WHERE IS JULI+SAM

Dwie strony wyspy Kauai

Wyspa Kauai wzbudziła w nas tak skrajne uczucia, jak skrajnie różne są dwie jej strony. Zachwyciliśmy się zachodem, „Wielkim Kanionem Pacyfiku” i widokami na dolinę Kalalau. Lotnisko w Honolulu W życiu nie widzieliśmy takiego burdelu na lotnisku jak ten na regionalnym, w Honolulu. Tłumy, tłumy, tłumy i totalna dezorganizacja. Kolejki, w których stanie jednoznacznie wyklucza punktualność. […] The post Dwie strony wyspy Kauai appeared first on Where is Juli + Sam.

Droga do Limy na pocztówkach. Część II: Góry.

Fizyk w podróży

Droga do Limy na pocztówkach. Część II: Góry.

Alpaki, tunele, Klub Matek, owce, lodowce, mało tlenu, dużo deszczu, czyli druga część drogi z granicy do Limy spisanej na pocztowkach.--> gwoli wstępu i spójności zob. Część I: Pustynia--> wszystkie zdjęcia zob. Peru - na północ od Limy 22/09/2016, 10 km za Chiquicara Po ośmiuset kilometrach od granicy wreszcie zjeżdżam z głównej drogi i widzę inną twarz Peru. Wreszcie znikają wydmy i szarość pustyni, a wiatr, który codziennie usiłował mnie zatrzymać dmiąc na północ, teraz wpycha mnie między skalne załomy Cordillera Blanca. Dolina rzeki Santa zielenieje od pól. Woda z kanałów irygacyjnych przepływa szeleszcząc półkami kwadracików obsianych ryżem. Szeleszczą także szerokie liście kukurydzy, których kolby suszą się w złotych kręgach na obrzeżach pól. Wyżej, tam gdzie nie dociera irygacja, na pierwszych tych grzbietach górskich na wschód od wybrzeża, jest sucho jak wcześniej na pustyni. Piach zalega w łatach, oblepia granie, podobne Tatrom Zachodnim w miesiącach śniegu. 23/09/2016, HuallancaWjeżdża się jak w labirynt: skaliste ściany wystrzelają po obu stronach, tak wysokie, że można tylko zadzierać głowę i się dziwić. Droga wije się w dole, w ciasnym kanale wyszarpanym górom przez rzekę. Bywa, że wieje. W surowym, pustym krajobrazie czasem pojawiają się rzędy opuszczonych domów z suszonej cegły. Już bez dachu, bez okien, bez niczego: naga glina w blokach. Wyglądają jak pozostałości przedwiecznych osad splądrowanych przez Czyngis-Chana, przez Tamerlana, bo tu wszystko tak Azję przypomina. W Huallanca śpię w Klubie Mam. Zdarza się. Szybko zdobyte kontakty. Stałem na ulicy, a kelnerka z wiejskiego bistra patrzyła na mnie. Na tyle roztargniona, że bezwolnie wkładała sobie rękę w stanik. Śliczny cukiereczek w wysoko nasuniętej czerwonej spódniczce. Wolę myśleć, że miała te osiemnaście lat.Za ChiquicaraNocleg w Cañon del PatoWąskoTunelowoMalowniczoSpadnie?24/09/2016, Toma - CarhuazNie liczyłem, ale podobno jest ich czterdzieści. Czasem przecina się po kilka na raz, po cztery, po pięć, dzieli je raptem kilka metrów rozświetlonej słońcem drogi. Przed wjazdem należy zatrąbić: tak pouczają znaki. Trąbienie jest dla kierowcy samonadaniem sobie pełni praw do wykonania dowolnego manewru. Trąbią więc i walą pełną parą przez czterdzieści tuneli wykutych nad skalnym urwieskiem, gdzie droga ma raptem jeden pas ruchu, a czasem i mniej. Każdorazowo wjazd do takiego tunelu na rowerze ma w sobie coś z samobójstwa. Albo: miałoby. Szczęśliwie w Machali (Ekwador) zakupiłem odpowiednią trąbkę i w ten sposób stałem się pełnoprawnym uczestnikiem ruchu.Zwolnij? Kieruj ostrożnie? Nie, po prostu trąb i jedź dalej!Jeden za drugimSesja z samowyzwalaczem25/09/2016, wjazd do Parku Narodowego HuascaranZa labiryntem skalnym Cañon del Pato dolina rzeki Santa ponownie się rozszerza. Uprawo to jednak już nie ryż, a raczej ziemniaki i cebula, to już ponad dwa tysiące metrów nad poziomem morza. Zdarzają się i jabłoniowe sady w białoróżowym kwieciu. Nie widziałem ich od przeszło trzech lat. W Carhuaz skręcam w lewo: łagodny podjazd wzdłuż rzeki Santa zamieniam na serpentyny prowadzące na grzbiet Cordillera Blanca. Senność okolicy wzmocniona jest bezruchem słonecznej niedzieli. Piechotą wraca z pola były mieszkaniec Limy, "tutaj wszystko jest łatwiejsze, wynajmuję kawałek ziemi, woda z gór leci za darmo, sadzę róże, sprzedaje eksporterowi, mam ciszę i święty spokój". Kobiety w wysokich kapeluszach i spódnicach lekko za kolano, w kolorowych skarpetach, siadają na skraju drogi, merdają suchym badylem na kilkoro owiec. Mężczyźni w spodniach na kant i kołnierzykowatych niebieskich koszulach noszą chrust. Ktoś orze pole pługiem zaprzężonym do pary wołów. Do tego słońce. Klimat jak z "Upadku Ikara" Bruegela.26/09/2016, ChacasSpieszę się. Koło południa - może nieco później - najpewniej zacznie padać. A deszcz na blisko pięciu tysiącach metrów to nic przyjemnego. Póki co świeci słońce. Głowa zakryta czapką uszanką puchnie od gorąca i choroby wysokościowej. Oczy bolą od światła, i to pomimo ciemnych okularów. Trzysta-czterysta metrów, zakręt, kawałek prostej, znowu zakręt, i tak kilkadziesiąt razy. Dolina rzeki Ulta oddala się powoli, ale miarowo. Lodowce mam na wyciągnięcie ręki. Trzeszczą, zrzucają z siebie niewielkie lawiny. Ostatnie dwa kilometry nieasfaltowanej już drogi prowadzę rower, albo raczej on prowadzi mnie, bo ja padam z braku tlenu, Punta Olimpica 4890 m n.p.m.Początek podjazdu z CarhuazChatka parku narodowego, dobre miejsce na nocleg przed ostatecznym rozprawieniem się z przełęcząŚniegi i bieleOstatni fragment po płaskimW prawoW prawo, w lewo, w prawo, w lewo, ten szary poskręcany wąż to drogaKurczę, nigdy wcześniej nie jeździlem rowerem w bliskim towarzystwie lodowcówSesjaBardzo pod górkę, znaczyPunta Olimpica zdobytaWidok z turkusowym jeziorkiem na deser27/09/2016, ChacasNie rozumiem co mówią. No, teraz to dopiero jestem za granicą. Z drugiej strony wiem, że mnie rozumieją, że za każdym razem gdy zapytam, usłyszę odpowiedź. I jak tak przypatruję się im szeleszczącym w keczua mam wrażenie, że to tylko taka ich zabawa: przecież jak tylko odezwę się w cristiano - po chrześcijańsku, jak pisze Llosa - wszystko jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wróci do normy.Ale to nie tylko to, bo i nie znam twarzy z banknotów, ani nazwisk z nazw placów i ulic, bo ani Chrobry, ani Wyczółkowski, ani Miranda, ani Santander. Stoją na rogach i czekają, a ja nie mam pojęcia: na co. Nie słuchają argentyńskiego rocka. Chyba, zresztą nie wiem, bo Chacas spowija cisza zawsze wtedy, gdy nie skrzypią drewniane drzwi sklepów, w których szklane litrowe butelki coca-coli stoją dumnie w dziesięciocentymetrowych odstępach jak sportowe trofea. Można by tu zabrać kogoś, z kim lubi się pomilczeć. Ale jej tu nie ma.28/09/2016, 20 km za San LuisJeśli w Kolumbii mówiłem, że tamtejsze drogi bez asfaltu biją rekordy niewygody, to tylko dlatego, że nie byłem wcześniej w Peru. Podróż zwolniła, koła utykają między wielkimi kamieniami. Może właśnie tak ma być, może tylko tak powinno się podróżować po Andach, tylko tak próbować zrozumieć ich muzykę: monotonną, transową, dudniącą niby oddech świata, a przy tym jasną, krystaliczną, oczyszczającą, katharsis na harfę i dwoje skrzypiec. Takie dźwięki dochodziły z wpółotwartych drzwi jednego z biało-identycznych domów w Chacas. Usiadłem naprzeciw, by posłuchać. Ktoś wyszedł i zaprosił mnie do środka.29/9/2016, HuariNiedaleko jeziora Huachucocha - 4250 m n.p.m. - odwiedziłem gospodarstwo mleczarskie. Odwiedziłem je, bo w San Luis kupiłem ser. Kupiłem go, bo w Chacas poznałem projekt ojca Ugo - spółdzielnie, liczba mnoga. W Chacas spółdzielnia rzeźbi w drewnie. Prace eksportuje do Stanów, Europy i do sąsiadów. W San Luis robią sery. W Huachucocha doją krowy. Spółdzielni jest jeszcze więcej, także w Boliwii i Ekwadorze. Zyski dzieli się między pracownikow i przekazuje na cele społeczne, np. otwieranie nowych spółdzielni, by kolejne gminy i regiony odżywały. W sumie w spółdzielniach ojca Ugo pracuje ponad siedemset osób.  ChacasRzeźbiąDomy mają białeRobią małe witrażyki (i duże też)Ostatnie wieczerzanieOstatnia cześć nogiOstatnie zabiegi nad krzyżemOstatnie słoneczne chwile przed deszczem (bo w dali już pada)Spółdzielcze krowySpółdzielczy kranJezioro w sąsiedztwie spółdzielni30/09-01/10/2016, za AntaminąTo były dwa ciężkie dni. Kiedy w San Marcos pytałem o drogą do Antamina, cztery razy usłyszałem: "nie dojedziesz!" Nie sądziłem, że droga może być tak stroma. Nie podejrzewałem, że taki maleńki fragmencik mapy można w rzeczywistości pokonywać przez cały dzień. Wczoraj, podchodząc gruntową drogą, miałem w planie nocleg na boisku szkolnym. Widziałem je z daleka: położony na wysokiej skale blaszany dach, który zawsze towarzyszy tego typu obiektom. Okazało się, że było to ... śmietnisko. Trzeba mieć fantazję, by budować śmietniska z widokiem na lodowce i pół parku narodowego. Następnego dnia, człapiąc powoli, zaczłapałem wreszcie do Antaminy. 4500 m n.p.m., gigantyczne ciężarówki wożące kamienie po przerośniętej piaskownicy, czyli kopalnia miedzi na wysokościach. Zrujnowany pejzaż, skażona woda i billboardy z hasłami miłości do środowiska, wiadomo. Owce patrzyły na to obojętnie, na ten heroiczny wysiłek setek maszyn i zastępów ludzi, o którego wartości decydują faceci z komputerami spekulujący na giełdzie commodities w Chicago, tysiące wirtualnych operacji, z których przeszło 99% nigdy rzeczywiściue nie dochodzi do skutku, dziś zwalniamy stu pracownikow bo inwestorzy mieli katar. Potem spadł grad, trafiłem pod strzechy pasterzy i w ogóle wszystko to za długie na jedną pocztówkę. Dość, że dali mi jeść gotowanych ziemniaków, pod powałą wiszą skróry alpak i jest ciepło.KoparkaKrajobrazTe oscypki to są owcze? Nu, owce, owce, bo jak je robie to pace na owce!O, spadłSucha kupa na opał02/10/2016, La UnionW tym mieście nic nie jest dobre. Psy musza o tym wiedzieć, bo ujadaja na wszystko, co się porusza. Niektóre ujadają tak po prostu. Tumult szarych domnów przecinają dwie ulice, z których tylko jedną wyłożono betonowymi płytami. Druga okazuje się główniejszą i to tam stopy toną w błocie między smażalnią kurczaków, brudnym hotelem i apteką. Wszędzie tu mają apteki, po trzy na przecznicę. Pewnie na bóle głowy, albo na zapomnienie. Nie żeby znowu pamiętać, ale właśnie żeby zapomnieć, zapomnieć gdzie się jest. Pada deszcz. A gdy nie pada, padał przed chwilą i chlupotowi stóp w błocie towarzyszą dźwięki kropel ktore zawsze skądś gdzieś spadają. Jedzenie jest chłodne i niesmaczne (a to ostatnie jest w Peru prawdziwą rzadkością). Mężczyźni - pijani, kobiety - zaniedbane, i każda wygląda na o dziesięć lat starszą, niż w rzeczywistości jest. Chciałem stąd uciekać, jak tylko wjechałem, ale zaczęło tak wściekle padać, że siedze teraz w jednym z tych tanich hoteli po dziesięć soli za noc, gdzie proszę wybaczyć, ale jest tylko zimna woda, no dobrze, a gdzie znajduje się łazienka?, łazienka? to będzie się pan kąpał w zimnej wodzie?, a światło jest zbyt slabe by pisać mniejszymi literami.03-05/10/2016, HuanucoPomyślałem w końcu, że może to ja robię coś nie tak, ale to bzdura. Po prostu także w podróży zdarzaja się złe dni, i tyle. Na trasie z La Union do Huanuco - tak jak w samej La Union - wszystko jest złe. Droga niby asfaltowana, ale więcej dziur niż asfaltu. Rower tańczy na głazach. Kierowcy trąbią jak najęci przed zakrętami, na zakrętach, za zakrętami, zawsze. Droga ma w porywach jeden pas ruchu, czasem pół. Zakrętów za to bez liku. Psy ujadają cholerycznie, zbliżają się niebezpiecznie i po raz pierwszy wiozę ze sobą dyżurny zestaw kamieni (trafiam rzadko). Ludzie niesympatycznie jacyś, dzieci z żebrackim zacięciem. Już w Huanuco dowiedziałem się, że na tamtej trasie to i napady, i porwania, ale mnie szczęśliwie ominęły. Pół biedy, że przynajmniej padać przestało. Huanuco, słońce, spokój, odpoczynek.05-08/10/2016, Huanuco- Boliwar! Idzie Sucre - śmieje się Julian, podchodzi, klepie mnie po plecach i idziemy do kuchni na śniadanie. Ojciec Juliana, 86 lat, jako najstarszy zostaje nazwany Mirandą i tak oto, patriotycznie, bierzemy się za jajka na pomidorach. Albo wsiadamy do toyoty z sześćdziesiątego dziewiątego i przeciskamy się przez ulice sterroryzowane przez indyjskie trzykołowe mototaksówki. Julian niedosłyszy. - Jestem głuchy i to moje błogosławieństwo! Jakbym słyszał dobrze, pewnie skończyłbym rachunkowość, którą studiowałem, i skończyłbym za biurkiem z kalkulatorem w ręce  od rana do nocy. A tak, głuchy, wymknąłem się przygotowanej dla mnie roli społecznej i robię to co lubię! - powiada, gdy z julianowej kurczakowni jedziemy do julianowej kawiarni.WidząOd lewej: Sucre, Miranda, markiza de Solanda i Boliwar09/10/2016, HuariacaDzisiaj nie było ludzi. Nie chciałem, a i nie pojawiali się. Włożyłem słuchawki i starałem się śledzić możliwie pilnie słowa lektorów, by w ten sposob nie myśleć o złej wieści, która przyszła wczoraj. Droga pnie się w górę łagodnie: przewyższenie o 2500 metrów na 115 kilometrach asfaltowanej trasy 3N zagłębiającej się w suche zbocza gór wpadające ostro do rzeki. Przystawałem, otwierałem mape i patrzyłem na opcje dojazdu do puszczy, by zara po tym - nie myśleć! - założyć znowu słuchawki. The Capital by Karl Marx, public domain, niektórzy lektorzy nawet znośni. Koło czwartej wypatrzyłem za skarpą pustostany, jakieś byłe domki pracownicze elektrowni, public domain, nie myśleć, więc czytam La Casa Verde Vargasa Llosy, wyborne.10/10/2016, Cerro de PascoDalej w górę, powoli i miarowo. Roślinności coraz mniej: krągławe grzbiety, połoniny jakby, porosły żółte, suche trawy. Gryzą je podobne owcom alpaki z długimi szyjami. Znów koło czwartej po południu, tym razem z kulami gradu bębniącymi w pelerynę, dojeżdżam do Cerro de Pasco, najwyżej położonego miasta świata, 4380 m n.p.m.**Oczywiście z tym najwyżej położonym miastem świata jest jak ze środkiem Europy: Polska ma ze trzy środki, Litwa też kilka, Czechy zdaje się również. Wszystko zależy od tego, jaką miare przyjąć. W przypadku miasta: chodzi o dojście do porozumienia co nazywamy miastem, a co nie. Osady ludzkie położone wyżej niż Cerro de Pasco rzecz jasna istnieją. Cerro ma za to 70 tysięcy mieszkańców, jest stolicą województwa i uznaje to za wsytarczające, by nazwać się miastem i - wobec tego - "najwyżej położonym miastem świata". 12/10/2016, JuninJest zupełnie nieoczekiwane jak łatwe i przyjemne możebyć jeżdżenie rowerem po czterech tysiącach metrow nad poziomem morza. Pampa Junin jest płaska, droga porządna jak rzadko, i mimo zaczątków pory deszczowej nawet wyszło słońce; 70 km zrobione przed obiadem. Niecałe dwieście lat temu odbyła się w okolicy przedostatnia wielka bitwa wojen o niepodległośc kontynentu. Główne ulice miasta Junin obejmują ulice Boliwara i San Martina (tego ostatniego w Peru wolą bardziej). Dalej, wśród spłowiałych traw pampy, stoi obelisk.*Idylla skończyła się koło trzeciej po południu: grad walił przez przeszło dwie godziny, za Junin w stronę Oroi przez jakieś 40 km nie ma nic prócz pampy, a jeżdżenie po czterech tysiącach metrów w stanie zaawansowanego przemoczenia nie jest ani łatwe, ani przyjemne. Pora deszczowa w górach, no, to ja jade na wybrzeże. 14/10/2016, La OroyaGdy zakłady metalurgiczne funkcjonowały, mowiono o tych z La Oroya "los tragahumos", połykacze dymu. Niebo było czarne, ziemia szara, nie rosły nawet chwasty. Zakłady zamknięto, nie ma ani dymu, ani pracy. Morococha natomiast ulega przesiedleniu, bo Chińczycy chcą w jej miejscu wydobywać uran. W znikającej wiosce zostało dwudziestu opornych. Opierają się w oparciu o doświadczenia przesiedlonych: nowe domy, które im postawiono, są ładne, ale zagrzybione. Wrócić do Morocochy nie mogą, bo ich dawne domy Chińczycy już wyburzyli. Co chwilę grad, na chwilę słońce, zaraz deszcz, a na przełęczy pomnik ku czci Ernesta Malinowskiego, który to w XIX wieku na te blisko pięć tysięcy metrów n.p.m. wyprowadził kolej transandyjską. Chłodno tam na górze.Ale zwierzeee!AlpakiOkolice CerroPampaPampa w wodzieBatalla de JuninObelisk do mojej kolekcji bitew o niepodległośćIdzie dyscPrzyszedł dyscU strażaków w La Oroya (suszyłem się dwa dni, a na symulacji trzęsienia ziemi włączałem syrenę!)Malinowski IMalinowski II, że inżynier i że PolakMalinowski III, z widoczkiem19/10/2016, LimaKontrast pomiędzy miastem i wsią, stolicą i prowincją, nie powinien zaskakiwać. A jednak kiedy spotyka się go tak raptownie, z taką szybkością, jaką rozwija się spadając jednego dnia z przełęczy Ticlio (4815 m n.p.m.) do nadmorskiej Limy, dziwi. Ludzie tutaj często powtarzają, że Polska, że Peru, że to taka różnica kultur. Bzdura. Rozziew między miastem a wsią wewnątrz jednego kraju wydaje się stukrotnie głębszy, niż między Warszawą a Limą, między Starczówkiem a Colquillas. Zjeżdżam z andyjskiej wyżyny, z pampy Junin, gdzie tylko wiatr, przestrzeń i rumiani ludzie poruszający się między polem ziemniaków a kurną chatą. Nikt się tam nie zatrzymuje, więc gdy przystaję, rumienią się jeszcze bardziej, pytają, zaciągają do siebie. Między domami krążą jak psy czarne warchlaki, powietrze pachnie mokra ziemią. Jedyne co może się wydarzyć, to nagły grad. Niżej, od Chosica, czyli jeszcze na czterdzieści kilometrów na północ od Limy, nagle okazuje się, że tyle się dzieje, że nikt nie ma czasu. Chciałem zapytać o drogę, ale nie było kogo, tzn. cała masa ludzi, ale wszyscy potwornie zajęci, rozmawiający przez telefon, wypatrujący nerwowo właściwego autobusu w nieprzerwanym sznurze transportowego złomu. W miarę zbliżania się do centrum, ten złom zamienia się stopniowo w najnowsze modele mercedesów, w stacje metra, a niektórzy kierowcy stają nawet na czerwonym. Ale na zielonym czasem nie ruszają, bo na prawym pasie taksówkarz czeka na klientów, na środkowym autobusowy kontroler nagania pasażerów z przejścia dla pieszych, a cała reszta, próbując przejechać, blokuje pas lewy, więc huk, klaksony i krzyki. Ledwie dotarłem, a też już się spieszę: żeby stąd wyjechać.Żeby nie kończyć tak dramatycznie - ale tak, tak, Lima to zdecydowania najbardziej hałaśliwa i chaotyczna ze stolic Ameryki - zdjęcie o tym, że doszła do mnie paczka z Polski z koszulkami Jelcza-Laskowic, oraz że potrafię wałkować ciasto. --> gwoli wstępu i spójności zob. Część I: Pustynia--> wszystkie zdjęcia zob. Peru - na północ od Limy

Kami and the rest of the world

Is it a good idea to visit Kyrgyzstan in November?

The story is always the same: I find a really good deal on flights to the place I’ve been dreaming of for a long time, I check if dates around some days off from work are available and after some thinking (between 5 minutes to 2 hours) I almost always end up buying the ticket. […] Post Is it a good idea to visit Kyrgyzstan in November? pojawił się poraz pierwszy w Kami and the Rest of the World.

Narty i zimowy wypoczynek w Dolomitach. Hotel Salvadori w Val di Sole, Trentino

ITALIA BY NATALIA

Narty i zimowy wypoczynek w Dolomitach. Hotel Salvadori w Val di Sole, Trentino

10 zdjęć z drona, dzięki którym pokochacie Albanię

BAŁKANY WEDŁUG RUDEJ

10 zdjęć z drona, dzięki którym pokochacie Albanię

Zamek Książ w Wałbrzychu

Zastrzyk Inspiracji

Zamek Książ w Wałbrzychu

BANITA

TRAMPki w Kuchni Spotkań IKEA. Konkurs!

TRAMPki – Spotkania Podróżujących Kobiet to wydarzenie, które przede wszystkim ma inspirować. Ale też rozwiewać obawy, które przed pierwszą podróżą, zwłaszcza w pojedynkę, ma prawie każdy: czy sobie poradzę, czy będę bezpieczna, czy nie spotka mnie coś złego, czy nie zabłądzę, czy spotkam na drodze życzliwych ludzi itd. Festiwal odbywa się raz w roku w moim pięknym rodzinnym Gdańsku. Ale propozycji, by zorganizować go […] The post TRAMPki w Kuchni Spotkań IKEA. Konkurs! appeared first on B *Anita.

BANITA

Regulamin konkursu „Warsztaty z BanitaTravel w Kuchni Spotkań IKEA”

Regulamin konkursu „Warsztaty z BanitaTravel w Kuchni Spotkań IKEA” 1. Postanowienia ogólne Organizatorem konkursu jest firma Blue Ivy Marketing Solutions Sp. z o.o., adres: ul. Słonki 22, 02-814 Warszawa, siedziba biura: ul. Bajońska 9a/8, 03-963 Warszawa, zwana dalej „Organizatorem”. Konkurs jest realizowany na zlecenie IKEA Retail Sp. z o.o. Koordynatorem Konkursu jest Anita Demianowicz, autorka bloga banita.travel.pl Fundatorem Nagród w Konkursie jest IKEA […] The post Regulamin konkursu „Warsztaty z BanitaTravel w Kuchni Spotkań IKEA” appeared first on B *Anita.

Zamek i baszta w Kazimierzu Dolnym

SISTERS92

Zamek i baszta w Kazimierzu Dolnym

Gaijin w podróży

Demony w Japonii

W japońskiej kulturze przewija się wiele rodzajów duchów. Jedne z nich zaczerpnięto z folkloru, inne swoje korzenie mają w wierzeniach shinto. Jedne znane są na całym świecie dzięki japońskim produkcjom filmowym, inne przez liczne festiwale odbywające się w Kraju Kwitnącej Wiśni. Niezależnie od rodzaju, każdy z demonów jest równie interesujący i godny uwagi. Chyba każdy kojarzy demona z filmu „The ring”. Długie czarne włosy zasłaniające bladą cerę to typowy japoński duch, którego historia powstania nawiązuje do buddyjskich rytuałów pogrzebowych. To jednak tylko jeden z wielu rodzajów demonów występujących w japońskiej kulturze. W jakie jeszcze duchy wierzą Japończycy? Ama-no-jaku to demon wyglądający jak Oni, czyli japoński diabeł. Jego specjalnością jest czytanie w myślach ludzi i podsuwanie im pokus. W wyniku działania Ama-no-jaki, ludzie są gotowi zrobić wszystko, by osiągnąć swój cel. Demony te uwielbiają niepokoić i nawiedzać mieszkańców Japonii. Baku to reprezentant tej dobrej części demonów, który pożera złe sny. Jego wizerunek wiesza się często nad łóżkiem, by pozbyć się koszmarów, bądź nad chorym, aby demon zjadał jego chorobę. Dość przerażający może się wydawać jednak wizerunek Baku. Posiada on ciało niedźwiedzia, trąbę słonia, oczy nosorożca, krowi ogon, a łapy i pręgi tygrysa. Mimo że demon popularny jest w Japonii, jego ojczyzną są Chiny. Gaki to demony nieco przypominające znane nam wampiry. Zostały one potępione za grzech jakim było marnotrawienie jedzenia. Zostały więc skazane na wieczną tułaczkę w głodzie. Gaki pojawiają się w naszym świecie i żywią się krwią oraz mięsem. Mają spiczaste uszy, szeroko otwarte usta i wydęte brzuchy. Są przeraźliwie chude. Należy godnie postępować z jedzeniem, ponieważ według wierzeń buddyzmu, człowiek po śmierci może odrodzić się jako Gaki w nieciekawym świecie Gakaido. Hebi to demony pod postacią węży. Ogólnie wąż w kulturze azjatyckiej jest postrzegany jako dobre stworzenie (w przeciwieństwie do znanej nam kultury europejskiej). Dały one początek smokom, które są bardzo ważnymi postaciami według japońskiej tradycji. Istnieją jednak węże, które kojarzą się negatywnie. Należą do nich Hebi, czyli demony pod kobiecą postacią, które sieją spustoszenie. Hitodama to duchy niedawno zmarłych, które błądzą po świecie w postaci świecących kul mieniących się trzema kolorami: pomarańczowym, bladoniebieskim lub białym. Widuje się je również tuż przed śmiercią chorego człowieka. Obecność Hitodama można rozpoznać po tym, że zostawiają one tzw. ektoplazmę na wszystkim, czego się dotkną. Ittan-monen to niezwykle groźny demon, który wyglądem przypomina świetlisty pas. Pojawia się nocą i sprytnie owija się wokół twarzy ofiary, dusząc ją bez skrupułów. Jikininki to japońskie zombie, które za życia grzeszyły pychą, egoizmem i chciwością. Demony z długimi szponami żywią się ciałem zmarłych, które rozszarpują na strzępy. Jedynym sposobem na pozbycie się tego demona, jest modlitwa kapłana za zmarłego, którego dusza zamieniła się w zombie. Jubokko to demony drzew porastających miejsca dawnych bitew. Wierzono, że krew poległych w potyczce wsiąka w ziemię i wchłaniana jest przez drzewa, które zamieniły się w demony. Teraz rośliny te żywią się jedynie krwią. Japończycy unikają więc przesiadywania pod tymi właśnie drzewami bojąc się, że te mogą owinąć się korzeniami wokół nich pragnąc ich krwi. Ko-dama to kolejny demon zamieszkujący drzewa. Wprawdzie nie można go zobaczyć, ale wyraźnie go słychać, ponieważ naśladuje ludzkie głosy. Po lesie roznosi się więc coś w rodzaju echa. Kiedy człowiek zetnie drzewo zamieszkane przez Ko-dama, na razie się na ich wielki gniew. Obake to demon zmarłej osoby. Pozostają one na ziemi albo z miłości, albo z chęci zemsty. Te drugie są zdecydowanie bardziej nieprzyjemne dla ludzi. W pierwszej kolejności trapią swoich prześladowców. Przykład takiego demona znajdziemy w japońskim filmie „The ring”. Oni to japońskie diabły o muskularnej posturze. Posiadają trzy palce ze szponami oraz rogi, z czego jeden znajduje się na środku czoła. Do walki nie używają wideł, a wielkich maczug. Gustują w ludzkim mięsie i …sake. Istnieje również żeńska odmiana diabłów, tzw. hannya. Japonia kultura pełna jest przerażających stworzeń polujących na ludzi i dobrych zjaw dbających o porządek na ziemi. Powyżej przedstawione są tylko niektóre z setek upiorów, które nawiedzają mieszkańców Ziemi. Oprócz nich znajdą się Sachihoko, czyli morski potwór z chińskiej mitologii, piękne strażniczki drzew Sakura-Onna, syrenki Ningyo, czy wywodzące się z Indii Yasha. Z każdym z nich wiąże się ciekawa legenda, z którą z pewnością warto się zapoznać. Artykuł Demony w Japonii pochodzi z serwisu Gaijin w Podróży.

Biegun Wschodni

Śmierć po Wiedeńsku – niezwykłe zwyczaje żałobne

Zwykło się mówić, że gdyby śmierć była człowiekiem, to na pewno byłaby wiedeńczykiem. Mieszkańcy Wiednia od wieków mieli specyficzne podejście do śmierci, obrządków żałobnych, cmentarzy, pochówków. Kiedy wejdzie się w ten temat głębiej, ma się wrażenie, że wręcz panował i nadal panuje tam swoisty kult śmierci, celebrowanie jej. W końcu to miasto Zygmunta Freuda. O… Artykuł Śmierć po Wiedeńsku – niezwykłe zwyczaje żałobne pochodzi z serwisu Biegun Wschodni | Blog podróżniczo - turystyczny ze startem w Rzeszowie.

Warszawski streetart.

Wandzia w podróży

Warszawski streetart.

Muzeum Sztuki Złotniczej w Kazimierzu Dolnym

SISTERS92

Muzeum Sztuki Złotniczej w Kazimierzu Dolnym

TROPIMY PRZYGODY

Piasek, deska i pisco. Sandboarding w oazie Huacachina w Peru

Piasek ciągnie się kilometrami, na horyzoncie zachodzi słońce. Stajesz na skraju wysokiej wydmy. Kładziesz się na deskę snowbordową i… lecisz na niej w prosto w dół. To nie dziwny sen, tylko sandboarding w oazie Huacachina, w Peru. Zjeżdżając z zielonych i pięknych gór rezerwatu Nor Yauyos-Cochas, krajobraz zaczął się diametralnie zmieniać. Najpierw mijaliśmy suche, kamieniste góry, a potem zrobiło się płasko, gorąco i piaszczyście. Wjechaliśmy na teren peruwiańskiej pustyni. Tutejszy piasek przyciąga do siebie turystów co najmniej z kilku powodów: sandboarding, relaks w gorącej oazie oraz produkcja słynnego peruwiańskiego (tudzież chilijskiego – wciąż się spierają, kto zaczął!) trunku: pisco. No […] Artykuł Piasek, deska i pisco. Sandboarding w oazie Huacachina w Peru pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

Transfogarska czy Transfogaraska – rumuńska droga marzeń za nami! Foto+FILM

OTWARTY HORYZONT

Transfogarska czy Transfogaraska – rumuńska droga marzeń za nami! Foto+FILM

Rynek w Kazimierzu Dolnym

SISTERS92

Rynek w Kazimierzu Dolnym

POSZLI-POJECHALI

Okolice Wenecji: Burano – wyspa kolorów

Burano – mała wyspa niedaleko Wenecji, kolorowe domy której, znane na całe świat, nie są dziełem bujnej wyobraźni mieszkańców, lecz przymusu. Zdziwieni? Pozornie spokojna i kreatywna wyspa kryje w sobie sporo legend i wita przybyszów zamkniętymi drzwiami. Jak dojechać na Burano Na Burano można dopłynąć Artykuł Okolice Wenecji: Burano – wyspa kolorów pochodzi z serwisu Poszli-Pojechali.

KOŁEM SIĘ TOCZY

W kraju kofoli i MARIHUANY. Najlepsze miejsca w Czechach blisko granicy [VLOG]

Nowości, nowości! Na kanale youtubowym strzelił właśnie 1000 subskrypcji i z tej okazji wrzucam nowy film. Po jego zobaczeniu nic już nie będzie takie samo! No dobra, może przesadzam, ale z pewnością nie będziecie się nudzić. :) Poza tym, nawet nie wiecie jak wiele bólu mi sprawiało to całe gadanie do kamery. Strasznie dziwne uczucie. The post W kraju kofoli i MARIHUANY. Najlepsze miejsca w Czechach blisko granicy [VLOG] appeared first on Kołem Się Toczy.

Málaga.

Wandzia w podróży

Málaga.

Dominikański konkurs z magnesami

MAGNES Z PODRÓŻY

Dominikański konkurs z magnesami

Mam dla Was małe prezenty z Dominikany :) Zgodnie z nazwą bloga przywiozłam magnesy, ale że i ograniczenia wagowe, i finansowe - za dużo na rum straciłam ;) mam 3 sztuki, które możecie wygrać w mini konkursie zanim opublikuję posty. Do wygrania jest odpowiedni ze zdjęcia magnes na Instagramie, blogu lub fanpagu. Zasada prosta piszecie z czym Wam się kojarzy Dominikana - jedno słowo, nie trzeba pisać dlaczego. Te odpowiedzi, które przypadną mi do gustu wygrają. Gdyby się powtarzały to wylosuję zwycięzcę. Konkurs trwa do 31.10.2016r. włącznie. Zwycięzca poproszony zostanie o podanie danych na mail. Odwagi w skojarzeniach! PS musicie wiedzieć, że bardzo o te magnesy walczyłam z ... falami, bo butik był dosłownie zalewany przez ocean :D

Eysturoy – opowieści z Wyspy Wschodu

SZWEDACZ

Eysturoy – opowieści z Wyspy Wschodu

Kuncewiczówka w Kazimierzu Dolnym

SISTERS92

Kuncewiczówka w Kazimierzu Dolnym

Muzyka do podróży – roadtrip music

loswiaheros

Muzyka do podróży – roadtrip music

Lezha – widokowy przystanek na północy Albanii

BAŁKANY WEDŁUG RUDEJ

Lezha – widokowy przystanek na północy Albanii

Jak sobie radzić z facetami w podróży?

Ale piękny świat

Jak sobie radzić z facetami w podróży?

Lubimy demonizować facetów. Ale tak naprawdę ich obecność dodaje smaczku podróżom... Miałam napisać mądrego posta. Może o językach obcych albo moskiewskich loftach. A tu po pokazie o donżuanach, co chwilę słyszę głosy niezadowolenia – dlaczego tak mało opowiedziałaś o SWOICH facetach? O tych, których spotkałaś po drodze. To piszę. Ale zacznę od siebie. Bo kim jestem w podróży? Czymś, co wygląda jak kobieta, ale do końca nią jest. Bo inaczej się ubieram, bo wyglądam jak kosmitka, bo moja obecność burzy ustalony od dawien dawna porządek rzeczy. Ten porządek wyraźnie zakłada, że kobieta siedzi w domu. A ja nie siedzę. Zatem sam fakt bycia w podróży stawia pod wielkim znakiem zapytania moja kobiecość, podobnie jak męskość moich męskich członków rodziny, którzy mnie w podróż wypuścili. – Bo ja bym swojej córki nie puścił – mówi pan Z, bardziej Rosjanin, niż Osetyjczyk. Pan Z. choć więcej czasu spędził w Rosji niż w swej ojczyźnie, na serio traktuje pilnowanie honoru swojej córki. – W domu zawsze jest o godzinie dwudziestej. – A ile ma lat?– 22.– I nigdy jej nie pozwalasz zostać dłużej, nawet na imprezie? – Pan Z. tylko wymownie spojrzał. No tak, o co ja pytam! Jasne, że nie może. Jeszcze ktoś ją porwie, a wtedy honor zarówno dziewczyny, jak i ojca zostanie splamiony na wieki. Przywołanie honoru na Kaukazie ucina wszelką dyskusję. Tu ceni się go ponad życie.– Pamiętasz Albinę? – dodaje koleżanka pana Z., która jest z nami tylko po to, by chronić honor pana Z. To znaczy po powrocie zaświadczyć własną głową, że na daczy pod Władykaukazem do niczego nie doszło między niezamężną kobietą z Polski, a żonatym facetem z Osetii. W tym wszystkim najgorzej wyszłam ja. U nas weekend w towarzystwie żonatego mężczyzny brzmi jednak co nieco lepiej, niż z gościem z czarnej listy Interpolu...Wróćmy do Albiny. Otóż dziewczyna wpadła w oko pewnemu Czeczenowi. On naciskał, ona się opierała, aż w końcu ją porwał. – I co?– I musiała się z nim pobrać. Bo po tym nikt już by jej za żonę nie wziął.Dziewczyna i tak została sama, bo koleś po roku ją zostawił... W ten sposób myśląc......powinnam zostać żoną Dzhy. Bo całkowicie dobrowolnie i z pełną świadomością się porwałam... To znaczy na czas pobytu w Groznym zamieszkałam u niego w mieszkaniu. Sytuacja nie do pomyślenia, gdybym była Czeczenką. Na szczęście mnie nie obowiązują tak rygorystyczne normy społeczne, skoro i tak nie zamierzam się wydać za żadnego Czeczena... Z tej sytuacji najbardziej cieszył się Dzha, bo nareszcie, przez tych kilka dni miał kompana, który tak jak on widział absurdy systemu i tak jak on, potrafił się z nich śmiać. Nareszcie też Dzha miał z kim nocą spacerować po mieście, wstąpić do Rock Baru, by przy butelce piwa bezalkoholowego posłuchać piosenek Urszuli Sipińskiej. Właściciel lokalu, jeszcze przed dwoma wojnami i kilkoma systemami, zbierał pocztówki muzyczne z Polski. Kochał Marylę Rodowicz, znał na pamięć teksty Trubadurów i nareszcie mógł o tym z kimś pogadać. Dwa światyW krajach, o silnej pozycji mężczyzn, kobiety spokojnie żyją i wychowują dzieci pod parasolem bezpieczeństwa rozpostartym nad nią przez ojców, braci, kuzynów i mężow. Dla nich rozkład życia jest prosty – najpierw mieszkają u ojca, a potem u męża. Tylko te z najbardziej liberalnych rodzin w przerwie na edukację, mieszkają same. Ale nawet, gdy mieszkają same, miejscowi amanci im nie nadskakują. Za dobrze wiedzą, że podbite oko to najłagodniejsza konsekwencja takiego postępowania. Turystka w tym momencie to wygrany los na loterii, tylko... Choć nie wspiera jej żadne męskie ramię, to wcale nie znaczy, że jest bezbronna. Tak naprawdę nasz krąg kulturowy i nasze wychowanie dało nam, kobietom, do ręki niezwykłe narzędzie – sztukę konwersacji.SpotkanieSamo południe, gdzieś na bezdrożach Dagestanu. Słońce praży, a ja już ponad godzinę, siedzę na skrzyżowaniu po środku niczego i czekam na autobus. Kilkanaście metrów dalej na tym samym krawężniku siedzi facet. On na nic nie czeka. Schowany w cieniu ciężarówki chce jakoś dotrwać do wieczora. – Dokąd jedziesz? – pyta.– Do Gunibu. – To chyba poczekasz. Już dwa dni tu stoję i żadnego autobusu w tamtą stronę nie widziałem.– Mówili, że dziś ma przyjechać.– Naprawdę? To przynajmniej zejdź ze słońca – i wskazał miejsce na krawężniku obok siebie.Skoro mężczyzna podzielił się cieniem, ja poczęstowałam go chlebem. Zaczęliśmy rozmowę. Na początku neutralnie, od korupcji toczącej Dagestan, przez którą mój nowy znajomy męczy się na tym skraju drogi. – Jeszcze kilka tygodni temu o tej porze sprzedawałbym drugą albo trzecią ciężarówkę piasku. A teraz przez trzy dni ledwo mi się udaje opróżnić jedną.Na szczęście kilka dni wcześniej prezydent Darginiec trafił za kratki, a na jego miejsce wszedł Awar. Mój rozmówca też był Awarem, tylko, czy teraz będzie lepiej? – I jak ja mam nakarmić dzieci? Chcesz je zobaczyć? – i wyciąga telefon. To ja też wyciągam telefon i pokazuję moich siostrzeńców. – Dlaczego nie masz własnych?Opowiedziałam. Szczerze. Przecież wiem, że nigdy więcej go nie spotkam. Nie zapamiętam nawet jego imienia. Podobnie jak on. Dlatego opowiada mi o swojej rodzinie, o tym, co czuje do swojej żony i o tym, że jeszcze nigdy z żadną kobietą o tym nie rozmawiał. Bo jak? Świat mężczyzn od świata kobiet oddziela szklana ściana. Ich małżeństwa są aranżowane przez rodzinę. Często młodzi poznają się na ślubnym kobiercu. Jeśli mają szczęście, to się zaprzyjaźnią albo nawet pokochają, a jak nie, to do końca życia będą żyli obok siebie, hodując dzieci, a ich interakcja będzie ograniczona do niezbędnej wymiany zdań. A przecież facet też człowiek. On czasem po prostu lubi pogadać!Ja też lubię rozmawiać. Na przykład o mydłach, szczególnie tych z Aleppo. I to godzinami, jak w pewnym sklepie z mydłami w Damaszku. Gdy na koniec pakowałam do plecaka kostki burego mydła o oliwkowo zielonym wnętrzu sprzedawca powiedział: – Dziękuję, ze złamałaś mi serce – i podarował mi jeszcze jedno, w kształcie serca. Taki drobiazg, który dodał odrobinę ciepła do moich wspomnień. Kiedy indziej był to kwiatek, albo jakiś znaleziona na plaży muszelka...RomantycyIrańczycy też lubią rozmawiać, a przy okazji są bardzo pomocni. Arasha spotkałam w Abioneh. Podszedł do mnie z pytaniem, czy nie potrzebuję pomocy. Potrzebowałam i to bardzo. Kilka dni wcześniej, kiedy jechałam rowerem drogą łączącą Abioneh z Kaszan, zatrzymało mnie wojsko i policja. O mały włos bowiem nie zrobiłam zdjęcia elektrowni, gdzie prawdopodobnie wzbogacano uran. Nawet zaczynałam się jakoś dogadywać z przedstawicielami władzy, gdy nadjechała moja koleżanka – Iranka. Iranki z natury mężczyzn trzymają krótko, a jeśli ten mężczyzna jest mundurowym, to nie mają litości. W efekcie panowie się mocno wkurzyli i z czystej złośliwości przytrzymali nas kilka godzin. Tego dnia, kiedy spotkałam Arasha znowu musiałam przejechać koło tej elektrowni. Tylko, że tym razem nie miałam dokumentów. Na mapie znalazłam alternatywną drogę, która okrążała trefne miejsce.– W żadnym wypadku tamtędy nie jedź – szosa jest zniszczona i pełno na niej dzikich zwierząt. – Nie mam za bardzo wyboru. Na dole zgarną mnie za recydywę...– To ja cię przewiozę. Przewiózł, wysadził. Wziął jeszcze telefon, żeby się upewnić, że szczęśliwie dojechałam do Kaszan. Wieczorem wysłał pierwszego SMS-a z wierszem miłosnym. Po kilku dniach miałam dość. Ale nie popadajmy w histerię! Wystarczy zablokować pana i po kłopocie. Pomoc koleżeńskaCzasem to ja wyciągam pomocną dłoń w kierunku mężczyzn. Roberto spotkałam w Gwatemali. Leżał bez życia po środku chodnika. Nie dlatego, że ktoś umieścił mu jakiś kawałek metalu między żebrami. Po prostu Quetzalteca w barze była zbyt tania... Zatem stanęłam nad jego ciałem i pilnowałam, by nikt sobie po nim nie przeszedł, podczas gdy jego kumple donosili kolejne shoty. Ale z wyczuciem, żeby nikt z nas nie dołączył do naszego upadłego druha. Następnego dnia, gdy Roberto stanął na nogi, byliśmy już najlepszymi kumplami. Dwa dni później zabrał mnie do starożytnego majańskiego miasta – Quirigua. Okazało się bowiem, że miłośnik Quetzalteki przy okazji jest szanowanym archeologiem. Dzięki niemu o północy zwiedzałam starożytne majańskie miasto po środku dżungli.Trochę hardcore'uTak naprawdę, tylko z jednej podróży wróciłam umęczona mężczyznami. Do dziś zastanawiam się, czy dla Gruzinów zaproszeniem do „tańca” są jakieś konkretne zachowania. A może wystarczał fakt, że podróżuję sama? Schemat był zawsze ten sam – ich pytanie, moja neutralna odpowiedz i na stole lądowała butelka wina. A że Gruzin ręki ze szklanką nie cofa wyjścia były dwa, albo go upić, albo wznieść odpowiedni toast, który zapewni nietykalność. Jednak najbardziej niebezpieczna sytuacja nie zdarzyła się w okolicach butelki wina. Jechałam zwykłą, legalną taksówką. Kolega, Gruzin wysiadł wcześniej, ja miałam do przejechania jeszcze dwie przecznice. –Paguljajem? Niedaleko jest jezioro – mówi taksówkarz, zamyka drzwi i zmienia kurs. Czuję pismo nosem. Natychmiast każę mu się zatrzymać. Zrobił to, ale nie wciąż nie otwiera drzwi samochodu. Wyszłam dopiero po tym, jak wspomniałam o przyjaciółce, która pracuje dla policji. To był blef, ale zadziałał. Więcej już sama po Tbilisi taksówką nie jeździłam. I tyle. W praktyceTak naprawdę dla samotnie podróżującej kobiety mężczyźni nie stanowią żadnego problemu. Bardzo łatwo rozpoznać tych, którzy myślą tylko o jednym. Oni w pierwszej minucie zasypią komplementami, zaproszą na kawę, a kiedy spotkają się z odmową, odejdą w siną dal szukać kolejnej okazji. Większość z nich jest po prostu ciekawa, kim jestem, skąd pochodzę i dlaczego tu przyjechałam. Czasem chcą podszkolić angielski, czasem poszpanować przed kumplami. Może część z nich nawet zacznie sondować możliwość na „ciąg dalszy”, ale tak naprawdę to tylko ode mnie zależy w którym kierunku pójdzie ta znajomość...Dzha i ja:)na granicy AzerbejdźanuIrańczycyZ tym panem spedziłam przemiły czas. Na koniec poczęstował mnie chapulines. Kierowca z GuatemaliTancerz gruzińskiJa w Iranie

WOJAŻER

Zgubiłem coś w Padwie i święty Antoni, patron zagubionych i podróżnych, nie pomógł

W dzieciństwie zdarzało mi się notorycznie gubić rzeczy. Z reguły nie było to ich prawdziwe stracenie, ale raczej niepamięć w stosunku do tego, gdzie je ostatnio widziałem. Ten stan rzeczy przeciągał się w zasadzie na cały czas szkolny a następnie uniwersytecki. Najwięcej zapominałem podczas sesji. Moja mama, wielka orędowniczka wszelkich świętych do spraw wszystkich, zawsze powtarzała – pomódl się do św. Antoniego. Niewiele mi to z reguły dawało, gdyż najwidoczniej nawet święty nie był w stanie sięgnąć w najgłębsze zakamarki mojej beznadziejnej pamięci. Wtedy, zrozumiawszy, że nie warto ufać własnej pamięci, postanowiłem wszystko zapisywać. Jakiś czas temu zapisałem więc, że po Weronie a przed Wenecją, odwiedzimy Padwę, bo i nazwa brzmiała zachęcająco, i lokalizacja sugerowała, że być może warto. Tak przybywaliśmy do miasta, o którym nasłuchałem się tyle dobrego, i w którym dosyć szybko zgubiłem coś dla mnie niezwykle  ważnego – wiarę, że każde włoskie miasto jest dla mnie i każde jest idealne. Na pewno się znajdzie! – słyszałem gdzieś w głębi duszy, gdy znów nie mogłem znaleźć kluczy – Tak wiem, pomódl się do świętego Antoniego – …

Sierpień, wrzesień – przyjdzie jesień

Tu i Tam

Sierpień, wrzesień – przyjdzie jesień

Muzeum Kata w Kazimierzu Dolnym

SISTERS92

Muzeum Kata w Kazimierzu Dolnym

WHERE IS JULI+SAM

Aloha O’ahu!

Wakacje na Hawajach wcale nie były na naszej liście marzeń. Wydarzyły się trochę przypadkiem i, równie przypadkowo, zauroczyliśmy się. Kraina aloha robi po prostu dobre wrażenie. Czy tylko pierwsze? Tak bardzo miałam ochotę się wyspać! Ostatnie tygodnie sponiewierały mnie doszczętnie, więc na myśl o nocnym locie i długich godzinach spędzonych na pokładzie, piałam z zachwytu. […] The post Aloha O’ahu! appeared first on Where is Juli + Sam.

TROPIMY PRZYGODY

Nor Yauyos-Cochas, czyli Peru poza szlakiem

Reserva paisajística Nor Yauyos-Cochas to nazwa, którą nawet trudno wymówić. A gdzie to w ogóle jest? W Peru, które przedeptywane jest przez dziesiątki tysięcy “backpackerów” oraz “wakacjuszy” z całego świata. Docierają oni w większości do tych samych miejsc, a stawiać krok za krokiem po Peru pomagają im przewodniki opisujące głównie te same miejsca. Dlatego na wagę złota są miejsca spoza listy tych najbardziej znanych. Miejsca, których nazwy nam jeszcze nic nic mówią. Jeszcze. Lokalizacja Rezerwat Nor Yauyos-Cochas (czytaj: nor jałjos-koczas) rozpościera się pomiędzy departamentami Lima i Junin. Wysokości wahają się pomiędzy 2500 a 5 750 m.n.p.m, czyli szczytem Pariacaca.  Reserva Paisajística […] Artykuł Nor Yauyos-Cochas, czyli Peru poza szlakiem pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.