PKP Rower UNFRIENDLY

Ale piękny świat

PKP Rower UNFRIENDLY

TROPIMY PRZYGODY

Jak zorganizować rejs po Amazonce?

Amazonka to marzenie. Królowa rzek, która od stuleci rozpalała wyobraźnię podróżników. Rzeka, która przez dziesiątki lat toczyła wojnę o prymat i tytuł tej najdłuższej z Nilem. Rzeka, która daje życie wielkiemu ekosystemowi – Puszczy Amazońskiej, tysiącu gatunkom roślin, setkom gatunków zwierząt oraz wielu lokalnym społecznościom. Marzenie o rejsie można łatwo spełnić. Podpowiadamy, jak zorganizować na własną rękę krótki rejs po Amazonce. Na rejs po Amazonce do Iquitos (największego miasta na Ziemi, do którego nie da się dostać drogą lądową) można wybrać się z Yurimaguas (dwa i pół dnia) oraz z Pucallpy (trzy dni). My, wjeżdżając do Peru od północy, zdecydowaliśmy […] Artykuł Jak zorganizować rejs po Amazonce? pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

Wycieczka do Szczecina

SISTERS92

Wycieczka do Szczecina

WOJAŻER

Seria Nowa Polska: Lublin, w objęciach Centrum Spotkania Kultur

Migawka jak przez mgłę. Autokar pełen młodzieży gdzieś na pochyłym parkingu w Lublinie, prawdopodobnie dwanaście, być może trzynaście lat temu. Komfortowa chwila, gdy człowiek, po wielu dniach zwiedzania, wtula się w fotel i czeka jedynie na powrót. Wtenczas krzyk i sekundy, które przyspieszają. Kierowca dostaje zawału, autokar powoli stacza się ze stromego parkingu. Chłopaki dobiegają do przodu i w ostatniej chwili zaciągają ręczny. Potem długie godziny na dworcu i długie godziny w pociągu do Krakowa. Bardzo długie godziny. Taki był Lublin w moich wspomnieniach – schowany gdzieś za mgłą, daleki, niekomfortowo odległy. Nie pomogła nawet żona z Lubelszczyzny, z którą wielokrotnie odwiedzałem województwo, ale nigdy jego stolicę, gdyż nawet z jej stron do Lublina było daleko. Wszystko zaczęło się w zeszłym roku. Po wielu latach podróżowania po świecie pojawiła się potrzeba stopniowego i nadal skromnego, poznania swojego własnego kraju. Tak nadeszła epoka slow travel po Polsce. W międzyczasie coraz mocniej wybrzmiewała wiara, że ojczyzna nasza jest w ruinie, że wszystko się sypie, że nic nie pozostanie. Ruszyłem więc w kraj, który miał się kruszyć u podstaw …

Jesienny city break – polskie miasta

Zastrzyk Inspiracji

Jesienny city break – polskie miasta

Restauracja Zamkowa w Szczecinie

SISTERS92

Restauracja Zamkowa w Szczecinie

POJECHANA

Nie chce mi się już jechać

Nie umiem powiedzieć kiedy złapałam podróżniczego bakcyla, czasami myślę, że się z nim urodziłam, bo ciekawość świata, łatwość odnajdywania się w nowych miejscach i potrzeba ciągłych zmian towarzyszyła mi odkąd pamiętam. W pamiętniku z dzieciństwa zachowałam fragment choroskopu wyciętego z jakiejś gazety, przepowiadał on bowiem, że podróżowanie będzie ważną częścią mojego życia. Podobało mi się to. Moje podróże dojrzewały razem ze mną. Jeździłam nie tylko coraz dalej, ale i coraz wolniej i inaczej. Przestałam zwiedzać, zaczęłam być w podróży bliżej ludzi, więcej słuchać niż mówić (co dla takiej gaduły jak ja nie było prostą sprawą). Gdy odkryłam, że dzięki podróżom mam chęci, energię i tematy żeby pisać, z niebywałą lekkością zostawiłam za sobą wcześniejsze uporządkowane życie. Gdy prawie 2 lata temu podjęłam decyzję o podróży dookoła świata, nie miałam pojęcia na kiedy wyznaczyć jej finalny koniec, na szczęście nie miałam również takiej potrzeby. Gdy 1,5 roku temu zostawiłam swoje chińskie życie, czułam mieszaninę ekscytacji, ciekawości i strachu. Gdy 13 miesięcy temu wsiadłam w samolot z biletem w jedną stronę, nie miałam pojęcia gdzie zaprowadzi mnie los i fantazja. Dziś, siedzę na plaży w Ekwadorze i czuję, że czas na nowy etap. I znów ta wybuchowa mieszanka ekscytacji, ciekawości i strachu gotuje mi w brzuchu i w głowie. Lubię ten koktajl uczuć. Planem podróży A&A dookoła świata były moje i mojego Adriena marzenia, wspólnym celem znalezienie miejsca, w którym założymy swój dom. I wiecie co? Myślimy, że znaleźliśmy. A jeszcze bardziej niż myślimy, czujemy. Wiecie, że nasza miłość była uczuciem niemal od pierwszego wejrzenia (a jak nie wiecie to zaglądajcie TU). Więc jakbyśmy mogli nie zaufać naszym sercom, które mocniej zabiły właśnie do tego kraju? I to jednocześnie? Od pierwszego wejrzenia niemal właśnie? Przed nami jeszcze długie miesiące analiz, formalności, kreślenia biznes planu, nauki języka, szukania domu, planowania, pakowania. I wiecie co? Bardziej nie możemy się tego doczekać niż jechać dalej! Bo wiemy, że szanse trzeba łapać za ogon, że życie trzeba wyciskać do ostatniej kropli, że trzeba próbować swoich sił, że nic się samo nie zrobi, a pomysły nie mają odroczonej na wieczność daty ważności. Dlatego, uwaga, uwaga, już za miesiąc kończymy naszą podróż i wracamy do Europy na kilka miesięcy wytężonej pracy nad nowym projektem „życie w…”. A właściwie tą podróż tylko zawieszamy, bo jak wszystko pójdzie zgodnie z kreślonym od jakiegoś już czasu na kolanie planem, największa przygoda naszego życia dopiero nadchodzi. Dodam też, że jedną z wielu (choć zapewne jedną z najważniejszych) motywacji do wyjazdu w podróż dookoła świata, była dla mnie chęć napisania kolejnej książki (bo mojego „Laowaia” to już wszyscy przeczytali, co?). I kolejnej, i kolejnej. Kocham podróżować, ale jeszcze bardziej kocham pisać. Uważałam, że w drodze będę miała czas by pozwolić głowie puścić wodze fantazji, liczyłam również, że spotkam niebanalnych ludzi, którzy przy lokalnym bimbrze lub herbacie z liści koki opowiedzą mi niezwykłe historie- wszak nie od dziś wiadomo, że życie pisze najlepsze scenariusze. Nie pomyliłam się. W głowie kłębią mi się pomysły, w plecaku gniotą stosy notatek- tylko usiąść i zacząć pisać. Tylko tego biurka, tylko tego fotela brak… Jej, jak ja tęsknię za pisaniem! Poza tym… blog w podróży to jednak nie to samo. Blog w podróży to pocztówki z wakacji, a mi się chce drążyć głęboko, żyć w nowym miejscu i z nowymi ludźmi życie dzielić. I pytać, i dziwić się, i nie rozumieć, i szukać odpowiedzi, i Wam o tym wszystkim opowiadać. Dlatego nie chce mi się już jechać. Żyć, pisać chcę! Mamy już na Pojechanej zakładkę „życie w Chinach”, mamy „życie we Francji”, jak myślicie, jaką zakładkę mam nadzieję niedługo dorzucić? RABAT  DLA CZYTELNIKÓW POJECHANEJ Dla tych, którym akurat chce się jechać, mam prezent: rabat 10% na asortyment w sklepie MojaWaliza.pl, oferującym produkty znanych marek, między innymi Samsonite. Wystarczy, że w swoim zamówieniu wpiszecie kod rabatowy: PROMO2016. Promocja trwa do końca września! Post Nie chce mi się już jechać pojawił się poraz pierwszy w Pojechana.

Czy warto wracać do Polski?

Fizyk w podróży

Czy warto wracać do Polski?

Zresztą nie chodzi konkretnie o Polskę, tylko ogólnie Europę czy tam szeroko rozumiany "zachód" czy "północ" świata. Miejsca, w których - jak mówi znajomy strażak-Hiszpan, który na stałe przeniósł się za ocean - pracuje się, żeby płacić: kredyt, rachunki, podatki, drugi kredyt, itd. "W Ameryce Południowej pracujesz, żeby żyć" - i to chyba najkrótsze z możliwych podsumowań różnic między dwiema stronami Atlantyku. Dlatego, kiedy koleżanka Kasia (znacie Państwo koleżankę Kasię?) no więc kiedy koleżanka Kasia mówi mi, że ona to by chciała, żebym wrócił do Polski, czasem chciałbym jej odpowiedzieć: "naprawdę mi tego życzysz?".Puerto Lopez, Manabi, EkwadorJacobo (Wenezuelczyk) na przykład twierdzi, że nagonka medialna na Amerykę Południową jest celowa. Wszędzie tylko trąbi się, że niebezpieczeństwo, ubóstwo, kradzieże, morderstwa, narkotyki i tak dalej, i tak dalej. "Jakby Europejczycy wiedzieli jak jest naprawdę w Ameryce, jeszcze w tym tygodniu połowa z nich by tu przyjechała!" - mówi. I kto by wtedy utrzymał system? Mowa o tej połowie, która w życiowej perspektywie ma dwie opcje: (1) wynajmować mieszkania i co roku drżeć o to o ile podniosą koszt wynajmu i czy aby nie trzeba będzie znowu się przeprowadzać, (2) zadłużyć się na 40 lat, żeby pod koniec życia z wątpliwą satysfakcją ukończyć spłacanie ciasnego mieszkania na przedmieściu brudnego miasta.Bo przecież nie wszyscy dostaną mieszkanie po rodzicach. I nie wszyscy są informatykami albo menadżerami w zagranicznych korporacjach. I nie chodzi nawet o to, że cała reszta to niewykształcony tumult (a nawet jeśli by tak było: czy niewyksztalcony tumult nie ma prawa do godnego życia?). Niektórzy są specjalistami w swoich dziedzinach, pracują z pasją do nocy, tylko że popełnili grzech bycia animatorami kultury, a nie znawcami języków programowania, i tak zamiast 8 tysięcy złotych miesięcznie, dostają niecałe dwa i w wieku trzydziestu paru lat nie stać ich nawet na wynajęcie samodzielnego mieszkania.Połowa Polaków zarabia mniej niż 2400zł netto miesięcznie (a wielu blisko dwa razy mniej). Niech to będę ja: kawaler, bez dzieci, 28 lat, niech prowadzę względnie skromne życie wydając 900zł miesięcznie na jedzenie, rachunki i tym podobne. Zaoszczędzone 1500zł wydam na spłatę kredytu i w ten sposób już po dwudziestu latach stanę się właścicielem niewielkiego, dwupokojowego mieszkanka na przedmieściu, z którego dojazd do centrum codziennie doprowadza mnie do szału. Będę miał wtedy 48 lat. Oczywiście nie będzie mnie stać na samochód ani zagraniczne wakacje podczas mojego dwutygodniowego urlopu, bo wydaję tylko 900zł miesięcznie. Mógłbym wydawać więcej, ale wtedy okres spłaty kredytu wydłużyłby się do jakichś 30 czy więcej lat. Po dwudziestu czy trzydziestu latach nieustającej pracy (nie mogę się zwolnić, mam kredyt do spłacenia) i życia we względnej niewygodzie będę zmęczonym życiem dziadem. Wlaśnie tak. Może się jeszcze stać, że mnie wyrzucą z pracy, a bank zabierze mi mieszkanie. Ale nawet jak się nie wydarzy to ostatnie, to ta propozycja życia na wiecznej pentelce na szyi zwanej kredytem przez 20 lat mojego życia, przez dokładnie te 20 lat, kiedy mam najwięcej chęci działania, sił i zdrowia, nie za bardzo mnie pociąga.A teraz weźmy taki kraj, jak Ekwador. Płaca minimalna to 366$, a licząc z obowiązkową dla wszystkich trzynastką i czternastką, wyjdzie jakieś 427$ miesięcznie. Aha, i to jest już netto, bo kwota wolna od podatku w Ekwadorze to 10.000 dolarów rocznie. Tak więc w tytm zabiedzonym trzecim świecie, gdzie głód i trwoga, pracownik dostaje na rękę co najmniej 1650zł na miesiąc (w Polsce, dla porównania, 1355zł). A jak przypadkowo jesteś wykształcony, to w ogóle możesz zarabiać całkiem nieźle. Na przykład młody nauczyciel - 800$ miesięcznie, czyli ponad 3000zł.Zawsze jest ciepło. Gdzie rzucisz pestkę, tam wyrosnie owoc. Gdzie rzucisz banana, tam wyrośnie bananowiec. Nie ma głodu. Za trzy tysiące dolarów możesz sobie kupić mały domek z bambusa na palach. Z tarasem. Zarobisz na ten dom w rok. Potem go sobie możesz powiększyć, poszerzyć, dobudować piętro. Możesz się realizować modyfikując czy budując twój własny dom tak jak lubisz. U nas się nie da, bo trzeba utrzymywać kastę architektów prawem budowlanym, więc ludziom zatrudnionym w fabrykach i wykonującym tę samą czynność przez tysiące godzin pozostaje tuning samochodowy jako jedyna ścieżka samorealizacji.Ten dom, jak wspomniałem, jest z bambusa. Ale przecież i tak zawsze jest ciepło. A jak nie lubisz ciepla, to możesz pojechać w góry i będziesz miał zimno. Możesz w jeden dzień przejechać z żarzącej się plaży Manabi w ośnieżone góry w okolicach Riobamby. W zimie nie musisz czekać na lato. W lecie nie musisz czekać na zimę. Masz oba na raz, rzut beretem jedno od drugiego.Ktoś może zauważyć, że dom z bambusa to nie ten sam standard, co dom ceglany. Owszem, nie ten sam standard. Ale, z jednej strony, możesz jakiś czas w tym domu żyć i potem, jak zarobisz więcej, zbudować sobie ceglany, jak koniecznie musisz. A druga kwestia: w porządku, to nie ten sam standard. Ale czy my naprawdę potrzebujemy tego standardu? Przypomina mi się problem komunikacji miejskiej: a, że trzeba kupić nowe autobusy. Współcześnie mamy we wszystkich dużych polskich miastach najnowsze autobusy na świecie (prawie wszystkie zagraniczne, tak jakbyśmy nie mieli fabryki autobusów w Polsce, ale jako że w Polsce banki nie są polskie, tylko zagraniczne, to kredyty są na autobusy zagraniczne, a nie na polskie. A że wolny rynek i lepiej kupować zza granicy? No jasne, wolny rynek, wszyscy chcą kupować tanio zza granicy, no przynajmniej ci, którzy nie myślą poważnie o rozwoju własnego kraju i śmieją się z Anglików że im funto potaniał. A co takiego się stało Anglikom z tanim funtem? Wzrost eksportu się im stał, i turystyki. Wolny rynek... Jeśli wolny rynek jest taki wspaniały, to dlaczego dwóch największych piewcow tego rynku - Stany i UE - nie mają traktatu o wolnym handlu między sobą? Że sie o tym traktacie mówi? Mówić się mówi, ale chyba tylko Polacy chcą go podpisać, tak jak chcą czym prędzej stracić własną monetę i tym samym całkowicie zaprzepaścić wszelką możliwość wpływu na gospodarkę włąsnego kraju. No bo kto rządzi gospodarką? Ten kto ma pieniądze i środki produkcji, a w Polsce tych rzeczy bynajmniej Polacy nie mają i jedyne co im zostaje to NBP i korygowanie kursu złotego, nic więcej, dlatego tak bardzo wszyscy na zachodzie pilnują, żeby NBP było niezależne od rządu, bo wtedy rząd nie może zrobić już po prostu nic, o. Że rząd nie powinien mieć wpływu na gospodarkę? A który kraj rozwinął się bez wpływu rządu na gospodarkę? Ja bardzo, bardzo proszę podać choć jeden przykład. Stany Zjednoczone i Anglia? Wzrosły przede wszystkim na ostrym protekcjonizmie. Niemcy, Japonia, Korea? Na narodowych planach rozwoju. Wolny rynek... Wolny rynek to narzędzie narzucane niedorozwiniętym krajom po to, żeby na zawsze pozostały niedorozwinięte, żeby zawsze kupowały - uwaga, tanio! - zza granicy i nigdy nie rozwinęły własnej produkcji przemysłowej. Te kraje nie popadną w biedę, na pewno nie, bo to nie jest na rękę tym, którzy sprzedają im towary przetworzone. Ale te kraje nie będą też nigdy bogate, nigdy nie dorównają poziomowi życia "pierwszego świata", to się nie mieści w niczyich kalkulacjach. Jedyne co może wzrosnąć, to przepaść między biednymi i bogatymi wewnątrz takiego kraju. Jak sie chce dorównać poziomowi życia w Niemczech to trzeba robić coś więcej niż skręcać mercedesy z komponentów i wysyłać je - bez cła, na tym polega Unia Europejska - na zachód, gdzie będą szły jak świeże bułeczki głównie dlatego, że skręcała je tania siła robocza i można było obniżyć cenę. Filia w Polsce nie zapłaci podatku, bo formalnie wykaże stratę, pracownicy dostaną swoją minimalną krajową, żeby spłacać swoje trzydziestoletnie kredyty we francuskich i niemieckich bankach i tu się kończy nasz udział w rynku światowym.)Aha, ale miało być o domku z bambusa i o autobusach miejskich. No więc kupują te nowe autobusy Volvo i Mercedes. Są piękne, lśniące, mają klimatyzacje i automatycznie otwierane wszystko, tyle że w imię ich kupna bilet wzrósł do przeszło czterech złotych. Tym samym komunikacja miejska przestała mieć jakikolwiek sens. Jest dwa razy taniej jeździć samochodem, a pracownik, ktory jeździ komunikacją traci jedną godzinę na dojazd, a drugą godzinę (już pracy) żeby opłacić bilety. I ja naprawdę nie wiem, czy tak strasznie go rajcuje klimatyzacja i telewizor w tym autobusie. Może lepiej byłoby naprawdę jeździć autosanem i nie cierpieć za każdym razem, kiedy trzeba wyskoczyć z kasy na bilet.Tak samo może nie warto tracić trzydziestu lat życia na kredytowym sznurze szubienicznym tylko po to, żeby mieć "porządny dom". To znaczy nie wiem, może warto: masz mieszkanie z solidnej cegły, ciepłą wodę, piękne szyby i włoską armaturę łazienkową. Na ulicach jest spokój i porządek. Słyszysz delikatny szum? To jedzie śmieciarka marki mercedes benz żeby zabrać twoje worki na śmieci: jeden z plastikami, drugi ze szkłem, trzeci z odpadkami organicznymi. Wszystko jest gotowe i doskonałe, ty musisz tylko płacić, nic więcej. Może tak jest dobrze, nie wiem. Ja się po prostu zastanawiam czy warto wracać do Polski. Bo może bardziej warto kupić chatkę z bambusa, położyć się w hamaku, uprawiać banany, żyć w ciepełku niedaleko ekwadorskiej plaży, z której w lipcu i sierpniu widać, jak humbaki wyskakują swoimi wielotonowymi cielskami z turkusowej wody.

Relacja z 12 Spotkań z Filmem Górskim w Zakopanem

Obserwatorium kultury i świata podróży

Relacja z 12 Spotkań z Filmem Górskim w Zakopanem

Jak co roku Organizatorzy zadbali o dobry program. Żaden uczestnik nie miał najmniejszych szans by się nudzić. Co ciekawe – nie ważne czy interesuje cię bardziej wspinaczka, trekking, biegi górskie lub inne formy aktywności . program został skonstruowany tak, że przyciągnie uwagę każdego górołaza. Dodam, że spotkania z wybitnymi postaciami ze świata gór wysokich, a także możliwość obejrzenia tylu filmów otworzyła zapewne niejednej osobie szerzej oczy na pewne górskie względy.  W dniach 31 sierpnia – 4 września Kino Sokół i Kino Giewont przepełnione były ludźmi z pasją. „jest wiele tras, różni ludzie. jedne góry”.  Zgadzam się z tym stwierdzeniem w 100 %. Podczas spotkań na twarzach wielu osób widać było zachwycenie. Uczestnicy 12 spotkań byli w różnym wieku. Od maluchów nie mających nawet roku (tak, rodzice nie bali się i zabrali swoje pociechy) po osoby starsze. Szczególnie na twarzach widzów w wieku 60+ było widać zachwyt, a zarazem ich oczy błądziły po wspomnieniach sprzed lat. W trakcie 12 Spotkań organizowany był międzynarodowy konkurs filmowy. Jego wyniki znajdują się tutaj: http://www.spotkania.zakopane.pl/filmy/221/wyniki-miedzynarodowego-konkursu-filmowego-12szfg-. Warto zwrócić uwagę na poziom filmów a także niesamowity skład jury, w którego skład wchodziła między innymi sławna Bernadette McDonald. Nie sposób zapomnieć o specjalnych gościach zaproszonych na wydarzenie. W ciągu tych kilku dni mieliśmy okazję spotkać się i wysłuchać prelekcji takich osób jak: Alex Txikon, Simione Moro, Bernadette McDonald, John Porter, Janusz Gołąb, Krzysztof Wielicki, Andrzej Bargiel i wielu innych. Przez kilka dni organizowane były także zawody boulderowe, o których więcej przeczytacie tutaj: http://www.spotkania.zakopane.pl/zako-boulder-power/199/11-zako-boulder-power-pucharu-polski-w-boulderingu. W niedizelę 4-go września widzowie mieli okazję w kinie Giewont zobaczyć spektakl teatralny, który pokazał słowacki teatr Kontra pt” Chiński Macharadża”. 12 Spotkania z Filmem Górskim to nie tylko projekcie. To także spotkania z wyjątkowymi osobami. W piątek 2 września w Kinie Sokół wystąpił Andrzej Bargiel opowiadając o zmaganiach ze Śnieżną Panterą, a także Janusz Gołąb, który opowiadał o swoim 30-leciu wspinania. Zdecydowanie ogromną uwagę widzów w sobotę skupiło dwóch bohaterów: Simione Moro oraz Alex Txikon. Ich prezentacja o zimowym wejściu na Nangę Parbat była niesamowita. Himalaiści opowiadali o trudzie wspinaczki i zdobywaniu góry. O Tamarze, której się nie udało … jednakże, pięknie Alex Txikon podkreślił, że nie udało jej się formalnie … Po prostu nie ma jej w dokumentacji na szczycie, bo tak naprawdę poszli w 4-kę i właśnie w 4-kę zdobyli górę, mimo, ze Tamara na końcówce nie dała rady.  Alex bardzo wyraźnie podkreślił, że liczyła się praca zespołowa i nie wyobraża sobie myśleć inaczej. Nie sam szczyt jest ważny a droga jaka pokonali. Bardzo utkwiło mi to w pamięci. Poza tym w duecie z Moro tworzą genialny team do prezentacji. Wspinacze mieli ogromne poczucie humoru i niesamowity dystans do siebie. Trzeba przyznać, że wykonali kawał dobrej roboty. Bardzo ciekawym spotkaniem była dyskusja na temat najnowszej książki Diny Štěrbovej. W spotkaniu brała udział także francuska himalaistka Christine de Colombel. Panie wspomniały Wandę Rutkiewicz. Zrobiło się kobieco i bardzo ciekawie. Kolejnym spotkaniem, które utrwaliło mi się w pamięci była rozmowa z Moniką Rogozińską na temat jej książki ” Lot koło Nagiej Damy”. Niesamowita i silna kobieta. Autorka zdradziła nam wiele szczegółów na temat wyprawy, w której brała udział jako korespondent. Poznaliśmy oblicze kobiety, która stanęła przed ogromnym wyzwaniem. A co najciekawsze, wokoło siebie miała tylko mężczyzn. Rogozińska z humorem opowiadała jak przetrwać z kolegami w górach wysokich. To było bardzo ciekawe spotkanie. Podczas konferencji prasowej moja uwagę przykuły dwie osoby: Dariusz Kortko i Marcin Pietraszewski, którzy podjęli się wyzwania napisania biografii Jurka Kukuczki. Odbyło się także spotkanie z nimi oraz żoną Jurka – Celiną w niedzielę 4-go września. Burzliwa dyskusja na scenie Kina Sokół panowała także wokół książki ” Lider” Ewy Matuszewskiej. Wielicki tak się rozgadał na jej temat, że prawie autorki nie dopuścił do głosu, a to tylko dlatego, że mowa była o Zawadzie. Wybitnym i wspaniałym himalaiście, którego Krzysztof Wielicki kazał nam widzom wspominać często! W niedzielę ciekawym spotkaniem było także odbycie wędrówki z Moniką Witkowską, która opowiadała o Koronie Ziemi. Podczas spotkań obejrzałam także kilka filmów. Moją szczególną uwagę zwrócił: I-View (dokument o Simione Moro), a także film o trzęsieniu ziemi w Nepalu z 2015 roku. Podczas tych kilku dni można było posłuchać inspirujących opowiadać, zobaczyć niesamowite filmy i rozpocząć nowe plany górskie. Takie spotkania bardzo motywują i pozwalają na poszerzanie swojej wiedzy na wiele tematów górskich. Nie sposób opisać wszystkiego, gdyż na temat wrażeń mogłaby powstać nawet i książka! Motywacja, siła, ciekawość – to pozostaje w mojej głowie po 12 edycji. Już nie mogę doczekać się 13 edycji Spotkań. Do zobaczenia za rok!Kategoria: Góry Tagged: 12 spotkania z filmem górskim, festiwal górski, festiwal zakopane, filmy zakopane

Muzeum Historii Szczecina

SISTERS92

Muzeum Historii Szczecina

WHERE IS JULI+SAM

Carola w Zachodniej Australii [ WASZA AUSTRALIA]

Karolina i Przemek Perek, małżeństwo podróżujące od 7 lat. Raz w roku wyruszają w miesięczną podróż w różnych kierunkach. Karolina prowadzi stronę na Facebooku – Carola travels the world. Carola w Zachodniej Australii Kiedy byliście w Australii i na jak długo? Odwiedziliśmy Australię na przełomie lutego i marca 2016 roku i spędziliśmy tu 26 dni. Jak wyglądała […] The post Carola w Zachodniej Australii [ WASZA AUSTRALIA] appeared first on Where is Juli + Sam.

Biegun Wschodni

Worek Bieszczadzki. Spacer do źródeł Sanu

Ależ ja za tym tęskniłam... Bieszczady, świeże powietrze, soczystozielone lasy, piękne krajobrazy, cisza przerywana jedynie szumem drzew, śpiewem ptaków i odgłosem kroków parzystokopytnych przyglądających się nam z bezpiecznej odległości. Marsz pomimo zmęczenia i zadyszki. Pokonywanie swoich małych granic, w które ten rok obfituje. Właśnie po to tam jeżdżę. I właśnie dlatego w sezonie, czyli mniej… Artykuł Worek Bieszczadzki. Spacer do źródeł Sanu pochodzi z serwisu Biegun Wschodni | Blog podróżniczo - turystyczny ze startem w Rzeszowie.

Beskid Sądecki: Pannonica 2016

With love

Beskid Sądecki: Pannonica 2016

Ceny w Kosowie [2016]

BAŁKANY WEDŁUG RUDEJ

Ceny w Kosowie [2016]

Wół i Krowa w Szczecinie

SISTERS92

Wół i Krowa w Szczecinie

KOŁEM SIĘ TOCZY

Jak nie z tej ziemi. Niepublikowane wcześniej pamirskie fotografie. Duże panoramy!

Coś dla miłośników wysokich gór! Kilka dni temu na facebooku wspominałem, jak to 3 lata temu zakończyłem wyjazd przez Kaukaz i Bliski Wschód, dziś zaś mija 2 lata, kiedy to wróciliśmy z Martą z naszego pierwszego, wspólnego wyjazdu do Kirgistanu i Tadżykistanu. I tak wspominając, przeglądając zdjęcia zauważyłem, że… kilku całkiem niezłych widoków z samego Pamiru The post Jak nie z tej ziemi. Niepublikowane wcześniej pamirskie fotografie. Duże panoramy! appeared first on Kołem Się Toczy.

Amsterdam na weekend. Co warto zobaczyć?

wszedobylscy

Amsterdam na weekend. Co warto zobaczyć?

Tuscany – the most beautiful spots in the Val d’Orcia

ITALIA BY NATALIA

Tuscany – the most beautiful spots in the Val d’Orcia

Val d'Orcia stretches to the south of Siena, at the foot of an extinct volcano Monte Amiata is a land of dream for every enthusiast of photography and one of the most popular region in Europe for outdoor shooting. It's comes from here majority of famous views printed on postcards. In this post you will find out where to go and what place you must choose to snap by yourself the most popular panoramas adorning numerous postcards and Tuscany travel guides. Source: Italia by Natalia

Co warto zobaczyć w Baranowie Sandomierskim? [Podróżnicze ABC]

SISTERS92

Co warto zobaczyć w Baranowie Sandomierskim? [Podróżnicze ABC]

WOJAŻER

Masowa turystyka a wyzysk: Jak być przyzwoitym turystą?

Wakacje roku 2016 dobiegły w zasadzie końca. Sezon urlopowy, wraz z rozpoczęciem szkoły i wkrótce, roku akademickiego, odchodzi po raz kolejny do sfery wspomnień. Dla wielu nadchodzi okres byle do następnych, okres wyczekiwania wymarzonych, kolorowych wakacji z folderów biur podróży. Dla jeszcze innych, szczególnie tych, których stać na dalekie, azjatyckie podróże, nadchodzi z kolei czas spełniania marzeń. To także moment dla prawdziwych podróżników, którzy pozostawiają za sobą coraz bardziej chłodzący się kraj i ruszają na podbój dziewiczego raju, krainy kolorowych landszaftów, uśmiechniętych, orientalnych twarzy, do krainy, którą kochają ponad wszystko, ale za nic nie chcieliby się tam urodzić. Bo Azja, dla jej mieszkańców, szczególnie tych pochodzących z tak zwanych krajów rozwijających się, to nie kolorowa kaszanka, którą karmimy się na co dzień, ale kawał wytężonej pracy. Pracy dla nas, uprzywilejowanych mieszkańców wciąż bogatej północy. Sektor turystyczny to jedna z największych gałęzi światowej gospodarki, która sama wierzy, że jest tą jej częścią, która najszybciej generuje wzrost, pracę oraz przychód w biedniejszych rejonach świata. Mimo tej pięknej perspektywy, papież Jan Paweł II, sam będący miłośnikiem podróży od najmłodszych lat, nazwał swego …

TROPIMY PRZYGODY

Dobre praktyki w turystyce: Andean Lodges

Staramy się zwracać uwagę na odpowiedzialność biznesu w turystyce. Z niektórych atrakcji świadomie rezygnujemy, bo nie chcemy przykładać do nich swojej ręki. A jest w czym wybierać, niestety. Gdyby więcej firm i turystów/podróżników przejmowało się negatywnym wpływem na środowisko, mieszkańców czy zwierzęta, świat byłby piękniejszy. Przykłady można mnożyć. Głośna niedawno sprawa świątyni tygrysów w Tajlandii, wychowywane z pomocą przemocy i strachu słonie, ledwie opłacani pracownicy (lub nieopłacani wcale), wyrzucanie wszystkich odpadków z hoteli do oceanu, marnowanie hektolitrów wody na codzienne pranie ręczników każdego gościa, i tak dalej, długo by tak można wymieniać. Są jednak wyjątki. Nie każda firma w branży turystycznej […] Artykuł Dobre praktyki w turystyce: Andean Lodges pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

Bulwar Piastowski w Szczecinie

SISTERS92

Bulwar Piastowski w Szczecinie

OOPS!SIDEDOWN

Good day

Jak to jest że z ostatnich zagranicznych podróży nie udało nam się przywieźć żadnego filmu, za to wystarczy wyjść w weekend z domu bez konkretnego planu i wszystko kręci się samo? Wystarczyło wsiąść na rower i wyjechać za warszawski las kabacki. Tak wygląda dobry weekend. Film powstał bardzo spontanicznie we wspomnianym lesie kabackim i Ogrodzie Botanicznym Polskiej Akademii Nauk w Powsinie. Swoją drogą, Ogród Botaniczny to miejsce na relaks godne polecenia. Jest gdzie chodzić i co oglądać, nawet strefę roślinności wysokogórskiej – mini Tatry na zamówienie! Tym razem będzie krótko i lekko, po prostu – have a good day. Artykuł Good day pochodzi z serwisu OOPS!sidedown | travel & video | blog podróżniczy.

POJECHANA

Najpiękniejsza dolina Cordillery Blanca: dolina Ishinki

Peru niejednokrotnie zachwycało mnie widokami, odwiedziłam wszak Machu Picchu, widziałam tęczową Vinicunca i lodowiec Pastoruri, ale tylko w jedno miejsce wybrałam się dwa razy i już planuję kolejny. Tym miejscem jest położona w Cordillerze Blanca dolina Ishinki, nad którą górują ośnieżone szczyty pięcio i sześciotysięczników, którą przecina polodowcowy strumień. To wymarzone miejsce dla wielbicieli trekkingów, wspinaczki skałkowej i lodowej, baza wypadowa dla miłośników gór pragnących zdobyć szczyt Ishinki, Urusa, Tocllaraju, a także doskonałe miejsce żeby przyzwyczaić ciało do dużej wysokości. Jak dotrzeć do doliny Ishinki? Dolina Ishinki leży na północ od Huaraz, punkty startowe trekkingu są dwa: Collon i Pashpa. Obydwie wioski znajdują się około godziny drogi od Huaraz samochodem, do obydwu można próbować dostać się też collectivo. My, z racji że byliśmy w kilka osób, skorzystaliśmy z taksówki dzieląc między siebie jej koszty. W zależności od twoich zdolności negocjacyjnych po hiszpańsku, taka przejażdżka kosztuje od 40 do 50 soles tam i… od 80 do 100 soles z powrotem (bo jesteś zmęczony i nie masz wyboru). Idąc trasą z Pashpy, można podziwiać piękny widok na najwyższy szczyt Peru- Huascaran i tą też, 13 kilometrową drogę wybraliśmy. Niech cię nie zwiedzie ten mały dystans- droga jest dłuuuuga, zaczynasz bowiem na wysokości 3450 metrów (w przypadku Pashpy), a twoim celem jest dolina położona dokładnie 900 metrów wyżej, dlatego zarezerwuj sobie na ten piękny, ale jednak męczący trekking 4, a nawet 5 godzin, szczególnie jeśli niesiesz na plecach ciężki sprzęt. Jeśli jest za ciężki, żeby zrobić krok, wtedy zarówno w Huaraz (przez agencję), w Pashpie jak i Colon możesz wypożyczyć muła, który poniesie twój bagaż. Trasa jest dobrze oznaczona i urozmaicona. Będziesz iść przez spieczone słońcem wzgórza, porośnięty mchem las, miniesz jezioro, pastwiska, będziesz maszerować wzdłuż wartkiego strumienia aż dotrzesz do doliny, której krańca strzeże jedna z najpiękniejszych gór jakie widziałam: sześciotysięcznik Tocllaraju (powód, dla którego chcę znowu w tą dolinę wrócić). Po drodze możesz spotkać „przyczajonych” strażników, którzy poproszą o uiszczenie opłaty za wstęp do Huascaran National Park- 21 dniowa wejściówka kosztuje 65 soles. Gdzie spać i co jeść? W dolnie Ishinki jest refugio (schronisko górskie) prowadzone przez sympatyczne włoskie małżeństwo. W schronisku znajduje się restauracja serwująca pyszną domową kuchnię, a nawet ciepłe prysznice. Brzmi super? Jest super, niestety nie jest to super tania opcja, bo samo łóżko (w sali zbiorowej) kosztuje 40 soles, a łóżko plus kolacja i śniadanie (podawane w nocy jeśli robimy podejście na jeden z okolicznych szczytów) to wydatek 95 soli od osoby. Co ważne, w schronisku tym są dostępne koce i poduszki, nie trzeba więc przynosić ze sobą śpiworów. Można też spać za darmo na polu namiotowym, ale wtedy potrzebujemy naprawdę ciepło się opatulić- na 4350 metrów ponad poziomem morza noce są, uwierzcie mi, bardzo zimne. Jeśli chcemy sami przyrządzać sobie posiłki, musimy przynieść ze sobą wszystkie półprodukty. W schronisku, poza daniami z menu, można kupić tylko piwo, wino i wodę. Co robić w dolinie Ishinki? Już samo dotarcie do doliny to bardzo fajna aktywność, ale jeśli nam mało i zdążyliśmy już przyzwyczaić się do wysokości (polecam przenocować noc, czy nawet dwie przed wyruszeniem dalej w górę) bardzo polecam trekking do położonej na wysokości 4950 metrów, turkusowej laguny Ishinka (trasa zabiera około 2 godzin w górę i 1,5 godziny w dół). Jeśli mamy odpowiednią wiedzę i sprzęt do wspinania się po lodowcu, możemy spróbować swoich sił wchodząc na Urus, Ishincę, czy Tocllaraju. Równie dobrze możemy też położyć się na trawie i gapić na ośnieżone szczyty- przyjemność gwarantowana. Trasę podróży A&A dookoła świata możesz śledzić TU. Podoba Ci się? Daj lajka, podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy. Nie chcesz przegapić żadnego wpisu? Kliknij TU i zapisz się do newslettera!   Post Najpiękniejsza dolina Cordillery Blanca: dolina Ishinki pojawił się poraz pierwszy w Pojechana.

Ogród Saski w Lublinie

SISTERS92

Ogród Saski w Lublinie

Zamek w Mosznej

Traveler Life

Zamek w Mosznej

Lublin i Kielce

MAGNES Z PODRÓŻY

Lublin i Kielce

POSZLI-POJECHALI

Proziaki – podkarpackie placki na sodzie

Proziaki – placki z mąki na sodzie, robione od ponad 150 lat na Podkarpaciu. Podstawowe składniki, które zazwyczaj są pod ręką, prosty przepis, szybko się robi. 15 minut – i udane śniadanie albo kolacja gwarantowane! Proziaki po raz pierwszy spróbowałam rok temu, przy okazji poznawania Artykuł Proziaki – podkarpackie placki na sodzie pochodzi z serwisu Poszli-Pojechali.

Pół świata na miejskim rowerze

Fizyk w podróży

Pół świata na miejskim rowerze

Właściciel warsztatu w San Jose stwierdził, że w Kostaryce  t a k i c h  rowerów się nie naprawia, tylko wyrzuca na śmietnik. Wuefista na uczelni śmiał się, czy ma hamulec wsteczny i nie pozwolił na  t a k i m  rowerze brać udziału w wyjazdach w podkrakowskie dolinki.  Rower w gościnie w drewnianej remizie strażackiejN., gdy zobaczył mnie dojeżdżającego do Boruszyna niedługo przed podróżą, zapytał gdzie jest mój rower wyprawowy. Americo z Maracaibo radził, by nie jechać do Caracas, bo okradną. Gdy zobaczył rower, stwierdził, że mogę jechać gdziekolwiek i że nie ma problemu. Dziesiątki, może setki ludzi spotkanych po drodze, pytają z niedowierzaniem, pytają, oczekując oczywistej negacji: przyjechałeś z Meksyku na  t y m  rowerze?Od października 2013 roku  t e n  rower przejechał przeszło dwadzieścia tysięcy kilometrów. Okazuje się więc, że na  t a k i m  rowerze można jechać nie tylko w podkrakowskie dolinki, ale i objechać pół świata. Pół świata, bo jeśli obwód kuli ziemskiej ma czterdzieści tysięcy kilometrów, to przejechałem już połowę (zob. mapy).T e n  rower (klik) to używany model półkolażówkowo-miejski, prawdopodobnie z 1989 roku. Stalowa rama, koła 28, osprzęt z półki średniej niskiej, tj. zazwyczaj najtańsze shimano, albo po prostu to, co było w sklepie po drodze. Facet z warsztatu w San Jose pewnie dalej zajmuje się głównie imponowaniem nastoletnim klientom znajomością wszystkich modeli i marek turbotytanowych widelców i kosmicznych siodełek. Ostatecznie sam przyznał mi, że nie był nigdy na wyjeździe dłuższym niż trzysta kilometrów. Mój wuefista z ujotu na swoim bicyklu z amortyzatorami wszystkiego po raz tysięczny robi tę samą trasą Kraków dookoła, prężąc muskuły w granatowym dresie (zauważyliście, że wuefiści  z a w s z e  noszą właśnie granatowe dresy?) przed dziewiętnastoletnimi studentkami. Tymczasem  t e n  rower przejeżdża andyjskie przełęcze, wilgotne dżungle, suche równiny, karaibskie plaże i całe zatrzęsienie przejść granicznych. Dlatego jeśli ktoś Wam wmawia, że nie możecie wybrać się w rowerową podróż bo wasz sprzęt jest do niczego i potrzebujecie raczej superduper bicykla za osiem tysięcy złotych, to po prostu powiedzcie mu, żeby spadał na drzewo.

POJECHANA

Lodowiec Pastoruri… oglądany z góry!

Zanim przyjechaliśmy do położonego na wysokości 3050 metrów Huraz- peruwiańskiej stolicy miłośników gór, spędziliśmy trochę czasu na pustynnym wybrzeżu (czytaliście wpis o Huacachinie?), było zatem jasne, że zanim wyruszymy na wysokogórskie szlaki, musimy znów poświęcić minimum kilka dni na aklimatyzację. Czas ten wykorzystaliśmy na wspinaczkę na wyrastajacym tuż za miastem klifie, na bouldering (nikt tu już nawet nie zwraca uwagi na osobniki taszczące na placach ogromne crash-pady) i podlewanie pisco sour (najpopularniejszym peruwiańskim drinkiem) świeżo kiełkujących znajomości. No ale ile można tylko się przyglądać ośnieżonym szczytom, gdy zdają się być na wyciągnięcie ręki? Szybko więc postanowiliśmy zrobić coś „śniegiem białego”, ale prostego, szybkiego, niewymagającego. Wybór padł na słynny, znikający coraz szybciej lodowiec Pastoruri. Pastoruri leży około 80 kilometrów na południe od Huaraz (niestety nie jeżdżą tam zwykłe autobusy ani collectivo, bo to typowa atrakcja turystyczna, dostać się tam zatem można tylko własnym transportem, albo autobusem z agencji turystycznej). Zaraz po zjechaniu z głównej trasy, droga zaczyna się wić i wspinać w górę, krajobraz staje się coraz bardziej pustynno- kamienisty, a temperatura powietrza zaczyna niebezpiecznie spadać w dół. Po około 1,5 godziny jazdy samochodem, docieramy do położonego na wysokości 4800 metrów parkingu. Dalej trzeba już iść na własnych nogach, aby pokonując około 200 metrów przewyższenia, dotrzeć do lodowej ściany Pastoruri. Po zmęczeniu nieadekwatnym do przebytej, kilkunastominutowej trasy, wyczuwam że rozrzedzenie powietrza daje się moim niedotlenionym mięśniom we znaki, ale w porównaniu z pierwszymi doświadczeniami z dużymi wysokościami (w Boliwii), czuję się zdecydowanie lepiej, kiedy więc Adrien proponuje zboczyć ze ścieżki i wspiąć się na szczyt Nevado Pastoruri (5240 metrów) aby spojrzeć na lodowiec z góry, zgadzam się bez wahania. Z każdym krokiem idzie mi się coraz trudniej, sprawy nie ułatwiają śliskie stromizmy i osuwające się spod nóg luźne głazy, ale coraz piękniejsze (również z każdym krokiem) widoki dopingują mnie by, choć żółwiem tempem, posuwać się dalej. Ostatnie kilkadziesięt metrów to już zdecydowanie nie trekking a wspinaczka, „nie masz lin, nie patrz w dół” powtarzam sobie podciągając się na ostatnich skalnych półkach. Wchodzę na szczyt Nevado Pastoruri i… szybko siadam, bo uginają się pode mną nogi. Ze strachu, zmęczenia, zachwytu? Sama nie wiem, chyba wszystkiego po trochu. Jak już mi serce przestaje próbować wyskoczyć z piersi i oddech się uspokaja, namawiam Adriena żebyśmy zeszli odrobinę w dół, na lodowcową „głowę”. Jej, cieszę się jak dziecko, gdy staję w końcu na śniegu. Sama w to nie wierzę, ale wygląda na to, że tęskniłam! Piękny jesteś Pastoruri, tak bardzo szkoda, że jest ciebie z roku, na rok coraz mniej… A… i żeby nie było, że nie mówiłam- kilka dni później dowiedzieliśmy się, że wspinaczka na szczyt Nevado Pastoruri jest zabroniona ze względów bezpieczeństwa! Trasę podróży A&A dookoła świata możesz śledzić TU. Podoba Ci się? Daj lajka, podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy. Nie chcesz przegapić żadnego wpisu? Kliknij TU i zapisz się do newslettera! Post Lodowiec Pastoruri… oglądany z góry! pojawił się poraz pierwszy w Pojechana.