Muzeum Włókiennictwa w Łodzi

SISTERS92

Muzeum Włókiennictwa w Łodzi

Szrenica zdobyta ... wyciągiem

MAGNES Z PODRÓŻY

Szrenica zdobyta ... wyciągiem

HIT THE ROAD

Deski Ratunkowe

Każdy, kto w podróży jest parę miesięcy w końcu dociera do miejsc, gdzie nagle okazuje się, że nie ma jak zdobyć noclegu. Zazwyczaj ten problem dopada w miastach, gdzie nie ma jak usnąć pod chmurką, albo chociaż porządnie rozbić namiotu, bo wokół przeszkadza światło, dźwięki, huczny festiwal i multum ludzi, którzy przyjeżdżają właśnie tu z całego świata. Przewodniki ostrzegają, „rezerwować dwa miesiące z wyprzedzeniem!”. Jeśli tego nie zrobimy (tak jak my ZAWSZE) ceny noclegów będą na stóweczkę skandalicznie drogie, a na dodatek z minuty na minutę będzie ich coraz mniej. Co zrobić, bilet kupiony, jesteśmy już na miejscu, pukamy od jednych drzwi do drugich – miejsca BRAK! W oczach staje wizja bezsennej nocy. Ze swojego doświadczenia wiem, że jak się tylko przezwycięży bezsilność i zacznie natychmiast działać to czeka super przygoda. Kto przeżył, ten wie. Są to zazwyczaj opowieści, które wracają  po latach z uśmiechem i emocjami. Przez lata i różne niepewne podróże wypracowaliśmy sobie plan ratunkowy w takich sytuacjach, można by rzec: procedurę postępowania. <h2> Kombajny online Jesteśmy mądrzy zawczasu i szukamy noclegów online. Polecamy kombajny zrzeszające dane sieci np. TUTAJ. Działa to na tej zasadzie, że zwykła strona z rezerwacją zazwyczaj ma w umowie, że zawsze ma mieć pokój zarezerwowany dla danej strony. Gdy jedna z tradycyjnych stron nie ma pokoju, to jest duża szansa, że uda się znaleźć ten sam lokal w innej witrynie do rezerwacji. Stąd polecamy właśnie „kombajny”. <h2> Airbnb Krótko terminowy wynajem prywatnych mieszkań jak Airbnb. Mamy duże doświadczenie zarówno jako gospodarze, nawet do dziś można wynająć u nas pokój w Panamie, ale również jako goście na całym świecie. Ciekawe jest to, że również tradycyjne strony z rezerwacją hoteli zaczęły zamieszczać tego typu ogłoszenia (i w drugą stronę, bo hostele też tam dodają swoje oferty). Plusem jest bliższy kontakt z ludźmi mieszkającymi na stałe, często nieograniczony dostęp do w pełni wyposażonej kuchni, prywatna łazienka. Jest to zdecydowanie idealne rozwiązanie dla paru osób – zazwyczaj wychodzi taniej niż w hostelach. <h2>Couchsurfing CouchSurfing. Surfowanie po kanapach ludzi z całego świata za darmo! Działa wszędzie, a o dziwo im dalej od cywilizacji tym lepsze warunki . W dużych miastach za to są całe grupy noclegów ”last minute”, z często cennymi poradami. Gdy to nie podziała czasem można się wstrzelić w imprez dla lokalnych członków CS, a nocleg będzie zapewniony. Gdy to nie zadziała , czas przejść na niekonwencjonalne metody- jest jeszcze kilka chwytów ;-) <h2>Bóg zapłać! To metoda wypracowana z harcerstwa. Prościej się nie da, wchodzi się na zakrystie, puka do domu parafialnego, a tam zawsze będzie dobry człowiek, który po wysłuchaniu naszych perypetii, przygarnie na nocleg i nakarmi. Metoda działa na terenie Polski i wszędzie tam, gdzie są polscy księża, gwarancja 100% noclegu. Warto dodać, że polski ksiądz to jeden z najlepszych towarów eksportowych i sięga do wszystkich zakątków świata, zapomnianych dziur i białych plam na mapach. W miejscach niebezpiecznych działający jak sanktuarium o statusie nietykalności. <h2>Nie palić mostów Nie palić mostów. Ile razy już miałem sytuację, gdy kogoś oceniłem z góry, nie chciało mi się gadać, przelotnie powiedzieć „cześć” i krótko zagadać. Był to obtatuowany Brytyjczyk z gruby portfelem i lekko wstawiony, „jakaś Chinka” poznana na Krymie, czy drobna Polka, która cały lot gadała, na dodatek tak żeby ją każdy mógł usłyszeć (to uczucie siary w samolocie z powodu rodaka- bezcenne!). Jakimś fartem, bo nie było w tym mojego zaangażowania wymienialiśmy się telefonem, kontaktem na FB, a ja nie okazywałem tego co o nich myślałem w pierwszym momencie. I wiecie co? Wszystkie te osoby okazały się być wartościowe, a co więcej, gdy byłem w potrzebie bezinteresownie oferowali pomoc, znajdywali nocleg, lub udzielali mi go bezpośrednio i to czasem po paru latach braku kontaktu. Zawsze jest to dla mnie lekcja pokory.   Post Deski Ratunkowe pojawił się poraz pierwszy w Hit the road - blog podróżniczy.

Latamy

Dobas

Latamy

BANITA

Szwajcaria – Berneński Oberland zimą [Duże zdjęcia]

Zachwycające Alpy Berneńskie, bajeczny masyw Eiger, Mönch i Jungfrau, wschód i zachód słońca nad taflą spokojnego szwajcarskiego jeziora zatopionego pośród gór, czyli Berneński Oberland w Szwajcarii – mekka narciarzy, snowboardzistów, amatorów gór i fotografii. A oprócz tego miłośników czekolady.   O czekoladzie jednak dzisiaj nie będzie. Nie będzie też o nartach, bo na nich nie jeżdżę i szczerze powiedziawszy, średnio rwę się do nauki, mimo że jestem zwolenniczką, […] The post Szwajcaria – Berneński Oberland zimą [Duże zdjęcia] appeared first on B *Anita.

Znów zima nad zatoką (Stamford, CT, USA)

Orbitka

Znów zima nad zatoką (Stamford, CT, USA)

Dzisiaj w Betlejem

Tu i Tam

Dzisiaj w Betlejem

Mama czyli dlaczego podróżuję

JULEK W PODRÓŻY

Mama czyli dlaczego podróżuję

career break

Jazda na słoniu jest passe. Oto dlaczego.

Chyba każdy, kto odwiedza Tajlandię marzy, by przejechać sie na słoniu. Ja też marzyłam. Jazda na grzbiecie kilku tonowego giganta to w końcu niesamowita przygoda. Udało mi się w 2009 roku i w okolicach Kanchanaburi przejechałam się na wielgachnym słoniu. Ależ byłam zadowolona ze zdjęcia! A potem gdzieś przypadkiem przeczytałam o tym jak słonie są tresowane torturowane do wożenia turystów. Przeraziłam się i czułam podle, bo moja próżność i chęć skreślenia kolejnego punktu z bucket list przyczyniły się do cierpienia tych niezwykłych zwierząt. A metody na uczenie słonia, by woził turystów, są niezwykle brutalne i polegają na biciu, przypalaniu, głodzeniu i zamykaniu w klaustrofobicznie małych pomieszczeniach na długie dni. „Urabianie” słoni często zaczyna się, gdy te są jeszcze zupełnie małe, oddzielając je na zawsze od matek. Cierpienie zwierzęcia wcale nie kończy się, gdy to zostanie już wytresowane na potrzeby przemysłu turystycznego. Do utrzymywania „dyscypliny” słonie są regularnie kłute kijem, na końcu którego przymocowany jest ostry hak, który powoduje bolesne rany. Słoń staje się permanentnie maltretowanym – fizycznie i psychicznie – niewolnikiem. A to wszystko ku uciesze często zupełnie nieświadomych turystów. Strasznie chciałam, żeby Olivia zobaczyła słonia, ale za nic nie miałam zamiaru po raz kolejny przykładać ręki do cierpienia tych pięknych zwierząt. Na szczęście są alternatywy. Elephant Jungle Sanctuary to jedna z kilku nowych inicjatyw w okolicach Chiang Mai. Tu słonie „z przeszłością” mogą w końcu zaznać spokoju. Sanktuarium powstało w 2014 roku z inicjatywy członków plemienia Karen i mieszkańców Chiang Mai, zaniepokojonych losem lokalnych słoni. Zwierzęta swobodnie chodzą po lesie, nie są przywiązywane nigdzie łańcuchami, nie są bite ani kłute. Nie ma też jeżdżenia na ich grzbietach, ale okazuje się, że mimo to można świetnie sie bawić. Karmiliśmy słonie bananami, arbuzami i bambusem, pluskaliśmy się z nimi w rzece, głaskaliśmy je po trąbach i podziwialiśmy ich piękno. I mimo, iż impreza nie należy do tanich to rezerwacje trzeba robić na kilka dni do przodu, bo coraz więcej ludzi woli zapłacić wiecej i mieć czyste sumienie. Informacje praktyczne: Wycieczkę do Elephant Jungle Sanctuary można zarezerwować przez każdy hostel, hotel i guest house w Chiang Mai oraz bezpośrednio na http://www.elephantjunglesanctuary.com. Koszt to 2400 Bath (ok 280zł), w tym jest transport (około 1.5-2h jazdy w każdą stronę), lunch i wszystkie atrackcje na miejscu.

Uważaj na przesiadki

SISTERS92

Uważaj na przesiadki

Zależna w podróży

Śląskie smaki i kuchnia województwa śląskiego

Po niesłabnącym zainteresowaniu tekstem o kuchni Podlasia i Suwalszczyzny i po waszych częstych pytaniach czy będą podobne teksty o innych kuchniach regionalnych Polski, postanowiłam spakować plecak, zarezerwować kilka restauracji i kontynuować cykl. Cel: kuchnia śląskiego. Jak rozumiem kuchnię województwa śląskiego? Już przy tekście o największych atrakcjach śląskiego krzyczeliście, że nie...

WHERE IS JULI+SAM

Wasza Australia. Na nowej drodze życia – autostopem

Do Australii dojechali… autostopem i tak samo ją zwiedzili. Byli tu 3 miesiące, przejechali zachodnie i południowe wybrzeże.  Asia i Adam Dzieliccy, autorzy bloga Na Nowej Drodze Życia. We wrześniu 2014 roku wyruszyli w autostopową podróż przez świat, która trwa do dzisiaj. W Australii spędzili trzy miesiące, dotarli tu nie wsiadając do samolotu i tak też […] The post Wasza Australia. Na nowej drodze życia – autostopem appeared first on Where is Juli + Sam.

Działam – Irańskie opowieści

Ale piękny świat

Działam – Irańskie opowieści

Podróżuję po to, by po powrocie dzielić się moimi wspomnieniami. I nie ma nic przyjemniejszego, kiedy widzę, że są ludzie, którzy chcą mnie słuchać i zadają pytania! Podróże kształcą... To tylko pół prawdy. Bo kształcą, o ile w zetknięciu z nowym, obcym, dziwnym zaczynamy zadawać pytania. Ale i na tym nie koniec. Kolejnym krokiem jest bowiem szukanie odpowiedzi. To poszukiwanie prowadziło mnie przez Iran. Więc szukałam, pytałam, patrzyłam... I wróciłam do Polski z głową pełną wspomnień i kartami pamięci zapełnionymi zdjęciami i filmami. wypełnionymi mnóstwem fotografii. Po przyjeździe musiałam to wszystko przejrzeć i obrobić. Kosztowało mnie to trochę zarwanych nocy. Musiałam się spieszyć – bo już 9 po raz pierwszy miałam Was zabraniać w pierwszą podróż po moim Iranie. Iran - premieraPokaz odbył się w kawiarni Tam i z Powrotem na zaproszenie Gildii Podróżników. Nie spodziewałam się takiej frekwencji! Sala dosłownie pękała w szwach. Mimo ścisku, przybyli goście dotrwali do końca pokazu, a po wygaszeniu się końcowej tablicy mieli dużo pytań. To dla mnie bardzo ważne, że tak jak szukam odpowiedzi, tak i w Waszych głowach udaje mi się zasiać ziarno ciekawości. W styczniu zaprosiło mnie do siebie również Muzeum Azji i Pacyfiku. Znowu wszystkie miejsca zostały zajęte. Publiczność była wspaniała! Z uwagą słuchała, a po końcowych napisach chciała dowiedzieć się jeszcze więcej.  PytaniaZanim wyruszę w drogę zawsze stawiam sobie pytanie: „jak tam jest?”, albo, „czy to prawda, że...?”. Pakuję plecak, ruszam przed siebie i szukam odpowiedzi. Po każdym pokazie dostawałam maili z tymi samymi pytaniami. Wiem, że moje odpowiedzi kilkoro z Was przekonały do wyjazdu. I teraz czuję się trochę jak matka chrzestna przygody waszego życia:) Kolejny pokazJuż za dwa tygodnie, czyli 23 lutego znowu opowiem o wyprawie przez Iran na bambusowym rowerze. Tym razem zapraszam Was do Klubokawiarni Jaś & Małgosia, przy ul. Jana Pawła II 57 w Warszawie. I mam dla Was niespodziankę – przywiozę ze sobą BAMBUSOWY ROWER!Z Karoliną Krzywicką, kustoszem Muzeum Azji i Pacyfiku i niezłomną organizatorką azjatyckich imprez. Oj, działo się!:)Sala w Muzeum Azji i Pacyfiku była wypełniona do ostatniego miejsca:)Napisy końcowe. Uff, dotarliśmy:) Dziękuje!

OOPS!SIDEDOWN

Filmowcy, których warto obserwować na Vimeo

Filmowaniem interesuję się od mniej więcej roku i z każdym dniem temat kręci mnie coraz bardziej. Nowe hobby jest świetną odskocznią, a zarazem idealnym dodatkiem do tego, czym zajmuję się na co dzień. Jak każdy twórca mam swoich idoli, od których czerpię ile się da, a nowe pomysły staram się wdrażać sukcesywnie w życie. Postanowiłem przedstawić Wam nasze „TOP 10” filmowców, których śledzimy na Vimeo i od których każdy, kto interesuje się filmem, może się sporo nauczyć. #1. Vincent Urban – tego pana śledzimy najdłużej. Niemiecki montażysta, który zasłynął z serii filmów z Azji, do której kilka lat temu wybrał się z grupą przyjaciół. Stworzył niesamowite filmy, które zdobyły wiele nagród i wyróżnień, m.in. od National Geographic. Obecnie tworzy krótkie filmy dokumentalne przedstawiające problemy z którymi zmagają się ludzie mieszkający w takich krajach jak Syria czy Kongo. #2. Brandon Li – reżyser, operator i montażysta w jednym. Od jakiegoś czasu nazywa siebie wędrowcem i jeździ w różne zakątki świata, przybliżając życie innych ludzi. Filmy Brandona wyróżniają się wyważoną dynamiką, która nadaje opowiadanej historii świetną atmosferę i pozwala jej na długo zapaść w pamięć widza. Ostatnio wypuścił fenomenalny film przedstawiający życie nomadów w Mongolii. #3. Joshua Morin – kanadyjski filmowiec, który od jakiegoś czasu tworzy serię filmów rozpoczynających się od słowa „Go…”. Jego materiały są krótkie, za to przedstawiona w nich historia – obłędna. Bardzo ciekawe kadry i pomysły na cięcia. Już niedługo wypuszcza nowy film z podróży pt. „Go India”. #4. Sebastian Linda – niemiecki twórca filmowy, kojarzony przede wszystkim z materiałów związanych ze skateboardingiem. ednak Od czasu do czasu wrzuca filmy podróżnicze, będące prawdziwymi perełkami pełnymi inspiracji. Do swojego najpopularniejszego filmu „Loving Lanka” stworzył nawet making of, którego bardzo polecam. #5.  Leonardo Dalessandri – tego twórcę kojarzy niemal każdy, a to za sprawą filmu „Watchtower of Turkey”, który odbił się potężnym echem po każdym zakątku internetu. Montaż w jego filmach jest specyficzny i bardzo oryginalny. Na tyle, że inni twórcy bardzo szybko zaczęli naśladować jego technikę. Materiały są bardzo widowiskowe (wykorzystanie wielu hiperlapsów, płynnych przejść itp.), jednak osobiście wolę nieco wolniejszy, bardziej „filmowy” montaż, kiedy akcja filmu rozkręca się powoli i narasta z biegiem czasu. #6. Oliver Astrologo – włoski filmowiec i fotograf. Montaż praktykowany przez Olivera bardzo przypomina ten, który stosuje Dalessandri, z tą różnicą, że jest on nieco bardziej stonowany. Jego ostatni, polecany przez nas, film nosi nazwę „Roma”. #7. Matty Brown – wspólnie z Dalessandri jest jednym z pierwszych twórców na Vimeo, który montaż swoich filmów oparł na hiperlapsach. W jego portfolio można także znaleźć bardzo dobry film o Polsce! Świetnie poprowadzona kamera, która oddaje klimat każdego odwiedzanego miejsca. #8. Andro Kajzer – słoweński filmowiec, który głównie tworzy filmy reklamowe. Często pokazuje materiały z podróży, wyróżniające się prostymi, za to przyjemnymi dla oka historiami. #9. Caleb & Shawn – owocem pracy tego filmowego duetu są spokojne, nieco nostalgiczne filmy. Dominuje w nich tematyka gór i uczucie życia w ciągłej drodze. #10. Mathieu Le Lay – francuski twórca. W swoich filmach przybliża sylwetki utalentowanych fotografów podróżniczych na tle dzikiej natury. Zapierające dech w piersi krajobrazy i ciekawi ludzie to znak rozpoznawczy tego artysty. Artykuł Filmowcy, których warto obserwować na Vimeo pochodzi z serwisu OOPS!sidedown | travel & video | blog podróżniczy.

Spacerem z Sarajewa do toru bobslejowego

BAŁKANY WEDŁUG RUDEJ

Spacerem z Sarajewa do toru bobslejowego

BAŁKANY WEDŁUG RUDEJ

Zabezpieczony: Konkurs: Moje najbardziej niezapomniane zdjęcie z podróży

Treść jest chroniona. Proszę podać hasło: Hasło: Post Zabezpieczony: Konkurs: Moje najbardziej niezapomniane zdjęcie z podróży pojawił się poraz pierwszy w Bałkany Rudej.

Poznań – stolica Wielkopolski

SISTERS92

Poznań – stolica Wielkopolski

RUSZ W PODRÓŻ

Iran – historie jednego zdjęcia

Podróż to dla mnie momenty i spotkania. Może być ciężko, męcząco, czasem nudne. A później przychodzi chwila – czasem bardzo krótka – którą zapamiętam na zawsze. Jeden uśmiech, nietypowe wydarzenie, niepewność. To one tworzą wspomnienia i opowieści. Po latach nie pamiętamy tego, że widzieliśmy górę i drzewo. Pamiętami serdeczny gest, spotkaną osobę, miejsce, które odbiło […] Zobacz również: Podróż po Iranie dzień po dniu

KOŁEM SIĘ TOCZY

Pafos – Grobowce Królewskie, Skały Afrodyty i 15 kilometrowy spacer…

– Zdrastwujtie – zaczepia mnie obok restauracji facet w moim wieku. – Zdrastie – odpowiadam, skąd wiedziałeś, że jestem z Rosji? – pytam. A widzisz, pracuję dla tej knajpy już 2 lata, każdego rozpoznam po twarzy – dumnie się uśmiecha. Może zajdziesz na jakieś owoce morza? – kontunuuje swoją robotę. – Dzięki, nie lubię, a The post Pafos – Grobowce Królewskie, Skały Afrodyty i 15 kilometrowy spacer… appeared first on Kołem Się Toczy.

With love

Kurs Organizatora Turystyki PTTK – Dobry wstęp do Kursu Przewodników Beskidzkich

W listach, które do mnie piszecie, pytacie często (coraz częściej!) o Kurs Przewodników Beskidzkich. O to, co się na takim kursie robi, jak wyglądają wyjazdy, czego można się tam nauczyć, czy jest ciężko i przede wszystkim – czy się na takim kursie odnajdziecie. W bardzo łatwy sposób możecie to sprawdzić. Jak? Zapisując się na Kurs Organizatora Turystyki PTTK, który rusza w marcu. Kurs Organizatora Turystyki PTTK to taki Kurs Przewodników Beskidzkich w pigułce, po którym z pewnością będzie mogli ocenić, czy chcecie kontynuować swoją przygodę z przewodnictwem, czy jednak kompletnie nie jest to dla Was. O szczegóły związane z kursem wypytałam Anię Kryszczak, jedną z organizatorek całego zamieszania. Jeżeli są jeszcze jakieś kwestie, które wyjątkowo Was interesują, śmiało pytajcie w komentarzach – postaramy się wspólnie rozwiać Wasze wątpliwości! — Justyna Sekuła: Pierwsze i najważniejsze pytanie. Ale po co to wszystko?  Co daje taki kurs z formalnego punktu widzienia? Co może robić Organizator Turystyki PTTK? Na konkretnych przykładach. Ania Kryszczak: Co daje kurs Organizatora Turystyki? Jeśli komuś zależy wyłącznie na zdobyciu „papierka” to niewiele mu to da, bo uprawnienia Organizatora Turystyki PTTK to wewnętrzne uprawnienia PTTK – kurs nie kończy się więc egzaminem państwowym, a jedynie wewnętrznym. Jeśli spojrzeć do regulaminu Organizatora Turystyki PTTK, znajdziemy tam następujące informacje dotyczące tego, co może Organizator po ukończeniu kursu. Organizator Turystyki PTTK ma prawo: 1) organizowania popularnych wycieczek i imprez turystycznych z ramienia PTTK, 2) potwierdzania przebycia tras i spełniania wymagań do uzyskania odznak turystycznych na wycieczkach i imprezach, w których osobiście uczestniczy, 3) pierwszeństwa w przyjęciu na kursy szkoleniowe organizowane przez PTTK: przodowników-instruktorów turystyki kwalifikowanej, przewodników turystycznych itp., 4) noszenia odznaki i posługiwania się legitymacją Organizatora Turystyki PTTK. Tak więc kurs bardziej daje pewną wiedzę i umiejętności, niż konkretne prawa do czegoś. Mówiąc krótko, nie zarobi się na tym  Choć jeśli ktoś myśli o karierze w turystyce, na pewno jest to dobry start (ale na tym poprzestać nie można) i ładnie będzie wyglądać w CV. W praktyce po kursie można np. organizować i prowadzić rajdy PTTK-owskie, np. uczelniane. Tyle, że na zasadzie niekomercyjnej. Kurs trwa dwa miesiące. Czego w tym czasie można się nauczyć i jakie umiejętności zdobyć? Na kursie uczymy jak przygotować i przeprowadzić wyjazd. Będzie więc zarówno o atrakcjach turystycznych (w końcu trzeba ułożyć jakiś program wycieczki) – głównie z południa Polski, będzie o kalkulacji kosztów (nawet, jeśli wycieczka jest niekomercyjna – dobrze umieć oszacować przy jakiej liczbie uczestników ile taki wyjazd ma kosztować, żeby się potem nie okazało, że np. brakuje nam na opłacenie autokaru, bo zbyt optymistycznie założyliśmy cenę za osobę, a ludzi jedzie za mało), będzie o metodyce prowadzenia wyjazdu (w dużym skrócie to, czego nauczyć można się na kursie SKPG – o prowadzeniu grupy w mieście i w terenie, o opisie obiektów, o robieniu panoramki, o bezpieczeństwie), trochę też o alternatywnej turystyce (np. kajakowej, rowerowej). Absolwent Kursu Organizatora Turystyki jest więc w stanie samodzielnie przygotować i przeprowadzić wyjazd (raczej po Polsce, niż zagraniczny, choć i o zagranicznych trochę pewnie będzie). Uczy się też występować publicznie, nabiera pewności siebie, poznaje atrakcje regionu i jest w stanie zaproponować coś ciekawego swoim potencjalnym turystom. Uczy się też pracy z mapą i kompasem, z materiałami źródłowymi (na wyjazdy trzeba opracować zadane zagadnienia) Jaka jest tematyka wykładów teoretycznych? Czy kursanci otrzymują jakieś dodatkowe materiały, z których mogą się uczyć? Jaka ilość wykładów jest konieczna do zaliczenia kursu? Tematykę wykładów w znacznej mierze wymieniłam przy poprzednim pytaniu. Dokładny plan zostanie wysłany wszystkim kursantom. Wykłady nie są obowiązkowe, do zaliczenia kursu wymagamy jedynie obecności na zajęciach terenowych (min. 3 z 7 dni) – przy czym oczywiście warto korzystać jak najwięcej. Nie udostępniamy natomiast materiałów z wykładów (nie ma też skryptów), więc trzeba robić notatki (bądź w razie nieobecności wziąć notatki od kogoś). W jakich miejsca odbywać będą się zajęcia w terenie? Jak wyglądają same wyjazdy? Jaki jest ich ogólny koszty, gdzie się zazwyczaj śpi, o której zaczyna i kończy się dniówka? Wyjazdy będą dwa razy w góry (celujemy w nasz teren uprawnień, czyli Beskidy), raz na Jurę i raz do Wrocławia. W zeszłym roku było tak, że wyjazd na Jurę był autokarowy, a pozostałe piesze (po Wrocławiu trochę jeździliśmy komunikacją zbiorową) – w tym roku pewnie będzie podobnie. Przed wyjazdami każdy, kto się zgłosi, że jedzie, dostaje zadanie do przygotowania. Nie każemy tu nikomu „z biegu” o czymś opowiadać, bo nacisk jest bardziej na metodykę, niż na wiedzę merytoryczną – od tego drugiego są kursy przewodnickie. Tak więc każdy przed wyjazdem zna swój przydział i wie, z czego dokładnie ma być przygotowany. Jeździmy na takich samych zasadach, jak kurs SKPG, a więc po kosztach (jeden wyjazd to koszt ok. kilkudziesięciu złotych, śpimy w schroniskach, itp.) Jeśli chodzi o godziny rozpoczęcia i zakończenia dnia, to też podobnie, jak na kursie SKPG, choć raczej nie zdarza się nam przychodzić na nocleg w środku nocy  , ale po zmroku – i owszem. Chodzi o to, by ludzi nie zamęczyć i nie sprawdzać granic ich możliwości, tylko żeby wieczorem każdy miał jeszcze siłę i chęci na integrację przy gitarze. Kurs kończy się egzaminem. Co trzeba zrobić, żeby do niego móc podejść oraz jak wygląda sam egzamin? Czy egzamin jest dodatkowo płatny? Żeby zostać dopuszczonym do egzaminu, trzeba zaliczyć min. 3 z 7 dniówek z wyjazdów. W zeszłym roku był egzamin ustny, teoretyczny, ale czy tak samo będzie w tym roku, tego jeszcze nie wiem – wszystko zależy od ustaleń „na górze” i od liczby osób, które do egzaminu będą podchodzić. W ubiegłym roku były dwa terminy do wyboru, oba w godzinach wykładów. Za egzamin nic się dodatkowo nie płaci. Nie wiem natomiast, jak będzie z blachami, które można uzyskać po egzaminie – w zeszłym roku Oddział Akademicki nam je zrefundował, ale czy w tym roku też tak będzie, zależy od decyzji zarządu, która jeszcze nie zapadła. Czy Kurs Organizatora Turystyki PTTK jest dobrym testem do sprawdzenia, czy człowiek nadaje się na Kurs Przewodnika Beskidzkiego, a jeżeli tak, to dlaczego? Zdecydowanie tak! Jest to taka mini-wersja kursu przewodnickiego. Jak ktoś stwierdzi, że nie cierpi wystąpień publicznych, w górach mu się nie podoba, a spanie w wieloosobowym pokoju, gdy za ścianą grają do białego rana na gitarze, to horror – będzie wiedział, że na kurs przewodnicki lepiej jednak nie iść  Ale jeśli spodoba mu się zabawa z mapą i kompasem, możliwość zabawienia opowieścią innych, pełnienie funkcji lidera, atmosfera górskiej chatki przy muzyce gitary, to zdecydowanie powinien iść potem na kurs w SKPG – bo tam będzie miał to samo, tylko bardziej i to przez całe dwa lata. Dobra! Trzy najważniejsze powody, dla których warto zapisać się na Kurs Organizatora Turystyki PTTK? Trzy powody, czemu Kurs Organizatora Turystyki? Cóż, o tyle jest to trudne do określenia, że ludzi milion różnych powodów ciągnie na takie kursy i każdy ma swoje racje, po co tam idzie – tak samo, jak w przypadku kursu przewodnickiego. Jeśli miałabym wymienić trzy powody, dla których to moim zdaniem warto iść na kurs Organizatora Turystyki, to byłyby to… 1) Niezwykła i niepowtarzalna atmosfera wyjazdów kursowych, wspólny cel, z którym się razem zmagamy, przygoda „w terenie” i możliwość poznania nowych ludzi o podobnych pasjach, jak nasze. 2) Główny cel kursu to kreowanie liderów – można więc nauczyć się, jak pracować w zespole i z zespołem, którym trzeba dowodzić, jak motywować i jak zaciekawić. Można zwiększyć swoją pewność siebie i poczucie, że się wie, co się robi – a to umiejętności, które przydadzą się zarówno na późniejszym kursie przewodnickim, jak i w codziennym życiu. 3) Zmienia się sposób postrzegania świata. Nagle ładny widoczek nie jest już tylko ładnym widoczkiem, ale ciekawi nas CO tam widać. Nagle drewniany kościółek przestaje być tylko jakimś tam mijanym od niechcenia budynkiem, ale zaczyna zastanawiać – skąd, kiedy, kto, dlaczego…? Kurs po prostu inspiruje do działania, do refleksji, daje dużo pozytywnej energii, a niektórych skłoni zapewne, by podążyć dalej tą drogą i wkroczyć na ścieżkę szkolenia przewodnickiego  Dzięki! — Od siebie chciałabym jeszcze dodać, że: 1) Kurs Organizatora Turystyki (jak i Kurs Przewodników Beskidzkich!) będzie dla Was świetną przygodą, nawet wtedy, jeżeli nie zamierzacie wiązać swojego życia z organizacją wycieczek czy byciem przewodnikiem, ale lubicie góry, chodzicie po nich i chcecie rozwijać swoje pasje – ale także poszerzyć swoją wiedzę o tym, jak wędrować bezpiecznie. Decyzja o tym, żeby się zapisać na kurs była jedną z najlepszych decyzji, jakie podjęłam w swoim życiu i gdybym miała podjąć ją jeszcze raz, zrobiłabym dokładnie to samo. 2) Środowisko górskie jest środowiskiem, od którego mocno można się uzależnić – takie jest fajne! A jak sami wiecie, nie ma nic lepszego, niż przyjaźnić się z ludźmi, którzy chodzą po górach. 3) Wspominała już o tym Ania, ale powtórzę – Kurs Organizatora Turystyki (jak i Kurs Przewodników Beskidzkich!) jest kursem, który nauczy Was nie tylko tego, co może przydać Wam się w górach, ale także wielu rzeczy, które z powodzeniem będzie mogli wykorzystać w życiu codziennym, prywatnym i zawodowym. Na kursach tego typu świetnie ćwiczyć można tzw. umiejętności miękkie, przydatne w, ogólnie mówiąc, kontaktach międzyludzkich. Sama zapisując się na kurs miałam nadzieję, że uda mi się zwalczyć strach przed mówieniem do grupy ludzi. Nadal nie jest to czynność, w której czuję się świetnie, ale przynajmniej już się jej panicznie nie boję. Okazało się, że ludzie, którzy mnie słuchają, wcale nie gryzą (zaskoczenie). 4) O tym też Ania wspominała, ale również chciałabym to podkreślić. Kursy tego typu naprawdę zmieniają spojrzenie na otaczającą nas rzeczywistość. Zaczyna się dostrzegać rzeczy, o których wcześniej nie miało się pojęcia, ale i samemu poszukiwać odpowiedzi na milion rodzących się w głowie pytań. Dzięki Kursowi Przewodników Beskidzkich znalazłam kilka tematów, które szalenie mnie zainteresowały i którym na pewno poświęcę więcej czasu – jak znowu będę go miała 5) I ostatnie. Jeżeli pójdziecie na Kurs Organizatora Turystyki i dojdziecie do wniosku, że to coś właśnie dla Was, po czym zechcecie kontynuować swoją przygodę na Kursie Przewodników Beskidzkich, to już jesienią traficie pod opiekuńcze skrzydła osób z mojego aktualnego kursu. Warto! To co, kto zamierza się zapisać? Start: 02.03.2016, godz. 19:00 Miejsce: Uniwersytet Ekonomiczny w Krakowie, ul. Rakowicka 27 Czas trwania kursu: marzec-kwiecień 2016 Koszt: 99 zł (cena nie zawiera kosztów związanych z wyjazdami) Tu link do wydarzenia na FB. Fot. Łukasz Libront Post Kurs Organizatora Turystyki PTTK – Dobry wstęp do Kursu Przewodników Beskidzkich pojawił się poraz pierwszy w With Love.

Przełęcz Llogara

Nasz cały świat

Przełęcz Llogara

Na podróże nigdy nie jest za późno

SISTERS92

Na podróże nigdy nie jest za późno

TROPIMY PRZYGODY

Poranek na Mercado de Bazurto w Cartagenie

Tutaj można zjeść potrawkę z żółwia, a tam kupić kurczaka, który jeszcze minutę temu biegał po ziemi. Z jednej strony smażą mięso i gotują zupy, a drugiej układają na blatach świeże ryby. Gdzie nie spojrzeć gwarno i tłoczno. Jesteśmy na... Artykuł Poranek na Mercado de Bazurto w Cartagenie pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

Helsinki – stolica Finlandii

Zastrzyk Inspiracji

Helsinki – stolica Finlandii

Obserwatorium kultury i świata podróży

Safari na Sri Lance – Yala Park

Będąc na Sri Lance musicie się wybrać na safari! Co prawda impreza troszkę kosztowna, ale jak się dobrze pokombinuje to można i na tym zaoszczędzić. Zastanawiałam się z Dorotką długo jaki rodzaj safari wybrać – bo miejsce, na które się zdecydujecie może oferować różną roślinność i gatunki zwierząt. Wybierałyśmy nad Udawalawe gdzie można zobaczyć życie słoni a Yala Park, gdzie można spotkać różne dzikie zwierzęta łącznie z lampartem.  Wybrałyśmy drugą opcję. Nocleg w Tissamaharama Tak się złożyło, że jechałyśmy jak najbliżej Yala Park na nocleg, gdyż na takie safari wybiera się bardzo wcześnie rano. Hostel miałyśmy w miejscowości Tissamaharama. Już w drodze do w autobusie dosiadł się do nas Loiu, którego najpierw olałyśmy bo uznałyśmy, że za chwilę na coś będzie chciał nas naciągać. Okazało się, że Loui zauważył nas w busie i widział, że chyba szukamy noclegu. Dosiadł się i zaproponował hostel wujka, który to także organizuje safari. Organizacja Safari w Yala Park Dogadałyśmy się z Louim, że jego wujek nas zabierze wraz z innymi chętnymi na safari. Dograliśmy cenę i w przewodnikach często są one wygórowane. Nie pamiętam już ile płaciłyśmy, ale Loui wyskoczył z folderem prezentacyjnym, po czym mówi nam, że jadą z nami Niemcy – to nam spuści cenę bo śpimy u wujka a dodatkowo się skumplowaliśmy i płacimy 30 % mniej. Ale ciii, ani słowa Niemcom, którzy płacą podwójnie :) Tak też się stało. Nikomu nie chwaliłyśmy się ceną i grzecznie rano stawiłyśmy się o 4.00 na zbiórce. Podczas tej wycieczki poznałyśmy Winnie z Tajwanu, która podróżowała samotnie po Sri Lance. Pozbieraliśmy do wielkiego Jeepa uczestników wyprawy, skoczyliśmy po jedzenie i w drogę. Do Yala Parku jechaliśmy ok. 1 h podziwiając budzący się świat. Wujek okazał się pasjonatem parku. Znał każdy zakamarek, każde zwierze, każdy zakręt. Dzień safari rozpoczął się podziwianiem wschodu słońca w Narosowym Parku Yala. Uczucie nie do opisania! Bajka! W Jeepie spędziliśmy czas do 12.00 z małą przerwą na jedzenie i wyprostowanie nóg. Taka wycieczka odbywa się cały czas w samochodzie i zakazane jest wyjście z niego – bo narazilibyśmy się na dzikie zwierzęta. Udało nam się zobaczyć krokodyle, przeróżne ptaki, sarny, bawoły, węże, słonie, kameleony, a nawet lamparta. Wujek pasjonat wszystkim kazał wypatrywać zwierząt z ogromną precyzją przez lornetkę. Niektórzy musieli kłamać, ze coś widzą bo inaczej nie ruszał się samochodem dalej z miejsca. Teren Parku to dzika przyroda. Musimy zatem stosownie się zachowywać. Teraz my jesteśmy gośćmi w domu wszystkich mieszkających tu dzikich zwierząt. Za nami ciągle zostaje tylko pył, samochód jedzie powoli. Droga jest nierówna i pomarańczowa od ciepła. Na zewnątrz jest ponad 40 st. , jest nam gorąco ale mamy schronienie pod dachem naszego terenowego samochodu. Wrażenia z safari Zarówno podglądanie życia zwierząt jak i obserwacje dzikiej przyrody bardzo mnie zaciekawiły. Nie mam przecież tego w domu. Do tego wschód słońca nad jeziorem. Coś wspaniałego! Przeżycia są nie do opisania. Warto wybrać się na safari do Yala Parku – obiecuję, że nie będziecie się nudzić i wrócicie z wycieczki zachwyceni!  Kategoria: Wycieczki Tagged: safari sri lanka, safari yala park, sri lanka, yala park

Nie ogarniam WordPressa!

SISTERS92

Nie ogarniam WordPressa!

Krawców Wierch – Hala Miziowa.

Wandzia w podróży

Krawców Wierch – Hala Miziowa.

10 rzeczy, które zabieram dla dziecka w podróż

HIT THE ROAD

10 rzeczy, które zabieram dla dziecka w podróż

Walizka niemowlaka

HIT THE ROAD

Walizka niemowlaka

Obserwatorium kultury i świata podróży

Capri w Styczniu ? Czemu nie!

Kończy się 1,5 dnia mojego pobytu w Neapolu. Zanim tu przyleciałam miałam chytry plan na Capri, bo co tu robić w samym Neapolu przez 3 dni? Miasto zwiedzone, wulkan za nami, a że nie lubię monotematyczności to szybko z Magdą postanawiamy kupić na kolejny dzień bilety na wyspę Capri.  Wyspę przez wszystkich zachwalaną. I podobno najpiękniej tu latem. I najdrożej tu i … i niestety z cenami to prawda, ale zimą Capri też ma swoje uroki – nie ma tłumów. Zacznę od tego, że kupujemy wcale nie tanie bilety na prom. W jedną stronę 20 euro o zgrozo! No ale być tak blisko wyspy i jej nie odwiedzić? Grzech! Powrotny bilet znajdujemy tańszy ciut, ufff. Aby tyle :) Podróż w dwie strony szarpie nasze skromne oszczędności i jesteśmy uboższe o niecałe 40 euro ale wrażenia zostaną z nami do końca życia! Rano o 9.00 z portu Beverello w Neapolu wypływa prom. Ostatni powrotny jest o 18.10 ale my decydujemy się na ten ciut wcześniejszy. Szkoda, że w Styczniu mimo wszystko robi się dość szybko ciemno bo chciałam taką kombinację: Neapol – Capri – Sorrento – ale było to o tej porze roku awykonalne! Moje zwiedzanie Capri Chciałam z Magdą koniecznie zobaczyć lazurową grotę, która okazała się być nawet nie przez porę roku a złą pogodę zamknięta. Szkoda, bo to był nasz cel. A nam spadł śnieg! Włosi wychodzili na zewnątrz kręcąc filmy na telefonach komórkowych i patrząc na nas jak na jakieś dwie niepoważne, które idą w niewiadomym celu pustymi uliczkami. Plan na Capri był bez planu. W przewodniku o Capri było trochę informacji, ale bez szczegółów. Transport na Capri w komunikacji miejskiej jest dość – ciasny! Poruszamy się mini autobusikami koloru pomarańczowego. Wysiadając z promu zaraz po prawej stronie jak zaczyna się ulica macie kasy biletowe na kupno biletu powrotnego oraz kasy biletowe na bilety do komunikacji miejskiej. Najlepiej kupić 3 bilety. Pojedziemy wtedy taką kombinacją: Capri Centrum – Anacapri – Capri Prom. Trasa busem wynosi do centrum kilka minut, ale już w busiku zaczynają się widoki! Nie skorzystałam z kolejki na górę wyspy, którą mijałyśmy ze względu na pogodę ale widoki muszą tam być niezłe! W centrum zaczynamy zwiedzanie jak nas nosi poniosą i co ciekawe plan miasta, który wyłania się w postaci tabliczki informacyjnej co jakiś czas. Dzięki temu widzę na tablicy atrakcje wyspy, ile zajmie mi spacer do danego miejsca i co najważniejsze – nie zgubię się! Bo na Capri można się zgubić. Tu każda uliczka jest malutka, wąziutka i jedna prowadzi w drugą i niby pamiętasz jak się szło 2 minuty temu, ale po chwili wiesz, że w sumie mógłbyś się jednak stracić bo miesza Ci się wszystko. Chwała za tabliczki z mapkami! Ufff Idziemy na Arco Naturale, lubię być blisko z naturą. Nie spodziewałabym się, że skała będzie w remoncie! No ale ok, widoki i tak zapierały dech w piersiach. Zwiedzając uliczki i kolejne ciekawe miejsca jak Via Krupp skupiłam swoją uwagę na tabliczki przed domami. Ludzie mają na nich prawdziwe artystyczne dzieła sztuki! Byłam zachwycona nimi. W ogóle mieszkańcy Capri muszą być szczęśliwi, ale sezon zapewne morduje ich psychicznie ale poza – ahhh ! te widoki, nawet po ich ogródkach było widać, że mieszkają tu szczęśliwi ludzie. Co prawda padał śnieg, ale my dzielnie przeszłyśmy pieszo większość centrum Capri błądząc w nieznane. Następnie udałyśmy się do podobno urokliwego Anacapri. Tu jest ta słynna lazurowa grota, do której wpływa się schylając nisko na specjalnej łódce i podziwia niebieskie arcydzieła natury. Koszt takiej wycieczki to podobno 13 euro. Szkoda, że nie udało nam się zwiedzić groty, ale na pogodę nic nie poradzimy. Samo Anacapri jakoś nas nie zachwyciło. Pomijam fakt, że ulice były puste i zapewne w sezonie wszystko wygląda inaczej, jednakże zauważyłam podobieństwo wąskich uliczek z centrum Capri. Tu też były tabliczki informacyjne. Bez nich na Anacapri na pewno bym się zgubiła. Co ciekawe wracając promem wyszukałyśmy tańszy bilet o wiele ładniejszym i większym promem niż w drodze do. Co prawda zatrzymuje się on nie w porcie Bevarello, ale bardzo blisko niego i żałuję, że wcześniej o nim nie wiedziałam. W drodze do na promie było zimno i niewygodnie, a w drodze powrotnej płynęłyśmy jak prawdziwe VIP-y za kilka euro mniej. Ciekawe. Tak czy siak, Capri jest piękną wyspą, którą warto odwiedzić i w Styczniu! I nie planujcie tam cholera wie jakiego zwiedzania, po prostu wybierzcie kilka naj, a potem idźcie przed siebie – nie pożałujecie! Kategoria: Wycieczki Tagged: anacapri, capri w styczniu, prom na capri, transport capri