BANITA

Kulinarne podróże

Dla wielu podróże wiążą się z kulinariami, poznawaniem nowych smaków, nowymi daniami, przyprawami, aromatami, czasem niespotykanymi połączeniami. Jeśli zapytacie mnie o kraj, w którym jadłam najlepsze jedzenie, to choć moje serce należy do Gwatemali, to kubki smakowe zakochały się w sąsiednim Meksyku. W Gwatemali jednak też nie było tak źle. Głównie zajadałam się miękkim awokado, które potrafiłam jeść trzy razy dziennie, ale też soczystym mango, […] The post Kulinarne podróże appeared first on B *Anita.

Wodospad Szklarki

SISTERS92

Wodospad Szklarki

POJECHANA

Twoje najwspanialsze wspomnienie z podróży – KONKURS

Kiedy mój rozmówca dowiaduje się, że jestem blogerką podróżniczą i że zwiedziłam kawałek świata (choć moim zdaniem wciąż bardzo malutki i naturalnie chcę więcej), bardzo często pada pytanie: „A gdzie/co podobało ci się najbardziej?”, albo: „Jakie jest twoje najwspanialsze wspomnienie z podróży?”. Są to pytania, na które nigdy nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć i zawsze zaczynam od „zależy”, a potem się strasznie motam. No bo jak ustawić w jednym rzędzie i przyporządkować numery od 1 do 10 (czy też raczej od 1 do 100) zupełnie innym doświadczeniom z zupełnie różnych końców świata? Czy podziwianie rozgwieżdzonego nieba na australisjkim Outbacku jest piękniejsze od zaskoczenia wschodem księżyca na boliwijskiej Atacamie? Czy wejście na aktywny wulkan Semeru w Indonezji, który przywitał mnie na szczycie eksplozją, jest ważniejsze od zdobycia Ishinki w Peru, w drodze na szczyt której po raz pierwszy wspinałam się po lodowcu? Czy birmańskie uśmiechy są bardziej promienne od ekwadorskich? Czy kuchnia indyjska jest lepsza od tajskiej? Czy Anchor Wat jest bardziej dostojny od Machu Picchu? Nigdy nawet nie próbowałam rozstrzygać takich sporów. Cieszę się różnorodnością moich doświadczeń, z tym samym wzruszeniem wspominam spotkania z życzliwymi ludźmi w Peru jak i w Kambodży, z tą samą przyjemnością oglądam swoje zdjęcia zachodów słońca z Wietnamu i z Chile. I zawsze, gdy przyciśnięta do muru, przytaczam jakąś naj- historię, na usta cisną mi się kolejne, wcale nie gorsze, inne. Bo to ta inność, ta różnorodność świata, jest moim zdaniem podróżniczym wabikiem. To ona sprawia, że jesteśmy w stanie wyrzec się wiele, czasem zostawić za sobą wszystko, zamknąć za sobą drzwi naszej bezpiecznej, znajomej przystani i wyjechać daleko, najchętniej na tego świata nie jeden koniec. Czy jechać dalej znaczy podróżować bardziej? Od kilku tygodni jestem w Europie i zaczynam się zastanawiać, czy rzeczywiście trzeba jechać tak daleko po te wspomnienia, po te przeżycia, po doświadczanie tej inności i różnorodności? Po tylu latach podróżowania dpowiedź jest dla mnie oczywista: NIE! Uważne oczy, ciekawskie uszy wszędzie odnajdą pytania, odpowiedzi na które przyniosą przyjemny dreszcz podróżniczej satysfakcji. Przygodowa dusza wszędzie odnajdzie emocje, które sprawiają, że szybciej bije serce, a z twarzy nie schodzi uśmiech. I tak patrzę na tą zabiedzoną zakładkę „Europa” na moim blogu i kombinuję, jak tu wszystko poukładać, jak zorganizować, żeby poznać mój ojczysty kontynent bliżej. Tak, tak, na razie zostaję w Europie i Europę zamierzam zwiedzać. Aż wstyd się przyznać, że nigdy nie byłam w Austrii, w Słowenii i (co chyba najbardziej niewiarygodne) w Niemczech! Konkurs: Twoje najwspanialsze wspomnienie z podróży I dlatego już zazdroszczę zwycięzcom konkursu organizowanego przez wyszukiwarkę hoteli Hotels.com, w którym do wygrania są weekendy dla dwojga w Berlinie i Dreźnie. Aby wziąć udział w konkursie należy wybrać i krótko opisać (maksymalnie 500 znaków) jedno wyjątkowe, niezapomniane wydarzenie z podróży (to ten wybór, którego ja nigdy nie umiem dokonać, ale trzymam za Was kciuki!) i zapisać się do newslettera Hotels.com. Organizator wybierze 5 najlepszych historii, które zostaną opublikowane na Facebooku Hotels.com i poddane głosowaniu czytelników. Formularz konkursowy znajduje się TU. Do wygrania jest pakiet dwóch noclegów dla dwóch osób ze śniadaniem w hotelu Alexander Plaza w Berlinie, wraz podwójnym biletem Ecolines (z dowolnego miasta w Polsce obsługiwanego przez przewoźnika do Berlina) – pierwsza nagroda i pakiet dwóch noclegów dla dwóch osób ze śniadaniem w hotelu Swissotel Dresden am Schloss w Dreźnie, wraz z podwójnym biletem Ecolines (z dowolnego miasta w Polsce obsługiwanego przez przewoźnika do Drezna) – druga nagroda. Gra zdecydowanie warta świeczki, powodzenia! Artykuł powstał we współpracy z Hotels.com. Nie chcesz przegapić żadnego wpisu? Kliknij TU i zapisz się do newslettera! Podoba Ci się? Podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy. Post Twoje najwspanialsze wspomnienie z podróży – KONKURS pojawił się poraz pierwszy w Pojechana.

It’s a road trip, baby! Muza na drogę by makulscy

URLOP NA ETACIE

It’s a road trip, baby! Muza na drogę by makulscy

RUSZ W PODRÓŻ

Bawoły

Adrenalina zalewa umysł. Zwracasz uwagę na każde drgnięcie trawy, szelest gdzieś za tobą. Analizujesz każdy swój ruch i ruchy osób dookoła ciebie. Wiesz, że każde potknięcie może być tym ostatnim. Robisz coś, czego nikt rozsądny robić nie powinien. Igrasz z ogniem i nie żałujesz pojedynczej sekundy. Gdy w końcu zawracasz wiesz, że zawsze tego chciałeś, choć […] Zobacz również: Czując się jak gówno, czyli „pomoc” w wersji afrykańskiej Historia przypadku, czyli o tym jak pojechałam na Madagaskar

RUSZ W PODRÓŻ

O tym jak podeszły nas bawoły

Adrenalina zalewa ci umysł. Zwracasz uwagę na każde drgnięcie trawy, szelest gdzieś za tobą. Analizujesz każdy swój ruch i ruchy osób dookoła ciebie. Wiesz, że każde potknięcie może być tym ostatnim. Robisz coś, czego nikt rozsądny robić nie powinien. Igrasz z ogniem i nie żałujesz pojedynczej sekundy. Gdy w końcu zawracasz wiesz, że zawsze tego chciałeś, […] Zobacz również: Czując się jak gówno, czyli „pomoc” w wersji afrykańskiej Historia przypadku, czyli o tym jak pojechałam na Madagaskar

Przez step, góry i pustkowia – zdjęcia z kazachskich dróg

SZWEDACZ

Przez step, góry i pustkowia – zdjęcia z kazachskich dróg

Na Półwyspie Rodonit – tu czas płynie inaczej

BAŁKANY WEDŁUG RUDEJ

Na Półwyspie Rodonit – tu czas płynie inaczej

PEWNEGO RAZU W CHILE

Papas con mote

Polska szykuje się na nadejście zimy, a w takie dni najlepiej zjeść coś rozgrzewającego :D. Dlatego też, proponujemy Wam coś prosto z chilijskiej wsi – Papas con mote – czyli ziemniaki z kaszą pęczak :). Składniki: – olej – 1 średnia cebula pokrojona w kostkę – 2 średnie kiełbasy pokrojone w kostkę – 2 szklanki …

POJECHANA

Największa birmańska przygoda – trekking w Birmie (Hsipaw)

Od dawna marzył nam się trekking z Namshan do Hsipaw, od kilku dni wiedzieliśmy już jednak, że jest to niemożliwe, gdyż turystów obowiązywał zakaz podróżowania na północ od Hsipaw, z powodu rzekomo grasujących po lasach oddziałów partyzantów. Wiedzieliśmy też od lokalnych mieszkańców, że tereny te są bezpieczne, bo walki już dawno przesunęły się pod birmańskie granice. Postanowiliśmy więc przechytrzyć władze i iść na trekking w tej wyczekanej i od dawna wypatrywanej lokalizacji, ale nie docierając do Namshan (gdyż nasze pojawienie się w tym miasteczku mogłoby nam lub, co gorsza, mieszkańcom, którzy udzieliliby nam pomocy, narobić problemów). Adrien jako specjalista od terenów wypukłych (gór znaczy się) i map, wyszukał jakąś wąziutką ścieżkę w Google Earth. Ścieżka czasem ginęła w leśnych gęstwinach, ale wiadomo było, że jest. Zostawiliśmy więc większość bagażu w hotelu, spakowaliśmy suchy prowiant, wodę i ciut cieplejsze ubrania i ruszyliśmy na zachód od miasteczka, planując zrobić 2-dniową pętlę. Słońce paliło naszą skórę mimo wczesnych porannych godzin, ale dzielnie maszerowaliśmy równym, szybkim krokiem po rudej ścieżce. Mijaliśmy pola uprawne, małe wioski i grupy innych turystów- nasza trasa pokrywała się bowiem przez pierwsze kilometry, z popularną obecnie trasą trekkingów organizowanych przez lokalne biura turystyczne. Co jakiś czas trafił się strumyk lub ręcznej roboty pompa do nawadniania pola, dzięki którym mogliśmy odrobinę schłodzić rozgrzane ciała. Czasem szliśmy nieutwardzoną drogą, czasem skręcaliśmy w wąskie leśne ścieżki. Wspinaliśmy się wyżej i wyżej, coraz rzadziej spotykając białe twarze. Wokół nas rozciągał się coraz bardziej górski krajobraz, a powietrze stawało się coraz bardziej rześkie. Prawie nie rozmawialiśmy, rozkoszując się dźwiękami natury: koncertami ptaków i cykad. Po kilku godzinach przeszliśmy przez złożoną z  kilkunastu domów wioskę. Mieszkańcy wychodzili na drogę by nas obejrzeć i się z nami przywitać, gestem oznaczającym jedzenie zapraszali na posiłek. Grzecznie odmówiliśmy, bo wiedzieliśmy, że przed nami jeszcze daleka droga, a słońce nie zatrzyma się specjalnie dla nas na niebie. Wspięliśmy się jeszcze wyżej w górę, przecięliśmy dwie doliny i gdy świat wokół nas zaczynał tonąć w żółtych i pomarańczowych barwach, doszliśmy do zbocza, na którym w odległości zaledwie kilku kilometrów, znajdowały się dwie małe wioski. To tu zamierzaliśmy pytać o ciepły posiłek i nocleg. Birma jest jednym z tych krajów, w którym życzliwość mieszkańców umożliwia komunikację bez znajomości ich języka. Pierwsza napotkana i zaczepiona przez nas osoba zaprowadziła nas do malutkiego sklepu, gdzie w progu przywitała nas ciepło właścicielka z kilkuletnim synem na rękach, a na piętrze czekały maty do spania i ciepłe koce. Usiedliśmy na słonecznym tarasie z wiodokiem na wioskę, rozprostowaliśmy umęczone całodziennym marszem nogi i chrupaliśmy suszone owoce w oczekiwaniu na prostą, ale pyszną kolację. W tym samym czasie, wioska jakby budziła się do życia. To dorośli, witani przez grupy roześmianych dzieciaków, wracali z pracy na uwieszonych na zboczach wzgórz polach. Zachęcona przez sympatycznego synka gospodyni wyszłam na podwórko pograć z dziećmi w kapsle. Dorośli zatrzymywali się zaciekawieni, pokazywali co niosą w koszach i szczerbate zęby w serdecznych uśmiechach, aż osioł przeciągłym rykiem obwieścił zachód słońca i koniec dnia. Na drugi dzień, z głebokiego snu wyrwało nas pianie koguta, pierwsze promienie słońca przedzierały się przez cienkie szczeliny między bambusowymi deseczkami, z kótrych zbudowana była chata. Gorąca kawa i herbata i ciepłe śniadanie już czekały na nas na stole. Zjedliśmy z apetytem, dokupiliśmy trochę prowiantu i wody na drogę, zostawiliśmy 5$ za nocleg i dwa posiłki (nasza gospodyni odmówiła przyjęcia większej kwoty) i ruszyliśmy dalej w drogę. Szliśmy przez wysokie trawy i gęsty, dający chwilę wytchnienia od palącego słońca las. Przed kilka godzin nie spotkaliśmy nikogo, a ścieżki coraz częściej rozwidlały się, sprawiając, że mieliśmy coraz większe wątpliwości, czy na pewno idziemy tą właściwą. Maszerowaliśmy w górę i w dół, w górę i w dół, zalewając się potem. W pewnym momencie, nasza prowizoryczna, przekopiowana z Google Earth mapa pokazywała, że ścieżka się rozdawaja, tymczasem przed nami zaczynały się trzy ścieżki- każda tak samo niewyraźna. Tą najbardziej odbiegającą na zachód odrzuciliśmy od razu, ale jak wybrać jedną z dwóch, idących początkowo w zbliżonym kierunku tylko, że jedna jakby w górę, a druga w dół? Poszliśmy w dół i po prawie godzinie marszu doszliśmy do rzeki, której na mapie nie było. Zawróciliśmy i poszliśmy drugą ścieżką. Po kolejnej godzinie zdecydowaliśmy, że to jednak nie tu i wróciliśmy z powrotem. Byłam już ledwo żywa i trochę przejęta faktem, że nie trafiliśmy na żadną ludzką osadę. Pytanie „Gdzie będziemy spać?” kołotało mi po głowie. Gdy doszliśmy do rzeki, okazało się, że nie mamy również co pić, napełniliśmy więc butelki wodą ze strumienia- nie mieliśmy wyboru. Ostatkami sił wdrapaliśmy się na kolejne wzgórze, gdzie ku naszej radości zza gęstych koron drzew wyłoniła się wioska. Ku naszej radości, bo wydawało nam się, że teraz wiemy gdzie jesteśmy. Postanowiliśmy jeszcze dziś dojść do kolejnej, widniejącej na naszej pseudo mapie osady, przywitaliśmy się z wychodzącymi nam na przeciw mieszkańcami i po krótkiej wymianie migowych uprzejmości, zaczęliśmy schodzić z góry na wschód. Możecie więc wyobrazić sobie nasze miny, gdy po kilkudziesięciu minutach znaleźliśmy się przy tym samym strumieniu, tym samym mostku? Ta rzeka była nam widać przeznaczona. Zrzuciliśmy więc ubrania i wskoczyliśmy do lodowatej wody- wiedzieliśmy, że to jedyny „prysznic” na jaki możemy dziś liczyć. Po ekspresowej kąpieli wróciliśmy do wioski. Tym razem mieszkańcy powitali nas gromkim śmiechem. Gdy zaczęliśmy pokazywać gestami, że szukamy noclegu, podbiegł do nas młody mężczyzna z karbowanymi włosami wykrzykując: „my house” (mój dom). Okazało się, że jest nauczycielem w miejscowej szkole i zna kilka słów po angielsku. Gdy tylko przekroczyliśmy próg jego domu, zgarbiona starowinka zagotowała wodę na herbatę na znajdującym się na podłodze, po środku głównej izby palenisku. Okazało się, że mieszkańcy tej wioski produkują herbatę. Gdy tylko napiliśmy się tego złocistego napoju, cała delegacja zaprowadziła nas do małej wytwórni, a nasz przesympatyczny gospodarz szukając w głowie kolejnych angielskich słów tłumaczył nam proces wytwarzania. Gdy wróciliśmy do chaty, powoli zaczynała schodzić się do niej chyba cała wioska. Każdy chciał nas zobaczyć, każdy chciał się z nami przywitać. Zostaliśmy poczęstowani kolacją, a nauczyciel narysował nam odręczną mapę, pokazującą jak w ciągu dwóch (sic!) kolejnych dni możemy wrócić do Hsipaw. Okazało się, że musimy wyjść z wioski w kompletnie przeciwną stronę niż nam się wydawało. Wiedzieliśmy, że w Birmie (Mjanmie) zbliżają się wybory (pierwsze mające szanse być uznanymi za demokratyczne), ale będąc w drodze, zupełnie straciliśmy rachubę czasu i nie zdawaliśmy sobie sprawy, że to dziś. Gospodarz wyjaśnił nam, że o 20:00 przyjeżdża (na motorze, droga prowadząca do wioski jest zbyt wąska, by przejechał nią jakikolwiek samochód) przedstawiciel okręgu wyborczego z kartami do głosowania. Do 20:00 było jeszcze trochę czasu, nauczyciel tłumaczył więc zebranym jak (od strony technicznej) mają głosować. W tym celu narysował na kawałku starego kartonowego pudełka kartę do głosowania, zaznaczył jeden krzyżyk i podpisał się. I tu wypłynął problem, którego nigdy byśmy nie przewidzieli: część starszych mieszkańców była niepiśmienna (obowiązek szkolnictwa został wprowadzony w Birmie dopiero kilka lat temu). Robiliśmy więc co mogliśmy, pomagając naszemu gospodarzowi ucząc kolejnych mężczyzn i kobiety z ludu Shan jak się mają podpisać i ćwicząc z nimi zawijasy, mające stać się dziś ich oficjalnym podpisem. O 20:00 chata opustoszała- cała wieś poszła głosować! A po spełnionym obywatelskim obowiązku przyszedł czas na świętowanie. Wokół gości krążyła wielka bambusowa tuba, przez którą palono… papierosy (podobno żeby było zdrowiej), na matę dzielnie sprawującą funkcję stołu wjechały drobne przekąski (między innymi, orzechy, prażony ryż i suszone banany) i nawet jakieś piwo się znalazło (za które uparliśmy się zapłacić). Nauczyciel opowiadał nam o sytyacji politycznej i o codzienności w górach Birmy, a także wytrwale tłumaczył wszystkie pytania, jakie kierowali do nas ciekawscy mieszkańcy i nasze odpowiedzi. My z radością pokazywaliśmy zdjęcia z odbytych podróży i próbowaliśmy opowiedzieć co nieco o naszych ojczystych krajach. Gdy wszyscy wyszli, rozłożono nam maty do spania w najlepszej (czytaj: najcieplejszej, ale i strasznie zadymionej) głównej izbie, gdzie obok nas do snu ułożyli się najstarsi domownicy. Z przyjemnością zamknęłam szczypiące od dymu oczy. Gdy je znów otworzyłam było już widno, a ja ze zdziwieniem odkryłam, że w tej samej izbie, razem z nami śpi też najmłodszy członek rodu. Z prowizowycznej kołyski zrobionej z worka, dwóch kawałków drewna i sznurka, głowę wychyliło kilkumiesięczne dziecko. Czy było tu cały czas? Jak to możliwe by nie wydało żadnego dźwięku przez całą noc? Tego już nigdy się nie dowiem, bo gdy tylko zjedliśmy śniadanie, zostawiliśmy 5$ za nocleg i jedzenie, i pomaszerowaliśmy z odręcznie naszkicowaną mapą w kieszeni przed siebie. Szliśmy drogą, którą dzień wcześniej przyjechał posłaniec z kartami do głosowania i całe szczęście, że nasz przemiły gospodarz udzielił nam szczegółowych wskazówek, bo w życiu byśmy nie wpadli na to, żeby skręcić w wąską, stromą i zarośniętą wysoką trawą ścieżynkę. Ale wielkie drzewo stało po lewej stronie jak wół, po prawej stronie zniszczony barak- czyli to tu. W ten sposób weszliśmy w gęstą, wilgotną dżunglę. Nad naszymi głowami latały białe motyle, pod naszymi nogami pełzały pomarańczowe ślimaki- wszystko w rozmiarach adekwatnych do miejsca występowania, prawdziwe giganty. Po kilku godzinach las rozrzedził się i coraz częściej mijaliśmy ludzkie osady- coraz większe i większe. Tylko droga nie chciała się wcale robić krótsza, a przecież my założyliśmy, że dziś jeszcze wrócimy do Hsipaw. Na dłuższą wędrówkę nie mieliśmy już za bardzo czasu. Przyspieszaliśmy więc kroku nie bacząc na słońce, zatrzymując się tylko wtedy, gdy ktoś chciał się z nami przywitać i chwilę pogadać. W południe doszliśmy do wioski, w której zgodnie z zaleceniami nauczyciela powinniśmy szukać noclegu. Godzina była jednak jeszcze wczesna (tak podgoniliśmy w lesie!), postanowiliśmy więc iść dalej. A nóż uda nam się dotrzeć dziś do celu! Jednak, gdy sędziwa kobieta zapytała gestem unoszenia palcy do rąk czy chcemy coś zjeść, nasze puste żołądki odezwały się przeciągłym burczeniem. No pewnie, że chętnie coś zjemy! Chata, do której nas zaprowadziła była jeszcze biedniejsza niż te, w których mieliśmy przyjemność gościć w poprzednich dniach. Domownicy siedzieli w kucki dookoła wielkiego gara i palcami jedli ryż, na palenisku bulgotał czajnik. Głupio nam się zrobiło, gdy podano nam mnóstwo dobroci: zupę z makaronem, smażony ryż i duszone zielone warzywo (coś jakby szpinak). I oczywiście herbatę. Mężczyźni dokładnie obejrzeli mapę, ale żaden z nich nie umiał czytać. Dopiero na dźwięk wypowiadanych przeze mnie nazw miejscowości zaczęli ze zrozumieniem kiwać głowami i wskazali nam kierunek. Nalegali żebyśmy zostali na noc, z czego wnioskowaliśmy, że przed nami jeszcze daleka droga, ale postanowiliśmy podjąć ryzyko i spróbować dojść do Hsipaw. Gdy nastąpił moment pożegnania, wyciągnęliśmy pieniądze, jednak gospodarze nawet nie chcieli słyszeć o zapłacie. Serce nas bolało, bo przecież oni nic nie mają, a dali nam wszystko co najlepsze. Ukryliśmy więc banknot pod talerzykiem, w nadziei, że to duma im nie pozwala przyjąć nawet tych kilku groszy. Jakie było nasze zdziwienie, gdy jakiś kilometr za wioską dogonił nas jeden z mężczyzn i z uśmiechem oddał nam banknot i pokazując, że nie trzeba. Przed nami krętym szlakiem biegła całkiem przyzwoitej jakości droga, lecz zupełnie nieprzyzwoitej długości. Szliśmy wzdłuż wielkiej doliny, nad pobliskimi wioskami w promieniach słońca pobłyskiwały złote stupy. Szliśmy przed siebie, z nogami miękkimi od wysiłku i rozmiękczonymi życzliwością ludu Shan sercami. Szliśmy tak kolejne 7 godzin, błądząc pod koniec w ciemnościach i  bredząc coś ze zmęczenia i strachu. Wiedzieliśmy, że jesteśmy już blisko, bo od dawna widzieliśmy na niebie łunę, która mogła unosić się tylko nad miastem, a od pół godziny szliśmy już po utwardzonej drodze. Ja szczerze mówiąc zastanawiałam się czy to na pewno Hsipaw, Adrien, znużony moim marudzeniem, jak daleko jeszcze. Nagle, za naszymi plecami pojawiły się dwa światełka. Samochód! Jesteśmy uratowani! Nasz kierowca- wybawiciel podwiózł nas pod same drzwi hotelu, do którego, jak się okazało, mieliśmy jeszcze 8 kilometrów. My to naprawdę mamy czasem więcej szczęścia niż rozumu, ale za to jakie mamy wspomnienia! Trasę podróży A&A dookoła świata możesz śledzić TU. Podoba Ci się? Daj lajka, podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy. Nie chcesz przegapić żadnego wpisu? Kliknij TU i zapisz się do newslettera! Post Największa birmańska przygoda – trekking w Birmie (Hsipaw) pojawił się poraz pierwszy w Pojechana.

Zamek w Baranowie Sandomierskim

SISTERS92

Zamek w Baranowie Sandomierskim

WHERE IS JULI+SAM

Spotkajmy się w listopadzie

Zapraszam na australijskie spotkania w całej Polsce! Porzuciłam australijskie upały na rzecz polskiej jesieni, a wszystko z sympatii do Was. Przywiozłam dużo słońca i mnóstwo australijskich opowieści – zapraszam na spotkania o życiu i podróżach w Krainie Kangurów. W sam raz na długie, chłodne wieczory! Sprawdź rozkład jazdy. W związku z tym, że jestem w Polsce, […] The post Spotkajmy się w listopadzie appeared first on Where is Juli + Sam.

Will America be great again? Trump wygrywa wybory

United States of America-lovers

Will America be great again? Trump wygrywa wybory

Podsumowanie października

Zastrzyk Inspiracji

Podsumowanie października

WOJAŻER

Azerbejdżan. Krótki przewodnik po tym, co warto wiedzieć, zanim się pojedzie

Azerbejdżan. Marzyłem o tym kraju od bardzo długiego czasu. Z jednej strony dlatego, iż odwiedziłem już wcześniej Gruzję i Armenię, dwa pozostałe kraje Zakaukazia. Z drugiej strony mało jest takich miejsc na świecie, których nazwy dźwięczą w głowie od najmłodszych lat. Tak było z Baku, stolicą Azerbejdżanu, z miastem, którego nazwa brzmiała w moich myślach i planach bardzo wyraźnie i bardzo długo. Siedzę więc w ciepły, listopadowy wieczór, w środku pełnego życia centrum, w największym mieście Zakaukazia, nad szumiącym Morzem Kaspijskim, i piszę ten pierwszy tekst prosto z błyskawicznie rozwijającej się, posowieckiej republiki, która nie grzeszy jednak demokracją. W tej pierwszej historii postanowiłem opisać kilka rzeczy, które warto wiedzieć, zanim przyleci się do tego niezwykle interesującego kraju. Dopiero w następnych, pojawiających się w nadchodzących tygodniach, napiszę o tym, dlaczego, choć jest tu kolorowo, nie jest do końca aż tak kolorowo. Jedno jest pewne: warto tutaj przyjechać. Dlatego też, wierząc mocno w to, co właśnie napisałem, postanowiłem zebrać kilka informacji, które powinniście poznać, zanim przyjedziecie do tego kraju. Gdzie leży Azerbejdżan? Czy Azerbejdżan jest ciekawy? Azerbejdżan ma …

APANML Norway Expedition*

Tu i Tam

APANML Norway Expedition*

Toskania i Bolonia w 3 dni – przejechałam prawie 500 km!

Obserwatorium kultury i świata podróży

Toskania i Bolonia w 3 dni – przejechałam prawie 500 km!

,,Świt, który nie nadejdzie” Remigiusz Mróz

SISTERS92

,,Świt, który nie nadejdzie” Remigiusz Mróz

KOŁEM SIĘ TOCZY

Nowa seria vlogów – PRAKTYCZNA POGADANKA! Odc.1

Mam przyjemność przedstawić Wam w końcu to, nad czym się zastanawiałem już od wielu miesięcy. Do rozpoczęcia nagrywania serii zachęcił mnie nie kto inny jak Wy i Wasze liczne pytania dotyczące samodzielnych podróży, kwestii biwakowych, sprzętowych, dotyczących bezpieczeństwa itd. Zatem zaczynamy! Zatem – co tutaj więcej gadać? Zapraszam do oglądania. Możecie dać przy okazji suba klikając The post Nowa seria vlogów – PRAKTYCZNA POGADANKA! Odc.1 appeared first on Kołem Się Toczy.

Wyspa Bréhat – tam napiszesz swoją pierwszą powieść

URLOP NA ETACIE

Wyspa Bréhat – tam napiszesz swoją pierwszą powieść

TROPIMY PRZYGODY

Cusco – nasze miasto spotkań

Cusco to jedno z najczęściej odwiedzanych miast w Peru. Nic dziwnego, bo właśnie tutaj przyjeżdża każdy, kto chce zwiedzić Machu Picchu. A więc każdy przybyły do Peru turysta prędzej czy później zawita do Cusco. Zawitaliśmy i my.  Nie powiemy Wam, co w Cusco zwiedzić, bo pomimo tego, że spędziliśmy w tym mieście łącznie ponad tydzień, za wiele nie pozwiedzaliśmy. Dlaczego? Bo Cusco traktowaliśmy jako bazę wypadową i punkt aklimatyzacyjny przed trekkingiem Apu Ausangate oraz Machu Picchu, więc nie mieliśmy parcia na zwiedzanie. Poza tym nie interesowało nas oglądanie (kolejnych) wnętrz kościołów czy chodzenie po (kolejnych) zabytkowych ruinach. A w dużej […] Artykuł Cusco – nasze miasto spotkań pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

Park Bajek w Karpaczu

SISTERS92

Park Bajek w Karpaczu

Port morski w Kobe

Gaijin w podróży

Port morski w Kobe

Kami and the rest of the world

Cool and laid-back Ivano-Frankivsk, Ukraine

The whole idea to visit Ivano-Frankivsk came from one picture I’ve found online. A picture showing a grand railway station, a perfect example of architecture from the times of Austria-Hungary. If a train station, a spectacular building with green domes, looks so impressive then I assumed the rest of the city must be pretty special […] Post Cool and laid-back Ivano-Frankivsk, Ukraine pojawił się poraz pierwszy w Kami and the Rest of the World.

POSZLI-POJECHALI

Szyb Maciej – z kilofem i widelcem

Szyb Maciej – jedno z ciekawszych miejsc w Zabrzu, do którego miałam okazję trafić podczas zwiedzania Śląskiego. Jest to, przede wszystkim, świetny pomysł na zagospodarowanie przestrzeni po kopalni Concordia oraz jej niebanalne w sumie zastosowanie. Oprócz muzeum, w którym można zapoznać się z pracą górników, Artykuł Szyb Maciej – z kilofem i widelcem pochodzi z serwisu Poszli-Pojechali.

Świętokrzyskie takie cudne. Jesienne impresje – Chańcza i okolice Chęcin

BAŁKANY WEDŁUG RUDEJ

Świętokrzyskie takie cudne. Jesienne impresje – Chańcza i okolice Chęcin

Nasze krótsze lub dłuższe wyjazdy w dużej mierze koncentrują się na Bałkanach. Jednak jest takie miejsce w Polsce, do którego oboje lubimy wracać, bez względu na okoliczności. Chodzi oczywiście o moje, rude, rodzinne strony, czyli Świętokrzyskie. Jeździmy tam nie tylko po to, by spędzić czas z moimi rodzicami, ale również dlatego, że jest to wyjątkowo urokliwy region Polski, który z jakiegoś powodu nie cieszy się zbyt dużą popularnością. W ciągu najbliższego czasu będziemy Was przekonywać, że Świętokrzyskie warto odwiedzić niezależnie od pory roku. Na start: jesień. Jezioro Chańcza – latem tłumy, jesienią pustki Jakieś 40 km na wschód od Kielc położony jest zalew Chańcza. Latem przyciąga on turystów spragnionych kąpieli wodnych i słonecznych, a także amatorów żeglarstwa.  To również popularny cel wycieczek rowerowych, dzięki kilku szlakom przechodzącym wokół zbiornika, jak i w jego bliższych lub dalszych okolicach. Nieopodal poprowadzony został również szlak Green Velo, z którego można odbić nad Chańczę. Sam zalew jest zbiornikiem retencyjnym, który utworzono w latach 1974-1984 na rzece Czarnej Staszowskiej. Dno Chańczy jest piaszczyste, a gdy poziom wód jest obniżany, przy brzegach można podziwiać fotogeniczne łachy piachu. Nad Chańczę wybraliśmy się w ostatni weekend października. Pogoda do wymarzonych nie należała. Strasznie wiało, momentami kropił deszcz, a odczuwalna temperatura była dość niska. Mimo pewnych niesprzyjających okoliczności udało nam się objechać cały zalew oraz zobaczyć kilka naprawdę ciekawych miejsc. Wiemy, że musimy tu wrócić z rowerami latem, bo mamy mały niedosyt i chcemy nieco lepiej poznać tę część Województwa Świętokrzyskiego. Miedzianka – tu zrobisz najlepsze zdjęcia! Zapewne każdy z Was ma swoje ulubiony punkt widokowy/miejsce, z którego/gdzie jesteście zawsze w stanie zrobić świetne zdjęcia, niezależnie od pogody czy Waszego nastroju. Odwiedzając Kielce bardzo często zaglądamy na Miedziankę, zwaną Świętokrzyskim Giewontem. M.in. na niej mieliśmy naszą sesję poślubną. Choć samo wzniesienie do wysokich nie należy, to oferuje bardzo rozległy widok na okolicę, w tym na majaczący na horyzoncie zamek w Chęcinach. Muszę przyznać, że najbardziej lubię na Miedziance jesień, gdyż drzewa wokół przybierają piękne, żółte i czerwone odcienie, a mgiełka unosząca się w powietrzu nadaje całemu krajobrazowi nieco tajemniczego charakteru. Na Miedziankę udaliśmy się ostatniego dnia października, by m.in. przetestować nasz nowy aparat (Sony a6000) oraz nowe obuwie od Keen Polska, które będzie nam towarzyszyć w trakcie zimowego wypadu na Bałkany. Niech zdjęcia przemówią same i przekonają Was, by wybrać się na Miedziankę. Okolice Zelejowej i Chęcin na rowerze Analizując ostatnio mapę najbliższych okolic Kielc, doszliśmy do wniosku, że większość ciekawszych tras mamy już zjeżdżonych. Niemniej postanowiliśmy pod koniec października odwiedzić znane nam tereny wokół Zelejowej oraz Chęcin. Ich atutem jest sporo widoków, urozmaicony teren, możliwość jazdy zarówno asfaltem, jak i bitymi, mniej lub bardziej wymagającymi drogami. Samochód zostawiliśmy u stóp Zelejowej, spod której wyruszyliśmy wprost do Chęcin. Najpierw zajrzeliśmy na wyremontowany w ostatnim czasie ryneczek, a następnie udaliśmy się do położonego poniżej góry Rzepki nowego Europejskiego Centrum Edukacji Geologicznej, które należy do Uniwersytetu Warszawskiego. Sam obiekt wygląda na opuszczony i przez nikogo w ostatnim czasie nie używany. A biorąc pod uwagę jego świetne położenie, powinien być atrakcją samą w sobie, która tętni życiem, a co więcej na siebie zarabia. No cóż… Spod centrum wróciliśmy w stronę zamku, a następnie zjechaliśmy kilkoma serpentynami w stronę trasy na Kraków. Nie skierowaliśmy się jednak do Grodu Kraka, lecz do Korzecka, a następnie przez Polichno i Gałęzice do Skib, skąd wiedzie szlak do Jaskini Piekło oraz do Zelejowej. Jakoś tak wyszło, że sporą część drogi powrotnej mieliśmy cały czas pod górę, więc po dotarciu do auta byliśmy mocno zmachani. Świętokrzyska jesień dla każdego Jesień kojarzy nam się głównie z deszczem, coraz krótszym dniem oraz ogólnym spadkiem nastroju. Jednak tylko od nas zależy, czy uda nam się przełamać to ponure podejście do tej pory roku. Jesień potrafi zaskakiwać pięknem kolorów, niesamowitym światłem oraz spektaklem tworzonym przez chmury. Krótki dzień nie musi nas blokować przed aktywnościami outdoorowymi. Wystarczy mieć ze sobą czołówkę oraz odblaski, jeśli planujemy poruszać się na rowerze czy to pieszo po drogach używanych przez samochody. A świętokrzyska jesień, to nie tylko okazja do poznania tego różnorodnego regionu, ale również doświadczenia jego zniewalającego piękna. Fani aktywnego wypoczynku będą mogli chodzić lub jeździć po górach w towarzystwie pięknych, rudych kolorów, czasami tylko trochę taplając się w błocie. Osoby chcące pozwiedzać, będą mogły odwiedzić liczne muzea (które niestety ciągle czynne są w dość idiotycznych godzinach, np. do 15) czy miejsca pamięci. Jesień to czas, kiedy można nieco zwolnić, dać sobie możliwość kontemplowania rzeczywistości. I moje rude, rodzinne strony warto zwiedzać bez pośpiechu, dając sobie czas na zasmakowanie w jego kolorycie. Uwierzcie mi i nam na słowo – naprawdę warto! Wszystkie opisane w tekście miejsca możecie namierzyć na poniższej mapie: Zapisz Zapisz Post Świętokrzyskie takie cudne. Jesienne impresje – Chańcza i okolice Chęcin pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.

Jarmark Bożonarodzeniowy we Wrocławiu

Zastrzyk Inspiracji

Jarmark Bożonarodzeniowy we Wrocławiu

Biuro Turystyczne Śnieżka w Karpaczu

SISTERS92

Biuro Turystyczne Śnieżka w Karpaczu

Nie każdy Brazylijczyk tańczy sambę. Tony Kososki (recenzja książki)

Obserwatorium kultury i świata podróży

Nie każdy Brazylijczyk tańczy sambę. Tony Kososki (recenzja książki)

Co warto zwiedzić w Bergen?

Obserwatorium kultury i świata podróży

Co warto zwiedzić w Bergen?