POJECHANA
La Paz – miasto ponad wszystkie miasta
Położone w Andach Środkowych na wysokości 3600-4100m n.p.m. La Paz, tworzy razem El Alto ponad dwumilionową aglomerację miejską, co czyni ją nawyżej połozoną stolicą na świecie (stolicą konstytucyjną Boliwii jest Sucre, ale to w La Paz mieści się siedziba rządu). Nie jestem miłośniczką zwiedzania wielkich miast i moim zwyczajem stało się już omijanie wszelkich ich turystycznych atrakcji. Jednak La Paz, ze względu na swoje położenie wśród górskich szczytów i dolin jak z innej planety, zachęca by w nim pobyć, by ruszyć jego stromymi, splątanymi ulicami, by się w nich zgubić. Gdy ruszam pieszo szlakiem kolejki linowej, która pnie się z centrum La Paz, aż do okrytego złą sławą El Alto, nie czuję się swobodnie. Słyszałam tyle podróżniczych opowieści (wiele z pierwszej ręki) o kradzieżach, rozbojach, a nawet porwaniach, że mimo zachowania wszelkich środków ostrożności, strach siedzi mi na plecach i chucha grozą. Aparat fotograficzny wyjmuję z niepozornego plecaka tylko, gdy nikogo nie ma wokół mnie, kurczowo trzymam go w dłoniach szybko pstrykając zdjęcia niezwykłemu krajobrazowi miasta. Pięknie tu jest, ale nie chcę się tak czuć, nie chcę się bać. Po cholerę sobie tego strachu w głowę nawbijałam! I co? Teraz cały czas w Boliwii będę taka wypłoszona, podejrzliwa? Mijam mężczyzn rozładowywujących cegły z ciężarówki. Słyszę „Gringo, gringo!”. Ich ton sprawia, że przyspieszam kroku. Do La Paz musiałam wrócić po półtora miesiąca, po przejechaniu setek kilometrów, zdobyciu kilku szczytów, odwiedzeniu jednych z najpiękniejszych miejsc jakie kiedykolwiek widziałam- wszystko w Boliwii. Już wiedziałam, że w kraju tym nie brakuje serdecznych ludzi, już wiedziałam, że potrafię czuć się tu swobodnie. Zdecydowaliśmy się zatrzymać na przedmieściach, w małej miejscowości Jupapina, w otoczonym górami, położonym w Dolinie Kwiatów kempingu Colibri (który polecam z całego serca, a wiem co mówię, bo w wyniku zbiegu różnych okoliczności i decyzji, spędziłam w nim aż dwa tygodnie). Tu, w ciszy i spokoju, budziłam się co rano z takim widokiem: Do centrum La Paz miałam zaledwie 30 minut lokalnym autobusem lub 15 minut taksówką, ale… jakoś mnie tam nie ciągnęło. W końcu jednak postanowiłam dać temu miastu jeszcze jedną próbę. Tym razem nie byłam już taka pewna czy to mój wyimaginowany strach, czy to moje uprzedzenie, ale czułam się tam źle. Cały czas na świeczniku, cały czas obserwowana. Ale nie jak w Chinach, gdzie przechodnie zachwycali się moją „egzotyczną” urodą i każdy chciał mieć ze mną zdjęcie, albo chociaż mnie dotkąć. Nawet nie jak w Tajlandii, gdzie uliczni sprzedawcy z przyklejonym uśmiechem śledzili każdy mój ruch w nadziei, że uda im się wcisnąć mi jakiś badziew zupełnie nie warty swojej ceny. Tu wpatrywano się we mnie obojętnymi oczami, nie reagując na mój uśmiech, nie reagując na moje serdeczne pozdrowienia. Tu czułam się nie na miejscu, jak intruz, jak szkodnik, jak ktoś kto musi odejść. Nie chcę się tak czuć, nie chcę być w La Paz. Wyjątkiem od tej przykrej reguły była Fiesta del Gran Poder, gdy roztańczone, upojone alkoholem, radosce przeżywanym świętem miasto otworzyło swoje ramiona dla wszystkich. Również dla turystów, również dla tych o jasnych włosach, którzy po hiszpańsku stawiają swoje pierwsze niezdarne kroki. To był wyjątkowy dzień, pełen radości i zabawy. Tak inny, jak codzienność w tym niezwykłym mieście, codzienność, której znając już odrobinę realia boliwijskiego życia, trudno mi się dziwić. Bez zdziwienia więc, ale uciekam z La Paz. Chociażby na jego przepiękne przedmieścia. Trasę podróży A&A dookoła świata możesz śledzić TU. Podoba Ci się? Daj lajka, podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy. Nie chcesz przegapić żadnego wpisu? Kliknij TU i zapisz się do newslettera! Post La Paz – miasto ponad wszystkie miasta pojawił się poraz pierwszy w Pojechana.