Zwiedzamy USA: Greenwich Point Park

Orbitka

Zwiedzamy USA: Greenwich Point Park

WOJAŻER

Krynica-Zdrój i Stara Lubownia, czyli kolejny weekend na polsko-słowackim pograniczu

Weekend z psem? Weekend z dziećmi? Romantyczny weekend we dwoje? Weekend kulinarny, a może weekend kulturalny? A może krajoznawczy? Każdy znajdzie coś dla siebie w tej opowieści o krainie oddalonej jedynie około 3 godziny jazdy samochodem od Krakowa. Wyrusza się w piątek. W sznurze etatowców uwięzionych w korkach wystarczy uzbroić się w odrobinę dobrego nastroju, lekko głupkowatego humoru i czas jakoś mija zupełnie bezproblemowo. Z Krakowa do Krynicy jedzie się teraz wygodnie: autostrada w kierunku Rzeszowa, zjazd w Brzesku, potem Gnojnik, Tęgoborze, Nowy Sącz już za chwilę i potem ciach, pół godziny jeszcze i jesteśmy na miejscu. Tak w te rejony jeżdżą wszyscy normalni, jednak nasza trójka, naładowana pozytywną energią, postawiła na krajoznawstwo. Ruszyliśmy wąskimi, krętymi i stromymi drogami powiatowymi i gminnymi, czasami o nienagannej powierzchni, ale w większości podziurawionymi jak sito, wyboistymi, ale zapewniającymi widoki jak z bajki podane w trybie zwolnionym. Na tych drogach lokalnych byliśmy jedynie gośćmi. O ile bowiem wojewódzkie, ekspresowe, a szczególnie autostrady, są dobrem Polaków, o tyle te małe, w większości znane tylko niewielu, stanowią ich terytorium i trzeba …

Kazachstan: wiza turystyczna i diabeł, co taki niestraszny

Zależna w podróży

Kazachstan: wiza turystyczna i diabeł, co taki niestraszny

Chorwackie opowieści: jeden dzień w Zagrzebiu

PO PROSTU MADUSIA

Chorwackie opowieści: jeden dzień w Zagrzebiu

       Kiedy Tomasz zapytał się mnie, czy nie pojechałabym z nim na jeden dzień do Zagrzebia, bo mają tam spotkanie służbowe, długo się nie wahałam. Już wcześniej chciałam, żebyśmy się tam wybrali, ale jednak zawsze woleliśmy jechać prosto nad morze albo już do domu. Stwierdziłam więc, że to pewnie jedyna szansa, żeby móc zobaczyć stolicę Chorwacji z bliska. I to akurat udało się, chociaż nie wszystko poszło tak jak zakładaliśmy przed wyjazdem.        Z Krakowa do Zagrzebia jest nieco ponad osiemset kilometrów, drogą przez Czechy, Austrię i Słowenię. Z przerwami trasa zajęła nam około dziewięciu godzin i mniej więcej na dziewiętnastą byliśmy już w stolicy Chorwacji. Za bardzo nam się nie spieszyło, bo spotkanie mieli dopiero następnego dnia rano. Korzystając z okazji, wyruszyliśmy jeszcze wieczorem na mały spacer do centrum Zagrzebia, żeby obejrzeć miasto i coś zjeść. Mimo stosunkowo późnej pory temperatura nie chciała zejść poniżej trzydziestu stopni, dlatego nawet taki krótki spacer wykończył nas dość mocno. Siedliśmy sobie na zimne piwo w jednym z ogródków znajdujących się na niezwykle imprezowej ulicy Bogovićeva, po czym wróciliśmy do hotelu, mijając po drodze przepiękną bryłę Chorwackiego Teatru Narodowego.        Rano Tomasz z koleżanką pojechali na spotkanie, a ja rozpoczęłam samotne zwiedzanie Zagrzebia od wizyty na Zagrebački Glavni kolodvor, czyli Dworcu Głównym. Plan początkowy był taki, że samotnie zwiedzam dolną część miasta, a później w trójkę zwiedzamy razem górną część. Zakładaliśmy, że spotkanie pójdzie w miarę szybko i maksymalnie po trzech godzinach będziemy mogli razem podziwiać miasto. neoklasycystyczny budynek dworca.             Po wizycie na dworcu szłam prosto przed siebie, przepięknym pasem zieleni, będącym częścią zielonej podkowy miasta, którą otoczona jest część centrum. Robi to niesamowite wrażenie, bowiem taka przestrzeń i tyle zieleni w samym centrum nie zdarza się w polskich miastach zbyt często. Niby Kraków ma swoje Planty, ale zdecydowanie daleko im do tego co można znaleźć w Zagrzebiu.       Na wprost dworca mieści się okazały pomnik króla Tomisława (generalnie Chorwaci bardzo lubią przeróżne pomniki, bo można ich napotkać naprawdę ogromną ilość, co też będzie widoczne na zdjęciach), zaś za nim znajduje się Pawilon Sztuki z końca XIX wieku. Kawałek dalej zaś wznosi się równie piękny budynek Chorwackiej Akademii Nauki i Sztuki, za którą znajduje się najstarszy z parków w zagrzebskiej podkowie - Zrinjevac ze stuletnimi platanami i pawilonem muzycznym pośrodku, a także stacją meteorologiczną. Dzięki niej dowiedziałam się, że w Zagrzebiu przed godziną dziesiątą rano były już trzydzieści trzy stopnie ciepła. A to był dopiero początek. ;)      Jako następny punkt swojej prywatnej wycieczki, odwiedziłam najbardziej znany targ w Zagrzebiu pod gołym niebem, czyli Targ Dolac. Kręciło się tutaj mnóstwo ludzi, a w powietrzu unosiło się jeszcze więcej zapachów, które mieszając się ze sobą tworzyły iście zawrotną mieszankę. Do tego jeszcze coraz bardziej potęgujący się upał i zaduch. Niemniej, trochę czasu na targu spędziłam, nawet miałam ochotę zakupić nieco świeżych owoców, jednakże perspektywa noszenia ich przez kilka godzin, skutecznie mnie od tego odwiodła.        Nad targiem, ale też i nad całym miastem, góruje najwyższa budowa sakralna w Chorwacji, którą jest Katedra Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Od wielu lat jest w renowacji, toteż niestety na jednej z jej dzwonnic widoczne są rusztowania. A szkoda, bo zapewne prezentowałaby się jeszcze piękniej i dostojniej bez nich. Przed frontem katedry znajduje się kolumna maryjna, która w pełnym słońcu wyglądała jakby była zrobiona ze złota. O dziwo, teren przed katedrą był właściwie pusty, co nieco mnie zaskoczyło, bowiem doświadczenia przede wszystkim z Włoch pokazują, że jest to zwykle najbardziej popularny teren. Tutaj było zupełnie inaczej. ;)       Po obejrzeniu katedry, ruszyłam prosto w gościnne progi ulicy Tkalčićeva, która powstała w miejscu potoku Medveščak. Jednak w połowie XX wieku potok został przykryty, a uliczka stała się centrum nocnego życia Zagrzebia. Za dnia też nie szło się na niej nudzić, na każdym kroku można było znaleźć naprawdę urocze miejsca na chwilową posiadówkę. Z racji tego, że jeszcze mi się spieszyło (bo przecież spotkanie miało się niedługo skończyć), nie siadałam nigdzie, tylko przeszłam ją niemalże w całości, aby dostać się do schodów prowadzących do górnego miasta.       Wchodzenie po schodach w taki upał nieźle dawało w kość, konieczne były przystanki. Dzięki nim można było podziwiać już nieco panoramę dolnego miasta, chociaż jeszcze niewiele było widać. W drodze na górę przypomniałam sobie, że część górnego miasta ma ciągle oświetlenie gazowe, dlatego też zwróciłam uwagę na piękne lampy. Jednak nie one były moim celem w trakcie tej samotnej wyprawy.       Jako że mieliśmy tą część Zagrzebia zwiedzać wspólnie, poszłam prosto do miejsca, które mnie osobiście najbardziej zaintrygowało podczas zbierania informacji, co też takiego ciekawego można zobaczyć w stolicy Chorwacji. Tomasz nie wyraził chęci, by się tam wybrać, dlatego cieszyłam się, że mogę sama tam pójść. Tym miejscem było muzeum. Ale nie jest to typowe muzeum, powiedziałabym wręcz, że bardzo nietypowe. Przede wszystkim dlatego, że Muzeum Zerwanych Związków (po angielsku "Museum of Broken Relationships") tworzą ludzie, którzy wysyłają przeróżne rzeczy wraz z historiami swoich związków. I nie są to tylko historie miłosne, spotkać można również zerwane relacje między rodzicami a dziećmi. Muszę przyznać, że miejsce mnie bardzo poruszyło, część historii nawet mnie wzruszyła, a część eksponatów rozbawiła. W Internecie można znaleźć kilka historii, o których można poczytać w muzeum, jednak nie będę odbierała Wam tej przyjemności, najlepiej przeżyć to samemu. Jeszcze miałam na tyle szczęścia, że akurat trafiłam na lukę w zwiedzaniu, bowiem w większości sal wystawowych byłam zupełnie sama, dzięki czemu nie musiałam kryć się ze wzruszeniem. Generalnie jest to miejsce, które bardzo polecam. :)można było zostawić swój ślad w księdze bądź na ścianie.        Do górnego miasta można dostać się nie tylko schodami, ale także kolejką, na którą jednak się nie wybrałam. Ale muszę przyznać, że wyglądała bardzo fajnie. ;) Zaraz obok górnej stacji kolejki znajduje się Wieża Lotrščak, na którą mieliśmy wejść razem z Tomaszem, toteż teraz ją zostawiłam w spokoju. Wracając na dolne miasto, zahaczyłam jedynie o Kościół św. Marka, który wyróżnia się na tle innych niesamowitą mozaiką na dachu.Wieża Lotrščak.kościół św. Marka.        Zmęczona wróciłam na ulicę Tkalčićeva, żeby spokojnie posiedzieć w knajpie nad szklanką zimnej coli i poczekać na powrót Tomasza. Niestety, spotkanie się przedłużało i koniec końców z dwóch/trzech godzin samotnego zwiedzania miasta zrobiło się prawie siedem, gdyż dopiero przed szesnastą wrócili. W międzyczasie zdążyłam już trzy razy umrzeć z gorąca, bowiem temperatura wahała się w granicach czterdziestu stopni. Problemem jednak było to, że mieliśmy tego dnia nocować już w Czechach, więc wspólne zwiedzanie trzeba było porzucić. I dlatego też po raz kolejny wędrowałam w miejsca,w których już byłam, aby zobaczyć to co wcześniej pominęłam. ;)ulica Krwawy Most, będąca kiedyś prawdziwym mostem. ;)       Czekała mnie kolejna wyprawa do górnego miasta, żeby wejść na wieżę. Tomasz szczególnie żałował, że tam nie udało mu się dotrzeć, bowiem do wież mamy dużą słabość. A ta tutaj bardzo by mu się spodobała, przede wszystkim dlatego, że zupełnie nie było na niej ludzi, zaś widoki były bardzo ładne. Nieźle prezentowały się góry tuż za Zagrzebiem. kościół św. Marka.      Na samo zakończenie swojej (jak się okazało w całości) samotnej wycieczki po Zagrzebiu, skierowałam swoje kroki na główny i zarazem największy plac dolnego miasta, jakim jest plac bana Josipa Jelačicia. Mieści się na nim dostojny pomnik tego, którego imię nosi plac. Zaraz za nim rozpoczyna się wielka handlowa ulica Ilica , przy której znajduje się mnóstwo sklepów, a także dolna stacja kolejki do górnego miasta. schodząc z wieży do dolnego miasta można spotkać takiego uroczego pana na ławeczce. :)widok na plac, po prawej stronie pomnik, a w oddali ulica Ilica.pomnik Josipa Jelačicia.       Muszę przyznać, że nie spodziewałam się, że Zagrzeb jest tak pięknym miastem. Przede wszystkim jest w nim mnóstwo zieleni i przestrzeni, mimo iż w centrum większość budynków jest dość wysoka. Wiem, że mogłabym zobaczyć jeszcze więcej, ale początkowo ograniczał mnie czas, a później już zmęczenie, bo jednak czterdziestostopniowy upał nie jest wymarzoną pogodą do zwiedzania miasta. Niemniej, cieszę się, że tyle udało mi się zobaczyć. Zagrzeb jest na pewno niedocenianą stolicą, bo tak jak pisałam na początku, zwykle wszyscy jadą prosto nad morze, a mało kto się w nim zatrzymuje. A to błąd, bo naprawdę warto poświęcić mu chociażby jeden dzień. :)widok na wieże katedry.Ps. A wczoraj minęły dwa lata od założenia bloga. :))~~Madusia.

Obserwatorium kultury i świata podróży

Najpiękniejsze miejsce na świecie to…Paryż

Zapytacie dlaczego? I tu nie chodzi o romantyzm czy kulturę. Paryż jest magiczny o każdej porze dnia. Najpiękniejsze miejsce na świecie powinno spełniać wiele aspektów. Powinno być inne niż wszystkie, pachnieć wspomnieniami i nie pozwalać o sobie zapomnieć. Nie mam sentymentu do wieży Eiffla czy Luwru. I tu zdziwię wszystkich :) W Paryżu można zjeść najlepsze na świecie bagietki i nie ma znaczenia, że siedzicie na ulicy i je spożywacie. Ich smak i zapach powodują, że gdy już ją kupisz, siadasz zaraz obok piekarni i cieszysz się tą chwilą. W Paryżu można odkryć inny świat na Saint Quen, przemierzając targ staroci. Poczuć się jakby ktoś cofnął czas i być małą dziewczyną podziwiającą stare suknie, błyszczące naszyjniki i piękne stare meble. Paryż oddycha inaczej nocą. Zaczynasz odrywać się od rzeczywistości podczas spacerowania i zapominasz o wszystkich troskach. Stojąc w Muzeum d’Orsay przed ogrmnym zegarem, czujesz się jak bohater Hugon Cabert z powieści dla dzieci Selznicka. Masz możliwość zatrzymać czas i przechodząc uliczkami, szczególnie w dzielnicy malarzy widzieć więcej niż przeciętny turysta. Paryż kojarzy mi się także troszkę z książką „Sklepy cynamonowe” Schulza. Wchodzisz w miasto, robisz niepewne kroki ale idziesz dalej. Gdy odkrywasz to co jest w środku, nagle okazuje się, że to co opisywali inni nabiera innego znaczenia, bo Ty widzisz to miasto całkowicie inaczej. Totalnie po swojemu. I mimo wszystko, staje się ono najpiękniejszym!Kategoria: Wycieczki Tagged: konkurs książka, kurs językowy, miejsce na ziemi, paryż

Pojedźmy do Moskwy!

SISTERS92

Pojedźmy do Moskwy!

Włochy by Obserwatore

Azzurro – piosenka zwycięzców

By http://obserwatore.euNieśmiertelniki. One są, krążą wśród nas, przyjmują nowe formy ale ani im się śni przemijać. Najwłaściwszym dla nich środowiskiem jest to gdzie tradycyjnie pokolenia żyją ze sobą a nie obok siebie. Najlepszym hormonem wzrostu jest wspólne biesiadowanie. Nieśmiertelników pielęgnować nie trzeba – kiedy pojawi się iskra, wszyscy łapią wirusa i viralowe moce zbierają swoje żniwo. Jak […]Czytaj oryginalny wpis: http://obserwatore.eu.

Latarnia Morska Sopot

SISTERS92

Latarnia Morska Sopot

Kraków – Mruczando przy kawie

Ale piękny świat

Kraków – Mruczando przy kawie

W Krakowie od niedawna działa Kociarnia – pierwsza kocia kawiarnia w Polsce!W sam raz na przerwę w podróży.Kilka schodków, drzwi i barek za którym przyrządza się kawę. Tylko że stoliki znajdują się za podwójnymi drzwiami. – Wejdźcie ostrożnie, i patrzcie, by żaden kot nie wyskoczył na zewnątrz – prosi barmanka. Tak brzmi pierwsze przykazanie. Dyktatura Przechodzę przez podwójne drzwi i ląduję w kocim królestwie. Za chwilę dołącza do mnie Kasia. Kiedy wyciąga aparat, poznaje przykazanie numer dwa – nie błyskaj kotu Flashem po oczach. – Ale zdjęcia można robić – zachęca wolontariuszka z fundacji „Kocia Edukacja”. To oni doglądają mroczącego stadka. Nie trzeba mi dwa razy powtarzać. Na palcach przyczajam się do kota śpiącego na drapaku. Bezszelestnie robię kilka zdjęć i cieszę się jak dziecko, że kot ani drgnął. Siadam przy stoliku i obserwuję dalszy rozwój sytuacji, bo oto w stronę koteczka nadciąga las dziecinnych rąk. Zaczyna się mizianie prosto z głębi młodego serca. A kocurek ani drgnie! Obok inny kotek bawi się sznurkiem. Też słodko wygląda! Chciałoby się go wziąć na ręce... Ale niestety – dochodzimy do trzeciego przykazania: nie noś kota, ani żadnej rzeczy, która jego jest. – Bo kot może się wkurzyć, a przecież tego nie chcemy, prawda? – mówi wolontariuszka. – W tym miejscu, to my jesteśmy gośćmi kotów, a nie odwrotnie. To my walczymy o ich względy, by może łaskawie usiadły nam na kolanach!Choć jeszcze niedawno nikt nie chciał nawet na spojrzeć, na te kocie gwiazdy...Cierpliwość na próbie Wszystkie koty mieszkające w kociarni pochodzą ze schroniska. Tylko Szczęściara po prostu przyszła z ulicy. Zanim zwierzaki połączono w stado i zakwaterowano w kociarni, musiały przejść niezbędne szczepienia i proces aklimatyzacji. – Bo nie każdy kot dobrze reaguje na widok tylu ludzi. – tłumaczy wolontariuszka. Zresztą cały czas koty znajdują się pod opieką. Wolontariusze karmią, czuwają nad zdrowiem, komfortem i bezpieczeństwem, ale przede wszystkim pilnują, by żaden nie urwał się na ulicę. Póki co, stado liczy sobie 8 kotów. Przez moment było ich 9, ale okazało się, że jeden z mruczusiów, nie zaaklimatyzował się w kawiarni. Trzeba było go oddać do domu tymczasowego, w którym czeka teraz na dom. Podobnie jak koty z „Kociarni”. – I ja – dodaje Kasia. – wszyscy czekamy...– Tylko, że ty na kawę... Kasia mało ma wspólczucia dla tutejszych kotów. I nie dlatego, że nie jest kociarą i już by chciała przechylić filizankę brązowego naparu. Kasia jest pewna, że trudno im będzie znaleźć dom, w którym byłoby tym kotom lepiej. Kocia mobilizacjaKocie kawiarnie to żadna nowość. Na świecie działa już kilkadziesiąt podobnych miejsc – w Petersburgu, Budapeszcie czy w Barcelonie. Ewy Jemioło postanowiła również stworzyć podobne miejsce. Brak pieniędzy jej nie zatrzymał, lecz zmusił do rozbicia marzenia na etapy. Zaczęła od funpage'a na Fb. Kiedy osiągnął liczbę 9 tys fanów, Ewa Jemioło założyła projekt na Polak Potrafi. Walczyła o 50000, a wywalczyła 57000 zł! Za taką sumę mogła swobodnie kupić drapaki, kocie jedzenia, ale również stolików, krzeseł i sprzętu do parzenia kawy. – Wyśmienitej... rozmarzyła się Kasia biorąc pierwszy łyk. bo właśnie wolontariuszka przyniosła nam wyczekany napój. – Wiesz, jeśli będziesz pisać tekst o „Kociarni”, to koniecznie wspomnij, że warto tu czekać na kawę!Kociarniaul. Krowoderska 48. Kraków

Obserwatorium kultury i świata podróży

Targ staroci na Saint Quen w Paryżu

Mój ostatni dzień w Paryżu spędziłam na targu staroci w okolicach Saint Quen. Najlepiej z centrum dojechać metrem. Potem należy się przygotować na małe wyzwanie. Czeka na Was tłum przebiegłych rumunów, cyganów i innych typów, którzy będą chcieli Wam wcisnąć wszystko i nic zanim wejdziecie na targ. Pierwsze co to pozamykałam na wszystkie spusty plecak, dokumenty i pieniądze schowałam najbezpieczniej jak się dało. Nie patrzyłam im w oczy, omijałam pewnym krokiem i udawałam, że nie rozumiem co mówią.  ABC targu staroci w Paryżu Prawda jest taka, że zanim wejdziemy na targ staroci, trzeba sprytnie ominąć targ z odzieżą i wspomnianych „sprzedawców” ulicznych, którzy są w stanie za Wami nawet iść jeszcze kilkanaście metrów, próbując prawie na siłę sprzedać podróbki perfum, torebek czy zegarków. Wejście na targ zaczyna się od ulicy i można zacząć zwiedzanie – tak jak ja – od części, gdzie stoiska są ciut chaotycznie rozstawione i nie są podzielone na boksy, tylko tak jak się postawiło sprzedawcom, tak stali. Po drugiej stronie ulicy wejdziemy już do części podzielonej na boksy – wygląd jak na typowym targowisku. W tej części zajdziemy także ogromny pomarańczowy statek kosmiczny, stojący na środku targowiska. Jeżeli zgłodniejecie to właśnie tutaj jest część gastro. Wydaje mi się, że każdy znajdzie coś dla siebie. Warto jednak przystanek na jedzenie zrobić w środku targowiska bo restauracja wydaje się bardziej bezpieczna niże te co serwują uliczne jedzenie na zewnątrz. Kiedy targ jest czynny? Muszę tu przytoczyć pewną historię jaka nam się przytrafiła. W pierwszy dzień jak byłam w Paryżu wraz z przyjaciółką uparłyśmy się na ten targ. Szukałyśmy dobre 2 h, nikt nie był nam w stanie pomóc bo kaleczyli wszyscy angielski i nas nie rozumieli. W końcu w okolicach Saint Quen wchodzimy zrezygnowane do informacji turystycznej i Pani słabym angielskim wyjaśnia nam, że targ jest już blisko, ale jest …. ZAMKNIĘTY!!! Prawie dopadł nas płacz, lament i rozpacz. No dobra, to kiedy jest czynny? I tu dla Was informacja, ale jest to komunikat z końcówki maja 2015 roku. Targ jest czynny w soboty, niedziele i poniedziałki od godziny 9-10 rano. Postanowiłyśmy się nie poddawać i na ostatni dzień zaatakowałyśmy targ. Trafiłyśmy na niego na ok. 10:00 rano i się już życie na nim toczyło. Co można kupić na paryskim targu staroci ? Wszystko … !!! Naprawdę znalazłyśmy cuda na wystawach. Od przykładowo breloczków czy zawieszek za 1 euro, po drogocenne meble, biżuterię czy ubrania. W zależności czy czegoś szukamy, czy przypadkiem trafimy na ewenement zawsze coś wpadnie nam w ręce. Kupiłam sobie broszkę z Bretanii, piękną i unikatową za 15 euro. Podoba mi się to, że w otoczeniu moim nikt takiej nie ma. Widać ja niej zarys lat, a także unikatowość. Jeżeli ktoś lubi mieć starocie jako wyposażenie domu, to tu poczuje się jak w raju. Ja byłam zachwycona bo bardzo lubię antyki i wszystko co z nimi związane. Z ciekawostek – na targu można zakupić ubrania sprzed 100 lat do teatru lub stare podróżnicze wyposażenie w postaci walizek. Płyty winylowe, stare meble, lampy, elementy dekoracyjne, biżuteria, lustra, odzież, torebki, paski, walizki, pocztówki, książki, breloczki, gazety, listy i tysiące innych rzeczy można tu było znaleźć. Polecam wybranie się tutaj na „zwiedzanie”. Nam szwędanie się po targu zajęło dobre 3 godziny jak nie więcej. Jeżeli ktoś lubi te klimaty – ja uwielbiam – to będzie zachwycony! Kategoria: Wycieczki Tagged: antyki paryż, saint quen paryż, targ staroci w paryżu

Bitwa na miasta: Gniezno&Toruń

SISTERS92

Bitwa na miasta: Gniezno&Toruń

Carnaval sztukmistrzów w Lublinie 23-26.07

Zależna w podróży

Carnaval sztukmistrzów w Lublinie 23-26.07

Polska też jest fajna: niezła sztuka z tej Łodzi

OOPS!SIDEDOWN

Polska też jest fajna: niezła sztuka z tej Łodzi

Rygge, czyli o tym, jak fiordy nie jadły mi z ręki

Wandzia w podróży

Rygge, czyli o tym, jak fiordy nie jadły mi z ręki

Kami and the rest of the world

Carnaval Sztukmistrzów – the best event in Lublin!

If you didn’t notice by now I’m a huge local patriot. When someone asks me what places they should visit in Poland I always point to Lublin area, as I really believe we have the prettiest landscape, the best beer or the cutest town – Kazimierz Dolny. But an absolute gem out there is Lublin – the capital city of the region and probably the most underrated city in the whole country! Poland has been changing really fast in recent years, most of our cities are becoming the newest hip spots with cool events (like Industriada in Silesia) yet it’s always Lublin that make my heart beat faster. There are so many reasons to visit Lublin! The city has always been on the crossroads between East and West and a melting pot of cultures and religions. Not only there’s an extremely picturesque and very charming Old Town, with hidden lanes, colorful houses and beautiful architecture. Since it’s the students city the atmosphere is very lively and in past years Lublin has become a cultural hub of Eastern Poland. The city even tried to become the European Capital of Culture in 2016 (sadly Wrocław got the title) but even if it didn’t make it there’s still always something going on there, every week there’s an event worth attending. You just cannot get bored in Lublin. This week Lublin will be taken over by numerous artists and performers who will be part of probably the best and most unique of all Lublin’s events – Carnaval Sztukmistrzów (Performers’ Carnival), known also as the festival of modern circus’ art and culture. For four days (Thursday, 23rd – Sunday 26th of June) the city will be a huge artistic venue with an overwhelming number of attractions of all kinds. You can expect to see theater plays (both in traditional locations and on the streets), fire shows, circus, clowns, music or walking on the lines (even those located up high between the rooftops of the Old Town)… The list can go on and on, the number of events is really impressive – 155 – and everyone will find something interesting for themselves! And the best thing is that the entrance to all but 6 performances at Carnaval Sztukmistrzów is free of charge! I can’t think of a better place than Lublin for the alternative festival like that! I guess most of the people share my thoughts as this event is so deep connected with the city that no other Polish place try to do a similar performances on such a big scale. There’s just some magic in Lublin and during the Carnaval Sztukmistrzów it is felt stronger than ever. The city stays awake till late hours, streets are full of clowns, fire eaters or jugglers and the feeling of joy and pure happiness peers out of every corner! Sadly this year I won’t be able to join the fun at the Carnaval Sztukmistrzów (I confused the dates and have other plans for that weekend). But if you are around and don’t have plans for 23rd-26th June you should definitely visit Lublin and take part in that incredible event! You won’t regret you, I’m sure of that! And if you still have doubts just take a look at the programme! So, who is going to visit Lublin and attend Carnaval Sztukmistrzów? Do you know similar festivals anywhere in the world? If you think of visiting Poland or just want to read more about the country don’t miss my other posts about this place! Note: this post was brought to you in partnership with Carnaval Sztukmistrzów however all the thoughts are 100% mine. If you enjoyed that post why don't you share it with your friends? That would mean so much to me! Also be sure to join 10.000+ fellow travelers and follow me on Facebook, Twitter, G+ or Instagram for travel updates and even more pictures! If you don't want to miss any news from me sign up to my monthly newsletter!Post Carnaval Sztukmistrzów – the best event in Lublin! pojawił się poraz pierwszy w Kami and the Rest of the World.

Pięć cienemagraphów z 5 fajnych miejsc w Poznaniu

URLOP NA ETACIE

Pięć cienemagraphów z 5 fajnych miejsc w Poznaniu

W najgorętszy dzień roku postanowiliśmy pozwiedzać stolicę Wielkopolski. Wiel-błąd to był.Żar lał się z nieba, pot z czoła (i nie tylko), a asfalt parzył. Ale że już te trzysta kilo i trzy bramki na autostradzie pokonaliśmy, chociaż z pięć miejsc  trzeba było odwiedzić. Chociaż żal ściskał czetry litery, bo plan był na co najmniej 55. I wszytkie sponsored by niesmigielska.com, bez której rad pewno ino po starówce byśmy się plątli. I my z tych pięciu post zrobimy? – zwątpiłam. Zrobimy! – ochoczo wykrzyknął Michał – Z cinemagraphami! Żeby nudą nie wiało, tylko ciekawie się ruszało. Lecimy! CinemagraphTM – już nie zdjęcie, ale jeszcze nie film. Tak przynajmniej ktoś powiedział. Cinemgraph to fotka, na której w nieskończoność porusza się jakiś element (jak na gif-ie). Termin ukuła para Jamie Beck i Kevin Burg. TEN, JAK ALEKS MIESZA Do „La Ruiny” wpadliśmy tuż przed wyjazdem z Poznania. Super miejsce, psiolubne ofkors, ale co najważniejsze – mają ekspres MOCCAMASTER. I mega sernik z wbitym widelcem. TEN, ŻE JEST GORĄCO Kontenery to miejsce przy plaży miejskiej, gdzie możesz zjeść, napić się, posłuchać muzyki, pogadać, poleżeć, zahaczyć o wystawę zdjęć czy obejrzeć film. Niżej, nad rzeką jest dużo trawy, super atmosfera i piękny widok. Do szczęścia brakowało tylko „trochę mniej niż 45 w cieniu”. TEN, Z LAMBADĄ NA BAZARZE Pchli targ na terenie Starej Rzeźni trochę nas rozczarował. Kilka stoisk ze starociami i fajnymi rzeczami ginie w ciuchach, żarciu i chemii (nie byle jakiej, bo z Niemiec). TEN, Z PLĄSEM PRZED LODZIARNIĄ „Kolorowa” przy placu Wolności serwuje podobno najlepsze lody w Poznaniu. TEN, Z FALUJĄCYM UCHEM Park Sołacki uratował nas na chwilę przed upałem. Chociaż zalegliśmy na piewszej trawie, do której dotarliśmy wierzę, na słowo, że cały jest cudny. The post Pięć cienemagraphów z 5 fajnych miejsc w Poznaniu appeared first on urlopnaetacie.pl.

Tuńczyk czyli wpadka zakupowa na Sycylii

JULEK W PODRÓŻY

Tuńczyk czyli wpadka zakupowa na Sycylii

Tuńczyk z grilla – chyba przesadziłem z ilością Tuńczyk to moja największa, ale i najsmaczniejsza wpadka tego wyjazdu. Ale od początku: Żyjemy jakby nie było jutra, bo życie jest krótkie i ulotne. Dlatego trzeba w pełni korzystać z każdego dnia, wyciskając go do ostatniej kropli – w tym przypadku wina. Celowo zaczynam cytatem z ostatniego wpisu. Centrum dekadencji Po Agrigento i wieczorze mocno zakropionym sycylijskim winem, nie chce nam się nic. Świeci przepiękne słoneczko, dobiega zza ogrodzenia szum morza – tak długo wyczekiwanego. Ale dzisiejszy poranek był „lekko” ciężki. Chyba za bardzo wczoraj poczuliśmy klimat dekadencji, dlatego jedyne co nam wychodzi to koła do góry. Na szczęście mimo upału, lekki wiatr znad morza daje chwilowe ukojenie. Zalegamy z książkami na leżakach i zapada milczenie. Nawet nie chce się nam planować kolejnych wypraw. Moja miejscówka na Sycylii Czyżbyśmy się starzeli? A może dopadł nas kryzys podróżników? Moglibyśmy zapewne tak przeleżeć cały dzień, ale przecież trzeba coś jeść. Wczorajsze zakupy na długo by nam nie wystarczyły. Marzy mi się tuńczyk. Dziewczyny jęczą, że chce im się pysznych warzyw, owoców. A jak kobiety zaczynają być marudne, to źle się dzieje w państwie duńskim. Albo coś zorganizuję na szybko, albo będę mieć na głowie kilka niezadowolonych. Proponuję zatem wyprawę do pobliskiej Ispica. Tam najprawdopodobniej powinny być markety. Cel na dziś jest prosty – trzeba zaopatrzyć się w jedzonko na kolejnych parę dni. Typowa przeszkoda na Sycylii Wyprawa zaczyna się pysznie, bo już na wylotówce z naszej urokliwej miejscowości, drogę blokuje nam stado kóz. I nikogo dziwić to nie powinno. Taki tutaj panuje klimat. Pasterz beztrosko przeprowadza gromadkę z jednej strony ulicy na drugą, słychać tylko beczenie i dzwonki po uwieszane u szyi co niektórych osobników. Dotarcie do Ispica zajmuje nam 20 minut. To dobry miernik, gdyż już wiemy, że w razie potrzeby w kilka minut można będzie uzupełnić lodówkę bądź barek. Zwabił mnie wybór, różnorodność oferty Jeden koszyk, chmara rąk i milion pomysłów co ugotować na obiad. Wrrrr – zaczynam się gotować wewnętrznie. Decyzyjność 0, pomysłowość 100. Za chwilę okaże się, że budżet nam się totalnie wykolei. Nie mam ochoty ani na podejmowanie decyzji, ani na przekonywanie grupy co mogłoby być hitem kulinarnym, naszej pierwszej, własnoręcznie przygotowanej kolacji. Widzę stoisko ze świeżymi rybami i owocami morza. Jak u pomysłowego Dobromira, puknięcie w głowę i zapalająca się żarówka. Przecież mamy gigantycznego grilla w ogrodzie. Może by tak spróbować go odpalić? Gdy zobaczyłem pierwszy stek już było za późno na wycofanie się z zamówienia Zaczynam rozmowę z pracownikiem stoiska rybnego – po włosku!!! Czyli kali mówić, kali jeść. Moim oczom ukazuje się przepiękny tuńczyk. Już widzę oczyma wyobraźni plastry tej pysznej ryby na naszych talerzach. Rzucam się pędem do przyjaciół i z daleka krzyczę: „Mam hita na wieczór, tuńczyk!!! w sensie steki!! A do tego cena za kilogram jedyne 6 EUR!! Przecież to jak za darmo. Pan zachwala, że pyszny, świeży – tylko brać!” Po krótkiej naradzie i kalkulacji kosztów zapada decyzja, będzie tuńczyk. Jeszcze więcej tuńczyka W końcu jesteśmy nad morzem. Wracam do Pana na stoisku z rybami i proszę o pięć steków. Zadowolony sprzedawca z bananem na twarzy bierze największy kawał mięsa i zaczyna z precyzją ciąć. Gdy uciął pierwszy kawałek już się przeraziłem rozmiarem tego steku. Wewnętrzny kusiciel mi szepcze – żyj jakby nie było jutra. Tuńczyk lądują na wadze a ekspedient wbija cenę. Trochę się różni od tej, którą usłyszałem chwilę temu w naszej konwersacji. Ale wpadka cenowa na całej linii. Nie 6 EUR ale 16 EUR za kg!!!! 3 Kg świeżej ryby – jedyne 5 steków. Grill działa, tuńczyk się piecze Próbuję protestować, ale z tego stresu już całkiem nie jestem w stanie się komunikować a pan tylko wzrusza ramionami i informuje, że ucięte i nie może przyjąć zwrotu. Muszę je kupić!!! Dociera do mnie, że właśnie puściłem 47 EUR za wymarzoną kolację. Trudno, jak grupa się nie dołoży, zapłacę z własnej kasy, ale chociaż miałbym pęknąć zjem je wtedy sam. Tuńczyk jest jedna z ulubionych i popularnych ryb na Sycylii Na szczęście trafiłem na wyrozumiałych przyjaciół i wszyscy zgodnie zaakceptowali ten zakup i moją wpadkę. Do końca pobytu będę wysłuchiwał jaki to ze mnie poliglota. Dlatego warto się dopytywać po kilka razy, zanim się na coś zdecydujemy. Napiszę tylko, że było warto  a tuńczyk był przepyszny. Za to właśnie kocham podróże. Artykuł Tuńczyk czyli wpadka zakupowa na Sycylii pochodzi z serwisu Julek w podróży.

Włochy by Obserwatore

Polscy blogerzy we Włoszech – Kasia z Toskanii

By http://obserwatore.euPolscy Blogerzy we Włoszech czyli informacje z pierwszej ręki Czy podróżując lubicie poznawać miejscowych, którzy świetnie znają okolicę, lokalną kulturę i kuchnię? A czy wiecie ile wspaniałych Polek i Polaków mieszka we Włoszech? Ba! Nie tylko mieszka ale i pisze o Włoszech na swoich blogach. Pomyślałam, że warto wykorzystać fantastyczny kapitał wiedzy i doświadczenia osób, które […]Czytaj oryginalny wpis: http://obserwatore.eu.

Steve McCurry – wnioski

Dobas

Steve McCurry – wnioski

Wolsztyn – Polska / Poland

KANOKLIK

Wolsztyn – Polska / Poland

POSZLI-POJECHALI

Madryt na wyrywki: Nuevo Estilo DecorAccion 2015

Madryt, przez wielu pomijany w swoich podróżach, potrafi mocno zaskoczyć. Przynajmniej nas. Czy może być bardziej kolorowo niż jest na co dzień (i w przewodnikach, gazetach, mediach internetowych) w Madrycie? Może! Czasami mamy szczęście, także w podróżach, choć nie tylko… Czytaj dalej » Artykuł Madryt na wyrywki: Nuevo Estilo DecorAccion 2015 pochodzi z serwisu Poszli-Pojechali.

Disneyland Paris. Miejsce, w którym spełniają się marzenia

OOPS!SIDEDOWN

Disneyland Paris. Miejsce, w którym spełniają się marzenia

Migawki z Poznania

SISTERS92

Migawki z Poznania

Interrail Global Pass: Jedź w Europę pociągiem!

Zależna w podróży

Interrail Global Pass: Jedź w Europę pociągiem!

POSZLI-POJECHALI

Meklemburgia – Pomorze Przednie praktycznie

Północno-wschodnia część Niemiec dość długo była w mojej świadomości i na liście destynacji jako region który może kiedyś, przy okazji odwiedzę (z Bałtykiem polskim mam trudne relacje, co pewnie nadawałoby się na oddzielny post), zahaczę (tyle miejsc w Niemczech czeka Czytaj dalej » Artykuł Meklemburgia – Pomorze Przednie praktycznie pochodzi z serwisu Poszli-Pojechali.

Włochy by Obserwatore

Festiwale, koncerty i imprezy pod gołym niebem

By http://obserwatore.euLubicie spektakle pod gołym niebem? Ptaszki ćwierkają, wieje delikatny, ciepły wietrzyk, a przed wami rozświetlona scena. Otwarte imprezy pod gołym niebiem. Ja uwielbiam. Niestety w Polsce mamy ograniczoną możliwość „organizowania Kultury pod gwiazdami” ze względu na warunki pogodowe. Ale wystarczy wybrać się latem do ciepłej Italii! Tu pogoda wręcz rozpieszcza, a chłodniejsze wieczory zapraszają do wyjścia […]Czytaj oryginalny wpis: http://obserwatore.eu.

Manhattanhenge i klimaty Nowego Jorku

Orbitka

Manhattanhenge i klimaty Nowego Jorku

Z rodzinną wizytą w Łeba Park

wszedobylscy

Z rodzinną wizytą w Łeba Park

Festiwal Kolorów w Łodzi 2015

qbk blog … photoblog

Festiwal Kolorów w Łodzi 2015

Plecak i Walizka

Izrael i Jordania – wielki powrót

Chociaż nie będzie to pierwsza moja wizyta w tych dwóch krajach, na pewno będzie to najważniejszy wyjazd tego roku. Wyjazd, na który czekałam 13 lat. W 2001 roku mój Tata wyjechał do Izraela na misję pokojową na Wzgórza Golan na rok.  W lipcu 2002 roku odwiedziłyśmy go z moją Mamą i Siostrą. Przez miesiąc wspólnie zwiedzaliśmy […] Post Izrael i Jordania – wielki powrót pojawił się poraz pierwszy w Plecak i walizka.