TROPIMY PRZYGODY

Na weekend: Srebrna Góra i Bardo. Jak zaoszczędzić na wyjeździe?

Dolny Śląsk ma sporo atrakcji turystycznych. Obiecaliśmy sobie, że będziemy ten nasz region poznawać, bo niby dużo już widzieliśmy, ale wciąż odkrywamy miejsca, w których nigdy nie byliśmy albo nawet takie, o których nigdy nie słyszeliśmy. Staramy się nadrabiać, ale...

With love

Kurs Przewodników Beskidzkich: Szkolenie lawinowe nad Morskim Okiem

Kiedy wracałam w niedzielę do Krakowa (tak, tym razem znowu była to niedziela) myślałam ze smutkiem o tym, że zmierzam w stronę śmierdzącego miasta i że gdybym mogła, to siedziałabym nad Morskim Okiem jeszcze z tydzień (co najmniej) – tak się bowiem złożyło, że  przez cały weekend zachwycałam się zimą, co wydawało mi się całkiem szalone i nie do końca spodziewane (ale może to po prostu magia Tatr). Gdybym miała ustawić sobie na Facebooku status mojego związku z tą porą roku, niewątpliwie byłaby to relacja zawiła i skomplikowana, bo przecież jeszcze niedawno rzucałam pod jej adresem bardzo wiele brzydkich słów. I kiedy między jednym a drugim zarzekałam się, że na szkolenie lawinowe nie pojadę, bo jeszcze nie oszalałam, żeby z własnej woli przez dwa dni siedzieć w śniegu, nie wiedziałam jeszcze, że z tego szkolenia, podczas którego faktycznie przez dwa dni siedziałam w śniegu, wrócę tak bardzo zadowolona. W drogę wyruszyliśmy piątkowym popołudniem, aby w sobotni ranek być już na miejscu, w związku z czym na szlaku wylądowaliśmy, gdy było już całkiem ciemno. W przypadku trasy na Morskie Oko nie stanowi to żadnego problemu, bo przecież idzie się tam po asfalcie – jedyną różnicą jest to, że nocą pod nogami nie plątają się żadni ludzie i nie najedzie na nas żaden koń z wozem, w którym to swoje leniwe dupy wożą niektórzy turyści (ale na ten temat nie będę pisała, bo nie chcę się denerwować). Cichy, senny las niezmiennie mnie zachwyca, chłonęłam więc tę magiczną atmosferę, próbując się jednocześnie nie zabić. Pierwszy raz szłam z kijkami trekkingowymi (które zresztą dotarły do mnie w ostatniej chwili) i był to marsz niezwykle irytujący. O ile potrafiłam chodzić z jednym kijkiem, tak dwa na raz sprawiały mi jakąś niewyobrażalną trudność, aż zaczęłam się zastanawiać, czy aby pod tym względem też nie jestem czasem upośledzona (też, bo nie potrafię chodzić w butach na obcasach czy jeździć na łyżwach/rolkach, za to jestem świetna w potykaniu się na prostej drodze, co zdarza mi się bardzo często; na szczęście nie wybiłam sobie jeszcze zębów). Kłopot z chodzeniem z kijkami miałam taki, że nie potrafiłam zsynchronizować swoich ruchów – a to moje nogi szły szybciej, niż ręce, a to nie wiedziałam, w jakiej kolejności mam którą kończynę położyć na ziemi, a to zaplątywałam się we własne stopy. Wykonywania tych karkołomnych, prawdaż, czynności nie ułatwiał fakt, że przez niemal całą drogę musiałam intensywnie myśleć, bo wpadliśmy na genialny pomysł uczenia się głównej grani Tatr (człowiek jest niezwykle pilny, gdy robi coś na ostatnią chwilę). Kiedy dotarłam do schroniska umiałam już niemal bez zająknięcia wymienić wszystkie najważniejsze szczyty i przełęcze ciągnące się od Przełęczy Huciańskiej na zachodzie do Przełęczy pod Kopą na wschodzie i byłam z tego niezmiernie dumna. Bardzo możliwe, że dzisiaj już nic z tego nie pamiętam (boję się sprawdzać). Zrzuciliśmy graty i udaliśmy się do kuchni spożyć kolację (gdyż moje życiowe motto brzmi: „Zawsze jest dobra pora, by coś zjeść”), a gdy dotarła reszta ekipy, zaczęliśmy się radośnie integrować, robiąc przy tym kupę hałasu. Gdzieś w tle na gitarze przygrywał uroczy, marokański chłopiec. Chciałam do niego podejść i poprosić, żeby powiedział „Przełęcz Strzystarska”, ale ostatecznie doszłam do wniosku, że to kiepski sposób na podryw i oddałam się namiętnemu graniu w Dobble („Bałwan!”, „Kostka lodu!”, „Pająk!”, „Rączka!”, „Kurwaaa!”), które pochłonęło nas na tyle, że o 1 w nocy do kuchni wpadł jakiś chłop i wydarł japę, że słychać nas w całym schronisku, czym popsuł nam zabawę, więc grzecznie poszliśmy spać. Spanie w dużej grupie osób w jednym pomieszczeniu ma swój niewątpliwy urok. A to ktoś gada przez sen, a to ktoś chrapie, a to ktoś wstaje 1,5 h przed czasem, żeby iść skorzystać z prysznica, zanim obudzą się inni i szeleści przy tym reklamówką wykonaną z jakiejś strasznej folii. Kiedy zadzwonił budzik zwlekłam się z łóżka, przełączyłam w tryb „zombie”, wzięłam prysznic (no i po co wstawać 1,5 h wcześniej, jak przez ten czas można pospać?), zjadłam śniadanie i poszłam na pierwsze zajęcia o lawinach, po drodze stając pod nowym schroniskiem i szeroko rozdziawiając gębę, kiedy zobaczyłam zamarznięte Morskie Oko a za nim potężną ścianę Mięguszowieckich Szczytów. Dawno nie byłam w Tatrach (no dobra, w wakacje, ale wtedy padał deszcz), więc widok ten zrobił na mnie piorunujące wrażanie, zwłaszcza, że po raz pierwszy byłam w tym miejscu zimą i od monochromatycznej niezwykłości otoczenia chyba jeszcze bardziej uderzające było poczucie przestrzeni. Przestrzeni, którą czuje się każdą komórką ciała i którą można się zapowietrzyć. Kto choć raz był nad Mokiem latem, ten wie, że wtedy niemal na każdym kamieniu ktoś siedzi i cicha kontemplacja piękna przyrody jest zwyczajnie niemożliwa. Zastany widok idealnie dopełniały  maleńkie, czarne kropki postaci na środku białej, ogromnej powierzchni jeziora (Morskie Oko to największe tatrzańskie jezioro). Doskonała metafora marności ludzkiego życia wobec potęgi Natury. Na wykładzie, skądinąd bardzo ciekawym, usilnie próbowałam nie przysypiać, co nie do końca mi wychodziło. Obudziłam się dopiero wtedy, gdy wyszliśmy na polanę opodal schroniska, by po części teoretycznej przejść do części praktycznej. Najpierw uczyliśmy się, jak udzielać pierwszej pomocy człowiekowi, którego porwała lawina. Wykopaliśmy (chłopaki wykopały) wielką jamę w śniegu, do której następnie wlazł ochotnik, a my go zasypaliśmy śniegiem. Tym ochotnikiem nie byłam ja, bo na sam widok tej dziury, która wyglądała jak grób, robiło mi się słabo. Jeżeli kiedyś porwie mnie lawina, to prędzej umrę ze strachu, gdy uświadomię sobie, że nie mam stamtąd jak wyjść, niż się uduszę (co jest głównym i najpopularniejszym powodem śmierci w takich okolicznościach). Ta część kursu była w sumie powtórką z kursu pierwszej pomocy, na którym byłam dwa tygodnie temu i pozwoliła utrwalić sobie nabytą wcześniej wiedzę – i choć nadal nie wiem, czy potrafiłabym pomóc poszkodowanemu w sytuacji kryzysowej (i nie będę wiedziała, dopóki się taka nie przydarzy), czuję się nieco bardziej pewnie. Potem nastąpiła część, która chyba najbardziej mi się podobała, mianowicie poszukiwanie „zaginionych”. Pod śniegiem zakopanych było kilka „bomb”, które emitowały impulsy elektromagnetyczne – „rozbrajało” się je za pomocą stuknięcia sondą w płytkę, którą wcześniej trzeba było namierzyć i znaleźć za pomocą detektora lawinowego i sondy. Super sprawa, czułam się jak jakiś poszukiwacz skarbów, z tym, że jeżeli kiedykolwiek przyjdzie mi wykonywać tę czynność naprawdę, gra będzie toczyła się o wyższą stawkę, bo o ludzkie życie. Po tym jak przetestowaliśmy sobie kilka rodzajów detektorów różnych firm podjęliśmy zbiorową próbę poszukiwania osoby, która takiego detektora nie ma, więc nie można jej namierzyć. Tą „osobą” był zakopany pod śniegiem worek, który mieliśmy znaleźć za pomocą samych sond (idzie się w rzędzie i dźga śnieg, aż nie trafi się na coś miękkiego, co może być ciałem) – i udało nam się, co było tym bardziej satysfakcjonujące, że nie udało się drugiej grupie. Przybiliśmy sobie piąteczki i udaliśmy się na obiad, a potem na spacer po Morskim Oku, podczas którego zachwycałam się, że naprawdę jestem teraz NAD NIM. Na wieczornej integracji padłam dosyć wcześnie („Nie śpij!”, „Śpię z otwartymi oczami, jak koń”, „Konie śpią z otwartymi oczami?”,”A, sorry, pomyliło mi się – śpią na stojąco…”) i jak ostatni lamus udałam się do łóżka przed północą, wskutek czego ominęła mnie nocna wyprawa nad jezioro, z której fotki zobaczyłam następnego dnia – gdybym zrobiła sobie zdjęcie w ciemnym pokoju wyglądałoby tak samo. Ale i tak żałuję W niedzielę od razu udaliśmy się w teren, nad Czarny Staw pod Rysami, by dowiedzieć się, jak bezpiecznie poruszać się po górach w zimowych warunkach i badać zagrożenie lawinowe. I choć RACZEJ nie będę łaziła po górach wysokich zasypanych śniegiem, to dowiedziałam się mnóstwa ciekawych rzeczy, na których normalnie nie zwróciłabym nawet uwagi – na przykład na miejsca w lesie, gdzie nie rosną drzewa, bo zwykły tamtędy zapieprzać lawiny. Teraz już żaden żleb nie wygląda dla mnie tak samo. Nad Czarnym Stawem robiliśmy profile śniegowe, wykonując kilka testów mających na celu odpowiedź na pytanie, jak duże zagrożenie sprawia taka, a nie inna pokrywa śnieżna. Jeden z testów polegał na wycięciu śnieżnej kolumny za pomocą łopaty i repsznura. Kiedy po wykonaniu zadania zaczęliśmy zagrzebywać dziurę, żeby nikt w nią nie wpadł i zadowoleni spoglądaliśmy na dobrze wykonaną robotę, Kuba przez chwilę zastanowił się i zapytał: - Ej… Gdzie jest sznurek? Spojrzeliśmy na śnieg, na siebie i znowu na śnieg i już wiedzieliśmy, że został gdzieś na spodzie. Ponieważ nie jestem feministką i uważam, że każda płeć ma swoje miejsce w świecie (tak, bardzo lubię przebywać w kuchni), stanęłam sobie i patrzyłam, jak Kuba ochoczo (hehe) rozkopuje to, co żeśmy przed chwilą zakopali, ograniczając się jedynie do nadzorowania pracy, jak rasowy kierownik budowy: - W lewo! W prawo! Nie, nie, to nie było tu! Tutaj kop! Nie, tu!  No kop! Po czym sznurek się znalazł. Jestem pewna, że tylko i wyłącznie dzięki mojej nieocenionej pomocy i zaangażowaniu :3 Ponieważ test śnieżnej kolumny nie był do końca miarodajny, zrobiliśmy jeszcze jeden, tym razem wycinając ze śniegu wielki graniastosłup, po którym następnie skakaliśmy, licząc na to, że się rozwarstwi, ale nie – co znaczyło tyle, że dałoby się po takiej pokrywie śnieżnej w miarę bezpiecznie iść. Machnęliśmy jeszcze jeden test kolumnowy po drugiej stronie jeziora i udaliśmy się w dół, do schroniska, by podsumować i zakończyć szkolenie. Gdy byliśmy już niemal przy Morskim Oku zostaliśmy zaskoczeni krzykiem jednego z instruktorów: - Ludzie! Ludzie! Lawina zeszła! Zakopani… Jeden, dwóch… Nie wiem! I stało się jasne (po początkowej konsternacji), że oto jesteśmy testowani z tego, czego się przez ostatnie dwa dni nauczyliśmy. Cóż, nie poszło nam najlepiej. Co prawda udało nam się znaleźć zakopany w śniegu detektor, ale cała akcja mogła pójść o wiele sprawniej i szybciej. Myślę jednak, że to dobrze, bo człowiek doskonale uczy się na błędach i oprócz tego, że dowiedzieliśmy się, co należy robić, przekonaliśmy się również, czego robić nie należy, co było dobrym uzupełnieniem szkolenia. W ankiecie ewaluacyjnej, którą dostaliśmy do wypełnienia, było pytanie o to, czy mi się podobało i czy będę polecała to szkolenie innym. Z entuzjazmem napisałam, że tak, bardzo mi się podobało i że oczywiście, że będę polecała innym. Co niniejszym czynię. Jeżeli jesteście laikami w temacie zimowego chodzenia po górach, jeżeli chcecie poszerzyć swoją wiedzę na temat bezpieczeństwa w nich (co przydaje się również w innych porach roku, bo nawet w lecie w Tatrach leży śnieg), jeżeli chcecie zwracać uwagę na to, co nigdy wcześniej nie przeszłoby Wam przez myśl, jeżeli chcecie przetestować sprzęt, który potem można bez problemu wypożyczyć, niekoniecznie wydając na niego kupę pieniędzy, jeżeli chcecie umieć pomóc komuś, kto będzie tego być może potrzebował, to Szkoła Górska Morskie Oko będzie bardzo dobrym wyborem.  A teraz najlepsze. Podczas drugiego dnia szkolenia nauczyłam się chodzić z dwoma kijkami. Jak? Zaczęłam sobie wyobrażać, że jestem wilkiem i mam cztery łapy i zapomniałam o tym, że jestem człowiekiem i mam dwie ręce, dwie nogi i dwa kijki. Przez całą drogę powrotną, przez ten sam las, myślałam sobie o tym, że jest on moim domem i przebieranie kijkami było dla mnie zupełnie naturalne. I już nie mogę się doczekać kolejnej wędrówki. Post Kurs Przewodników Beskidzkich: Szkolenie lawinowe nad Morskim Okiem pojawił się poraz pierwszy w WITH LOVE.

Zależna w podróży

Gdzie jechać w 2015 roku? Natura

W ostatnim wpisie w serii „gdzie jechać w 2015 roku?” napisałam o najczęściej odwiedzanych przez blogerów miastach w 2015 roku i zachęcałam, byście do nich pojechali. Dziś dla równowagi napiszę wam o najczęściej odwiedzanych rezerwatach przyrody, parkach narodowych i dzikich terenach, które upodobali sobie blogtroterzy. Miejsca te są świetnie opisane w polskim internecie przez młodych i pełnych energii blogerów. Oni…Czytaj więcej

Karczma Guča – bałkański przystanek w drodze na południe Polski

BAŁKANY WEDŁUG RUDEJ

Karczma Guča – bałkański przystanek w drodze na południe Polski

Mumbaj w relacji subiektywnej. Nasz pierwszy i ostatni przystanek w Indiach

Gdzie wyjechać

Mumbaj w relacji subiektywnej. Nasz pierwszy i ostatni przystanek w Indiach

Travel Flashback #6

Picking the Pictures

Travel Flashback #6

HANNA TRAVELS

Solo travel: what stops you?

Sometimes, when I travel alone people – women and men – tell me that what I’m doing is great, inspiring and admirable. My husband even hears: Your spouse is so brave! You’re not afraid to let her travel the world on her own? And in that moment I would like to say, hey, you can […] Post Solo travel: what stops you? pojawił się poraz pierwszy w Hanna travels.

Plecak i Walizka

Samotne podróżowanie: co Cię powstrzymuje?

Czasem podróżuję sama i dostaję co jakiś czas sygnały – i od kobiet, i od mężczyzn – że to co robię jest super, jest inspirujące i pełne podziwu. Ba, mój mąż nawet dostaje takie sygnały: Ta Twoja żonka jest taka odważna! Nie boisz się jej puszczać samej w świat? Chciałabym wtedy powiedzieć: hej, przecież Ty […] Post Samotne podróżowanie: co Cię powstrzymuje? pojawił się poraz pierwszy w Plecak i walizka.

Czorsztyn - Trzy Korony - Krościenko

Wandzia w podróży

Czorsztyn - Trzy Korony - Krościenko

Out of the Blue: Chefchaouen in Photos

Picking the Pictures

Out of the Blue: Chefchaouen in Photos

You hop off the bus. You look up the hill where the Old Town is supposed to be and everything is blue. You cab it up to the medina, get off the car and walk into blueness. Everything you see is painted blue. A blue city under blue skies. Is it heaven on earth?Well, maybe. Welcome to Chefchaouen, Morocco, also known as Chaouen. Why exactly is Chefchaouen blue? It made me think of a sky that is not a limit, of dreaming, flying, chasing the spiritual. It still makes me think of these things, even after I learnt that indigo was used as a dye because it keeps the mosquitoes and flies away. Nothing too romantic, eh. You have to give it to the indigo though. There is no single mosquito in the entire city.The blue makes Chefchaouen a perfect place to daydream, especially if you visit the city in a low season when you have a chance to wander empty streets and spend time with yourself.Let me take you for a dreamy walk.Practical Tips Accommodation: Chefchaouen is tiny but it has around two hundred hotels providing accommodation to tourists coming to the city to indulge in the blue. We stayed at a little family hotel Koutubia and we recommend the place to everyone. It’s cozy and decorated with good taste and local handicrafts. It’s also a great value for money.How to get to Chefchaouen: There are several bus lines that go to Chefchaouen. We came there from Fes with a CTM bus. The ride took approx. four hours. On the way out, we spent almost fifteen hours on the road. Our next stop was Essaouira. We had to change our bus in Casablanca but it was rather smooth. A taxi from the bus station up to the medina costs 5 MAD.Shopping: I’m not a big lover of shopping. I don’t really care if the souvenirs or handicrafts have good prices because I hardly ever buy them. Moreover, the vendors culture in Morocco made me decide to not buy anything in the country at the very moment when I encountered them for the first time. But, well, Moroccan artisanal handicrafts are beautiful and they may catch eyes of many. If you want to buy something while on the Moroccan road, Chefchaouen is a great place to do it. Prices are low, vendors are laid back and the products actually come from Chefchaouen. It’s an opportunity to get stuff that is not available in other tourist hubs of Morocco. Check it out if you feel like spending some money. What to do in Chefchaouen: Walk around, take strolls, wander and let yourself get lost.

Zależna w podróży

Ceny na Sycylii w 2015 roku

Bez większych wyjaśnień, wpis do bólu praktyczny. Sprawdźcie czy was stać. Spisane z mojego portfela i rachunków w nim znalezionych. Autobusy pomiędzy miastami Autobus Alibus na trasie lotnisko-centrum Katanii – 4,00 euro. Autobus odchodzi z głównego dworca autobusowego, a w centrum zatrzymuje się na Piazza San Placido. Kursuje co 25 minut Katania-Enna – 8,00 euro Taormina-Giardini Naxos – 1,90 euro…Czytaj więcej

Zależna w podróży

Porady (prawie) miejscowych – Shaoxing w Chinach wg Podrozy Obiezyswiatki

Na wstepie przepraszam czytelnikow za nieuzywanie polskich znakow. Padlo mi pisac ten tekst na wloskim komuterze. Poprawie, jak tylko bede w domu :) Na blogu juz wczesniej pojawily sie dwa teksty z serii „Porady (prawie) miejscowych”. Obrobilismy wspolnie Turcje i Wlochy. Teraz przyszedl czas na Chiny. Poprosilam Martyne z bloga Podroze Obiezyswiatki by podzielila sie z nami sekretami na temat…Czytaj więcej

Czy tak wyglądałoby sześć kroków podczas naszej podróży życia?

Gdzie wyjechać

Czy tak wyglądałoby sześć kroków podczas naszej podróży życia?

I am Cambodian! I am Polish!

EWCYNA

I am Cambodian! I am Polish!

Z Nowego Targu przez Turbacz do Ochotnicy Górnej

Wandzia w podróży

Z Nowego Targu przez Turbacz do Ochotnicy Górnej

Na Kubę za 162 EUR w marcu 2015?

Orbitka

Na Kubę za 162 EUR w marcu 2015?

RUSZ W PODRÓŻ

Pewnego dnia zrozumiałam, że pochodzę z kraju uprzywilejowanego…

Możemy narzekać, że nie jest nam łatwo jak Amerykanom, że potrzebujemy wizy do Nowej Zelandii, że nie jest prosto dostać zgodę na pracę w Australii. Nadal potrzebujemy wizy do USA i nie zarabiamy tyle co na zachodzie Europy. Mamy jednak coś, czego mieszkańcy znacznej części świata nie mają. Wolność. Wyboru, podróżowania. Pokazujemy paszport kraju należącego […] Zobacz również: Dookoła świata Bla bla bla – czyli jak sami sobie utrudniamy i jak możemy sobie ułatwić Tęsknota

DOBRY ROK

Nasz ślub 31 Maja 2014

Kochani dla tych co byli: przeżyjmy to jeszcze raz. Dla tych, którzy nie mogli być z nami: oj działo się! Ślub i wesele jakich nie mogliśmy sobie wymarzyć. Zabawa do białego rana I nieziemskie poprawiny. Aż szkoda, że to tylko … Czytaj dalej →

No Pants Subway Ride Warsaw 2015

qbk blog … photoblog

No Pants Subway Ride Warsaw 2015

Zależna w podróży

Jakie miasta odwiedzić w 2015 roku?

Ostatnio na blogu pojawił się tekst o najczęściej odwiedzanych przez polskich blogerów państwach i regionach 2014 roku. Miejscach, które zostały świetnie opisane w polskiej blogosferze podróżniczej, które jeszcze kilka lat temu były poza utartym szlakiem, a dzisiaj, dzięki ich promocji w internecie, są coraz popularniejsze. Teraz wzięłam na warsztat najczęściej odwiedzane miasta. Postanowiłam skreślić z listy Bangkok czy Kuala Lumpur,…Czytaj więcej

Chiny – Mongolia 1991 – DZIENNIK Z PODRÓŻY (część 3)

Orbitka

Chiny – Mongolia 1991 – DZIENNIK Z PODRÓŻY (część 3)

Travel Flashback #5

Picking the Pictures

Travel Flashback #5

KOŁEM SIĘ TOCZY

Bieszczady zimą. Smerek, Tarnica, Halicz

Wstyd mnie ogarnia przeogromny, że mając Bieszczady niemal pod nosem, jeszcze nigdy nie zawitałem tam z plecakiem. W końcu się jednak udało! W przepięknej zimowej scenerii i to w Sylwestra. Jednego dnia weszliśmy na Smerek, następnego zaś na Tarnicę, Halicz i wróciliśmy do Wołosatego. Zapraszam do wpisu, ogromnie dużo zdjęć!  Tłumaczę sam siebie (jest w tym dużo prawdy?), The post Bieszczady zimą. Smerek, Tarnica, Halicz. appeared first on Kołem Się Toczy.

Chiny – Mongolia 1991 – DZIENNIK Z PODRÓŻY (część 2)

Orbitka

Chiny – Mongolia 1991 – DZIENNIK Z PODRÓŻY (część 2)

marcogor o gorach

Rodzinny spacer na Jaworze

Korzystając z wolnego dnia i ładnej pogody skrzyknąłem swoją górską ekipę i zaprosiłem ich na przyjemny zimowy spacer przez ścieżki pobliskiego Beskidu Niskiego. Na krótką, rodzinną wędrówkę wybrałem popularny ostatnio wśród turystów szczyt Jaworza, w pobliżu Grybowa. Odkąd wybudowano tam wysoką na prawie trzydzieści metrów wieżę widokową zwieńczoną krzyżem trafia tutaj wielu turystów. Najbliżej dostać się tu możemy z przełęczy nad Binczarową, a najłagodniej niebieskim szlakiem z Ptaszkowej. I tę właśnie trasę wybrałem, mimo, że jest najdłuższa, ale mogłem dłużej cieszyć się piękną, mroźną scenerią zimową. Tak zaplanowałem czas eskapady, żeby dojść na górę przed zachodem słońca. I ten plan się powiódł, po półtoragodzinnej wędrówce stanąłem z częścią ekipy na tarasie widokowym na wieży. Zachód słońca może nie był oszałamiający, ale panorama na pobliskie szczyty Beskidu Niskiego na czele z Lackową, czy pasmo Jaworzyny Krynickiej wyśmienita. Nie zobaczyłem Tatr, ale zimowe krajobrazy w bajkowym lesie oglądane po drodze naładowały skutecznie moje wewnętrzne akumulatory. I do tego ciepłe promienie słońca jeszcze bardziej dodawały uroku dzikiej beskidzkiej krainie. Wycieczkę rozpocząłem w Ptaszkowej, niewielkiej wiosce położonej 7 km od Grybowa.  Wieś znana jest z drewnianego kościoła z 1555 roku z bardzo bogatym wystrojem. Szlak na Jaworze rozpoczyna się jednak przy budynku nowego kościoła w trakcie budowy. Tą wielką białą budowlę widać nawet z głównej drogi Jasło – Nowy Sącz. Ścieżka prowadzi najpierw łagodnie polami, z ładnym widokiem na Chełm i i tzw.Beskid Gorlicki, potem po wejściu w las zwęża się w wąski stromy wąwóz, by potem znowu łagodnie prowadzić głównym grzbietem. Tak dochodzimy na szczyt Postawnej, zalesiony i mało wybitny, bez widoczków. Końcówka to znowu krótkie, ale ostrzejsze podejście na mój główny cel. Obok wieży na polanie czekają na nas ławki, miejsce na ognisko oraz krzyż i ołtarz polowy. Znajdziemy tu także tablicę pamiątkową poświęconą wizycie tutaj młodego wtedy Karola Wojtyły. Sama metalowa wieża to bardzo solidna konstrukcja, opierająca się nawet mocnym wiatrom. Bez cienia strachu  możemy na nią wejść, żeby podziwiać widoki na wszystkie strony świata. Moje pierwsze odwiedziny tej góry opisałem już kiedyś tutaj. Wtedy wychodziłem jednak zielonym szlakiem z Grybowa.   Po obejrzeniu spektaklu zachodzącego słońca rozpoczęliśmy z resztą grupy odwrót, tą samą drogą. Szkoda, że wszyscy tu nie dotarli przed zmrokiem. Jako, że wiał dość porywisty wiatr zbyt długie siedzenie na wierzchołku nie wchodziło w grę. Zejście w dół to już godzinka szybkiego marszu. Biały śnieg daje taką jasność, że nie musieliśmy zakładać nawet czołówek. To była już trzecia moja wycieczka na ten widokowy szczyt, tym razem  w gronie przyjaciół z Gorlickiej Grupy Górskiej. Niektórzy wzięli nawet dzieciaki na ten spacer, jednak zimowa aura i  miejscami oblodzony szlak okazał się zbyt trudny dla nich. Nasz trzygodzinny marsz w ten mroźny dzień był wspaniałym sposobem na dotlenienie się i spalenie zbędnych kalorii. Nawet krótka wycieczka, w gronie roześmianych przyjaciół to cudowna odskocznia od trosk dnia codziennego. Jaworze to najwyższy szczyt grupy górskiej, zwanej Górami Grybowskimi. To najdalej wysunięte na zachód pasmo górskie Beskidu Niskiego, położone pomiędzy Kotliną Sądecką a doliną Białej. Od zachodu ogranicza je dolina Kamienicy Nawojowskiej, natomiast wschodnią granicą jest dolina Ropy. Małe pasmo, niezbyt wymagające, w sam raz na krótkie rodzinne wypady, czy wędrówki zimowe dla amatorów. Na koniec zapraszam do krótkiej fotorelacji z wędrówki. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

Gniezno - pierwsza stolica Polski.

SISTERS92

Gniezno - pierwsza stolica Polski.

Zależna w podróży

Kuchnia Bratysławy i przepis na bratysławskie rogaliki :)

Jakiś czas temu na blogu pojawił się tekst o cudownych winach regionu Małych Karpat. Spędziłam w Bratysławie i jej okolicach ponad cztery dni i rozkoszowałam się znakomitymi smakami. A co pasuje do wina najlepiej? Oczywiście dobre jedzenie. Słowacja niekoniecznie kojarzy nam się z destynacją kulinarną. Owszem kupimy na niej piwo Złoty Bażant i Kofolę, ale tak to można się spodziewać,…Czytaj więcej

Gdańsk

Podróże MM

Gdańsk

Cechowa Gniezno

SISTERS92

Cechowa Gniezno

Inspiracja na 2015

dwa kółka i spółka

Inspiracja na 2015