Pierwsza sesja podwodna

SZWEDACZ

Pierwsza sesja podwodna

Hola BCN!

OOPS!SIDEDOWN

Hola BCN!

Przyjechał pan oglądać orchidee?

Fizyk w podróży

Przyjechał pan oglądać orchidee?

Prawie dwa lata kręciłem się między Kolumbią a Wenezuelą. Teraz coś nowego: Ekwador. Wjechałem przez wschodnią granicę, peryferiami Amazonii. Przywitał mnie upał i wysokie ceny.W Amazonii spotkamy duże sieci pajęczeDziergane przez duże pająkiŚcieżki w poleDrogę na koniec świata (Fin del Mundo)Wodospady Końca Świata (Cascada del Fin del Mundo)Wodospady pomniejszeI nawet mnie spotkamy w Amazonii.Droga z Mocoa (Kolumbia, departament Putumayo) na granicę początkowo faluje pagórami. Za Villagarzon wypłaszcza się i mam tę rzadką w Kolumbii okazję do rozwijania dużych prędkości na równym asfalcie. Potem jest już tylko gorzej: asfalt znika, pojawiają się kamienie, i większe i większe, i do tego pagórki i ajajaj... Staję obozem przy szkole w El Triunfo.Przychodzi dzieciarnia grać w piłkę. Koło brudnego, betonowego boiska leży para starych trampków. Jednego bierze prawonożny, zdejmuje z prawej stopy nowiutkiego adidasa i wkłada zużyty łapeć. Drugiego bierze lewonożny, który ma na nogach tylko klapki. Ja staję na bramce, nie mam już siły na bieganie.El Triunfo czaruje. Wieś powoli zapada w sen. Drzewem wstrząsają wielkie, czarno-żółte ptaki. Śpiewają gulgocząc. Ich głos jest jak krople wody spadające do wanny: soczysty, mokry, słodki. Drewniane domy zatapiają się w pierzastej mgle. Pachnie życiem, tymi hektarami pastwisk, przedzierających się przez nie rzek i puszczy za nimi.PagórkiŚwiatłocienieDroga doskonałej jakościRopaNaftowaGranica zawsze wywołuje we mnie strach i niepewność. Nigdy nie wiadomo czy czegoś nie wymyślą: jakiś nowy podatek, jakieś nowe wymagane dokumenty, jakieś zaskakujące pytania. Miałem już trochę granicznych przeżyć. Tym razem nic się nie wydarzyło. Zresztą zatopiona w ciszy i bezludna puszczańska okolica nie pozwoliłaby na to. Tam nic nie ma prawa się dziać.Młodzież jeździ na wakacje w puszczę. Biorą ze sobą plecaki i płyną w dół rzeką San Miguel. Na miejscu lokuje się ich na materacach w drewnianych zabudowaniach i od rana do nocy zbierają liście koki. Czasami zjawia się guerilla lub wojsko. „To jest niebezpieczne?” - pytam. „Jak przychodzą jedni lub drudzy, to nie. Najgorzej, jak obie grupy zjawią się na raz”. Bo wtedy strzelają, znaczy się. A dużo jest tej koki? Putumayo... Putumayo es la casa de coca, Putumayo to dom koki. I kokainy. W Nueva Loja/Lago Agrio – pierwszym mieście po stronie ekwadorskiej – też nie dzieje się wiele. Morderczy upał spowalnia ruchy, a rekordowo niskie ceny ropy naftowej zwiększają bezrobocie. Kompanie naftowe tną lub w ogóle zaprzestają wydobywać surowiec. Nueva Loja, Nowa Loja, bo jak wybuchł boom na ropę w regionie, zjeżdżali się ludzie z całego kraju. W dużej mierze: z Lojy w południowym Ekwadorze. Mówi się, że w Nueva Loja nie ma miejscowych. Są ludzie zewsząd, to taki ich Dolny Śląsk. Lago Agrio – nazwa kantonu ze stolicą w Nueva Loja, albo alternatywna nazwa dla Nueva Loja, w zasadzie to nikt nie wie – Lago Agrio to Kwaśne Jezioro, bo w czarnych kałużach ropy po wyciekach z instalacji Chevron Texas i innych nie można się było kąpać.Ostatnie dwadzieścia kilometrów do Lago pedałuję w towarzystwie. Leo to Kolumbijczyk z Cali. Były sportowiec i trener kajakarzy. „Na świecie reprezentacja Kolumbii nie znaczy wiele. Na kontynencie czasem odnosimy sukcesy: udało mi się wygrać z Brazylią czy Argentyną, co prawda nie jako zawodnik, ale później, jako trener”. Teraz zostawił swoje życie w Cali, włożył na rower trochę rzeczy i torbę narzędzi – jest też rzeźbiarzem – i jedzie do Manty by zacząć od nowa. Ma znajomych w szkole kitesurfingu i czterdzieści lat na karku. Jeszcze nie wie, że za tydzień Manta runie po ośmiostopniowym trzęsieniu ziemi. W Lago roi się od Kolumbijczyków. Jedni przyjechali uciekając przed ciągnącą się sześćdziesiąt lat wojną domową, inni przed nędznym życiem, wielu: przed jednym i drugim. Pomaga im szereg organizacji pozarządowych. Instruują jak wypełniać podania o azyl, o wizę, o status uchodźcy. Jezuicka Misja dla Uchodźców (Servicio Jesuita a Refugiados) prowadzi zajęcia terapeutyczne. Ci uchodźcy to bardzo często matki samotnie wychowujące dzieci. Historie, w których do wioski utopionej w głębokiej prowincji przychodzi guerilla i każe opuścić domy w ciągu dwudziestu czterech godzin. Albo przychodzi wojsko i mówi, że tu na pewno wszyscy wspomagają guerillę. I trzeba wiać. Zostawić wszystko. Zostawić dom i meble, ale i życie w strachu, życie bez oparcia. Bez oparcia w państwie i wojsku, bo wojsko boi się działać, bo jak zacznie działać, to guerilla wie gdzie mieszka żona i dzieci żołnierza, sierżanta, kapitana. Życie bez oparcia w mężu, bo zostawił, a jak był, to bił. Uciekają do spokojnego Ekwadoru, ale z traumą. Zostają na lodzie finansowo, bez pracy, ale i z rozchwianą psychiką. I od tego zaczynają Jezuici. A w międzyczasie dziewczyny szukają pracy. Potem zostawiają świadectwa i podziękowania.Przyjechałam z Kolumbii wojen grup zbrojnych, przyjechałam do Ekwadoru szukać schronienia. Każdy balon ma swoje znaczenie. Pokój, wolność, spokój itd., i że będę patrzeć w górę szukając nowych nadziei, pokoju, i wypatrując czy któregoś dnia skończy się wojna w moim kraju. Przyjechałam szukając nowych horyzontów, by móc widzieć jak mój syn rośnie w pokoju, nie musząc widzieć tylu wojen, by żył w kraju pokoju i szczęścia. Charo, 25 lat.Ten obrazek znaczy dla mnie wiele. Znaczy to, że musiałam zmienić swoje życie z dnia na dzień, zmienić moje zwyczaje i nauczyć się innych. Jak widzicie, nie jest to normalny widok: żyrafa na wózku; tak się czuję ja, której przyszło nauczyć się nowych rzeczy dla mnie samej i dla mojej rodziny. Alejandra, 8 lat.Choćby władze i media kolumbijskie nie wiem jak chciały ukryć problem uchodźców, przeciedleń i konfliktu, to na granicy z Ekwadorem wszystko wychodzi na jaw. Albo rozmawiać z ludźmi z głębokiej prowincji, z Choco, z Putumayo, z Caqueta, którzy widzieli jeszcze przed kilkoma laty trupy wiszące na ulicznych latarniach, ciała w czarnych workach na śmieci, martwych bezwładnie spływających rzeką. Trwające w ostatnich latach rozmowy pokojowe w Hawanie przyniosą skutek? „Mogą podpisać co zechcesz, ale biznes się nie skończy” - mówią realiści. Biznes, czyli narkotyki i ziemie na inne uprawy eksportowe.Ładnie cię narysowałam, skurwieluWedług danych UNHCR (agencja ONZ ds. uchodźców) Ekwador to kraj z największą liczbą uchodźców w Ameryce Łacińskiej. 98% z nich to Kolumbijczycy. Między 2000 a 2013 rokiem Ekwador przyznał status uchodźcy 55 tysiącom osób, 170 tysięcy osób złożyło wnioski. W Lago Agrio są dwa parki ekologiczne. Jeden, w mieście, to splot drewnianych pomostów-ścieżek, rozciągniętych metr nad ziemią wśród fragmentu amazońskiej puszczy. Są papugi, są węże (w terrarium), są żółwie i jest za darmo. Za miastem mieści się drugi park, dużo większy. Ścieżki oplatają jezioro, jest wieża widokowa, informacja, kajaki. Koszt wstępu to 1$. Gdyby to było w Kolumbii, pierwszy park w ogóle by nie istniał (za dużo pracy i inwestycji, i to jeszcze dla samych mieszkańców? nie warto!), a za drugi rąbali by pewnie z 15$ wstępu. W Ekwadorze płaca minimalna jest mniej więcej dwa razy wyższa niż w Kolumbii i bardzo podobna do tej w Polsce. Ceny w wielu przypadkach są spore, przynajmniej jeśli chodzi o towary z importu. Kiedy w zeszłym roku amerykański dolar (od kilkunastu lat oficjalna waluta Ekwadoru) znacznie podskoczył, prezydent Rafael Correa nie zamierzał patrzeć, jak coraz tańsze, zagraniczne produkty niszczą lokalny rynek i podniósł cło. Och, to straszne, protekcjonizm! - wykrzyknęliby nasi polscy domorośli wyznawcy wolnego rynku, zapominając, że Unia Europejska, jako blok, to obecnie jeden z najostrzejszych protekcjonistów na świecie. Wolny rynek... wolny rynek to się narzuca nierozwiniętym krajom, żeby je zapchać produktami własnego przemysłu.Ale obiad zjemy za 2 – 2.5 dolara, owoce, warzywa, mąka też nie są przesadnie drogie. W Nueva Loja gościły mnie najbardziej antypatyczne osoby, jakie spotkałem w ciągu całej tej podróży. To były Europejki, obrażone na cały świat. ParkPtakWążDziób dzióbZieloneŻółtobrzuszneWilgotnośćEkwadorczycy są wyraźnie poważniejsi od Kolumbijczyków. Nie witają się i nie żegnają tak wylewnie. W ogóle mówią mniej, ale jak już coś mówią, to to najczęściej ma jakiś praktyczny sens. Uroda wyraźnie andyjska: to niesamowite, przekraczasz granicę, i nagle wszyscy wyglądają jak Evo Morales, chociaż do Boliwii brakuje jeszcze ze cztery tysiące kilometrów.Pada deszcz, na drzewach gulgoczą ptaki, świat ma słodkawy zapach upraw kakao, a mężczyzna koszący trawę na trasie podziemnej rury z ropą zarabia 900$ miesięcznie. Nieźle. W Lumbaqui odbijam z głównej drogi na Quito w prawo, na E10 przez La Bonitę w stronę Tulcanu. Droga ciągnie się wzdłuż granicy z Kolumbią. Mało kto tam mieszka. Wraz z rosnącą wysokością, maleją wioski. W Rosa Florida stoją chyba ze cztery domy, a obok nich szkoła i zadaszone boisko wielofunkcyjne, większe od wszystkich innych zabudowań razem wziętych. Podobno uczy się tam osiem osób. Wszystkie wioski mają szkoły i wszystkie mają boiska. Jest kompletnie cicho, zwłaszcza w niższych partiach, gdzie nie gwiżdże nawet wiatr. Nie wiedziałem, że tam nikt nie mieszka. Na mapie zaznaczono cały szereg osad, ale – po pierwsze – w praktyce górskich dróg i podjazdu z zera na trzy tysiące metrów te odległości czasowo są spore i – po drugie – często te osady to te cztery domy na krzyż, szkoła i koniec. Bez sklepu. I tak zdarzyło się, że między Rosa Florida i La Bonita byłem głodny. Została mi resztka płatków owsianych, ale skończył się cukier. Miałem też jeszcze trochę przegotowanej mąki kukurydzianej. Narobiłem sobie bollos, czyli gotowanych, mącznych kluch. Ten fragment to – złośliwie – jeden z ostrzejszych podjazdów na całej trasie. Przy okazji: kończy się tam asfalt i zaczyna droga gruntowa (ale całkiem niezła, wyrównana, nie to co te kolumbijskie kamieniska). Chyba połowę tego odcinka przeszedłem na piechotę: ze zmęczenia, ze zniechęcenia deszczem, z głodu. Doczłapałem do Bonity koło drugiej po południu i tam już zostałem, w drewnianej chatce strażaków, co to nie mieli nawet samochodu, ale mieli internet. La Bonita to stolica kantonu Sucumbios, kantonu, czyli tak jakby powiatu. Największa osada na całym, ponad dwustukilometrowym podjeździe. Ma pięciuset mieszkańców.Wieczorem w La Bonita ktoś palił węglem. Czułem ten zapach pierwszy raz od zimy 2013. Przeszedłem się parę razy węglową uliczką tam i z powrotem, żeby nawdychać się „smogu”.Dużo drzew i rzekaDuża rzeka i drzewaDroga przez dużo drzewDużo dzieci i musztraMały wążBollos i kawaRowerCztery sklepy, kafejka internetowa, boisko na ryneczku, stołówka szkolna i restauracyjka obok boiska. Przygłucha babina sprzedająca warzywa:- Ile kosztują awokado?- ?- Awokado!- Cztery za dolara.- To poproszę dwa w takim razie.- ?- Dwa poproszę!- CO chce?!To był bardzo smaczne awokado. Dziadek z restauracyjki słyszał zupełnie dobrze i okazał się całkiem rozmowny. Inni Ekwadorczycy, w tym przyjmujący mnie strażacy, do tej pory sprawiali wrażenie skrytonieśmiałych. Zadawał mi pytania z wyraźną nutą niewinności w głosie, którą słuchałem potem na całej trasie w kierunku Tulcan, przed pojedynczymi chałupami stawianymi na załomach góry, po których wije się droga. Niewinność dziecinna, niewinność kraju bez wojny i guerilli, niewinność człowieka żyjącego w lesie na najgłębszej z prowincji, gdzie ludzie zazwyczaj nie zapuszczają się samochodami, w obawie, że wehikuł razem z kierowcą runie w przepaść razem z lawiną błotną. „A gdzie pan pracuje, co pan robi?” - patrzy mi prostu w oczy z rękami splecionymi na plecach i czeka na odpowiedź. „Polska? A gdzie to jest?” - no, tego to akurat nikt nie wie, ale przeciąganie „o” w dooonde esta eso, gdzie to jest, ma taki słodki smak tej – jeszcze raz – niewinności.- Pan przyjechał oglądać orchidee?- Nie no, tak ogólnie chciałem...- Pana interesuje bardziej natura, czy kultura, czy co pana interesuje?- Wie pani, teraz na tym podjeździe do Tulcan to tak po prostu oglądam...- Bo my tu mamy orchidee! Widział pan?- … oglądam krajobraz, a jak się dojedzie do miasteczka to się widzi jak ludzie żyją i …- Wejdź pan, ja panu pokażę, tu mam trzy różne gatunki orchidei.(W Ekwadorze występuje 4 na 5 garunków orchidei skatalogowanych na całym świecie, w sumie chodzi o 4032 rodzaje kwiatów, z czego 1714 są endemiczne)Przy drodze faktycznie zwisały jakieś wielkie kielichy białych kwiatów, ale to akurat nie były orchidee. Tak przynajmniej powiedziała mi pani. Pokazała mi za to w swoim maleńkim przydrożnym ogródku jakiś zmaltretowany krzak, z którego podobno niedługo coś wykwitnie. Znaczy się tak konkretnie to orchidea. Cały czas się uśmiechała. Kilka kilometrów wcześniej spotkałem jej córki jak czekały na autobus szkolny, by wrócić do domu. Wyprzedziły mnie niewiele, ale wystarczająco, bym zjawił się przy domu zapowiedziany. Dostałem zupę, kawę, kawałek smażonej mąki zwany tutaj empanadą (w Kolumbii zwali by to raczej hojaldrą). Sprawiała wrażenie bardzo inteligentnej. Jej mąż: wręcz przeciwnie. Mężczyzna o rozczochranych, kruczoczarnych włosach patrzył na mnie z wytrzeszczonymi oczami i zadawał pytania, których nigdy nie rozumiałem: już to ze względu na wymowę, już to ze względu na sens, a raczej bezsens. Cały czas zastanawiałem się co ich połączyło. Mieli parę sztuk bydła wypasanego na stromym zboczu góry, niewielką uprawę granadilli i święty spokój tego końca świata, gdzie tylko samotna gruntowa droga przez las, wiatr, gęsta mgła i wąska dolina rzeki, którą ciągnie się granica z Kolumbią.Po drodze spałem w szkołach, na boiskach (zadaszonych, ma się rozumieć) i w casas comunales, budynkach obrad i wspólnego użytku lokalnych społeczności.W La Fama lawina zabrała 4 domy i 7 dusz. Dzieci nie zostało już prawie wcale. Szkołę zamknięto i uczniowie jeżdżą do sąsiedniej miejscowości. Zostało natomiast szkolne boisko z oświetleniem. „W weekendy zbieramy się tu wszyscy żeby grać w piłkę!” - wypala z satysfakcją czterdziesto-, a może pięćdziesięcioletnia pani Blanca, która otwiera mi casa comunal. „Jesteśmy tu już o szóstej wieczorem, a kończymy czasem o dwunastej, czasem o pierwszej w nocy!” - uśmiecha się szeroko i odchodzi.Wodospady na każdym zakręcieLiny transportowe i jeszcze więcej wodospadówDroga Znowu drogaNocleg u strażaków w La BonitaKwiatZielonośćI znów drogaZa tą serią zakrętów wypada się nagle w inny świat. W okolicach Santa Barbara dolina nagle poszerza się, zbocza wypłaszczają, a krągłe pagórki naznacza kratka uprawnych pól. Pojawia się słońce. Dalej, za Santa Barbarą, ekwadorskie miasteczka są jak te w północnej Słowacji, tzn. brzydkie. Miejsca starych domów z dachówką zajmują betonowe bloczki przyozdobione geometrycznym wzorem malowanym na najtańszy. Ludzie są skromni i chodzą w szarych swetrach, Cisi i życzliwi. Spokojni jak otaczająca ich cisza. Ułożeni jak te pola posiekane w regularne czworokąty. No i – znów - ta niewinność w głosie i pytaniach.Minęło pięć dni, bym dojechał do El Carmelo. Tam zaczyna się asfalt, który po dwudziestu kilometrach łączy się z główną drogą kraju, Panamericaną, a za kolejnych dwadzieścia dociera do Tulcanu. Znów smród i warkot wielkich ciężarówek. Wydaje się też, że reszta Ekwadorczyków nie jest już tak ułożona, jak ci z Santa Barbara i El Carmelo: na całej długości z Julio Andrade do Tulcan pobocze Panamericany pracowicie wyłożono szkłem tłuczonych butelek.W Tulcan zatrzymałem się w klasztorze franciszkanów: Mirka, Krzyśka i Mariusza. Mają chrzan. Kiedy ja ostatnim razem chrzan jadłem!Bliżej Santa BarbaraDomSpanie na haliKwadracikiCmentarz w Tulcan ICmentarz w Tulcan IICmentarz w Tulcan IIICmentarz w Tulcan IVFranciszkanieFujarkiDwie

WHERE IS JULI+SAM

Widoki na Opera House

Ma w sobie to coś. A jak ktoś twierdzi inaczej – nie widział jej z tej strony… Do Sydney wpadamy na chwilę, albo oprowadzić gości, albo odwiedzić znajomych. Zazwyczaj brakuje nam czasu na odkrywanie nowych miejsc, w Sydney dzieje się tyle, że trudno coś wybrać, ale tym razem się udało i, trochę przez przypadek, powstała […] The post Widoki na Opera House appeared first on Where is Juli + Sam.

Restauracja Tata w kuchni w Kaliningradzie

SISTERS92

Restauracja Tata w kuchni w Kaliningradzie

Travelerka

Hotele, w których spędzę noc jak wygram w totolotka

Kilka dni temu natknęłam się w prasie na artykuł, który w dość prześmiewczy sposób określał osoby podróżujące za “nieco” więcej niż przysłowiowy grosz. W zasadzie gdziekolwiek ostatnio nie sięgnę, wszędzie znajduję porady o tym jak okrążyć kulę ziemską z dwustuzłotówką w kieszeni i jeszcze przywieźć resztę. Idea jest zacna i zanim mnie oprotestujecie spieszę czym…

Scala – the oldest town on the Amalfi Coast

ITALIA BY NATALIA

Scala – the oldest town on the Amalfi Coast

Almost vertically above Amalfi and not far from Ravello, on the other side of the Dragon Valley, off the beaten track, surrounded by chestnut forests and terraces sloping down towards the sea lemon groves, lies the oldest town of the Amalfi Coast. Scala, which does not reach the mass tourism, offers peace and quiet to explore the numerous monuments in a natural setting, stunning views and long and fascinating history dating back to its beginnings in the fourth century AD. It's the perfect place to escape from the crowds and bustle of the full season in Amalfi towns situated by the sea. Source: Italia by Natalia

qbk blog … photoblog

240 tysięcy Europejczyków

Błękitny Marsz pod hasłem „Jesteśmy i będziemy w Europie” zorganizowany przez Komitet Obrony Demokracji i partie opozycyjnyjne – PO, Nowoczesną i PSL. Według szacunków ratusza w marszu uczestniczyło około 240 tysięcy ludzi. Na koniec panormama z telefonu komórkowego. Warszawa, 7 maja 2016

Diabelskie Ruiny

Traveler Life

Diabelskie Ruiny

TROPIMY PRZYGODY

Dlaczego nie wolno jeść motyli? Z wizytą w Mariposarium

Oczywiście, że nie można jeść motyli! Są zbyt piękne i zbyt delikatne, żeby je jeść! Zdradzić Wam sekret? Nie zjadłam ani jednego! Ale za to zrobiłam im jakiś tysiąc zdjęć. Dlaczego? Bo były tak cudownie fotogeniczne, że inaczej się nie dało

Lublin

Zastrzyk Inspiracji

Lublin

Co warto kupić w Kaliningradzie? Jedzenie

SISTERS92

Co warto kupić w Kaliningradzie? Jedzenie

Azjatyckie TOP 7 według Olivii

career break

Azjatyckie TOP 7 według Olivii

POSZLI-POJECHALI

Ossobuco prosto z Lombardii

Ossobucco – jedno z najbardziej znanych dań kuchni Lombardii. Gicz cielęca duszona w winie, podawana z risotto, na samą myśl o której uruchamia mi się moja bujna gastronomiczna wyobraźnia. Koniecznie z kością! Wtedy można osiągnąć kwintesencję smaku – szpik kostny, topiąc się powoli, nadaje temu daniu Artykuł Ossobuco prosto z Lombardii pochodzi z serwisu Poszli-Pojechali.

Rowerowa Majówka 2016 – Kielce, Beskid Niski, Pogórze Ciężkowickie

BAŁKANY WEDŁUG RUDEJ

Rowerowa Majówka 2016 – Kielce, Beskid Niski, Pogórze Ciężkowickie

Rosyjska gościnność

SISTERS92

Rosyjska gościnność

Zależna w podróży

Mantua w jeden dzień

-Jeśli jesteś zakochana w Ferrarze, to jedź do Mantui! Równie piękna, a do tego otoczona jeziorami. Cudo z Lombardii. Takie słowa padły w rozmowie z Margharitą z bloga The Crowded Planet. Jako że cenię jej rady, a do Polski wracam z Bolonii pociągiem, to ok – mogę skoczyć i do...

WHERE IS JULI+SAM

Złapali Trop z Darwin do Sydney

Ania i Rafał prowadzą blog www.zlaptrop.com. Podobno podróżują odkąd pamiętają, a poskutkowało podróżą dookoła świata. Już ich lubię – polubcie i Wy! Złapali Trop z Darwin do Sydney Kiedy byliście w Australii i na jak długo? W Australii byliśmy w od maja do lipca 2014 roku. Łącznie prawie 3 miesiące, za mało jak się okazało! […] The post Złapali Trop z Darwin do Sydney appeared first on Where is Juli + Sam.

Dzika Syberia

Ale piękny świat

Dzika Syberia

Poznajcie urodę dzikiej Syberii podczas wyprawy nad Jeziora Szawlińskie. Syberia najpiękniejsze widoki rezerwuje dla najwytrwalszych. Dla tych, którzy poświecą trochę czasu by zagłębić się w jej ostępy. Podczas 7 dniowego marszu przez dziką Syberię zobaczycie wspaniałe lasy, góry Ałtaju. Będziecie musieli przeprawiać się przez rwące rzeki, a ludzi spotkacie znacznie mniej niż dzikich zwierząt. Gwarantuje to Olga Fedorova, organizatorka wyprawy.Olga mówi płynnie po polsku, a ortografię zna lepiej ode mnie. Nic dziwnego – cztery lata pracowała w jednym z wydawnictw warszawskich jako redaktor prowadzący. Już wtedy Olga dała się poznać jako wielka miłośniczka podroży.- To właśnie podczas pobytu w Polsce padła pierwsza propozycja poprowadzenia Polskiej grupy na Syberię.- Wyprawa doszła do skutku?- Nie, ale pomyślałam, że to bardzo dobry pomysł, który warto by i tak zrealizować. Bo widziałam, że w Polsce jest zainteresowanie tego typu wyprawami.Jednak po powrocie do rodzinnego Kemerowa na Syberii Olga na chwilę zarzuciła turystyczny pomysł.- Najpierw zastanawiałam się nad powrotem do Polski, ale w końcu postanowiłam pracować dla Polaków i z Polakami, ale tu na Syberii.Podjęła pracę jako tłumacz języka polskiego, a w zeszłym roku wyruszyła na trekking do serca dzikiej Syberii nad Jeziora Szawlińskie. Po powrocie wiedziała, że chce tam zabrać Polaków. Tylko, że pracownicy biur podróży, z którym powędrowała, mówią się tylko po Rosyjsku. Zresztą na Syberii w ogóle nie ma biur podróży, które oferowałyby wyjazdy z polskojęzycznymi opiekunami. Dlatego Olga postanowiła stworzyć polską grupę i jako jej opiekunka pójść nad Jeziora Szawlińskie.Rosjanie, wbrew temu, co potocznie się myśli, czują mało zrozumiały przez nas sentyment do Polaków. Rosjanie z Syberii również, tylko może nieco bardziej zrozumiały – bo często w ich żyłach płynie polska krew.  –Masz polskie korzenie? – pytam.– Tak, moja babcia – Malwina Wasilewska była Polką.– Zesłano ją?– Nie, przybyła na Syberię w wyniku reform Stołypinowskich. Na przełomie XIX i XX wieku mieszkańcom terenów dzisiejszej Białorusi, Polski i Ukrainy zaoferowano ziemię na Syberii, więc rodzina mojej babci się tu osiedliła. I została. Stąd w sercu Olgi walczą o pierwsze miejsce dwie miłości – do Polski i dzikiej syberyjskiej przyrody. Tę drugą poznawała podczas wyjazdów wypoczynkowych w syberyjskich kurortach i trekingów po Ałtaju czy wzdłuż brzegów Bajkału...– Z tym, że dojazd nad Bajkał nie stanowi większego problemu, za to Jezior Szawlińskich tak łatwo nie dotrzesz!– Dlaczego?– Żeby tam się dostać, trzeba mieć konie, profesjonalny sprzęt trekingowy, namioty, przede wszystkim jednak profesjonalnych i doświadczonych przewodników.Dlatego Olga porozumiała się z biurem podróży, które rok temu zabrało ją na wyprawę. To oni zajmą się grupą od strony technicznej. O tym, że to profesjonaliści, Olga przekonała się w zeszłym roku. Ogarnęli wszystko.– Nasze bagaże niosły konie, a my szliśmy jedynie z małymi plecaczkami. Czasem na końskich grzbietach przeprawialiśmy się przez rwące syberyjskie rzeki. I tak pokonaliśmy 160 kmTą samą trasą pójdzie wyprawa „Dzika Syberia”. Codziennie wędrówka będzie zaczynać się o świcie. Konie pójdą przodem i wkrótce znikną za horyzontem. My zostaniemy sam na sam z syberyjską przyrodą. Już pierwszego dnia zapomnimy o miejskim życiu, internecie, elektryczności. Będziemy myć się w rzekach, spać w namiotach, a wieczory spędzać przy ognisku patrząc na rozgwieżdżone niebo.– Każdy, choć raz w życiu powinien wziąć udział w takiej wyprawie – mówi Olga. – Bliskość z przyrodą, jakiej nie doświadczymy w Polsce, sprzyja refleksji, przemyśleniom. Być może właśnie w Syberyjskiej ciszy odnajdziecie odpowiedzi na najtrudniejsze pytania...Szczegóły dotyczące wycieczki na stronie:http://dzikasyberia.com/fot: Dzika Syberia

BANITA

Droga „majówkowa”

Podróż jest byciem pomiędzy punktem A i B. Pomiędzy tymi punktami jest masa postojów, a każdy z nich może być fascynujący, może też być zupełnie zwyczajny. Postój pierwszy Jadłam jabłko marki jabłko, a nie Ligola albo Championa, które lubię najbardziej. Skórka opierała się kolejnym kęsom. Skrawki wypluwałam do rzeki, zastanawiając się, czy śmiecę, czy może moje zachowanie mieści się w zupełności w ramach zachowań ekologicznych. […] The post Droga „majówkowa” appeared first on B *Anita.

Rodzynki Sułtańskie

Studia w Turcji: Türkiye Bursları, mój doktorat i inne luźne zapiski (Q&A)

  Przyjmijmy, że w tym roku zdajesz maturę, zdobywasz dyplom magistra lub licencjatu. Nie znasz tureckiego, ale chciał(a)byś studiować w Turcji. Czy to możliwe? Tak. I jeszcze Ci za to zapłacą. Zgodnie z obietnicą daną na Facebooku, w... Podobne wpisy: Wspaniałe Stulecie, feministki i polityka zagraniczna. Luźne rozważania na temat tureckich seriali w Polsce Co u mnie słychać (i znów o Stambule) TURECKI NA WTOREK: DOM I MIESZKANIE. JAK SIĘ MIESZKA W TURCJI? 12 OFIAR ZAMIESZEK: CZY W TURCJI JEST BEZPIECZNIE? BIUSTY ROSJANEK, NOGI WŁOSZEK I INNE OSOBLIWOŚCI W PAMUKKALE

KOŁEM SIĘ TOCZY

Irlandia szlakiem zamków. 37 najciekawszych, najpiękniej położonych [interaktywna mapa]

Po wielu godzinach sklejania, poszukiwania informacji, w końcu przejechania całej wyspy wokoło, udało mi się zebrać wszystkie najciekawsze zamki z Irlandii jak i Irlandii Północnej i umieścić je na jednej, interaktywnej mapie. Znajdziesz tutaj zarówno te najpopularniejsze, jak i nieznane, często niesłusznie pomijane przez wielu. Także takie, o których raczej nie przeczytacie w wielu przewodnikach po zamkach Irlandii. Chciałem zebrać jak najwięcej zamków, żeby The post Irlandia szlakiem zamków. 37 najciekawszych, najpiękniej położonych [interaktywna mapa] appeared first on Kołem Się Toczy.

Kielce.

Wandzia w podróży

Kielce.

TROPIMY

Male – najmniejsza stolica świata

Organizując wyjazd na Malediwy na własną rękę prawie na pewno spędzicie trochę czasu w stolicy tego wyspiarskiego kraju – Male. Zapraszam na praktyczny wpis o stolicy Malediwów: co warto zobaczyć mając kilka godzin, jak... Post Male – najmniejsza stolica świata pojawił się po raz pierwszy w TroPiMy.

Biegun Wschodni

Sięgnięcie kondycyjnego dna i powrót do formy po ciąży

10 lat mniej lub bardziej regularnego chodzenia po górach (także na dłuższych dystansach, z obciążeniem i bez kontaktu z cywilizacją), trekkingu rowerowego, jazdy na nartach, łyżwach i rolkach, sporadycznych wizyt na siłowni… 10 lat bez wahań wagi, zmian w obwodzie poszczególnych części ciała… Kilka lat coraz bardziej racjonalnego i świadomego odżywiania… Ciąża, komplikacje i...: 5… Artykuł Sięgnięcie kondycyjnego dna i powrót do formy po ciąży pochodzi z serwisu Biegun Wschodni | Blog podróżniczo - turystyczny ze startem w Rzeszowie.

Szybkie ciasto z rabarbarem

SISTERS92

Szybkie ciasto z rabarbarem

Zależna w podróży

Poczet śląskich osobistości i śląski konkurs – wyślemy Cię do SPA!

Czy temat brzmi nieźle? Czy czujecie, że jesteście gotowi wziąć ukochaną/ ukochanego/ przyjaciółkę/ mamę/ dodaj własne na weekend do trzygwiazdkowego hotelu ze SPA wśród śląskich lasów? Zaledwie 20 km od Rybnika i Raciborza znajduje się hotel SPA Laskowo. Razem z załogą hotelu i Śląską Organizacją Turystyczną zapraszamy was na weekend...

Bramy w Kaliningradzie

SISTERS92

Bramy w Kaliningradzie

TROPIMY PRZYGODY

Semana Santa w Ekwadorze, czyli najdziwniejsza procesja

Semanta Santa, czyli Wielki Tydzień to zarówno w Ekwadorze, jak i w całej Ameryce Południowej bardzo ważny okres. Dla wierzących to okres przygotowań do Wielkanocy; okres zadumy, modlitwy oraz pokuty. Tę ostatnią wyraźnie widać podczas wielkopiątkowych procesji. Procesji, które potrafią wywołać ciarki na plecach. Dlaczego? W Wielki Piątek, mieliśmy okazję uczestniczyć w Procesión Jesús del Gran Poder (Procesja Jezusa Wielkiej Mocy), która odbywa się w każdy Wielki Piątek od 1961 roku jednocześnie w dwóch miejscach w Quito: na południu i na Starym Mieście. Ta druga jest większa – bierze w niej udział ok. 200 tysięcy osób, zarówno idących w procesji, […] Artykuł Semana Santa w Ekwadorze, czyli najdziwniejsza procesja pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

WHERE IS JULI+SAM

Tam król na pewno nie chodzi piechotą – Kings Canyon

Kings Canyon nie jest po drodze, dlatego wielu go omija. Nie zróbcie tego błędu i zajrzyjcie w miejsce, gdzie król raczej nie chodziłby piechotą. Bo za daleko.  Wycieczka do Kings Canyon Zastanawiałyśmy się długo, czy zboczyć z trasy te sto sześćdziesiąt kilometrów, żeby następnego dnia te same sto sześćdziesiąt kilometrów przejechać w drugą stronę. Zastanawiałyśmy się […] The post Tam król na pewno nie chodzi piechotą – Kings Canyon appeared first on Where is Juli + Sam.