżka i odespać podróż. Kazachstan uznajemy za zwiedzony przynajmniej w części. Było wiele świetnych momentów, trochę miejsc, które zapamiętamy na zawsze, trochę też zawodów. Kraj jest olbrzymi, a my przez niecały...

Park Zdrojowy Duszniki-Zdrój

SISTERS92

Park Zdrojowy Duszniki-Zdrój

POSZLI-POJECHALI

Okolice Bergamo – Iseo (Lago d’Iseo)

Kocham Włochy miłością bezwarunkową i lubię tam wracać, odkrywając kolejne regiony, miasta, miasteczka, smaki i smaczki. Dla mnie mają wszystko, co do szczęścia na wyjeździe potrzeba – zabytki, pogodę, jedzenie oraz krajobrazy. Są tam góry, doliny, morze, rzeki i jeziora Czytaj dalej » Artykuł Okolice Bergamo – Iseo (Lago d’Iseo) pochodzi z serwisu Poszli-Pojechali.

Hotel w centrum Paryża - Lenox Montparnasse

Podróże MM

Hotel w centrum Paryża - Lenox Montparnasse

Lwów

MAGNES Z PODRÓŻY

Lwów

Lwów to dla mnie miasto kontrastów, gdzie z jednej strony zniszczone kamienice przykrywa blask przepięknej opery, gdzie w centrum miasta na środku ulicy babcinka z chustką na  głowie sprzedaje jajka, obok ktoś handluje ziemniakami, jakiś pan pcha wózek, a za rogiem w restauracji siedzi odstrzelona w markowe ciuchy rówieśniczka owej babcinki. Przekraczając granice w Medyce w pewnym sensie wkracza się do innego  świata, gdzie wódkę pije się jak herbatę, bo pół litra kosztuje 7 zł, gdzie bloki przypominają nam PRL, a furmanki spotyka się całej trasie do Lwowa. Lwowa - miasta pięknego, zniszczonego, trochę zapomnianego przez ukraińskie władze...... bo Ukraina ma to do siebie, że bogaty wschód woli Rosję, a zwłaszcza wolą ją oligarchowie z grubymi portfelami, a biedniejszy zachód chciałby do UE, ale droga daleka, chociażby ze względu na korupcję, bo chyba nigdzie indziej w biały dzień przed twoimi oczyma nikt nie wkłada 10 Euro do paszportu, żeby granicę przejść z jakimś niedozwolonym towarem, a celnik tylko zgarnia, co tam mu z paszportu wystaje do kieszeni i kiwa iść dalej.Kolejki na granicy są ogromne. Celnicy zaglądają w podsufitkę, za tapicerkę, sprawdzają podwozie, każdą szczelinę. Autobusy mają trochę lżej, bo praktycznie zaglądają tylko do paszportów, zbierają je, stemplują, oddają, a na powrocie do Polski jeszcze zaglądają do plecaków, czy ktoś norm przewozowych nie nagiął, a normy na osobę to:- papierosy 40 szt.- alkohol >22% 1 litr lub <22% 2 litry- wina niemusujące 4 litry- piwa 16 litrów- słodycze 2 kgJa na poznanie Lwowa wybrałam się z biurem podróży Bieszczader. Przewodniczka pani Teresa - Polka od lat mieszkająca we Lwowie, to złota osoba z ogromną wiedzą historyczną. Pięknie opowiada i z taką nutą tęsknoty, umiłowania. Można by jej słuchać i słuchać. Zwiedzanie zaczynamy od cmentarza Łyczakowskiego - najstarszej w Europie nekropolii (1786 r.), gdzie są groby Marii Konopnickiej, Gabrieli Zapolskiej, Stefana Banacha. Tam też jest pochowana żona Jana Zeha, który razem z Ignacym Łukasiewiczem wynalazł naftę. Niestety o tym drugim mało wiemy, mało słychać, gdyż po tragicznej śmierci żony - zginęła w płomieniach nafty wraz ze swoją siostrą - wyjechał z Lwowa, nie udzielał się już w temacie i został trochę zapominamy. Ciekawy jest też pomnik jednego z księży, który zbliżając się do 80 lat życia stwierdził, że pewnie niedługo umrze i wymyślił sobie taki grób. w jakim chciałby być pochowany, a potem przez ponad 20 lat musiał go sam doglądać i dbać, bo umarł mając lat ponad 100.Grób w/w księdzaPostacie dwóch młodych kobiet w płomieniach, to pomnik żony i szwagierki ZahaNa Cmentarzu Łyczakowskim znajduje się też Cmentarz Orląt Lwowskich - młodych ludzi, którzy walczyli w obronie Lwowa w wojnie polsko - ukraińskiej i polsko - bolszewickiej. Nagrobki są białe, przepasane czerwono - białą flagą, ale jeden jest czarny, bo to stamtąd zabrano nieznane z nazwiska zwłoki i przeniesiono je do Grobu Nieznanego Żołnierza do Warszawy. Cmentarz w czasie II Wojny Światowej był bardzo zniszczony, praktycznie ruina. Czołgami poniszczono nagrobki, zburzono kolumny, przetrwał tylko łuk. Warto wejść do kaplicy, aby zobaczyć zdjęcia przedstawiające cmentarz kiedyś i dziś.I najsmutniejsza część Cmentarza Łyczakowskiego - nowa - z grobami młodych ludzi, którzy teraz giną w wojnie na Ukrainie, ze łzami ich rodziców, którzy zapłakani tam stoją i patrzą na krzyże flagą narodową owinięte. Komentarz zbędny.Z cmentarza przejeżdżamy pod Operę Lwowską. Budynek z zewnątrz przepiękny, ale kiedy wejdziecie do środka, zachwyci was jeszcze bardziej. Złote zdobienia, piękna sala luster, słynna kurtyna. Przed budynkiem fontanna i miejsce spotkań starszych panów, którzy na ławkach grają w szachy.Lwowski Rynek tętni życiem. Pełno kramików, gdzie sprzedawcy oferują rękodzieło. Gwarno w okolicznych restauracjach, a obiad warto zjeść, bo wskażcie mi miasto, gdzie na rynku zjem zupę, drugie danie, wodę, lody i kawę za 25 zł.  W oczy rzuca się słynna czarna kamienica i ciekawy, duży napis na środku rynku Lviv. Wokół pełno kościołów, cerkwi. Każda ulica, każda budowla jest jak perełka, ale niestety też niektóre kamienice straszą i Lwów by błyszczeć potrzebuje dużo czasu i pieniędzy na remonty. Swój nieodparty urok mają tramwaje czy marszrutki, czyli busiki pełniące rolę komunikacji miejskiej, tyle że jeżdżą bez rozkładu i na kiwnięcie ręki.Czarna kamienicaCerkiew Przemienienia PańskiegoKościół ormiańskiApteka z lampą ŁukasiewiczaBazylika Wniebowzięcia NMPCerkiew Przemienienia PańskiegoKaplica BoimówWspomniana w tekście restauracja na rynkuKolumna Adama MickiewiczaDworzec KolejowyCo warto kupić we Lwowie? Na pewno jakiś alkohol, bo ten jest tutaj naprawdę tani. Słodycze albo ręcznie robione maskotki, które mnie osobiście zauroczyły i kupiłam dla chrześniaczek. Oczywiście magnesy, od których wprost uginały się stragany.Ceny - wszystkie ceny ze sklepów/restauracji z centrum miasta, rok 2015:- wódka Nemiroff z papryką 11 zł pół litra -  narodowy trunek z Ukrainy- zwykła wódka 7 zł - cukierki Czerwone Maki firmy Rsohen około 20 zł/kg, może nie są najtańsze, ale naprawdę bardzo smaczne, a z tańszych to np. krówki 10zł/kg- magnesy od 1 zł do 5 zł- maskotki ręcznie robione - aniołki, zajączki, misie, kotki - sztuka około 20 zł- obiad: zupa, drugie danie, deser 25 zł- piwo w barze 4 zł za półlitrowy kufel- pizza - w zależności od rodzajów, ale około 10 zł-15 zł za 30cm- papierosy Malboro 4,50 zł/paczka- kebab 3,50 zł- piwo około 2 zł/butelka- benzyna 3.80 zł/litrSpacer po Lwowie to spacer po kartach historii. Słychać w głosach Polaków tutaj mieszkających nostalgię, ale i nadzieję. Polacy dla Ukraińców są bogaci. Średnie zarobki na Ukrainie to około 200-300 zł na miesiąc, a produkty spożywcze aż tak dużo tańsze nie są, tylko ta wódka, w której nie jedne smutki pewnie są topione...Z ciekawostek dodam, że dość ciekawy może wydać się gazociąg do domu. Otóż nie jest jak w Polsce podziemny, a naziemny i te cienkie, żółte rurki wyglądają koło domów jak swoistego rodzaju trzepaki. Większość ziemi jest państwowa, więc nikt jej nie uprawia i leży odłogiem, a jest to czarnoziem, ziemia bardzo urodzajna. Jeszcze do niedawna występował problem z wodą. Dostarczana była ona tylko w godzinach 7-9 i 19-21. Teraz już jest cały czas, ale część hoteli nie podgrzewa wody, więc warto o to przed noclegiem pytać. Ruch w mieście ogromy. Najgorsze jest to, że kierowcy niewiele robią sobie ze znaków zakazu postoju i często na wąskich ulicach stoją po jednej i drugiej stronie, skutecznie utrudniając przejazd.Za wycieczkę z biurem Bieszczader zapłaciłam 120 zł/osoba i w cenie miałam przejazd oraz bilety wstępu chociażby do Opery Lwowskiej. Cały czas jechał z nami jeden przewodnik pan Grzegorz, a po Lwowie oprowadzała i świetnie Lwów przedstawiała pani Teresa. Nie potrzebowałam wizy, a wbijany do paszportu był tylko stempel wjazdowy i wyjazdowy.Warto też wspomnieć, że tereny zachodniej Ukrainy póki co są bezpieczne. Wojny toczonej z Rosją tu nie da się zauważyć, więc ze spokojem można udać się na zwiedzanie Lwowa.

Włochy by Obserwatore

D czyli dom we włoszech

By http://obserwatore.euAneta, autorka bloga Hello Calabria, mieszkająca tutaj już od 13 lat jeden z moich wpisów skomentowała tak: „A najzabawniejsze jest to, że we Włoszech nadal jestem tylko Polką ale za to w Polsce już dla niektórych Włoszką „Podwójnie nieobecna”. Ot taki paradoks :)” Myślę, że i ja i wielu innych po jakimś czasie zaczyna odczuwać […]Czytaj oryginalny wpis: http://obserwatore.eu.

The Doctor’s House Hostel – Your Home in Sarajevo

Picking the Pictures

The Doctor’s House Hostel – Your Home in Sarajevo

There is something I need to confess. I’m an introvert, who loves hostels. I realize this might be slightly hard to imagine, especially in the Balkans, where most of the backpacker friendly places to stay are party hostels. But this is the way I am, and I know that there are more of us, these introverts who always choose to stay in dorms. Frugal travelers, who want to socialize, but they appreciate when their privacy is respected. Not too interested in partying till the sunrise, but happy to chat over a beer. If you are one of them, The Doctor’s House Hostel is your kind of place in Sarajevo, the beautiful and multicultural capital of Bosnia and Hercegovina. Here is why.The idea behind the nameThe Doctor’s House was established by Kat, an American living in Sarajevo. Kat is not a doctor, but she is a daughter of one. She was raised in a doctor’s house. Her family moved from the US to Nigeria, where her father was helping people. The doctor’s house was a place where everyone was getting the greatest care. Kat’s hostel is meant to be a place like that, too. A link between visitors and Bosnians, a place that helps international and local communities while building bridges between them. I love the idea behind the name. I really like the place that was created in the name of that idea. LocationThe Doctor’s House Hostel is located just 10 minutes away from the Cathedral, the vibrant Farhadija Street and the tram stop. Sounds perfect, right? You only need to be ready to walk up the hill on your way back. The views from balconies are worth it, I promise. The Doctor’s House is a standalone house in a quiet, residential neighbourhood. There are several markets, grocery stores and bakeries in the area, so shopping won’t ever be a problem. Inside the hostelThe hostel offers spacious private rooms and mixed shared dorms. Every floor has a shared bathroom. There is a well equipped kitchen for all the foodie travelers who are up for some homemade dishes. A coffee and tea selection awaits you, too. Last but not least, the fridge is full of beer (at least 4 different kinds), so if you get thirsty you can just grab a bottle, sign the drink list and pay while checking out. In the ground floor you will find a big common area where you can hang out with other travelers, borrow a book or play games. I made several friends in that room. Not too bad for an introvert. I must say that I loved my dorm. How can you not love dorms that have bed curtains? What could possibly top that? A bed with a privacy curtain, a mirror, a power plug and a lamp for a bookworm like me to read at night without waking everyone else up (read…or translate, but that’s other story). The private rooms and the bathrooms could easily do in a good hotel. Nicely designed, comfortable, extremely clean and modern…What else would you ever need?If you are a smoker, don’t worry, there are designated smoking areas for you, too. The place has very clear smoking guidelines to make sure everyone will be comfortable.Anything else? Yeah, of course, the wifi. A crucial thing for us, freelancers. Yes, there is wifi in the property and it works both in common area and in the dorms.If you would like to buy some souvenirs, the hostel offers cute handmade products from various regions of Bosnia and Herzegovina. While buying them, you help locals.The StaffThe Doctor’s House Hostel team is extremely friendly, hospitable and professional. They are always available and ready to give you travel advice. The reception desk doesn’t work at night, but the team is supported by a volunteer who lives in the property. He can always assist you if anything happens.I’d like to thank the team here for all the kindness, great pieces of advice and nice conversations. I was happy to meet you guys. You made my stay in Sarajevo a better, richer experience. ActivitiesThe Doctor’s House organizes tours to Sarajevo’s less accessible landmarks: the abandoned bobsleigh track, a haunting remnant of Winter Olympics in 1984, and the Tunnel of Hope, the only connection between the besieged city and the Bosnian controlled territories from 1993 to 1995. Both these sights are quite difficult to reach by public transportation, so a tour like that is the best option if you want to save your time and money. It will be much cheaper than a cab, and you will have a nice company and a local guide. At least 3 people have to sign up for the tour to be organized. The price is 30 KM/15 EUR.The Doctor’s House Hostel is here to connect you to Sarajevo and to help you do it like a local. What are you waiting for? I’d go back in an instantLike The Doctor’s House on Facebook and stay there on your trip to the Balkans!I’ve partnered with The Doctor’s House during my stay in Sarajevo. As always, all the opinions are my own. Photo credit of the pictures of bedrooms goes to The Doctor’s House hostel. Other images are mine.