lumpiata w drodze

271. My first 7 jobs

Tym razem sympatyczny łańcuszek.‪#‎myfirst7jobs‬ 0) W Szwajcarii (w kantonie fryburskim) jest taki zwyczaj, że 1 maja dzieci chodzą od domu do domu i śpiewają piosenki w zamian za drobne pieniądze. Swoją pierwszą kasę ever zarobiłam więc pewnie jako 6-latka. Z rodzeństwem. Grzecznie pytałam ludzi, czy wolą po polsku czy po francusku. Najlepiej mi wychodziło "O mój rozmarynie" i inne polskie

Europa na weekend z Lux Expressem [KONKURS]

wszedobylscy

Europa na weekend z Lux Expressem [KONKURS]

POJECHANA

Machu Picchu na każdą kieszeń

Zobaczyć Machu Picchu na własne oczy to marzenie większości podróżników. Owiane legendami i tajemnicami, kuszące malowniczym, niemal magicznym położeniem, jest na liście MUST SEE wszystkich odwiedzających Peru. Jednak jeśli podróżujemy budżetowo, to na widok kosztów zafundowania sobie takiej atrakcji, ogarnia nas, delikatnie mówiąc, smuteczek. Do tego dochodzi konieczność zaplanowania wielu elementów podróży z kilkumiesięcznym nawet wyprzedzeniem, w czym podróżujące wolne ptaki, wiadomo, mocne nie są. Jak więc to wszystko zorganizować, żeby nie zbankrutoewać i przy okazji nie zwariować? Oto kilka rad z pierwszej (znaczy mojej) ręki. Bilety wstępu do Machu Picchu Po pierwsze to nie do końca prawda, że bilety do samego Parku Archeologicznego Machu Picchu trzeba rezerwować z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Owszem, zgodnie z rekomendacją UNESCO, wprowadzono ograniczenia i Machu Picchu może dziennie odwiedzić maksymalnie 2.500 osób, jest to jednak wystarczająca ilość i ja bym tu nie panikowała. Jeśli wybieracie się tam w szczycie sezonu i do tego jesteście w stanie określić dokładnie z wyprzedzeniem dzień odwiedzin (biletów nie można wymieniać), to jasne, kupujcie przez internet, tak dla świętego spokoju. Bilety elektroniczne znajdziecie TU. My swoje bilety kupiliśmy w czerwcu w Cusco z dwudniowym wyprzedzeniem- bez najmniejszego problemu. Sprawa wygląda inaczej z wejściem na Huayna Picchu, gdzie limit odwiedzających to tylko 400 osób dziennie i tu bilet trzeba kupić nawet pół roku przed planowaną wizytą. Nas to nie frapowało, bowiem z góry wiedzieliśmy, że chcemy wejść na wyższą Machu Mountain, na którą tylu chętnych nie ma (pewnie właśnie dlatego, że jest wyższa, a co za tym idzie, trzeba się trochę dłużej napocić). Jak dotrzeć do Machu Picchu Najbardziej osławionym sposobem dotarcia z Cusco do bram Machu Picchu, ale również najdroższym (nawet 500$) i wymagającym rezerwacji z wyprzedzeniem, jest Inca Trail, czyli 4-dniowa wędrowka (podczas której pokonuje się dystans 45 kilometrów) doliną świętej dla Inków rzeki Urubamby. Miejsca na Inca Trail są ograniczone, a na szlak można wejść jedynie z licencjonowanym przewodnikiem, co sprawia, że atrakcję tą należy rezerwować z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Oczywiście każdy ma prawo mieć w tej kwestii własne zdanie, ale ja uważam, że  ponad 1500 zł za pieszą wycieczkę, nawet po tak pięknej okolicy, to stanowczo za dużo. Kolejnym sposobem transportu, najwygodniejszym, ale również nie najtańszym, jest pociąg z Cuzco do Aguas Calientes. Bilet w jedną stronę to wydatek minimum 100$ (są też droższe bilety na luksusowe wagony). Aby zaoszczędzić, można dojechać collectivo za 10 soli do Ollantaytambo, a potem pociągiem za 40$ (w jedną stronę) do Aguas Calientes. Stamtąd trzeba jeszcze wsiąść w autobus za 15$ (oczywiście w jedną stronę), który zawiezie nas do bram Machu Picchu. Trochę, jak widzicie, tych kosztów się zbiera. Natomiast zdecydowanie najtańszym sposobem dotarcia do Machu Picchu i do tego zapewniającym trochę ruchu, przygody i ładnych widoków, jest dojazd z Cuzco do Hidroelectica, a następnie około 3 godzinny trekking wzdłuż torów (11 kilometrów) do Aguas Calientes, skąd prowadzą schody do bramy Machu Picchu (na których pokonanie, przy dobrej kondycji, należy rezerwować około godziny). Aby dotrzeć do Hidroelectica, należy złapać z Cuzco autobus do Santa Marta (za 30 soli), następnie colectivo do Santa Teresa (za 10 soli) i wreszcie taksówkę do Hidroelectica, która powinna kosztować 5 soli od osoby. Zarówno w Santa Marta i Santa Teresa są dostępne budżetowe opcje noclegowe i jest również możliwość rozbicia namiotów. My spaliśmy w Santa Teresa (gdzie znaleźliśmy bezpieczny parking dla naszego samochodu), skąd nad ranem dojechaliśmy taksówką do Hidroelectica, a następnie wzdłuż torów i rzeki, w jedną stronę w ciemnościach, ale w drugą już w pięknych okolicznościach przyrody, pomaszerowaliśmy do Machu Picchu. Czemu zdecydowaliśmy się na spacer w ciemnościach? Żeby zdążyć przed tłumami, które im później, tym większą falą ciał uderzają w bramy. Jeśli więc nie jesteście fanami stania w kolejce do wejścia, do zdjęcia ruin, do zdjęcia z lamą, do wyjścia… polecam Wam zrobić to samo. Polecam też wysilić się jeszcze odrobinę i wdrapać na jedną z gór położonych na terenie Parku Archeologicznego, bo jak każdy wie, z góry widać lepiej. Udanej podróży! Trasę podróży A&A dookoła świata możesz śledzić TU. Podoba Ci się? Daj lajka, podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy. Nie chcesz przegapić żadnego wpisu? Kliknij TU i zapisz się do newslettera! Post Machu Picchu na każdą kieszeń pojawił się poraz pierwszy w Pojechana.

TROPIMY

Z Los Angeles do San Francisco – NOWY FILM z USA!

Jedziemy z Los Angeles do San Francisco wzdłuż wybrzeża Pacyfiku słynną kalifornijską „jedynką”, czyli Pacific Coast Highway. Oczywiście Mustangiem! Wreszcie zmontowałam kolejną część filmu z Ameryki Dla Geeka! W filmie zobaczycie słonie morskie w... Dzięki, że czytasz nas przez RSS! :) Przemek i Magda Post Z Los Angeles do San Francisco – NOWY FILM z USA! pojawił się po raz pierwszy w TroPiMy.

WOJAŻER

Prypeć miała zapach miłości i smak młodości. Potem przyszła katastrofa

Pierwszy raz spojrzał na nią na prospekcie Lenina. Arterie były wtedy tak szerokie i wietrzne, otwarte przestrzenie gromadziły lub przepuszczały całe masy świeżego powietrza, którym oddychał on, podobnie jak oddychało całe miasto. Czasami tęsknił do swojej zachodniej, zakarpackiej Ukrainy, do której wracał jeszcze czasami, by odwiedzić pozostawionego tam ojca. Był już jednak człowiekiem miasta, nową generacją socjalistycznego człowieka, dla którego Prypeć, powstałe zupełnie niedawno miasto, stanowiło idealną realizację perfekcyjnego konceptu urbanistycznego. Miasto idealna, miasto słońca, miasto młodej generacji. Wszystko, co potrzebne do życia, było na miejscu, na wyciągnięcie ręki. Może poza cerkwią, o której nikt nigdy w tym miejscu nie pomyślał. Odpalając kolejnego papierosa spoglądał na pewną kobietę, na jej nienaganny strój w odcieniu niespotykanego do tej pory granatu i na tę amarantową apaszkę przepasającą jej szyję. Stała i patrzyła w niebo, wyglądała jak jedyna osoba na świecie, która zatrzymawszy się na chwilę, zauważa coś poza zwykłym, tygodniowym pędem. Czas. Jednostka bezcenna, mierzalna, ale ulotna. Robiąc krok do przodu, mijając bramę strefy, wstępuje się w krainę, gdzie kruchość ociera się o wieczność, gdzie czas zatrzymany współistnieje obok czasu, …

Pocztówka z wakacji: Północna i Środkowa Albania

BAŁKANY WEDŁUG RUDEJ

Pocztówka z wakacji: Północna i Środkowa Albania

TROPIMY PRZYGODY

Marzyciele się nie starzeją

Kiedy człowiek przekracza magiczną granicę i zmienia wiek „dwudziestu kilku” lat, który towarzyszył mu ostatnią dekadę życia, zaczyna dużo myśleć i podsumowywać to, co do tej pory udało mu się osiągnąć, to czego się nie udało i to, co może zrobiłby inaczej. Tak w końcu robią starzejący się ludzie, dużo myślą nad tym co było i jeszcze więcej o tym, co być mogło. Lubią drążyć

Czy wakacje to dobry czas na podróże?

SISTERS92

Czy wakacje to dobry czas na podróże?

Postcards from the Slovenian Coast

Picking the Pictures

Postcards from the Slovenian Coast

Slovenian coast isn't exactly famous. The Slovene Riviera only measures 46.6, so a constantly rushing backpacker might as well overlook it. He might, but you shouldn’t. It’s quality not quantity that counts in travel, right?I feel so weird trying to convince you to visit this little piece of northern Adriatic coast. Me? I mean I'm that odd chick who gets bored after a day on the beach, or, in the best case scenario, she just sits and reads books, forgetting where she actually is.So, why should you bother? Because this tiny piece of land squatting between Italy and Croatia is diverse enough to keep you entertained. You like picture-perfect coastal towns? No problem, checked. Piran is so cute it will hurt your eyes. The fishing port of Izola is not bad either, and the fancier resort of Portorož has the best gelato (looks like someone has been learning from their neighbours). You like some nature? No problem, you can still find a quite wild beach, so close yet far from busy cafes of the more touristy parts of the coast. And of course you like someone Mediterranean cuisine topped with a cup of good Italian coffee, right? I know you do. A practical tip before I finally leave you alone with the images: there are so many connections between Ljubljana and the more industrial Koper that you won't have any trouble with getting there and back. You can always try the local Slovenian carpooling website. It worked wonders for me on that route. Enough of my talking now. I kept taking too many photos, so that I have enough material to bother you. Here you go guys.Thank you for taking this tour with me! I have more on Slovenia coming up soon!

Podlaska ezoteryka, czyli miejsca mocy, cuda i historie

loswiaheros

Podlaska ezoteryka, czyli miejsca mocy, cuda i historie

Podlaska ezoteryka, czyli miejsca mocy, legendy i cuda

loswiaheros

Podlaska ezoteryka, czyli miejsca mocy, legendy i cuda

OOPS!SIDEDOWN

Less is more. Minimalizm w życiu

Czym jest dla mnie minimalizm? Na pewno nie wyświechtanym frazesem, który na fali najnowszego trendu ponownie wrócił do łask. Nie jest też skończoną listą przedmiotów, którymi powinnam się otaczać, ani sposobem na przyciągnięcie uwagi za pomocą chwytliwego hasła. Minimalizm to sposób na życie, który świetnie wpisuje się w potrzeby aktywnej, podróżującej osoby. Pamiętam jak bardzo spodobał Wam się wpis z początku roku, w którym postanowiłam podzielić się kilkoma myślami, swobodnie krążącymi mi po głowie. Wspomniane myśli dotyczyły potrzeby działania i kurczącego się czasu, jaki dostaliśmy od życia na realizację swoich marzeń i celów. Czuję, że w końcu nadeszła odpowiednia chwila na to, żebym ponownie odbiegła od tematu relacji z podróży i wykorzystała ją na wyrzucenie z siebie kolejnych myśli. Z tą różnicą, że temat postu nie będzie związany z natychmiastowym wyrzutem weny, ale z czymś, co od kilku ostatnich lat towarzyszy mi na co dzień i pomaga organizować podejście do życia. Ostrzegam, że będzie to najprawdopodobniej najdłuższy post na tym blogu. Mimo tej przerażającej wizji, zachęcam do przeczytania! Minimalizm – jak to się zaczęło? Moja „przygoda” z minimalizmem rozpoczęła się 7 lat temu, kiedy w ogóle nie znałam znaczenia tego słowa, ale byłam zmuszona wcielić je w życie po przeprowadzeniu się na studia z Bytomia do Warszawy.  Chcąc nie chcąc, mogłam wziąć ze sobą tylko jedną walizkę rzeczy, więc na dzień dobry liczba potrzebnych do życia przedmiotów skurczyła się do minimum. Z biegiem czasu, kolejnymi stażami, a później pierwszymi pracami dorywczymi i tymi bardziej na stałe,  ekscytacja wiążąca się z życiem w nowym miejscu i możliwościami jakie oferuje Warszawa sprawiła, że liczba rzeczy którymi otaczałam się w wynajmowanych pokojach rosła coraz szybciej. Odwiedzanie centrów handlowych i sklepów z ciuchami było moim comiesięcznym rytuałem, a z każdego takiego wypadu wracałam z kilkoma sztukami słabej jakości odzieży, bo „na pewno mi się przydadzą”, „były tanie, to co mam nie brać” i „przecież mi się należy po takiej ciężkiej sesji egzaminacyjnej”. Podobnie sprawa wyglądała z książkami, które były mi potrzebne do napisania pracy dyplomowej, a nie mogłam ich znaleźć w bibliotece, biżuterią z sieciówek czy drobnymi, powodowanymi nagłym impulsem, zakupami na Allegro. Niemniej, nawet wtedy, z tyłu głowy uparcie siedziała myśl, że lada moment znowu mogę przeprowadzić się z jednego mieszkania do drugiego (łącznie w Warszawie przeprowadzałam się 6 razy), a w związku z tym zbiór posiadanych przedmiotów powinnam utrzymywać pod stałą kontrolą. Praca na etat naturalnie wiązała się z większymi niż dotychczas przychodami, a – w związku z tym – z możliwością oszczędzenia i wykorzystania pieniędzy na konkretny cel. Nie trudno odgadnąć, że tym celem były podróże, na które – głównie ze względów ekonomicznych – długo nie mogłam sobie pozwolić. O częstych wojażach marzyłam od dziecka, ale niewiele mogłam w tej materii zrobić. Nawet na studiach przy dorywczej pracy, potrzeba opłacenia uczelni, czynszu za wynajmowany pokój i jedzenia miażdżyła wszystkie inne. W tamtym okresie życia nawet wyjazd na Erasmusa wydawał mi się finansowo nieosiągalny, a przez chwilę naprawdę poważnie interesowałam się tematem. Jedynym wyjazdem, który udało mi się samodzielnie zrealizować w oparciu o zgromadzone na koncie oszczędności, była samotna podróż do Maroka w 2011 roku. Nawet nie wiecie, jak bardzo byłam z siebie dumna, gdy przez niemal rok udawało mi się powstrzymać  od kupowania nowych ubrań i kosmetyków, byleby tylko sfinansować sobie wyjazd. Czy zdarzało mi się zazdrościć innym? Pewnie, przecież jestem tylko człowiekiem. Od czasu do czasu skrycie zazdrościłam znajomym, którzy mogli liczyć na duże wsparcie finansowe ze strony rodziców (czasem niewspółmierne do tego, co sami z siebie dawali), a przez to regularnie jeździć za granicę, korzystać z wszelkich programów edukacyjnych czy po prostu „rozbijać” się na mieście. Na szczęście wizja określonego celu, do którego dążę do tej pory, pozwalała mi utrzymać względny dystans do otaczającej rzeczywistości, a przez to nie wpadać co tydzień w emocjonalnego doła. Relacja z podróżami Wracając jednak do tematu przewodniego, na regularne podróżowanie – w stylu, jaki znacie z OOPS! – mogłam sobie pozwolić dopiero 2 lata temu. Rok 2014 zbiegł się nie tylko z częstszymi wyjazdami, ale też z założeniem bloga, który początkowo miał pełnić funkcję „pamiętnika z podróży”, pomagającego zachować najlepsze wspomnienia. Nie jestem więc (a właściwie – nie jesteśmy) najlepszym przykładem ludzi, którzy pozjadali wszystkie podróżnicze rozumy, bo podróżują już od ponad X lat, zwiedzili pół świata i mogą, w związku z tym, wypowiadać się na każdy temat tonem nieznoszącego sprzeciwu mędrca. Wszystkie zmiany, które zachodzą w naszych życiach, zachodzą równocześnie na blogu. Podróżujemy, uczymy się, poznajemy ludzi i im więcej udaje nam się doświadczyć, tym bardziej zdajemy sobie sprawę, jak wiele pozostało jeszcze do odkrycia. Gdy zdarza się, że ta myśl zaczyna mocno przytłaczać, zawsze przypomina mi się powiedzenie ‚ignorance is bliss’ (ang. ignorancja jest błogosławieństwem). Życie w nieświadomości byłoby o wiele prostsze, a na pewno mniej wyczerpujące. Na szczęście w większości wypadków podobne rozkminy motywują mnie do jeszcze cięższej pracy i większej liczby wyjazdów, aniżeli popadania w paranoję. OK, no to gdzie w tym ten cały minimalizm? Tak się składa, że wszędzie. Od dwóch lat mieszkam w wynajmowanym mieszkaniu, gdzie w końcu to ja mogę decydować o tym, jakie przedmioty będą mnie otaczać i co z nimi zrobię. Odkąd podróże stały się dla mnie (prawie) najważniejsze, reszta potrzeb naturalnie, nie wiedzieć nawet kiedy, zeszła na boczny tor. Nagle okazało się, że wcale nie potrzebuję co miesiąc chodzić na zakupy do galerii handlowej, bo zaoszczędzone pieniądze wolę wydać na bardziej wartościowe lub przydatne rzeczy, np. plecak turystyczny czy ubezpieczenie podróżne. Nie muszę kupować książek i zapełniać nimi półek, bo sto metrów od mieszkania mam bibliotekę publiczną. Tona kosmetyków, której swoją drogą nigdy nie posiadałam, też nie jest mi potrzebna, bo na co dzień używam tylko podstawowego setu do makijażu, a do mycia pod prysznicem nie potrzebuję 5 szamponów i 10 rodzajów żelu pod prysznic. Poza tym, częstsze podróżowanie wymusza na kobiecie opracowanie miniaturowej kosmetyczki, która musi pomyślnie przejść kontrolę bagażową na lotnisku, a 15 zł które wydasz na piwo w modnym barze na Żurawiej, w Azji Południowo-Wschodniej pozwoli Ci się najeść do syta i spróbować wielu nowych potraw. W momencie gdy zmieniają się priorytety, zmienia się wszystko. Co zabawne, odkąd pamiętam byłam typem człowieka, który lubił wyrzucać rzeczy, aniżeli je chomikować. Nigdy nie lubiłam uczucia bycia przytłoczoną przez przedmioty, dlatego już mniej więcej od wieku gimnazjalnego regularnie przeprowadzałam czystki – w szafie, pod łóżkiem, w papierach, na komputerze – wszędzie tam, gdzie się dało. Uczucie „po” zawsze było, i jest do tej pory, niesamowicie odświeżające. Poza ilością posiadanych przedmiotów, równie dużą rolę zaczęła grać dla mnie ich jakość. Szybko okazało się, że rzeczy kupowane w promocji w sieciówkach rozpadają się po kilku praniach albo wyjściach. Równie dobrze mogłabym wyrzucać pieniądze do śmietnika, a efekt byłby ten sam. Co z tego, że kupuję taniej, skoro niska jakość zmusza mnie do częstszych zakupów? Summa summarum, wydawałam więcej niż myślałam, a z ubrań przypominających szmaty do podłogi i tak nigdy nie byłam w pełni zadowolona. Czy miałam alternatywę? Pewnie tak, ale jeszcze wtedy nie byłam jej świadoma. Minimalizm – jak jest teraz W tej chwili nie potrafię sobie przypomnieć, ile lat temu byłam na większych zakupach w takich chociażby Złotych Tarasach. Dwa, może trzy lata temu? Od dłuższego czasu ubrania kupuję w sklepach ulubionych polskich marek lub przez internet, na stronach oferujących największy wybór produktów, marek i jakości. W sieciówkach raz, rzadko kiedy dwa razy, do roku kupuję tylko jeansy, skarpetki i ew. bieliznę. A skoro i tak wydaję pieniądze, staram się wspierać lokalne marki, zwłaszcza że polskim projektantom naprawdę niczego nie brakuje na arenie mody międzynarodowej. Poza tym, bycie świadomym klientem, który świadomie (a nie wiedziony reklamą czy opinią znajomych) wybiera produkt na którego zakup musi przeznaczyć zarobione przez siebie (!) pieniądze, jest niezwykle motywującym uczuciem. Zresztą nie od dziś wiadomo, że największe sieciówki zmieniają kolekcje co dwa tygodnie, byleby tylko przyciągnąć do siebie klienta jak największą ilość razy. Taaak, mnie też kiedyś przyciągały jak ćmę ciągnie do światła. Podobnie jest z obuwiem, kosmetykami czy sprzętem. Staram się wybierać tylko takie rzeczy, które a) są mi potrzebne, b) będę ich regularnie używać, c) są dobrej jakości i nie zepsują się po roku czy dwóch latach, d) pozwalają uzyskać możliwie najwyższą jakość w stosunku do ceny, którą oferuje za nią producent (ten punkt dotyczy głównie sprzętu elektronicznego). A jeśli w dodatku marka ma polskie pochodzenie, tworzy produkty troszcząc się przy okazji o ochronę środowiska, poszanowanie pracownika czy jakość składników, dodatkowo punktuje w moim prywatnym rankingu jakości. W 9/10 przypadków nie kieruję się chwilowymi trendami, modą na bycie takim, śmakim czy owakim czy listami „must-have tego sezonu” (kto, do diabła, w ogóle ma prawo decydować o tym, że dana rzecz to must-have, a inna już nie?), ale realną potrzebą posiadania tego konkretnego przedmiotu. Jeśli, załóżmy, model buta podoba mi się już od roku czy dwóch lat, uznaję że jest to zakup słuszny, a nie spowodowany chwilowym impulsem. Jeśli od dziecka gram na konsoli i uważam to za jeden ze świetnych sposobów na relaks, nie żałuję pieniędzy na długo wyczekiwaną grę na PlayStation 4. Jeśli skończy mi się tusz do rzęs, kupuję nowy. Jakie to proste. Nie widzę natomiast potrzeby kupowania torebki „O bag”, czy tej z monogramem „MK” tylko dlatego, że od roku nosi ją 3/4 żeńskiej części Warszawy. Nie widzę potrzeby wydawania pieniędzy na taksówki, skoro korzystam z karty miejskiej. Nie widzę potrzeby częstego jedzenia na mieście, bo w większości przypadków potrafię zrobić w kuchni naprawdę niezłe rzeczy. Nie widzę potrzeby kupowania nowych poduszek, kubków i miseczek, bo na co dzień używam tylko kilku sztuk i musiałabym się rozmnożyć, żeby ze wszystkiego korzystać regularnie. Czy w konsekwencji wydaję więcej na pojedyncze przedmioty? Tak, bo jakość kosztuje i to czasami niemało. Czy szkoda mi tych pieniędzy? Ani trochę, bo wiem, że wszystko, co teraz i w najbliższej przyszłości kupię, posłuży mi przez wiele lat. A przynajmniej taką mam nadzieję. Rzadkie, za to wartościowe zakupy, cieszą też o wiele bardziej niż łazikowanie do sklepu, wynikające z przyzwyczajenia czy braku innych zajęć. Kwestie fundamentalne A co z najważniejszymi kwestiami „życiowymi” – własnym mieszkaniem, samochodem etc.? Może to zabrzmi odrobinę prowokująco, ale w tym momencie naprawdę nie widzę potrzeby i nie czuję się gotowa aby myśleć o własnych czterech kątach. Skoro nie wiem, w jakim kraju będę mieszkać za rok, to chyba nie powinnam brać kredytu na 30 lat i – tym samym – znacząco ograniczyć swoje poczucie wolności? Poza tym, jestem i najprawdopodobniej zawsze będę, przeciwniczką kredytów. Skoro bierzesz na coś kredyt oznacza to, że w rzeczywistości nie stać Cię na daną rzecz. Czy  mieszkanie, które będziesz spłacać przez kolejne 40 lat jest naprawdę Twoim mieszkaniem? A czy wiesz co się stanie gdy stracisz płynność finansową? Bank zabierze Ci mieszkanie, które – uwaga, uwaga – tak naprawdę nigdy nie było Twoje. Chyba że kupiłeś je za gotówkę lub spłaciłeś kredyt hipoteczny co do grosza. Dopóki nie będzie mnie stać na zakup mieszkania, dopóty nie zamierzam go kupować. Biorę jeszcze pod uwagę ostateczne rozwiązanie – kredyt na maksymalnie kilka lat, który będę w stanie szybko i sprawnie spłacić, przy zachowaniu zadowalającego poziomu życia. Częstym i chyba jedynym argumentem osób w moim wieku lub odrobinę starszych, wypowiadających się na temat kredytów jest taki: „Wolę co miesiąc spłacać kredyt na swoje mieszkanie, niż tą samą kwotą zasilać konto właściciela wynajmowanego lokum”. OK, jeśli jesteś pewien, że będziesz miał pracę do emerytury, na emeryturze będziesz się miał za co utrzymać i za co opłacić czynsz, który swoją drogą w Warszawie do niskich nie należy,  a w perspektywie najbliższych 10 lat nie zamierzasz zmieniać miejsca zamieszkania – spoko, rób co chcesz, Twoja sprawa. Ja nie mam takiej pewności, więc robić tego nie zamierzam. Jasne, jestem prawie pewna że przyjdzie kiedyś taki moment w życiu, że będę chciała się ustabilizować. I wcale nie mam na myśli ogólnie pojętego życia rodzinnego, a potrzebę przystopowania czy znalezienia swojego miejsca. Co wtedy zrobię? Na pewno podejmę jakąś decyzję, która w tym momencie nie spędza mi snu z powiek. Zbyt wiele dobrego się dzieje żebym mogła sobie tego teraz odmawiać. Ludzie i relacje Bardzo chciałam uniknąć porównywania przedmiotów do ludzi, ale w tym wypadku muszę posłużyć się skrótem myślowym. Skoro rzeczy słabej jakości świadomie odrzucam, bo wiem że w dłuższej perspektywie czasu będę na tym stratna, dlaczego miałabym kurczowo trzymać się ludzi i relacji, które nie wnoszą niczego wartościowego do mojego życia? Są ludzie, którzy w przeszłości bardzo mnie zawiedli, sprawili wiele przykrości, albo po prostu okazali się być zupełnie inni, niż sądziłam i w pewnym momencie przestaliśmy się dogadywać. Są takie osoby, które sprawiają, że każda, nawet najkrótsza, wymiana zdań rodzi żal, stres, złość albo frustrację spowodowaną milionem różnych rzeczy. Czy naprawdę warto utrzymywać z takimi osobami kontakt tylko po to, żeby na fejsie móc pochwalić się jak największą liczbą znajomych? A może zwyczajnie nie mamy na tyle odwagi, żeby przed samym sobą przyznać, że „sorry, ale niestety wszystko dawno się już wypaliło” i jak najszybciej zakończyć tego typu relację? Wyprowadzka do Warszawy była pod tym kątem strzałem w dziesiątkę, bo życie samo zweryfikowało, ilu dobrych znajomych czy przyjaciół w rzeczywistości posiadam. Przez pierwszy rok, dwa lata po przeprowadzce przez wielu ludzi byłam postrzegana jako ta, która „wyjechała i o wszystkich zapomniała”. Co oczywiście jest kompletną bzdurą, bo do tej pory pamiętam, że to zwykle ja odzywałam się do znajomych jako pierwsza i z grzeczności pytałam, co u nich słychać. W wielu przypadkach okazało się, że zainteresowanie było jednostronne, więc sukcesywnie dawałam sobie spokój z podobnymi znajomościami, poświęcając wolny czas tylko tym osobom, na których zależy mi najbardziej, którym zależy najbardziej na mnie lub/i mam je na miejscu. Czas wolny i pasja Pojawienie się bloga całkowicie przedefiniowało moje pojęcie czasu wolnego. Odkąd mam w życiu w miarę określony i wyraźny cel na horyzoncie, zapomniałam czym jest nuda. Regularne podróżowanie to nie tylko dni urlopowe i ładne obrazki na Instagramie, ale wiele nieprzespanych nocy poświęconych na planowanie wyjazdów, wyszukiwanie najtańszych połączeń, zbieranie opinii i research informacji. A gdzie w tym jeszcze blog? Stworzenie pojedynczego wpisu wraz z selekcją i obróbką zdjęć zajmuje od 5 do 8 godzin. Odkąd na pierwszy plan wybiła się produkcja filmów, z którymi – w dłuższej perspektywie czasu – wiążemy przyszłość bloga i swojej okołoblogowej działalności, pod uwagę trzeba wziąć jeszcze czas na opracowanie wstępnych konceptów scenariuszów (brzmi górnolotnie, ale nawet najprostsze filmy powinny być oparte na jakimkolwiek pomyśle), szukanie ścieżki dźwiękowej, ciekawych lokalizacji do zdjęć i pogłębianie wiedzy na temat montażu, kolorkorekcji i wszystkich innych technicznych niuansów, których na blogu nie widać i widać nie będzie. A tak, zapomniałam dodać, że mamy pracę na etat, więc co najmniej 8 godzin z dnia i tak mamy wyjęte na starcie. Jak w tym kontekście sprawdza się minimalizm? Bardzo pomaga poukładać sobie w głowie priorytety. W tej chwili nie mam czasu na bezmyślne scrollowanie fejsbuka, oglądanie telewizji, przypadkowych filmów na YouTube i codzienne wyjścia na piwo, mam za to czas na pracę nad blogiem, naukę nowych rzeczy, czytanie książek, grę na konsoli (tak, mam!), oglądanie subskrybowanych kanałów na YouTube (ta „delikatna” różnica) czy dobrej jakości seriali, spotkania z przyjaciółmi i bliższymi znajomymi, odwiedzanie fajnych i inspirujących miejsc w Warszawie i regularne wizyty na siłowni. I mam wrażenie, że wszystkie te rzeczy pozwalają mi stawać się lepszą wersją siebie – rozwijają, kształcą lub wprawiają w dobry nastrój. Czy czuję, że mnie coś omija? W żadnym wypadku. Wrodzona ciekawość pozwala mi trzymać rękę na pulsie i na bieżąco śledzić wydarzenia, które naprawdę mnie interesują. Czym więc jest dla mnie rzeczony minimalizm? Określeniem podejścia do życia, ludzi i przedmiotów, które pozwala dokonywać lepszych wyborów. Takich, które rozwijają mnie jako człowieka, pozytywnie wpływają na zdrowie czy nastrój. Wynikające z niego oszczędności rozumiane w czystko finansowym sensie są jedynie przyjemnym skutkiem ubocznym, który można zainwestować w realizację określonych celów. W żadnym wypadku nie czuję się gotowa do pouczania czy uświadamiania innych (strasznie tego nie lubię), a w temacie „życiowego minimalizmu” jeszcze wiele pozostało do zrobienia, co nie oznacza, że droga nie może być równie ekscytująca, co cel do którego prowadzi. BONUS: Jeśli, przynajmniej w (nomen omen) minimalnym stopniu, zainteresował Was temat i macie ochotę go zagłębić, polecam moje całkiem jeszcze świeże odkrycie – podcasty duetu „The Minimalists”, Joshuy i Ryana, w których jestem absolutnie zakochana. W ich podejściu, znaczy się. Przybijam im high five i mam szczerą nadzieję, że ludzi z podobnymi priorytetami będzie na naszym globie i w naszym kraju coraz więcej. Artykuł Less is more. Minimalizm w życiu pochodzi z serwisu OOPS!sidedown | travel & video | blog podróżniczy.

ITALIA BY NATALIA

From passion to Sicily to love to Trapani. Bed & Breakfast GranVeliero

In the very center of the old town of Trapani, close to the most beautiful monuments, but also in a short distance from: the market, supermarket, the harbor, many restaurants and the place from which you can enjoy fabulous sunsets over the Egadi Islands, is located a cozy Bed & Breakfast run by a very sympathetic Sicilian. Decorated in completely renovated old house was captivated me with pleasant climate, small but functional room with a large, comfortable bathroom, roof terrace with views of the sea and one of the best breakfasts I have ever had in southern Italy. Come with me to visit GranVeliero. Source: Italia by Natalia

Jak zdobyć uprawnienia wychowawcy kolonijnego?

SISTERS92

Jak zdobyć uprawnienia wychowawcy kolonijnego?

JuraPark – Park Nauki i Rozrywki w Krasiejowie.

Traveler Life

JuraPark – Park Nauki i Rozrywki w Krasiejowie.

Od pasji do Sycylii po miłość do Trapani. Bed & Breakfast GranVeliero

ITALIA BY NATALIA

Od pasji do Sycylii po miłość do Trapani. Bed & Breakfast GranVeliero

W samym centrum starego miasta w Trapani, blisko najpiękniejszych zabytków, ale jednocześnie w niewielkiej odległości od targu, supermarketu, portu, licznych restauracji oraz miejsca, z którego podziwiać można wspaniałe zachody słońca nad Wyspami Egadzkimi, znajduje się kameralne Bed & Breakfast prowadzone przez bardzo sympatycznego Sycylijczyka. Urządzone w starej kamienicy po kapitalnym remoncie urzekło mnie przyjemnym klimatem, niewielkim, ale funkcjonalnie urządzony pokojem z dużą, wygodną łazienką, tarasem na dachu z widokiem na morze oraz jednym z najlepszych śniadań, jakie kiedykolwiek jadłam na południu Włoch. Zapraszam Was do GranVeliero. Source: Italia by Natalia

Gdzie smacznie zjeść w Bydgoszczy?

SISTERS92

Gdzie smacznie zjeść w Bydgoszczy?

BANITA

5 ulubionych miejsc w Saksonii

Podczas rowerowej podróży po Saksonii trafiłam w kilka miejsc, które mnie zaskoczyły, oczarowały, uwiodły, a nawet doprowadziły do łez, oczywiście łez wzruszenia. Oto pięć miejsc, których nie można pominąć odwiedzając Saksonię. HOYERSWERDA Ktoś pił kawę w kawiarence na rogu, ktoś przejechał rowerem obok mnie, ktoś inny kupował pół kilo czereśni. Pośród brukowanych uliczek panowała cisza. Jakby czas się zatrzymał. Do Hoyerswerda (łużycka nazwa […] The post 5 ulubionych miejsc w Saksonii appeared first on B *Anita.

KOŁEM SIĘ TOCZY

O wygodnym obrocie gotówką w podróży, czyli jak nic nie robiąc zaoszczędzić na piwko lub trzy

Powiem Wam w tajemnicy, że chyba się powoli starzeję. Dalej lubię spać w namiocie, dalej brak komfortowego łóżka, że o wygodnym transporcie nie wspomnę nie jest dla mnie problemem, jednak coraz częściej mam ochotę sobie odpocząć. A to, jadąc pod namiot, raz na kilka dni przydałoby się jednak jakieś nieco miększe łóżko zamiast dmuchanej maty. The post O wygodnym obrocie gotówką w podróży, czyli jak nic nie robiąc zaoszczędzić na piwko lub trzy appeared first on Kołem Się Toczy.

KOŁEM SIĘ TOCZY

O wygodnym obrocie pieniędzmi w podróży, czyli jak nic nie robiąc zaoszczędzić na piwko lub trzy

Powiem Wam w tajemnicy, że chyba się powoli starzeję. Dalej lubię spać w namiocie, dalej brak komfortowego łóżka, że o wygodnym transporcie nie wspomnę nie jest dla mnie problemem, jednak coraz częściej mam ochotę sobie odpocząć. A to, jadąc pod namiot, raz na kilka dni przydałoby się jednak jakieś nieco miększe łóżko zamiast dmuchanej maty. The post O wygodnym obrocie pieniędzmi w podróży, czyli jak nic nie robiąc zaoszczędzić na piwko lub trzy appeared first on Kołem Się Toczy.

Biegun Wschodni

Muzeum Polaków ratujących Żydów podczas II wojny światowej im rodziny Ulmów w Markowej koło Rzeszowa

Nigdy nie patrzyłam na sprawę w ten sposób. A wy? Czy poznając historię związaną z II wojną światową zastanawialiście się jak to wyglądało z punktu widzenia Polaków - względnie bezpiecznych, współdecydować o życiu bądź śmierci drugiego człowieka - tego, któremu nie wolno było żyć? Przed wojną, w polskich miastach, żyło mnóstwo Żydów. Aby uświadomić sobie… Artykuł Muzeum Polaków ratujących Żydów podczas II wojny światowej im rodziny Ulmów w Markowej koło Rzeszowa pochodzi z serwisu Biegun Wschodni | Blog podróżniczo - turystyczny ze startem w Rzeszowie.

TROPIMY PRZYGODY

Templo del Sol – ekwadorska świątynia sztuki

Pojechaliśmy zobaczyć wulkan Pululahua. Jeden z dwóch na świecie, w którego kraterze żyją ludzie. Przed nim stoi Templo del Sol. Wygląda jak sprzed setek lat, a została zbudowana zaledwie 10 lat temu. I, paradoksalnie, to Świątynia Słońca zrobiła na nas znacznie większe wrażenie niż wulkan, do którego jechaliśmy. Dlaczego? Bo to miejsce nietuzinkowe, głównie ze względu na osobę za nim stojącą: równie nietuzinkowego artystę, Cristobala Ortega. Templo del Sol to muzeum, galeria sztuki oraz miejsce szerzenia kultury andyjskiej. Położone jest ok. 10 kilometrów od Mitad del Mundo, czyli obowiązkowego punktu każdej wizyty w Quito. Świątynia robi wrażenie. Wygląda jakby powstała […] Artykuł Templo del Sol – ekwadorska świątynia sztuki pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

SISTERS92

,,Uzasadnione wątpliwości” Kasia Bulicz-Kasprzak

Trylogia ,,Po sąsiedzku” tak mnie zauroczyła, że bez chwili wahania, po ,,Domu na skraju” i ,,Szlachetnych pobudkach” skusiłam się na zakup ,,Uzasadnionych wątpliwości” Kasi Bulicz-Kasprzak. Czy było warto? Trylogia różana Jakiś czas temu polską literaturę obyczajową ogarnął istny szał. Można by rzec, kwiatowy. Tu trylogia różana, tu bratkowa, a tu storczykowa. Przesadzam, aczkolwiek nie da się ukryć, że motyw ogrodniczy był chętnie wykorzystywany w licznych powieściach. Nie uniknęła także tego Kasia Bulicz-Kasprzak, polska pisarka, którą cenię za takie powieści jak ,,Inna bajka”, historia dziewczyny, studentki, która nieoczekiwanie musi przeorganizować swoje życie, ponieważ dowiaduje się,  że jest w ciąży, czy właśnie trylogia różana, której wieńczącego trzeciego tomu wyczekiwałam z ogromną niecierpliwością. ,,Uzasadnione wątpliwości” Kasia Bulicz-Kasprzak Tak już mam, że jeżeli polubię twórczość danego autora, bez względu na wszystko gromadzę wszystkie jego książki. Pewnego dnia na Fb ukazała się informacja, że lada dzień światło dzienne ujrzą ,,Uzasadnione wątpliwości”. Poczekałam chwilę i złożyłam zamówienie, by ostatniego dnia lipca poznać zakończenie i zwieńczenie bohaterów, mieszkających przy ulicy Różanej. Muszę przyznać, że na początku nie mogłam się wciągnąć. Myślę, że spowodował to upływ czasu (9 miesięcy od lektury drugiego tomu), ale później, to trochę męcząc, to znów czytając z werwą, dotarłam do końca. Poznałam losy Marty, dowiedziałam się, czy ostatecznie zdecydowała się zejść z Olgierdem. Poznałam losy Karoliny i chłopców, Agaty i Michała, rodziny Krupskich, Jezierskich i Brzozowskich. Koniec historii mieszkańców przy ulicy Różanej Czy ,,Uzasadnione wątpliwości” Kasi Bulicz-Kasprzak są w jakiś sposób słabsze, niż pozostałe 2 tomy? Sama nie wiem. Jak zwykle, na początku rozdziału zostały przytoczone informacje o kolejnych odmianach róż, które w tej trylogii zajmują znaczącą rolę. To przecież dzięki nim wszystkie kobiety, mieszkające przy ulicy Różanej rok rocznie rywalizują o tytuł najpiękniejszego ogrodu roku. Myślę, że gdybym czytała trylogię raz za razem, mój odbiór także byłby inny. Nie zmienia to jednak faktu, że ponad 400 stron przeczytałam w jeden dzień. Oznacza to tylko tyle, że pisarka, chcąc nie chcąc, znów porwała mnie w świat intryg, miłości i kolejnych zauroczeń. Wstąpcie na ulicę Różaną, tu nigdy nie jest nudno i monotonnie. Tu miłość miesza się z nienawiścią i smutkiem, a nad wszystkim czuwa, można by rzec, nestorka rodu, pani Leokadia, która podobno potrafi rzucać klątwy Artykuł ,,Uzasadnione wątpliwości” Kasia Bulicz-Kasprzak pochodzi z serwisu Blog o podróżach - Sisters92.pl.

Gaijin w podróży

Mity na temat samobójstw w Japonii

Z Japonią wiąże się pewien nieciekawy stereotyp, wokół którego wyrosło już wiele mitów. Wielu ludzi uważa, że Kraj Kwitnącej Wiśni to stolica samobójców. Z czym wiąże się ten mroczny fenomen i czy rzeczywiście Japonia to najbardziej „samobójczy” kraj na świecie? Według statystyk, stwierdzenie to wydaje się słuszne. Od 1998 roku średnio 30 000 osób rocznie decyduje się na ten desperacki krok. Jak pokazują badania, przyczyną jest przede wszystkim bezrobocie oraz głęboko zakorzeniony „japoński honor”. Japończycy wolą odebrać sobie życie, niż być utrapieniem dla rodziny i powodem do wstydu. Dane WHO Według Światowej Organizacji Zdrowia, samobójstwa najczęściej popełniają osoby w wieku 40-60 lat. Nierzadko przyczyną jest również brak pogodzenia się z sytuacją, kiedy pracodawca po latach ciężkiej pracy, wysyła swojego pracownika na przymusową emeryturę. Ten nie umiejąc poradzić sobie z sytuacją, jest nawet w stanie zakończyć swój ziemski żywot. W Japonii wyraźnie widoczny jest etos pracy. Niektórzy mieszkańcy dosłownie zaharowują się na śmierć. Inni w wyniku długotrwałego stresu i przemęczenia popadają w choroby psychiczne, co również może być przyczyną samobójstw. Piękne krajobrazy, symbole Japonii, to nie tylko raj dla turystów. Okazuje się np. że wśród samobójców święta góra Fuji jest wyjątkowo popularna. Nieciekawą sławę zyskał las Aokigahara. Z wysokich drzew rozciąga się widok na sławną górę Fuji. Według statystyk, średnio 78 osób rocznie wybiera to miejsce na swoje ostatnie chwile życia. Najgorsze jest to, że wielbicieli lasu Aokigahara przybywa… Samobójstwa są również popularne wśród młodych Japończyków. W tej kwestii „mistrzami” są otaku. Zagubieni między fikcyjnym światem anime, a rzeczywistością, naśladują swoich bohaterów zapominając, że ci są przecież nieśmiertelni. Japoński honor Jak wspomina młoda Japonka Haruna na jednym z for internetowych: „Japońska kultura dąży do perfekcji. Jeśli nie udaje się jej osiągnąć, wielu z nas czuje, że nie dopełniło obowiązku wobec ojczyzny i własnej rodziny. Nie chodzi o czyn samolubny. Samobójstwo pozwala znieść ciężar z rodziny i kraju.” Na szczęście zwiększająca się z roku na rok liczba samobójstw w Japonii to mit, wynikający obecnie z faktu przestarzałych statystyk. Od kilku lat liczba ta maleje, a Japonia nie znajduje się już na pierwszym, haniebnym miejscu. Dziś zastąpiła ją Gujana. Artykuł Mity na temat samobójstw w Japonii pochodzi z serwisu Gaijin w Podróży.

Interview na zieloną kartę (Green Card)

Orbitka

Interview na zieloną kartę (Green Card)

WHERE IS JULI+SAM

PRZEWODNIK: Wyjazd na Uluru (Ayers Rock)

Uluru to dziś chyba największa atrakcja Australii – olbrzymi kamień na pustyni, kryjący aborygeńskie tajemnice, przyciąga jak magnez. Powinien znaleźć się na twojej liście miejsc do odwiedzenia. Sprawdź jak zorganizować wyjazd na Uluru na własną rękę.  Sama dotarłam tam dopiero po trzech latach mieszkania w Australii, ale jeśli czytaliście moje wspomnienia z pierwszej wyprawy, to […] The post PRZEWODNIK: Wyjazd na Uluru (Ayers Rock) appeared first on Where is Juli + Sam.

Pomniki w Gorzowie Wielkopolskim

SISTERS92

Pomniki w Gorzowie Wielkopolskim

Ukraina. Co warto zobaczyć w Kołomyi

wszedobylscy

Ukraina. Co warto zobaczyć w Kołomyi

KOŁEM SIĘ TOCZY

Bałkański czar. Miejsca i ludzie, do których chętnie bym wrócił po 4 latach

Nie dalej jak kilka dni temu Facebook wyświetlił mi informację – Masz wspomnienia! Ciekawość oczywiście szybko przeważyła nad rzeczami jakie miałem do wykonania i kliknąłem – „pokaż więcej”. Co się okazało? Czytam, oglądam i nawet nie wiem kiedy, zacząłem się mimowolnie uśmiechać do monitora. Właśnie strzeliło 4 lata odkąd byłem na Bałkanach rowerem. Tak mnie wzięło na The post Bałkański czar. Miejsca i ludzie, do których chętnie bym wrócił po 4 latach appeared first on Kołem Się Toczy.

Zuiko 7-14 PRO opinia

Dobas

Zuiko 7-14 PRO opinia