WOJAŻER

Zabójcze piękno laguny lodowcowej Jökulsárlón i Fjallsárlón

[WIDOCZKI NA SAMYM KOŃCU] Koniecznie musicie tam pojechać! – mówili wszyscy, którym zdradziliśmy, że lecimy na Islandię. No dobrze – odpowiadałem – to na pewno coś fajnego, ale widziałem już w życiu lodowiec, wielki, majestatyczny, na wodach Arktyki, lekko ponad rok temu. Czym może się różnić ten lodowiec, do którego namawiacie, od tego, który już widziałem? Okazuje się, że może. Chociażby barwami w różnych porach dnia i w różnym ułożeniu słońca. Zresztą – pomyślałem – przecież i tak będziemy przejeżdżać obok. Nic nie szkodzi zajrzeć. Nie oszukujmy się. Ludzkie masy zalewające Islandię w ostatnich latach, nie przyjeżdżają tam dla socjologii, dla post kryzysowego społeczeństwa, nie dla miast islandzkich i nie dla ludzi. Przylatują dla widoczków. Obezwładniających, nadal szalenie dziewiczych, czasami nieposkromionych. I choć starałem się spoglądać na Islandię z odrobinę innej perspektywy, byłbym hipokrytą, gdybym publicznie i jawnie wmawiał wszystkim, że nie zauważyłem jej piękna. Zauważyłem. Też z podniecenia celowałem obiektywem w tym samym kierunku co milion przede mną i milion po mnie. Islandzkie piękno jest zabójczo wciągające. Czasami dosłownie. Do tej pory trudno mi …

WOJAŻER

Akureyri, w urokliwej stolicy północnej Islandii

Tak chce, by ludzie ją zapamiętali. Stolica północnej Islandii, drugi największy obszar metropolitarny na Islandii, zaraz po Reykjaviku i miastach metropolitarnych wokół. Sęk w tym, że to miasteczko zamieszkałe jedynie przez osiemnaście tysięcy mieszkańców. A mimo to, rości sobie tytuł kulturalnej stolicy północnych regionów Islandii. Na dwa miesiące przed Waszym przyjazdem – chwalił się właściciel pensjonatu, w którym się zatrzymaliśmy – Lonely Planet ogłosił Akureyri najlepszym miejscem w Europie, jednym z koniecznych do odwiedzenia. Ruch wzrośnie. Zrobili z nas taki nowy kurort dla ludzi znudzonych oklepanymi miejscami, i w sumie dobrze. Rzeczywiście, o ile Reykjavik zrobił na nas wrażenie jako mała, kameralna, ale jednak stolicy, o tyle Akureyri zdawało się być miejscem idealnym na ucieczkę od świata, niezupełną, nie całkowicie izolującą człowieka od cywilizacji, nie tak bardzo małą jak chociażby Seyðisfjörður. W swoim poszukiwaniu miejsc to idealnej ucieczki od świata, ustawiam to miejsce bardzo wysoko. Po wielu dniach podróżowania wokół wyspy, po wspaniałych widokach, nieokiełznanej naturze, dobrze było przyjechać do miejsca, które okazało się oazą na dalekiej islandzkiej północy.  Wieczorami wpadaliśmy do Akureyri Backpackers, znanego hostelu w samym centrum miasta. Zachęcał ich …

WOJAŻER

Jesienne la dolce vita w sercu Toskanii. Historie problemów pierwszego świata

Stacja 1. Cracovia | czas decyzji MGW: Co chciałbyś robić na urodziny? MW: Nie wiem jeszcze, myślałem nad przejechaniem Afryki z góry na dół. Albo transsibem przez Azję. MGW: [Rok później] Co chciałbyś robić na urodziny? MW: Wiesz co? Lećmy jak co roku do Włoch! Do Florencji! MGW: Ale byliśmy tam rok temu! MW: Za krótko byliśmy i bolała mnie noga!  MGW: Ok, zatem jedziemy do Florencji.   Stacja 2. Via dell’Oriuolo, Florencja | okulary A: Ale macie szczęście w tym roku! Takiej pogody w listopadzie już długo nie było! Pierwszy raz we Florencji? MW: Drugi. W zeszłym roku dokładnie o tej porze lało. A: No to możecie teraz nadrobić teraz! Dobrze wyglądasz w tych okularach, nie ma się co zastanawiać! To tak jakby były stworzone dla Ciebie! MW: No w końcu mam urodziny! Uznajmy to za prezent! A: Niedawno też miałem gościa z Polski, wiesz? Pisał książkę. Wpadł do mnie w poszukiwaniu jakichś płyt. MGW: Mój mąż też pisze. A: Książkę? MW: Nie, bloga na razie. Teraz wszyscy piszą książki. A: A Ty? MW: …

WOJAŻER

Bo życie jest piękne. Urodzinowe wspomnienia Wojażera

Ilekroć będziesz patrzeć za siebie, zawsze będziesz mieć tę świadomość, że doświadczyłeś rzeczy pięknych. Widziałeś najpiękniejsze zakątki świata, słuchałeś ludzi o odmiennym światopoglądzie, uczyłeś się całą drogę, kolekcjonowałeś wspomnienia. Bo w życiu możesz stracić wiele, czasami możesz stracić wszystko, ale nikt nie odbierze ci tych wspomnień, tych widoków, tych chwil, tych ludzi napotkanych po drodze – tak mówiono mi w chwilach kryzysu, gdy zastanawiałem się, czy życiowa droga, którą obrałem, jest właściwa. Jest, tak sobie myślę z perspektywy czasu, jest zdecydowanie właściwa. Nie jest lepsza od drogi, którą obierają inni, nie jest gorsza, jest po prostu inna. Dzisiaj, na chwilę przed moimi trzydziestymi urodzinami, nie mogę się powstrzymać przed wspomnieniami, które tak czy inaczej, wracają do mnie i sprawiają, że uśmiecham się od ucha do ucha. Mając te trzydzieści lat, niezależnie od tego, czy jest to półmetek, czy też może jedna trzecia życia, wiem, że życie jest piękne! I jakkolwiek banalnie to brzmi, chciałbym tą pozytywną energią podzielić się z Wami, którzy znacie mnie osobiście lub na odległość, dobrze, lub mniej dobrze. Jeśli miałbym wybrać jedną rzecz, jedną osobę, jedno …

WOJAŻER

Reykjavik. Stolica, która nie wybacza

Chwilę po zjedzeniu obiadu 5 października 2008 roku, ówczesny premier Wielkiej Brytanii, Gordon Brown, zadzwonił do premiera Islandii, Geira Haarde. Rozmowa nie była przyjemna, wręcz przeciwnie, jad sączył się na wszystkie strony. 48 godzin później Wielka Brytania musiała zdecydować o przeznaczeniu pięciuset miliardów funtów na ratowanie brytyjskich banków. Zadziałał system naczyń połączonych. Trzy największe islandzkie banki – Kaupthing, Landsbanki i Glitnir, popadając w zbyt wielkie zadłużenie, pchnęły swoich zagranicznych klientów do nagłego wycofania środków, co skutkowało tym, że stały się one niewypłacalne. I tu zaczyna się historia o tym, że mały kraj na środku Atlantyku ma na tyle odwagi, by wybrać inną drogę na walkę z tym, co wydawałoby się beznadziejne i przegrane. Władze Islandii, trzeźwe i do bólu pragmatyczne, pozwoliły swoim bankom upaść. Chwilę później zostały one znacjonalizowane. Ktoś w,  wydawałoby się, zgniłym świecie polityki, miał jaja, by wyjść przed szereg i podjąć decyzję o tym, by uchronić swój naród od nędzy, w którą popadłby, gdyby sprawy potoczyły się inaczej. Chciałbym, żeby nasi politycy mieli jaja, by zrobić to samo – powiedział mieszkający w …

WOJAŻER

Jak przetrwać wybuch wulkanu, czyli myśli z Vik na południu Islandii

Cała okolica w sumie wyglądała jakby ją właśnie jakiś pył zasypał. Szarość, wszechogarniająca szarość przykrywała swą kołderką okolicę. To nie pył jednak, tylko deszcz. W najbardziej deszczowej miejscowości wyspy trudno dojrzeć słońce. Jeszcze trudniej zobaczyć wielkie niebezpieczeństwo czające się nad tym malowniczym skrawkiem kraju. Co należy robić, gdy wybuchnie wulkan? – zapytał starszy Amerykanin, którego spotkaliśmy z Magdaleną w Vik, uroczej osadzie na południu Islandii, w miejscu dobrze znanym każdemu, kto odwiedzał Islandię. Czy zaczął się jakiś rosyjski nalot bombowy!? – zapytało starsze małżeństwo Amerykanów kilka dni temu, gdy o 13:00 w całym Krakowie rozległo się wycie syren. Nie, to tylko ćwiczenia antyterrorystyczne – odpowiedziałem W takim razie dlaczego nikt nie zbiega, nikt nie ucieka, nic się nie dzieje? – dopytał gość naszego hotelu Bo nikt nikomu nie powiedział co ma robić? – zgadywałem Amerykanie lubią procedury. A przy okazji są przykładem świetnie zorganizowanego narodu, szczególnie w chwilach wielkich katastrof i zagrożeń – tych naturalnych i nienaturalnych. Ich zachowania, obserwacje, reakcje, są tak zupełnie inne od naszych, polskich zachowań. Czy ktoś z nas wie, co …

WOJAŻER

Mývatn. Pretekst do historii o społecznej funkcji gorących źródeł na Islandii

Chińczycy mają swoje herbaciarnie, Francuzi swoje kawiarnie, Anglicy swoje puby, Czesi swoje piwiarnie, Rosjanie swoje speluny, zaś Polacy mają, co chcą. Islandczycy mają z kolei swoje gorące źródła. I to tam toczą się rozmowy, decydują się interesy, rozpoczynają się dni. Jeśli naprawdę chcesz się zintegrować – mówił Ane, Niemka od pięciu lat mieszkająca na Islandii – to tam szukaj swojej szansy. Do domu Cię nie wpuszczą, nie zaproszą, przynajmniej na początku długiego okresu zapoznawania się. W weekend w Reykjaviku też nie pogadasz, bo przy barze Islandczycy tracą głowę. Głównym celem w weekend jest upić się, nie rozmawiać o świecie. Jeśli naprawdę chcesz dowiedzieć się, co w trawie piszczy, wyrób sobie obyczaj wczesnego stawania i znajdź ulubiony basen w okolicy. Nie tylko da ci to paczkę świeżych informacji, ale może też pomoże w podjęciu właściwych decyzji.  Alda Sigmundsdottir, autorka książek o Islandczykach, wspomina moment, gdy kilka lat temu znalazła się na basenie w Laugardalslag w otoczeniu starych, islandzkich wyjadaczy. Przez lata ciężko pracujący na morzu rybacy, uwierzyli w mrzonkę łatwego zarobku i zaczęli grać na giełdzie. Mający nosa …

WOJAŻER

Islandia. Luźne obserwacje z kraju, do którego masowo latają Polacy

Kiedy w 2008 roku Jón dowiedział się o krachu, chwycił się za głowę. Jak to możliwe? O co chodzi? W ciągu chwili banki Islandii stały się zupełnie niewypłacalne, zaś oszczędności ludzi stopniały o średnio 30 procent. Podobnie jak wartość ich nieruchomości, model dobrze znany w świecie zachodnim w ostatnich latach. Jón wybrał się tego dnia na basen, jak wielu Islandczyków, dla których tradycja to rzecz święta. Wraz z innymi poszkodowanymi utyskiwali na banki, na rząd, na zachodnie mocarstwa. Jedyne, czego głośno nie mówili to to, że sami sobie byli winni. A przynajmniej w połowie. Drugą połowę dzierżyły banki. W kraju, który od stwórcy otrzymał nieziemskie widoki i bogactwo flory i fauny, klimat nie rozpieszczał nigdy. Deszcz, chłód, porywisty wiatr i w końcu zima oraz krótkie dni, gdy słońce wstaje na maksimum 3 godziny, to nie są komfortowe warunki Hiszpanii. Wszystko to hartowało kolejne pokolenia wyspiarzy. Natura dokonywała naturalnej selekcji. Jednostki słabe miały nikłe szanse na przeżycie. Współczesne społeczeństwo islandzkie to nadal ludzie zdrowi, wysportowani, silni, prawie obojętni na trudne warunki atmosferyczne, ludzie żyjący najdłużej w Europie, niczym …

WOJAŻER

Czy powinniśmy przyjmować imigrantów?

Dajcie mi swe znużone, dajcie wasze nędzne, Stłoczone rzesze pragnące oddychać wolnością, Nieszczęsnych banitów z waszej przeludnionej ziemi. Przyślijcie ich bezdomnych, miotanych falą sztormu: Ja swoją latarnię wznoszę przy złotych wrotach. Takie słowa witały kiedyś, przybywających do Nowego Jorku, Irlandczyków, Niemców, Holendrów, Włochów, Polaków i wiele innych nacji szukających lepszego miejsca na ziemi. Dziś do nich wszystkich najchętniej by strzelano. Raczej nie w Ameryce, bardziej w Europie. Przez sieć przetacza się ogromna fala ksenofobii, rasizmu i niezrozumienia. Ci, którzy chcą pomagać, piętnowani są za to, że „chcą u nas terrorystów”, ci zaś, którzy imigrantów nie chcą, z automatu nazywani się rasistami i zapyziałymi Polakami. Jak to zwykle bywa, nasz kraj dzieli się na pół, kolejne przepaści między nami sprawiają, że już chyba na zawsze pozostaniemy dwiema koegzystującymi, różnymi Polskami. Na jednej stronie tego nowego podziału stoi relatywnie mała grupa ludzi, którzy chcieliby pomóc. Na drugiej stronie większość, dla której „to nie jest nasz problem”. Czy powinniśmy przyjmować imigrantów? – pytamy samych siebie, pytają nas media, pytamy się nawzajem. Czasami trudno odpowiedzieć na niektóre pytania od razu. To nie …

WOJAŻER

Rostock. Krótkie wakacje nad niemieckim Bałtykiem

Aby dotrzeć w ten odległy kawałek Niemiec, trzeba jechać autem od 9 do 11 godzin. Podróż pociągiem zajmuje około 15 godzin, zaś autobusem około 12 godzin. Błogosławieństwem był więc godzinny lot z Krakowa do Hamburga, podobnie jak ten z Krakowa do Szczecina trzy lata temu. Potem jedynie trzy godziny pociągiem i człowiek jest na miejscu, w Rostock, nad niemieckim Bałtykiem, u siostry i szwagra. Nie wiem, czy znam kogokolwiek, kto nie jest naszym wspólnym znajomym, kto w to miejsce dotarł albo o nim słyszał. I dlatego chciałem o tym miejscu opowiedzieć. W Polsce oczy szczypią. To syndrom o którym pisał Filip Springer w „Wannie z kolumnadą”. Bolą od nadmiaru reklam wszelkiej maści, od chaosu architektoniczno-krajobrazowego. Szczególnie bolą zaś nad polskim morzem, tak bardzo ukochanym przez nas wszystkich. Jakkolwiek nieprzewidywalna byłaby bowiem pogoda nad naszym wybrzeżem, Polak ma sentyment, Polak ma potrzebę. Być nad Bałtykiem choć raz w roku to dla wielu luksus, dla niektórych to sentyment. Dla mnie Morze Bałtyckie jest sentymentalne na wskroś, piękne na swój sposób, bogate, bo przytulone do tylu krajów o …

WOJAŻER

Rodzina w rozjazdach. Historie prywatne

We wtorek wylatuję do Niemiec. Nie miałem tego kierunku w planach na ten rok, wpadł zupełnie niespodziewanie, choć trochę się na to zanosiło. Taki rodzinny czas, z Magdaleną, z mamą, i co chyba najważniejsze, z Joanną, siostrą moją. Lecimy na trzeci w naszej rodzinie ślub zagraniczny, nie mój, lecz Asi właśnie, mojej młodszej siostry. Lucyna, jeśliby spojrzeć kilka lat wstecz, chyba nie spodziewała się, że jej dzieci zrobią wszystko na opak, inaczej, bez szacunku do tradycji polskiej, od wieków uświęconej. Z jej perspektywy nasze wybory mogły zdawać się czymś dziwnym, wszystko wskazuje jednak na to, że stan rzeczy, taki jaki jest, w większej lub mniejszej mierze, zaakceptowała. Wiele się przez ostatnich kilkanaście lat zmieniło. Zmienili się ludzie, zmieniła się Europa i zmieniła się Polska. Żyjemy w czasach, o których piętnaście lat temu nie mogłem nawet marzyć, szczególnie, gdy zbierałem borówki zarabiając na swoje wakacyjne wydatki. Piętnaście lat temu spacerowałem z siostrą w niedzielne popołudnie. Przyjemne słońce, spokojny krajobraz podkrakowskich dolinek, prosta droga do malowniczego kościoła na wzgórzu w Morawicy. Zagadywałem do niej po niemiecku, podekscytowany faktem, …

WOJAŻER

Chińska ceremonia parzenia herbaty, czyli jak poznać Państwo Środka od środka

Dwie azjatyckie ceremonie parzenia herbaty są szeroko znane na świecie. Każda z nich, niejako w pigułce, opowiada dosyć sporo o miejscu, w którym ich doświadczamy. Pierwsza z nich, japońska, to przede wszystkim ceremoniał, sztywne zasady, proces, który zdaje się być ważniejszy od smaku herbaty. Druga, chińska, odrobinę, zaryzykuję to stwierdzenie, chaotyczna, stawia na istotę – smak herbaty i chwilę, która temu towarzyszy. Piękne momenty przeżyłem, gdy mieszkałem w Państwie Środka. Otaczał mnie orient, o którym jeszcze chwilę wcześniej miałem jedynie książkowe pojęcie. Miasto, w którym przyszło mi żyć, otulało mnie swoistą opieką, spokojnymi wzgórzami wyrastającymi na obrzeżach, ciepłem subtropikalnego klimatu. Mogłem spacerować bez końca, opromieniony azjatyckim słońcem. Mogłem jechać przed siebie na imitacji klasycznej holenderki, która psuła się częściej niż najbardziej zawodny wartburg. Wiodłem życie beztroskie, z dala od normalnego świata, który zostawiłem za sobą. Mieszkałem w pięknym miejscu, niczym z chińskiego melancholijnego malowidła. Lishui było moją azjatycką oazą. W oparach papierosowego dymu, wszystko wokół wydawało się jakieś bardziej szare, takie brudne, zakurzone. To jednak tylko zasłona dymna, która ulatniając się raz po raz, odsłaniała złocisty kolor …

WOJAŻER

Skansen kolejowy w Chabówce i retro pociąg z Rabki do Kasiny Wielkiej

W życiu, z własnej nieprzymuszonej woli, nie wpadłbym na dłużej do Rabki-Zdroju – tak myślałem. Przynajmniej do teraz, do minionego weekendu, z którego spieszę właśnie z krótka relacją. Położona gdzieś w dwóch trzecich drogi z Krakowa do Zakopanego, malownicza na swój sposób Rabka-Zdrój, przez wieki była jedynie punktem na mapie mijanym gdzieś w tle, gdy pędziło się w Tatry. Nawet niedawno, gdy wracaliśmy z jednego z polsko-słowackich weekendów w Pieninach, przejeżdżaliśmy przez centrum tego miasteczka i zastanawialiśmy się, skąd do diabła ma ona status zdroju? Wróciliśmy jednak ponownie, dając Rabce jeszcze jedną szansę. Powód do powrotu mieliśmy iście prywatny, zupełnie niezobowiązujący, niewymagający wielkiego planowania. Jechaliśmy w odwiedziny do znajomych, którzy spędzają tam lato. Niech nie obrażają się miłośnicy tego niewielkiego miasteczka, ale najpiękniejsze co w nim jest, leży obok lub wokół. To zaś, co leży bezpośrednio w Rabce, stworzone jest raczej dla dzieci, rodzin z dzieckiem, rodzin z dziećmi i rodzin z jeszcze większą ilością dzieci. Rabką po prostu rządzą dzieci, bo też jest to jedno z tych miejsc, które zostały wprost dla nich stworzone. Kolonie, wycieczki, urlopowicze …

WOJAŻER

Krynica-Zdrój i Stara Lubownia, czyli kolejny weekend na polsko-słowackim pograniczu

Weekend z psem? Weekend z dziećmi? Romantyczny weekend we dwoje? Weekend kulinarny, a może weekend kulturalny? A może krajoznawczy? Każdy znajdzie coś dla siebie w tej opowieści o krainie oddalonej jedynie około 3 godziny jazdy samochodem od Krakowa. Wyrusza się w piątek. W sznurze etatowców uwięzionych w korkach wystarczy uzbroić się w odrobinę dobrego nastroju, lekko głupkowatego humoru i czas jakoś mija zupełnie bezproblemowo. Z Krakowa do Krynicy jedzie się teraz wygodnie: autostrada w kierunku Rzeszowa, zjazd w Brzesku, potem Gnojnik, Tęgoborze, Nowy Sącz już za chwilę i potem ciach, pół godziny jeszcze i jesteśmy na miejscu. Tak w te rejony jeżdżą wszyscy normalni, jednak nasza trójka, naładowana pozytywną energią, postawiła na krajoznawstwo. Ruszyliśmy wąskimi, krętymi i stromymi drogami powiatowymi i gminnymi, czasami o nienagannej powierzchni, ale w większości podziurawionymi jak sito, wyboistymi, ale zapewniającymi widoki jak z bajki podane w trybie zwolnionym. Na tych drogach lokalnych byliśmy jedynie gośćmi. O ile bowiem wojewódzkie, ekspresowe, a szczególnie autostrady, są dobrem Polaków, o tyle te małe, w większości znane tylko niewielu, stanowią ich terytorium i trzeba …

WOJAŻER

Weekend w Kijowie. Sceny z miasta, gdzie wygrała rewolucja

Tylko co to za wygrana? Rewolucje mają to do siebie, że burzą coś starego z nadzieję na zbudowanie czegoś nowego, lepszego. Pomarańczowa rewolucja, która zdaje się być teraz odległa o lata świetlne, obiecywała nową Ukrainę tak Ukraińcom jak i Europie. Nadzieje na lepsze tak samo szybko zmarnowano, jak szybko je rozbudzono. Jednak raz spróbowana wolność pozostaje i trudno ją odebrać. Wygrana Janukowycza jakiś czas po Pomarańczowej Rewolucji, była policzkiem dla Ukrainy i Europy. Zamaskowany zbir kreował się na człowieka, który chce poprowadzić Ukrainę na dalszą ścieżkę rozwoju i integracji ze światem Zachodu. Jedyne, czego tak naprawdę pragnął, to pozostanie w rosyjskiej strefie wpływów oraz zapewnienie sobie i swojej rodzinie dostatniego, jeśli nie pełnego przepychu, życia w luksusie, życia dla władzy, czegoś, co pociąga bardziej niż pieniądze. Dobrze dla niego, że uciekł – mówi Wasyl – w przeciwnym wypadku skończyłby jak Ceausescu w Rumunii, z kilogramem kul w klatce piersiowej – dokończył zaciągając się papierosem. Pomarańczowa rewolucja to polityczna prehistoria. Prawdziwa historia współczesnej Ukrainy rozegrała się na przełomie 2013 i 2014, w czasie, kiedy początkowo pokojowe protesty Euromajdanu, …

WOJAŻER

Czorsztyn, Niedzica i Czerwony Klasztor, czyli piękny polsko-słowacki weekend

Pan Bóg podarował Polsce Trzy Korony, a Słowakom najlepszy widok na Trzy Korony – tak mówią ludzie mieszkający po obu brzegach Dunajca. W tych okolicach, w miejscu, gdzie widoki zwalają z nóg, postanowiliśmy spędzić weekend, z dala od miasta, z dala od pośpiechu i z dala od orientu, bo swojskość potrafi czasami dostarczyć takich samych emocji, jak dalekie rejony świata, do których docieramy raz po raz. Od lat obiecywałem sobie, że ruszę w Polskę, bo to kraj piękny, a latem, rzekłbym – oszałamiająco ujmujący. Dlatego widząc nadchodzącą, słoneczną i nie nazbyt upalną pogodę, zaplanowałem z Magdaleną nasz pierwszy polski, samochodowy road trip z Harveyem. Już się nam smutno robiło od ciągłego zostawiania go i ruszania w drogę bez tego wiecznie zdyszanego buldoga. Miało być blisko i sielsko, bo dziwnie czuję się na płaskich, otwartych przestrzeniach. Naturalnym wyborem były więc góry, których w Małopolsce mamy pod dostatkiem, nie Tatry jednak, bo ludzi tam zdecydowanie za dużo, nie Beskid Sądecki, bo ten znam bardzo dobrze i zostawiliśmy go na później. Padło na Czorsztyn, niewielką miejscowość położoną ponad …

WOJAŻER

Jad Waszem. Dam im miejsce w moim domu i w moich murach oraz imię lepsze od synów i córek […]

W krainie skąpanej słońcem, w miejscu udeptanym przez pielgrzymki, w mieście-stolicy kraju, który przez sąsiadów ma być zepchnięty do morza, stoi wzgórze a na tym wzgórzu spokojnie leżą geometryczne, proste bryły otoczone drzewami. Jedzie się tam łatwo. Wsiadając w centrum czeka się tylko na ten moment, gdy tramwaj, jedyny w tym mieście, dojedzie do końca. Potem pozostaje jeszcze krótki spacer, można też skorzystać z darmowego busa, ale człowiek o tym nie myśli, bo wie, gdzie się zbliża. Nie ma tam gwaru charakterystycznego dla zatłoczonej starówki, nie ma pośpiechu, nie ma emocji w podróży odczuwanych co chwila. Jest miejsce, które trudno przeżyć, bardzo trudno opisać, ale które trzeba odwiedzić. Należy tam pojechać tylko po to, aby pamiętać. Jad Waszem. Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holokaustu powstał w 1953 roku na mocy specjalnej ustawy o Pamięci przyjętej przez izraelski Knesset, zaś nazwa Jad Waszem oznacza „Miejsce i Imię”. W Krakowie za oknem padał śnieg. Spotkaliśmy się w mieszkaniu na Łobzowskiej. Ja, Magdalena, Ana, Pedro i Anita, seniorka rodu. Anita, światowej sławy biochemik z Brazylii, zawsze imponowała swoją formą, nie tylko …

WOJAŻER

Cztery najlepsze punkty widokowe w Jerozolimie

Kiedyś nasz dobry przyjaciel wykłócał się z nami, że w miastach, a szczególnie stolicach, trzeba spędzać wiele dni, by je poznać w jakikolwiek sposób, że nie wystarczy weekend break a nawet przedłużony weekend. Myślałem o nim, gdy byliśmy w Jerozolimie, bo chyba w niewielu miastach było mi dane siedzieć tyle dni pod rząd. Ale czy mogłoby być inaczej w przypadku stolicy tak pięknej, tak historycznej, tak religijnej i jednocześnie tak skomplikowanej, jaką jest Jerozolima? Nie obijaj się, pisz! – mówiła Magdalena w ostatnich dniach. Widziała moją konsternację po powrocie, rozumiała, że nawet tomy przeczytanych książek nie pomogły w uporządkowaniu tych wszystkich wrażeń. Dlatego też postanowiłem chwycić za wirtualne pióro i ruszyć przed siebie z historiami z Izraela. Nie będą to jednak opowieści o kraju, bo tego, jako całość, przyznam szczerze, nie zwiedzałem. Pozostawiliśmy to sobie na nieodległą przyszłość, gdy wrócimy, wynajmiemy auto, i ruszymy w drogę . Będą to więc opowieści o mieście, które na mojej liście marzeń widniało od dawna, długo okupując najwyższe, priorytetowe miejsca. Dziś, na pierwszy rzut, wpis typowo turystyczny, widokowy, pocztówkowy, dla tych, którzy …

WOJAŻER

Wjazd do Izraela z wizą irańską. Historie graniczne

Lotnisko Ben Guriona w Tel Avivie, niemiłosierna trzecia trzydzieści w nocy.  Spoglądamy na lekko podświetlony napis „Welcome to Israel”, by po chwili znaleźć się tuż pod bramkami kontroli paszportowej. Kameralne, chyba głównie ze względu na porę, lotnisko, nie przytłacza za nadto. Do okienka pochodzimy w trójkę – ja, Magdalena oraz mama. Mama zawsze na Bliskim Wschodzie budzi respekt, rozmiękcza serce, ułatwia sprawy. Z mamą się nie wysadzisz w powietrze. Młoda funkcjonariuszka kontroli granicznej przegląda paszporty pod czujnym okiem swojego przełożonego, zadaje kilka zwykłych pytań, wszystko wydaje się nieznośnie normalne, aż do chwili, gdy dziewczyna odkrywa moją wizę irańską. Nieskrywana satysfakcja oblewa jej twarz, oficer nad nią traci uśmiech, który ulatuje gdzieś w totalny niebyt. Po co byłeś w Iranie? Turystycznie. Jak długo? Jakieś dwa tygodnie, nie pamiętam dokładnie, jest trzecia w nocy. Kto z Tobą był? Żona. Żona i matka otrzymują karteczki wjazdowe, zaś mój paszport ląduje w dłonie młodej kobiety i znika gdzieś w otchłaniach pokoików zlokalizowanych na drugim końcu sali. Proszę poczekać w salitutaj – słyszę. Wokół lotów do oraz z Izraela, pojawiło się już wiele relacji, …

WOJAŻER

Choroba Svalbardzka, czyli na co zachorowałem na Arktyce

Tę ciszę trudno opisać słowami. Ten dziwny stan dezorientuje tak samo, jak brak innych bodźców. Powietrze nie pachnie kwiatami, nie śmierdzi spalinami, jest czyste, zupełnie nowe dla każdego przyjezdnego. I jeszcze ta noc, która nocą jest tylko w teorii, gdyż słońce bez przerwy oświetla okolicę. To Svalbard, arktyczny archipelag na północnych krańcach Ziemi. Wielu podobnych do mnie przybywało na ten odległy zakątek naszego globu i pozostawało tam na dłużej, znacznie dłużej. Trudno jednoznacznie zdefiniować, co najbardziej przyciąga do tego miejsca – czy jest to fakt, iż ostatnie, zupełnie dzikie dla człowieka białe plamy na naszej planecie, Arktyka i Antarktyka, są miejscami na swój sposób najbardziej orientalnymi? A może po prostu człowiek odnajduje tam coś, o co trudno już we wszystkich innych miejscach – spokój duszy i izolację od normalnego życia, cokolwiek tym normalnym życiem jest? Chyba żadne miejsce do którego dotarłem, nie zryło mi psychiki tak bardzo, jak Arktyka właśnie. Nie było jednego dnia w przeciągu ostatniego roku, podczas którego nie wróciłbym na chwilę do tej odległej krainy. Na swój sposób zaskakujące jest to, że …

WOJAŻER

Twierdza Ananuri i gruziński szaszłyk Zviada Omiadze

Nigdy nie opisałem porządnie Gruzji, kraju, który pokochałem tak samo jak to uczyniło dziesiątki tysięcy rodaków, którzy w przeciągu ostatnich lat dosłownie zalewali tę niewielką,  kaukaską republikę. Do tego miejsca na świecie wracam bardzo często, nie tylko wspomnieniami, ale także spotkaniami z ludźmi, którzy stamtąd pochodzą. Szczególnie z jednym. Gdy niedawno wybrałem się pod Kraków na grilla, zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo długo czekaliśmy w tym roku na ładną i ciepłą pogodę. Zupełnie inaczej niż rok temu, kiedy pod koniec lutego rozpalaliśmy ze Zviadem pierwsze ognisko w podkrakowskiej Morawicy. To był dobry moment, aby powspominać nasze pierwsze, wspólne grillowanie, które zorganizowaliśmy w połowie stycznia gdzieś w górach położonych po drodze z Tbilisi do Kazbegi. Zviada poznałem w Tbilisi. Moja siostra, która pracowała w tym czasie na kilkumiesięcznym projekcie w stolicy Gruzji, wynajmowała od niego mieszkanie. Zviad poznał Sabinę, przyjaciółkę mojej siostry, która razem z nią przyjechała tam na projekt. Pierwszej nocy w Tbilisi Zviad zaciągnął mnie na popijawę, gdzie poznałem Saszę Rusieckiego, człowieka, o którym dopiero co czytałem w książce Góreckiego Toast za przodków podczas lotu z Warszawy. …

WOJAŻER

Kim jest Wojażer? Historia prywatna

Wojażer (wg słownika języka polskiego Witolda Doroszewskiego, 1958-1969): przestarzałe, ten, kto odbywa wojaże, podróżuje, podróżnik, turysta. Słownik języka polskiego online dodaje zaś, iż wojaż to podróż, zwłaszcza za granicę, a tym samym wojażer to ten, który często podróżuje właśnie poza kraj. Ale nie o tym miało być. Ostatnio na fejsbukowym fanpejdżu (patrzcie na nasz współczesny język polski!), zauważyłem, iż jest ich ponad dwa tysiące! Kogo? Czytelników, osób, które polubiły profil w mediach społecznościowych po to, by wiedzieć co się dzieje, co nowego się pojawia, gdzie jestem i co publikuję. Jeszcze bardziej cieszy to, iż ogromna liczba tych, którzy polubili Wojażera, wchodzi w nim w interakcję. Lajkują (lubią), szerują (dzielą) i komentują treści przeze mnie publikowane. I chwała im (Wam!) za to! Jest dobrze, jest motywacja, widać, że robi się to dla kogoś i ten ktoś, czy go znam, czy nie, zatrzyma się na chwilę i przeczyta, a na deser poprzegląda fotografie. Dwa tysiące fanów to dużo czy mało? Trudno powiedzieć. Gdy zaczynałem pisać, wiedziałem, że wchodzę w niszę. Przy całym ogromnym wzroście mobilności rodaków, przy rosnącej popularności stron podróżniczych, …

Iran. Praktyczny przewodnik oraz informacje o kraju

WOJAŻER

Iran. Praktyczny przewodnik oraz informacje o kraju

Jazd. Rodzinne miasto prezydentów Iranu i Izraela

WOJAŻER

Jazd. Rodzinne miasto prezydentów Iranu i Izraela

Zaratusztriański Powietrzny Pogrzeb na Wieży Milczenia

WOJAŻER

Zaratusztriański Powietrzny Pogrzeb na Wieży Milczenia

Wieże Lodu i Gołębi, czyli perły irańskiej architektury pustynnej

WOJAŻER

Wieże Lodu i Gołębi, czyli perły irańskiej architektury pustynnej

WOJAŻER

Majówka na Arktyce – FILM

W poprzednim roku wybrałem się z Magdaleną na bardzo przedłużoną, bo tygodniową majówkę pod koniec miesiąca. W Krakowie panowały wtedy niesamowite upały, które ledwo znosiliśmy. Dlatego też tak miło wspominamy tą chwilową odskocznię na dalekiej arktycznej północny. Będąc na norweskim Svalbardzie kręciliśmy materiał filmowy myśląc, że może uda nam się coś z tego skleić, jednak przez kilka miesięcy nie wyszedłem poza jedną minutę trailera, w dodatku bardzo kiepskiego. Na pomoc przyszedł nasz przyjaciel, Kuba, twórca naszego filmu ślubnego, który wziął co mieliśmy i złożył to w jedno. Zważywszy na fakt, iż nie używaliśmy żadnych mikrofonów licząc na to, że iPhone zamknięty w pancernej obudowie coś usłyszy, to cud, iż w ogóle udało się wydobyć jakikolwiek dźwięk. Na Arktyce wiało, czasami wręcz po prostu pizgało, dlatego też powinniśmy pomyśleć o futerkowym mikrofonie od samego początku. Nie jestem filmowcem i normalnie nie kręcę materiałów z naszych wyjazdów, zdecydowanie preferuję statyczne zdjęcia i tekst, a jednak Arktyka zdawała się być takim miejscem, z którego chciałem przywieźć jakiś ruch, pokazać życie i spokój, który tam panuje. Zachęcam więc do zaparzenia kawy i spędzenia 19 minut przy naszym pierwszym prawie pełnometrażowym filmie. Dziękuję przy okazji Magdalenie, która cierpliwie znosiła kręcenie oraz Kubie, który cierpliwie znosił moje amatorskie ujęcia i wydobywał z nich co się tylko da! Więcej o norweskiej Arktyce przeczytacie u mnie w tym dziale. Kategoria: Arktyka, Europa, Norwegia

Sziraz. W mieście Hafeza, poezji i udanych zakupów

WOJAŻER

Sziraz. W mieście Hafeza, poezji i udanych zakupów

Persepolis. Wśród ruin stolicy antycznej Persji

WOJAŻER

Persepolis. Wśród ruin stolicy antycznej Persji

Woszałamiających, już prawie w ogóle niewiosennych promieniach słońca, wkraczaliśmy do miejsca, które było świadkiem historii największej. Aby do niego dotrzeć, przemierzaliśmy bajkowe krajobrazy wzdłuż drogi łączącej Isfahan z Sziraz, wspinaliśmy się na niezwykłe wysokości raz po raz przekraczając kolejne elementy łańcucha gór Zagros. Na miejscu zupełnie już letnie temperatury spowalniały nas, idących w letargu, dopiero co wyrwanych z wiosennego i chłodnego jeszcze Isfahanu. Dotarliśmy do prawdziwego serca Persji, do miejsca, z którego wywodzi się wszystko, co w tej krainie najważniejsze, łącznie z jej nazwą. Prowincja Fars, niemożliwa do wymówienia przez Arabów nieznających litery ‚f’, Pars inaczej nazywając to samo, jest miejscem narodzenia i upadku jednocześnie, krainą pasjonujących dziejów, które definiują tą krainę po dziś dzień. Równie piękne słońce roztaczało się nad całą prowincją, gdy w połowie października 1971 roku ostatni szach Iranu, Reza Shah Pahlavi, postanowił zwrócić oczy świata na jego kraj, i pokazać wszystkim, tak w domu, jak i poza, że Iran to kraj potężny, ale też bogaty w kulturę i historię. Jak głosi legenda powtarzana przez Irańczyków, amerykańscy pracownicy wielkich firm przebywający na miejscu za czasów szacha, powszechnie żądali dodatków za pracę w „dzikim kraju”, jak zwykli mówić o Iranie. Tak bardzo poirytowało to Rezę Pahlaviego, iż postanowił pokazać całemu światu, że jego kraj daleki jest od dzikości. Pahlavi wiedział, że może sobie pozwolić na każdą formę ekstrawagancji. Petrodolary bez przerwy zasilały budżet kraju, który modernizował się na potęgę. Mimo to w odczuciu jego mieszkańców, nadal nie robiono wystarczająco, by poprawić los zwykłych ludzi. W społeczeństwie narastało niezadowolenie, zaś coraz większe wpływy zaczynali mieć mułłowie, szyiccy duchowni, władcy dusz tych, którym nie było po drodze z ekipą szacha. *** Przez setki lat miejsce to wegetowało w zapomnieniu, przysypane tonami piachu, już prawie niewidoczne, nie przemawiało do wyobraźni ludu. Wielokrotnie niszczone, prawie nie pamiętało czasów swojej świetności, gdy przez krótki okres czasu panowania dynastii Achemenidów, było stolicą jednego z największych imperiów świata. Jego władcy, założyciel Persepolis – Dariusz I oraz Xerxes, władca, który rozbudował to miejsce i uczynił je wręcz bajeczną oazą dla imperialnej władzy, to nazwiska, które historia wspomina niejednokrotnie. Dariusz, potężny imperator, król królów, szachinszach, był gorliwym wyznawcą jednej z pierwszych religii monoteistycznych – Zaratusztrianizmu, w moich czasach szkolnych zwanego jeszcze Zoroastryzmem. Był też niezwykle sprawnym administratorem i zdolnym dowódcą, który konsekwentnie podbijał narody od Grecji i Egiptu aż po Indie. Xerxes z kolei znacznie rozbudował Persepolis, które było ceremonialną stolicą kraju. Tylko ceremonialną. Zwykli ludzie mieszkali w miejscowościach rozsypanych po całej prowincji Fars, zaś w tym szczególnym, niezwykle bogatym miejscu, mieszkał tylko on – król królów. Czasy świetności nie trwały jednak długo. Po dwustu latach bycia najbogatszym miastem Ziemi, w 330 roku przed Chrystusem, zdobył je młody Macedończyk – Aleksander Wielki. Pomimo niechęci, postanowił zniszczyć Persepolis w akcie zemsty za zniszczenie ateńskiego Kapitolu. Greccy bogowie żądali zemsty, która została dopełniona. *** Stojąc na szerokim placu, do którego prowadzi długa i ozdobiona drzewami droga, widać ruiny, które nabierają pięknych barw złotej godziny, ulubionego czasu każdego fotografa na chwilę przed zachodem słońca. Wokół tłumy lokalnych turystów. Irańczycy uwielbiają spędzać czas na świeżym powietrzu, a dzień wolny, w dodatku jeden z tych niezwykle przyjemnych po niedawno pożegnanej, raczej chłodnej zimie, przyciągnął do Persepolis wielu. Odrobinę żałowałem, iż nie wybraliśmy innej okazji. Poza piątkiem, dniem w Iranie wolnym, ponoć ruch na miejscu jest niewielki. Są i takie dni, gdy można mieć wrażenie, iż miejsce to zostało zarezerwowane tylko dla nas. Coś zupełnie nie do pomyślenia w miejscach takich jak na przykład Angkor Wat – pomyślałem. Persepolis znajduje się na swoistym ogromnym tarasie, do którego dotarliśmy wchodząc po ogromnych rozmiarów schodach. Stając na górze, docieramy od razu do jednego z symboli dawnej perskiej stolicy. Brama Wszystkich Narodów robi niesamowite wrażenie, jakie musiała więc robić na ludziach żyjących dwadzieścia pięć wieków temu? Bramy strzegą uskrzydlone byki z ludzkimi, brodatymi głowami, zaś inskrypcje na budowli informowały przybywających, że dzieło to powstało na zlecenie Xerxesa. Poznalibyśmy ich twarze, gdyby nie Arabowie, którzy przyleźli do nas, podbili nas i narzucili nam swoją religię – powiedział wyraźnie nieprzepadający za sunnickimi sąsiadami Ali – Zawsze przeszkadzały im te twarze ludzkie, te obrazki, te rzeźby. Niszczyli, niszczą i niszczyć będą, jak ci szaleńcy z ISIS w Iraku! Dobrze jest być szyitą, przynajmniej nie mamy takiego bzika na tym punkcie! – skwitował żartobliwie. Wciąż imponującą bramą wkraczaliśmy do dawnej stolicy Persji. Dariusz zbudował swój najwspanialszy budynek na zachodniej stronie tarasu. Pałac Apadana to nie tylko ruiny i pozostałości kolumn czy rzeźb niezwykle kunsztownie wykonanych. To przede wszystkim niezwykłe płaskorzeźby, które opowiadają historię króla królów. Główny hall pałacu służącego formalnym audiencjom ma kształt kwadratu, którego każdy bok ma sześćdziesiąt metrów. Ogromne zadaszenie tego budynku wspierały siedemdziesiąt dwie kolumny, z których do dziś pozostało jedynie trzynaście. Niezwykłe są reliefy okalające pałac. Przedstawiają one ludzi, poddanych, przedstawicieli różnych społeczności, którzy idą złożyć pokłon swojemu władcy. Po twarzach, rodzajach zarostu, włosach, cechach anatomicznych, poznacie, skąd idą Ci ludzie. – mówił Ali – Tutaj widać, że idą Ormianie na przykład. Po czym? – pytam zdziwiony – Nie pytaj, my od razu rozpoznajemy Ormian! – zażartował Ali. Ludzi ludów afrykańskich łatwo rozpoznać, podobnie jak tych pochodzących z Azji Środkowej. Te płaskorzeźby były chyba moimi ulubionymi elementami tego, co pozostało na miejscu, gdyż z niezwykłą precyzją oddawały one wygląd ówczesnych ludzi oraz ich kulturę. Na szczęście Arabom nie chciało się niszczyć wszystkich twarzy – dodał Ali – Zniszczyli te największe i sobie poszli. Lenie!  Za dwa tygodnie będziemy świętować Nowruz, nowy rok perski – powiedział Ali wskazując na część płaskorzeźby na ścianie pałacu – ta scena jest właśnie przedstawieniem nowego roku. Waleczny byk, który jest symbolem księżyca przegrywa walkę z lwem, symbolem słońca, znakiem, że nadchodzi wiosna, a tym samym nowy rok. Długo spoglądaliśmy jeszcze na kunsztowne płaskorzeźby analizując ich najmniejsze elementy i dyskutując o wspaniałości kultury Perskiej. W głosie Alego czuć było dumę ze swojego kraju. Irańczyk, choćby nie wiem jak był krytyczny w stosunku do władz swojego kraju, nigdy nie powie nic złego o samej ojczyźnie.   *** W październiku 1971 roku oczy świata spoglądały na Iran. Władze wszystkich państw świata miały być świadkami ponownego narodzenia imperium, odrodzenia Persji. Przygotowania do obchodów trwały dekadę, potrzebne były bowiem nowe drogi, lotniska, cała infrastruktura miała być po prostu na najwyższym poziomie. Jednak to, co miało wznieść odradzające się imperium na wyżyny, tak naprawdę przyczyniło się jedynie do jego upadku. Najgłośniej grzmiał Chomeini mówiący o festiwalu diabłów. Inni punktowali marnotrawstwo pieniędzy, opowiadali o luksusowych namiotach będących domem dla prawie sześćdziesięciu monarchów z całego świata, w których łazienki wykonano z marmuru. Wykwintne jedzenie dla gości transportowano zaś z paryskiego Maxims. O ile świat zobaczył wtedy Iran, który rzeczywiście nie jest trzecim światem, w narodzie narastało niezadowolenie. Powoli wzbierało przez lata, aż do chwili, gdy fala rewolucji islamskiej zmiotła Rezę Pahlaviego i jego rządy z powierzchni ziemi. Podobnie marzenia o wiecznym i potężnym imperium perskim zmiótł ponad dwa tysiące lat wcześniej Aleksander Wielki. Płomienie trawiły bajeczny pałac i mimo tego, że zbudowany on został z kamienia, uległ totalnej destrukcji. Głównym powodem były drewniane stropy i wszelkie inne łatwopalne elementy konstrukcji. Ogromna temperatura topiła wszystko, zaś walące się elementy uszkadzały kamienne części konstrukcji, które odpadając, naruszały kolejne, i tak dalej, i tak dalej, klasyczny efekt domina dopełnił zniszczenia. Do historii przechodziła także najpiękniejsza, wzniesiona najwyżej, część kompleksu – Pałac Tachara, którego bramy wciąż prezentują się wspaniale. Tym, co przyciągnęło mnie do Persepolis najbardziej, była pewna mityczna aura otaczająca to miejsce oraz sposób, w jaki mój umysł łączył słowo Persepolis z dobrze znanymi mi obrazami kultury. O ile prawdziwa antyczna historia, która zapisała się na kamieniach tego kompleksu, który UNESCO wpisało na światową listę dziedzictwa w 1979 roku, jest interesująca sama w sobie, o tyle bardziej interesujące są obrazy medialne. 300 – dobrze znana wszystkim filmowa adaptacja komiksu Franka Millera, to niezwykle plastyczna wizja wojen, które przez wieki toczyli między sobą Grecy i Persowie. O ile Spartanie broniący Grecji pod Termopilami wydawali się niezwykle ludzcy, choć przy tym także niezwykle mocarni, o tyle napierające siły Persji przedstawione zostały jako totalnie magiczna siła napierająca z dalekiego orientu, pełna niezwykłych dywizji walczących na słoniach i niemalże posiadająca boskie moce. Słowo Persja zaczęło drążyć swoje dojścia do mojego umysłu po tym filmie. Jednak jakiś czas później zobaczyłem coś jeszcze bardziej ciekawego – Persepolis – animowany film w reżyserii Vincent’a Paronnauda i Marjane Satrapi oparty na autobiograficznej powieści autorstwa Satrapi. To dzieło opowiada o Iranie w taki sposób, że nawet ktoś niezainteresowany tym regionem, czuje niedosyt i zaczyna drążyć. Zacząłem i ja. Tak rozpoczęło się moje pragnienie odwiedzenia tego miejsca, którego symbolem są gryfy zlokalizowane tuż za Bramą Wszystkich Narodów. To mityczne zwierze o ciele lwa i głowie oraz skrzydłach orła pojawiło się w tym regionie świata już 3000 lat przed Chrystusem i jako wyobrażenie mityczne rozprzestrzeniało się przez Egipt i Grecję aż do całej Europy, gdzie stało się częstym motywem zdobienia architektury. Na koniec wizyty w Persepolis warto wspiąć się na wzgórza, u stóp których położona jest antyczna stolica Persji. Z punktu, w którym znajdują się grobowce królewskie, roztacza się najlepsza panorama na ruiny miasta. Czytałem gdzieś ostatnio opinię, że jeśli cena za wejście zostanie kiedyś podniesiona do piętnastu dolarów, nie będzie warto tam pojechać. W rzeczywistości ceny za wejścia do różnego typu atrakcji zostały podniesione w Iranie jakieś dwa lata temu i tylko w stosunku do obcokrajowców – przypadek podobny do Indii. Ceny za wejście, które publikuje ostatnia edycja przewodnika LP nijak mają się do rzeczywistości, i wiele miejsc w Iranie jest niewartych pieniędzy, które trzeba wydać na ich odwiedzenie. Nie dotyczy to Persepolis. W mojej opinii naprawdę warto tutaj przyjechać. Dla niektórych będzie to tylko kupa gruzów, niektórzy po prostu nie lubią ruin, dla innych, szczególnie dla tych z wielką wyobraźnią, będzie to niesamowita wyprawa w przeszłość. O cenach i wejściówkach w Iranie powstanie osobna historia, a tymczasem przed nami miasto, które często jest tylko przystankiem dla odwiedzających Persepolis. Nam zaimponowało jednym bardzo specyficznym meczetem oraz wspaniałymi pamiątkami, które stamtąd przywieźliśmy. Już wkrótce Sziraz, miasto poetów! Kategoria: Azja, Iran

Poznajcie Irańczyków. Sceny z Isfahanu. Cz.II

WOJAŻER

Poznajcie Irańczyków. Sceny z Isfahanu. Cz.II