marcogor o gorach
Babia Góra na zimowo jest bajeczna
Każdy z nas ma swoją ulubioną górę, na którą powraca raz po raz. Szczyt, który przyciąga, choć znamy go jak własną kieszeń. To jak wspomnienie z dzieciństwa, gdzie też mieliśmy ulubione zabawki. W dorosłym życiu nieraz powracamy do dobrych wspomnień. Takim pozytywnym, górskim wspomnieniem jest dla mnie Babia Góra – królowa Beskidów, najwyższy szczyt w całej Polsce, poza Tatrami. To miejsce, gdzie lubię powracać, po własnych śladach, bo wiem, czego się tam spodziewać. Bajecznych widoków i kontaktu z nieskazitelną przyrodą i zawsze niesamowitej przygody. Przedeptałem masyw Babiej Góry od każdej możliwej strony, każdym dostępnym szlakiem i to nie jest zwykły beskidzki szczyt. Babia Góra, zwana również Matką Niepogody potrafi być groźna i pokazywać niszczycielskie żywioły, które chronią jej tajemnice przed nierozważnymi śmiałkami. Jej masyw jako jedyny w Beskidach w zimie stwarza zagrożenie lawinowe, a w lecie potężny wiatr i zamglenia potrafią przysporzyć wiele kłopotów turystom.
piękny wschód słońca widziany podczas drogi dojazdowej na Wysokiem
Nauczyłem się, że nie można jej lekceważyć i tylko od góry zależy, czy przywita nas pogodą i genialnymi panoramami, czy nie zobaczymy nic, a huraganowy wiatr zgoni nas momentalnie z wierzchołka. Ten szczyt należy do moich ulubionych między innymi dlatego, że oferuje najlepszą panoramę górską w kraju. Widać z niego Beskid Żywiecki, Śląski, Mały, Makowski, Wyspowy, Gorce, Kotlinę Orawsko-Nowotarską, ale nade wszystko słynna jest kapitalna panorama Tatr. Zobaczyć też możemy pasma górskie Słowacji na czele z Małą Fatrą, Górami Choczańskimi, czy Niżnymi Tatrami. Chodzę tam od wielu lat, a cudowne, przejrzyste widoki trafiają się naprawdę rzadko. Znajomy, który bywał tu ponad sto razy powiedział mi przy okazji mojego pierwszego wejścia, że na nieskazitelne widoki trzeba sobie zasłużyć! Teraz już w to nie wierzę, bo zrozumiałem, że najlepiej chodzić na Diablaka w zimie, lub na wschód słońca, wtedy przejrzystość powietrza jest najpewniejsza. Najpiękniej jest oczywiście o wschodzie, jeśli jeszcze uda się nam wyjść ponad ocean chmur, jak mi ostatnio w listopadzie. Najbardziej uczęszczany jest szlak czerwony z Krowiarek, ale mi osobiście najbardziej przypadła do gustu jedyna droga ze Słowacji, prowadząca ze schroniska Slana Woda, ze względu na wyjątkowe walory przyrodnicze, najlepiej z pętlą powrotną przez Cyl.
poranny widok na Tatry o wschodzie słońca z drogi dojazdowej
Staram się wracać tam o różnych porach roku, porach dnia, w nowym towarzystwie i innymi wariantami, żeby nie było monotonnie, bo najgorsze co może być w górach, to według mnie znać szlak na pamięć. Dlatego uwielbiam poznawać coraz to nowe pasma, zdobywać kolejne szczyty, żeby nie było nudnie, ale jak pisałem, do niektórych, kultowych miejsc się chętnie powraca. Tak naprawdę to po pewnym czasie zapomina się nawet, co będzie za następnym zakrętem. Dziś chciałem napisać kilka zdań o moim ostatnim wyjściu na Babią Górę , dwunastym z kolei, ale czwartym zimową porą. Dokonałem tego w towarzystwie wspaniałych ludzi, górołazów z krwi i kości, którzy góry ukochali najbardziej, jak ja! Stało się to w dodatku w dniu święta kobiet, a że było ze mną sześć cudownych niewiast, to z tych, wyżej wymienionych powodów było to wyjątkowe wyjście. Na pewno pozostanie na długo zapamiętane i być może stanie się nową świecką tradycją.
połączone siły Tatromaniaków i Gorlickiej Grupy Górskiej na Diablaku
Tym razem na początek trasy wybrałem Policzne, dzielnicę Zawoi, gdzie u stóp stoku narciarskiego Mosorny Groń, tuż obok Zbójnickiej Karczmy rozpoczyna się niebieski szlak i gdzie mieliśmy skończyć zaplanowaną pętelkę. Po przejściu przez potok Jaworzynkę nasza duża, bo jedenastoosobowa gromadka żwawo wyruszyła najpierw łagodnie, a potem coraz stromiej po zaśnieżonym, ale przyjaznym szlaku. Po chwili byliśmy już na Polanie Norczak, gdzie stoją tablice edukacyjne. Doszliśmy na drogę leśną, by przekroczywszy Rybny Potok znaleźć się po momentami bardzo stromym podejściu na uroczej Polanie Kaczmarczykowej. Kapitalnie prezentuje się z tego miejsca pasmo Policy z Mosornym Groniem oraz cała Zawoja u stóp Babiej Góry. Bezkresne pola śnieżne na olbrzymiej hali, nieskażone ludzką stopą wygladały fantastycznie. Stąd już łagodniej w coraz piękniejszej zimowej scenerii dotarliśmy do schroniska na Markowych Szczawinach.
schronisko Markowe Szczawiny w lodowej szacie
Nowe schronisko nie ma już klimatu dawnego, drewnianego i bardziej przypomina hotel górski. Zrobiliśmy tu przerwę na śniadanie i kawę, wykorzystując czas na lepsze poznanie się i integrację grupy, co zresztą odbywało się przez cały czas w mniejszych podgrupkach podczas marszu. Niektórzy z naszej ekipy zaliczyli nocleg w Krakowie i stamtąd prosto dotarli do Zawoi, tak więc dopiero dziś miałem okazję ich lepiej poznać. Z tego miejsca czekało nas krótkie, ale za to intensywne podejście na przełęcz Brona. Jako, że stromizna dawała się we znaki wszyscy zgodnie ubraliśmy raki. Warunki tego marcowego dnia były wyborne, pogoda wymarzona, więc dało się zdobyć szczyt także bez zimowego sprzętu, jak niektórzy czynili. Turystów na szlaku było mnóstwo, każdy chyba chciał wykorzystać ten piękny czas słonecznego przedwiośnia. Z siodła przełęczy czekały na nas pierwsze widoki na Diablaka, jak i Cyla z przeciwnej strony. Czekała tu też niespodzianka w postaci strażnika parku, który gonił tych, którzy skracali sobie drogę, schodząc ze szlaku.
z przełęczy Brona spojrzenie w kierunku Małej Babiej Góry
Teraz już łatwo i szybko parliśmy do przodu, gdyż ścieżka była dobrze wydeptana i delikatnie wznosiła się w kierunku najwyższej kulminacji masywu. Nasze oczy zajęte były bardziej podziwianiem fantazyjnych kształtów różnych postaci, jakie natura stworzyła na tej otwartej przestrzeni, przy pomocy śniegu, lodu, wiatru i mrozu. Próbowaliśmy nadawać nazwy przemyślnym potworkom, które stawały nam na drodze na szczyt. A nad Diablakiem trwał cały czas niebotyczny spektakl przy użyciu sił wiatru i chmur. Zdawało się, że Diablak ciągle dymi, jak rozgniewany wulkan, na rzesze turystów, które tego dnia ośmieliły się zakłócać jego wieczysty spokój. Z prawej strony coraz śmielej ukazywały się naszym rozanielonym oczom panoramy na Tatry i inne pasma słowackie. Natomiast z lewej przykuwały oczy groźne urwiska, zerwy i przepaście, pełne nawiewów i nawisów śnieżnych, po kolei mijanych Złotnicy, Kościółków i Pośredniego Grzbietu. A z Lodowej Przełęczy można było spojrzeć w dół na przepaścistą Kamienną Dolinkę.
dymiący wierzchołek Diablaka
Coraz bliżej przed nami było strome rumowisko Babiej Góry, czyli partie szczytowe masywu, zwane Diablakiem. Największe w całych Beskidach Zachodnich zwarte rumowisko rozciąga się na wysokości powyżej około 1650 m. Dotarliśmy tam bardzo szybko i rozpoczęliśmy godzinne świętowanie. Pogoda, widoki, wesoły nastrój i wyborne towarzystwo sprawiło, że było bardzo radośnie, a ja sam wpadłem w rodzaj euforii, która ogarnia mnie w chwilach największego, górskiego szczęścia. Nasz radosny nastrój udzielił się nawet innym turystom, których nie brakowało na wierzchołku. Wiatrochron zbudowany z kamieni o długości ponad 10 m i wysokości większej od człowieka tym razem prezentował się w śnieżnej, jakże gustownej szacie. Pochodzenie nazwy Diablak tłumaczą legendy. Według jednej z nich dawniej na szczycie Babiej Góry diabeł budował zamek dla zbójnika, który podpisał z nim umowę. Jednak gdy zapiał kur, niemal już ukończony zamek zawalił się, grzebiąc w ruinach zbójnika. Podczas burzy można podobno usłyszeć spod głazów brzęk jego ciupagi. Z ciekawostek warto wiedzieć, że na południowych stokach Diablaka, około 10 min. poniżej szczytu, znajduje się nigdy nie wysychające i najwyżej w całych polskich Beskidach położone źródło wody – Głodna Woda. Poniżej tego źródła, przy zielonym szlaku turystycznym są ruiny pierwszego schroniska na Babiej Górze – Beskidenverein.
panorama na Tatry i słowackie pasma górskie
Na wierzchołku znajdziemy także kamienny obelisk upamiętniający wejście na Diablaka arcyksięcia Józefa Habsburga w 1806 roku. Jest na nim wykuty napis w języku węgierskim. Obok znajduje się płyta skalna z napisem. Jest też obelisk z tablicą pamiątkową poświęcony papieżowi Janowi Pawłowi II. Znajduje się na słowackiej stronie szczytu i został ufundowany przez mieszkańców czterech słowackich wsi pod Babią Górą. Obok stoi kamienny ołtarz polowy. Natomiast w naturalnej skalnej niszy, po północnej stronie szczytu, przy Akademickiej Perci stoi statuetka Matki Bożej Królowej Babiej Góry oraz kamienny ołtarz polowy, gdzie co rok w niedzielę ok. 15 września odbywa się msza św. tzw. GOPR-owska. Po długiej sielance trzeba było rozpocząć kiedyś zejście. Tym razem głównym szlakiem beskidzkim na Krowiarki. Schodzenie było bardzo przyjemne, przy promieniach słoneczka i praktycznie bez wiatru.
cudowna nieskazitelna Polana Kaczmarczykowa
Czerwony szlak prowadził nas najpierw przez płytkie siodło Bończy na Gówniaka, czyli Wołowe Skałki, często mylnie brane przez turystów za właściwy szczyt Babiej Góry, zwłaszcza podczas mgły. Następnie na naszej drodze wyrosła kulminacja Kępy, a cały czas towarzyszyły nam niezwykłe widoki na Tatry i różne zimowe potworki, których Matka Natura nie żałowała również po tej stronie masywu. Tak doszliśmy na Sokolicę znowu robiąc sobie dłuższy samopas i delektując się ostatnimi widokami na szczyt Babiej Góry w prażącym słońcu, co niektórzy wykorzystali na małe opalanko… nawet mnie trochę spiekło! Potem czekało nas żmudne zejście przez las, miejscami w zapadającym się śniegu na Przełęcz Lipnicką, czyli właśnie popularne Krowiarki z rozległą polaną, gdzie wykonano ostatnio nowy parking.
początek i koniec naszego szlaku przy Zbójnickiej karczmie w Policznem
Stąd pozostało nam tylko zbiec niebieskim szlakiem, biegnącym wzdłuż szosy karpackiej, tzw. Starą drogą, który w pewnym momencie wyprowadził nas na asfalt, którym musieliśmy dojść z powrotem na parking do osiedla Policzne, aby zamknąć naszą pętlę. Jakże przyjemniej się szło doliną potoku Jaworzynka, wśród bajecznych, zimowych krajobrazów. Niestety wszystko, co dobre kiedyś się kończy, tak też więc musiała zakończyć się nasza cudowna wyprawa. Wszyscy zeszliśmy szczęśliwi, z naładowanymi akumulatorami, by zanieść pozytywną energię na niziny, do naszych małych Ojczyzn. Przeszliśmy 17,6 km, pokonując 1000 m przewyższenia. Na koniec zapraszam do obejrzenia fotorelacji z wypadu i dziękuję wszystkim uczestnikom tej wyjątkowej wycieczki za miłe towarzystwo i dobry humor. Było po prostu bajecznie, a wszystko zakończyło się przy grzańcu lub zimnym piwku w najlepszej karczmie w Zawoi, czyli znanej restauracji Styrnol. Oby więcej tak udanych wyjazdów w tym roku… Z górskim pozdrowieniem
Marcogor