Trzy miesiące

Tu i Tam

Trzy miesiące

Domek Kata w Koszalinie

SISTERS92

Domek Kata w Koszalinie

Naturalne źródła Onsen

Gaijin w podróży

Naturalne źródła Onsen

Ludzie: marzenia obnośnego sprzedawcy

Fizyk w podróży

Ludzie: marzenia obnośnego sprzedawcy

„Tylko czekam na wyrok i na moją część. Kupię nowy rower, wyszykuję go i pojadę: Peru, Boliwia, Argentyna, Brazylia. Potem przez Amerykę Środkową do Meksyku. Wezmę ze dwadzieścia kilo herbaty i w drogę!”Podchodzimy do okna. Sergio pokazuje mi elegancką, dwupiętrową kamieniczkę naprzeciw: „To jest tego typu dom: sąd wycenił na dwieście tysięcy dolarów”. W domu została żona i siedemnastoletni syn. Córka wyszła za mąż kilka lat wcześniej i wyprowadziła się. Sergio też się wyprowadził, ale na siłę.„Dostała tej całej menopauzy, słyszałeś o tym?”Хорошие парниSłyszałem, ale nie wiedziałem, że musi skutkować manią prześladowczą. Natomiast żona Sergio, owszem, podobno właśnie uważa, że wszyscy ją obserwują, wszyscy podglądają. Pan mąż, który nie podziela tego typu obaw, skupił na sobie cała nienawiść małżonki i koniec końców wyleciał z domu z hukiem. Stracił w ten sposób trzy rowery.„Jeden dała znajomej, drugi zostawiła w komisie – świetna kolażówka! - a trzeci sama używa. Porwała moje rowery!” - precyzuje zbulwersowany Sergio, pokazując mi zdjęcie na telefonie. Na nim śniady pięćdziesięciolatek z dwudniowym zarostem w żółtej kamizelce odblaskowej siedzi na błękitnym góralu. Na bagażniku – ciemnozielone sakwy, na kierownicy – coś w rodzaju podręcznej torby, tyle że z plastiku. „Zrobiłem ją ze śmietniczki z miejskich autobusów!” Tym chata bogata, co z pracy przyniesie tata. Podobno wcale nie podwędził tego kubełka: znajomi kierowcy podarowali. Na ścieżce zawodowej Sergio pojawiło się co prawda kilka drobnych stanowisk administracyjnych, ale prawdziwą pasją – i źródłem największych zysków – był i pozostaje handel bezpośredni. Trzydzieści lat doświadczenia.„Teraz, gdy wchodzę do autobusu, od razu wiem ile sprzedam”.Handlował biżuterią, zegarkami, słodyczami, długopisami i odzieżą. Najlepiej idą gwiazdy Dawida (na szczęście), ale to interes na kilka dni, bo wszyscy już gwiazdy mają, a nikomu szczęścia nie przybywa. Jeszcze krócej działa chwyt na „szalone koszulki”. W sezonie wakacyjnym kupuje się najtańsze białe t-shirty i sprejuje w kolorowe ciapy. Na plaży idą jak świeże bułeczki, ale potem trzeba się zmywać od razu, bo przy pierwszym wejściu do wody cała farba spływa do morza.Teraz Sergio sprzedaje herbatki zdrowotne. Wchodzi do autobusu, wita się wylewnie i zapowiada, że nie będzie - jak inni sprzedawcy - dawał pasażerom produktu do ręki, bo na opakowaniu i tak wszystko jest po chińsku, a kto chiński rozumie? Natomiast on, Carlos (pseudonim artystyczny), przeszedł specjalny kurs i zaraz wszystko dokładnie wyjaśni.„<<Widzieli państwo kiedyś grubego Chińczyka?>> - rzucam na wstępie, no i ktoś tam zawsze kiwnie głową, albo nawet powie głośno, że nie, no i już jest kontakt z publicznością.” - relacjonuje rozentuzjazmowany. (Powtarzał mi to tyle razy, że zacząłem powoli rozumieć tę sfrustrowaną żonę z menopauzą.) Potem opowiada zawzięcie o cudach medycyny tradycyjnej. Na koniec prosi, by chętni do zakupu podnieśli rękę i natychmiast wykrzykuje, że pan z tyłu już się zgłosił, bardzo proszę, już do pana idę. Oczywiście chętny pan z tyłu nie istnieje, ale ci z pasażerów, którzy początkowo wahali się podnieść rękę, po takiej zachęcie zgłaszają się bez oporów. Bo skoro nie ma grubych Chińczyków, to trzeba pić chińskie herbatki oczyszczające, chociaż na opakowaniu widnieje napis „Made in Korea”. Te opakowania zresztą zmienia się co kilka miesięcy.„Facet z drukarni w Guayaquil wysyła mi meilem dwa-trzy nowe modele. Trzeba zmieniać co jakiś czas, żeby zawsze było coś nowego.”Herbata też czasem się zmienia, chociaż nie jest ani z Chin, ani z Korei, a już najmniej ma wspólnego z tym, co mówi opakowanie. Sergio sprzedaje ją rano: 3-4 godziny, od ósmej do dwunastej. Chwali sobie trasę Machala-Pasaje. Rzeczywiście, niczego sobie, osobiście w trzy godziny grania zebrałem trzydzieści dolarów. Z tym, że ja pośpiewałem jednego dnia, a Sergio wali tę samą opowieść o grubym Chińczyku przez długie miesiące. Pasażerowie pół biedy, ale sami kierowcy autobusów mogliby mieć już dość i nie wpuszczać do środka znawcy medycyny dalekowschodniej. Dlatego o kierowców należy dbać.„Coś im tam zawsze podrzucam: kanapki, słodycze, napoje. U kobiety od soków pomarańczowych z Pasaje wytargowałem nawet zniżkę, bo kupuje u niej codziennie.” Specjalista. I rzeczywiście, działa, kierowcy witają się z Sergio nadzwyczaj serdecznie.Sprzedaje saszetkę herbaty po dolarze i wraca do domu nawet z pięćdziesięcioma. Chociaż, rzecz jasna, nie zawsze jest tak kolorowo. Część zostawia na zakup surowca i opakowań, część przeznacza na wyżywienie własne, resztę wysyła żonie. Rozwód w toku: jakiś czas temu zasądzono 110$ alimentów miesięcznie. Sergio, ze względu na prywatną szkołę syna, dobrowolnie daje 300$. Chodzi popołudniami do western union i wysyła ile może: po dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści dolarów, aż do skompletowania umówionej kwoty. Plik potwierdzeń kolejnych wpłat wisi na drzwiach lodówki. Przelicza je, gdy dzwoni telefon. „Nawet się nie przywita, tylko od razu z żądaniem, żebym jej wysłał więcej, bo się synowi buty rozleciały i nowe kosztują czterdzieści dolarów.”Wstał, wziął ile miał – dziesięć dolarów – poszedł do agencji i wysłał. Często tak kończy dzień: bez grosza przy duszy, z dwoma jajkami na śniadanie i baterią saszetek herbaty na następny dzień. Dużo podróżował. Sprzedawał w miejskich busach w Limie. W Asuncion w Paragwaju chodził po biurach prawników i wciskał podróby markowych piór wiecznych. W Buenos Aires niespecjalnie mu szło.„W Argentynie ludzie wolą kupować rzeczy w sklepach. W Polsce też tak jest?”Ale najbardziej podobały mu się wyjazdy krajowe. Do plażowych prowincji Esmeraldas, Manabi i Santa Elena jeździł rowerem. Zatrzymywał się w niedrogich hotelach, spędzał kilka dni handlując i jechał dalej. Teraz mieszka w Machali: nie w eleganckiej kamieniczce, jak ta rodzinna w Guayaquil, a w wynajmowanej za pięćdziesiąt dolarów drewnianej klitce w dzielnicy kolumbijskich imigrantów. Parzymy ostatnią kawę tego dnia w pokoju, w którym na ośmiu metrach kwadratowych mieszkają lodówka, stolik, stary telewizor, elektryczna kuchenka, no i łóżko, a na nim: Sergio. Macza palec w białym kleju i rozmazuje go po krawędziach papierowych etykiet ginseng+stevia made in Korea. „Nawet datę ważności mają!”Na za rok. Uchylają się drzwi, wchodzi sąsiad. Odwrotność Sergio: zamiast marketingowego entuzjazmu na twarzy widnieje niepewny uśmiech. Manuel to malarz pokojowy z permanentnym brakiem zleceń. Też się rozwodzi. Mało je, bo nie ma co, więc Sergio zaprasza go na kolacje.„Manuel, jadłeś coś dzisiaj?”Nie jadł. Gotują razem, Manuel myje gary."Manuelku, a garnek po ryżu to co?"Na noc nie miałem najmniejszej ochoty grzebać w sakwach i wyszarpywać z nich śpiwór. Zresztą w Machali, stolicy bananów, upał nieznośny, więc położyłem się na karimacie bez przykrycia. Manuel zaoferował mi prześcieradło. Gdy wyjeżdżałem, ten sam facet, który nie ma nawet kilograma ryżu i zalega trzy miesiące z opłatą za wynajem pokoju, wciskał mi w prezencie to prześcieradło i jeszcze podkoszulek na drogę. Sergio też chce już wyruszyć. Pod koniec roku ma się zakończyć proces rozwodowy i zapaść wyrok w sprawie podziału dóbr. „Nawet, jeśli sąd podzieli dom na czterech członków rodziny – chociaż tylko ja na ten dom pracowałem, no ale niech stracę! - to przysługuje mi jakieś 50 tysięcy.”Wówczas kupi sobie rower i sakwy, a resztę odłoży w banku. Ma cukrzycę. Chwali rząd Correi za państwową służbę zdrowia, za wizyty lekarskie, za które nie musi płacić, i za operację przepukliny, którą mają mu robić za kilka miesięcy. Mimo to – tłumaczy Sergio – przy jego wieku i stanie zdrowia zawsze dobrze mieć oszczędności. Nie chce ich wydawać: będzie dalej robił to, co zna od podszewki, co opanował do perfekcji. Wsiądzie na rower i zarzuci kontynent amerykański chińską herbatą i gwiazdami Dawida. Nie chce dożywać ostatnich dni w jednym miejscu: w Machali, w Guayaquil, gdziekolwiek by to miało być. Nie chce w jesieni życia - jak mówi - „obserwować co robią sąsiedzi i powtarzać te same historie, które wszyscy już słyszeli”. Chce poznawać nowe miejsca, nowych ludzi, przeżyć coś nowego. „Byłoby cholernie smutno doczekać starości i nie mieć nic ciekawego do opowiedzenia.”

Jak tanio i wygodnie dolecieć do Maroka

Glob Blog Team

Jak tanio i wygodnie dolecieć do Maroka

Do Maroka można dostać się na wiele sposobów. Jedną z opcji jest lot tanimi liniami z dowolnego miasta w Polsce z przesiadką w Madrycie, Paryżu, Brukseli, Londynie, Pizie, itd. Sposób ten ma jednak zasadniczą wadę. W przypadku opóźnienia pierwszego samolotu, nie zdążymy na kolejny. Bilet przepada a my sterczymy na lotnisku gdzieś w Europie.  Opóźnienia i odwołane loty w okresie jesienno-zimowym są częste. Krakowskie Balice posiadają obecnie (stan na 2016r.) system ILS najniższej, pierwszej kategorii. To jedno z najbardziej narażonych na zamglenia lotnisk w Polsce. Dlatego bardzo często przekierowuje loty np. do Katowic. (stan na sierpień 2015) Na naszą pierwszą podróż do Maroka w grudniu 2016r. wybraliśmy lot bez przesiadek z Berlina. Polski Bus uruchomił bezpośrednie trasy z wielu polskich miast prosto na lotnisko w Berlinie, Berlin-Schönefeld. Z Krakowa można wybrać jeden z trzech kursów dziennie, a bilety kupione z dużym wyprzedzeniem kosztują grosze. var uri = 'https://imppl.tradedoubler.com/imp?type(img)g(23036038)a(2833923)' + new String (Math.random()).substring (2, 11); document.write(''); Bilety do Maroka na grudzień 2015 kupiliśmy ze sporym wyprzedzeniem (początek sierpnia). Lot Berlin – Agadir – Berlin kosztował jedyne 277 zł, liniami Easyjet. Polski Bus Kraków – lotnisko Berlin Schönefeld (SXF) – Kraków – 75 zł, Czyli jak łatwo policzyć łączny koszt lotów i busa wyniósł  352 zł. Niestety z nieznanych nam przyczyn linia wycofała się z obsługi tej trasy. Na dzień dzisiejszy nie ma już lotów bezpośrednich z Berlina.  (aktualizacja, wrzesień 2016) Maroko nas urzekło. Lecimy ponownie! W tym momencie nie ma już niestety połączenia z Berlina do Agadiru i Marrakeszu. Musimy szukać połączeń łączonych. Od niedawna testujemy doskonałe narzędzie AZair.cz do przeszukania tanich lotów w Europie i krajach sąsiednich od tanich linii lotniczych. Wyszukiwarka zestawia połączenia w wybrany przez nas sposób. Możemy określić minimalną i maksymalną długość przesiadki. Z dodatkowych opcji bardzo przydatna może się okazać możliwość wyszukiwania lotów tak aby były najtańsze i odbywały się z różnych lotnisk w kraju docelowym. Funkcja szczególnie przydatna. jeśli chcemy zrobić trip przez cały kraj. Np. przylot do Tangeru, a wylot z Agadiru. Możemy również określić czy mamy karty lojalnościowe takie jak WIZZ Discount Club itp. My wyłączamy tą opcję. Nie lubimy latać liną Wizz ze względu na nieprzychylny podróżnikom sposób naliczania opłat za bagaż podręczny. W Ryanair mamy w cenie biletu bagaż podręczny i mały dodatkowy bagaż. Np. aparat, laptop, śpiwór, torebka itp. Na zdjęciu, nasze połączenie do Maroka. Ostatecznie ceny za bilety przy grupie 10 osobowej oscylowały w granicach 390-430 zł (łącznie cztery loty). Wynika to z różnic kursowych walut, prowizji banku za przewalutowanie i dnia zakupu. Ryanair obciąża kartę walutą kraju z jakiego się wylatuje. Np. za lot z Fez do Madrytu kartę przewoźnik obciążył w marokańskich dirhamach. Nasz lot odbędzie się na trasie Modlin – Bruksela, Bruksela – Fez, Fez – Madryt i Madryt – Modlin.   Zobacz podobne wpisy Ceny w Maroku 2015/2016 views 4420 Film z Morocco Road Trip 2015 views 168 Koszty wypożyczenia samochodu w Mar... views 918 .yuzo_related_post img{width:281.75px !important; height:196px !important;} .yuzo_related_post .relatedthumb{line-height:21px;background: !important;color:!important;} .yuzo_related_post .relatedthumb:hover{background:#fcfcf4 !important; -webkit-transition: background 0.2s linear; -moz-transition: background 0.2s linear; -o-transition: background 0.2s linear; transition: background 0.2s linear;;color:!important;} .yuzo_related_post .relatedthumb a{color:!important;} .yuzo_related_post .relatedthumb a:hover{ color:}!important;} .yuzo_related_post .relatedthumb:hover a{ color:!important;} .yuzo_related_post .relatedthumb:hover .yuzo__text--title{ color:!important;} .yuzo_related_post .yuzo_text, .yuzo_related_post .yuzo_views_post {color:!important;} .yuzo_related_post .relatedthumb:hover .yuzo_text, .yuzo_related_post:hover .yuzo_views_post {color:!important;} .yuzo_related_post .relatedthumb{ margin: 0px 0px 0px 0px; padding: 5px 5px 5px 5px; } .yuzo_related_post .relatedthumb{} jQuery(document).ready(function( $ ){ jQuery('.yuzo_related_post .yuzo_wraps').equalizer({ columns : '> div' }); });

Park im. Książąt Pomorskich w Koszalinie

SISTERS92

Park im. Książąt Pomorskich w Koszalinie

Z Luśką nad Bałtyk

URLOP NA ETACIE

Z Luśką nad Bałtyk

Wilcza Buda

Traveler Life

Wilcza Buda

POSZLI-POJECHALI

Alkohole świata. Toskania, Włochy

Wina włoskie po prostu uwielbiamy. Jest w nich słońce, temperament oraz tradycje, pielęgnowane stuleciami. Włosi podchodzą do swoich win bardzo poważnie, pilnując jakości, pochodzenia, sposobu wytwarzania. Wszystko to potwierdzone odpowiednimi certyfikatami. Planując wyjazd do Toskanii z góry zakładaliśmy, że będziemy chcieli przywieźć jak najwięcej doświadczeń smakowych. Artykuł Alkohole świata. Toskania, Włochy pochodzi z serwisu Poszli-Pojechali.

Biegun Wschodni

Właściwy adres. Jałowcówka w Koszarawie

Obiecałam wam jakiś czas temu, że od czasu do czasu będą tu się pojawiać rekomendacje dotyczące miejsc, w których warto się zatrzymać nie na noc, nie na dwie, ale na dłużej. Takich absolutnie wyjątkowych - z historią, niepowtarzalnym klimatem albo stworzonych zgodnie z unikatowym pomysłem. Wbrew pozorom, nieczęsto trafiamy do takich zakątków. Dziś zapraszam was… Artykuł Właściwy adres. Jałowcówka w Koszarawie pochodzi z serwisu Biegun Wschodni | Blog podróżniczo - turystyczny ze startem w Rzeszowie.

Moje wielkie greckie wakacje.

Wandzia w podróży

Moje wielkie greckie wakacje.

Swaziland

RAINBOW TRACK

Swaziland

                Patrząc na przejście graniczne, zastanawiam się, czy to ciągle Afryka. Albo tak długo nie było nas w Europie, albo ta granica rzeczywiście różni się znacznie od kilkunastu innych, przekraczanych przez nas do tej pory. Różni się nie tylko swoją nowoczesnością, ale również brakiem opłat wizowych. Ostatnie lata naszego życia to wiara w ponadnaturalne zaopatrzenie. Wiara w Boże finanse, Jego ochronę i bezpieczeństwo. Możliwość wjazdu do nowej krainy bez konieczności pozbycia się stu lub dwustu dolarów to wielka przyjemność. Jedyna opłata to 50 randów (około 15 PLN) za motor. „Skąd mamy wziąć 50 randów”, myślę sobie. Nie ma tu „żywych kantorów”, które wymachują plikiem pieniędzy i wykrzykują w różnych językach możliwość wymiany miejscowej waluty. Ku mojemu zaskoczeniu Michał, jak gdyby nigdy nic, wyciąga banknot z kieszeni. „Chyba żartujesz”, mówię. Przed wyjazdem z Mozambiku jedna koleżanka, mieszkanka RPA, podarowała nam dokładnie taką kwotę, o której istnieniu zupełnie zapomniałam. „Na lody”, powiedziała wtedy. Bóg wie wszystko, On jest kierownikiem naszej wyprawy i to On wie najlepiej: kiedy, ile i na co nam potrzeba. Używa do tego obcych ludzi, nowo poznanych znajomych, starych przyjaciół lub bliską rodzinę. Pieniądze zawsze na czas znajdują się na naszym koncie, niekiedy ktoś wkłada nam banknot do ręki, a innym razem kupuje wycieczkę do narodowego parku z dzikim zwierzem.                Toalety – co tu dużo mówić: po raz pierwszy od bardzo dawna jest w nich papier, pachnie ładnie, mydło w płynie, bieżąca woda i… ogólnie dostępne, darmowe prezerwatywy. To próba walki i zahamowania rozprzestrzeniającego się i tak wysokiego już wskaźnika zakażonych wirusem HIV.                Królestwo Suazi ma w sobie królewskie piękno. Mała, bajkowa, górzysta kraina, na przejechanie której wystarczy zaledwie jeden dzień. Dowiedziałam się o jej istnieniu dopiero po dwóch latach podróży po afrykańskich bezdrożach. Żeby nie było aż tak łatwo, to ceny za noclegi skoczyły czterokrotnie w górę. Nie ma pośrednich rozwiązań. Przydrożne motele to koszt nawet 100 zł. Co zrobić? Nic… cieszyć się chwilą i podążać za marzeniami. „Nie… nie będziemy aż tak dużo płacić”, ustalamy jednak. Poszukajmy czegoś u lokalnych gospodarzy. Po długich i bezskutecznych próbach znalezienia tańszego pokoju, tuż przed zachodem słońca ukazuje się nasza ostatnia szansa. To stary budynek, wyglądający jak zaniedbany, długo nieużywany hotel. Ktoś każe nam podjechać pod drzwi i porozmawiać ze starszą panią, ona tu rządzi.  „Nie, nic nie ma, nie wynajmuję pokoi”, odpowiada pani. Próbujemy ruszyć a tu klops, przebita opona w dwóch miejscach. Robi się ciemno, więc Michał stara się szybko naprawić usterkę. Potrzebna jest  latarka. Mam wrażenie, że ciemność zapadła szybciej niż zawsze.  „Postaram się coś znaleźć”, mówi w końcu starsza pani. O nie!!! Pośpiech nie okazał się najlepszym pomocnikiem. Śrubokręt robi kolejną dziurę w dętce, tym razem w tej nowej. „No to lepiej żeby starsza pani jednak coś znalazła”, mówię. Czekamy jeszcze chwilę. Jest bardzo zimno. Jesteśmy  w górach i w nocy temperatura spada nawet o 20 stopni w dół. „Robię co mogę”, oznajmia z uśmiechem pani. „Gotowe”, mówi po chwili. Jedna z jej przybranych córek przeniosła się do pokoju siostry. Oddała nam swój pokój. Duży, z wielkim łóżkiem i łazienką. Nie ma bieżącej wody, ale to akurat najmniejszy problem. Dostajemy nawet wiaderko z grzałką, by nie zamarznąć przy wieczornej toalecie. Przy tych temperaturach zimny kubeł wody nie byłby najzdrowszym pomysłem. „Zostańcie ile chcecie”, oznajmia pani. Zaprzyjaźniamy się z rodziną i dzieciakami. Poznajemy miasteczko i okolice. Korzystając z propozycji starszej pani, zostajemy kilka dni. Nasze ciała potrzebują odpoczynku. Kilkanaście dni jazdy bez dnia przerwy skutecznie obniżyły poziom naszych sił i energii. Przebita nocą dętka stała się zatem zbawienna, a starsza pani, kręcąca początkowo nosem, przemiła i kochana do łez.                Pewnego wieczoru niespodziewanie pisze do nas Doris, koleżanka od której dostaliśmy 50 potrzebnych nam randów. „W RPA jest bardzo ciekawa konferencja”, mówi. „Może chcielibyście przyjechać?”. „Czy jest możliwość taniego noclegu?”, pytamy. Okazuje się, że jest. Kolejna baza Iris, organizacji, którą odwiedziliśmy w Mozambiku, ma być naszą chwilową przystanią. Mają tam wioskę dla dzieci i dom dla odwiedzających. Znajdzie się miejsce i dla nas.  Jedziemy do Południowej Afryki, kraju, którego odwiedzać nie mieliśmy zamiaru. Nie zdajemy sobie jeszcze sprawy, jak bardzo zmieni on nasze życie oraz dalszy bieg zdarzeń.                W drodze do RPA poznajemy Bethany. Dzielimy z nią pokój w przepięknym miejscu otoczonym starym lasem. Okazuje się, że właśnie tego dnia ma urodziny. Spędzamy wspólnie wieczór, a później poranek przy obfitym śniadaniu. Czasami znajdujemy się w pewnych miejscach, by być tam dla kogoś. Poznajemy ludzi na chwilę, na jeden dzień lub kilka godzin. Każde spotkanie ma znaczenie. Każde spotkanie jest wyjątkowe. Każde spotkanie może dać innym tak wiele. Zatrzymanie się dla jednostki i rozmowa z nieznajomym może być cenniejsze, niż się nam niekiedy wydaje. Tego dnia byliśmy tam dla Bethany. Po kilku godzinach ruszamy do RPA, do domu dziecka, który zmieni tak wiele. Pozdrawiamy Was serdecznie i do usłyszenia wkrótce.(korekta: Katarzyna Wolska) 

,,Rewers” Praca zbiorowa

SISTERS92

,,Rewers” Praca zbiorowa

Smak na Meksyk!

Ale piękny świat

Smak na Meksyk!

Zaplanuj podróż do Porto. Informacje praktyczne

wszedobylscy

Zaplanuj podróż do Porto. Informacje praktyczne

Korzyści biwaku pod namiotami

SISTERS92

Korzyści biwaku pod namiotami

Gaijin w podróży

Sumo – narodowy sport w Japonii

Pierwsze skojarzenia związane ze sportem w Japonii? Sumo. I słusznie. To narodowy sport w Kraju Kwitnącej Wiśni. Sport, którego historia sięga już VIII wieku, a jego korzenie związane są z rytuałami religijnymi shinto. Nie jest łatwo zostać sumo. Zawodnicy mieszkają w specjalnych ośrodkach, gdzie poddawani są rygorystycznym treningom i specjalnym wysokokalorycznym dietom, aby zbudować odpowiednią masę. Co ważne, sport ten uprawiać mogą jedynie mężczyźni. Samo słowo „sumo” oznacza szybkie przeciwdziałanie uderzeniom przeciwnika. Sport bardzo przypomina znane wszystkim zapasy, choć zasady są nieco inne. Cała filozofia polega na tym, aby wyrzucić przeciwnika poza krąg. Przegranym jest również ten, który jako pierwszy dotknie maty inną częścią ciała niż podeszwa stóp. Wywodzący się ze starożytności sport, to przykład religijnej celebracji shintoistycznej religii. Do dziś pozostało wiele rytuałów, które przetrwały wieki. Wyraźnie widać je np. tuż przed walką, kiedy to zawodnicy odbywają procedurę przygotowania do starcia odpędzając złe duchy i prosząc kami o opiekę podczas walki i honorowe zwycięstwo. Sumo w Japonii W dzielnicy Ryogoku w Tokio znajduje się serce japońskiego sumo. To tu wielbiciele tego sportu mogą zapisać się do jednej z licznych szkół sumo, czy odwiedzić arenę rozrywki tzw. kokugikan. Atrakcją są też liczne restauracje, gdzie często emerytowani zapaśnicy sumo, przygotowują tradycyjne danie chanko nabe – jednogarnkowy posiłek zapaśników. Co ciekawe, sport ten jest dość popularny również w Polsce. W Krotoszynie znajduje się Polski Związek Sumo, którego zawodnicy mogą pochwalić się osiągnięciami na arenach europejskich i światowych. Artykuł Sumo – narodowy sport w Japonii pochodzi z serwisu Gaijin w Podróży.

Oktoberfest

MAGNES Z PODRÓŻY

Oktoberfest

WOJAŻER

Katowice. Dziś po architekturę jutra jeżdżę na Śląsk #serianowapolska

Za okupacji babcia chodziła tam ze swoją mamą na handel, do Rzeszy, do kraju obcego i wrogiego, do którego miasto zostało wchłonięte już w 1939 roku. Śląsk był kluczowy dla hitlerowców. Mawiała, że była to długa droga. To chyba jedyny moment, gdy w mojej rodzinie wspominało się Katowice lub o nich w ogóle rozmawiało. Z perspektywy krakowskiej, mogłyby sobie Katowice istnieć, po prostu, jakby nie istniały, mało ważne i zupełnie nieinteresujące. Bez większego wnikania w to, że Śląsk przez dziesięciolecia ciągnął gospodarkę całej socjalistycznej Polski, traktowało się to miejsce jako zło koniecznie, które zanieczyszcza południe kraju i w którym dominuje brud, syf, kiła i mogiła. Zdaje się, że stereotyp Śląska powoli odchodzi tam, gdzie jego miejsce, czyli w nicości. A tak przecież było jeszcze przez ostatnie lata. Raz po raz słyszało się, że ten czy tamta przeprowadza się do Katowic aby odnaleźć lepszy standard życia, lepszą pracę i w ogóle, zrobić coś nowego, a przy okazji może kupić mieszkanie, wielokrotnie tańsze niż pod wawelskim wzgórzem. Spoglądało się na nich w środowisku jak na wariatów dobrowolnie jadących do …

Podgorica – stolica, której nie pokochamy

BAŁKANY WEDŁUG RUDEJ

Podgorica – stolica, której nie pokochamy

TROPIMY PRZYGODY

Iquitos – najbrzydsze miasto świata

Peru nie słynie z pięknych miast. Niewiele jest takich, które zachwycają, a jeśli już, to tylko starówką. Jest jednak jedno, które nie zachwyca absolutnie niczym. Co więcej, można wręcz powiedzieć, że odstrasza. Mowa o Iquitos – najbrzydszym mieście Ameryki Południowej. Zaryzykuję nawet tezę odważniejszą: Iquitos jest najbrzydszym miastem świata. Oczywiście, zapewne są na naszej planecie brzydsze, ale do tej pory ich nie widziałam, więc największe miasto, do którego nie można dojechać lądem póki co wygrywa ten mój niezbyt prestiżowy ranking. Nie tylko widziałam Iquitos, więcej: utknęliśmy w nim na tydzień. Jako że na zwiedzanie Iquitos wiele czasu nie potrzeba, był to […] Artykuł Iquitos – najbrzydsze miasto świata pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

[76] Jak zostać 70-latkiem w jeden dzień

STOPEM PO PRZYGODE

[76] Jak zostać 70-latkiem w jeden dzień

Są czasami takie okresy w życiu, kiedy czujesz się staro. Mimo że nie robisz nic szczególnie innego niż zwykle; mentalnie jesteś tą osobą, co zawsze, jednak coś ewidentnie jest nie tak. Nie wiem nadal za bardzo co, jednak  w ciągu ostatnich dni niemal do perfekcji opracowałam metodę ekspresowego starzenia się. A że lubię dzielić się doświadczeniem, poniżej zamieszczam listę rzeczy i czynności, które skutecznie pomogą Ci postarzeć się o kilkadziesiąt lat w jeden dzień.         Obudź się o świcie. No dobra, to nie musi być taki prawdziwy świt, ale godzina 7 rano jest ostatecznością. Dobrze, jeśli pierwsze przebudzenie będzie miało miejsce chwilę wcześniej – musisz mieć pewność, że do tej 7 zdążysz poprzewracać się kilka razy z boku na bok i wypowiedzieć kilka niecenzuralnych słów pod adresem swojego mózgu, który budzi Cię tak wcześnie, mimo że masz jeszcze wakacje.         Zjedz śniadanie siedząc pod kocem. Ogólnie już z samego rana zaszyj się pod kocem i szczękaj zębami, nawet jeśli za oknem jest 20 stopni (no czyli w sumie jest zimno, ale niektórzy twierdzą, że jak na wrzesień to całkiem ciepło).         Wychodź spod koca tylko po to, żeby zrobić sobie nową porcję gorącej herbaty.         Na dobry początek dnia możesz trochę poczytać, ale pamiętaj, że przyświeca Ci jeden cel – praca. Jesteś w końcu dorosły, a dorośli ludzie muszą. Bo gonią ich obowiązki. Dopij więc czwartą herbatę i zabierz się do pracy. Jednocześnie pamiętaj, żeby docenić, że jest zdalna i nie musisz ruszać się spod koca.         Nie rób sobie przerw na przeglądanie stron tanich przewoźników. Nie szukaj biletów lotniczych. I tak nie masz na razie na nie pieniędzy. Przez przynajmniej najbliższe pół roku. Dorośli ludzie tak robią – zarabiają pieniądze, żeby wydać je na konkretny cel. Przestań się mazać i rób co masz do zrobienia.         W międzyczasie posprzątaj dom, zrób obiad i zajmij się innymi rzeczami, które musisz.         Co jakiś czas zdawaj sobie sprawę z tego, że z tej starości bolą Cię oczy i musisz co paręnaście minut robić sobie przerwy od siedzenia przed ekranem komputera.         W końcu olej pracę i wróć do książki.         Przerywaj co jakiś czas czytanie, żeby przypomnieć sobie o kolejnej rzeczy, którą musisz. Koniecznie ją zapisz, bo przecież pamięć już nie ta.         O 22 dosięgnie Cię konsekwencja wczesnej pobudki. Gwarantuję. Oczy zaczną się kleić, a to jedno piwo wypite do kolacji skutecznie im pomoże.         Połóż się spać. Zaśniesz od razu lub będziesz kręcić się w łóżku przez następną godzinę, nie mogąc wygodnie się ułożyć.         Kiedy przez sen usłyszysz burzę, absolutnie jej nie ignoruj! Koniecznie się obudź. A kiedy zauważysz koło swojego łóżka przestraszonego psa, odsuń swoje dobro na bok i spędź kolejną godzinę na jego legowisku, głaskają i uspokajając słowami, że w domu jest bezpieczny. Ostatecznie prawdopodobnie i tak serdecznie Cię oleje, gdy tylko burza się skończy i będzie miał w nosie Twoją późniejszą bezsenność. Ale chociaż próbowałeś.         Dla odmiany następnego dnia obudź się o 7 rano. Nie później.         Po dłuższym przemyśleniu dojdź do wniosku, że właściwie takie dni też są okej. Co prawda chwilami szarpie Tobą delikatne poddenerowowanie i ogólne zniecierpliwienie, pomieszane z niezidentyfikowanym czekaniem na nie-do-końca-wiadomo-co, ale przecież jest dobrze. Masz siebie w tym wszystkim. A skoro potrafisz spędzać ze sobą czas, nawet czując się jak psychiczny dinozaur, to masz gwarancję, że szybko się sobą nie znudzisz. A już tym bardziej, gdy skończysz 70 lat.graf. Marta Frej

Ayutthaya in Photos

Picking the Pictures

Ayutthaya in Photos

Ayutthaya doesn't need no introduction. There have been so many blogs written on Thailand, I don't feel like there is anything new or bright I could add. But pictures are a different story, so I will still post them. My blogging is all about images anyway. Sight is my special sense and I guess it has to be the same for most of the audience of my corner of the internet. Ayutthaya, or Phra Nakhon Si Ayutthaya, makes a perfect day trip away from hustle and bustle of Bangkok. Remember it, just in case you will get bored of rooftop bars and shopping malls. Well, I'm kidding, I know Bangkok offers endless activities. But it is always refreshing to get out. And there is more to it than just air quality. It used to be Siam capital and the most important Asian trade center after all. Today only a few temples and palaces remain and remind us of an once majestic city. For me, a newbie to SE Asia, they were still impressive. So, let' take a tour. Thank you for taking the tour with me! Which image is your favorite?

18 prezentów na 18 urodziny podróżnika

SISTERS92

18 prezentów na 18 urodziny podróżnika

BANITA

SPOTKAJMY SIĘ, czyli kalendarium spotkań autorskich

Od 19 września moja książka „Końca świata nie było” już w ksiągarniach. Jeśli macie ochotę spotkać się ze mną osobiście to zapraszam na serię spotkań autorskich/prezentacji. WRZESIEŃ: 19 września – Warszawa, Południk Zero, ul. Wilcza 25, godz. 19:00 – Kobieta (i) wulkan (Ameryka Centralna) 20 września – Warszawa, 8 stóp, ul. Ratuszowa 2, godz. 19:00 – W szprychy piach (Iran) 21 września – Gdynia, Muzeum […] The post SPOTKAJMY SIĘ, czyli kalendarium spotkań autorskich appeared first on B *Anita.

the Annapurna Circuit / Nepal

KANOKLIK

the Annapurna Circuit / Nepal

lumpiata w drodze

273. Jak zmieniłam pracę, czyli o coachingu słów parę

Sytuacja wygląda tak, że mam pewną pilną pracę do wykonania dzisiaj wieczorem, w związku z czym w ciągu ostatnich dwóch godzin wstawiłam zmywarkę, wstawiłam pralkę, rozliczyłam wyjazd do Szwajcarii (ach, nic o nim tutaj nie pisałam, ale to ten mój doroczny wyjazd na targi rowerowe, więc w sumie nic nowego, no może poza tym, że warto sobie ściągnąć apkę szwajcarskich kolei, bo można tam upolować

Obrazy spod powiek – Agata Błachnio

Obserwatorium kultury i świata podróży

Obrazy spod powiek – Agata Błachnio

Litwa, Łotwa i Estonia – travelbook Bezdroży

Obserwatorium kultury i świata podróży

Litwa, Łotwa i Estonia – travelbook Bezdroży

Zakochałam się. Znowu.

SISTERS92

Zakochałam się. Znowu.