Barcelona – touristic and lesser known attractions

KANOKLIK

Barcelona – touristic and lesser known attractions

Pamiątki z podróży – co warto kupić

SISTERS92

Pamiątki z podróży – co warto kupić

Współpraca z EIZO

Dobas

Współpraca z EIZO

Eizo przedstawiło nowych artystów, którzy dołączyli do programu Ambasadorzy EIZO ColorEdge. Mam wielki zaszczyt należeć do tego grona i traktuje to jako bardzo duże wyróżnienie. Jest to kolejna obiecująca międzynarodowa współpraca gdzie ktoś docenia moją twórczość i pracę. Od wielu lat pracuję na monitorach EIZO wychodząc z prostego założenia, że nie da się zajmować fotografią barwną nie mając urządzenia wyświetlającego nasze zdjęcia, któremu możemy zaufać. Monitor w dzisiejszych czasach jest jednym z ważniejszych elementów całego łańcuszka „życia” fotografii. Naciskamy spust, dokładamy wszelkich starań aby zdjęcie wyszło jak najlepiej i pierwsze miejsce gdzie możemy ocenić kolorystykę to właśnie monitor. Jeśli traktujemy fotografię poważnie musimy mieć pewność że to na co patrzymy na monitorze to obraz, który będzie zbieżny z tym co „puścimy” do druku. EIZO bez wątpienia jest wiodącą firmą produkującą monitory dla profesjonalistów – czy to fotografów, czy filmowców, czy fotoedytorów czy do branży medycznej. Zaczynałem od najniższych modeli i stopniowo inwestowałem w coraz lepszy monitor aż w końu zatrzymałem się na serii ColorEdge. Zdecydowanie doszedłem do momentu, kiedy nie mam większych potrzeb niż to co oferuje mi sprzęt Program który ruszył w listopadzie 2015 roku, prezentuje profesjonalnych fotografów, projektantów, filmowców oraz ludzi kreatywnych, którzy swoją pracą inspirują i edukują artystów na całym świecie. Wszyscy ambasadorzy EIZO są szczerze oddani swojej profesji i korzystają z monitorów ColorEdge, aby móc jak najlepiej realizować swoją artystyczną wizję z pomocą sprzętu najwyższej jakości. Nowymi członkami programu jest pięciu uznanych artystów w dziedzinie fotografii i retuszu, fotografowie: Alexander Heinrichs (Niemcy), Marcin Dobas (Polska), Aleksander Semenov (Rosja) i Thibault Stipal (Francja) oraz ekspert w dziedzinie korekcji kolorystycznej i retuszu Marco Olivotto (Włochy). Każdy z ambasadorów ma stworzony indywidualny profil na dedykowanej programowi stronie internetowej, który zawiera biografię, galerię prac oraz opis doświadczeń w pracy z monitorami ColorEdge. Program Ambasadorzy Eizo ColoEdge obecnie obejmuje 9 artystów z różnych dziedzin sztuki prezentujących różne doświadczenia zawodowe. Program będzie stale poszerzany, aby mógł inspirować społeczności grafików na świecie. Od lewej: Ambasadorzy Alexander Heinrichs, Marcin Dobas, Alexander Semenov, Thibault Stipal oraz Marco Olivotto ze swoimi monitorami ColorEdge.   Wśród ambasadorów między innymi jest Radomir Jakubowski. Niemiec polskiego pochodzenia zajmujący się fotografią przyrodniczą. Straszliwie go cenię za jego dorobek i zachęcam do zapoznania się z jego twórczością.  Dwa lata temu zawitał do Polski z pokazem fenomenalnych zdjęć podczas festiwalu organizowanego przez ZPFP – Wizje Natury. The post Współpraca z EIZO appeared first on Marcin Dobas.

Huk wentylatora

BACKPACKISTA

Huk wentylatora

Wieża Piastowska

Traveler Life

Wieża Piastowska

Rio Autocamp, czyli jak dwie Polki postanowił spełniać marzenia w Chorwacji

BAŁKANY WEDŁUG RUDEJ

Rio Autocamp, czyli jak dwie Polki postanowił spełniać marzenia w Chorwacji

Jak podróżować koleją po Włoszech? Case study strony trenitalia.com

ITALIA BY NATALIA

Jak podróżować koleją po Włoszech? Case study strony trenitalia.com

Włoska kolej. Jedni ją lubią, inni nienawidzą. Jest szybka, czysta, zazwyczaj klimatyzowana, nie grzeszy punktualnością i często dostarczająca dodatkowych atrakcji, gdy w pobliżu usiądzie osoba (zazwyczaj kobieta) chcąca omówić przez telefon swoje problemy osobiste z przyjaciółką krzycząc tak głośno, że po skończonej podróży znają je wszyscy pasażerowie z wagonu (kocham ten kraj). Mimo to włoskie koleje mogą okazać się bardzo pomocne w podróżowaniu po Italii i stosunkowo niedrogie, zwłaszcza, jeśli w tym celu skorzystacie z internetu. Zapraszam! Source: Italia by Natalia

Muzeum Zwinger w Dreźnie

SISTERS92

Muzeum Zwinger w Dreźnie

career break

Jak latać za darmo, czyli wszystko o zbieraniu mil

  Trzy tygodnie temu zarezerwowałam lot na Fidżi. Lecimy na początku września na trzy tygodnie. To nie będą żadne tanie linie lotnicze, tylko Fiji Airways. Za bilety dla naszej trójki zapłaciłam $0. W lutym polecieliśmy na miesiąc do Azji. Lecieliśmy liniami Qantas do Bangkoku. Za bilet dla naszej trójki zapłaciłam $0. Kilka lat temu, w pierwszym roku mojego pobytu w Australii, wymyśliłam sobie, by pojechać na wakacje na Fidżi. Lot był z Air New Zealand przez Auckland. Za bilet zapłaciłam grosze (koszty opłat lotniskowych). Jak to zrobiłam? Zbieram punkty w programach lojalnościowych linii lotniczych! Swój pierwszy prawie darmowy lot (prawie, bo zapłaciłam tylko za opłaty lotniskowe) odbyłam na trasie Sydney-Nadi-Sydney. To było 10 lat temu i byłam wtedy przekonana, że jedynym sposobem na zbieranie mil jest latanie. Tak się złożyło, że na przestrzeni 3 lat odbyłam trzy loty międzykontynentalne, a nazbierane w ten sposób mile wystarczyły, by na Fidżi polecieć za grosze. Potem na długo zapomniałam o programach lojalnościowych linii lotniczych. Do chwili, kiedy zobaczyłam ofertę karty kredytowej z bonusowymi 20,000 punktami w programie Qantas Frequent Flayer (największy program lojalnościowy w Australii). Zaaplikowałam, kartę dostałam, i tak zaczęła się moja przygoda z lataniem za darmo. Okazało się, że nie trzeba latać, by zdobywać punkty – można je zbierać płacąc odpowiednią kartą kredytową, robiąc zakupy w odpowiednich sklepach, rezerwując noclegi czy wynajmując samochody w odpowiednich portalach. Moja strategia była (i do dziś jest) skupiona na bonusowych punktach oferowanych przez banki przy wydawaniu kart kredytowaych. Program Qantas Frequent Flayer jest ogromny, współpracuje z praktycznie każdym bankiem w Australii, więc ofert było i jest masa. Dwa razy do roku aplikowałam więc o kolejną kartę kredytową, by otrzymać bonusowe punkty – jednorazowo od 20,000 do 75,000. Dodatkowo banki oferowały 1 punkt za każdy $1 wydany kartą, i w rezultacie od 4 lat plastikiem płacę za wszystko, nawet za kawę za $2.5. W ten sposób nazbieraliśmy z Przemkiem na tyle punktów, by dwa razy w tym roku polecieć za darmo.   Pewnie sobie teraz myślisz „wszystko fajnie, tylko że ja przecież nie mieszkam w Australii, więc  te informacje są dla mnie bezużyteczne!”. Biegnę z pomocą!   Miles and More!!! Miles and More to program lojalnościowy linii lotniczych skupionych w Star Alliance, czyli między innymi LOT, Lufthansa, Singapore Airlines, Thai Airlines, United, Turkish Airlines, Swiss i kilkanaście innych. Zasady programu są proste – zbierasz mile, a potem wymieniasz je na nagrody, m.in. darmowe loty. Mimo, że lotniczych programów lojalnościowych jest na świecie masa, to z perspektywy osoby mieszkającej w Polsce tylko Miles and More ma sens.   Oto wszystko, co musisz zrobić, by uzbierać mile na darmowy lot: Zarejestruj się w programie To bardzo proste, nic nie kosztuje, i ogranicza się do wypełnienia krótkiego formularza. Na początku dostaniesz tymczasową kartę członkowską. Tak na prawdę  sama karta nie jest ci potrzebna, zanotuj tylko swój numer członkowski. Link to rejestracji jest tutaj.   Zapisz się na biuletyn informacyjny Miles and More W dwóch celach – po pierwsze, dzięki niemu będziesz na bieżąco z wszelkimi promocjami dotyczącymi zbierania i wydawania mili; po drugie – za zapisanie się na biuletyn dostaniesz w ramach promocji pierwsze 500 mil. Link do biuletynu jest tutaj. Zamów kartę kredytową mBanku To w tej chwili jedyny polski bank, który współpracuje z Miles and More. Karta kredytowa to według mnie kluczowy element całego planu, bo pozwala na stałe i regularne powiększanie stanu milowego konta. Na powitanie dostaniesz 2000 mil premiowych. Dodatkowo za każde 5zł zapłacone kartą dostaniesz 1 milę.  Ja wiem, że 1 mila za 5zł nie wydaje się jakąś rewelacyjną ofertą, ale jeśli wejdziesz w nawyk płacenia za wszystko i wszędzie kartą kredytową, to mile będą rosły dosyć szybko. Kartę możesz zamówić tutaj.   Zapisz się do programu Payback W jego ramach dostaniesz specjalną kartę, którą potem będziesz prezentować robiąc zakupy u partnerów programu. Za każde 5 punktów zdobyte w programie dostaniesz 1 milę. Link do programu jest tutaj.   Lataj liniami członkowskimi Star Alliance (gdy ma to sens) Następnym razem rezerwując bilet lotniczy sprawdź, jaką cenę na twojej trasie oferują linie lotnicze skupione w Star Alliance. Za każdy odbyty z nimi lot dostaniesz premiowe mile. Czasem warto zapłacić odrobinę więcej i polecieć z nimi zamiast tanimi liniami, jeśli w zamian możesz dobrze zasilić swoje konto milowe (to oczywiście ma sens tylko wtedy, gdy różnica cen jest niewielka).   Pisz recenzje na Holiday Check Za każdą recenzję hotelu, w którym nocowałeś dostaniesz 100 mil. To bardzo dużo za niewielki wysiłek! Link do strony portalu jest tutaj.     To jak długo zabierze Ci nazbieranie mil zależy od kilku czynników – od tego dokąd chcesz lecieć za darmo (generalnie im dalej tym więcej trzeba mieć mil), oraz w jakim tempie przybywa Ci mil. Tak czy siak, dla przeciętnego Kowalskiego jest to projekt na kilka lat. Ale nie zniechęcaj się, bo to wymaga minimalnego wysiłku.   Jeszcze kilka rzeczy, które warto wiedzieć o Miles and More: Jeśli w ostatnich 6 miesiącach leciałeś liniami ze Star Alliance i masz orginalne kart pokładowe oraz kopię biletu, to możesz poprosić o wsteczne naliczenie mil. Mile tracą ważność po 3 latach! Mile możesz wykorzystać także na upgrade (np. kupujesz bilet lotniczy w klasie ekonomicznej, a milami płacisz za zmianę na klasę biznes). Miles and More ma niestety dosyć niekorzystną politykę w sprawie płacenia za opłaty lotniskowe. Generalnie za mile kupuje się bilet, a za wszelkie opłaty lotniskowe itp. trzeba płacić pieniędzmi. Wyjątek to europejskie trasy obsługiwane przez Lufthansę. W tym przypadku na pokrycie kosztów opłat lotniskowych trzeba poświęcić aż 18,000 mil (bez względu na wartość tych opłat. Zanim wymienisz mile na bilet dobrze prześledź aktualne ofery Miles and More. Często na wybranych kierunkach można polecieć niższą niż zwykle liczbę mil. Jest też oferta rezerwowania biletu last minute w zamiast za co na bilet potrzebujesz tylko połowę mil.   Jeśli mieszkasz poza Polską to zainteresuj się programami lojalnościowymi w swoim kraju. Wiem, że bardzo prężnie działają one w USA i Wielkiej Brytanii, ale znajdziesz je także w innych państwach.   Życzę owocnego zbierania mil!    Zdjęcie

TROPIMY PRZYGODY

21 zasad bezpieczeństwa w Ameryce Południowej

Ameryka Południowa – bezpieczeństwo i mity, jakie wokół niego narosły czasami sprawiają, że łapiemy się za głowę. Oczywiście prawdą jest, iż poziom bezpieczeństwa jest tu inny niż w Europie. Nastąpiło jednak dziwne wyolbrzymienie problemu, z którym postaramy się w poniższym poradniku uporać. Przedstawiamy Wam zasady bezpieczeństwa, jakimi, według nas, powinno się kierować podróżując po Ameryce Południowej. Nie gwarantujemy oczywiście, że nic złego się nie przytrafi (kradzież, napaść lub zwyczajne oszukanie przy zakupie czegokolwiek), ale złe rzeczy mogą przytrafić się każdemu i bez wychodzenia z domu. Korzystając jednak z poniższych zasad oraz zdrowego rozsądku będziecie w stanie zminimalizować ryzyko wystąpienia przykrych sytuacji. […] Artykuł 21 zasad bezpieczeństwa w Ameryce Południowej pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

Wyjazd do wygrania

Dobas

Wyjazd do wygrania

Rwanda

RAINBOW TRACK

Rwanda

„Prześpijcie się dzisiaj u mnie”, mówi do nas poznana na lotnisku Agnes. Jej propozycja o drugiej w nocy w stolicy Rwandy, to jak balsam dla naszych zmęczonych o tej porze ciał. Zgadzamy się bez zastanowienia. W niewielkim pokoiku, który służy za salon, usuwamy krzesła, stolik i na całej powierzchni niewielkiej podłogi rozkładamy dwuosobowy materac. Czteroosobowa rodzina Agnes położy się dzisiaj na mniejszym niż ten, który dostaliśmy. Do sufitu podwieszamy moskitierę. Na podwórku Michał bierze szybki prysznic. Jak w większości typowych domów w Afryce, łazienki nie ma, a za prysznic służy wiadro z zimną wodą. Ja jestem zbyt zmęczona.  Z podekscytowania jednak nie mogę zasnąć. „Witaj Rwando”, mówię w myślach. „Jak miło cię poznać”.            Bez busa wszystko się zmienia. Nie mamy swojego domu… Nasz dom jest teraz wszędzie. Każdy tydzień, czasem każda noc, przynosi coś nowego. Może to być noc spędzona u nowo poznanej osoby. Mogą to być wynajęte dwa pokoje na przedmieściach Kigali, w których nie ma nic, dosłownie. No może poza karaluchem wielkości mojego kciuka i dziesiątek nieznośnych komarów wpadających przez okna bez moskitiery. By nie doświadczyć karalucha  giganta na własnej skórze, rozkładamy w pokoju namiot. Karaluch nie wejdzie. Ten, z którym zapoznał mnie Michał – na pewno nie. Od brutalnego uderzenia moim klapkiem ginie natychmiastową śmiercią. Nie mam jednak pewności, czy przed śmiercią nie powiadomił swoich kumpli lub licznej afrykańskiej karaluszej rodziny. Przezorny zawsze w namiocie.Zdarza się też hotel w centrum Kigali. Taki cichociemny, bez szyldu i zewnętrznych oznak, że hotelem rzeczywiście jest. Nie… nie ma turystów, sami swoi dookoła. Zamek u drzwi wygląda jakby ktoś kilkakrotnie próbował go wywarzyć. „Nic wam tu nie grozi”, mówi właściciel, który wiele lat spędził w Rosji. „Ok, od razu mi lepiej”, myślę. Cena prawdopodobnie najniższa w mieście, a widok na rozciągające się nocą Kigali w zupełności rekompensuje poharatany w drzwiach zamek. Szczytem luksusu jest wanna i ciepła woda. Ciepła woda to szaleństwo, a wanna? Coś, czego od dawna nie pamiętam.             Nieprzyzwyczajeni jeszcze do dźwigania ciężarów łapiemy motorki na dworzec. Sama już nie wiem, co jest trudniejsze: usiedzieć z plecakiem, który ciągnie mnie w tył na śmigającym między samochodami motorze, czy pokonać drogę na uginających się od ciężaru nogach. Czuję jak obijam uzbrojoną w kask głową o kierowcę. Nic na to nie poradzę. Muszę się do niego przykleić, inaczej zgubi mnie na pierwszym wyboistym podskoku. W busie kupujemy dodatkowe miejsce na bagaże. Wolę mieć swobodę i beztrosko oddać się podziwianiu rwandyjskiej zielonej przyrody. Wpatrzona w krajobraz, zachwycona widokami, pozwalam, by wiatr owiewał mi twarz. Pełen relaks, do momentu gdy… w ostatniej sekundzie zatrzaskuję okno, by uchronić się od lecącego w moją stronę „pawia”. Nie… nie mówię o kolorowym ptaku. Leci następny, kolejny i jeszcze jeden… „Dobrze, że chłopak trafia w otwarte okno”, myślę z ulgą. Ulga znika w momencie, gdy koleżanka chorego młodzieńca idzie w jego ślady. Biedactwo nie ma okna. Cały spektakl odbywa się tuż przed moim nosem. Dziewczyna wymiotująca w bluzę, ręcznik, na siebie, na fotel, ma dużo mniej szczęścia niż przewieszony przez okno chłopak. Chowam się za ich oparciem tak, by nie patrzeć na rozgrywający się przede mną dramat. Wesoły busik mknie ile sił w kopytach. Góry, zakręty, wywijasy mu nie straszne. Rzadko kiedy zwalnia. Nawet przed zakrętami. Pasażerowie rzygają, ja modlę się o szczęśliwe dotarcie do celu. Podróż dłuży się bez końca. „Obym tylko nie dołączyła do rzygającego towarzystwa”, myślę. Po kilku godzinach tej uroczej przejażdżki wiem, że było warto. Pejzaż błękitnego jeziora, rozsypanych na nim dziesiątek wysp i gór dookoła rekompensuje przeżycia ostatniego, zarzyganego epizodu. Lądujemy w hotelu z widokiem jak z pocztówki. Zalegamy w nim ponad tydzień. Nie da się wyjechać, jest zbyt pięknie. Poznajemy ludzi z różnych stron świata, odwiedzamy wyspę nietoperzy, stołujemy się w lokalnej knajpce i wiemy, że pobyt tutaj to jedno z piękniejszych estetycznie doświadczeń naszej afrykańskiej rainbow przygody. Po tygodniu znajdujemy się na statku, by pomimo braku specjalnych, drogich wejściówek znaleźć się w pokoju dla VIPów i przepłynąć w tych pięknych okolicznościach przyrody na inny brzeg ogromnego Rwandyjsko-Kongijskiego jeziora Kivu.             „To jest dopiero pokój”, mówię z wdzięcznością, siedząc na balkonie i wpatrując się w jezioro z jednej, góry z drugiej i wulkan w Kongo z trzeciej strony. Nie ma sezonu, więc po krótkiej negocjacji cena pokoju w Gisenye zjeżdża o połowę w dół. „Nie, nie będziemy jeść w hotelu”, mówię do pracownika recepcji. „Za tę cenę zjem trzy obiady w mieście”, myślę. Najlepsze miejsca to te niewidzialne dla nowoprzybyłych. Żeby znaleźć się w siedlisku pyszności, trzeba popytać, wejść w niepozorne drzwi, przejść korytarzem przez sklep, bar czy dom. Po przejechaniu kilku już afrykańskich krajów nie jesteśmy w stanie opanować przedziwnych nazw różnorodnych potraw. Najłatwiej to wpakować się do kuchni i palcem pokazać, co dokładnie chcemy. Knajpki, bary, przydrożne garkuchnie są wyjątkowo cierpliwe i z wyrozumiałością pokazują nam, „co w garze piszczy”. Tutaj króluje mięso i pieczone połówki ziemniaków. „Czy zrobicie dla mnie jakieś warzywa?”, pytam z burczącym z głodu brzuchem. „Cokolwiek”, dodaję. Pan wyciąga z wora kapustę. „Może być?”, pyta. „Oczywiście… jeśli znajdzie się jeszcze marchewka czy pomidor, to mojej radości nie będzie końca”. Wśród drzew i krzewów, przy jednym z kilku porozrzucanych dookoła stolików czekamy w półmroku na nasze dania. Po dwóch godzinach przemiły pan przynosi kolację. Wieszamy latarkę, by widelcem trafić do buzi, a po chwili zachwycamy się wspaniałym smakiem podanych potraw. Talerz najlepszych pieczonych ziemniaczków i góra vege bigosu to pełnia gastronomicznego szczęścia. „Jeszcze tu wrócimy”, myślę na odchodne. Nawet gdybyśmy musieli czekać dwie godziny.            Świeczki przygasają, radio trzeszczy, za oknem deszcz. Michał na swym nowym wynalazku z puszki i węgla podgrzewa wodę do kąpieli. Kąpiel to stanowczo za duże słowo. Poleję się wodą z rondelka. Ważne, że ciepłą. Dlaczego? Bo jesteśmy na wysokości ponad dwóch tysięcy metrów i po upalnych afrykańskich wieczorach i dusznych tropikalnych nocach nie pozostało najmniejszego śladu. Małe okna w ciemnej izdebce otoczone pajęczynami, łazienka wylana betonem z dziurą w podłodze, wychodek z gliny na zewnątrz oraz sypialnia z dziewięćdziesięciocentymetrowym łóżkiem to nasz tymczasowy rwandyjski dom. Na widok łóżka mówię: „nie ma szans, byśmy się zmieścili”. Jak bardzo się myliłam. W tej małej ciemnej chatce, bez bieżącej wody, kuchni, pachnącej toalety i obszernego łóżka śpię lepiej niż w niejednym komfortowym domu. Kinigi, małe miasteczko otoczone wulkanami, gdzie podczas jedzenia pieczonych ziemniaków poznajemy właściciela naszego małego wiejskiego domku. „Szukamy pokoju”, mówimy. „Ja mam pokój… Dostaniecie nawet dwa”, odpowiada nasz nowy znajomy. Po błotnistych wybojach docieramy do celu i pomimo mikroskopijnego łóżka nie ma dyskusji, bierzemy.            „Minęły dwa lata, a mam wrażenie jakby wczoraj”, mówię do Wiolki. Polka, misjonarka, kilka lat mieszkająca w Afryce. Podróżuje po Afryce i Azji, głosi ewangelię, pomaga najuboższym, porzuconym i zapomnianym. Niesamowita kobieta, kocha Boga, kocha ludzi. Już straciłam nadzieję, że na tym wielkim kontynencie nasze drogi kiedykolwiek się skrzyżują.  A jednak. Jedziemy do sierocińca, w którym Wiola mieszkała przez kilka swoich pierwszych lat na Czarnym Lądzie. Jaka to przyjemność słuchać opowieści i dzielić przez moment życie.             „Nie… do Kenii nie jedziemy”, jednomyślnie decydujemy kilka tygodni wcześniej. „Do Ugandy też nie”, dodajemy. Tanzania, tak. Tam pojedziemy po Rwandzie.  Akurat. Posiadanie planów to jest coś, co nam nie wychodzi. I chyba dobrze. Wczoraj odebraliśmy nowe wizy. Dokąd? No do Ugandy i Kenii. Jeszcze trochę potowarzyszymy Wioli. Ahoj, przygodo. Wyjeżdżamy dziś w nocy. Pozdrawiamy Was serdecznie i do usłyszenia nie wiem jeszcze skąd.    (korekta: Katarzyna Wolska)POZDRAWIAMY SERDECZNIE Z DROGIZ hotelu w KigaliDworzec KigaliMichał kapitanemNasz balkon w hotelu w GisenyeWynalazek Michała, gorąca kawa, nasz rwandyjski domek w Kinigi Nasza sypialnia

Rodzynki Sułtańskie

Wspaniałe(?) życie we wspaniałym stuleciu

Kiedy żona prezydenta Turcji, Emine Erdoğan, oświadczyła w dzień kobiet: „Harem był właściwie instytucją edukacyjną, przygotowującą kobiety do późniejszego życia”, w Internecie zawrzało. Jedni wrzucali zmysłowe obrazy orientalistów, przedstawiające nagie piękności w łaźni, z dopiskiem – „Jak każdego... Podobne wpisy: Wspaniałe Stulecie, feministki i polityka zagraniczna. Luźne rozważania na temat tureckich seriali w Polsce Wspaniałe Stulecie – setny odcinek serialu w TVP! Wszystko o tureckim hicie w polskiej telewizji Turecka tele-mania, czyli tureckie seriale w polskiej telewizji Haremowe ars amandi, odaliski i łzy eunucha Pomiędzy osmańską kuchnią a sypialnią: afrodyzjaki godne sułtana

Dziecko na obozie: Nowe znajomości

SISTERS92

Dziecko na obozie: Nowe znajomości

KOŁEM SIĘ TOCZY

Mdina, średniowieczne koleiny, a także rewelacyjna Błękitna Grota!

Kamienne, zimne mury dawnej stolicy Malty rozświetlają promienie porannego słońca. W ciszy sklepikarze zawieszają pierwsze magnesy na swoich obrotowych wystawach, dwie kobiety w milczeniu drepczą do kościoła na mszę, a jedyny dźwięk jaki słychać, to odbijające się od ścian, nie wiadomo gdzie mające swój początek, uderzenia końskich podków o śliskie, obojętne na wszystko chodnikowe płyty.   The post Mdina, średniowieczne koleiny, a także rewelacyjna Błękitna Grota! appeared first on Kołem Się Toczy.

KOŁEM SIĘ TOCZY

Mdina, starożytne koleiny, a także rewelacyjna Błękitna Grota!

Kamienne, zimne mury dawnej stolicy Malty rozświetlają promienie porannego słońca. W ciszy sklepikarze zawieszają pierwsze magnesy na swoich obrotowych wystawach, dwie kobiety w milczeniu drepczą do kościoła na mszę, a jedyny dźwięk jaki słychać, to odbijające się od ścian, nie wiadomo gdzie mające swój początek, uderzenia końskich podków o śliskie, obojętne na wszystko chodnikowe płyty.   The post Mdina, starożytne koleiny, a także rewelacyjna Błękitna Grota! appeared first on Kołem Się Toczy.

Telegram z Ameryki Południowej: kupiliśmy dom!

POJECHANA

Telegram z Ameryki Południowej: kupiliśmy dom!

BZ WBK PRESS FOTO

Dobas

BZ WBK PRESS FOTO

Italia poza szlakiem

Wiosna w Chianti? Dlaczego warto jechać do Toskanii

- To już nie zima, ale jeszcze nie wiosna – powiedział Luca ze zmatowioną miną. – Prawdziwą wiosną tu jest szał kolorów, a teraz … zobacz sama. Rozejrzałam się dookoła. Nie ma jeszcze kolorów? Uciekłam z szarego Hamburga do toskańskiego Chianti i byłam najszczęśliwsza, że tu trawa jest wspaniale zielona, magnolie są całe obsypane kwiatami, forsycje atakują żółcią, a drzewa owocowe pokazuję z całą śmiałością delikatnie różowe płatki. Wokół domu gaje oliwne, strzeliste cyprysy, młodzieńczo zielona wierzba i wielobarwne wzgórza. Jedynie za wcześnie dla winorośli, one wciąż uśpione, czekają na mocniejszą dawkę promieni słonecznych. Zanim się otworzą na nowe, muszą mieć pewność, że będą spełnione ich wszelkie zachcianki. Za to cytryny za chwilę będę gotowe oddać się do ostatniej kropli soku. I jak tu się nie czuć wyjątkowo? Luca jest Toskańczykiem, jego żona Holly Irlandką i wspaniałą artystką. Poznali się, gdy Holly przyjechała „na chwilę” do znanej pracowni ceramiki w Chianti uczyć się rzemiosła od najlepszych. Została nieco dłużej, to już ponad 20 lat. Mogli zamieszkać wszędzie, a jednak zdecydowali się, że to właśnie tu będzie ich dom. Było to dla nich zupełnie oczywiste. To, gdzie się jest, znaczy czym się jest. Im głębiej owo miejsce przenika w jaźń, tym bardziej się umacnia więź z owym miejscem. Wybór miejsca nigdy nie bywa przypadkowy, to wybór czegoś, czego się pragnie.  Wiecie, kto po powiedział? Frances Mayes w swojej książce „Under the Tuscan Sun”. Pasuje do nich idealnie. Pracują ciężko każdego dnia, wszystko wymaga atencji, przycięcia, sprzątnięcia, nakarmienia, dobrego słowa. Ale te urywki, skrawki, chwile zupełnie ulotne Holly łapie i już nie wypuszcza, trwale przenosi na obraz. Koniecznie zobaczcie jej prace na stronie Holly Melia. Zdradzę Wam, że cała jej rodzina to znani artyści. Luca też jest artystą, choć wymiar jego prac jest nieco inny. Mistrzowsko przywraca kamienne domy do życia, powstają arcydzieła codziennego użytku, solidny kawał dachu nad głową dający poczucie stabilności. Jak ten, przecudny Trifoglio, w którym gościłam przez tydzień. Miałam problem, żeby moje dzieci, z którymi tu przyjechałam, wyciągać na wycieczki, dom i okolica zapewniała im wszelkie rozrywki. Są kury i wielka przestrzeń, koty, i jest Charlie Brown – słodki psiak właścicieli, wygodne łóżka, piec dający błogie ciepło, czego chcieć więcej? Basen? Jest, oczywiście! Internet, telewizja i … świeża jajka na śniadanie od szczęśliwych kur Holly. Dlaczego Chianti wiosną? Warto zamienić szarość na zieleń. Młodą, soczystą, właśnie wybuchającą. Tu wiosna jest miesiąc szybciej niż u mnie w Hamburgu. Pojechałam do samego serca Toskanii, moją bazą było Gaiole in Chianti. Pogoda bywała nieco kapryśna, słońce budziło, ale popołudniami deszcz lubił odświeżać krajobraz. Zupełnie mi to jednak nie przeszkadzało. Moim celem było poznanie symboli Chianti i ludzi, którzy pracują, by można było je spróbować, dotknąć, poczuć. Poznałam, co to dążenie do doskonałego. Winnice, gaje oliwne, zamki, Eroica i czarny kogut Gallo Nero to symbole Chianti.   Postawiłam na niewielkie miasteczka, wino z symbolem czarnego koguta, kamienne zamki, oliwę i lekcje gotowania. Nie spieszyłam się. Pokażę Wam teraz, jak można cieszyć się Chianti wiosną.   Barbischio Maleńkie, kamienne mikro-miasteczko, zaledwie kilka domów i zagadkowa wieża. Barbischio intryguje, nie da się przejechać obok bez myślenia o jego historii. Jak wyglądało kiedyś? Jak wyglądał istniejący to niegdyś zamek? Dziś turyści zaglądają tu głównie z powodu wspaniałej kuchni miejscowych trattorii, niesamowitych widoków, specyficznego klimatu. Czy duchy mieszkających tu niegdyś ludzi wciąż można dostrzec za rogiem? Tak właśnie się czułam. Mijałam Barbischio codziennie. TIP: Będąc tu – wcale nie przejazdem – wpadnij koniecznie zjeść do Osteria Il Papavero. Gaiole in Chianti Miasto, w którym wszędzie są znaki z napisem L’Eroica. L’Eroica to słynny wyścig kolarski w stylu retro, w tym roku wypada 2 października. Duch kolarstwa panoszy się tu już od wiosny, ale poza tym jest jeszcze cicho i bardzo spokojnie. Życie towarzyskie toczy się w barach i sklepikach, a gdy słońce rozgrzewa atmosferę dzieci biegają radośnie, gdy tylko zakończą szkolne obowiązki. W miasteczku jest kilka sklepów lecz nie wszystkie są przed sezonem otwierane punktualnie, przecież pogawędka z sąsiadką jest dużo ważniejsza. Okazuje się, że nawet tutaj, w Gaiole, Włosi mówią po polsku. Przekonałam się o tym na poczcie, gdy usłyszałam ponaglające – Szybciej, szybciej! TIP: Najlepsza pizza w mieście kupicie w Pizza it Ciamparini Corrado przy Via Roma 20. Sam lokal jest, jaki jest, ale i tak warto tu zjeść. San Gimignano Jadąc w ulewie, jakiej dawno nie widziałam, miałam nadzieję, że zostawię ją w końcu za sobą. Nie udało się, poddając się mokrej rzeczywistości kupiłam dwa parasole. Średniowieczny Manhattan zlitował się w końcu i wkrótce na niebie ukazała się piękna tęcza. Miasteczko zachwyca tak w deszczu, jak w słońcu, punkt obowiązkowy dla każdego zakochanego w Toskanii. TIP 1: W miasteczku są wyznaczone duże parkingi dla turystów, odpłatne, nie powinno być problemów ze znalezieniem wolnego miejsca. Z każdego z nich jest bardzo blisko do serca San Gimignano. TIP 2: Najlepsze lody kupicie w Gelateria Dondoli. Siena To miasto wyjątkowe, więc i ja nie szczędziłam kilometrów. Trzy razy w Sienie w ciągu tygodnia i nie żałuję ani jednego. Piazza del Campo to punkt obowiązkowy, Palazzo Publico i kto ma siłę, niech wspina się na wieżę Mangia, bo widok z niej jest oszałamiający! A potem koniecznie najpiękniejsze w Toskanii Duomo i w końcu wsłuchać się w słowa Herberta i pójść za jego radą z ”Barbarzyńcy w ogrodzie”: Jeśli kogoś Bogowie uchronili od wycieczek, jeśli ma za mało pieniędzy lub za dużo charakteru, aby wynająć się przewodnikom, pierwsze godziny w nowym mieście należy poświecić na łażenie według zasady prosto, potem trzecia na lewo, znów prosto i trzecia w prawo. Mikołaj – dziękuję za przypomnienie tego dzieła! Siena to Palio, Siena to jej dzielnice (contrady). Tego się nie da opisać, to trzeba zobaczyć, chociaż czekajcie, u mnie to już raz było Palio – strach, pot i łzy. Sienia oszalała! TIP: Jeśli przyjedziesz tu samochodem, kieruj się na centrum, jedź za znakami kierującymi na parkingi. Możesz zostawić samochód bezpiecznie. Castello Di Brolio Cóż, zastałam wielkie wrota szczelnie zamknięte. Byłam o dwa za za wcześnie, więc nie dało mi było zobaczyć zamku Brolio od środka, jednak sama droga do zamku i przecudne tereny wokół były wystarczającą nagrodą. Castello Di Brolio należał do Bettino Ricasoli, drugiego premiera zjednoczonych Włoch, który porzucił politykę na rzecz enologii i opracował kupaż win Chianti. Może następnym razem! TIP:  Tuż obok zamku znajduje się willa, gdzie nakręcono „Ukryte pragnienia” z Liv Tyler i Jeremym Ironsem, w okolicy znajdziecie także wiele miejsc z filmu. Castello di Meleto Jadąc w kierunki Sieny z Gaiole in Chianti, widziałam Castello di Meleto za każdym razem, za dnia pięknie prezentował się na wzgórzu, w nocy kusił pięknie oświetlony. Ciągle chciałam skręcić, ale ciągle coś było już umówione. Gdy dzień w końcu zapowiadał się słoneczny, decyzja zapadła natychmiast! Droga do Meleto jest wspaniała, pod górę i kręta, pięknie obsadzona drzewami. Można tu wpaść na degustacje i zwiedzanie, warto się umówić. Ja zadowoliłam się widokiem pięknego ogrodu i okolicznego krajobrazu. Następnym razem wpadnę też i na wino, a może i nocleg? Szkoda tu spędzić tylko pół godziny. Lekcje gotowania z Toscana Mia Jeśli jesteś miłośnikiem kuchni sterylnej, idealnie czystej, metalowych szafek i blatów, białych ścian i testu białej rękawiczki – nie jedź tu!! To miejsce, gdzie dusza toskańska hula po domu, jest wielki kominek, gdzie można przysiąść na murku, kanapy i stare fotografie rodzinne. Jest kolorowa cerata na stole i deski wielokrotnego użytku, tu jest serce i sprzęty zużyte, bo takie jest toskańskie gotowanie. Jest wspólna praca i świetna atmosfera dzięki siostrom, które prowadzą to miejsce, Simonetta i Paola. Lekcje trzeba wcześniej zarezerwować, zwłaszcza, że w sezonie odbywają się one codziennie i to w dwóch kuchniach jednocześnie! Powiem Wam tylko tyle, był to absolutnie wspaniale spędzony czas, to było 4,5 godziny wspaniałej zabawy, babrania się w mące, krojenia, siekania, układania! Prócz nas były jeszcze dwa amerykańskie małżeństwa i dawaliśmy z siebie wszystko. No, może panowie trudnili się głównie trzymaniem kieliszków z doskonałym Chianti, które wytwarza sąsiad, ale naprawdę było świetnie. Lekcjom poświęcę osobny post, więc na razie tylko tyle. I coś jeszcze, na murku przy kominku siedział pewien starszy pan, lat ponad 80. Namiętnie układał na tablecie pasjansa. Chwalił internet i nowoczesne zabawki jako wielki pomocnik w utrzymaniu dobrej sprawności umysłu na stare lata. A potem kazał mi podać swoje ręce i zapytał, co czuję:). Nic nie czułam, aż po chwili … jednak coś, zimno, wyraźne zimno na dłoniach poczułam. W tym domu mieszka też uzdrowiciel :). Casanuova di Ama Jak tu wejdziecie to szybko nie wyjdziecie. Jak coś – to ostrzegałam! Nie zrzucajcie później na mnie winy, że polecałam, że wychwalałam, i że gorąco zachęcałam. Wchodzicie na własne ryzyko i tylko od Was zależy z czym stąd wyjdziecie!!! Każdemu, każdemu i powtórzę to jeszcze raz – każdemu polecam wizytę u Daniele. Gospodarstwo nie jest wielkie, jednak ludzie czarujący, a wino i oliwa znakomite. Jest też grappa i są przetwory, od wyboru, do koloru. Spędziłam tu prawie 3 godziny. Zbyt fantastyczne to miejsce, by nie powiedzieć o nim czegoś więcej dlatego czekajcie na post poświęcony moim degustacjom w Chianti. Powiem Wam tylko tyle, koniecznie umówcie się na degustację win u Daniele! Castello di Ama Zamek, którego … nie ma. Castello był, ale od dawna nie ma po mim śladu. Została nazwa, została ziemia, została idea, pojawił się właściwy człowiek na właściwym miejscu!  Dziś to jedna z lepszych winnic Toskanii i całych Włoch. Odbudowana, rozbudowana otwiera drzwi bardzo szeroko! Więc jak będzie, przyjedziesz? Aby zobaczyć to miejsce i uczestniczyć w degustacji konieczna jest wcześniejsza rezerwacja. Zupełnie to nie dziwi, ponieważ zwiedzanie Castello wraz z degustacją trwa 2 – 2,5 godziny. Miejsce to jest niezwykłe także z innego powodu, raz w roku pojawia się tu jakiś wyjątkowy artysta, który zwykle pozostawia sobie monumentalną instalację artystyczną. Nie chcę zdradzać teraz zbyt wiele, ponieważ wkrótce będzie o tym miejscu więcej. Już teraz powiem Wam tylko, że warto. Jeśli jesteś fanem win niezwykłych, historii ciekawych, sztuki niezwykłej koniecznie zaplanuj wizytę w Castello di Ama! Panzano in Chianti Przede wszystkim tu jest niebezpiecznie!!! Nie można spokojnie prowadzić samochodu, nie można się skupić należycie, nie można utrzymać wzroku na drodze! Jeśli naprawdę chcecie jechać do Panzano, musicie mieć własnego kierowcę i to najlepiej zupełnie niewzruszonego! Możecie krzyczeń, machać rękami, kazać mu się zatrzymać co metr, tak o – na drodze, a on spokojnie ma jechać do celu. Widoki są tu obłędne. Przestrzegam! Bądźcie uważni, nad wyraz rozsądni. Dojeździe, a potem spacer Wam wszytko wynagrodzi! Kocham to miejsce, choć średniowieczna część miasteczka jest naprawdę niewielka, główny kościół nad wyraz skromny, uliczki wąskie, podwórka ciasne, pranie wieszają nawet na płotach, a psom szczekać chyba się już nie chce. TIP 1: Parking jest bardzo dobrze oznaczony, wystarczy jechać za znakami. A jeśli tu nie znajdziecie miejsca, spróbujcie szczęścia na dole, w bardziej współczesnej części miasteczka i spacerkiem podejdźcie na górę. To w gruncie rzeczy jest bardzo blisko, a zmiana perspektywy jest bardzo korzystna dla pamiątek w postaci kolejnych zdjęć, które przywieziemy z wakacji. TIP 2: W Panzano warto odwiedzić słynnego rzeźnika Dario Cecchini i jego doskonałą restaurację. Lunch najlepiej zjeść między 12 a 15:00, nie jest wówczas wymagana rezerwacja, a i ceny są najkorzystniejsze. Radda in Chianti Skręcić nie skręcić? Nie zastanawiaj się zbyt długo. Radda musi znaleźć się na Twojej trasie. Położona na wzgórzu, zaprasza widokami i średniowiecznymi klimatami. W centrum najważniejszy, choć nie największy jest Palazzo Pretorio z fasadą ozdobioną płaskorzeźbami przedstawiającymi tarcze herbowe mieszkańców miasta, a vis-à-vis kościół S. Niccolo ze współcześnie przebudowaną fasadą. Nie da się tu nie trafić. I na koniec …   Dlaczego warto przyjechać do Toskanii wiosną Zacznijmy po kolei – ekonomicznie i praktycznie. Wiosną jest taniej, a może nawet … lepiej? Przeanalizujmy to. Koszty podróży i noclegu. Ceny biletów lotniczych są tańsze niż w szczycie sezonu, trzeba jednak zwrócić uwagę na częstotliwość latania i zaplanować urlop pod loty. Bądź elastyczny! W szczycie sezonu zwykle jedziemy od soboty do soboty, więc jeśli loty wypadają w inne dni tygodnia upewnijmy się, że nasz gospodarz (jeśli to nie hotel) to zaakceptuje. Ceny noclegów także są znacząco tańsze. W końcu wiosna jest poza sezonem! Na miejscu. Jeśli gościmy w agroturystyce możemy mieć szansę tratowania nas naprawdę wyjątkowo! Kto wie, może gospodarz poświęci nam więcej czasu, pokaże swoje gospodarstwo, a może nawet obdzieli jajkami od własnych kur czy oliwą z własnego gaju? Zaprosi na lampkę wina i luźną pogawędkę? Sama tego doświadczyłam nie raz! Ma po prostu dla nas trochę więcej czasu. Jajka od kur Holly były różnokolorowe i wychodziła z nich przepyszna jajecznica! Turyści. Są, a jakże! Ale to tylko niewielki procent tych, którzy przyjadą w szczycie sezonu. Można swobodnie przejść się po mieście, nie trącając nikogo. Nie ma kolejek, nie ma nerwów, ceny biletów nie skaczą szaleńczo do góry, jest bosko! Poza tym dla wielu z nas latem bywa zbyt gorąco na zwiedzanie, za to wiosną jest idealnie!!! Rezerwacja noclegu Do rezerwacji noclegu skorzystałam z polskojęzycznego serwisu To Toskania specjalizującego się w wynajmie najlepszych domów w Toskanii, a także Umbrii i Apulii. Zdecydowałam się na piękny, ale nieduży dom dla 3 osób, Trigfolio, ponieważ jechałam do Toskanii z moimi dziećmi i nie potrzebowaliśmy większego. Okazał się strzałem w dziesiątkę! Salon z aneksem kuchennym i wolno stojącym piecem (nasz ulubieniec), przestronna sypialnia, duża i wspaniale funkcjonalna łazienka, pralka, szuszarka, w domu było absolutnie wszystko.     Obsługa serwisu jest prosta i intuicyjna, więc nie będziesz miał z nim problemu, a w razie czego jest Mikołaj, polska twarz To Toskania, który jest szalenie pomocny. Prawdę mówiąc pozwolę sobie na więcej i prześlę mu szczególne podziękowania, ponieważ otrzymałam od niego mnóstwo sprawdzonych i świetnych informacji, które znacznie pomogły mi w wyborze miejsc i sposobie spędzania czasu w Toskanii. Mikołaj jest świetnym specjalistą od regionu, ale chyba przede wszystkim niezwykłym pasjonatem! Wow! Zdecydowanie Włochy to jego miłość. Ale wróćmy do rezerwacji – wystarczy wpisać datę przyjazdu, ilość tygodni i osób i serwis sam szuka dla Ciebie domu:). A potem możesz już szaleć, wybierać lokalizacje, rodzaj apartamentu, wyposażenie, zakres cenowy i … znajdujesz swój wymarzony dom! Rezerwujesz, wpisujesz kilka swoich danych i gotowe. Moja rada – czytaj wszystkie informacje dokładnie, szczególnie te o wpłatach, opisy domu, wyposażenie, lepiej wiedzieć więcej niż. Ja miałam kilka pytań, więc dla pewności pisałam do Mikołaja. Serwis przesyła Ci mailowo potwierdzenia Twojej rezerwacji i późniejszych kroków w serwisie. To nie był pierwszy portal, z którego korzystałam do rezerwacji domów, więc byłam miło zaskoczona jego konstrukcją. Dojazd Wybrałam połączenie lotnicze do Pizy, a następnie na lotnisku wynajęłam samochód. Wypożyczalnie samochodów są oddalone 500 m od lotniska, dowozi do nich bezpłatny autobus z przystanku oznaczonego Shuttle Bus, jeżdżący co 15 min. Jeśli ma się wygodną walizkę z kółkami polecam ten krótki spacerek. Wystarczy po wyjściu z lotniska skierować się w prawu i iść chodnikiem wzdłuż parkingu i drogi, aż po chwili będzie skręt w prawo, gdzie z daleka już będą widoczne nazwy firm oferujących samochody. Ponieważ miałam ochotę zobaczyć morze, zanim ruszyłam do Gaiole in Chianti, skręciłam w kierunku Marina di Pisa. W tamtejszym markecie kupiłam pizzę w kawałkach, coś na deser i razem z dziećmi zjedliśmy lunch z widokiem na morze. Tak, to był bardzo dobry pomysł! Brakowało mi widoku morza i jego zapachu. Spędziliśmy tu przyjemnie około dwóch godzin. Wyobraźnie mi jednak podpowiadała, jak tu musi wyglądać w szczycie sezonu. Tymczasem to Gaiole di Chianti miałam około 2 godzin jazdy.   Ah, kończę już. Moc wspomnień. Życzę Wam Toskanii wspaniałej! Wyjeżdżając jedno miałam w głowie, wrócić jak najszybciej. Ogromne podziękowania dla To Toskania! Polecam Wam szukanie u nich domów.   Pozdrawiam najserdeczniej, Magda

Z wizytą u Van Gogha

OOPS!SIDEDOWN

Z wizytą u Van Gogha

Jarmark w Dreźnie

SISTERS92

Jarmark w Dreźnie

Wrocław i Równoleżnik Zero

Zastrzyk Inspiracji

Wrocław i Równoleżnik Zero

Wrocław, Festiwal Równoleżnik Zero oraz Wrocławskie Zoo

BAŁKANY WEDŁUG RUDEJ

Wrocław, Festiwal Równoleżnik Zero oraz Wrocławskie Zoo

Travelerka

Pomysły na wiosenny weekend

Z racji tego, że 1 maja wypada w niedzielę, tegoroczna majówka to minimum 4 dni nieskrępowanej wolności od obowiązków! Założę się, że nie zabraknie i takich zapaleńców, którzy wezmą dodatkowe 3 dni urlopu i będą się cieszyć ponad tygodniową przerwą od nadmiaru obowiązków służbowych. Bez względu jednak na to, na ile urlopu możecie sobie pozwolić,…

kusiewbusie

Kuching

Kuching jest miastem jakie niemalże każdy przylatujący na Borneo odwiedza – czy to prozaicznie z powodu lotniska, czy też z powodu atrakcji które są w pobliżu. Na pobyty krótkie i te dłuższe rejon oferuje dość dużo, więc nudzić się nie sposób. Począwszy od samego miasta poprzez okoliczne parki narodowe, fermy krabów, jedwabiu, sanktuaria dzikich zwierząt... Post Kuching pojawił się poraz pierwszy w Kusiewbusie - tanie podróżowanie po Azji.

kusiewbusie

Kuching na Borneo – gdzie byliśmy ..

Kuching jest miastem jakie niemalże każdy przylatujący na Borneo odwiedza – czy to prozaicznie z powodu lotniska, czy też z powodu atrakcji które są w... Post Kuching na Borneo – gdzie byliśmy .. pojawił się poraz pierwszy w Kusiewbusie - tanie podróżowanie po Azji.

Coś do obejrzenia:)

Ale piękny świat

Coś do obejrzenia:)

,,Na zakręcie” Nicholas Sparks

SISTERS92

,,Na zakręcie” Nicholas Sparks

Warsztaty foto 12-15 maja

Dobas

Warsztaty foto 12-15 maja

Photo Bike Tour Barcelona

KANOKLIK

Photo Bike Tour Barcelona