Działam - Pokazy i festiwale

Ale piękny świat

Działam - Pokazy i festiwale

Moje subiektywne spojrzenie na atrakcje wokół Mandalay

career break

Moje subiektywne spojrzenie na atrakcje wokół Mandalay

Uparła się, żeby przeżyć

Na Wschodzie

Uparła się, żeby przeżyć

WOJAŻER

Historia czasów imperialnych zamknięta w naparze. Azorskie pola herbaciane na São Miguel

Z czasów świetności pozostały już chyba tylko wspomnienia uwiecznione na wyblakniętych fotografiach. Niedbale urządzona przestrzeń fabryki oraz coś, co hucznie nazwano muzeum herbaty, sugerują raczej, by czas spędzić na zewnątrz, aniżeli w środku, gdzie jakieś niedobitki przesiadują jeszcze przy stoliku z widokiem przez brudne szyby. Chá Gorreana – napis widać z daleka, czerwony na wybielonym budynku, zachęca do zatrzymania się na chwilę, jednak najpiękniejsze, co oferuje, znajduje się tuż obok, na wzgórzach otaczających to miejsce. Warto zapuścić się w Rota do Chá, trasę spacerową po polach herbacianych, ot tak po prostu, by wpaść w azorski, spokojny nastrój. Pośród niejednych pól herbacianych już spacerowałem. Te, schowane za wzgórzami w Hangzhou pamiętam chyba najbardziej, gdyż pierwszy raz zapamiętuje się wyjątkowo mocno. Pamiętam fakturę liści herbacianych, słońce, które delikatnie muskało zielone krzewy i ludzi, którzy ręcznie zbierali jedne z najdroższych liści świata. Pamiętam ten spokój w niespokojnym, zagonionym Państwie Środka. Od dziecka kochałem ten napar. Wyciągałem ręce bo butelkę a tuż po spożyciu, rzucałem ją w najdalszy kąt pokoju, tak po prostu, bez powodu. Rodzice szybko nauczyli się, iż bardziej …

Fizyk w podróży

Zaskakująca nominacja do Travelerów National Geographic [wideo]

Niedawno z niekłamanym zdziwieniem dowiedziałem się, że zostałem nominowany do konkursu Travelery organizowanego przez National Geographic Polska. Mało tego, zostałem nominowany w kategorii Podróżnik Online. Zdziwienie moje wiąże się z tym, że moi współnominowani to internetowo-społecznościowe potęgi o dziesiątkach tysięcy lajków na fejsie, a ja to ot taki tam żuczek robaczek co to czasem wrzuca na bloga plotki z Caracas.Nie wiem, może dostałem się do konkursu w charakterze tych ludzi, którzy w konkursach śpiewania nie umieją wydobyć z siebie ani dźwięki, co by publiczność ryknęła ze śmiechu. W każdym razie bardzo mi miło, że moje teksty zostały gdzieś tam dostrzeżone, chociaż czasem miałbym wrażenie, że nikt ich nie czyta. Och, ach, jaka przyjemność, serio. Tutaj można zobaczyć stronę konkursów i innych nominowanych (klik).W ramach aktywności konkursowych zrobiono ze mną wywiad, który to wywiad w formie wideo (albo widea, albo wideła... albo filmu po prostu) znalazł się dziś na jutubie.

,,Lady M.” Ałbena Grabowska

SISTERS92

,,Lady M.” Ałbena Grabowska

Zależna w podróży

Jezioro Issyk–Kul – Największa atrakcja turystyczna Kirgistanu

Rokrocznie w sezonie letnim tłumy urlopowiczów z całego Kirgistanu, Kazachstanu i Rosji jadą nad Issyk-Kul by zamoczyć nogi w ciepłym górskim jeziorze. Tutaj na swojej daczy wypoczywał Breżniew oraz Jelcyn. Wódka, piwo, arbuzy i melony to wyposażenie prawie każdego „sowieckiego kuracjusza”. Kirgistan to mekka dla wszystkich wielbicieli palenia „anaszy” (konopi)....

TROPIMY

Dolina Śmierci – witajcie w piekarniku!

Dolina Śmierci od początku planowania Ameryki Dla Geeka była na naszej liście. Miałam spore obawy, czy jechanie tam w połowie czerwca to dobry pomysł. Po pierwsze, czy warto pchać się tam w najgorętszy moment... Post Dolina Śmierci – witajcie w piekarniku! pojawił się po raz pierwszy w TroPiMy.

PEWNEGO RAZU W CHILE

Animacja „Bear Story” z Oskarem!

Tegoroczne 88′ rozdanie Oskarów przyniosło Chile pierwszą w historii statuatkę. Amerykańska Akademia Filmowa przyznała nagrodę chilijskiemu reżyserowi, Gabrielowi Osorio, za jego krótkometrażową animację „Bear Story” („Historia de un oso”). Krótkometraż był insporowany historią jego dziadka Leopoldo Osorio, który po chilijskim puchu w 1973 roku, został odzielony od swojej rodziny i zmuszony do emigracji. Animacja przedstawia …

Okolice Kusadasi: Dilek Milli Parki i Efez

BAŁKANY WEDŁUG RUDEJ

Okolice Kusadasi: Dilek Milli Parki i Efez

Kami and the rest of the world

Reasons to visit Almaty, Kazakhstan – one of my fave cities

Of all the countries in Central Asia Kazakhstan was the one that least interested me, simply because I had no idea what to expect from it. While I had some basic knowledge about all the other -Stans, Kazakhstan was terra incognita for me, the only thing I could think of there was the endless steppe. […] Post Reasons to visit Almaty, Kazakhstan – one of my fave cities pojawił się poraz pierwszy w Kami and the Rest of the World.

Sistersowe polecajki #35

SISTERS92

Sistersowe polecajki #35

Nowa Huta i Kopiec Wandy.

Wandzia w podróży

Nowa Huta i Kopiec Wandy.

KOŁEM SIĘ TOCZY

Półwysep Akamas. Najpiękniejsze miejsce na Cyprze!

Najlepsze miejsce na Cyprze, postanowiłem zostawić na sam koniec relacji. Po ostatnim kulinarnym tekście, gdzie przyjrzeliśmy się kuchni rosyjskiej, stwierdziłem, że trzeba spalić nieco kalorii i wybrać się na mały spacer. Zapraszam do bezapelacyjnie najpiękniejszego zakątka Cypru, czyli na nietknięty turystycznym przemysłem Półwysep Akamas. Jedyne takie miejsce na Cyprze! Szybka przesiadka w Polis Mieścinę Polis The post Półwysep Akamas. Najpiękniejsze miejsce na Cyprze! appeared first on Kołem Się Toczy.

Trójmiasto zimą

Zastrzyk Inspiracji

Trójmiasto zimą

POSZLI-POJECHALI

Testujemy! Bezlusterkowce Olympusa – E-M10 Mark II i E-M5 Mark II

W poprzednim artykule było sporo o używanym przez nas sprzęcie, co zabieramy na wyjazdy, by robić jak najlepsze zdjęcia oraz o związannym z tym problemem bolesnych pleców. Młodsi się nie robimy i fetyszyzm sprzętowy zaczyna ustępować fetyszyzmowi wagowemu – jeśli coś „robi robotę”, a waży o Artykuł Testujemy! Bezlusterkowce Olympusa – E-M10 Mark II i E-M5 Mark II pochodzi z serwisu Poszli-Pojechali.

POSZLI-POJECHALI

Testujemy! Olympus, bezlusterkowce E-M10 Mark II i E-M5 Mark II

Młodsi się nie robimy i fetyszyzm sprzętowy zaczyna ustępować fetyszyzmowi wagowemu – jeśli coś „robi robotę”, a waży o połowę mniej, to czemu nie dać szansy? Olympus nas w tych rozważaniach bardzo wsparł. W poprzednim artykule było sporo o używanym przez nas sprzęcie, co zabieramy na Artykuł Testujemy! Olympus, bezlusterkowce E-M10 Mark II i E-M5 Mark II pochodzi z serwisu Poszli-Pojechali.

URLOP NA ETACIE

Norwegia samochodem

Paryż to zawsze dobry pomysł – mawiała Audrey Hepburn. Tylko dlatego, że nigdy nie była w Norwegii. A już na pewno nie samochodem. Bo wtedy nigdy w życiu nie pojechałaby do Rzymu na wakacje. Ani nie zjadła śniadania u Tiffaniego. I każdego zarobionego dolara zamieniałaby na NOKa, pakowała ciepłe skarpety, reformy, puchowy śpiwór i prułaby szosę jak żyleta. Na północ! Ku fiordom i Lofotom! Norweskie krajobrazy to absolutnie najpiękniejsze landszafty jakie widzieliśmy w życiu. Pisałam już o tym z tysiąc razy. Bajkowe plaże, strome, ośnieżone szczyty, przejrzyste fiordy, bezkresne leśne pustkowia, zielone doliny. Szczęka leży non-stop na ziemi i pieje z zachwytu. Jeśli wciąż zastanawiasz się, dokąd wybrać się na urlop w tym roku – jedź do Norwegii! Daję Ci słowo, jakem MaCulska, nie zawiedziesz się. Skoro my daliśmy radę, Peugeotem 106 z ’97 i suchym prowiantem z Lidla – każdy da. A żeby ułatwić Ci planowanie machnęliśmy krótki poradnik – Norwegia samochodem, bądź Norwegia praktycznie. Jak zwał, tak zwał, ma się przydać, a nie oszałamiać błyskotliwą treści. Poczytasz o naszej trasie, o cenach kawioru i innych artykułów pierwszej potrzeby, o opłatach za drogę, o przeprawach promowych i o tym, jak jeździ się po norweskiej ziemi. Sama widzisz, że nie można było tej treści spiąć bardziej spektakularnym tytułem. Do tego całość możesz pobrać w PDF, klikając na ostatni obrazek w tekście. Do poczytania na później, jak już będziesz na norweskim pustkowiu bez wifi. Ale żeby tak do końca nie zostawiać Cię z samymi sucharami praktycznymi podsunę Ci też parę wskazówek nieoczywistych. Może o niektórych wiesz, może o innych nigdy nie myślałaś, a może akurat stwierdzisz, że jakbyś nie przeczytała tego u tych od Luśki, to na bank byś* !!! (*i tu wstawiasz właściwe). Lecimy więc: (było już tysiąc razy) nie bierz dżinów z modną dziura na kolanie. Jeśli kolano Ci miłe i nie chcesz by Ci odpadło z zimna. Luźnych boyfriendów też nie bierz. Bo między Twoją nogą, a materiałem spodni jest masa miejsca na zimne masy powietrza ciągnące do nas z północy. W czerwcu też. nawet gdy jesteś kaszo maniakiem, weź trochę makaronu. Po 2 tygodniach wsuwania kasz rodzajów wszelakich w końcu i Tobie przyśni się koszmar z kaszowym Blobem Zabójcą z Kaszmosu; jeśli zachce Ci się hamburgera, to po prostu kup go sobie. Wydasz jakieś 45 pln. Za sztukę. Ale, ale! Po pierwsze, do końca wyjazdu nie zachce Ci się kolejnego drogiego skurczybyka. Po drugie, w końcu nie zjesz na obiad kaszy. A po trzecie, Twoje kubki smakowe, omamione kaszą i owsianką, zapamiętają go, jako najlepszą bułkę z mięchem, jaką jadłaś. Ever. „Pamiętasz, tego hambugsa, co go wsunęliśmy przy Hardangenfjord? Taaa… u nas takich nie robią.” Nie wierz prognozom pogody. Żadnym. Nawet tym z http://www.yr.no/. Po prostu załóż, że w którymś momencie dnia i tak będzie padać. Życie stanie się prostsze; Pasta kawiorowa jest jednym z tańszych produktów w norweskich supermarketach. Uwierz, że rozsmarowana na chlebie o aromacie pomarańczy, który został przeceniony pod koniec dnia handlowego, będzie smakowała wyśmienicie. Wiara przenosi góry; Nie kupuj wody. Butelki napełniaj kranówą, która wszędzie nadaje się do picia. Nie dziw się, że niektóre drewniane wychodki przy trasach na dalekiej północy są ogrzewane. I że we wszystkich jest miły w dotyku, biały papier toaletowy. Norwegowie wiedzą, że w miejscu, do którego nawet król chadza piechotą, każdy powinien czuć się zadbany. Chłoń widoki, rób zdjęcia i rozkoszuj się każdą chwilą na dalekiej północy. Chociaż pewnie i tak jeszcze kiedyś tu wrócisz. Kliknij w żabę, żeby podbrać .pdf (12 MB). The post Norwegia samochodem appeared first on makulscy.com.

Gdzie na zakupy w Londynie

wszedobylscy

Gdzie na zakupy w Londynie

Londyn jest miastem, do którego wracać można wielokrotnie. Nie tylko po to, żeby zwiedzać, ale na przykład na zakupy – szczególnie warto zajrzeć tutaj podczas wyprzedaży poświątecznych. Przygotowaliśmy krótki mini-przewodnik po Londynie oraz mapkę, gdzie warto wybrać się poszukiwaniu najlepszych sklepów. Zakupy w Londynie zaczynamy na słynnej Oxford Street, gdzie znajdują się liczne domy towarowe (Selfridges, Marks&Spencer, John Lewis, Debenhams) oraz sklepy znanych i lubianych sieci odzieżowych (Top Shop, New Look, Zara, Mango etc). Na Oxford Street znajdują się również dwa największe w Londynie sklepy sieci Primark. W sumie na ulicy liczącej niecałe 3 km długości znajdziemy niemal 300 sklepów, a także restauracji, barów oraz kawiarni. Na końcu Oxford Street, w okolicy Tottenham Court Road, znajdziemy liczne sklepy ze sprzętem elektronicznym. W sąsiedztwie Oxford Street znajduje się Regent Street ze sławnym domem towarowym z zabawkami, Hamleys. Jedna z bocznych ulic od Regent Street, Carnaby Street, to zaułek z małymi butikami, które oferują nam oryginalną i niepowtarzalną odzież. Najbardziej ekskluzywne sklepy znajdziemy natomiast na New Bond Street, gdzie kupimy najnowsze modele z kolekcji Miu Miu, Donny Karan, Prady czy Chanel. Nie zapomnijmy również o luksusowym domu towarowym w dzielnicy Knightsbridge, Harrods oraz o kolejnym domu towarowym w tej dzielnicy, Harvey Nichols. Miłośnikom mody vintage możemy polecić małe sklepiki w okolicach Portobello Road w dzielnicy Notting Hill, natomiast osoby poszukujące alternatywnej i nowoczesnej mody będą zachwycone wizytą na Camden Lock Market. Warto zajrzeć także do jednego ze sklepów na Covent Garden, które oferują nam wyroby artystyczne, rękodzieło i niepowtarzalną odzież. Westfield to jedno z największych centrów handlowych w Wielkiej Brytanii, pod jednym dachem ulokowało się ponad 270 sklepów. Westfield Shopping Centre znajduje się w zachodniej części Londynu, w pobliżu stacji Shepherds Bush. W pobliżu Londynu znajduje się jedno z największych w Europie centrów handlowych, Bluewater, gdzie znajdziemy ponad 330 sklepów i ponad 50 restauracji i barów. Z Londynu do Bluewater dojedziemy np. autobusami National Express (ceny biletów od 8,90 GBP w jedną stronę). Przeczytaj równieżDarmowe atrakcje w LondynieZwiedzanie Londynu, czyli co jeszcze warto tam zobaczyćSpacer po Londynie. 5 propozycji na piesze wycieczkiJak tanio podróżować po Wielkiej Brytanii Post Gdzie na zakupy w Londynie pojawił się poraz pierwszy w Wszędobylscy.

Muzeum Miejskie w Chorzowie

SISTERS92

Muzeum Miejskie w Chorzowie

BANITA

Kobiety świata -galeria pięknych portretów z 50 krajów

Nie ma lepszej okazji niż Dzień Kobiet, by stworzyć galerię i podziwiać urodę kobiet z całego świata. Galeria „Kobiety Świata” nie powstałaby, gdyby nie blogerzy podróżniczy i fotografowie, którzy zdecydowali się podzielić z nami portretami swojego autorstwa. AFGANISTAN „Mój osobisty typ, chociaż wiem, że zdania są podzielone od zachwytu po „nie rozumiem” autorka: Katarzyna Tołwińska, www.katarzynatolwinska.com BANGLADESZ autorka: Joanna Mrówka, www.mrowisko.wordpress.com BALI autorka: Julia Raczko, www.whereisjuli.com BIAŁORUŚ […] The post Kobiety świata -galeria pięknych portretów z 50 krajów appeared first on B *Anita.

TROPIMY PRZYGODY

Różowy zawrót gówy, czyli flamingi w Kolumbii!

Od dawna chciałam zobaczyć różowe flamingi. Nie mam pojęcia dlaczego, po prostu chciałam. Kiedy więc szukałam informacji o ciekawych miejscach na wybrzeżu w Kolumbii, mój wzrok przykuła malutka wioska: Boca de Camarones. Leży tuż przy pięknej zatoce, która jest domem... Artykuł Różowy zawrót gówy, czyli flamingi w Kolumbii! pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

Moja nowa przygoda z recenzowaniem map

Obserwatorium kultury i świata podróży

Moja nowa przygoda z recenzowaniem map

Lago di como

OOPS!SIDEDOWN

Lago di como

O tym, jak musiałem uciekać przed Indianami i inne historie z puszczy (1)

Fizyk w podróży

O tym, jak musiałem uciekać przed Indianami i inne historie z puszczy (1)

Nie mieli pióropuszy ani łuków. Chodzili w dżinsach i zielonych kamizelkach od starostwa Carmen de Atrato. Nawet kije do obrony mieli zabejcowane. A jeśli chodzi o te "inne historie", no to będę i Indianki topless, i autobus spalony przez guerillę, także kolorowo prawie jak w teledyskach disco polo.(od razu zaznaczę, że użyte przeze mnie słowo "Indianin" jest jak najbardziej niestosowne i użyłem go tylko w celach prowokacyjnych, z czego wytłumaczę się w odpowiednim momencie) PuszczaŻeby wyjechać z Medellin musiałem znowu przebić się przez całe miasto. Już trzeci raz: jadąc z Bogoty wjechałem od północy, przejechałem na południe żeby odwiedzić Dom Rowerzysty w San Antonio. Następnie wróciłem do centrum celem m.in. zakupu koszyka wiklinowego na kierownicę. No, a teraz musiałem wyjeżdżać znów.Mój nowy przyjaciel - koszyk.Tak naprawdę to nie początkowo chciałem kupować żadnego koszyka. Chodziło mi o taką sakwę co to się instaluje na kierownicy z mechanizmem łatwego zdejmowania i używania jej jako torby na ramię. Ale w kolarskim kraju Kolumbią zwanym (legendarny Lucho Herrera czy współczesny Nairo Quintana - pierwszy w Giro de Italia 2014, drugi w Tour de France 2013 i 2015) takich rzeczy nie ma. Objechałem wszystkie (wszystkie!) sklepy w drugim największym mieście kraju Medellinem zwanym, i nic. Trudno - pomyślałem sobie - kupię sobie koszyk. I znalazłem cudo wiklinowe ze sprytnym uchwytem na kierownicę do łatwego zdejmowania. Ale szybko okazało się, że uchwyt to takie badziewie, że nie wytrzymuje ciężaru nawet pustego koszyka. Trudno - pomyślałem sobie - kupię sobie bagażnik i zamontuje koszyk na bagażniku. A w razie czego, w przyszłości, bagażnik może się przydać na jakieś dodatkowe sakwy powiedzmy. No, i naprawdę myślałem, że to takie proste, że po prostu pójdę do jednego z kilkunastu sklepów stojących w rzędzie niedaleko placu Botero i najzwyczajniej w świecie poproszę o bagażnik do przodu na koła 28". Naprawdę tak myślałem, haha!W kolarskim kraju Kolumbią zwanym takich rzeczy też nie ma. Bo bagażnika, proszę pana, nie daje się do przodu, tylko do tyłu, pan nie wiedział? No więc mają bagażniki tylko do tyłu i wszystkie rzecz jasna rozmiar 26". I tak, tak, sprzedają rowery 28", nawet 29", ale akcesoriów do nich już nie! W ogóle inwentarz kolumbijskich sklepów rowerowych doskonale odzwierciedla strukturę społeczną. Z drobnymi wyjątkami, ale zasadniczo sprzęt dzieli się na dwie klasy: jednorazowe rowery rasy supermarketowej za sto dolarów z jednej strony i kolażówki za kilkanaście tysięcy złotych z drugiej. I naprawdę, sklep w którym rzędem wiszą pojazdy o tych astronomicznych cenach znaleźć jest banalnie łatwo, natomiast bagażnik do przodu i to jeszcze na koła 28" - zupełnie niemożliwe.Korzystamy jednak ze wspomnianej już struktury społecznej: jedni mają ziemie o rozciągłości połowy departamentu, inni pracują w brudnych warsztatach zarabiając grosze. Kupiłem tylny bagażnik 26" i wybrałem się do spawacza. Nie było to łatwe, bo w Medellin spawacze są wyspecjalizowani: jedni robią tylko schody, inni drzwi do garaży: znalezienie spawacza uniwersalnego zajmuje chwilę. Następnie należało przedłużyć stelaż bagażnika i opracować system do zamontowania go do śruby mocującej przedni hamulec i gotowe. Zapłaciłem jakieś piętnaście złotych za tę dość skomplikowaną usługę.Na bagażniku zamontowałem koszyk, do którego to koszyka wkładam sobie torbę z aparatem, pieniędzmi, mapą i notesem, dzięki czemu moje życie stało się łatwiejsze: teraz mam pod ręką wszystko, co najpotrzebniejsze. No i się rozpisałem o czym innym, a przecież miało być o Indianach!Tak, jestem najelegantszym podróżnikiem jakiego widziały amerykańskie asfalty. Medellin znalazło sobie miejsce między załomami Cordillera Central, jednego z trzech pasm górskich biegnących z południa na północ Kolumbii. Pozostałe to Cordillera Oriental (Wschodnia) i Cordillera Occidental (Zachodnia), i to właśnie do przekroczenia tej ostatniej będziemy się przymierzać. Najpierw należy jednak wygrzebać się z kotliny Medellinu, z jego 1600 m n.p.m. wdrapać się nieco wyżej i potem już zjeżdżać do doliny Rio (rzeki) Cauca. Ameryka cierpi w tym roku efekty zjawiska El Niño - nadzwyczaj wysokie temperature skutkujące suszą. Rzeczywiście, wzgórza między Medellin i Bolombololo są żółtawe, koryta rzek puste, a w miasteczkach woda bywa racjonowana po kilka godzin dziennie, a czasem rzadziej.Rozmowa z panią z bistra w Amaga:- Jak tam miasteczko?- Ale co, wojna czy pieniądze?- No... obie te rzeczy.- Obecnie nie ma ani jednego, ani drugiego!Droga z Bolombolo aż do skrzyżowania Ciudad Bolivar (w prawo) i Jardin (w lewo) ciągnie się wąskim korytarzem między stromym górskim stokiem a rzeką. Od czasu do czasu ciasna dolina poszerza się nieco, dając miejsce zielonym pastwiskom. Wszystkie (wszystkie!) należą do jednego właściciela. Reszta ludności żyje na skraju drogi. Domy prawie spadają do rzeki. Nie ma miejsca. Wychodzisz z domu i już jesteś na asfalcie. Łowisz ryby, albo pracujesz sezonowo w latyfundium u pana.Gdy tamtędy przejeżdżałem, było już późno, ściemniało się i nie miałem gdzie spać. Wstyd mi było pytać tych ludzi o skrawek podłogi na namiot, na karimatę, na cokolwiek. Oni sami się tam nie mieścili.Myślałem o latach wstępowania Polski do Unii Europejskiej. Pamiętam, że była wówczas taka akcja (może źle pamiętam i ktoś mnie poprawi), takie nagłaśnianie problemu małych gospodarstw rolnych. Że to się nie opłaca i że bez sensu i że to przez nie jestesmy zacofani. Nakłaniało się ludzi, żeby sprzedawali te swoje dwa hektary i przechodzili na wcześniejszą emeryturę albo pobierali jednorazową dotację. Pamiętam, że nie wzbudzało to mojej podejrzliwości. Świetnie - myślałem - no przecież to logiczne, małe gospodarstwa są bez sensu, sa nierentowne, nie stać ich na rozwój technologiczny itp. No tak. Ale nie trzeba być magiem z Oz żeby przemyśleć konsekwencje tego typu akcji. Ludzie wyprzedają ziemię, ale zazwyczaj nie pozostają bezdzietni. Ich dzieci zasilają rzesze bezrobotnych, szukają szczęścia w miastach. Wieś się wyludnia, nie zasila gospodarczo ani siebie, ani powiatowych miasteczek. W ogóle ginie prowincja i puchną miasta. Struktura społeczna się zmienia: przybywa ludzi bez ziemi i bez pracy (bez korzeni, bez identyfikacji, bez satysfakcji płynącej z kultywowania własnymi rękami własnego kawałka pola), a z drugiej strony tworzy się kasta wielkich właścicieli ziemskich. Struktura neokolonialna, dokładnie taka, jak się obserwuje w Kolumbii czy w Ameryce Środkowej.No tak, ale przecież małe gospodarstwa są nierentowne, no to co robić? Po pierwsze zastanowić się, czy przyczyną ich nierentowności jest tylko mały rozmiar, czy - bo ja wiem - spekulacja na rynku towarowym. Ostatecznie w 2008 roku ceny żywności na całym świecie wystrzeliły do góry, więc może wyprowadzanie trzech krów na pastwisko znowu mogłoby przynieść zyski. W innych krajach wyprowadzają i się da. Po drugie: czy skupianie własności dużych połaci ziemi w ręku jednego właściciela wynajmującego potem siłę roboczą sezonowo na stawkach 5zł/godzinę na umowę zlecenie albo na czarno jest jedynym rozwiązaniem? Bardzo ciekawe (bardzo ciekawe!), że nikt nie wspomniał wowczas o formowaniu spółdzielni rolniczych. W Kolumbii na przykład w regionie kawowym formują się spółdzielnie kawowe, gdzie mali właściciele ziemscy wspólnie są w stanie uformować istotną siłę ekonomiczną. Małe górskie miasteczka kwitną dobrobytem, ludzie zachowują swoją kulturę i świadomość regionalną, czują się potrzebni i mają swoje miejsce na ziemi. No, ale u nas tak się najwidoczniej nie dało. Czemu? Nie wiem, bo nie i już. Komuś taki pomysł najwyraźniej się nie spodobał, albo po prostu nikomu to nie przyszło do głowy, kto wie. Warto by było zbadać tę kwestię zamiast zastanawiać się, czy Tusk obraził się na Kaczyńskiego bardziej niż Kaczyński na Tuska, a może odwrotnie. (a tak swoją drogą to czytaliście Patologia transformacji Witolda Kieżuna?)No i znowu się rozpisałem o czym innym, a przecież miało być o Indianach!Matterhorn po globalnym ociepleniu, albo szpiczasta góra w drodze na Bolombolo.Ciudad Bolivar to jedno z tych sympatycznych miasteczek, gdzie na obszernym placu rozstawiono krzesełka piekarni i kawiarni. Siedzą tam mężczyźni w kapeluszach siorbiący kawę. Przykrywają ich rozłożyste konary drzew. Światło słońca odbija się od liści i spada na nas zielone. Idylla. Usiadłem, położyłem swój kapelusz na rogu stolika. Przyszedł kelner. Zamówiłem kawę i ciastko. Ktoś się przysiadł. Potem jeszcze ktoś. Rozmawialiśmy. Powiedzieli mi, że trzy dni wcześniej przejechał Francuz na rowerze. I tak zleciało pół poranka i południe. GołąbKonaryStoliki (no tak, tak, plastikowe, ale filiżanki mają z porcelany!)Dalej droga pnie się jednostajnie w górę. Nie przystaje. Jakieś dwadzieścia kilometrów podjazdu. Droga prawie w całości betonowana. Robotnicy drogowi kończą ostatnie fragmenty. Podobno beton lepiej wytrzymuje wilgoć, bardzo wysoką w regionie, szczególnie po drugiej stronie góry.Na szczycie Cordillera Occidental, i jednocześnie na granicy między departamentem Antioquia (wyjeżdżamy) i Choco (wjeżdżamy), usadowiła się wioska La Mansa. Ludzie są tam biali, kobiety lekko pulchnawe i o miodowych oczach. Chwast gryzą radosne bydlątka, pagóry naokoło porasta kawa. Z trawiastej pochyłości nad rzeką wyrasta kilka domów otoczonych kolorowym kwieciem i poletkami cebuli. W tle - skaliste szczyty. Drogą wracają z mężczyźni o czerwonych twarzach. Prowadzą muły obładowane workami kawowego ziarna. Znów idylla.Dużo kawyRowerzysta sztuk jedenLa MansaPowrót z polaObóz, dzień drugiZszedłem do strumienia i rozbiłem namiot w akompaniamencie dzieci z sąsiedztwa. Potem wziąłem butelkę i poszedłem do najbliższego domu prosić o wodę. Dostałem wodę, kawę, ciastka i zaproszenie na kolację. Ryż, fasola, jajko i plaster mortadeli. Ona pulchna i o miodowych oczach. On chudy i zniszczony, chociaż może w moim wieku, albo nieco tylko starszy. Dwójka dzieci, chociaż jest jeszcze jedno - jak mi powiedział starszy - ale "de otro papa", z innego ojca. Ona maluje paznokcie sąsiadkom. Ma całą skrzynkę lakierów, zupełnie imponującą, zwłaszcza jak na te osiem domów La Mansy. On pracuje z kawą i bydłem.Rano jedni wyprowadzają muły z zagród i idą w pole. Inni ubierają pomarańczowe kombinezony by zalewać brakujące fragmenty drogi betonem.Zebrałem się późno, koło dziesiątej. Wysuszenie namiotu zajęło słońcu sporo czasu, ja zająłem się spacerowaniem po wsi w te i we wte.Koło południa dojechałem do odbicia na Carmen de Atrato. To jest "El Siete", "Siedem". Przy drodze do Quibdo tych niewiele niewielkich osad przyjęło numerowane nazwy od obozów robotniczych zakładanych gdy po raz pierwszy przebijano się przez dżunglę by budować trasę w kierunku stolicy departamentu Choco. Podobno Francuz wyjechał z "El Siete" tego samego dnia rano.Dalej zjazd z Cordillery i "El Choco puro y duro", Choco w czystej postaci. Znika kawa i bydło na swoich pastwiskach. Betonowa szosa zmienia się w kamienistą drożynę. Jasne niebo zasnuwa się gęstymi chmurami. Jest wilgotno. Białych mężczyzn i rumiane kobiety zastępuje rdzenna ludność tych okolic o skośnych oczach i twardych rysach. Niżej: czarni. W kilka kilometrów świat zmienia się nie do poznania.Osada ludzi z etni KatiosDroga w dółAnioł ogłaszający pewnie koniec świata.Dwa dni wcześniej guerilla ELN zakończyłą trzydniowy "strajk zbrojny", czyli taki czas, w którym zupełnie otwarcie zapowiadają, że będzie się działo. I działo się: w departamencie Cesar zwalili słup elektryczny pozbawiając prądu kilku okolicznych powiatów. W Choco spalili autobus.Droga jest pełna patroli wojskowych. Spotykam je dwa, trzy razy dziennie (w okolicach "El 10" żołnierze mówią mi, że parę godzin wcześniej przejechał tamtędy Francuz). Mimo to trafiam też na guerillę - grupy zbrojne potencjalnie lewicujące, w stanie wojny z oficjalną władzą mniej więcej od pięćdziesięciu lat. W praktyce - a przynajmniej na to wygląda - zdemoralizowana banda skupiona bardziej na handlu narkotykami i pobieraniu haraczy niż pomocy biednym i uciśnionym w ultrakapitalistycznej rzeczywistości Kolumbii, pozostającej we władaniu kilku klanów wielkich właścicieli ziemskich od czasów kolonii. W Kolumbii, gdzie płacisz za przejazd drogą, za wejście do lasu, za oddychanie (prawie). Gdzie wszystko jest ogrodzone - no dobra, jak na całym kontynencie - i gdzie masy zarabiają płacę minimalną w wysokości jakichś 900zł, a inni fundują sobie studia w najlepszych prywatnych uniwesytetach w kraju gdzie zostawiasz kilkanaście tysięcy złotych na semestr. Gdzie jedni posiadają całe doliny rzek, a innym drewniany domek prawie że spada w przepaść tej rzeki, bo nie mieści sie przy drodze. No ale do rzeczy: ubrany w mundur mężczyzna - bez naszywki "ejercito nacional" (wojsko narodowe), a z czarno-czerwoną chustą na szyi - stał najzwyczajniej w świecie przy drodze z karabinem w ręku, dozorując rozładunku samochodu dostawczego. Albo go okradali, albo był to zamówiony transport - ludzie różnie mi to potem komentowali. Dwieście metrów dalej czekało dwóch jego umundurowanych kolegów.Niżej, na wjeździe do "El 20", też trafiłem na podejrzanych osobników. Nie mieli co prawda czarno-czerwonych chust, ale naszywki "ejercito nacional" też nie. Byli widocznie za młodzi jak na wojskowych, a mundury sprawiały wrażenie nieco wystrzępionych, podczas gdy te rzeczywiście wojskowe zwykły lśnić nowością. Dwóch mężczyzn, znów przy samej drodze.No i znowu się rozpisałem o czym innym, a przecież miało być o Indianach! Autobus spalony (spokojnie, bez pasażerów) na trasie między Medellin i Quibdo, prawdopodobnie przez ELN.Część druga (o Indianach!) wkrótce.

WHERE IS JULI+SAM

I właśnie teraz odechce ci się jechać do Australii

Seryjni mordercy, jadowite węże i pająki, tajemnicze zniknięcia i bezwzględna przyroda… W pięknej Australii. Mam bujną wyobraźnię. Mam też czasem nieuzasadnione obawy, chociaż rozsądek powinien brać w tym wieku górę. Mimo, że raczej twardo stąpam po ziemi, obawiam się, że gdy podniosą głowę po umyciu zębów, w lustrze zobaczę czyjąś twarz. Taką nieruchomą, ze wzrokiem […] The post I właśnie teraz odechce ci się jechać do Australii appeared first on Where is Juli + Sam.

Migawki z Chorzowa

SISTERS92

Migawki z Chorzowa

Travelerka

Pierwszy raz w Dusznikach-Zdroju

To była długa i męcząca podróż. Zdecydowanie zbyt męcząca jak na tak niewielką odległość. Kiedy późnym wieczorem dotarłam wreszcie do celu, miasteczko wydało mi się nieco opustoszałe. Jednak to tylko pozory. Duszniki-Zdrój okazały się jednym z ciekawszych miejsc w Polsce, które odwiedziłam. Oprócz świetnej bazy wypadowej do zwiedzania Kotliny Kłodzkiej, stanowią kapitalne miejsce na regenerację…

POJECHANA

Poczuj wiosnę!

Sami przyznać musicie, że ciepłe dni przestają być mistyczną, odległą bardziej niż uprawa buraka na księżycu, obietnicą bez pokrycia. Coraz częściej obcujemy ze światem przed zmrokiem, kolory i dźwięki nieśmiało wychodzą z ukrycia. Powoli zaczynamy wierzyć, że ciemność, szarość i zimno zapomni o nas na dłużej. Świat wokół pięknieje, a my czujemy przypływ sił witalnych (niektórzy nieszczęśnicy również pierwsze objawy alergii, ale to i tak lepsze niż przemoczone śnieżną breją buty). Chce nam się więcej, myśli jakoś jaśniej, wstajemy wcześniej, męczymy wolniej, śmiejemy częściej- aż się żyć chce mocniej, bardziej! Wiosna nadchodzi! To idealny czas by wydobyć energię z wyhodowanego w długie zimowe pod-kocowe wieczory tłuszczyku. Czas, który warto spożytkować na kreatywne działania i przyjemności. Czas budzenia się z zimowego letargu. Obudź w sobie wiosnę! Przewietrz szafę/garaż/pawlacz, czyli wyrzuć wszystkie niepotrzebne rzeczy. Nie łudź się, że coś, co leży bezużyteczne od kilku lat, jeszcze się przyda. Wywal nadgryzione zębem czasu ulubione ciuchy, ładowarki do telefonów z poprzedniej epoki, puszki zaschniętej farby, rachunki za prąd sprzed 6 lat i przyciasne buty. Jeśli masz rzeczy, których nie używasz lub które Ci się znudziły (na przykład elementy wystroju wnętrza), ale które mogłyby przydać się komuś innemu, zorganizuj przyjacielską (czy sąsiedzką) wymianę. Jest szansa, że w ten sposób wpadnie w Twoje ręce jakiś skarb- nowe rzeczy (nawet jeśli nie są całkiem nowe) zawsze poprawiają nastrój, te na które nie zrujnowaliśmy domowego budżetu szczególnie. Zjedz ogromną porcję sałatki owocowej, albo lody. A najlepiej i jedno i drugie. Wypij piwo w plenerze! Zasiej na balkonie maciejkę lub inne kwiaty/zioła, które będą pachniały w ciepłe wieczory. Schowaj narty/snowboard, wyciągnij rower z piwnicy i biegnij do serwisu! Przemebluj mieszkanie, wpuść więcej światła, odmaluj naznaczone imprezami w długie zimowe noce ściany- może zdecydujesz się na nowy kolor? Świeże kwiaty na stole? To zawsze tworzy przyjemny klimat. Załóż zieloną apaszkę, kolorowe bransolety, cienką (wreszcie!) bluzę, wiosenne buty, krótkie szorty i idź na dłuuuugi spacer. Zacznij uczyć się czegoś nowego! Nurkowanie, filcowanie, wspinaczka, jazda na rolkach, malowanie na szkle, jazda na motorze, hiszpański? Czego jeszcze nie umiesz? Otwórz szeroko okna, poczuj świeżość i zapach budzącej się po zimowym śnie natury. Zamień samochód/autobus na rower/własne nogi. Czy na pewno musisz podjechać do sklepu, który jest tylko kilometr od Twojego domu? Może lepiej się przejść? Przecież zimny wiatr nie trzaska już w twarz, przecież nawet na chwilę wyjrzało słońce. Zaplanuj wakacje, majówkę, czerwcówkę- przeglądaj zdjęcia, czytaj blogi podróżnicze, przebieraj nogami z ekscytacji Myśl pozytywnie, ciesz się słońcem, słuchaj śpiewu ptaków- banalne? Ale jakie fajne! Nie chcesz przegapić żadnego wpisu? Kliknij TU i zapisz się do newslettera! Podoba Ci się? Podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy. Post Poczuj wiosnę! pojawił się poraz pierwszy w Pojechana.

Świat – Gdzie są szczęśliwi ludzie?

Ale piękny świat

Świat – Gdzie są szczęśliwi ludzie?

Wczoraj znowu to słyszałam – opowieści o szczęśliwych mieszkańcach slamsów. Biednych, ale zawsze uśmiechniętych...– Nie mają nic, ale są szczęśliwi. – mówi pewien włóczykij. – Umieją się cieszyć życiem, choć nic nie mają. Był w Indiach, zwiedzał slamsy, pstryknął kilka fotek uśmiechniętych, brudnych dzieci. Bo dzieci zawsze garną się do aparatu i się śmieją. Starsi już tak często się nie garną, a jeśli się nie śmieją, to w ogóle lepiej do nich nie podchodzić...Zatem z podróży przywiózł fotografie uśmiechniętych ludzi, szczęśliwych że żyją bez dóbr doczesnych. Potem je pokaże w naszym smutnym świecie i będzie snuł opowieść o szczęściu... – Mówisz w hindi?– Nie.– To w jakim języku z nimi rozmawiałeś?– Na migi.Nie jestem dobra w tego typu konwersacjach. Za pomocą gestów mogę kupić w sklepie bułeczki, albo zamówić coś w barze, nigdy nie mając pewności, co ostatecznie wyląduje na stole. Ale jak mową ciała oddać słowo „nędza”, albo „marzę o iPhonie”? PutriSama też dokładam cegiełkę do opowieści o szczęśliwych nędzarzach. Też wolę publikować zdjęcia uśmiechniętych ludzi – bo są ładne. Putri uśmiechnęła się, gdy podeszłam do niej i powiedziałam, że pięknie wygląda. Jaka kobieta, by nie zareagowała? Za chwilę Putri już zakładała mi sarong. W świątyni własnie zaczynało się kolejne święto, tym razem wierni przede wszystkim będą modlić się za bogactwo. Bogom coraz trudniej spełnić ich żądania. Musieliby chyba obrabować hurtownię sprzętu AGD i może też kilka sklepów z markowym sprzętem. Moja znajoma chce po prostu pieniędzy za które wyremontuje swoją restaurację i może zbudowałaby hotel...Pieniędzy chcą też od bogów pracownicy Aishy – muzułmanki z Jawy. Za te pieniądze zbudowaliby piękny hotel. Wtedy otworzyliby swój własny biznes. Może kawiarnię i restaurację. Więc składają ofiary... – ...przed drzwiami do hotelu, na dachu – wymienia ich pracodawczyni – Składają ję po dwa razy w tygodniu. I z takim gestem, że pod koniec miesiąca muszę im płacić ekstra pieniądze, bo nie mają z czego żyć.  Dziewczynki z Chiapas też nic nie mają, poza naręczem bransoletek, które muszą wcisnąć turystom. Jaki biały nie wzruszy się na widok uśmiechniętego indiańskiego dziecka... Nawet zapłaci 10 peso, żeby zrobić sobie z nim zdjęcie. Chamulowie wiedzą bowiem, że ich twarz ma jakąś cenę. Tylko nie wiedzą jaką. Czy za te pieniądze biały człowiek kupi sobie rurkę z kremem czy może lalkę barbie?Waha z Gruzji miał kiedyś pracę. I to nie byle jaką, bo na stanowisku! Zarobił tyle, że na czarną wołgę wystarczyło. Dom też wybudował i winnicę. Teraz Waha nie ma pracy. Budżet łata wynajmem pokoi dla turystów. Ma najniższą stawkę, bo i sam pokój mizerny. Sciany oklejone były tapetami, przy ścianie stało łoże małżeńskie, zapewne jeszcze po babci, a w kącie pokoju buczała lodówka – jeszcze z lat 50-tych. Waha pewnie spoiłby mnie winem w rytm turystycznie gruzińskich toastów, ale w pokoju obok rozlokowali się jego znajomi z Azerbejdżanu. Przy nich Waha nie chciał niczego udawać. Posłuchałam więc historii o człowieku, który już nie ma marzeń. Kilka dni później na pożegnanie wszyscy zrobiliśmy sobie zdjęcie. Z uśmiechem i tylko oczy Wahy pozostały smutne.W Gwatemali szamani odpędzali mnie od swoich obrzędów. Jednak tym razem było inaczej. Sponsor rytuału przywołał mnie do siebie, a szamanka przerwała pracę i wręczyła mi swoją wizytówkę. – nie zgub jej – powiedział mężczyzna. – to najlepsza szamanka w Gwatemali. – Po co w takim razie jeszcze ten drugi szaman?– Oj...No tak, przecież to wszystko zależy od intencji. A ta musiała być bardzo poważna. Była ważna. Gdzieś na przedmieściach Ciudad Gwatemala, jakiś Luis, Jose, czy Juan wpadł bowiem w złe towarzystwo. Nie obwijając w bawełnę wstąpił do „maras”, czyli gangu. Dziecko idealnego świata, pozbawionego pieniędzy ale i materialnych pragnień nauczyło się na migi mówić: „Chcę twojego iPhona”.To przez takich jak Jose, mieszkańcy Gwatemali nie wychodzą po zmierzchu z domu, zatrzymuje się transport. Dlatego nie szukam krain szczęśliwości. Kiedy zaś patrzę na fotografię uśmiechniętego człowieka, pamiętam, że to jest tylko zdjęcie. Świat bowiem naprawdę jest piękny, ale często śmieje się przez łzy...