POJECHANA

La Paz – miasto ponad wszystkie miasta

Położone w Andach Środkowych na wysokości 3600-4100m n.p.m. La Paz, tworzy razem El Alto ponad dwumilionową aglomerację miejską, co czyni ją nawyżej połozoną stolicą na świecie (stolicą konstytucyjną Boliwii jest Sucre, ale to w La Paz mieści się siedziba rządu). Nie jestem miłośniczką zwiedzania wielkich miast i moim zwyczajem stało się już omijanie wszelkich ich turystycznych atrakcji. Jednak La Paz, ze względu na swoje położenie wśród górskich szczytów i dolin jak z innej planety, zachęca by w nim pobyć, by ruszyć jego stromymi, splątanymi ulicami, by się w nich zgubić. Gdy ruszam pieszo szlakiem kolejki linowej, która pnie się z centrum La Paz, aż do okrytego złą sławą El Alto, nie czuję się swobodnie. Słyszałam tyle podróżniczych opowieści (wiele z pierwszej ręki) o kradzieżach, rozbojach, a nawet porwaniach, że mimo zachowania wszelkich środków ostrożności, strach siedzi mi na plecach i chucha grozą. Aparat fotograficzny wyjmuję z niepozornego plecaka tylko, gdy nikogo nie ma wokół mnie, kurczowo trzymam go w dłoniach szybko pstrykając zdjęcia niezwykłemu krajobrazowi miasta. Pięknie tu jest, ale nie chcę się tak czuć, nie chcę się bać. Po cholerę sobie tego strachu w głowę nawbijałam! I co? Teraz cały czas w Boliwii będę taka wypłoszona, podejrzliwa? Mijam mężczyzn rozładowywujących cegły z ciężarówki. Słyszę „Gringo, gringo!”. Ich ton sprawia, że przyspieszam kroku. Do La Paz musiałam wrócić po półtora miesiąca, po przejechaniu setek kilometrów, zdobyciu kilku szczytów, odwiedzeniu jednych z najpiękniejszych miejsc jakie kiedykolwiek widziałam- wszystko w Boliwii. Już wiedziałam, że w kraju tym nie brakuje serdecznych ludzi, już wiedziałam, że potrafię czuć się tu swobodnie. Zdecydowaliśmy się zatrzymać na przedmieściach, w małej miejscowości Jupapina, w otoczonym górami,  położonym w Dolinie Kwiatów kempingu Colibri (który polecam z całego serca, a wiem co mówię, bo w wyniku zbiegu różnych okoliczności i decyzji, spędziłam w nim aż dwa tygodnie). Tu, w ciszy i spokoju, budziłam się co rano z takim widokiem: Do centrum La Paz miałam zaledwie 30 minut lokalnym autobusem lub 15 minut taksówką, ale… jakoś mnie tam nie ciągnęło. W końcu jednak postanowiłam dać temu miastu jeszcze jedną próbę. Tym razem nie byłam już taka pewna czy to mój wyimaginowany strach, czy to moje uprzedzenie, ale czułam się tam źle. Cały czas na świeczniku, cały czas obserwowana. Ale nie jak w Chinach, gdzie przechodnie zachwycali się moją „egzotyczną” urodą i każdy chciał mieć ze mną zdjęcie, albo chociaż mnie dotkąć. Nawet nie jak w Tajlandii, gdzie uliczni sprzedawcy z przyklejonym uśmiechem śledzili każdy mój ruch w nadziei, że uda im się wcisnąć mi jakiś badziew zupełnie nie warty swojej ceny. Tu wpatrywano się we mnie obojętnymi oczami, nie reagując na mój uśmiech, nie reagując na moje serdeczne pozdrowienia. Tu czułam się nie na miejscu, jak intruz, jak szkodnik, jak ktoś kto musi odejść. Nie chcę się tak czuć, nie chcę być w La Paz. Wyjątkiem od tej przykrej reguły była Fiesta del Gran Poder, gdy roztańczone, upojone alkoholem, radosce przeżywanym świętem miasto otworzyło swoje ramiona dla wszystkich. Również dla turystów, również dla tych o jasnych włosach, którzy po hiszpańsku stawiają swoje pierwsze niezdarne kroki. To był wyjątkowy dzień, pełen radości i zabawy. Tak inny, jak codzienność w tym niezwykłym mieście, codzienność, której znając już odrobinę realia boliwijskiego życia, trudno mi się dziwić. Bez zdziwienia więc, ale uciekam z La Paz. Chociażby na jego przepiękne przedmieścia. Trasę podróży A&A dookoła świata możesz śledzić TU. Podoba Ci się? Daj lajka, podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy. Nie chcesz przegapić żadnego wpisu? Kliknij TU i zapisz się do newslettera! Post La Paz – miasto ponad wszystkie miasta pojawił się poraz pierwszy w Pojechana.

Czy kupować bilety w biletomacie?

SISTERS92

Czy kupować bilety w biletomacie?

Travelerka

Circuit „O” w Torres del Paine – różne wersje trekkingu dla niezdecydowanych

Choć najczęściej uczęszczaną trasą w parku Torres del Paine jest ta nazywana w skrócie W, mój wybór padł na tzw. Circuit alias O. Jest to idealny wybór dla osób, które kochają piesze wędrówki poza utartymi szlakami i dysponują nieco większą ilością urlopu. Cała trasa liczy 130 km i w zależności od kondycji można ją pokonać w 7-10 […]

KOŁEM SIĘ TOCZY

Przez szuwary Dolnej Odry. Frauke i pasja na pełen etat

Chyba nie będzie przesadą, jeśli napisze, że to właśnie kluczenie kajakami pomiędzy kolejnymi, coraz bardziej zarośniętymi odnogami, kanałami Odry, a także podziwianie licznych roślin i zwierząt było najciekawszą rzeczą podczas mojego kilkudniowego wypadu rowerowego do Niemiec. Jeśli nie macie czasu i pieniędzy jechać w Amazonię ze swoim kajakiem lub łódką, to polecam bardzo mocno przemyśleć Odrę The post Przez szuwary Dolnej Odry. Frauke i pasja na pełen etat appeared first on Kołem Się Toczy.

POSZLI-POJECHALI

Nowe miejsca w Warszawie – Nocny market

Gdzie zjeść w Warszawie? Nocny market – nowe miejsce na gastronomicznej mapie Warszawie – zaprasza do siebie od 3 czerwca co weekend. Co prawda, 3 czerwca byliśmy całkowicie pochłonięci smakami Toskanii (niech będzie nam wybaczone). Ale dzisiaj stawiliśmy się sprawdzić, co to takiego powstało na Artykuł Nowe miejsca w Warszawie – Nocny market pochodzi z serwisu Poszli-Pojechali.

Świątynia Todaiji w Narze

Gaijin w podróży

Świątynia Todaiji w Narze

Mallorca central part / Majorka część środkowa

KANOKLIK

Mallorca central part / Majorka część środkowa

Hyde Park w Londynie

Zastrzyk Inspiracji

Hyde Park w Londynie

POJECHANA

Fiesta del Gran Poder w La Paz

Mniej więcej w tym samym czasie, gdy ulicami polskich miast, miasteczek i wsi przechodzą zawodzące bożocielne procesje, przez ulice boliwijskiego La Paz przetacza się barwny, roztańczony, roześmiany, a z czasem i pijany tłum. Fiesta del Gran Poder (czyli „Festiwal Wielkiej Mocy”) jest świętem religijnym, w którym mieszają się elementy wierzeń i tradycji ludu Aymaran z wiarą katolicką i… legendą pewnego obrazu, w wyniku czego oddawany jest hołd „wielkiej mocy” Jezusa Chrystusa. W tym celu, każdego roku, ponad 30.000 tancerzy reprezentujących kilkadziesiąt grup etnicznych i folklorystycznych z różnych regionów, przemierza 6-kilometrową trasę ulicami miasta, świetnie się bawiąc i prezentując bogatą i zróżnicowaną kulturę Boliwii. To właśnie stroje uczestników parady, niekoniecznie ich zdolności taneczne, przyciągają największą uwagę. Kostiumy inspirowane wydarzeniami historycznymi, tradycjami inkaskimi, legendami rdzennych plemion i mieszanką religii, barwne, bogate, z reguły ręcznie szyte, ozdobione cekinami, wstążkami, falbanami, koronkami i fantazyjnymi nakryciami głowy, migoczą wszystkimi kolorami tęczy. Na ich koszcie nikt nie oszczędza, każdy uczestnik festiwalu bowiem wierzy, że to nie wydatek, a inwestycja. Z siłą „wielkiej mocy”, wszystko wróci do świętujących. I to z nawiązką. Wystarczy przetańczyć 3 Fiesty del Gran Poder, aby spełniły się wypowiedziane przed cudownym obrazem życzenia. Parada zaczyna się o 8 rano i trwa (uwaga!) około 12 godzin, po których wytańczony tłum wcale nie wraca do domów, a kontynuuje zabawę w pubach, barach i na ulicach La Paz do białego rana. O 8 rano zaczyna się też picie alkoholu, głównie piwa (choć widziałam też tancerki z butelką whisky w dłoni),  którego pierwsze krople należy wylać na ziemię, jako ofiarę dla Pachamamy, inkaskiej matki Ziemi (w wyniku miksu kultur i tradycji identyfikowanej obecnie z Matką Boską). A co mi sie podobało w tym festiwalu najbardziej? To, że często nieufni, śmiertelnie poważni, unikający kontaktu wzrokowego boliwijczycy wyluzowali się, otworzyli, dzieląc swoją radość z tego wielkiego święta z każdym, kto się do nich uśmiechnął. To był wyjątkowy, pełny dobrych emocji dzień. Jeśli będziecie w Boliwii w czasie Fiesty del Gran Poder, nie możecie tego przegapić! Mała ściągawka z terminami festiwalu  w najbliższych latach: 2016 rok: 21- 22 maja 2017 rok: 10- 11 czerwca 2018 rok: 26- 27 maja 2019 rok: 15- 16 czerwca 2020 rok: 6- 7 czerwca Trasę podróży A&A dookoła świata możesz śledzić TU. Podoba Ci się? Daj lajka, podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy. Nie chcesz przegapić żadnego wpisu? Kliknij TU i zapisz się do newslettera! Post Fiesta del Gran Poder w La Paz pojawił się poraz pierwszy w Pojechana.

Biegun Wschodni

Długi weekend z niemowlakiem? Beskid Niski!

Do samego końca nie wiedzieliśmy w jakim składzie będziemy w czasie długiego weekendu. Kiedy więc okazało się, że będziemy sami, bez wahania zdecydowaliśmy się spędzić cztery wolne dni z dala od zgiełku miast, w otoczeniu przyrody i niezwykle ciepłych, przyjaznych ludzi. Na Łemkowszczyźnie. Uwielbiam takie spontany. Bez planów, harmonogramów, słów "musimy" i "powinniśmy". Robimy to… Artykuł Długi weekend z niemowlakiem? Beskid Niski! pochodzi z serwisu Biegun Wschodni | Blog podróżniczo - turystyczny ze startem w Rzeszowie.

Katowice, nie Lizbona! (+ kopalna Guido w Zabrzu)

Wandzia w podróży

Katowice, nie Lizbona! (+ kopalna Guido w Zabrzu)

Recenzja: Dolina Charlotty Resort&Spa

wszedobylscy

Recenzja: Dolina Charlotty Resort&Spa

[70] Chcę podróżować jak biedak

STOPEM PO PRZYGODE

[70] Chcę podróżować jak biedak

luksusowy apartament w naczepie tiraA nie lepiej by ci było wziąć jakiś autobus/przeżałować tę kasę na hostel zamiast spać w krzakach/tłuc się stopem?To takie retoryczne pytania, które uwielbiam. Nie wypracowałam jeszcze na nie odpowiedzi. Bo jaka mogłaby być?Tak, pewnie lepiej.Masz rację.Niemądra ja, znowu na to nie wpadłam.Tylko że tak prawdę mówiąc, w kłamaniu jestem ostatnią sierotą. Leżałyśmy sobie ostatnio z M. w słońcu. Bez muzyki, z piwem opartym o brzuch. Z długimi chwilami ciszy, przerywanymi rozmowami o byciu dorosłym (fuj!), o podejmowaniu decyzji (fuj x2) i o innych pseudopatetycznych rzeczach.- Ej bo wiesz – przerwała ciszę M. – Ja to bym w życiu chciała jeszcze trochę popodróżować jak biedak. Jak będę duża to jeszcze będę miała okazję jeździć jak człowiek. Trafiła w punkt.Chciałabym jeszcze trochę w życiu popodróżować jak biedak. Chciałabym trochę zbyt często się martwić, czy uda się znaleźć fajne miejsce do rozbicia się na noc.Z kolei wieczorami  chciałabym bywać tak zmęczona, by było mi obojętne gdzie zasypiam. Chciałabym, żeby bułka z kabanosem na obiad była najpyszniejszym posiłkiem na świecie.Chciałabym psioczyć na plecak, który prawie za każdym razem jest dwa razy większy ode mnie.Chciałabym przeskakiwać z nim czasem płoty, dziurawe ogrodzenia i barierki przy autostradzie.Chciałabym z braku laku myć się w umywalkach na obskurnych dworcowych ubikacjach.Nie wierzę, że to piszę, ale nawet pęcherze na stopach po kilku dniach zwiedzania ze sporym obciążeniem bym chciała. (czekam na dzień, w którym serdecznie pożałuję tych słów)Wiecie czemu?Bo lubię sobie czasami pokazać, że dam radę. Lubię mieć satysfakcję.Lubię raz na jakiś czas przewrócić oczami i powiedzieć sobie:  a ty jak zwykle, więcej szczęścia niż rozumu.A najbardziej z tego wszystkiego lubię tę bułkę z kabanosem, która po całym dniu smakuje jak pełnia szczęścia. Tego uczy mnie podróżowanie jak biedak. Nie chodzi tu stricte o oszczędzanie pieniędzy. Każdy wyjazd wiąże się z kosztami i mam tego pełną świadomość. Jednak – jakkolwiek mdło, podniośle i nieprawdziwie to zabrzmi – uważam, że bycie wyjazdową cebulą jest o wiele bardziej wartościową lekcją niż wakacje all inclusive.Dzięki spaniu w krzakach czy na plaży widziałam najpiękniejsze wschody i zachody słońca.Dzięki nocom spędzonym na łonie natury mogłam obserwować letnie spadając e gwiazdy w pięknych miejscach, a poranki, choć wczesne, zawsze były długie.Dzięki spaniu na dworcach wstawałam obolała, za to z radosnym nuceniem słów sypiam na dworcu, co w sytuacjach skrajnego wyczerpania bywało nawet śmieszne i podnoszące na duchu. A później jadłam śniadanie z widokiem na budzące się do życia miasto.Dzięki myciu się w butelce wody mogłam pochwalić sama siebie za bycie mistrzem w oszczędzaniu wody. Dzięki myciu się w umywalce bywałam dumna z tego w jak dużym stopniu jestem w stanie wygiąć nogę pod dziwnym kątem, by wpakować stopę pod kran. (a to przecież bardzo przydatny życiowy skill!)Dzięki długim godzinom spędzonym na poboczu z wyciągniętym kciukiem trenowałam pamięć, śpiewając wszystkie piosenki jakie przychodziły mi do głowy.Dzięki plecakowi doceniałam chwile, w których mogłam go zdjąć. Dzięki pęcherzom… Cóż. Powiedzmy, że celebrowałam momenty, w których nie musiałam iść. Nauczyłam się również, że w razie potrzeby poradzę sobie z nimi nawet w nocy, po ciemku, w namiocie, mając do dyspozycji korkociąg, igłę oraz nawilżane chusteczki. (czy mogę wpisać to osiągnięcie do CV?)A po powrocie na nowo doceniałam własne łóżko, prysznic i brak konieczności prania rzeczy ręcznie. wschód słońca nad Balatonemromantyczne śniadanie na schodach przy dworcu w Wenecji Nie uważam, że odrobina luksusu w podróży jest zła. Też go czasami lubię. Jednak z ręką na sercu przyznam, że jak dotąd żadna kawa nie smakowała mi w takim stopniu jak te oferowane przez kierowców lub zrobione na szybko przy namiocie.Lubię takie podróże. Kwestia oszczędności jest w tym przypadku przede wszystkim skutkiem ubocznym.Chciałabym jeszcze trochę w życiu popodróżować jak biedak. Niekoniecznie w skarpetkach do sandałów i z torbą kanapek z jajkiem i kiełbasą w dusznym autobusie. Chciałabym zwiedzić świat z uśmiechem, przyjaciółmi, zaradnością i minimalizmem. Chciałabym, żeby podczas podróży do szczęścia wystarczało mi tyle, ile udźwignę na plecach.No i jeszcze z pasztetem, bo jest spoko. dzielny pasztet na Preikestolenwschód słońca w czarnogórskim Barze,obserwowany z luksusowego apartamentu sypialnegona przystanku autobusowym

WOJAŻER

Czarnobyl. Będę świecić, palcem podgrzewać herbatę, a wzrokiem przenosić rzeczy

To był chłodny i deszczowy dzień, gdy trafiłem do PinchukArtCentre w Kijowie. Z daleka widziałem ich, ubranych w dziwne białe kostiumy, zagubionych, zamrożonych w akcji. To oni sprowokowali mnie, by skręcić w zupełnie inną stronę i pójść tam, gdzie iść nie planowałem. Stali, zamrożeni przed wejściem, spoceni i tragiczni, tak bardzo woskowi. Wszedłem. Do tej pory pamiętam ten punkt na mapie miasta jako jedno z najbardziej awangardowych miejsc w stolicy Ukrainy: prowokacyjne, niezależne, finansowane i sygnowane przez bajecznie bogatego człowieka, zainteresowało i zaintrygowało. Nie zapomnę tej wystawy, którą zobaczyłem siedem lat temu. Miłość i seks w Czarnobylu. Współczesne, czasami pornograficzne ujęcia, podsyciły ciekawość – jeśli oni mogą uprawiać seks na masce samochodu zaparkowanego tuż obok reaktora, dlaczego ja nie mógłbym. Przejść się oczywiście. Chyba Was popierdoliło – to główny i rozpoczynający wszelkie rozmowy na temat tego wyjazdu, tekst, który słyszeliśmy przez ostatnie tygodnie – dziecko sobie lepiej wcześniej zróbcie. Sęk w tym, że cokolwiek może się wydarzyć, będzie mieć przyczynę w wielu życiowych sytuacjach ale raczej nie w kilkugodzinnym pobycie w zamkniętej strefie wokół Czarnobyla. Ci, którzy krytykują decyzję o …

Publikacja – bikeBoard #6/2016 – Bornholm

OTWARTY HORYZONT

Publikacja – bikeBoard #6/2016 – Bornholm

lumpiata w drodze

267. Lumpiata i karta benefit

W ramach sportu wymyśliłam sobie wczoraj fitness na trampolinach. Koleżanka nas zapisała na wieczorny trening, podjechałam z językiem na brodzie, bo wczorajszy dzień miałam mocno ponapinany w szwach, zaparkowałam w wąskim parkingu podziemnym, weszłam do marmurowego klubu ze słowem Palace w nazwie i ... odbiłam się od uroczej, acz średnio kompetentnej pani recepcjonistki, gdyż "dzisiejsze

Kosmici są wśród nas!

Ale piękny świat

Kosmici są wśród nas!

Jeśli kosmici podróżowali po ziemi, to musieli wznieść te budowle! Narodziny bogówKosmici są znakiem czasu. Kiedy Aztekowie wkroczyli do opuszczonego już wtedy miasta piramid pomyśleli, że wznieśli je bogowie. Kogo zaś podejrzewa o budowę piramidalnych form sceptyk z XXI wieku? Kosmitów!  Dlatego przy wejściu na tereny majańskich i azteckich metropolii zazwyczaj umieszczona jest tabliczka, że mieszanie społeczności pozaziemskich w działalność lokalnych cywilizacji jest dalece nieuzasadnione, a nawet krzywdzące i gdyby tylko mogło być karalne... Niestety tekst zazwyczaj zapisany jest jedynie po hiszpańsku. No i to nie jest karalne...Kosmiczne zlotyPewnego razu w Meksyku spałam na couchu u Tonio. Jego całe, niemałe mieszkanie było zasypane gadżetami z gwiezdnych wojen. Na ścianach wisiały portrety Księżnej Lei, Luke'a Skywalkera, Yody, Hana Solo... i wszystkie z autografami! Ale to jeszcze nic. Tonio zaprowadził mnie do serca swojego domu – pokoju bez okien, ze ścianami pomalowanymi na czarno.– Co ty tutaj robisz? – Jak to co? Oglądam Gwiezdne Wojny!Trzeba jednak chłopakowi przyznać, że w przeciwieństwie do swoich rodaków, u których mieszkałam – ten miał książki. O Gwiezdnych wojnach oczywiście. Przekartkowałam kilka z nich. – Chłopie, jak ty to możesz czytać!? To jakieś gnioty!– Nie mogę. Ale mam!Dalej przeglądałam regał. Przecież gdzieś wśród tej makulatury musi być jakaś inna książka. Bingo! Rzeczywiście była. W twardej okładce, solidnie wydana, pożółkła nieco od starości. . Otwieram na stronie tytułowej.– Tonio, Star Treka też czytasz? – No weź! Nigdy w życiu! Sąsiadka mi dała. Pomyślała, że i to kosmos i Gwiezdne Wojny też kosmos, to mi pzyniosła. I nie mogę tego wyrzucić, bo ona ciągle tu wpada i sprawdza!Tak naprawdę bowiem, dla Tonio porównanie Star Treka do Gwiezdnych Wojen stanowi śmiertelny nietakt...Kilka dni spędzonych w jaskini Gwiezdnych Wojen wystarczyło, by zasiać w moim sercu kosmiczne ziarnko, które rosło, rosło i doprowadziło mnie na Yavin 4 ze „Star Wars Episode IV: A New Hope” czyli do Tikal w Gwatemali. Tam, wśród majańskich piramid ukrytych w nieprzebytej dżungli Han Solo knuł, jak rozprawić się z Imperium. Ja tymczasem walczyłam z panicznym lękiem wysokości wspinając się to tu, to tam, po schodkach na szczyty budowli.Herbatka w talerzuNie trzeba daleko szukać pojazdów kosmicznych. Wystarczy pojechać na Słowację do Bratysławy i wysoko zadrzeć głowę. Nowy Most łączący brzegi Dunaju zwieńczony jest bowiem pięknym olbrzymim latającym spodkiem! Na próżno jednak szukać w jego wnętrzu tajemniczych instalacji. Zamiast nieziemskiej załogi, spotkasz tam elegancko odzianych kelnerów, którzy przyniosą menu, a po pół godziny albo i dłużej podadzą zamówiony deser. Smaczny, ale bez żadnej kosmicznej finezji. Ale gość!Nikt nie potrafi powiedzieć z której galaktyki przyleciał. Kosmiczny przybysz waży 60 ton, mierzy sobie 2,7 metra długości, 2,7 metra szerokości i 0,9 metra wysokości. Meteoryt, bo o nim mowa, spadł na ziemię przeszło 80 tys. lat temu! Jest on największym znanym do tej pory kosmicznym ciałem znalezionym na ziemi. Spoczywa tam gdzie spadł – w Hoba Ranch w Namibii. A Wy? Czy spotkaliście na swojej drodze dzieła kosmitów, albo może i samych kosmitów?Tikal w GwatemaliEdzna i kilka słów o kosmitachEdzna w MeksykuTikal w Gwatemali

PEWNEGO RAZU W CHILE

Dziedzictwo Chile na mapach „Reconozco mi Patrimonio”

„Reconozco mi Patrimonio” to zbiór genialnych map, przedstawiających 15 regionów Chile, na których zaznaczono ważne miejsca, zabytki, obszary naturalne chronione na mocy dekretu. Mapy zaprojektował ilustrator Mathias Sielfeld, a przygotowane zostały przez Krajową Radę Kultury i Sztuki (CNCA) oraz Krajową Radę ds. Pominików Narodowych (CMN). Mapy powstały ze względu na obchody Dnia Dziedzictwa Narodowego Chile – 29 …

Barcelona kulturalna

OOPS!SIDEDOWN

Barcelona kulturalna

Wywiad dla TVN 24

Glob Blog Team

Wywiad dla TVN 24

Gundam z Diver City, czyli 18 metrowy robot w Tokyo

Gaijin w podróży

Gundam z Diver City, czyli 18 metrowy robot w Tokyo

Rowerowa Chorwacja. Część 1: Komin, Opuzen, Blace

BAŁKANY WEDŁUG RUDEJ

Rowerowa Chorwacja. Część 1: Komin, Opuzen, Blace

BANITA

Seven Sisters Cliffs, czyli angielskie klify

Wiele lat mieszkałam na południu Polski i kocham góry. Mieszkając jednak tam, tęskniłam za morzem. Teraz mieszkam od ponad piętnastu lat nad morzem i tęsknię za górami. Dlatego zestawienie gór z morzem według mnie tworzy kompozycję idealną. A zestawienie klifów Sevene Sisters z kanałem szczególnie. Kiedy dostałam możliwość wyboru miejsca, do którego mam pojechać i finalnie zdecydowałam, że to będzie Anglia, zaczęłam poszczególne miasta i regiony wpisywać w wyszukiwarkę i oglądać […] The post Seven Sisters Cliffs, czyli angielskie klify appeared first on B *Anita.

Sistersowe polecajki #48

SISTERS92

Sistersowe polecajki #48

KOŁEM SIĘ TOCZY

Film na zakończenie relacji – „Malta i osiem kółek”

Po kilku dniach zmagania się z programem do edycji filmów, w końcu udało mi się zmontować to co chciałem. Może to będzie nieskromne co napiszę, ale chyba widzę postęp, widzę, że nauka montażu i edycji wychodzi filmom na dobre. Albo tak sobie wmawiam. Najlepiej jak sami ocenicie. :) Zapraszam gorąco do oglądania. Będzie mi też miło jak The post Film na zakończenie relacji – „Malta i osiem kółek” appeared first on Kołem Się Toczy.

Mallorca South / Majorka Południe

KANOKLIK

Mallorca South / Majorka Południe

Gaijin w podróży

Historia japońskich parasoli

Skąd w Japonii tyle parasoli i jaka jest ich historia? Człowiek od niepamiętnych czasów chronił się przed deszczem. Początkowo w jaskiniach i pod strzechami. Ktoś jednak wpadł na genialny pomysł, że przecież można stworzyć przenośny „dach nad głową”, który pozwoli swobodnie przemieszczać się nawet podczas ulewy. W Japonii parasole to coś więcej niż schronienie przed deszczem. Czy niebo spowite jest ciemnymi chmurami, czy leje się żar, w Japonii ulice mienią się korowymi parasolami. To element niezwykłej japońskiej kultury, która zadziwia cały świat. W Japonii parasole to nie tylko element życia codziennego, ale i ważny składnik kultury i częsty motyw sztuki. Pierwsze parasole tworzone były w Chinach z piór i jedwabiu. Między 538-710 rokiem zaczęto wyrabiać papierowe, specjalnie naoliwiane parasole. Z Chin, przez Koreę przywędrowały do Japonii. Początkowo były one towarem luksusowym i miały znaczenie duchowe. Pozwolić sobie mogły na nie tylko najbogatsze rody. Dopiero z czasem stawały się dobrem powszechnym. Po II wojnie światowej zaczęto produkcję plastikowych parasoli. Wszystko za sprawą obrusów z tworzyw sztucznych przywożonych na teren Japonii przez siły okupacyjne. Stały się one inspiracją dla firmy White Rose, która stworzyła pierwszy na świecie plastikowy parasol. Właśnie w tym momencie rozpoczął się „parasolowy boom”. Dziś większość parasoli masowo produkowane jest w Chinach, a White Rose jest jedną z niewielu firm tworzących te tradycyjnie zdobione. Japońskie parasole nie tylko do tańca Podczas gdy reszta świata używa parasoli, aby schronić się od deszczu, w Japonii powstaje wiele ich rodzajów. Jedne, cięższe przeznaczone są dla mężczyzn, inne tylko dla kobiet. Tworzy się parasole używane do tańca, czy do imprez plenerowych np. podczas ceremonii parzenia herbaty. Są takie, które nadają się na porę deszczową, te, które chronią od słońca lub nienaoliwione, które stosuje się wyłącznie do cienia. Dzięki nim, Japonki mogą pochwalić się jasną, nieskazitelną cerą, która podczas intensywnego słońca chroniona jest od szkodliwego promieniowania. Parasole japońskie w kulturze i sztuce Bardzo powszechnym elementem japońskiej kultury są właśnie parasole. Występują w wielu pokazach tanecznych i na festiwalach w całej Japonii. I tak np. w Tottori co roku w sierpniu można wziąć udział w festiwalu, podczas którego odbywa się taniec parasoli. W tym samym czasie odbywa się Shan Shan Matsuri, taneczna parada, której nieodłącznym elementem są parasole. Do Japończyków należy również rekord Guinnessa jeśli chodzi o największy pokaz tańca z japońskimi parasolami. Wzięło w nim udział 1668 uczestników. Parasole miały również ogromny wpływ na sztukę Japonii. Na wielu drzeworytach można znaleźć zwykłych mieszczan, czy Gejsze z parasolem u boku. Pojawiły się nawet w niektórych dziełach zachodnich artystów jak np. Aimé Morot. Niezwykła rola zwykłego przedmiotu Parasole są charakterystycznym elementem pokazującym jak niezwykła jest kultura Japonii. Tak banalny przedmiot Japończycy zamienili w coś mistycznego. Coś co ma wpływ nie tylko na życie codzienne, ale i sztukę tego niezwykłego kraju. Udowodnili zachodniemu światu, że parasol ma zdecydowanie szersze zastosowanie, niż zwykłe schronienie od deszczu. Artykuł Historia japońskich parasoli pochodzi z serwisu Gaijin w podróży.

TROPIMY PRZYGODY

Mindo – piękna przyroda i… najlepsze brownie!

Po tygodniach spędzonych w Quito na załatwianiu różnych rzeczy, szukaniu mieszkania i formalnościach związanych z rozpoczęciem kursu hiszpańskiego dla obcokrajowców z radością powitaliśmy pierwszy weekend, kiedy nie musieliśmy nic, a mogliśmy wiele. Na pierwszy wyjazd, a właściwie ucieczkę poza głośną, przepełnioną spalinami stolicę Ekwadoru wybraliśmy Mindo. Mino to mała miejscowość, w której żyje ok. 3 000 mieszkańców. Zauroczyła nas od pierwszego momentu, gdyż była wszystkim tym, czym nie było Quito i niosła ze sobą obietnicę bardzo udanego weekendu. Mindo leży na uboczu Andów, na północny zachód od Quito. Okoliczne góry porasta gęsty las (zwany Cloud Forest), dom tysięcy unikalnych gatunków […] Artykuł Mindo – piękna przyroda i… najlepsze brownie! pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

Muzeum w Bramie Friedrichsburgskiej w Kaliningradzie

SISTERS92

Muzeum w Bramie Friedrichsburgskiej w Kaliningradzie

,,Polki na Bursztynowym Szlaku” Lidia Popiel, Monika Richardson

SISTERS92

,,Polki na Bursztynowym Szlaku” Lidia Popiel, Monika Richardson