Madryt Wielkanoc i kradzież portfela

JULEK W PODRÓŻY

Madryt Wielkanoc i kradzież portfela

Pulverturm w Dreźnie

SISTERS92

Pulverturm w Dreźnie

POSZLI-POJECHALI

Czym Chlebowa Chata bogata

Chlebowa Chata – miejsce, w którym pierwsze skrzypce grają przede wszystkim tradycje – pieczenia chleba, wytwarzania masła i zbierania miodu, tak jak robili to na tych ziemiach nawet 100 lat temu. Byliście, jesteście ciekawi jak się robi miód, zrobiliście kiedyś swój domowy bochenek chleba, próbowaliście Artykuł Czym Chlebowa Chata bogata pochodzi z serwisu Poszli-Pojechali.

Świat jest mały!

Ale piękny świat

Świat jest mały!

Choćbyśmy byli na końcu świata, zawsze istnieje ryzyko, że spotkamy kogoś znajomego. A jeszcze bardziej prawdopodobne — że znajomego naszego znajomego. To było kilka tysięcy kilometrów stąd. A tak bardziej precyzyjnie - w Turcji. Siedziałam sobie przed namiotem i przygryzając lokum, patrzyłam jak sąsiadka walczy z kuchenką gazową. – Can i help You? – No, Thank You. My friend will get back in the moment - odpowiedziała. I tak zaczęłyśmy rozmawiać o urokach podróżowania po Turcji. – Where are You from, by the way - chcę umieścić na mapie tego ciekawego człowieka. – From Poland. – No tak...Później okazało się, że dziewczyna jest z Warszawy i mieszka na tej samej ulicy, co moja najlepsza koleżanka ze studiów. – Może się znacie?Tak. Znały się. Z podstawówki. Przez kilka lat siedziały w jednej ławce. Moja koleżanka sprawiła, że dziewczyna – nazwijmy ja Magda – postanowiła zdawać na etnologię i uwaga – dostała się! Zatem nawet nie musimy się wymieniać telefonami, bo i tak nie raz wpadniemy na siebie na korytarzu wydziałowym. – A może znasz moją kumpelę, z którą podróżuję? Ona studiuje archeologię. – zapytała Magda. Skąd mam znać? Uniwerek duży, archeologię od etnologii dzielą jakieś 4 przystanki autobusowe. Za chwilę przychodzi wspomniana koleżanka. I co? Znałam ją! To była jedyna osoba z archeologii jaką wówczas znałam. I do tego szczerze znienawidzona za podnoszenie poziomu zajęć z łaciny. Przez nią zmieniłam grupę z południa na 9 świtu. Przez pół roku jak zombi, karnie chodziłam na zajęcia i z równym bohaterstwem walczyłam ze snem i dziełami Juliusza Cezara. Na szczęście wszystko wskazywało na to, że dziewczynę zafascynował turecki do tego stopnia, że prawdopodobnie od przyszłego semestru zacznie siać popłoch na orientalistyce. Kolejne spotkanie. Tym razem w Paryżu. Zabłądziłam, zgłodniałam i zobaczyłam ciastkarnię „La Noura”. Zajrzałam do środka. Wypieki nie kojarzyły mi się z Francją. Zatem z czym? Po drugiej stronie ulicy była restauracja, również „La Noura”. W menu wywieszonym na szybie czytam: tabuleh, fatush... Libańska restauracja! Świetnie, zostaję! W podróżach ostatnia rzeczą na jaką zwracam uwagę to jedzenie, bo ani specjalnie lubię jeść, ani specjalnie mnie to interesuje. Wyjątek stanowi kuchnia libańska. Uwielbiam te smaki! Weszłam zatem do środka i napisałam SMS-a do mojej serdecznej koleżanki z Bejrutu: „Pozdrowienia z Paryża, właśnie jem obiad w libańskiej restauracji”. „Jeśli ta restauracja nazywa się la Noura, pozdrów menadżera - to przyjaciel naszej rodziny” – odpisała Libanka.Czasem spotkania obierają formę serii. W moim przypadku pierwsze ogniwo łańcucha zdarzeń zamknęło się w Tbilisi. Właśnie siedziałam w przemiłym hostelu, gdzie w cenę noclegu wliczone było wino. Korzystałam z tego wraz z grupą wrocławskich studentów. W trakcie wieczoru kilka razy przewinął się temat wymiany telefonów, ale jak to bywa w takich sytuacjach, szybko rozpłynął się w kolejnych szklankach. Rano już na siebie nie wpadliśmy. Za to dwa tygodnie później – a i owszem. Tym jednak razem, nauczeni doświadczeniem, wymieniliśmy się telefonami, zanim zaczęliśmy pić. I tak z Michałem i Gosią pozostaliśmy w stałym kontakcie. Kilka lat później zaprosili mnie na swój ślub. – Wynajęliśmy ci pokój w takim hoteliku. Zatrzyma się tam również Ela, którą poznaliśmy podczas pielgrzymki do Santiago de Compostela – poinformował mnie Michał. – Jestem z Mazur - powiedziała mi Ela, kiedy się spotkałyśmy. – a konkretnie? – Mieszkam w okolicach Mrągowa. Też mi konkret! Od dziecka jeżdżę na Mazury. Znam praktycznie każdą wioskę na szlaku Wielkich Jezior. Więc? – Znasz Ryn?– Jasne, że znam! Mój tata przez wiele lat trzymał tam swoją łódź, a znasz Zenka P.? Zenek to kolega mojego taty, który doglądał łodzi, kiedy nas nie było. – Jasne, to mój bliski przyjaciel!Jak się później okazało, Ela znała również mojego tatę... W ten właśnie sposób, sprawą podróży, oplatamy świat siatką kontaktów i znajomych. Z każdą wyprawą splot się zagęszcza, a my stajemy się bardziej świadomą częścią świata. A wy? Jakie przydarzyły się Wam spotkania?

RUSZ W PODRÓŻ

Polowanie na zorzę. Świat za kołem polarnym.

Powoli żegnamy się z Eleną. Poznaną na Madagaskarze towarzyszką podróży za koło podbiegunowe. Elena uśmiecha się i, spodziewając się pozytywnej odpowiedzi, pyta się czy wyjazd się udał. Mówi, że było ekstra. Że zorza była choć straciła na nią nadzieję, że widoki piękne, trasy fajne no i towarzystwo dobre. A ja waham się, odwracam wzrok i […] Zobacz również: Szwajcarska mentalność W pogoni za muzyką Nad Morzem Czarnym

Zależna w podróży

Śląskie: Życie dzieje się pod ziemią

Chcę napisać tekst o podziemnych trasach turystycznych w Polsce. Konkretnie w województwie śląskim. No to mogę zacząć: Nie jest niczym odkrywczym skojarzenie Śląska z górnictwem. Zdaje się, że dzieci w przedszkolach w całej Polsce 4 grudnia nadal robią barbórkowe przedstawienia (mimo, że są z Wielkopolski), a górnik to jeden z...

Macedonia według Rudych Rodziców

BAŁKANY WEDŁUG RUDEJ

Macedonia według Rudych Rodziców

Galeria autorska rzeźby Bronisława Chromego

SISTERS92

Galeria autorska rzeźby Bronisława Chromego

WOJAŻER

Azory, wyspa Sao Miguel. Mały przewodnik dla dużych leni

Azory to jedno z tych miejsc, które pochłonęło nas całkowicie. Być może to ta nazwa, która od dziecka pobrzmiewa w uszach osoby pochodzącej z Krakowa. Tak, mamy w Krakowie dzielnicę o tej właśnie nazwie. Nie mamy Ugandy, nie mamy Paragwaju, nie mamy Kambodży, ale mamy Azory. I jeszcze Meksyk mamy, na Nowej Hucie taki przystanek o wielkiej sławie. Nie wiem, być może to po prostu ta odległość, i usytuowanie gdzieś na środku Atlantyku, takie bajkowe, zupełnie dalekie. Tak marzyłem o tych wyspach od lat, aż w końcu dotarłem do nich w tym roku. W ostatnich tekstach opowiadałem o jednej z nich – Sao Miguel – największej wyspie archipelagu dziewięciu wysp rozrzuconych na długości sześciuset kilometrów, gdzieś po środku oceanu. Dziś postanowiłem napisać mini przewodnik dla wszystkich tych, którzy rozważają odwiedzenie tego rejonu świata. O Azorach leniwie, bez pośpiechu i bez zobowiązań, albowiem te portugalskie wyspy oczą jednego – nie spiesz się, zwolnij, po prostu ciesz się życiem. Jak dostać się na Azory (Sao Miguel)? W zasadzie sprawa jest prosta. Należy kupić kajak, łódkę lub motorówkę, zrobić zapasy i …

qbk blog … photoblog

Miało być pięć milionów turystów. Jest wojna.

Ilustracja do artykułu http://www.tvn24.pl/magazyn-tvn24/mialo-byc-piec-milionow-turystow-jest-wojna,34,789 rozszerzona o kilka zdjęć. Polecam :) Wchodnia Turcja (Nemrut, Halfeti, Hasankeyf, Van) plus Stambuł, październik 2015

Na albańskiej plaży w Himarë

Nasz cały świat

Na albańskiej plaży w Himarë

Odetnij się od cywilizacji

SISTERS92

Odetnij się od cywilizacji

Na biegówki w Dolomity: Alpe di Siusi

Znajkraj. Turystyka aktywna

Na biegówki w Dolomity: Alpe di Siusi

TROPIMY PRZYGODY

Po co nam ubezpieczenie podróżne? [KONKURS]

Odpowiedź na tytułowe pytanie jest banalnie prosta: potrzebujemy ubezpieczenie podróżne dla spokoju sumienia. Bo wyjeżdżając w podróż nikt nie zakłada, że coś mu się stanie i że będzie musiał z niego skorzystać. I oby zawsze tak było! Niestety, nie zawsze tak jest, bo różne rzeczy się w podróży przytrafiają. To, że (odpukać!) nam nigdy nic poważnego się nie stało, nie znaczy, że się nie nigdy nie stanie i że mamy nie mieć ubezpieczenia. Pamiętam jak byłam na wyjeździe narciarskim w Alpach jako pilotka – co chwilę ktoś łamał sobie nogę, rękę czy w jakiś inny sposób się zranił. I właśnie […] Artykuł Po co nam ubezpieczenie podróżne? [KONKURS] pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

Gdzie zjeść (i się napić) w Koszycach?

URLOP NA ETACIE

Gdzie zjeść (i się napić) w Koszycach?

Migawki z Krakowa

SISTERS92

Migawki z Krakowa

KOŁEM SIĘ TOCZY

Ciekawe miejsca na Malcie i Gozo. Praktyczne informacje cz.2

Po ostatnim praktycznym tekście dotyczącym transportu publicznego na Malcie i Gozo, czas na tekst, który zainteresuje z pewnością większe grono osób, mianowicie – zestawienie najciekawszych miejsc. Gdzie koniecznie trzeba jechać, co warto zobaczyć, a co można sobie odpuścić. Będzie także nieco o noclegach, cenach podstawowych artykułów, a na sam koniec kilka interesujących ciekawostek. Gorąco zapraszam, The post Ciekawe miejsca na Malcie i Gozo. Praktyczne informacje cz.2 appeared first on Kołem Się Toczy.

Wspomnienie lata - fotorelacja z przejażdżek rowerowych

MAGNES Z PODRÓŻY

Wspomnienie lata - fotorelacja z przejażdżek rowerowych

Jak Kolumbijczyk z klasy średniej spędza weekend

Fizyk w podróży

Jak Kolumbijczyk z klasy średniej spędza weekend

P { margin-bottom: 0.21cm; }A:link { } Już sam tytuł jest nieodpowiedni. Kolumbijczyk sam siebie sklasyfikowałby znacznie dokładniej: czy to klasa średnia niska, klasa średnia średnia czy może klasa średnia wyższa. Albo od razu podałby urzędowy numer kasty (estrato), do której należy. Liczy się od jeden do sześciu. Powiedzmy, że to klasa średnia średnia lub średnia wyższa, czwarta-piąta kasta. Własność prywatna, nie wchodzić.Służąca podaje na stół smażone jajka i rosół (naprawdę jedzą rosół na śniadanie, przynajmniej w Boyaca czy w Bogocie). Sama siada na schodach z własną porcją w misce chyboczącej się na kolanach. Rodzina rozsiada się przy obszernym stole. Jedzą. Schodzą do garażu, gdzie czeka srebrna Mazda 3 z ubiegłego roku. Ochroniarz osiedla otwiera żeliwną bramę. Kolumbijczyk żegna spojrzeniem ogrodzenie pod prądem broniące jego bezpieczeństwa i rusza w niebezpieczne ostępy własnego kraju. Oburzają go złodziejstwo i napady. Dokonują ich zdegenerowani z pierwszej kasty – myśli sobie - ze swej własnej, złej woli. Syn zapomniał telefonu. Wracają. Stają pod bramą, trąbią. Trzeba czekać, bo ochroniarz otwiera właśnie komuś furtkę. Nie może robić dwóch rzeczy naraz.Zjeżdżają betonową serpentyną z przedmieścia do miasta, z miasta – na drogę międzymiastową prywatnego koncesjonariusza. Płacą na bramkach. Między Manizales i Pereirą przez bramki przejeżdża się dwa razy, za każdym razem płacąc 10.800 pesos, czyli jakieś 13 złotych. Między Manizales a Pereirą jest pięćdziesiąt kilometrów. Kolumbijczyk z klasy średniej widzi po drodze motocykl. Na nim Kolumbijczyk z niskiej kasty z żoną i dwójką dzieci. Nieodpowiedzialne – myśli sobie Kolumbijczyk z klasy średniej. Na bramkach drogowych prywatnych koncesjonariuszy motory nie płacą.Przyspiesza. Świat za przyciemnianymi szybami rozmazuje się. Zieleń lasów i pól zdobią szare sznurki drutu kolczastego, który nigdzie się nie zaczyna i nigdzie nie kończy. Dokąd jadą? Jest dużo możliwości.1) Jadą do klubu. Klub to w Ameryce Łacińskiej instytucja bardzo popularna. Zaznacza się je nawet na niektórych mapach. W klubie są baseny, restauracje, czasem domy niektórych członków klubu.  Na wjeździe, przy białej, murowanej bramie, Kolumbijczyka zatrzymuje strażnik prywatnej ochrony. Pyta o imię i nazwisko. Prosi, żeby wysiąść. Sprawdza prywatny bagażnik Kolumbijczyka, czy aby ten nie chce przemycić czegoś niedozwolonego do prywatnego klubu. Wszystko w porządku, Kolumbijczyk wsiada do swego prywatnego samochodu i jedzie dalej.Parkuje przy samej restauracji, jeśli jeszcze jest miejsce. Wpuszcza dzieciaki do basenu, zamawia obiad i spędza czas. Muzyka jest zazwyczaj zła. Krzesła z plastiku. Ceny wygórowane. 2) Jadą nad jezioro. Nad prywatne jezioro, ma się rozumieć. Żeby łowić prywatne ryby wypożyczonymi wędkami.  Na wjeździe – znana już ceremonia sprawdzenia samochodu. I opłata za wjazd.Potem Kolumbijczyk siada na brzegu jeziora, w rzędzie z kilkudziesięcioma innymi Kolumbijczykami, którzy moczą kije w wodzie. Wyciąga rybę. Pracownik prywatnego jeziora waży ją, pobiera opłatę i zanosi zwierzę do kuchni. Przygotuje się z niego kolumbijski, prywatny obiad.Po południu dzieci znów robią się głodne. To z nudów: tatusiowie siedzą nad wodą z wędkami, a na ciasnej prywatnej przestrzeni prywatnego jeziora ogrodzonego prywatnym drutem z prywatnyi kolcai nie ma wiele miejsca na zabawę. Kolumbijczyk zagląda do jeziornego kiosku, ale ceny wydają się piorunujące nawet dla niego. Przechodzi na drugą stronę drogi, gdzie rozłożyły swoje drewniane stragany babiny z niskich kast. Sprzedają smażone empanady i cukierki. Trochę taniej, niż nad samym jeziorem. Stoją przy drodze całe soboty i niedziele czekając na klientów.3) Jadą do lasu. Są rzadkimi miłośnikami natury, co wbrew pozorom czasem się zdarza. Znajomy, właściciel okolicznego lasu, ostatnio sprzedał posiadłość więc jedyna darmowa opcja odpada. Jadą do Parku Narodowego. Zajeżdżają pod drewnianą, lakierowaną bramę, stylizowaną na tę z Yellowstone z kreskówki o misiu Yogi. Opłacają parking. Na wejściu elegancko umundurowany – czapeczka, marynarka, jakieś sznurki, galony, cuda wianki - pracownik prywatnej firmy obsługującej park narodowy kasuje wstęp. Jeśli nasz Kolumbijczyk wybrał się powiedzmy w góry do Parku Narodowego Cocuy, zapłaci 28 tysięcy pesos, czyli jakieś 35 zł za osobę. Jeśli wybrał się z kolegą z zagranicy, kolega zapłaci 70 złotych. Cena zależy od parku: ostatecznie są też tańsze opcje, w Los Nevados jedyne 12 zł za wstęp, 35zł za zagranicznego kolegę. Płacą i już, już mogą rozwinąć skrzydła na łonie natury, za zazdrosnymi pętami kolczastych drutów broniących lasu przed nieporządanymi (niepłacącymi) gośćmi! Szlaków oczywiście nie ma. Jest restauracji. No i można za dodatkową opłatą wynająć przewodnika.4) Jadą na obiad. Na przykład w Mocoa, niewielkim, 70-tysięcznym mieście i stolicy Putumayo – jednego z najuboższych departamentów w kraju – niedzielną rozrywką jest obiad za miastem. Wylotówka na Pitalito zastawiona jest przydrożnymi restauracyjkami. Rodzina rozsiada się w plastikowych krzesłach z supermarketu, wśród kilkudziesięciu czy kilkuset innych rodzin, i wsuwa obiad za 15-20 tysięcy pesos (19-25 złotych). To jakieś cztery-pięć razy drożej, niż standardowe ceny w centrum Mocoa. 5) Jadą do domu za miastem. Bramę otwiera służący, mieszkający w niewielkiej chatce w kącie posesji pana, przepraszam, Kolumbijczyka z klasy średniej wyższej. Parkują samochód, wskakują do basenu i biadolą nad swą niedolą.  Żyje im się źle. Tak mi powiedzieli. To było akurat w Valle del Cauca. Willa weekendowa państwa z Tulua. Obszerny dom w wiosce Andaluzja to ich drugi, a może trzeci, bo wspominano coś o apartamencie w Cali. Za domem – sady owocowe ciągnące się w strone gór Cordillera Occidental. Siedzimy w basenie. Służący maluje ogrodzenie. Na boisku koło domu zaparkowana ta srebrna Mazda 3.- Och, ja też chciałabym podróżować! - żali mi się pani domu. - Proszę bardzo, niech pani jedzie, do Ekwadoru raptem czterysta kilometrów!- A nie - skrzywiła się - ja to bym chciała podróżować gdzieć na inny kontynent.- I dlaczego? - zainteresowałem się.- Och, bo tutaj w Ameryce Południowej są takie niskie warunki życia!Obejrzałem się teatralnie dookoła, ale zabrakło mi bezczelności, żeby zapytać czego do cholery jeszcze więcej chce niż trzy domy, basen, nowy samochód i ziemia w jednym z najlepszych regionów rolniczych kraju. Po owocnie spędzonym popołudniu Kolumbijczyk wraca do domu. Po drodze zatrzymuje się na siusiu. Przy drodze jest rzeka i w dusznym upale dzieci patrzą na nią jak zaczarowane. Kąpać by się chciały. Ale nie można, bo rzeka też za kolczastym drutem. Jak wszystko.Wsiadają i jadą dalej. Opłacają drogę prywatnego koncesjonariusza na prywatnych bramkach. Na światłach Kolumbijczyk z klasy średniej, który spędził dzień na jedzeniu i kierowaniu samochodem kupuje napój energetyzujący od Kolumbijczyka z niskiej klasy, który spędził dzień  łażąc z przenośną lodówką po skrzyżowaniu. Wjeżdżając do miasta mija przedmieścia szałasów i gołej cegły krytej blachą. Ochroniarz na osiedlu otwiera bramę. Pyta: dzień dobry, jak minął dzień, proszę pana? Doskonale! I jaki z tego morał? Że jak ktoś szuka nieskrępowanego kontaktu z przyrodą, to Bieszczady to naprawdę dobry wybór.* * *Kolumbia to kraj gigantycznych nierówności społecznych. Współczynnik Giniego mierzący różnice w dochodach dla Kolumbii jest najwyższy na kontynencie amerykańskim i jeden z najwyższych na świecie (wyprzedzają ją jedynie kraje afrykańskie). Ziemia w przeważającej mierze należy do wielkich właścicieli: 50% powierzchni kraju kontroluje 1% obywateli. Tereny te raz to leżą odłogiem, innym razem wykorzystywane są na produkcję ekstensywną na eksport, najczęściej trzciny cukrowej lub palmy olejowej. Pracownicy dostają zazwyczaj wynagrodzenie minimalne - niecałe 700 tysięcy pesos, czyli jakieś 850zł, przy 48-godzinnym tygodniu pracy. Produkcja krajowa nie jest zbytnio rozwinięta: produkty przemysłowe często są droższe niż w Polsce (środki czystości, słodycze, produkty mleczne etc.).Nie posiadający ziemi osiedlają się gnie popadnie: na stromiznach górskich za miastem, na nabrzeżach rzek. Mali właściciele ziemscy - bez poparcia siłowego i politycznego - cierpią w konflikcie zbrojnym, ciągnącym się przeszło pół wieku. Szacuje się, że siłowemu wywłaszczeniu uległo 6.6 miliona hektarów ziemi (13 procent powierzchni kraju), przez co do przesiedlenia zmuszono 3.6 miliona ludzi tylko w ostatnich trzynastu latach (źródło). Państwo i organizacje zwane  "samoobronami" stawało w obronie tylko wielkich właścicieli, często masakrując ubogich za - w skrócie - bycie ubogim. Problemem Kolumbii nie jest przemoc. Przemoc jest skutkiem problemu. Problemem jest skrajna nierówność społeczna zakorzeniona w historii.Problemem jest szaleństwo na punkcie własności prywatnej. Tak jak to opisywał monseñor Romero w odniesieniu do Salwadoru:"To jest największe zło Salwadoru: bogactwo, własność prywatna jako absolut, coś nietykalnego. I - ach! - niech ktoś dotknie tego drutu pod napięciem, spłonie! Nie jest sprawiedliwe, by jedni mieli wszystko i by to zagarniali tak absolutnie, by nikt nie mógł tego nawet dotknąć, podczas gdy zmarginalizowana większość umiera z głodu." Został usunięty przez władze. Fizycznie.Pamiętam, jak jeszcze będąc w liceum chodziliśmy z W. i M. po Beskidzie Niskim. I tak M., a jeszcze bardziej W., opowiadali mi jak to cudownie byłoby sprywatyzować wszystko. W. nazywał siebie liberałem. Ultraliberałem. Nie wyobrażał sobie chyba, że w tej jego wizji nie chodzili byśmy po żadnym Beskidzie. I nawet nie to, że trzeba by było zapłacić 50zł za wstęp. Po prostu nie byłoby szlaków, tylko jakaś plastikowa figura dinozaura, parking i restauracja.Jak wrócę do Polski, to pójdę do lasu. Wiwat Beskid, wiwat szlaki!Wiwat Agencja Lasów Państwowych!

Amalfi coast. Ravello – between sky and sea

ITALIA BY NATALIA

Amalfi coast. Ravello – between sky and sea

There is such a town, where mountain slopes sprouting directly from the emerald sea forming suspended on the rock shelves lemon groves terraces, where between the winding roads and stone streets spreads out heavenly gardens planted with flowers, resounding with singing birds and cicadas. In a small workshops produced two local specialties: hand painted ceramics and delicious limoncello. "If among us exists somewhere particle memories of a lost paradise, this is it Ravello, suspended between sky and sea and full of poetry, in which nature and art intertwine the joy of man." Gino Tani "Il Messaggero" August 15, 1959 yr., Source: Italia by Natalia

Marzec

Tu i Tam

Marzec

Palau Guell / Barcelona

KANOKLIK

Palau Guell / Barcelona

Zależna w podróży

Turku: Opowieść o ludziach z wysp

-Mój mąż jest gdzieś na jeziorze. Jak wyjdziecie, to może go spotkacie. Zakładam na nogi buty trekkingowe, wtulam się w szalik i zimową czapę. Zakładam rękawiczki. A na nie drugie, narciarskie. W końcu głośno wciągam powietrze i wychodzę do lasu. Trudno powiedzieć, że Jill z Heikkim mają ogród. Nawet jeśli...

Sistersowe polecajki #40

SISTERS92

Sistersowe polecajki #40

Dziecko na obozie: Niezbędnik obozowicza

SISTERS92

Dziecko na obozie: Niezbędnik obozowicza

,,Gdzie jest Julia?” Julia Raczko

SISTERS92

,,Gdzie jest Julia?” Julia Raczko

Konno na Wulkan Pacaya – Gwatemala

OTWARTY HORYZONT

Konno na Wulkan Pacaya – Gwatemala

Z Miasta Na Wysokości przez Kawową Oś, Cukrową Dolinę i dwie góry w wilgotną puszczę [galeria]

Fizyk w podróży

Z Miasta Na Wysokości przez Kawową Oś, Cukrową Dolinę i dwie góry w wilgotną puszczę [galeria]

Poradnik: Jak wybrać dobry termos na górskie wędrówki?

With love

Poradnik: Jak wybrać dobry termos na górskie wędrówki?

Sistersowe polecajki #39

SISTERS92

Sistersowe polecajki #39