Ice diving

Dobas

Ice diving

Zależna w podróży

Czy lwowska kawa jest lepsza?

Jednym z najważniejszych elementów kultury Lwowa są kawiarnie i związane z nimi zwyczaje. To tutaj rozwinęła się jedna z najznakomitszych kultur kawiarnianych w Europie. Tu nieprzerwanie od XVIII wieku intelektualiści spotykają się w licznych lokalach i nad kawą debatują o polityce, literaturze i nauce. Stąd w końcu pochodzi twórca pierwszej...

idziemy dalej

Titicaca – jezioro z kalendarza

Pamiętam, jak wiele lat temu, gdy uczęszczałem jeszcze do szkoły podstawowej, nad moim biurkiem wisiał kalendarz ze zdjęciami z przeróżnych miejsc świata. Jednak tylko jedno z nich utkwiło mi w pamięci po dziś dzień. Było to zdjęcie zrobione nad jeziorem Titicaca. Od tamtego momentu, co jakiś czas, w mych myślach przewijała się chęć zobaczenia tego miejsca na własne oczy. I teraz udało się to zrealizować. Pewnie każdy z Was słyszał o jeziorze Titicaca, choćby na lekcjach geografii. W końcu to największe wysokogórskie (położone ponad 3800 m n.p.m.) jezioro żeglowne na świecie. Ale to nie to jest głównym magnesem przyciągającym turystów z całego świata w te strony. Wszyscy przybywający nad Titicaca od strony peruwiańskiej mają jeden cel – Uros. To niezwykłe wyspy, budowane od stuleci przez lokalne społeczności z korzeni i łodyg traw totora, bardzo obficie porastających przybrzeżne wody. Na metrowej warstwie korzeni układa się wiele warstw trzciny, którą regularnie (nawet raz na dwa tygodnie) trzeba uzupełniać, bo najniższe zanużone w wodzie warstwy gniją. Wyspy zakotwicza się, by nie odpłynęły w niechcianym kierunku. Z trzciny totora buduje się też domy, a część jej łodyg jest nawet składnikiem diety mieszkańców. Oczywiście dziś wyspy Uros, to bardziej skansen niż miejsce gdzie zatrzymał się czas. Choć ludzie stale na nich mieszkają, to nie obce są im zdobycze cywilizacji. Często widać baterie słoneczne, dzięki którym na wyspach jest prąd, a nawet podobno i internet. Nie zmienia to jednak faktu, że warto je odwiedzić, by zobaczyć jak wyglądało i częściowo nadal wygląda życie w tych rejonach. Oczywiście trzeba mieć dużą odporność na komercję, która opanowuje wyspy Uros, ale jeśli potraficie się od tego odciąć i tylko przypatrywać temu jak i gdzie toczy się tu życie, będziecie tym miejscem zachwyceni. By poznać jeszcze lepiej jezioro Titicaca, popłynęliśmy także na jedną z naturalnych wysp, oddaloną około 40 kilometrów od portu w Puno – na Taquile. To wyjątkowe miejsce. Na wyspie o wielkości 6 na 2km w kilku wsiach mieszka ponad 2 tysiące osób. Taquilenios utrzymują się z łowienia ryb, rolnictwa, turystyki i wyrobu rękodzieła. Do najpopularniejszych należą wykonywane głównie przez mężczyzn wyroby na drutach, cenione w całym Peru za wysoką jakość. Mieszkańcy są bardzo przywiązani do tradycji i żyją zgodnie z zasadami: „nie kradnij, nie kłam i nie bądź leniwy”. Na codzień chodzą w charakterystycznych strojach, dzięki którym można na pierwszy rzut oka poznać ich stan cywilny. Na wyspie nie ma samochodów, ani nawet dróg. Nie ma też policji – podobno nigdy nie jest potrzebna. Za to są wspaniałe widoki na boliwijskie szczyty, cudowny klimat i błogi spokój. Może jak już wrócimy do Polski to znowu powieszę sobie nad biurkiem zdjęcie znad jeziora Titicaca. Będzie mi zawsze przypominać jakie wspaniałe to miejsce.

Włochy by Obserwatore

Pasja gotowanie. Aleksandra Seghi

By http://obserwatore.euPierwsze skojarzenia z tą osobą to inspiracja, pozytywna energia, zieleń Toskanii, zapach dobrej kuchni, uśmiech  i radość z życia. Dziś goszczę u siebie osobę mieszkającą w Toskanii już od 17 lat, autorkę książek o Włoszech i o gotowaniu we włoskim stylu, organizatorkę kursów gotowania, propagatorkę zdrowego odżywiania, autorkę Mojej Toskanii i współredaktorkę portalu informacyjnego Polacy we […]Czytaj oryginalny wpis: http://obserwatore.eu.

idziemy dalej

Z Arequipy do Puno

Droga z Arequipy do Puno wiedzie w większości przez przepiękny, choć niestety bardzo zanieczyszczony Park Narodowy – Reserva Nacional Salinas – Aguada Blanca. Zastanawialiśmy się skąd tam tyle śmieci, bo jednak ruch jest stosunkowo niewielki, a wielu miejscach leżało mnóstwo plastikowych butelek i toreb foliowych. Trochę to smutny widok, bo krajobrazy są niezwykle malownicze. Znowu widzieliśmy lamy, alpaki i wikunie (wikunie są od teraz moimi ulubionymi zwierzętami na świecie!), a także mnóstwo flamingów brodzących nad brzegiem jeziora Laguna Lagunillas. Gdy po kilku godzinach dotarliśmy do miejscowości Juliaca, położonej zaledwie 44 km od Puno, zamarliśmy. Za oknami autobusu zobaczyliśmy miasto w kompletnej ruinie i ogromną biedę, a Juliaca jest znacznie większa niż Puno i ma nawet własny port lotniczy (choć w sumie Radom też ma i o niczym to nie świadczy;)). Miny trochę nam zrzedły, bo mieliśmy w perspektywie co najmniej 2 noce w tej okolicy. (Zdjęcia robione z autokaru, przez przyciemnianą szybę) Droga miedzy Julicą, a Puno sprawiła, że jeszcze bardziej zaczęliśmy się zastanawiać czy dobrze trafiliśmy. Rozległa równina, bardziej przypominała Mazowsze niż Peru. Przy drodze pełno gospodarstw, a w nich krowy, owce, świnie, kury. Tylko rzadki widok lamy lub osiołka i wysokie góry na horyzoncie przypomniały nam, że jesteśmy w Ameryce Południowej. Puno na szczęście okazało się być nieco bardziej przyjaznym miastem niż Juliaca, choć poza centrum i turystycznymi szlakami raczej nie ma tu czego szukać. Co ciekawe Puno powszechnie uważane jest za folklorystyczną stolicę Peru. Choć my na żaden festiwal nie trafiliśmy, spotkaliśmy mnóstwo mieszkańców ubranych w tradycyjne stroje. Odwiedziliśmy też lokalny market, na którym zaopatrzyliśmy się w pyszne owoce i na którym jedna z pań bardzo chciała mi sprzedać kilogram (!) imbiru. Ale do Puno przyjechaliśmy oczywiście z innego powodu – jest to bowiem baza wypadowa na słynne wyspy Uros i jezioro Titicaca, i taki właśnie jest nasz plan na kolejny dzień.

idziemy dalej

Kanion Colca – śladami polskich odkrywców

Peru wiele zawdzięcza Polakom. To naszym rodakom przypisuje się między innymi odkrycie źródeł Amazonki. Z kolei znani z telewizji Elżbieta Dzikowska i Tony Halik są uznawani za odkrywców ostatniej stolicy Inków – Vilcabamby. Konstruktorem Kolei Transandyjskiej był inżynier Ernest Malinowski, którego pomnik stoi dziś na przełęczy Ticlio – w najwyższym punkcie linii kolejowej. Inny polski inżynier – Edward Habich – założył pierwszą Politechnikę w Ameryce Łacińskiej, która obecnie jest najważniejszą wyższą uczelnią w Peru. Z kolei Ryszard Małachowski zaprojektował rekonstrukcję Placu Broni w Limie z budynkami Pałacu Prezydenckiego, Biskupiego, katedry i gmachu Rady Miejskiej. Zbudował też kilka kościołów, szkół i przepiękne rezydencje w peruwiańskiej stolicy. Jan Kalinowski sklasyfikował ptactwo i motyle dżungli peruwiańskiej oraz odkrył wiele nieznanych dotąd gatunków. Natomiast w okolicach Arequipy niemal każdy słyszał o Polsce i Polakach, a dokładniej o kajakarskiej wyprawie krakowskich studentów do kanionu Colca w 1981 roku. To właśnie oni jako pierwsi spenetrowali to miejsce i rozsławili je w świecie. To właśnie w te okolice udaliśmy się na dwudniową wycieczkę. Kanion Colca jest ponoć dwa razy głębszy niż Wielki Kanion Colorado w USA. Przez jakiś czas uważany był za najgłębszy kanion świata, ale potem palmę pierwszeństwa odebrał mu położony nieopodal kanion Cotahuasi. Najnowsze badania znów jednak dają wygraną kanonowi Colca. Jego ściany wznoszą się miejscami na wysokość 3200 m z jednej i 4200 m z drugiej strony. Z Arequipy ruszyliśmy busem i zaczęliśmy wspinać malowniczymi górskimi serpentynami już o 8 rano. Droga poprowadzona jest częściowo przez Park Narodowy, więc z okien autobusu podziwialiśmy wikunie, lamy i alpaki oraz przepiękne, choć surowe krajobrazy górskie. Na wysokości 4000 m mieliśmy pierwszy przystanek – na herbatę z liści koka, która pomaga zwalczać objawy choroby wysokościowej. Niedługo później docieramy do Patapampa, najwyższego punktu na trasie – ponad 4900 m n.p.m! Po wyjściu z autobusu łapie nas lekka zadyszka i zaskakuje (mimo wszystko) padający śnieg. Resztę dnia spędzamy w Chivay (3635 m n.p.m.), niewielkim miasteczku, które jest bazą wypadową dla większości turystów. Niestety nie mieliśmy okazji zwiedzić miasta ani przyjrzeć się jego kolorowo ubranym mieszkańcom, bo Krzysia zmogło paskudne zatrucie. Uważamy na każdym kroku, a jednak nie ustrzegliśmy się przed peruwiańskimi bakteriami ;) Następnego dnia bladym świtem ruszamy w kierunku punktu widokowego Cruz del Condor (Krzyż Kondora). Po drodze mijamy malutkie, bardzo urokliwe miejscowości oraz zatrzymujemy się by podziwiać uprawy tarasowe. Samym kanionem jesteśmy trochę zaskoczeni. Wyobrażaliśmy sobie, że będzie to głęboki wąwóz otoczony z dwóch stron prostopadłymi niemal ścianami skalnymi i że w pewnym momencie urwie się ziemia i stojąc nad przepaścią zobaczymy te tysiące metrów w dół. Kanion Colca ma tymczasem zupełnie inną budowę i wije się między szczytami sześciotysięczników. Trudno nam sobie wyobrazić jak w tej sytuacji mierzy się jego głębokość. Godzinny treking na tej wysokości dobitnie uświadamia nam, że nie jesteśmy ludźmi gór, zwłaszcza po zatruciu pokarmowym. Na szczęście piękne widoki i latające nad naszymi głowami kondory, trochę łagodzą niedogodności. Po 6 godzinach jazdy po krętych drogach i krótkim przystanku na lunch w Chivay wracamy do Arequipy. Tu możemy głębiej odetchnąć. Tym bardziej, że następnego dnia ruszamy w kierunku Puno i jeziora Titicaca.

Włochy by Obserwatore

Alfabet Emigracji. N jak Neapol

By http://obserwatore.euNeapol jest trzecim co do wielkości miastem we Włoszech – po Rzymie i Mediolanie. Jego włoska nazwa Napoli wywodzi się od łacińskiego Neapolis, czyli „Nowe Miasto”. Rzeczywiście miasto jest świeżynką w porównaniu do choćby Pompejów i Herkulanum uśpionych przez Wezuwiusza niewiele później od „założenia się” miasta. Sercem Neapolu jest jego historyczne centrum wpisane przez UNESCO na Światową […]Czytaj oryginalny wpis: http://obserwatore.eu.

Zależna w podróży

12 powodów, dla których musisz zobaczyć Palermo

Chodzimy ciemnymi ulicami Palermo. Gdzieniegdzie nieproszony mężczyzna proponuje nam odprowadzenie pod mieszkanie, popilnowanie samochodu czy przyniesienie biletu parkingowego. Chcemy tylko, by dał nam spokój. Domy są poniszczone, na ścianach pamiętających zniszczenia II wojny światowej umieszczone zostały wątpliwej jakości, często wulgarne, graffiti. Czerwone światła jakby nie mają znaczenia, pasy ruchu zostały...

idziemy dalej

Arequipa – miasto w cieniu wulkanów

Tak jak Lima wydała nam się miastem któremu nie trzeba poświęcać zbyt dużo uwagi, tak Arequipa (2335 m n.p.m.) zauroczyła nas do tego stopnia, że nocowaliśmy w niej aż trzy noce. Drugie co do wielkości miasto Peru, liczące według najnowszych danych około 1,2 miliona mieszkańców, urzeka swoim majestatycznym Plaza de Armas, malowniczymi uliczkami z charakterystyczną architekturą i położeniem – usytuowana jest bowiem na zboczach dwóch potężnych wulkanów – El Misti (5822 m n.p.m.) i Chachani (6057 m n.p.m.). Arequipa nosi przydomek „Białego Miasta” – większość z imponujących kolonialnych budynków w jej centrum, łącznie z ogromną katedrą, zbudowana jest z białej skały pochodzenia wulkanicznego. Jedną w największych atrakcji Areqiupy jest Monasterio de Santa Catalina – klasztor wybudowany w 1579 roku, a w dużej części udostępniony do zwiedzania turystom w 1970. To niesamowite miejsce, przenosi nas kilka wieków wstecz i sprawia, że zapominamy iż jesteśmy w wielkiej metropolii. Dopiero wyjście na taras widokowy na dachu, może wytrącić nas z przekonania, że to zupełnie inne miasto – pełne spokoju i zadumy. Najbardziej charakterystycznym znakiem klasztoru są bardzo jaskrawe barwy ścian na wszystkich dziedzińcach i korytarzach. Arequipa to także wyśmienite miejsce na wypady trekingowe na okoliczne wulkany (poza tymi dwoma, które górują nad miastem, w okolicy jest jeszcze conajmniej kilka) i do kanionów Colca i Cotahuasi (oba głębsze od Grand kanionu w Colorado). Ale to juz kolejny z etapów naszej podróży.

idziemy dalej

Zagryź świnką – pierwsze spotkania z peruwiańską kuchnią

Nieodłącznym elementem każdej z naszych podróży jest degustacja potraw charakterystycznych dla danego kraju. Tym razem również nie mogło zabraknąć kulinarnych doznań, więc przed przyjazdem przygotowałam listę kilkunastu dań do spróbowania, którą – mam nadzieję – uda nam się w całości „odhaczyć”. Kuchnia peruwiańska jest bardzo zróżnicowana. Ogromną rolę odgrywają ziemniaki i kukurydza w najróżniejszych odmianach. Peruwiańczycy uwielbiają również ryż, do tego stopnia, że dodają go do dań z ziemniakami. W Limie i miastach położonych na wybrzeżu królują ryby i owoce morza, z kolei w górach gdzie klimat jest mniej łaskawy dominują rozgrzewające zupy i gulasze. Popularne dania drugie to kotlet z wołowiny lub wieprzowiny z dodatkiem sosu; kurczak w pikantnym sosie (aji de gallina), lub kurczak w sosie z kurkumą. W okolicach dżungli można zjeść na przykład zupę z małpy, filety z jaszczurki czy zupę z żółwia, ale tam „na szczęście” się nie wybieramy. Naszą degustację, nazywając rzeczy po imieniu, zaczęliśmy z grubej rury. Dołączył do nas poznany na trasie kolega z Krakowa i na pierwszy ogień poszły: świnka morska, ceviche i rocotto relleno, czyli papryka faszerowana mięsem przyprawiona na ostro. Świnka morska mnie przerosła, patrząc na poniższe zdjęcia zrozumiecie dlaczego. Mięso, jak stwierdzili panowie, smakuje podobnie jak kurczak, ale jest go tam tak mało, że raczej trudno się najeść. Niestety zupełnie nie zasmakowało nam prawdziwe ceviche (w przeciwieństwie do tego, które jadłam w Warszawie). To surowa ryba marynowana w sosie z cytryny z cebulą i ostrymi papryczkami aji jest po prostu zbyt kwaśna i doprawiona dodatkowo jakąś intensywną przyprawą, która dominuje całą potrawę. Ale trzeba przyznać, że jest to wśród Peruwiańczyków bardzo popularne danie. Papryka byłaby z tego wszystkiego najlepsza, gdyby nie fakt, że jest piekielnie ostra i że podano ją z ziemniakami i jajkami….na słodko! Krzyś konsumując kolejne potrawy miał dość niewyraźną minę. O dziwo najbardziej zasmakowała mu świnka. Gdy próbował kwaśnego ceviche, z ust naszego kolegi padło zdanie, które pozostanie chyba kultowe: „Zagryź świnką!”. Bo jak się okazuje – może być gorzej!

Włochy by Obserwatore

Włoska mowa ciała

By http://obserwatore.euCzy wiecie, że tylko 7% znaczenia komunikatu przekazywane jest słowem, a pozostałe 93% przekazywane jest niewerbalnie poprzez mowę ciała, dotyk, głos? Czy wiecie, że aż 87% informacji trafia do naszego mózgu poprzez zmysł wzroku, 9% za pośrednictwem uszu, a pozostałe 4% za pomocą innych zmysłów – węchu, dotyku? Ponoć aż 55% komunikatu przekazujemy poprzez mowę naszego […]Czytaj oryginalny wpis: http://obserwatore.eu.

idziemy dalej

Nazca i Palpa – starożytne geoglify

Okolice niewielkiej miejscowości Nazca słyną z linii i rysunków utworzonych przez okolicznych mieszkańców ponad 2000 lat temu. Są one jednym z najbardziej tajemniczych odkryć, o których nowożytni historycy dowiedzieli się dopiero w 1926 roku. Kilka lat później pojawiła się w Peru Maria Reiche, która badaniom linii poświęciła całe swoje życie. Walczyła też o ich ochronę, bo choć rysunki powstały tak dawno temu, największym zniszczeniom uległy w ostatnim stuleciu. Przez jeden z nich poprowadzono szosę panamerykańską, inne ucierpiały w trakcie Rajdu Dakar, a jeszcze inne zniszczyli po prostu turyści chcący zobaczyć je z bliska. Czym właściwie są rysunki i linie Nazca? Początkowo myślano, że to system kanałów nawadniających, gdyż oglądając je z ziemi trudno dostrzec, że to konkretne kształty. Jednak wspomniana wcześniej Maria Reiche uznała, że to ogromny podręcznik astronomii: poszczególne rysunki odzwierciedlają gwiazdozbiory na niebie, a niektóre linie pokrywają się z orbitami gwiazd. Inna teoria mówi z kolei, że rysunki miały być formą modlitwy o deszcz ponieważ zwierzęta na nich przedstawione są związane z dżunglą lub oceanem i miały przypominać Bogom by zesłali deszcz na tę surową krainę. Oczywiście nie mogło też zabraknąć teorii o kosmitach. Brak jednoznacznej interpretacji linii i rysunków tylko podsyca zainteresowanie turystów. Tuż przed przylotem do Peru przeczytaliśmy artykuł o odkryciu nowych rysunków. Na terenie znaleziska prowadzone są obecnie intensywne badania. Co ciekawe nieopodal Nazca – w Palpa – znajdują się rysunki znacznie starsze od tych opisanych powyżej. Ponieważ jednak odkryto je później i później udostępniono zwiedzającym, są znacznie mniej popularne i rozreklamowane. Rysunki można zobaczyć na dwa sposoby: z samolotu (lot 35 min. kosztuje ok. 75-85 dolarów za osobę) lub z punktów widokowych wzdłuż trasy. Pierwsza opcja pozwala zobaczyć większą liczbę rysunków, ale poza tym, że kosztowna, to jest raczej dla ludzi o… mocnych żołądkach. Piloci robią bowiem nad każdym rysunkiem dwa kółka, tak by pasażerowie siedzący z prawej i lewej strony samolotu mogli zobaczyć je tak samo dobrze. Do punktów widokowych można dojechać autobusem miejskim, taksówką lub w ramach zorganizowanej wycieczki. Koszt tej ostatniej to ok. 80 soli/osobę.

Jesień w Krakowie

Zastrzyk Inspiracji

Jesień w Krakowie

Włochy by Obserwatore

Alfabet emigracji. L jak ludzie.

By http://obserwatore.euProjekt „Alfabet Emigracji” trwa.  Idea? Pierwszy pomysł, hasło, skojarzenie tworzy wpis. Wydawać by się mogło proste. Ale tak nie jest.   Bardzo mało czasu mamy na swobodne myślenie. Otaczają nas pośpiech, wypełniacze wolnego czasu, praca, obowiązki. Coraz mniej znajdujemy czasu na bycie po prostu ze sobą i uwolnienie się od rozproszenia. Głowa pracuje na pełnych […]Czytaj oryginalny wpis: http://obserwatore.eu.

idziemy dalej

Huacachina – tego się nie zapomina

Dzisiejszy dzień sponsorowała litera P jak przygoda. Postanowiliśmy udać się do Ica i Huachacina, by poszaleć na tutejszych przeogromnych wydmach. Ale ponieważ nie zajmuje to więcej niż dwie godziny, chcieliśmy również zorganizować pozostałą część dnia. Obeszliśmy chyba wszystkie możliwe agencje turstyczne w Paracas, ale okazało się że tylko w dwóch ktokolwiek mówi cokolwiek po angielsku. Mieszanką obu języków (Peruwiańczycy mają tendencję do zapominania, że nie mówisz i nie rozumiesz po hiszpańsku) udało się nam ustalić plan doskonały – zwiedzanie Ica, wizyta w muzeum, w fabryce czekolady, winnicach, gdzie produkuje się narodowy napój Peru – pisco, i na koniec – relaks na wydmach. Plan był dość ambitny, więc gdy pierwszy autobus spóźnił się o 30 minut, zaczęliśmy mieć obawy co z tego wyjdzie. Na trasie panował spory ruch, więc pokonanie 60 km zajęło nam dłużej niż było to przewidziane. Czas się kurczył. Gdy dojechaliśmy na miejsce okazało się, że jedyną atrakcją jest wizyta w winiarniach, a głównym celem przewodnika, jak to sam zgrabnie ujął, jest nas wszystkich upić. I teraz wyobraźcie sobie nasze miny. Dla niewtajemniczonych – pijemy mało z tendencją do wcale, więc raczej nie zdecydowalibyśmy się na taką wycieczkę, gdybyśmy wiedzieli że jest ona główną atrakcją dnia. Ale skoro tak się to potoczyło – jedziemy. Pominę opis samej wizyty w winiarni, bo jest to typowo komercyjna rozrywka z szybkim oprowadzeniem po obiekcie i znacznie dłuższą wizytą w barach. Pisco jest alkoholem produkowanym z winogron. Jest to destylat wina, który osiąga ponad 40% moc. Na jego bazie, a także z pierwotnej fermentacji powstają różne wariacje: słodkie i wytrawne wina, smakowe likiery i czysta, najmocniejsza wersja. Kilka kieliszeczków (jeśli nie kilkanaście), nawet jeśli niepełnych, bez obiadu zrobiło swoje i w tak szampańskich nastrojach udaliśmy się w kierunku Huacachiny, zahaczając jeszcze po drodze o Cachicha, która słynie na całym kontynencie jako miasto szamanów i uzdrowicieli. Wracając do wydm – musimy przyznać, że byliśmy trochę nieświadomi tego co nas miało spotkać. Zostaliśmy bowiem zapakowani do kosmicznych, skonstruowanych specjalnie na tę potrzebę „aut”, zwanych buggy, przypięci pasami jak na rollercosterze i….zaczął się prawdziwy rollercoaster… po wydmach. Dobrze, że wypity wcześniej alkohol trochę nas rozluźnił, bo kierowca jeździł jak szalony – góra, dół, góra, dół – a nas na zmianę wyrywało i wgniatało w fotele. Siedząc w autach w sumie ucieszyliśmy się, że nie zdążyliśmy zjeść obiadu, bo mogłoby się to bardzo źle skończyć. Trzeba przyznać, że taka przejażdżka jak tak samo emocjonująca, jak i widowiskowa. Adrenalina wydziela się w ponadprzeciętnych ilościach, a przy okazji można podziwiać nieziemski krajobraz. (rada praktyczna: w środkowym rzędzie miota pasażerami znacznie mniej niż z tyłu. Szkoda, że dowiedzieliśmy się o tym po fakcie) ;) Oprócz ekstremalnych przejazdów po wydmach było też oczywiście kilka przystanków na sandborading (którego próbowaliśmy już na Nowej Zelandii) i fotografie z zachodzącym za wydmami słońcem w tle. Wieczorem, upiaszczeni od stóp do głów, rozemocjonowani i szczęśliwi, wsiedliśmy do autobusu rejsowego i udaliśmy się w stronę Nazca. Na szczęście już po w miarę płaskiej drodze.

idziemy dalej

Paracas – w krainie ptaków i księżycowej pustyni

Opuściliśmy Limę i udaliśmy się autokarem na południe, do małej turystycznej miejscowości Paracas. To właśnie z tego miejsca najłatwiej dostać się na tak zwane Galapagos dla ubogich, czyli na Islas Ballestas. To także dokonały punkt wypadowy do Reserva Nacional de Paracas. Nam udało się w ciagu jednego dnia zobaczyć zarówno niesamowite wyspy jak i spędzić kilka godziny w Rezerwacie Narodowym. Zaczęliśmy od porannego rejsu motorówka. Muszę uczciwie przyznać, że w ciągu dwóch godzin widziałem więcej ptaków, niż przez całe swoje dotychczasowe życie. A co ciekawe to i tak nie był sezon – bywają miesiące, że różnorodnego ptactwa jest tam o wiele więcej. Ale pelikany, kormorany, pingwiny i inne ptaki to nie jedyna atrakcja rejsu. Wokół naszej motorówki często skakały delfiny, na kamienistych plażach i skałach wysp wylegiwały się lwy morskie. Na deser dotarliśmy do El Candelabro, ogromnego naskalnego geoglifu przypominającego kształtem świecznik lub rozłożysty kaktus. Około południa udaliśmy się małym turystycznym autobusem do Reserva Nacional de Paracas. Ale to nie jest typowy rezerwat – nie ma tu żadnych roślin, a i zwierząt trzeba szukać dość uważnie. To miejsce to szczera pustynia, ale mimo surowości klimatu naprawdę zachwyca. Zapewne gdyby nie fakt, że otoczone jest ze wszystkich stron oceanem, można by go spokojnie uznać za krajobraz iście księżycowy lub też marsjański. Takie miejsca jak Paracas zapadają w pamięci do końca życia i na pewno powinny być obowiązkowe na liście każdego turysty przyjeżdżającego do Peru. I na koniec uwaga ogólna dla przyszłych gości Paracas i zapewne innych peruwiańskich miast. Jeśli macie do wyboru jakaś atrakcje organizowaną przez agencje A za 30 soli i tę samą organizowana przez agencje B za 30 dolarów, to bez wahania wybierzcie tą pierwszą. Jakościowo nie będą różnić się praktycznie niczym, a cenowo to ponad trzykrotna różnica.

idziemy dalej

Lima po raz pierwszy

Nigdy nie byliśmy fanami miast, a zwłaszcza wielkich metropolii. Lima tylko utwierdziła nas w przekonaniu, że miejsca tego typu nie są dla nas. Oczywiście nie oznacza to, że żałujemy spędzenia w stolicy Peru całego dnia, ale jak na nasze potrzeby to absolutnie wystarczy, zwłaszcza że jeszcze tu wrócimy na koniec wyprawy. Oczywiście trudno jednoznacznie ocenić miasto, które według niektórych szacunków ma nawet 11 milionów mieszkańców. Lima jest miastem ogromnych kontrastów. Z jednej strony dzielnice nędzy, budowane w znacznej odległości od centrum favele, tuktuki i rozklekotane auta, z drugiej strony typowe miejskie centrum tętniące życiem, z trzeciej zaś nowoczesne i piękne dzielnice z willami z widokiem na ocean, z zaprojektowanymi parkami miejskimi, ze snobistycznymi klubami, galeriami sztuki i najlepszymi restauracjami na świecie. Rozwarstwienie społeczne jest ogromne. Niestety już na pierwszy rzut oka widać, że to bieda zdecydowanie zdominowała tutejszy krajobraz. Miejsca, które warto odwiedzić stanowią zdecydowaną mniejszość ogromnego miasta. Oczywiście warto wybrać się do centrum w okolice Plaza Mayor, by zobaczyć najbardziej reprezentacyjne budynki miasta. Jedną z najpopularniejszych dzielnic jest także polecana przez wszystkie przewodniki Miraflores. Nas jednak najbardziej urzekło Barranco – dzielnicy artystycznej bohemy. Ma niepowtarzalny kameralny charakter i malowniczą zabudowę oraz ogromny wybór świetnych restauracji. Aż trudno uwierzyć że to ciągle Lima. W czasie naszej krótkiej wizyty w Limie wzięliśmy udział we Free Walking Tour. Chętnych by wziąć w nich udział uprzedzamy, że nie jest to zwiedzanie sensu stricto, natomiast w trakcie 3 godzinnego spaceru po historycznym centrum miasta dowiedzieliśmy się mnóstwa rzeczy z zakresu kultury, historii i współczesnego życia Peruwiańczyków. Mnie najbardziej urzekła ciekawostka dotycząca parasoli. Otóż podobno w Limie nie ma ich wcale, bo też prawie nigdy tu nie pada. Co jeszcze ciekawsze słońca o tej porze roku (środek wiosny) też nie ma tu za wiele. W tutejszym klimacie przeważa garua, czyli mgła i nisko utrzymujące się chmury. Do Limy wrócimy za około trzy tygodnie. Wtedy na pewno pojawią się kolejne spostrzeżenia i refleksje. Tymczasem kierujemy się na południe do Paracas (tam podobno możemy liczyć na słońce), by odwiedzić wyspy Islas Balestas zwane potocznie Galapagos dla ubogich.

Zależna w podróży

Izrael: 10 miejsc, które zwaliły mnie z nóg

Rok temu o tej porze szykowałam się do mojej najważniejszej wycieczki 2014 roku. Do Izraela! Choć szykowałam się, to może za dużo powiedziane. Ot, podczytywałam powieści, oglądałam filmy i spokojnie czekałam na wyjazd. Nie spodziewałam się, że Izrael okaże się atrakcją roku. Okazał! Słuchajcie żaden kraj w historii moich podróży...

Zależna w podróży

Wschowa: Cmentarz, co to nie katolicki

Mamy szczęście. Już drugi rok pod rząd jadę na Wszystkich Świętych do Leszna, a po lewej i prawej stronie wokół torów rozpościerają się oszałamiające jesienne widoki. Słońce doświetla złociste kolory, przez drzewa padają pojedyncze promienie słońca akurat na najskrajniej chowane przez las sekrety. Aż mnie kręci, by szybko wskoczyć na...

Ruszamy do Peru!

idziemy dalej

Ruszamy do Peru!

Mitte – chleb i kawa w Gdańsku

SISTERS92

Mitte – chleb i kawa w Gdańsku

Gdzie wyjechać

Zakazane Miasto w Pekinie. Dlaczego Zakazane? I dlaczego Miasto?

Zakazane Miasto w Pekinie. Dlaczego Zakazane? I dlaczego Miasto? Zachód słońca nad Placem Tiananmen – tłumy ludzi tłoczą się, by zobaczyć zmianę warty i wciągnięcie flagi chińskiej na cokół. Nic z tego nie rozumiemy (zwłaszcza, że wielka ludzka fala przelewa się tu także o świcie) ale z ciekawością obserwujemy. Wciąż trwa chińskie święto narodowe, jeszcze chwilę temu główną arterią maszerwoli tu równym krokiem żołnierze […]

Bitwa na miasta: Wałbrzych&Sopot

SISTERS92

Bitwa na miasta: Wałbrzych&Sopot

Marmolada, Chleb i Kawa w Gdańsku

SISTERS92

Marmolada, Chleb i Kawa w Gdańsku

Obudź w sobie dziecko. Legoland dla dorosłych

wszedobylscy

Obudź w sobie dziecko. Legoland dla dorosłych

Czy Legoland w Billund to rozrywka tylko dla dzieci? Czy może równie ciekawie spędzą tutaj czas także dorośli? Polecamy kilka atrakcji, które spodobają się również tym dużym. Nie ukrywajmy: Legoland w Billund to przede wszystkim park rozrywki dla dzieci. Ale po raz pierwszy odwiedziłam Legoland w czerwcu tylko w dorosłym gronie i co tu dużo mówić, my też bawiliśmy się świetnie! Jakie atrakcje można polecić dorosłym, którzy planują wizytę w duńskim parku rozrywki? Oto moje propozycje. Miniland Mini-świat zbudowany z klocków LEGO. Tak naprawdę kunszt i dbałość o szczegóły docenią dopiero starsi. Świetne rekonstrukcje różnych miast, portów, lotniska w Billund, stoczni, a do tego poruszające się elementy jak pociągi, samochody, samoloty, łodzie czy nawet balon. LEGO Canoe Odwiedź Dziki Zachód, wsiądź w canoe, podziwiaj widoki oraz zwierzęta zbudowane z klocków LEGO, by na samym końcu spłynąć łodzią wraz z wodospadem. Vikings’ River Splash Wybierz się w rejs dziką rzeką – po drodze spotkamy potwory rodem ze świata Wikingów: wielkiego czerwonego smoka, węża morskiego, przepłyniemy obok statku Wikingów – wszystko to oczywiście zbudowane z klocków LEGO. Na koniec spływ tratwą wraz z wodospadem. Temple Poczuj się jak Indiana Jones, wejdź ze znajomymi do świątyni w poszukiwaniu skarbów, zasiądźcie w specjalnych wagonikach, laserowe pistolety w dłoń – tu możemy rozegrać zawody, kto zdobędzie więcej punktów. X-treme Racers Kolejka górska, trochę na rozgrzewkę. Ostry zjazd w dół, kilka gwałtownych zakrętów. Kolejka osiąga maksymalną prędkość 60 km/h. Ale niewielki skok adrenaliny gwarantowany! Ice Pilots School Szkoła pilotów – przy wejściu wybieramy dla siebie program szkoleniowy, zasiadamy w specjalnych fotelach, a mechaniczne ramię będzie nami obracać we wszystkie możliwe strony. Najtrudniejsze akrobacje dostępne dla osób powyżej 140 cm wzrostu. Polar X-plorer Umiejscowiona w zimowej scenerii najszybsza kolejka górska w Legolandzie, pędząca w prędkością 65 km/h. Niespodzianki czekają tutaj za każdym zakrętem, najlepsza atrakcja czeka natomiast w jaskini. LEGO Star Wars Jestem ogromną fanką sagi Gwiezdne Wojny, więc wizyta na specjalnej wystawie LEGO Star Wars była dla mnie ogromną frajdą. Obok Minilandu znajdują się rekonstrukcje m.in. planety Naboo, Endoru, kantyny Mos Eisley itd. W specjalnym hangarze czekają na nas jeszcze większe atrakcje: zbudowany z 5 mln klocków LEGO X-wing Starfighter – mierzy 3 metry wysokości, a waży ponad 20 ton. Przeczytaj równieżZ wizytą w Legolandzie w DaniiRodzinna wycieczka do BillundRecenzja: Hotel Legoland w BillundDania. Z wizytą w safari zoo Givskud Post Obudź w sobie dziecko. Legoland dla dorosłych pojawił się poraz pierwszy w Wszędobylscy.

ATE-TRIPS

Batumi - gruzińskie Las Vegas

Pomysł i parcie na zobaczenie Batumi powstał w mojej (Tomkowej) głowie. Pomysł ten powstał z racji, że nigdy nie byłem nad Morzem Czarnym i chciałem dodać ten akwen do mojego „CV”.   Wyobrażenia o tym kurorcie były całkowicie inne niż pokazała rzeczywistość. W głowie widziałem Batumi, jako podupadający kurort rodem z ZSRR, ale za to z piękną śródziemnomorską pogodą. W trakcie planowania tego

Włochy by Obserwatore

Inspiracje językowe

By http://obserwatore.euMiałam kiedyś klienta z Wielkiej Brytanii. Świetnie nam się rozmawiało, a mi wydawało się, że całkiem nieźle radzę sobie po angielsku. Tak było aż do momentu kiedy pewnego razu przyjechał do Krakowa ze swoją żoną. Rozmowa ze mną przetykana była zdaniami, które wymieniali między sobą. I nagle język angielski pokazał swoją paletę odcieni a słowa […]Czytaj oryginalny wpis: http://obserwatore.eu.

Włochy by Obserwatore

Włochy, o których opowiada morze

By http://obserwatore.euŻeglowanie po morzach południa Włoch jest świetnym pomysłem, żeby poznać Półwysep Apeniński z nieco innej strony – od strony marin, wysp, zatoczek, plaż i przepięknych krajobrazów rysujących linię brzegową lądu.   Signa Maris czyli Włochy, o których opowiada morze Włoska Izba Handlowo-Przemysłowa w Polsce zaprosiła mnie do wzięcia udziału w wydarzeniu inaugurującym projekt promocji Południowych Włoch w Polsce. Czwartkowe spotkanie we […]Czytaj oryginalny wpis: http://obserwatore.eu.

Delta Padu: Riwiera Adriatycka poza szlakiem

Zależna w podróży

Delta Padu: Riwiera Adriatycka poza szlakiem

Migawki ze Świdnicy

SISTERS92

Migawki ze Świdnicy