marcogor o gorach

We mnie Tatry wysokie

  „We mnie Tatry wysokie wydźwignięte w niebo droga Ojczyzno moja, kamienna surowa oto góry na przemian widzę z dolinami i strumienie szmerliwe niczym polska mowa Kolorów tysiąc płonie w witrażach przyrody gdy się kołem dni toczą przez kolejne lata nuty tęskne co płyną góralską muzyką moja pamięć w warkocze jak wstążki zaplata We mnie góry wokoło znajomą koroną klękam na Obidowej w samotnym kościele bądź Panie pozdrowiony pod wysokim niebem nim z prośbą do Twych kolan skłonić się ośmielę Gdy będą chcieli kiedyś splugawić nasz język który od tylu wieków był naszym schronieniem bądź Panie blisko przy mnie u źródła mej mowy niech góry i doliny będą mym natchnieniem I skrzydłem mej wolności, nadziei, wiary źródłem dumy gdy trzeba będzie grać na swoim kto w ziemię korzeniami wrósł bo Ją ukochał ten burz i niepogody przecież się nie boi We mnie Tatry wysokie wydźwignięte w niebo opromienione słońcem, księżycem srebrzone i otulone mgłami w jesienne poranki T a t r y ! – które Bóg Polsce włożył jak koronę.” kaz47

Babia Góra na zimowo jest bajeczna

marcogor o gorach

Babia Góra na zimowo jest bajeczna

Każdy z nas ma swoją ulubioną górę, na którą powraca raz po raz. Szczyt, który przyciąga, choć znamy go jak własną kieszeń. To jak wspomnienie z dzieciństwa, gdzie też mieliśmy ulubione zabawki. W dorosłym życiu nieraz powracamy do dobrych wspomnień. Takim pozytywnym, górskim wspomnieniem jest dla mnie Babia Góra – królowa Beskidów, najwyższy szczyt w całej Polsce, poza Tatrami. To miejsce, gdzie lubię powracać, po własnych śladach, bo wiem, czego się tam spodziewać. Bajecznych widoków i kontaktu z nieskazitelną przyrodą i zawsze niesamowitej przygody. Przedeptałem masyw Babiej Góry od każdej możliwej strony, każdym dostępnym szlakiem i to nie jest zwykły beskidzki szczyt. Babia Góra, zwana również Matką Niepogody potrafi być groźna i pokazywać niszczycielskie żywioły, które chronią jej tajemnice przed nierozważnymi śmiałkami. Jej masyw jako jedyny w Beskidach w zimie stwarza zagrożenie lawinowe, a w lecie potężny wiatr i zamglenia potrafią przysporzyć wiele kłopotów turystom. piękny wschód słońca widziany podczas drogi dojazdowej na Wysokiem Nauczyłem się, że nie można jej lekceważyć i tylko od góry zależy, czy przywita nas pogodą i genialnymi panoramami, czy nie zobaczymy nic, a huraganowy wiatr zgoni nas momentalnie z wierzchołka. Ten szczyt należy do moich ulubionych między innymi dlatego, że oferuje najlepszą panoramę górską w kraju. Widać z niego Beskid Żywiecki, Śląski, Mały, Makowski, Wyspowy, Gorce, Kotlinę Orawsko-Nowotarską, ale nade wszystko słynna jest kapitalna panorama Tatr. Zobaczyć też możemy pasma górskie Słowacji na czele z Małą Fatrą, Górami Choczańskimi, czy Niżnymi Tatrami. Chodzę tam od wielu lat, a cudowne, przejrzyste widoki trafiają się naprawdę rzadko. Znajomy, który bywał tu ponad sto razy powiedział mi przy okazji mojego pierwszego wejścia, że na nieskazitelne widoki trzeba sobie zasłużyć! Teraz już w to nie wierzę, bo zrozumiałem, że najlepiej chodzić na Diablaka w zimie, lub na wschód słońca, wtedy przejrzystość powietrza jest najpewniejsza. Najpiękniej jest oczywiście o wschodzie, jeśli jeszcze uda się nam wyjść ponad ocean chmur, jak mi ostatnio w listopadzie. Najbardziej uczęszczany jest szlak czerwony z Krowiarek, ale mi osobiście najbardziej przypadła do gustu jedyna droga ze Słowacji, prowadząca ze schroniska Slana Woda, ze względu na wyjątkowe walory przyrodnicze, najlepiej z pętlą powrotną przez Cyl. poranny widok na Tatry o wschodzie słońca z drogi dojazdowej Staram się wracać tam o różnych porach roku, porach dnia, w nowym towarzystwie i innymi wariantami, żeby nie było monotonnie, bo najgorsze co może być w górach, to według mnie znać szlak na pamięć. Dlatego uwielbiam poznawać coraz to nowe pasma, zdobywać kolejne szczyty, żeby nie było nudnie, ale jak pisałem, do niektórych, kultowych miejsc się chętnie powraca. Tak naprawdę to po pewnym czasie zapomina się nawet, co będzie za następnym zakrętem. Dziś chciałem napisać kilka zdań o moim ostatnim wyjściu na Babią Górę , dwunastym z kolei, ale czwartym zimową porą. Dokonałem tego w towarzystwie wspaniałych ludzi, górołazów z krwi i kości, którzy góry ukochali najbardziej, jak ja! Stało się to w dodatku w dniu święta kobiet, a że było ze mną sześć cudownych niewiast, to z tych, wyżej wymienionych powodów było to wyjątkowe wyjście. Na pewno pozostanie na długo zapamiętane i być może stanie się nową świecką tradycją. połączone siły Tatromaniaków i Gorlickiej Grupy Górskiej na Diablaku Tym razem na początek trasy wybrałem Policzne, dzielnicę Zawoi, gdzie u stóp stoku narciarskiego Mosorny Groń, tuż obok Zbójnickiej Karczmy rozpoczyna się niebieski szlak i gdzie mieliśmy skończyć zaplanowaną pętelkę. Po przejściu przez potok Jaworzynkę nasza duża, bo jedenastoosobowa gromadka żwawo wyruszyła najpierw łagodnie, a potem coraz stromiej po zaśnieżonym, ale przyjaznym szlaku. Po chwili byliśmy już na Polanie Norczak, gdzie stoją tablice edukacyjne. Doszliśmy na drogę leśną, by przekroczywszy Rybny Potok znaleźć się po momentami bardzo stromym podejściu na uroczej Polanie Kaczmarczykowej. Kapitalnie prezentuje się z tego miejsca pasmo Policy z Mosornym Groniem oraz cała Zawoja u stóp Babiej Góry. Bezkresne pola śnieżne na olbrzymiej hali, nieskażone ludzką stopą wygladały fantastycznie. Stąd już łagodniej w coraz piękniejszej zimowej scenerii dotarliśmy do schroniska na Markowych Szczawinach. schronisko Markowe Szczawiny w lodowej szacie Nowe schronisko nie ma już klimatu dawnego, drewnianego i bardziej przypomina hotel górski. Zrobiliśmy tu przerwę na śniadanie i kawę, wykorzystując czas na lepsze poznanie się i integrację grupy, co zresztą odbywało się przez cały czas w mniejszych podgrupkach podczas marszu. Niektórzy z naszej ekipy zaliczyli nocleg w Krakowie i stamtąd prosto dotarli do Zawoi, tak więc dopiero dziś miałem okazję ich lepiej poznać. Z tego miejsca czekało nas krótkie, ale za to intensywne podejście na przełęcz Brona. Jako, że stromizna dawała się we znaki wszyscy zgodnie ubraliśmy raki. Warunki tego marcowego dnia były wyborne, pogoda wymarzona, więc dało się zdobyć szczyt także bez zimowego sprzętu, jak niektórzy czynili. Turystów na szlaku było mnóstwo, każdy chyba chciał wykorzystać ten piękny czas słonecznego przedwiośnia. Z siodła przełęczy czekały na nas pierwsze widoki na Diablaka, jak i Cyla z przeciwnej strony. Czekała tu też niespodzianka w postaci strażnika parku, który gonił tych, którzy skracali sobie drogę, schodząc ze szlaku. z przełęczy Brona spojrzenie w kierunku Małej Babiej Góry Teraz już łatwo i szybko parliśmy do przodu, gdyż ścieżka była dobrze wydeptana i delikatnie wznosiła się w kierunku najwyższej kulminacji masywu. Nasze oczy zajęte były bardziej podziwianiem fantazyjnych kształtów różnych postaci, jakie natura stworzyła na tej otwartej przestrzeni, przy pomocy śniegu, lodu, wiatru i mrozu. Próbowaliśmy nadawać nazwy przemyślnym potworkom, które stawały nam na drodze na szczyt. A nad Diablakiem trwał cały czas niebotyczny spektakl przy użyciu sił wiatru i chmur. Zdawało się, że Diablak ciągle dymi, jak rozgniewany wulkan, na rzesze turystów, które tego dnia ośmieliły się zakłócać jego wieczysty spokój. Z prawej strony coraz śmielej ukazywały się naszym rozanielonym oczom panoramy na Tatry i inne pasma słowackie. Natomiast z lewej przykuwały oczy groźne urwiska, zerwy i przepaście, pełne nawiewów i nawisów śnieżnych, po kolei mijanych Złotnicy, Kościółków i Pośredniego Grzbietu. A z Lodowej Przełęczy można było spojrzeć w dół na przepaścistą Kamienną Dolinkę. dymiący wierzchołek Diablaka Coraz bliżej przed nami było strome rumowisko Babiej Góry, czyli partie szczytowe masywu, zwane Diablakiem. Największe w całych Beskidach Zachodnich zwarte rumowisko rozciąga się na wysokości powyżej około 1650 m. Dotarliśmy tam bardzo szybko i rozpoczęliśmy godzinne świętowanie. Pogoda, widoki, wesoły nastrój i wyborne towarzystwo sprawiło, że było bardzo radośnie, a ja sam wpadłem w rodzaj euforii, która ogarnia mnie w chwilach największego, górskiego szczęścia. Nasz radosny nastrój udzielił się nawet innym turystom, których nie brakowało na wierzchołku. Wiatrochron zbudowany z kamieni o długości ponad 10 m i wysokości większej od człowieka tym razem prezentował się w śnieżnej, jakże gustownej szacie. Pochodzenie nazwy Diablak tłumaczą legendy. Według jednej z nich dawniej na szczycie Babiej Góry diabeł budował zamek dla zbójnika, który podpisał z nim umowę. Jednak gdy zapiał kur, niemal już ukończony zamek zawalił się, grzebiąc w ruinach zbójnika. Podczas burzy można podobno usłyszeć spod głazów brzęk jego ciupagi. Z ciekawostek warto wiedzieć, że na południowych stokach Diablaka, około 10 min. poniżej szczytu, znajduje się nigdy nie wysychające i najwyżej w całych polskich Beskidach położone źródło wody – Głodna Woda. Poniżej tego źródła, przy zielonym szlaku turystycznym są ruiny pierwszego schroniska na Babiej Górze – Beskidenverein. panorama na Tatry i słowackie pasma górskie Na wierzchołku znajdziemy także kamienny obelisk upamiętniający wejście na Diablaka arcyksięcia Józefa Habsburga w 1806 roku. Jest na nim wykuty napis w języku węgierskim. Obok znajduje się płyta skalna z napisem. Jest też obelisk z tablicą pamiątkową poświęcony papieżowi Janowi Pawłowi II. Znajduje się na słowackiej stronie szczytu i został ufundowany przez mieszkańców czterech słowackich wsi pod Babią Górą. Obok stoi kamienny ołtarz polowy. Natomiast w naturalnej skalnej niszy, po północnej stronie szczytu, przy Akademickiej Perci stoi statuetka Matki Bożej Królowej Babiej Góry oraz kamienny ołtarz polowy, gdzie co rok w niedzielę ok. 15 września odbywa się msza św. tzw. GOPR-owska. Po długiej sielance trzeba było rozpocząć kiedyś zejście. Tym razem głównym szlakiem beskidzkim na Krowiarki. Schodzenie było bardzo przyjemne, przy promieniach słoneczka i praktycznie bez wiatru. cudowna nieskazitelna Polana Kaczmarczykowa Czerwony szlak prowadził nas najpierw przez płytkie siodło Bończy na Gówniaka, czyli Wołowe Skałki, często mylnie brane przez turystów za właściwy szczyt Babiej Góry, zwłaszcza podczas mgły. Następnie na naszej drodze wyrosła kulminacja Kępy, a cały czas towarzyszyły nam niezwykłe widoki na Tatry i różne zimowe potworki, których Matka Natura nie żałowała również po tej stronie masywu. Tak doszliśmy na Sokolicę znowu robiąc sobie dłuższy samopas i delektując się ostatnimi widokami na szczyt Babiej Góry w prażącym słońcu, co niektórzy wykorzystali na małe opalanko… nawet mnie trochę spiekło! Potem czekało nas żmudne zejście przez las, miejscami w zapadającym się śniegu na Przełęcz Lipnicką, czyli właśnie popularne Krowiarki z rozległą polaną, gdzie wykonano ostatnio nowy parking. początek i koniec naszego szlaku przy Zbójnickiej karczmie w Policznem Stąd pozostało nam tylko zbiec niebieskim szlakiem, biegnącym wzdłuż szosy karpackiej, tzw. Starą drogą, który w pewnym momencie wyprowadził nas na asfalt, którym musieliśmy dojść z powrotem na parking do osiedla Policzne, aby zamknąć naszą pętlę. Jakże przyjemniej się szło doliną potoku Jaworzynka, wśród bajecznych, zimowych krajobrazów. Niestety wszystko, co dobre kiedyś się kończy, tak też więc musiała zakończyć się nasza cudowna wyprawa. Wszyscy zeszliśmy szczęśliwi, z naładowanymi akumulatorami, by zanieść pozytywną energię na niziny, do naszych małych Ojczyzn. Przeszliśmy 17,6 km, pokonując 1000 m przewyższenia. Na koniec zapraszam do obejrzenia fotorelacji z wypadu i dziękuję wszystkim uczestnikom tej wyjątkowej wycieczki za miłe towarzystwo i dobry humor. Było po prostu bajecznie, a wszystko zakończyło się przy grzańcu lub zimnym piwku w najlepszej karczmie w Zawoi, czyli znanej restauracji Styrnol. Oby więcej tak udanych wyjazdów w tym roku… Z górskim pozdrowieniem Marcogor      

marcogor o gorach

Chciałbym się oprzeć o Tatry plecami

„Niezapomnianych wrażeń krocie dały nam góry. Dały nam czarodziejski przepych swej niezrównanej piękności, spokój i powagę szczytów, dzikość i śmiałosć fantastycznych grani, bajeczne bogactwo barw i światła, pozaziemski czar księżycowych nocy. W górach znaleźliśmy szczytną rozkosz walki i niepokojów, dziwny urok grozy i niebezpieczeństw, czar sięgania w niemożliwość, wspaniałą radość zwycięstwa. Toteż święte są dla nas góry , a wielkie są dni wśród nich spędzone.” Roman Kordys krzyż na Gerlachu Chciałbym się jeszcze oprzeć o Tatry plecami przywitać szorstki kamień wyciągniętą dłonią gdzie nie ma nigdy miejsca na fałszywe kroki i gdzie surowe prawo jest szlachetną bronią chciałbym się jeszcze oprzeć o Tatry plecami i porozmawiać chłodno o czerni i bieli dotknąć grzbietu lawiny gdy zawisa cudem poznać tych co śmiertelnie przed Bogiem zadrżeli chciałbym się jeszcze oprzeć o Tatry plecami gdy chmura ciemna lękiem widnokrąg zamroczy aby odnaleźć w sobie Nadzieję i Wiarę… i aby Bogu odważnie spojrzeć prosto w oczy. kaz47    

W Dolinie Prądnika oraz w Dolince Sąspowskiej

marcogor o gorach

W Dolinie Prądnika oraz w Dolince Sąspowskiej

Podczas kolejnych odwiedzin Ojcowskiego Parku Narodowego, które nastąpiły dopiero po trzech latach z góry wiedziałem, że muszę dokładnie poznać Dolinę Prądnika, najpiękniejszą z dolinek podkrakowskich. Świadczy o tym fakt, jak tłumnie odwiedzają ją turyści i spacerowicze. Dojechałem tym razem od razu do Ojcowa, gdzie na parkingu pod zamkiem zostawiłem samochód. Najbardziej interesowało mnie przejście podniebną trasą, przez okoliczne wzgórza, skąd miały się roztaczać kapitalne widoki na dolinę. Najpierw jednak postanowiłem zrobić sobie rozgrzewkę i poznać sąsiednią dolinkę – Dolinę Sąspowską. Ruszyłem więc czarnym szlakiem w kierunku dawnego schroniska PTTK Zosia na zboczach Złotej Góry. Zboczyłem na chwilę na kawkę, stwierdzając, że to bardzo fajne miejsce na dłuższy pobyt.  Powyżej niego na przełęczy jest duży parking i zabudowania ośrodka turystycznego z polem biwakowym. Tutaj skręciłem na zielony szlak, który doprowadził mnie w kilka minut do Doliny Sąspowskiej. Dalej schodziłem już jej dnem, aż do wylotu w Ojcowie. Jakże różna ona jest od sąsiedniej – Prądnika. Tam gwarnie, tłumnie, szumnie, a tu niezwykły spokój, cisza, można usłyszeć własne myśli, a nawet porozmawiać samemu ze sobą. Szukacie uroczej, leśnej, odludnej krainy to wpadnijcie tu kiedyś na spacer, w pięknym otoczeniu natury. Dolina Sąspowska to druga co do wielkości dolina w Ojcowskim Parku Narodowym, objęta ochroną ścisłą. Na obszarze OPN, gdzie znajduje się jej środkowa i dolna część, ma długość ok. 5 km. Jej dnem płynie potok Sąspówka, prawy dopływ Prądnika. Płaskie dno doliny stanowią łąki, obydwa zbocza porośnięte są lasem, w którym występują liczne skały wapienne, które podziwiałem w czasie spokojnego spaceru. Każda ma swoją, intrygującą nieraz nazwę jak np: Wrota, Bramka, Czubatka, Framugi, Muszla. Skały te kryją w sobie ciekawe jaskinie, których jest w dolinie aż 164. w Dolinie Sąspowskiej W dolnej części doliny znajduje się zbiorowa mogiła Żydów rozstrzelanych przez Niemców w 1943 r. oraz grób partyzanta. Między nimi, przy szlaku zobaczyć możemy największy wodospad na potoku Sąspówka. Wylot Doliny Sąspówki do Doliny Prądnika obramowany jest bramą skalną. Po południowej stronie tworzy ją izolowana skała Jonaszówka, będąca doskonałym punktem widokowym. Na szczycie Jonaszówki znajduje się płaska platforma widokowa zabezpieczona barierkami i tablica z panoramą widokową i jej opisem. Z platformy tej mamy dobre widoki na Dolinę Prądnika, Sąspowską i Zamek w Ojcowie. Na przeciwległym, zalesionym i stromym zboczu Doliny Prądnika bieleją skały: Czyżówki, Figowa, Skała Ostrogi i Skała Bystra. Dzień był piękny i zachciało mi się ponownie odwiedzić Wąwóz Ciasne Skałki, który przeszedłem trzy lata wcześniej. Zbiegłem z widokowej skały nad stawy rybne z hodowlą pstrąga i udałem się tam Drogą nad Styr, by po przejściu wąwozu, jakże cudnego w jesiennych szatach dotrzeć do Bramy Krakowskiej. W jesiennej scenerii jest jeszcze piękniejsza, jak większość górskich pejzaży. skała Rękawica widziana z dna Doliny Prądnika Stąd w końcu ruszyłem w nową dla mnie część Doliny Prądnika. Żółtym szlakiem wzdłuż trasy rowerowej doszedłem pod wzgórze Okopy. Trasa rowerowa jest też ulubionym miejscem spacerowym dla mieszkańców Krakowa, więc ucieszyłem się jak zszedłem z niej na zielony szlak, który doprowadził mnie na Górę Okopy. Prowadzi on mnóstwem schodków ziemnych, czasami nawet z poręczami dla ułatwienia stromego podejścia. Jak dobrze, że w domu codziennie ćwiczę wchodzenie po schodach zakupionych w Krużlowej. To wzgórze jest jednym z najlepszych punktów widokowych na terenie parku. Z platformy na zboczu góry zabezpieczonej balustradą widać dalekie przestrzenie Doliny Prądnika i mnóstwo fantazyjnych skałek. W pobliżu można znaleźć też ślady historycznego grodziska. autor na Górze Okopy, w dole Dolina Prądnika Ja zrobiłem sobie długie posiedzenie na skale i dopiero po nacieszeniu się widokami oraz zrobieniu sesji zdjęciowej wyruszyłem dalej ścieżką prowadzącą do kolejnych widokowych skałek. Szlak prowadzi to ścisle wzdłuż krawędzi zboczy, to dla odmiany oddala się w głąb lasu, by zawrócić na kolejny punkt widokowy. Na każdym z nich były kolejne postoje i delektacja dalekimi widokami. Przeszedłem nad skałą Wapiennik i Rękawica do wejścia do jaskini Ciemnej. Zwłaszcza ta druga skała wapienna, zwana też Pięciopalcówką urzeka swoim kształtem, przypominając do złudzenia ludzką dłoń! Samo wejście do jaskini było zamknięte, gdyż przyszedłem za późno, ale z placyku przy kasie biletowej fajnie widać rekonstrukcję obozowiska neandertalczyków, jakie znajduje się pod okapem skalnym obok jaskini. Pierwsze ślady człowieka w Jaskini Ciemnej pochodzą sprzed ok. 125 tys. lat. U wejścia do wewnątrz założył on swoje siedlisko. Na wysokości ok. 65 m nad dnem Doliny Prądnika przed wejściem do jaskini znajduje się także platforma widokowa z widokiem na dolinę. skała Rękawica, czyli Pięciopalcówka Jaskinia Ciemna jest udostępniona dla turystów od 28 kwietnia do 7 października. Wstęp jest płatny, a zwiedzanie odbywa się wyłącznie z przewodnikiem. Jaskinia jest nieoświetlona, a zwiedzający otrzymują świeczki. Czas zwiedzania wynosi ok. 15 min. Ja przyszedłem, jak pisałem już po zamknięciu, więc obeszłem się smakiem. Udałem się dalej na następne skały w rozległym masywie Góry Koronnej. Panoramki z różnych punktów Koronnej są bardzo ciekawe i pouczające. Większość punktów widokowych jest zabezpieczona metalowymi barierkami. W końcu rozpocząłem zejście w przyjemnej scenerii wapiennych skałek o interesujących nazwach, jak Czaszka, Sowia, czy Słupek. W ten sposób znowu znalazłem się na dnie Doliny Prądnika, w pobliżu Bramy Krakowskiej. Pozostał mi więc tylko spokojny spacer przez znaną mi już osadę na parking przy zamku w Ojcowie. Po drodze oczywiście zadzierałem głowę na cudowne skały wystrzeliwujące w stronę nieba. Igła Deotymy, Panieńskie Skały, czy Ostrogi ponownie były w zasięgu mojego wzroku. rekonstrukcja obozowiska neandertalczyków przy Jaskini Ciemnej Tak zakończyła się moja kolejna przygoda z Jurą Krakowsko – Częstochowską. To wyjątkowe miejsce w Polsce i na pewno będę tu wracał. Po reakcji czytelników po pierwszej części opowiadania i ich radach, już wiem nawet gdzie uderzyć w czasie następnego wyjazdu tutaj. Na koniec zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć z tej jesiennej wycieczki. Z górskim pozdrowieniem Marcogor  

W Ojcowskim Parku Narodowym

marcogor o gorach

W Ojcowskim Parku Narodowym

Góry to najpiękniejsza dla mnie kraina do życia, ale to nie znaczy, że nie interesuje się innymi sprawami i nie zwiedzam różnorodnych, ciekawych miejsc. Bardzo podobają mi się zamki, ruiny, skanseny, cmentarze wojenne i wszystko związane z przeszłością i historią kraju. Kiedyś będąc w Krakowie postanowiłem odwiedzić Ojcowski Park Narodowy, jedno z najwspanialszych miejsc w Polsce doskonale łączących piękno niezwykłej natury z historią. Moje pierwsze zetknięcie  z terenem parku nastąpiło w okresie szkolnym, w czasie jednej z wielu wycieczek. Mój powrót tam jako dorosły był jakby podróżą sentymentalną. Tym razem jednak świadomie chciałem zobaczyć jak najwięcej! Jak się okazało potem przyszły kolejne wizyty w tym cudnych regionie. Bliskość Krakowa pozwala wpadać tu przy okazji wyjazdów do dawnej stolicy kraju. Ojcowski Park Narodowy leży w południowej części Wyżyny Krakowsko-Częstochowskiej i obejmuje: środkową część Doliny Prądnika oraz część Doliny Sąspowskiej wraz z przyległymi częściami wierzchowiny jurajskiej. Jest najmniejszym z polskich parków narodowych, zobaczyć tu możemy jary o głębokości do 100 m, nieduże dolinki krasowe, wąwozy oraz terasy i stożki . Na wznoszącej się ponad dolinami wierzchowinie występują ostańce skalne. Dolina Prądnika jest powszechnie uznawana za najładniejszą dolinę całej Jury. Do największych jej atrakcji należą: Zamek w Pieskowej Skale i Zamek w Ojcowie, udostępniona turystycznie Jaskinia Ciemna z obozowiskiem neandertalczyków oraz Jaskinia Łokietka oraz skały, m.in. Maczuga Herkulesa, Skały Wernyhory, Igła Deotymy, Panieńskie Skały, Rękawica, Brama Krakowska. Cudowna jest także Kaplica „Na Wodzie” i wszystkie te atrakcje udało mi się obejrzeć własnymi oczyma. Ale po kolei… Zamek w Pieskowej Skale widziany z parku krajobrazowego Dodam jeszcze, że dolina może być zwiedzana pieszo, lub na rowerze. Parkingi dla samochodów osobowych znajdują się: pod zamkiem w Ojcowie, na Złotej Górze, w Czajowicach i w Pieskowej Skale. Przebiega tędy czerwony Szlak Orlich Gniazd oraz niebieski Szlak Warowni Jurajskich. Ja dojechałem najpierw pod Zamek w Pieskowej Skale. Budowla datowana na XIV w. wznosi się na potężnej skale i jest popularnym celem wycieczek szkolnych. W sezonie spotkamy więc tam tłumy młodych turystów. Obecnie mieści się w nim Oddział Państwowych Zbiorów Sztuki na Wawelu. Telewidzowie znają go z wielu scen filmowych. Pojawił się m.in. w serialach „Janosik” oraz „Stawka większa niż życie”. Do zamku przylega park krajobrazowy ze stawami. Po zwiedzaniu zamku udałem się tam, żeby zobaczyć z bliska najsłynniejszą wapienną skałę Jury – Maczugę Herkulesa. wysoka na 25 m. Maczuga Herkulesa z bliska Stoi ona na niższej skale zwanej Fortepianem o wysokości 8-12 m, wysokość samej maczugi wynosi około 25 m. Nazwa tej maczugi skalnej pochodzi oczywiście od jej charakterystycznego kształtu. Każdy zwiedzający OPN ma chyba fotkę przy tej słynnej formacji skalnej. Ja również nie odmówiłem sobie tej przyjemności, zwłaszcza, że spod niej świetnie prezentuje się pobliski zamek. Ruszyłem dalej w kierunku Kaplicy „Na Wodzie”, która miała być kolejnym punktem zwiedzania. To urocze miejsce, które przyciąga jak magnes ludzi wierzących. Kaplica pod wezwaniem św. Józefa Robotnika będąca zabytkowym drewnianym obiektem sakralnym wzniesiona została w 1901 roku, nad dwoma brzegami potoku Prądnik. Jak głosi legenda, niezwykłe usytuowanie obiektu wynikało z ominięcia w ten sposób carskiego zakazu budowania „na ziemi ojcowskiej”. Utrzymana jest w stylu tzw. szwajcarsko-ojcowskim i przez to pomieszanie stylów wyglada bardzo efektownie. Kaplica „Na Wodzie” w Ojcowie Ruszyłem dalej  w kierunku Ojcowa, gdzie mieści się Muzeum Ojcowskiego Parku Narodowego, ale moi głównym celem był Zamek w Ojcowie, a dokładniej jego ruiny. Budowla była zamkiem warownym wzniesionym przez Kazimierza Wielkiego w XIV wieku. Dziś ciekawie prezentuje się ze wzgórza zamkowego położona u stóp wieś oraz okoliczne ostańce skalne, porozrzucane po obu stronach Doliny Prądnika. Ojców z dawnym parkiem zdrojowym i drewnianymi domami i willami z przełomu XIX i XX wieku tzw. w szwajcarskim stylu jest atrakcją samą w sobie. Znajdziemy tu też mnóstwo noclegów i restauracji. Przejście spacerowym chodnikiem stanowi przyjemność obcowania z historią i piękną naturą dookoła. Na końcu wsi góruje skała z krzyżem, zwana Górą Krzyżową, oferująca przednie widoki na okolicę. Można się tam wdrapać stromą ściężką, co też uczyniłem. Ponieważ miałem zapewniony nocleg w Krakowie, nie śpieszyłem się zbytnio. ruiny zamku w Ojcowie Kolejne kroki skierowałem czarnym szlakiem w stronę Groty Łokietka. W jaskini tej, według legendy schronił się Władysław Łokietek po ucieczce z Krakowa przed wojskami czeskiego króla. Do wejścia prowadzi wąska szczelina skalna o długości 20 m. Następnie korytarz zwany Głównym prowadzi do Sali Rycerskiej o wymiarach 25 × 10 m, z którego wychodzą dwa korytarze: schodami w dół do tzw. Sypialni oraz tzw. Kuchni. Mimo, że szata naciekowa jest uboga Jaskinia Łokietka przystosowana do obsługi masowego ruchu turystycznego przyciąga mnóstwo turystów. Istnieją tu ułatwienia w postaci drewnianych schodów i oświetlenia elektrycznego. Nad wszystkim czuwa licencjonowany przewodnik. Po zwiedzeniu jej udałem się do wąwozu Ciasne Ścianki, który miał mnie doprowadzić z powrotem do wioski. wąwóz Ciasne Skałki Na jego dnie zalegają liczne okruchy skalne. W wąwozie występują liczne progi, kotły eworsyjne, rynny. Jest ciemny i wilgotny, dlatego też występują w nim licznie rośliny cieniolubne – mchy, wątrobowce, paprocie. Opadający stromo wąwóz zamknięty jest w dolnej części bramą skalną. Wąskie przejście, pośród wysokich skał stanowi przyjemną część wędrówki. Po połączeniu się z wylotem Wąwozu Skałbania, krótki, wspólny odcinek tych wąwozów zamyka słynna brama skalna – Brama Krakowska. Jest ona klasycznym przykładem bram skalnych. Nazwa wywodzi się od tego, że dawniej prowadził tędy szlak handlowy z Krakowa na Śląsk. Obok Bramy Krakowskiej rosną dwa stare cisy. I tak w końcu wyszedłem na słońce, do Doliny Prądnika. słynna brama skalna-Brama Krakowska Na przeciwko bramy jest postój dorożek, ale przejażdżka do tanich nie należy. Po drugiej stronie drogi leży licznie odwiedzane Źródełko Miłości. Napiłem się tam orzeźwiającej wody, a nóż będę miał powodzenie  w miłości… i zawróciłem do centrum wsi. Po drodze podziwiałem przedziwne kształty cudacznych skał, o intrygujących nazwach, jak Igła Deotymy, Czaszka, Panieńskie Skały, czy Kawalerskie Skały. Szczególnie charakterystyczna, smukła wapienna iglica o kształcie igły, zwana Igłą Deotymy wygląda fantastycznie. Dzień się pomału kończył, a ja musiałem wrócić na nocleg do Krakowa. W jednej z licznych knajp zjadłem solidny posiłek i wsiadłem do autka pozostawionego na parkingu pod zamkiem. Nie udało mi się zobaczyć wszystkiego, więc obiecałem sobie, że tu powrócę i tak też się stało, ale o tym przeczytacie już w następnym odcinku mej opowieści. Na koniec jak zawsze zapraszam do obejrzenia fotorelacji z wycieczki. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

marcogor o gorach

W Tatrach

  „Wreszcie najwspanialszy moment w każdej wspinaczce. Chwila, kiedy od szczytu dzieli mnie już tylko kilka kroków, kiedy wiem, że już nic nie stanie mi na przeszkodzie, kiedy wiem, że zwyciężyłem… Zwyciężyłem nie górę czy pogodę, lecz przede wszystkim siebie, swoją słabość i swój strach. Kiedy mogę już podziękować górze, że i tym razem była dla mnie łaskawa. Tych chwil nie oddam nikomu za żadne skarby i jeżeli muszę w drodze do szczytu pokonywać przeszkody i ocierać się o nigdy nie określoną granicę między kalkulowanym ryzykiem a ryzykanctwem, to trudno, zgadzam się. Zgadzam się na walkę ze wszystkimi niebezpieczeństwami, które na mnie czyhają.” J. Kukuczka   „W Tatrach gdzie rycerze zasnęli głęboko z wielkim żelaznym krzyżem na kamiennym czole pod niebem które bywa dotknie szczytu góry tam wierchy i doliny naszych dni symbole tam twarda rzeczywistość – upadki i wzloty marzenia jak lot orła ponad ostrą granią i opowieść lawiny która zbiega żlebem o kamieniach co chłodno nasze ciała ranią w Tatrach miasto nie szumi natrętnie jak owad przywraca mowie dźwięk ciszy sens i wiarę w Tatrach góry i niebo pokazują jasno dlaczego to co wzniosłe buduje w nas wiarę…”  

Tatrzański Rentgen

marcogor o gorach

Tatrzański Rentgen

Dziś chciałem przedstawić Wam rozmowę pewnej osoby samej ze sobą, a raczej z górami… niezwykła to rozmowa, tak jak niezwykłe są jej przemyślenia o życiu i górach, a raczej o związku tych dwóch mistycznych sfer ze sobą. Warto przeczytać jej rozważania do końca, bo zawierają w sobie wiele mądrości życiowej i pokazują jak wiele góry potrafią zdziałać w życiu człowieka! Sam myślę podobnie, ale kobiecy umysł lepiej potrafi rozgryźć powiązania miłości, pasji, zaślepienia, fascynacji i rozwiązywania ludzkich problemów. To, że góry potrafią niejedno zdziałać na polu ludzkich potyczek, jako arena przyjazna przemyśleniom, wyciszeniu, szukaniu rozwiązań, czy przejścia w sferę wyższej duchowości i kontemplacji piękna, harmonii, gdzie zaczynamy inaczej postrzegać codzienny świat i dostrzegać rzeczy niezauważalne na nizinach. Góry przenoszą nas w wyższą strefę odczuwania, empatii, przeczuć, mistycyzmu i spotkania ze Stwórcą. Tam w górze więcej i lepiej widzimy, na co nie zważamy w szarej codzienności. Góry pozwalają nam przenieść się w inny, wyższy wymiar, zobaczyć świat z góry, jakby z dodatkowego „oka cyklopa”. Może nie każdemu na to pozwalają, ale wczytajcie się w te rozważania poniżej, górskiego medium: Tatrzański Rtg. „Tak się zastanawiam nad Cudem, jakim są Góry. I co tak naprawdę Im zawdzięczam, zawdzięczamy? ….że piękne są, niezwykłe i wyjątkowe, to każdy wie. ….że to miłość z wzajemnością , też wiadomo. – hm,ale jest coś jeszcze, co nie daje mi spać. Góry nas prześwietlają, jak Laser Tesla … nic się nie ukryje. Pięknie to wyśpiewał Wysocki , słowa jakże prawdziwe : „Gdy w twym życiu się zjawił ktoś, Kto wygląda jak równy gość, Ale nie wiesz, czy szczery jest, Czy na pokaz ma gest. Weź go w góry na stromy stok, Nie odstępuj go tam na krok. Jedna lina niech łączy was – Dla was dwojga w sam raz.” na grzbiecie Tlstej w Wielkiej Fatrze I wiesz co, to prawda. Na nizinie można „przebierać się” w różne maski. Można być zakłamanym draniem w owczej skórze, można? – można ! W Górach , kiedy jesteś na szlaku … w pogodę i niepogodę na nic zda się w plecaku nosić maski. Słońce prażące igra z makijażem …. tu musisz być sobą. Odkrywasz się i ściągasz warstwy , jedna za drugą… Można „ściemniać”, popisywać się, ale tylko przez chwilę. W Górach wyczuwa się fałsz i obłudę. Tak, to najprostszy sposób na sprawdzenie ….siebie i Ciebie! Już kiedyś pisałam o tym, że Tatry pozwalają mi być sobą. Taką niepoukładaną, rozczochraną, byle jaką….spoconą, zmęczoną , szczęśliwą, ale sobą. Nic nie ukrywam, nie potrafię. Na szlaku przysiadam na kamieniu i koncelebruję to piękno. Obok jest zawsze On… z Nim dzielę się każdym skrawkiem Tatr, każdym westchnieniem, zachodem słońca. Wiem,że zawsze mogę na Niego liczyć. W domu , gdzie codzienność jest stabilna , a każdy problem staramy się wspólnie rozwiązać. I tu, na szlaku…. kiedy w ulewie schodziliśmy w dolinę, a Jego ramię było obok. Pamiętam jak znajomy opowiedział historię prawdziwą. Ona i On , późny wieczór. Pokłócili się , gdzieś na szczycie. Ostre zdania poleciały jak grzmoty. On powiedział ,że nie chce Jej znać i takie tam. Ona Mu wtórowała. On zaczął schodzić, Ona nie mogła Go dogonić…. nagle ostała się sama. Bez mapy, bez czołówki. On był Jej przewodnikiem,oparciem. Był… Przerażona czekała na ukochanego, ale On postanowił Ją zastraszyć. Nie wrócił , zszedł do schroniska. Piękne, gwiaździste niebo … Tatry „przymykają oczy” , robi się zimno, bardzo zimno. W którą stronę ma iść samotna dziewczyna? Stoi przerażona i czeka … Gdyby nie znajomy i Jego przyjaciele, gdyby nie wracali tak późnym wieczorem… co spotkałoby dziewczynę ? Bez plecaka, telefonu. Może nic, a może… Wróciła do schroniska, z gorączką, bólami i poczuciem straty. To dzięki Górom ujrzała prawdziwe oblicze swojej połówki. Rozstali się. Ten człowiek zabierając w Góry ukochaną, pewnie nawet we śnie nie pomyślał o takim zakończeniu wyprawy. Wszedł do „gabinetu” , gdzie sprawne oko rtg prześwietliło każdą cząsteczkę. Nic się nie ukryło. Nic! masyw Ostrej w Wielkiej Fatrze Jak powiedział Messner : „Wyżej niż na Everest nie wejdę, a bardziej samotnie niż w pojedynkę – nie można. Trzeba się rozejrzeć za nowym wyzwaniem.” Dla tej dziewczyny następny dzień był już wyzwaniem. Niby nic szczególnego, zasłyszana przygoda , a popatrz , ile w niej składników na nowe życie. I wychodzi na to, że nauczyłam się doceniać szczerość i otwartość ludzi. Kiedy spoglądam w zmęczone oczy bliskiej osoby, widzę Jego radość. Ból pokrywa ciało, pot unosi się w powietrzu, ale wiem, że dziś i każdego dnia mogę na Niego liczyć. Nie zawiódł mnie nigdy! Ani wtedy, kiedy skręcona kostka dała się we znaki…,a On był obok mnie i ramieniem swym wspierał, ani wtedy, gdy plecak ciążył okrutnie, a On potajemnie wytargał z plecaka butelki z wodą i wcisnął w swój plecak. Ani wtedy, gdy ulewa wygładziła kamienie i pokryła diamentowym polotem , a On na grani asekurował mnie, ani wtedy,kiedy… Wiem, że przeszedł ten „rtg” z diagnozą : ” dobry człowiek, pozbawiony maski”. Tak, dobrze jest zabrać bliskich w Góry i ujrzeć te wartości, bądź kłamstwa ukryte głęboko. To nie teatr, nie ma nic na pokaz …. gra toczy się o życie, prawdę , czy miłość. Niby nic szczególnego, ale jeśli choć raz Góry pomogły Ci zdiagnozować drugiego człowieka , to ma to sens. Góry, jak dobry psycholog potrafią scementować związek , ale tylko wtedy , kiedy tli się ogień namiętności. Jeśli brak miłości, prawdy , poczucia bezpieczeństwa… to wszystko może ujrzeć światło dzienne. Czasem ten widok przeraża , zrzucona maska odkrywa twarz potwora, który niczym pasożyt zżera Cię od środka. Widziałam przekrój, szeroki przekrój osobowości pod jednym niebem… tatrzańskim niebem. Gdybyśmy tak mogli wsłuchać się w ciszę Tatr, tak wymowną , głęboką i ciepłą moglibyśmy zdziałać wiele dobrego. Garby Ziemi … od setek tysięcy lat „uczą” ludzi pokory. Odkrywają nasze wady , zalety … dzięki Nim przeglądamy własne pokłady dobra… oby jak najczęściej. Tyle rzeczy dzieje się z naszym wnętrzem, ciałem podczas integracji z Górami. To nie tylko fizyczne zdobywanie szczytów. To przede wszystkim pokonywanie własnych słabości i „upiększanie” słowem i czynem naszego jestestwa. Bo Góry, w moim przypadku Tatry szczególnie dały mi się we znaki. To One właśnie „dokopały się” do mego wnętrza … to dzięki Nim stałam się „inna”. – jaka ? hmmmm, taka świeża jak po rehabilitacji. masyw Ostrej w skalnej części Wielkiej Fatry I zapamiętaj : „Jeśli druh twój przez całe dnie Ani razu nie skarżył się, A gdy spadłeś, to właśnie on Zaraz podał ci dłoń, Jeśli dzielnie przy tobie trwał, Jak do boju na szczyt się rwał, Wiedz, że odtąd przez cały czas Przyjaciela w nim masz.” Trochę inne spojrzenie na Góry, ale to właśnie pozwala mi żyć na nizinie zupełnie inaczej. Rzeczy i sprawy proste nabierają wartości. I nic nie jest już takie samo. NIC !!! – bo Górami żyjesz każdego dnia i w codzienność wnosisz tę świeżość i lekkość – bo wdrażasz szacunek i pokorę w każdą cząstkę siebie – bo… sam – a wiesz, jak to jest … bo TO jest w Tobie – TO ? … jeśli nie wiesz o co chodzi , to proste… jedź w Góry i pozwól Im się uwieść … na zawsze. Gomorra   Ja też tak miałem, wsłuchiwałem się w ciszę, w czasie samotnych wędrówek, podawałem dłoń w potrzebie, rozgryzałem ludzi na ścieżkach i bezdrożach, stawałem sie kimś innym, lepszym człowiekiem, pełnym wyższych uczuć, człowieczeństwa we wszystkich wymiarach, też tak mieliście? Bo góry to inny świat, ten lepszy jego kawałek. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

Przez wąwóz Szopczański na zachód słońca na Trzech Koronach

marcogor o gorach

Przez wąwóz Szopczański na zachód słońca na Trzech Koronach

W górach najbardziej lubię oglądać wschody i zachody słońca. Pewnie bardziej zachody, z racji tego, że jestem leniuszkiem i nie lubię wstawać w środku nocy. Widowiska, jakie wtedy możemy zobaczyć w górach należą do najwspanialszych spektakli, jakie oferuje nam natura. Dlatego znowu wybrałem się żeby podziwiać zachodzik, tym razem w Pieninach, a dokładniej na Trzech Koronach, najwyższym szczycie Pienin Właściwych i zarazem najwybitniejszym szczycie całych Pienin. Wyjechałem z domu w samo południe do Sromowców, skąd wybiega najkrótsza trasa na tę górę. Słońce zachodziło wtedy tuż przed 17 godziną, więc czasu było w sam raz. W raz ze mną wybrała się niezawodna ekipa Gorlickiej Grupy Górskiej. Pieniny to bardziej znana i bardziej wybitna część wschodnia Pienińskiego Pasa Skałkowego. Sromowce Niżne to miejscowość turystyczna z doskonale rozwiniętą bazą noclegową. To właśnie stąd turyści najczęściej wybierają się na Trzy Korony, Sokolice, Górę Zamkową z grotą św. Kingi oraz do Czerwonego Klasztoru, położonego na drugim brzegu Dunajca. Ułatwia fo fakt, że można dojechać na sam koniec wsi, gdzie u stóp masywu Trzech Koron mieści się wielki parking. Niestety w zimie bywa od niedostepny i trzeba sobie szukać miejsca na auto, gdzie indziej! Nad przepływającym bezpośrednio przy wsi Dunajcu, stoi pieszo-rowerowa kładka umożliwiająca zwiedzanie słowackiego Czerwonego Klasztoru, oraz przedostanie się do malowniczej Drogi Pienińskiej (pieszo-rowerowej), biegnącej prawym brzegiem Dunajca do Szczawnicy. Oczywiście możemy skorzystać  w lecie także ze spływu Dunajcem tratwami, gdyż tutaj flisacy mają swoją przystań. schronisko Trzy Korony w Sromowcach Ja ze swoją ekipą wyruszyliśmy w stronę schroniska Trzy Korony, usytuowanego przy szlaku na ten szczyt pod lasem. Posiada ono 50 miejsc noclegowych w 17 pokojach 2-4 osobowych z łazienkami, a także bufet, salę klubową i restaurację oferującą całodzienne wyżywienie. Goście mają do dyspozycji też bezpłatny parking. Już z tego miejsca możemy podziwiać przy dobrej pogodzie widoki na Przełom Dunajca, Trzy Korony, Łysinę i Facimiech, Podskalnią Górę oraz Czerwony Klasztor, Pieniny słowackie i Tatry Bielskie po drugiej stronie Dunajca. Dodam jeszcze, że najkrótsza droga tu prowadzi z Nowego Sącza, przez Krościenko i dalej przez Krośnicę, gdzie należy skręcić i trzymać się oznaczeń kierunkowych do przystani flisackiej. Po drodze mija się piękne domy z bali, którymi zawsze się zachwycam, przejeżdżając tamtędy. Ale wracając na mój szlak, to właśnie od schroniska prowadzi droga do wąwozu Szopczańskiego, jednego z najładniejszych wąwozów pienińskich, gdzie jego strome i blisko siebie położone ściany tworzą dziki kanion. wąski kanion w Wąwozie Szopczańskim Szczególnie efektownie wąwóz wygląda jesienią, gdy białe turnie wapiennych ścian kontrastują z kolorowymi, jesiennymi liśćmi. Ale to już widziałem, teraz chciałem przejść go zimową porą. Choć zima kiepska tego roku, jednak w zacienionym kanionie śniegu nie brakowało. Szlak turystyczny przez wąwóz prowadzi starą ścieżką łączącą Krościenko z Sromowcami Niżnymi – jest to najkrótsze połączenie piesze między tymi miejscowościami. Idąc od strony Sromowiec z tzw. Równi, najpierw mijamy schronisko PTTK, by przed wejściem do wąwozu z lewej strony zobaczyć krzyż i tablice informacyjne parku narodowego oraz starą szopę. Zaraz za wejściem z lewej strony znajdują się urwiska i piargi Podskalniej Góry. Miejscowa ludność nazywała je Cieplicą, gdyż wiosną najwcześniej na nich topniały śniegi. Według legend podobno urządzano w tym miejscu zasadzki na Tatarów i Szwedów podczas potopu szwedzkiego. sztuczne ułatwienia na trasie na przełęcz Szopka Wyżej piętrzy się wysoko w górze (po lewej stronie) żółto podbarwiona Oberwana Skała, a naprzeciwko niej spada do wąwozu żleb Szeroka Spuszczalnica. Podchodząc dalej w górę mijamy następny żleb Łazisko oddzielający Oberwaną Skałę od znajdującej się wyżej od niej Borówczanej Skały. Przy tej skale wąwóz rozwidla się na dwa ramiona. Powyżej rozwidlenia znajduje się 20 metrowej wysokości Rojowa Skała. Turystyczna ścieżka prowadzi prawym odgałęzieniem – wąwozem Pod Kopą, który powyżej Rojowej Skały tworzy wąską szczelinę pomiędzy skałami. W zboczu po lewej stronie tego wąwozu, zwanym Pod Ściany znajdują się na wysokości 20 i 80 m powyżej dna dwie nieduże jaskinie. Z jaskiniami tymi związane jest wiele legend o skarbach. Przejście wśród olbrzymich stromych ścian wąwozu wywołuje dreszczyk emocji. ekipa GGG na platformie widokowej na Okrąglicy, foto by Waldemar Wyżej wąwóz rozszerza się, a szlak zakosami przez las wznosi się na Czoło. Czasami w podchodzeniu pod górę pomagają drewniane schodki z poręczami. Tego dnia bardzo nam się przydały, gdyż było bardzo ślisko. Dużo schodzącej młodzieży, przebywającej tu na feriach wyślizgało okropnie szlak. Trawersując zbocza Czoła wieloma zakosami dostaliśmy się w końcu na widokową Polanę Szopka. Właśnie od nazwy polany pochodzi nazwa wąwozu, który przeszliśmy. Obok polany, w kierunku szczytu Trzech Koron znajduje się w lesie bardzo atrakcyjna skała wapienna zwana Kopą Siana.  Nazwa pochodzi od tego, że swoim kształtem przypomina góralską kopę siana. Turnia ta wznosi się w odległości ok. 300 m w prostej linii od platformy widokowej na Okrąglicy. panorama Tatr z przełęczy Szopka Powyżej polany leży przełęcz Szopka, przez kiepskich piechurów nazwana przełęczą Chwała Bogu, jako wyraz ulgi po trudach wspinaczki. To główny węzeł szlaków w Pieninach Właściwych. W lecie bywa zatłoczona, bo tłumnie odpoczywają tu turyści, a tym razem byłem sam ze swoją ekipą. Słynie z cudownych panoram, zwłaszcza na Tatry, choć widać też pogórza Spisza, a z polany nad przełęczą również Gorce. Stąd już blisko mieliśmy do celu naszej wedrówki. Po drodze na Trzy Korony minęliśmy jeszcze zadaszoną wiatę turystyczną i szybko dotarliśmy na niewielką polankę przed szczytem zwaną Siodło. Tutaj w sezonie sprzedawane są bilety wstępu na platformę, sa też ławeczki dla turystów, bo na platformie widokowej mieści się  tylko 15 osób i w sezonie, przy dobrej pogodzie tworzą się duże kolejki. Kiedyś nawet zawróciłem z tego miejsca z tego powodu, nie czekając na wejście!  Samo podejście na Okrąglicę zajmuje stąd już tylko 5 minut i prowadzi sztucznie wykonaną galerią, a następnie metalowymi schodami. Platforma i podejście ubezpieczone jest balustradą. metalowa galeria przed wierzchołkiem Trzech Koron Sama platforma widokowa znajduje się na Okrąglicy, najwyższej z pięciu turni tworzących wierzchołek Trzech Koron.  Z platformy na Okrąglicy, opadającej na Rówień koło Dunajca 500-metrową przepaścią roztacza się jedna z najsłynniejszych panoram górskich. Doskonale widać przełom Dunajca i obszar Pienin, a także w całej okazałości Tatry oraz Beskid Sądecki, Gorce, Beskid Żywiecki i Magurę Spiską. Przy dobrej pogodzie widać odległą o 63 km Babią Górę. Zimowa aura spowodowała, że nam było dane wszystko to zobaczyć na własne oczy. Oprócz naszej ósemki z GGG była tam jeszcze tylko dwójka turystów, którą serdecznie pozdrawiam, bo porobili nam czadowe fotki grupowe. Można więc rzec, że szczyt Trzech Koron należał tylko do nas w kulminacyjnym momencie, czyli o zachodzie słońca. zachód słońca z Trzech Koron Spektakl zachodu słońca trudno opisać, niech oddadzą jego piekno zdjęcia. Zachodzące słoneczko oświetliło wszystko między Tatrami, a Babią Górą. Delektowaliśmy się widokami z wierzchołka prawie godzinę, bo bezwietrzna pogoda spowodowała, że dało się tyle wytrzymać mimo zimy w kalendarzu. Dopiero po zachodzie rozpoczeliśmy odwrót. Na zejście wybrałem wariant przez Polanę Koszarzyska i dalej zielonym szlakiem do wylotu wąwozu Szopczańskiego, gdyż nie lubię wracać po własnych śladach. Jasność od śniegu spowodowała, że czołówki założyliśmy dopiero w dolnej części lasu i tak zeszliśmy z powrotem do schroniska, gdzie przy kawce, czy piwku mogliśmy rozluźnić napięte mięsnie i powspominać niedawne przygody. Lubię takie integracyjne zakończenie wycieczek, bo bardzo zbliża ludzi do siebie. Nam pozostał tylko powrót do domu, a ja na koniec jak zawsze zapraszam do obejrzenia galerii zdjęc z wyprawy. To był przyjemny spacerek, tylko 8,4 km, 530 m podejścia, w sam raz na zimowy trening. Zapraszam też do wzięcia udziału  w nowej ankiecie. Z górskim pozdrowieniem Marcogor Note: There is a poll embedded within this post, please visit the site to participate in this post's poll.

marcogor o gorach

Ci którzy w górach pozostali na zawsze

  „Nie zapominajcie o tych, Którzy w górach zostali Strzegąc ognisk wśród nocy, Strzegąc szlaków wysokich Gdzieście też chcieli być! Nazywajcie „szaleństwem”, Ten ich upór wyniosły. I wspomnijcie te dni, Gdyście może też śnili Ten wasz w chmurach strzelisty, Ten od marzeń błękitny, Ten od pragnień złocisty, Urojony wasz szczyt. Nie zapominajcie tak prędko, Tych co w górach zostali Co uparli się trwać Może oni wciąż kroczą Ścieżką tam, podobłoczną. Podczas gdyście skręcili, Zeszli z drogi, Ruszyli w ten szeroki, Wygodny, udeptany już trakt.” Leszek Długosz  

marcogor o gorach

Ostatnie pożegnanie ludzi gór

I pójdę granią szarą daleką I serce moje łopocze ze strachu I przejdę barierę słońca i nocy I wtedy poczuję duszy mojej łkanie I zamkną się za mną życia wrota I będę spokojny we mgle… Tej na szczycie… Gdzie duszy wędrówka będzie istotą.. Pożegnaliśmy dziś ludzi gór Vadera i Marka, których wielu znało i ceniło jako wytrawnych Tatromaniaków. Kto mógł oddał im ostatnią posługę i przeszedł z nimi ostatnią ziemską wedrówke… ponad 500 osób, w tym dziesiątki górołazów, niektórzy jako warta honorowa z czekanami sprawili, że było to GODNE pożegnanie, sam chciałbym mieć taki górski pogrzeb! Zapaliłem znicze z intencji wszystkich, którzy prosili mnie o to, a nie mogli osobiście tego uczynić. Oni chodzą już po niebiańskich górach, a na ziemi niech zapadnie cisza i zaduma…. Ten ciężki tydzien dla wszystkich góromaniaków się zakończył i pozostają nam wspomnienia i pamieć w sercu o nich! Najpierw zaginięcie, akcja poszukiwawcza i smutny koniec. Oni zostali złożeni do ziemi, a my musimy wracać do życia i żyć GODNIE. Będziemy pamietać! Od tych co Tatry umiłowali dla Tych, którzy tam zostali, bo tak je pokochali wiersz od czytelniczki bloga… Słowa wykradzione spod wieka…..tatrzańskiej śmierci. Odchodzę… w ciszy, która mrozi ciało odchodzę… chodź tak bardzo tego się boję odchodzę…. a jednak tu zostaję w każdej mgle tatrzańskiej w dolinach śniegiem usłanych na graniach i szczytach w zwierciadle stawów zielonych i tam, gdzie wzrok twój sięgać będzie wiatrem halnym rozwiewać myśli będę słonecznym dotykiem roztopię chłód spojrzenia w każdym z WAS cząstka mnie pozostanie bo jako Wy i ja tatrzańskim wyzwaniem ilekroć weźmiesz oddech w górzystej oazie moim on będzie udziałem me ciało w ziemi złożone nie końcem mego istnienia jam zapisany Tatrom umiłowanym i tam mnie szukać potrzeba śmierć mnie nie pokonała w ramiona swe nie utuliła jeno dech zatrzymała zaś reszta moja najgłębsza w Górach pozostała tam możesz mnie spotkać tam słuchać i opowiadać dziś skałą i opoką jestem nie płacz już to nie pora weź czekan w ręce i rozpacz pokonaj jak najtrudniejszy szlak na szczyt niech cię prowadzi kiedy już staniesz się jego udziałem z bagażem łez i rozpaczy wyrzuć to wszystko precz w otchłań skalnych przepaści dotknij kamlotów mrozem zaklętych i zacznij wszystko od nowa dla Tatr, co miłości spragnione dla pamięci mej, bym żyw pozostał dla tych, co złorzeczą i dla tych, co za życia martwym się stają zapal świecę gromniczną zmów modlitwę pokorną za mnie, za siebie za tych, co na szlaku już czas założyć buty już czas wyruszyć w drogę ostatnie spojrzenie wieko trumny gwoździami zabite w ziemię wpuszczone już czas… już czas… Gomorra  I jeszcze ten przejmujący film na koniec ich ziemskiej wędrówki jako wspomnienie o tych, co odeszli! Z górskim pozdrowieniem Marcogor

Jaskinia Mažarná, Tlsta i Ostra, czyli w skalnej części Wielkiej Fatry – przedsionku raju

marcogor o gorach

Jaskinia Mažarná, Tlsta i Ostra, czyli w skalnej części Wielkiej Fatry – przedsionku raju

Po trzech dniach wędrówki przez szczyty Wielkiej Fatry pora było opuścić gościnne progi Wyżnej Revucy i ruszyć na południe w stronę skalnej części tego pasma. Nasze autko z niezawodnym kierowcą Mariuszem przejechało przez znany ośrodek narciarski Donovaly i dalej w kierunku Bańskiej Bystrzycy, by skręcić na zachód i po minięciu miejscowości Horny Harmanec, słynącej z produkcji map VKU Harmanec, z których często korzystam na Słowacji wjechało na kręte serpentyny, by w końcu dotrzeć do miasteczka Blatnica, nieopodal Martina. Ostatni odcinek drogi prowadził znowu na północ do miejscowości, gdzie swój wylot mają dwie potężne doliny: Błatnicka i Gaderska. Blatnica to niewielka gmina, w której przy wejściu do Doliny Gaderskiej znajduje się pole biwakowe z chatkami, zwane „Chatova osada Gader”. Istnieje więc tam możliwość noclegu i tam też podjechaliśmy na parking, aby zostawić bezpiecznie samochód. Z tego miejsca rozchodzą się szlaki, którymi mieliśmy wędrować tego ostatniego dnia pobytu w tych górach. Długi weekend majowy pomału się kończył, ale najwspanialsze doznania były jak się wkrótce okazało dopiero przed nami! Los tak zrządził, że najlepsze zostawił nam na koniec naszego pobytu tutaj.  widok ze zboczy Tlstej Po prostu pogodę tego dnia mieliśmy wyśmienitą. Poranek był mroźny, a później przez cały czas była lampa! Widoki na całe pasmo Wielkiej Fatry były wyborne, najlepsze w czasie całego naszego pobytu. Weszliśmy w Dolinę Gaderską, jeden z najpiękniejszych wąwozów krasowych tych gór. Dnem doliny trasa wiedzie około 30 minut do podnóży skał, na których wznoszą sie ruiny zamku Blatnica z XIII w. Nie było jednak czasu na zwiedzanie go, góry wzywały… pewnie nieraz czujecie taki zew gór? Na wysokości ruin skręciliśmy na niebieski szlak, wchodzący w Vapenną Dolinę. Początkowo prowadzi on jej bezwodnym dnem, by potem wznosić się stromą ścieżką po stokach Tlstej do pierwszych skał. Z niektórych z nich, wznoszących się nad doliną stromymi urwiskami rozpościerają się malownicze widoki na otoczenie doliny i góry, aż po pasmo Ptacznika. otwór jaskini Mazarnej Po pewnym czasie dotarliśmy do platformy u podnóża skał, gdzie widoczny jest szeroki otwór Mažarnej, jaskini o 150 metrach długości, częściowo udostępnionej do zwiedzania. Utworzono tam rezerwat przyrody, otwiera się ona szerokim, płaskim, portalowym wejściem, które w obie strony przechodzi w wyraźne przewieszki skalne. Główną komorę jaskini tworzy horyzontalna, rozległa, ale dość niska sala o soczewkowatym kształcie, która w głębi dzieli się na dwie odnogi. W komorze pomiędzy korytarzami znajduje się misa wapienna z krystalicznie czystą wodą. Weszliśmy oczywiście do środka, na tyle, na ile pozwalało nam słabe światło komórek, bo nikt nie pomyślał o latarkach. Nasz szlak obchodził następnie skały z lewej strony , czasami przejście ułatwiały nam łańcuchy, w końcu bardzo stromymi zakosami dotarliśmy z Danielem i Mariuszem na grzbiet Tlstej. płaski wierzchołek Tlstej Z wierzchołka rozpościera się rozległa panorama Kotliny Turczańskiej i otaczających ją pasm górskich, na czele z Ptacznikiem, Małą Fatrą i znaczną częścią Wielkiej Fatry, którą schodziliśmy przez ostatnie trzy dni. Mimo słoneczka na niebie, na szczycie było mroźno, dlatego zapewne choinki na szerokim grzbiecie było zmrożone i wyglądały fantastycznie. Szczególnie cudownie prezentowały się także sąsiednie, skaliste szczyty Wielkiej Fatry. W centrum wierzchołka znajduje się węzeł szlaków, a także księga wejść na słupie. Po dłuższym trwaniu w zachwycie nad czystym pięknem gór, jakiego doświadczaliśmy w ten genialny poranek i wesołym przekomarzaniu się z kolegami, która część pasma jest najładniejsza ruszyliśmy dalej. mroźny poranek na Tlstej Skierowaliśmy się za zielonymi znakami wzdłuż skalnego grzbietu, pośród wapiennych skałek, początkowo wznosząc się na Baglov Kopec, zwany też Ľubená, przez niektórych uważany za prawdziwą kulminację Tlstej. Widoczki, jakie ciągle mieliśmy zwłaszcza na „Halną” część Wielkiej Fatry, którą tak dokładnie zdeptaliśmy były słodyczą dla naszych oczu! Potem było krótkotrwałe zejście wśród cudnych skalistych ogrodów pełnych soczystej, świeżej, wiosennej zieleni i tak doszliśmy na Zadną Ostrą. Tak nazwano na mapach niższy, wschodni wierzchołek Ostrej, najpiekniejszej góry Wielkiej Fatry i zarazem jednej z najpiękniejszych jakie widziałem na Słowacji. Ten wschodni wierzchołek jest dość płaski, lecz otoczony skalnymi formacjami. Stoki góry są strome, mocno rozczłonkowane, pocięte licznymi dolinkami i żlebami, często wypełnionymi skalnym rumoszem. W wielu miejscach występują skalne ściany i stopnie. Dolny pas skał nad Doliną Blatnicką nazywany Słonecznymi Ścianami (słow. Slnečné steny) stanowi od dawna teren ćwiczeń wspinaczkowych. Największą zaletą tego wierzchołka jest jednak to, że doskonale widać z niego główny szczyt Ostrej! skalisty grzebień Słonecznych Ścian Zachodni (wyższy) wierzchołek ma formę ostrej, skalistej piramidy, najeżonej skalnymi ściankami i turniami, w których występują nawet „skalne okna”. Przez jedno z nich trzeba nawet się przeciśnąć, żeby dostać się na szczyt. Po drodze we wspinaczce pomaga nam łańcuch, drewniane schody, a poza tym to prowadzi nas bardzo wąska, usypująca się ścieżka. Tak naprawdę to turyści wydeptali tu nieoznakowaną drogę, należy być bardzo ostrożnym, gdyż jest stroma i niebiezpieczna. Wejście tutaj było jakby ukoronowaniem całego naszego, czterodniowego wypadu w góry Wielkiej Fatry. Długi weekend się kończył, a ja zrozumiałem, że na koniec swej przygody odkryłem najcudowniejsze miejsce w tych górach. Wpisałem się oczywiście do księgi wejść na szczycie Ostrej i zachęcam każdego, by podążył moim śladem. Kto tutaj dotrze, nie będzie zawiedziony, bo odkryjue jedno z najcudowniejszych miejsc górskiego świata, który tak kochamy wszyscy! Pamietajcie moi mili – Ostra, to obowiązkowa wycieczka dla każdego szanującego sie górołaza. Najlepiej w piękną słoneczną pogodę, jaką my mieliśmy tego pamiętnego dnia. przepiękny wierzchołek Ostrej Po długiej delektacji tym niezwykłym miejscem zeszliśmy pomału na przełęcz w Ostrej, oddzielającej obydwa wierzchołki. Stąd zbiegliśmy najciekawszą i najprzyjemniejszą chyba trasą przez Dolinę Konský dol. Żółty szlak sprowadza najpierw na niewielkie siodło, trawersuje skalisty wierzchołek, by zejść serpentynami  do początku doliny. Tam łączy się z niebieskim szlakiem, który prowadzi nas pod potężnymi skalnymi urwiskami Murania z powrotem do Gaderskiej Doliny. Zejście obfitujące w widoki na skalne ściany i turnie było bardzo efektowne, a potem spokojne, wśród starych, zeszłorocznych, jesiennych liści. Tak wróciliśmy na parking przy osadzie kempingowej u wylotu doliny. Przejście tej pętli, jaką zrobiliśmy objęte zostało wspólną, słowacką nazwą jako „Chodník Janka Bojmíra”, zasłużonego działacza turystycznego z Martina. Stanowi zdecydowanie jedną z najatrakcyjniejszych wycieczek w grupie Wielkiej Fatry. skalne okno w Ostrej Jako, że byliśmy bardzo głodni po całodziennej wędrówce, postanowiliśmy na koniec naszej czterodniowej eskapady zjeść porządny obiad. Przy drodze do centrum Blatnicy stoi świetna restauracja, z góralskim klimatem, gdzie oficjalnie zakończyliśmy zwiedzanie tego zakątka Słowacji. Każdemu polecam odwiedzenie tych jakże urokliwych gór. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Moi koledzy prawie, że zakochali się w uroczych kelnerkach, jakie pracują w tej gospodzie, więc pełni dobrego humoru, postanowiliśmy, że odwiedzimy jeszcze kiedyś dziewczyny i ten cudowny zakątek „Skalnej” części Wielkiej Fatry. Trochę tam daleko, to fakt, ale w stu procentach warto! Muszę koniecznie sprawdzić wyniki lotto z ostatniego tygodnia, może znowu się trafi jakaś wygrana, np. 26 lutego 2015 i znowu pojadę na podbój kolejnych rejonów tych gór. Oj jest tam co zwiedzać i bardzo wiele mam jeszcze do zobaczenia! obowiązkowy wpis do księgi wpisów na szczycie Ostrej Na koniec zapraszam do obejrzenia fotorelacji z tego dnia wyprawy, jest naprawdę co poogladać, bo pogoda była wyśmienita, więc myślę, że fotki się spodobają wszystkim. Dziś wrzucam ich więcej niż zwykle, żebyście mogli się dobrze przyjrzeć  jak piękna to kraina, ta Wielka Fatra. Zachęcam również do zapoznania się z wcześniejszymi opowieściami o mej podróży tak daleko w głąb Słowacji, jak np. o „Liptowskiej” trasie. To koniec mej czteroczęściowej wędrówki wspomnień po tych jakże wspaniałych górach. Dziekuję, że przebrnęliście ją ze mną… Pora wrócić do ojczyzny, ale o tym już wkrótce na blogu. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

Przełomem Ciepłego Potoka na Rakytov i dalej „Liptowską” odnogą Wielkiej Fatry

marcogor o gorach

Przełomem Ciepłego Potoka na Rakytov i dalej „Liptowską” odnogą Wielkiej Fatry

Trzeci dzień pobytu w górach Wielkiej Fatry według prognoz miał być deszczowy. Dlatego postanowiłem zdobyć tylko jeden poważny szczyt, a przez resztę dnia zwiedzać ciekawe doliny pełne wodospadów i przełomów na dzikich, bystrych potokach. Liczyłem też na to, że może trafi się nam jakieś okno pogodowe w czasie zdobywania zaplanowanej górki. Tego trzeciego dnia mieliśmy z kumplami wędrować „Liptowską” odnogą tego pasma. W tym celu zjechaliśmy naszym autkiem do Liptowskiej Osady, a dokładnie do miejsca na obrzeżach tej wioski, zwanego na mapach „Haj pred Teplou Dolinou”. Tam znajduje się mały parking nieopodal leśniczówki, wiata dla turystów i swój wylot ma właśnie dolina, którą rozpoczęliśmy wędrówkę. Weszliśmy w bardzo intrygującą Dolinę Ciepłą. Początkowo prowadziła nas szosa, a przy kolejnej wiacie zamieniła się ona w utwardzoną drogę leśną.  Chata Limba na polanie pod Rakytovem Prowadzi nią żółty szlak na północną Rakytowską przełęcz. Trasa przez długi czas prowadzi szeroką drogą zwózkową. Już po kilku minutach skręciliśmy w boczną dróżkę, schodząc ze szlaku, gdyż według mapy miał tam znajdować się największy wodospad Ciepłego Potoka. Po chwili poszukiwań i błądzeniu wzdłuż koryta potoku odnaleźliśmy go. Warto było, bo jest imponujący i jak na niewielki ciek wodny niespodziewaliśmy się tak efektownego widoku. Po sesji fotograficznej powróciliśmy z powrotem na szlak. Idąc w górę potoku mijaliśmy kolejne urocze kaskady, bystrzyny, progi skalne, co nadawało dolinie niezwykłego piękna. Wszystko to dzięki przełomom, jakie wytworzył bystry nurt Ciepłego Potoku. Dolina, która miejscami ma charakter wąskiego, skalnego wąwozu chroniona jest rezerwatem ” Prielom Tepleho Potoka”, obejmującym kanion i kaskady rzeki. dolny wodospad Ciepłego Potoku Po minięciu trzeciej wiaty (sic: to się nazywa infrastruktura turystyczna!) opuściliśmy tę czarującą dolinę, by wieloma zakosami drogi leśnej, pnącej się coraz wyżej dojść na widokową polanę u podnóża Rakytova. Na skraju polany stoi „Chata Limba”, a obok znajduje się mały staw. Miejsce to jest niezwykłe, w skromnej chacie gazduje chatar Wojko i zaprasza na noclegi oraz jadło własnej roboty. Zauroczył nas wszystkich przyjazny klimat tego miejsca i zgodnie wszyscy stwierdziliśmy, że musimy tu powrócić na nocleg. Widoki z tego miejsca na Niżne Tatry są ciekawe, nam zepsuło je coraz bardziej pochmurne niebo. Ruszyliśmy żwawo na bliski już szczyt Rakytova. Przy podejściu na przełęcz dopadł nas pierwszy opad deszczu, którego spodziewaliśmy się od rana. Północne Rakytowskie siodło to miejsce już na głównej grani „Liptowskiej” części Wielkiej Fatry. Deszcz tutaj ustał, a my po błotnistym, miejscami skalistym i stromym stoku rozpoczęliśmy wspinaczkę na szczyt. W pół godziny wierzchołek Rakytova został zdobyty. taka mgła czekała na nas na szczycie Rakytova Niestety czekała na nas tam niebrzebrana mgła, która ograniczała widoki do kilku metrów. Na wierzchołku stoi krzyż, słup triangulacyjny, do którego jest przymocowana puszka z książką wpisów oraz stół z ławeczkami. Szczyt słynie z szerokiej panoramy, obejmującej m.in. całą Wielką Fatrę, Małą Fatrę, Góry Choczańskie i Niżne Tatry. Jej rozpoznanie ułatwia zainstalowana na wierzchołku tablica z panoramiczną „różą wiatrów”. Marzyłem o tym, żeby zobaczyć te widoki na własne oczy, ale niestety mgła nie rozeszła się ani na chwilę w czasie półgodzinnego wyczekiwania. Od razu postanowiłem, że wrócę tam za rok! W końcu to najwyższy szczyt  w tzw. liptowskiej odnodze głównego grzbietu Wielkiej Fatry i jakże widokowy. Biegnący grzbietem zielony szlak, nazywany „Liptowską magistralą”, przechodzi przez wierzchołek Rakytova dopiero od 1977 r. Wcześniej trawersował on szczyt jego zachodnimi stokami ponad doliną Lubochnianki, leśną ścieżką zupełnie pozbawioną widoków. widok na Rakytov od południa przy pogodzie, foto by David Paloch (Wikipedia) Zawróciliśmy na znaną nam przełęcz i mimo niepogody udało mi się namówić kolegów do dalszego spaceru magistralą. Przetrawersowaliśmy błotnistym szlakiem wierzchołek Tanecnicy, a trasa prowadziła nas prawie cały czas ścisle granią, przeważnie przez las. Błoto było tak olbrzymie, że po kilku minutach wszyscy mieliśmy dość i chcielismy zawracać. Ale moja chęć poznawania nowego, ponownie zwyciężyła i mogliśmy dzięki temu poznać interesujący rezerwat botaniczny „Skalna Alpa” założony na północnych zboczach Rakytova. Jakoś przebrnęliśmy przez najgorszy odcinek i we mgle przetrawersowaliśmy wzniesienie Skalnej Alpy, by dojść do polany, gdzie stoi górski hotel Smrekovica. Mgła była taka wielka, że prawie przeoczylibyśmy olbrzymi gmach hotelu! Weszliśmy do środka ogrzać się trochę i wysuszyć, mogliśmy też w przyzwoitych warunkach zjeść obiad. Hotel jest oblegany zwłaszcza w zimie, gdyż w pobliżu jest stok narciarski. górski hotel Smrekovica we mgle My rozpoczęliśmy zejście kolejną ciekawą doliną, zwaną Wyżne Matejkovo. Z hotelu w dół prowadzi cały czas asfaltowa droga, dzięki czemu mogliśmy trochę oczepać się z błota. W dolnej części doliny pojawił się potok i znowu moje oczy cieszyły większe i mniejsze kaskady. Tak doczłapaliśmy do przysiółka Podsucha, gdzie przy głównej drodze biegnącej dnem Doliny Rewuckiej znaleźliśmy świetną karczmę „Bodega” , gdzie przy ciepłym kominku i dźwiękach lokalnej muzyki nasze przemoczone ciała odzyskiwały siły. Polecam tam spróbować genialną zupę czosnkową, czyli „cesnaková polievka”. W końcu okazją, jako, że uciekł nam autobus powróciliśmy do samochodu na parking przy leśniczówce. Wkrótce dotarliśmy na nasz nocleg w Wyżnej Revucy, gdzie jak zauważyłem niektóre domy stoją jakby przyklejone do skał. W dolnej części wsi odkryłem też sokolarnię, co może zainteresować niektórych. To był koniec trzeciego dnia poznawania Wielkiej Fatry, co umożliwiła mała wygrana w lotto. Jutro czekał nas ostatni dzień wędrówki przez to pasmo górskie, pełen najpiękniejszych doznań i najwspanialszej pogody. Ale o tym przeczytacie już w następnej, ostatniej odsłonie mej wielkofatrzańskiej opowieści. Pierwszy dzień opisałem tutaj, a drugi znajdziecie tu. Z górskim pozdrowieniem Marcogor godna polecenia karczma Bodega

Przełomem Ciepłego Potoka na Rakytov i Skalną Alpę

marcogor o gorach

Przełomem Ciepłego Potoka na Rakytov i Skalną Alpę

Trzeci dzień pobytu w górach Wielkiej Fatry według prognoz miał być deszczowy. Dlatego postanowiłem zdobyć tylko jeden poważny szczyt, a przez resztę dnia zwiedzać ciekawe doliny pełne wodospadów i przełomów na dzikich, bystrych potokach. Liczyłem też na to, że może trafi się nam jakieś okno pogodowe w czasie zdobywania zaplanowanej górki. Tego trzeciego dnia mieliśmy z kumplami wędrować „Liptowską” odnogą tego pasma. W tym celu zjechaliśmy naszym autkiem do Liptowskiej Osady, a dokładnie do miejsca na obrzeżach tej wioski, zwanego na mapach „Haj pred Teplou Dolinou”. Tam znajduje się mały parking nieopodal leśniczówki, wiata dla turystów i swój wylot ma właśnie dolina, którą rozpoczęliśmy wędrówkę. Weszliśmy w bardzo intrygującą Dolinę Ciepłą. Początkowo prowadziła nas szosa, a przy kolejnej wiacie zamieniła się ona w utwardzoną drogę leśną.  Chata Limba na polanie pod Rakytovem Prowadzi nią żółty szlak na północną Rakytowską przełęcz. Trasa przez długi czas prowadzi szeroką drogą zwózkową. Już po kilku minutach skręciliśmy w boczną dróżkę, schodząc ze szlaku, gdyż według mapy miał tam znajdować się największy wodospad Ciepłego Potoka. Po chwili poszukiwań i błądzeniu wzdłuż koryta potoku odnaleźliśmy go. Warto było, bo jest imponujący i jak na niewielki ciek wodny niespodziewaliśmy się tak efektownego widoku. Po sesji fotograficznej powróciliśmy z powrotem na szlak. Idąc w górę potoku mijaliśmy kolejne urocze kaskady, bystrzyny, progi skalne, co nadawało dolinie niezwykłego piękna. Wszystko to dzięki przełomom, jakie wytworzył bystry nurt Ciepłego Potoku. Dolina, która miejscami ma charakter wąskiego, skalnego wąwozu chroniona jest rezerwatem ” Prielom Tepleho Potoka”, obejmującym kanion i kaskady rzeki. dolny wodospad Ciepłego Potoku Po minięciu trzeciej wiaty (sic: to się nazywa infrastruktura turystyczna!) opuściliśmy tę czarującą dolinę, by wieloma zakosami drogi leśnej, pnącej się coraz wyżej dojść na widokową polanę u podnóża Rakytova. Na skraju polany stoi „Chata Limba”, a obok znajduje się mały staw. Miejsce to jest niezwykłe, w skromnej chacie gazduje chatar Wojko i zaprasza na noclegi oraz jadło własnej roboty. Zauroczył nas wszystkich przyjazny klimat tego miejsca i zgodnie wszyscy stwierdziliśmy, że musimy tu powrócić na nocleg. Widoki z tego miejsca na Niżne Tatry są ciekawe, nam zepsuło je coraz bardziej pochmurne niebo. Ruszyliśmy żwawo na bliski już szczyt Rakytova. Przy podejściu na przełęcz dopadł nas pierwszy opad deszczu, którego spodziewaliśmy się od rana. Północne Rakytowskie siodło to miejsce już na głównej grani „Liptowskiej” części Wielkiej Fatry. Deszcz tutaj ustał, a my po błotnistym, miejscami skalistym i stromym stoku rozpoczęliśmy wspinaczkę na szczyt. W pół godziny wierzchołek Rakytova został zdobyty. taka mgła czekała na nas na szczycie Rakytova Niestety czekała na nas tam niebrzebrana mgła, która ograniczała widoki do kilku metrów. Na wierzchołku stoi krzyż, słup triangulacyjny, do którego jest przymocowana puszka z książką wpisów oraz stół z ławeczkami. Szczyt słynie z szerokiej panoramy, obejmującej m.in. całą Wielką Fatrę, Małą Fatrę, Góry Choczańskie i Niżne Tatry. Jej rozpoznanie ułatwia zainstalowana na wierzchołku tablica z panoramiczną „różą wiatrów”. Marzyłem o tym, żeby zobaczyć te widoki na własne oczy, ale niestety mgła nie rozeszła się ani na chwilę w czasie półgodzinnego wyczekiwania. Od razu postanowiłem, że wrócę tam za rok! W końcu to najwyższy szczyt  w tzw. liptowskiej odnodze głównego grzbietu Wielkiej Fatry i jakże widokowy. Biegnący grzbietem zielony szlak, nazywany „Liptowską magistralą”, przechodzi przez wierzchołek Rakytova dopiero od 1977 r. Wcześniej trawersował on szczyt jego zachodnimi stokami ponad doliną Lubochnianki, leśną ścieżką zupełnie pozbawioną widoków. widok na Rakytov od południa przy pogodzie, foto by David Paloch (Wikipedia) Zawróciliśmy na znaną nam przełęcz i mimo niepogody udało mi się namówić kolegów do dalszego spaceru magistralą. Przetrawersowaliśmy błotnistym szlakiem wierzchołek Tanecnicy, a trasa prowadziła nas prawie cały czas ścisle granią, przeważnie przez las. Błoto było tak olbrzymie, że po kilku minutach wszyscy mieliśmy dość i chcielismy zawracać. Ale moja chęć poznawania nowego, ponownie zwyciężyła i mogliśmy dzięki temu poznać interesujący rezerwat botaniczny „Skalna Alpa” założony na północnych zboczach Rakytova. Jakoś przebrnęliśmy przez najgorszy odcinek i we mgle przetrawersowaliśmy wzniesienie Skalnej Alpy, by dojść do polany, gdzie stoi górski hotel Smrekovica. Mgła była taka wielka, że prawie przeoczylibyśmy olbrzymi gmach hotelu! Weszliśmy do środka ogrzać się trochę i wysuszyć, mogliśmy też w przyzwoitych warunkach zjeść obiad. Hotel jest oblegany zwłaszcza w zimie, gdyż w pobliżu jest stok narciarski. górski hotel Smrekovica we mgle My rozpoczęliśmy zejście kolejną ciekawą doliną, zwaną Wyżne Matejkovo. Z hotelu w dół prowadzi cały czas asfaltowa droga, dzięki czemu mogliśmy trochę oczepać się z błota. W dolnej części doliny pojawił się potok i znowu moje oczy cieszyły większe i mniejsze kaskady. Tak doczłapaliśmy do przysiółka Podsucha, gdzie przy głównej drodze biegnącej dnem Doliny Rewuckiej znaleźliśmy świetną karczmę „Bodega” , gdzie przy ciepłym kominku i dźwiękach lokalnej muzyki nasze przemoczone ciała odzyskiwały siły. Polecam tam spróbować genialną zupę czosnkową, czyli „cesnaková polievka”. W końcu okazją, jako, że uciekł nam autobus powróciliśmy do samochodu na parking przy leśniczówce. Wkrótce dotarliśmy na nasz nocleg w Wyżnej Revucy, gdzie jak zauważyłem niektóre domy stoją jakby przyklejone do skał. W dolnej części wsi odkryłem też sokolarnię, co może zainteresować niektórych. To był koniec trzeciego dnia poznawania Wielkiej Fatry, co umożliwiła mała wygrana w lotto. Jutro czekał nas ostatni dzień wędrówki przez to pasmo górskie, pełen najpiękniejszych doznań i najwspanialszej pogody. Ale o tym przeczytacie już w następnej, ostatniej odsłonie mej wielkofatrzańskiej opowieści. Pierwszy dzień opisałem tutaj, a drugi znajdziecie tu. Z górskim pozdrowieniem Marcogor godna polecenia karczma Bodega

Przez Płoskę na Borisov i dalej grzbietem „Turczańskiej” części Wielkiej Fatry

marcogor o gorach

Przez Płoskę na Borisov i dalej grzbietem „Turczańskiej” części Wielkiej Fatry

Pobyt w górach Wielkiej Fatry to była odskocznia od codzienności, ucieczka od problemów tego świata, ale po to człowiek wyjeżdża z domu na długie weekendy. Mimo niepewnej pogody w czasie mego pobytu tam, nie marnowałem ani chwili, wychodząc z założenia, że w nowym miejscu zawsze jest coś do zwiedzania, zobaczenia, odkrywania. Drugi dzień rozpoczął się w naszej kwaterze w Wyżnej Revucy wcześnie rano, bo w planie było przejście długiej trasy, mającej zapoznać nas z kolejnym fragmentem tego pasma, tym razem z częścią „Turczańską”. Na początek wybrałem żółty szlak rozpoczynający się przy małej kaplicy w środku wsi, gdzie na małym placyku zostawiliśmy auto. Trasa prowadzi stamtąd zboczem Magury, wyprowadzając po krótkiej wędrówce na szczyt Magury. Już po kilku minutach podejścia i wzniesieniu się ponad wieś naszym oczom ukazały się ładne widoczki na Rewucką Dolinę i grań Niżnych Tatr, po drugiej stronie dna doliny.  szałas pasterski na zboczach Magurki Podchodząc coraz wyżej rozległymi pastwiskami, na których powoli budziła się do życia przyroda po zimie napotkaliśmy szałas pasterski w dobrym stanie, gdzie można awaryjnie przenocować. W sezonie wypasu owiec jest zajety przez juhasów, ale w maju spotkalismy tam grupę Polaków  z Krakowa, którzy spędzili tam noc. Wyposażenie chaty jest ubogie, ale wystarczające, bo czegóż chcieć w górach do spania, jeśli nie tylko dachu nad głową i pryczy z siennikiem… Stąd już blisko mieliśmy ścieżką, która wiła się po zielonych łąkach na szeroką, trawiastą przełęcz w Płoskiej. Tu pojawił się zielony szlak, a w pobliżu stoi zadaszona wiata turystyczna, z solidnymi ławami, gdzie też można od biedy przenocować. Wspinając się coraz wyżej naszym oczom raz po raz ukazywał się potężny, skalisty masyw Czarnego Kamienia, bedący w całości objęty ochroną rezerwatową. Z siodła przełęczy prezentował się najpiękniej, jak król wśród łąk i polan szczytowych Płoski. Wielka szkoda, że ta góra przypominająca trochę tatrzański Kominiarski Wierch jest niedostępna turystycznie. „Čierny kameň”  leży już we wschodniej, „liptowskiej” odnodze głównego grzbietu Wielkiej Fatry. Spiętrzenie szczytowe Czarnego Kamienia ma klasyczną formę ostańca, budowanego z dolomitów i wapieni.  W kierunku południowo-wschodnim opada pionowymi ścianami i stopniami skalnymi, natomiast w stronę północno-zachodnią stromym, gęsto zalesionym stokiem. Masyw Czarnego Kamienia jest jednym z najcenniejszych przyrodniczo fragmentów Parku Narodowego Wielkiej Fatry, obejmującym dobrze zachowane zespoły roślinności piętra subalpejskiego i alpejskiego. masyw Czarnego Kamienia widziany znad przełęczy w Płaskiej Po zjedzeniu drugiego śniadania szybko dotarliśmy na wierzchołek Płoski. Będąc tam zrozumiałem, skąd wzięła się nazwa tej góry. Po prostu rozległa kopuła szczytowa jest tak płaska, że ciężko wyłapać najwyższy punkt. Słowacka nazwa szczytu (w tłumaczeniu na język polski: Płaska) doskonale oddaje charakter góry. Zamiast ostrego wierzchołka mamy tu do czynienia z rozległym, bardzo łagodnie zaokrąglonym, prawie płaskim plateau szczytowym. „Ploská” leży w środkowej części Wielkiej Fatry. Stanowi północne zakończenie głównego grzbietu południowej części tej grupy górskiej, tzw.„Halnej”, którą szliśmy dzień wczesniej i jednocześnie jest ważnym punktem zwornikowym, z którego rozchodzą się dwa potężne ramiona Wielkiej Fatry, część „Liptowska” i część „Turczańska”, którą mieliśmy dzisiaj dalej wędrować. Rozległość wierzchowiny powoduje, że panorama ograniczona jest głównie do dalszych planów. Na wierzchołku znajduje się też mogiła słowackiego żołnierza poległego w czasie ostatniej wojny. nasza trójka na szczycie „Płoski”, w tle mogiła Po dłuższej sesji zdjęciowej zbiegliśmy szybko i łatwo czerwonym szlakiem na siodło Mocidla, gdzie zaczyna się właściwa droga na „Turczańską” odnogę Wielkiej Fatry. Ale wcześniej zaplanowałem zdobycie najwyższego szczytu tej części gór, czyli Borisova. Jego potężny masyw należy już do zachodniej, tzw. „turczańskiej” gałęzi Wielkiej Fatry, ale leży w bocznym, chociaż długim grzbiecie, biegnącym na północny zachód. Niejako po drodze musieliśmy zajść do Chaty pod Borišovem, jedynego z prawdziwego zdarzenia schroniska turystycznego w Wielkiej Fatrze. To miejsce kultowe i zarazem magiczne, nic dziwnego, że licznie oblegane przez turystów spragnionych górskiego klimatu chaty, które może dziś przyjąć jednorazowo 30-40 turystów. To miejsce modne także wśród rowerzystów, których wielu tu spotkaliśmy. Po zjedzeniu solidnego obiadku i wpisie do księgi pamiątkowej ruszyliśmy jedynym możliwym wariantem, czyli żółtym szlakiem na wierzchołek. autor przy Chacie pod Boryszowem Borišov (pol. Boryszów) leży w centralnej części grupy górskiej, dlatego oferuje wspaniałe widoki zwłaszcza na wszystkie części tego olbrzymiego pasma górskiego. Doskonale widać było również „Halną” część, którą zdeptaliśmy dzień wcześniej. Wiem, że miejsce to tak bardzo mnie zauroczyło, że kiedyś tu powrócę. Po długiej delektacji widokami rozpoczęliśmy odwrót, z powrotem do schroniska, żeby potem ruszyć dalej w „Turczańską” część tych gór. Z rozwidlenia szlaków w górnej części doliny Mocidla skręciliśmy na grzbiet północny, wybiegający z rozstaju ścieżek w miejscu zwanym ” Nad Studennym”. Stamtąd nasza trasa biegła przez malownicze łąki, ściśle granią, aż na szczyt „Šoproň”. Spod szczytu mieliśmy oryginalne widoki na potężne masywy Płaskiej i Boryszowa, zdobyte wcześniej. Szoproń stanowi formalnie pierwszy szczyt w głównym grzbiecie zachodniej (tzw. „turczańskiej”) odnogi Wielkiej Fatry, biegnie nią czerwono znakowany szlak turystyczny z Płaskiej na Kľak, będący fragmentem tzw. Magistrali Wielkofatrzańskiej. Nim właśnie podążaliśmy dalej, aż na wierzchołek Javoriny. ekipa na szczycie Boryszowa W tym miejscu opuściliśmy znakowaną ścieżkę, aby przez wypasane do tej pory pastwiska zejść do dna doliny Mocidla. Tam złapaliśmy inną czerwoną trasę biegnącą dnem potężnej Doliny Lubochniańskiej, która wyprowadziła nas bardzo stromym podejściem, po mokrych, zjeżdżających spod nóg liści do kolejnego rozwidlenia szlaków, zwanym Gruń. Ta ostatnia droga wykończyła nas totalnie, po całodziennym marszu mielismy już serdecznie dość… chłopaki karcili mnie, że wymyślam takie wyczerpujące trasy, ale jakoś lubię się zmęczyć. Taka prawdziwa górska wyrypa pozwala poczuć, że się żyje naprawdę, a życie ma swój smak. Z Gruna pozostało nam na szczęście tylko zejście zboczami Czarnego Kamienia w dół, aż do Doliny Małej Tureckiej, która doprowadziła nas z powrotem do Wyżnej Revucy. Widok pięknych skał „Čiernego Kameňa” od drugiej strony dodawał nam sił. Na przeciwko mieliśmy przed oczami ośnieżone wciąż szczyty Niżnych Tatr. Sam wylot doliny był używany przez miejscowych do wypasu bydła, więc musieliśmy uważać na „miny”. widok na Rakytov, czyli nasz jutrzejszy cel z łąk poniżej Czarnego Kamienia W końcu doszliśmy do pierwszych domostw wioski, gdzie mieszkaliśmy. Przy jednym z domów trwała majowa impreza i gospodarz wybiegł do nas, zapraszając na kieliszek becheróvki! Jakże mili są ci Słowacy… dowiedziałem się tam przy okazji, że w domach, gdzie są panny na wydaniu, organizowane są właśnie w maju imprezy z muzyką, coś a’la nasze grilowanie. Natomiast znakiem rozpoznawczym takich domów z pannami są wiechy umieszczane na wysokich palach! Ciekawa autopromocja wolnych dziewczyn. To taka ciekawostka tego regionu Słowacji, bardzo mi się spodobała zresztą. Po wypiciu drugiego kielicha, na drugą nogę, trafiliśmy ostatecznie do kaplicy, gdzie obok czekało na nas autko i wróciliśmy do naszej bazy. Jutro czekały nas kolejne przygody, ale o tym już w nastepnej opowieści o tej uroczej krainie. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

marcogor o gorach

„Księga karpackich zbójników”, czyli legendarz postaci związanych z górami

Góry od zawsze przyciągały zbójników, dawały im schronienie, a dzikie, niedostępne ścieżki, niezmierzone lasy pomagały prowadzić zbójecki proceder. Od wieków postaci rabusiów, tych dobrych, co dzielili się łupami z potrzebującymi i tych złych, okrutnych są obecne w naszej kulturze. Bo któż nie słyszał o Janosiku, a będąc w Bieszczadach Ukraińskich legend o Doboszu… Wiele pasm górskich ma swego tajemniczego bohatera, o którym przewodnicy opowiadają legendy, prowadząc grupy turystów. Sam odwiedzałem takie miejsca, związane z którymś ze znanych nie tylko lokalnym społecznościom zbójom i hersztom zbójeckich band. Ostatnio ukazała się fenomenalna książka właśnie o tych ludziach, która pozwoliła mi poznać prawdziwe fakty o zbójnikach, znanych mi nieraz od dzieciństwa z opowieści. To kolejna pozycja książkowa na rynku wydawniczym pośrednio związana z górami. Dzięki niej mogłem odróżnić prawdę od ludowych przekazów, opartych bardziej na podaniach i legendach. Kto kocha góry, tego może zainteresować ta książka, jako uzupełnienie wiedzy o ciekawe postaci i wydarzenia z nimi związane. Polecam na zimowe wieczory jako lekturę do poduszki, albo oryginalny prezent na Walentynki!  Nadludzkie moce, niesamowite przygody i walka o sprawiedliwość nie są domeną wyłącznie amerykańskich superbohaterów. Rodzimych herosów prezentuje „Księga karpackich zbójników”, nowa pozycja z uznanej serii Legendarz. Aż 37 harnasiów ożywa na kartach kompendium opartego na dziesiątkach podań i legend. Książkę zilustrowali specjaliści od tematyki folklorystycznej i fantasy. To pierwsza tego typu publikacja w Polsce. „Księga karpackich zbójników” to propozycja dla wszystkich zainteresowanych fenomenem dawnego zbójnictwa oraz karpackim folklorem. Książka zawiera w sobie historyczne biogramy słynnych harnasiów, refleksje dotyczące ich miejsca w kulturze Karpat, wspomnienia o zbójnikach wyłącznie legendarnych oraz prawie 90 zebranych podań, opowiedzianych na nowo w zajmujący sposób. Karpaccy harnasie przewodzą wesołym bandom, ukrywają się wśród niedostępnych szczytów i toczą pojedynki na śmierć i życie. Wśród nich jest największy heros zachodnich Beskidów – Ondraszek, właściciel czarodziejskiego obuszka, magicznego kubka i pistoletów zawsze trafiających do celu. Są huculscy bracia Doboszowie – nieziemsko przystojny Oleksy, który uwolnił Karpaty od samego diabła i konkurujący z nim Iwan. Jest i niezrównany w fantazji Janosik, który potrafił tańcować całą noc w karczmie z żoną gospodarza, podczas gdy zbójecka kompania plądrowała spiżarnię. Są postaci mniej znane, ale świadczące o bogactwie ludowej wyobraźni, między innymi dzielna kobieta-herszt Maronka czy Wolf, żydowski harnaś ściśle przestrzegający szabasu. Są w końcu antybohaterowie, jak okrutny, odporny na kule Targolik. „Księga karpackich zbójników” zabiera czytelnika w podróż szlakiem górskich pasm, na których rządzą spryt, odwaga i siła. Karpackie zbójnictwo kwitło między XVI a XIX stuleciem, stając się w góralskiej kulturze zjawiskiem kultowym. Harnasie z czasem urośli do rangi obdarzonych niezwykłymi mocami półbogów i mścicieli chłopskich krzywd. Według podań bronili oni góralskiej wolności i „ślebody”, wyrównywali społeczne nierówności – „równali świat”. Do utrwalenia pięknego mitu o sprawiedliwych zbójach przyczynili się postromantyczni artyści, którzy spopularyzowali postaci najwybitniejszych harnasiów na tyle mocno, że część z nich trafiła do narodowych panteonów. „Księga karpackich zbójników” nie tylko w klimatyczny sposób przedstawia najciekawsze legendy góralskiego folkloru, ale weryfikuje fantazyjne podania z bogatym materiałem źródłowym. Autor książki, Bartłomiej Grzegorz Sala, jest historykiem, etnologiem i krajoznawcą. Wskazuje on na te miejsca w legendach, w których opowieści o ścisłym kodeksie honorowym i szlachetnych intencjach wyraźnie mijają się z prawdą. Wyjaśnia też, którzy z harnasiów mają swoje pierwowzory w prawdziwych postaciach. Tekst „Księgi karpackich zbójników” opatrzony jest barwnymi ilustracjami, które uzupełniają magiczną aurę karpackich opowieści. Autorami warstwy graficznej są Witold Vargas i Paweł Zych, ilustratorzy wyspecjalizowani w rysunkach o tematyce ludowej i fantastycznej. Kompendium jest częścią uznanego już cyklu Legendarz, który w atrakcyjnej formule pokazuje polski i słowiański folklor. W serii ukazały do tej pory książki: „Bestiariusz słowiański”, „Duchy polskich miast i zamków” i „Księga smoków polskich”. Z górskim pozdrowieniem Marcogor Autor: Bartłomiej Grzegorz Sala Ilustracje: Witold Vargas, Paweł Zych Tytuł: „Księga karpackich zbójników” Seria: Legendarz Wydawnictwo: BOSZ Cena: 34,90 zł Premiera: 5 lutego 2014

Witaj przygodo, witajcie nieznane ziemie, czyli spotkanie z „Halną” częścią Wielkiej Fatry

marcogor o gorach

Witaj przygodo, witajcie nieznane ziemie, czyli spotkanie z „Halną” częścią Wielkiej Fatry

Jednym z moich celów na rok 2014 było poznać jak najwięcej pasm górskich i to nie tylko w Polsce, gdzie finalizowałem projekt Korony Gór Polski, ale także w krajach ościennych. Do moich ulubionych miejsc wypadowych jest bliska mi z racji mego zamieszkania, a także ze względu na wyjątkową górzystość – Słowacja. Do tego stopnia pokochałem tamtejsze góry, których jest więcej niż w Polsce i są bardziej dzikie, mniej uczęszczane, że postanowiłem również zdobyć koronę górską tego kraju. Wielkim krokiem zrobionym w minionym roku był mój wyjazd z grupą przyjaciół w góry Wielkiej Fatry. Od dawna marzyłem, żeby poznać to rozległe pasmo górskie, pełne wysokich szczytów, rozległych hal, pięknych polan i dzikich łąk. Gdzie turystów nie tak dużo, jak  w innych, bardziej popularnych górach Słowacji, a niezmierzonego górskiego piękna pod dostatkiem. Hasło: „Witaj przygodo, witajcie nieznane ziemie” miało znowu ożyć w czasie tej wycieczki. Na wyjazd wybrałem długi weekend majowy, gdyż wiosna w tych górach jest pełna niespodzianek i budzącego się życia na sródgórskich halach i pastwiskach. Stwierdziłem, że cztery dni wystarczą na pierwsze, dość dokładne zapoznanie się przynajmniej z głównym grzbietem tych gór, gdzie znajdują się najwyższe szczyty. Wyjazd możliwy był dzieki małej wygranej  w lotto, która umożliwiła mi czterodniowy pobyt z wygodami. Przed wyjazdem na taką dłuższą eskapadę oczywiście należało wszystko zaplanować. Lubię spontaniczne wypady górskie, ale w przypadku dłuższych wycieczek muszę mieć gotowy plan działania, aby nie tracić ani minuty na miejscu, na niepotrzebne szukanie, co warto zwiedzić, bo to mam ustalone z góry. W tym celu zawsze dokładnie studiuje mapy, czytam przewodniki, szukam informacji w necie, żeby wiedzieć co warto zobaczyć w nowo odkrywanych przez siebie miejscach. To znacznie ułatwia planowanie tras, miejsc docelowych dojazdu itd. mały placyk z parkingiem przy wejściu na szlak w Wyżnej Revucy Nie muszę chyba pisać o konieczności rezerwacji noclegu, jako, że jechaliśmy w trójkę z Danielem i Mariuszem, to znalazłem dla nas wspaniałą kwaterę w miejscowości Wyżna Revuca. Ale obecnie w dobie internetu znalezienie noclegu to nie problem. Dobrze jest zapisać sobie też punkty, gdzie należy dojechać, przy wychodzeniu w góry, żeby potem nerwowo nie szukać w nawigacji. Inna ważna sprawa to pakowanie, czyli czynność, której chyba nikt nie lubi… na kilka dni zabiera się więcej rzeczy, zwłaszcza jeśli bierzemy też swój prowiant. Każdy zna z własnego doświadczenia, że to trudna sztuka i dobrze wczesniej spisać sobie, co należy zabrać. O najważniejszym, czyli ekwipunku turystycznym pisałem już na łamach tego bloga. Po tych wszystkich przygotowaniach pora było wyjechać w końcu do naszego celu, czyli w góry Wielkiej Fatry. Z Gorlic na Słowację mam bardzo blisko, a później to już autostradą z Popradu do Rużemberoka, gdzie wjechaliśmy w szeroką dolinę Wagu oddzielającą Niżne Tatry od Wielkiej Fatry, by potem skręcić w boczną odnogę, czyli Rewucką Dolinę, która doprowadziła nas do podnóża tego pasma. początek szlaku na Chyżky z Wyżnej Revucy Wielka Fatra to olbrzymie pasmo górskie w Karpatach Zachodnich, o długości około 40 km. Najwyższe szczyty tych gór leżą przeważnie na głównej grani, ciągnącej się z północy na południe. Należą do nich: Ostredok (1592 m n.p.m.); Frčkov (1585 m n.p.m.); Krížna (1574 m n.p.m.); Rakytov (1567 m n.p.m.); Suchý vrch (1550 m n.p.m.); Ploská (1532 m n.p.m.); Borišov (1510 m n.p.m.). I wszystkie wymienione tutaj udało nam się zdobyć w ciągu pierwszych trzech dni pobytu. Po dojechaniu do naszej kwatery w Wyżnej Revucy, czyli najwyżej położonej części wioski Liptowska Revuca mieliśmy naprawdę blisko na górskie szlaki. Tak to przygotowałem, żeby mieć zawsze pod reką nasz nocleg. Od zawsze tak planuje trasy, żeby były okrężne i powracały do punktu wyjścia. Nie lubię wracać po własnych śladach, bo wtedy mniej się pozna nowego terenu! Fajnie jest też jeśli auto można pozostawić przy kwaterze i mieć niedaleko do węzła szlaków turystycznych. wejście do Zielonej Doliny Nasz gospodarz na kwaterze przywitał nas słowackim specjałem, czyli becherówką, życząc miłego pobytu, udostępniając nam dane do wifi, pokazując miejsce na grilowanie itd, itp. To się nazywa gościnność po słowacku, za którą tak lubię Słowaków. Nie piszę tu o podstawowych rzeczach jakie mieliśmy zapewnione, ale standarty choćby pod polskimi Tatrami ciągle wydają mi się niższe. Już na pierwszy dzień po przyjeździe zaplanowałem na rozruch mocną trasę do przejścia. Za cel obraliśmy więc od razu najwyższe szczyty Wielkiej Fatry, korzystając z dobrej pogody i chcąc mieć je niejako z głowy… Z naszej wsi rozpoczynał się żółty szlak przez Zieloną Dolinę na Chyżky, nasz pierwszy tego dnia szczyt, już na głównym grzbiecie tych gór. Podjechaliśmy autem na mały parking, przy ostatnim przystanku SAD ( to słowacki PKS ). Tam zaczyna się szlak, wchodząc w boczną uliczkę. Pierwsze podejście było strome i dało nam w kość, ale potem po wejściu w niewielką kotlinę  pod szczytem Płoski, szlak się wypłaszczył, a dziewicze dla nas widoki na Wielką Fatrę dopełniły szczęścia. W miejscy tym stoi wiata pasterska ze stołem, który zachęcił nas do zjedzenia drugiego śniadania, w tym cudownym miejscu, w jakże sielskiej scenerii. Bacówek pozostałych tu po wypasie owiec jest w tych górach więcej i można wykorzystać je do spania na dziko. Suchy Wierch góruje nad wylotem Zielonej Doliny I tak już mi zostało, klimat tych gór wydawał mi się przez resztę pobytu właśnie sielski, słodki, jak z dziecięcych bajkowych wspomnień. Rozbudzająca się właśnie teraz wiosna dodawała uroku odkrywanym zakamarkom tych gór, a piękno natury ukazywało się naszym oczom raz po raz. Trafiliśmy nawet na ostatnie kwitnące krokusy! Ciagle dało się słyszeć achy i ochy, to z ust Daniela, a to z usta Mariusza. No dobra, najwięcej zachwytów wychodziło jednak z moich ust, gdyż zawsze podnieca mnie poznawanie zupełnie nowych, cudnych górskich pejzaży. A urzekającej scenerii tych gór nie psuli nawet turyści, których spotykaliśmy na swojej drodze naprawdę w małych ilościach. Z Chyżek skręciliśmy w lewo, już na czerwony, główny szlak Bohaterów Słowackiego Powstania, czyli „Ceste Hrdinov SNP”. Nim szybko, niewiele się wznosząc do góry, poprzez Koniarky dotarliśmy w pobliże Suchego Wierchu, naszego pierwszego w tych górach szczytu powyżej 1500 m. chroniony rezerwatem wierzchołek Suchego Wierchu Szlak omija szczyt zwany też Suchy około 150 m z boku, gdyż piękny skalisty, wapienny wierzchołek jest chroniony jak rezerwat przyrody wraz z cenną, bogatą florą wapieniolubną. W ogóle to góra ta wraz z potężnymi sąsiadami  należy do tzw. Halnej Fatry (słow. Hôľna Fatra) – części tych gór, która charakteryzuje się wysokogórską rzeźbą terenu i występowaniem rozległych łąk górskich sztucznie obniżonego tu piętra alpejskiego w strefach grzbietowych. O Szypskiej Fatrze pisałem już kiedyś przy okazji wejścia na Sipa, a o Turczańskiej, Liptowskiej i Skalnej części tych gór przeczytacie w nastepnych wpisach. Podsumowując krótko Wielka Fatra ma kształt litery „Y’ z podnóżkiem na dole i każdy składnik litery ma swoją nazwę. To tak obrazowo pisząc, ale pozwala lepiej sobie wyobrazić położenie szczytów i ukształtowanien terenu. Tego dnia przemierzaliśmy „Halną Fatrę”, choć mogę wam już dziś zdradzić sekret, że najpiękniejsza jest Skalna Fatra. Ale musicie być cierpliwi, bo dziś będziemy dalej wędrować granią ” Hôľnej Fatry”. Naprawdę warto zobaczyć na własne oczy te śliczne hale, pełne wiosennych kwiatów. Wierzchołek Ostredoka Wędrując sobie prawie po płaskim terenie głównym grzbietem dotarliśmy na Ostredoka, najwyższy szczyt całego pasma, kolejny do mojej Korony Gór Słowacji! Niezalesiony wierzchołek, mało wybitny w stosunku do otoczenia, oferuje jednak szeroką panoramę, sięgającą aż po polskie granice.  Obły wierzchołek Ostredoka jedynie nieznacznie przewyższa sąsiednie wzniesienia. Dlatego nasza dalsza wędrówka przez Frčkov, drugi co do wysokości szczyt pasma nie nastręczała żadnych trudności. Pokryty w całości łąkami szczyt oferuje podobne widoki na grupę Wielkiej Fatry, Góry Kremnickie, Choczańskie i Niżne Tatry. W końcu po trzy kilometrowym spacerku łagodną granią dotarliśmy na zwornikowy wierzchołek Kriżnej.  Jest on zwornikiem dla odgałęziającego się tu ku północy głównego grzbietu całej Wielkiej Fatry. Charakteryzuje go wysoki na 51 metrów stalowy maszt wojskowego przekaźnika telekomunikacyjnego. Znajdziemy tutaj także miejsce na odpoczynek, ławeczki ze stołami oraz ksiegę wpisów przy rozłożystym drogowskazie. To centralny węzeł szlaków, więc to nie powinno dziwić. W pobliżu stoi też 10 – metrowy metalowy krzyż. Największą atrakcją jest oczywiście wspaniała, dookolna panorama ze szczytu, sięgająca na północy po granice Polski, zaś na południu – Węgier. wojskowy przekaźnik na szczycie Kriżnej Po zdobyciu pięciu szczytów pora było zawrócić w kierunku naszego noclegu. Skręciliśmy na boczne ramię głównego grzbietu prowadzące w kierunku przełęczy Veľký Šturec zaliczając po drodze, jakby z rozpędu dwa kolejne szczyty: Repiste i Veterny Wierch. Oba już zalesione, więc mniej ciekawe, choć pełne interesujących form skalnych na szlaku. Od momentu rozpoczęcia schodzenia straszyła nas burza, krążąca gdzieś niedaleko nas. Złapał nas niestety przelotny opad, więc nie ociągając się żwawo goniliśmy przed siebie, choć sił po rannej podróży i całodziennym  marszu było coraz mniej. W końcu wygodną drogą leśną przez Tisov zeszliśmy do leśniczówki Hajabaćka. Wybrałem ten wariant żółtym szlakiem, żeby móc zobaczyć Wodospad w Zadkach. Niestety przy pracach terenowych koparki zniwelowały tak teren, że po kaskadzie pozostało wspomnienie! Z żalem udaliśmy się więc poprzez dolny fragment Doliny Suchej do naszej bazy. Byliśmy na serio zmęczeni, bardzo długa trasa dała nam porzadnie w kość, a przecież musieliśmy zachować siły na kolejne dni zwiedzania. wylot Doliny Suchej Ale o nich przeczytacie w kolejnych odsłonach mej wielkofatrzańskiej opowieści. Zrobiliśmy tylko ostatnie zakupy prowiantu na nastepny dzień i każdy z nas mógł oddać się błogiemu odpoczynkowi i wspominaniu dzisiejszych przygód. Jutrzejsza wędrówka było już wcześniej przeze mnie zaplanowana, ustaliłem tylko z kolegami ostatnie szczegóły i oddałem się w ręce Morfeusza. Na koniec zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć z tego dnia wędrówki. Zapewniam, że najlepsze zostawiłem na koniec, fotki w pełni oddadzą piękno i klimat tych fascynujących gór. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

marcogor o gorach

Wodospady Białej Opawy

Po zdobyciu najwyższego szczytu Jesioników, czyli popularnego Pradziada, co opisałem wcześniej tutaj, postanowiłem tego samego dnia zobaczyć kolejne cuda tych gór, czyli przepiękne wodospady Białej Opawy. Potok Biała Opawa na początku swego biegu płynie głęboką doliną o stromych ścianach, wciętą między zbocza Pradziada oraz Vysokej Holi. Potem dolina przyjmuje na środkowym odcinku formę wąwozu o długości ok. 2,5 km wypreparowanego w gnejsowych skałach i tu potok spada stromo ciągiem kaskad, malowniczych wodospadów, a bystra woda przez cały czas pieni się, warczy, skacze po skałach, rzeźbiąć bardzo ciekawe formy terenu.  Płynący dnem potok pokonuje tu różnicę wysokości ok. 400 metrów. Najwyższy wodospad tzw. Wielki Wodospad osiąga wysokość prawie 8 metrów i stanowi część kaskady o łącznej wysokości 16,4 m i długości 40 m.  Biała Opawa płynie spieniona, podskakując na licznych progach, ciesząc nasze oczy przez bardzo długi czas. Przez kanion prowadzi szlak żółty ze schroniska Ovczarna do Karlovej Studanki, który należy wybrać wyłącznie w porze suchej,żeby nie mieć problemów z pokonywaniem szlaku, który prowadzi nieraz kładkami nad potokiem. Normalnie biegnie on ciągiem wąskich perci (brak łańcuchów zabezpieczających), drewnianych mostków i drabinek obok kaskad, które pojawiają się raz gdzieś w dole, a to znowu obok ścieżki. Czasami warto zejść w dół do samej wody, aby nie przegapić żadnego cudownego wodospadu. Przyznać muszę, że to miejsce mnie urzekło, jest tam tak cudnie. Podobne przejścia, wśród uroczych kaskad, wzdłuż spienionych wód górskiego potoku spotkałem wcześniej w tej ilości  tylko w Słowackim Raju. Jak sie okazuje Czesi też mają swój raj…  Ja dotarłem tu schodząc z Pradziada i zbaczając przy górskim schronisku Barbórka na niebieski szlak, który później łączy się z żółtym. Wybranie niebieskiego szlaku pozwala spojrzeć z góry na malowniczą Dolinę Białej Opavy. Warto zatrzymać się na dłużej w najwyżej położonym schronisku Wysokiego Jesionika, gdzie można przenocować, zakupić pamiątki i oczywiście w obszernej sali jadalnej napić się czeskiego piwa oraz posilić daniami z kuchni czeskiej. Całość tych cudów natury jest chroniona rezerwatem przyrody. Niebieski szlak biegnie cały czas równolegle nad górną krawędzią wąwozu. Przy drewnianej wiacie na niewielkiej polance blisko Karlovej Studanki oba szlaki łączą się ponownie. Cały czas podczas wędrówki towarzyszyl mi szum wartkiej wody, który jest dla mnie słodką melodią… Szlak przewija się to na prawą, to na lewą stronę potoku, a kluczowe przejścia po sztucznych ułatwieniach dodają smaczku pokonywanej trasie. Cały czas musimy być czujni, gdyż skała jest wyślizgana, a kładki mokre i brakuje  barierek zabezpieczających przed obsunięciem się ku malowniczym wodospadom. Co kilkaset metrów spotykamy tablice informacyjne z opisem fauny i flory i co ciekawszych miejsc. Najważniejsze jest to, że każda tablica posiada informacje również w j. polskim. Przejście dolnej części doliny utrudniają trochę powalone drzewa po wichurze z 2004 r., ale nie jest tak źle. Koniecznie musicie wybrać się tam, żeby poczuć niezwykły klimat tego miejsca. Przejście nad bystrym nurtem potoku, po wąskich ściezkach i czasami chwiejnych mostkach i kładkach daje duża frajdę. Tu poczujecie prawdziwy smak przygody i górską wolność, o którą trudną było w okolicach szczytu Pradziada, który jest bardzo skomercjalizowany. To zapewne najpiękniejsza dolina pasma Wysokiego Jesionika. Najlepiej się tu wybrać poza sezonem wakacyjnym, żeby uniknąć tłumu turystów w tym bardzo popularnym turystycznie zakątku Czech. Wtedy odkryjemy dzikość tego miejsca i całe jego piękno możemy mieć dla siebie, chłonąć go garściami, jak ja. Na całej drodze swej wycieczki spotkałem zaledwie jedną osobę, w czasie mego wrześniowego pobytu, co jak na tak oblegany rejon zadziwiło mnie. Wodospady Białej Opawy możemy oglądać z różnej perspektywy, miejscami potok „Bila Opava” przepływa tuż przy skałach, tworząc nieduże kaniony, a nawet gardziele, w których oglądamy całe ciągi kaskad i wodospadów. W końcu Biała Opawa tworzy malownicze uroczysko, niemal stykające się z Karlovą Studánką. W Dolnej części doliny, bystry potok przecina drogę asfaltową, do której podchodzi się od uzdrowiska tj. od wyznaczonego w górnej części parkingu znajdującego się vis-a-vis pierwszej kaskady . Ja tu skręciłem na czerwony szlak, którym dotarłem z powrotem na parking Hvezda, gdzie zostawiłem autko. I to był już koniec mej pierwszej przygody z tym niezwykle pięknym miejscem.Powrócę tu na pewno, choćby po to, żeby lepiej zwiedzić samo uzdrowisko. Karlova Studanka swoją zabudową przypomina nieco architekturę rodem ze Szwajcarii. Jest wspaniale położona i niezbyt wielka, więc szybko można ją zwiedzić. Miejscowość należy do najładniej położonych czeskich kurortów, otoczona ze wszystkich stron lasami, a przez to, że leży w obniżeniu pomiędzy grzbietami górskimi na wysokości ok. 800 m n.p.m. ma jeszcze bardziej unikatowe walory klimatyczne. Uważa się, że Karlova Studánka posiada najczystsze powietrze w całej Europie wschodniej. Jednak z racji swojej rangi i funkcji jaką sprawuje, tj.kurortu – uzdrowiska klimatycznego nie należy do tanich miejscowości, dlatego jeśli decydujemy się tu na nocleg lub większe zakupy, to bądźmy przygotowani na zwiększone koszty, albo jedźmy gdzie indziej. Na koniec zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć z przejścia doliny, które w pełni oddadzą jej  niepowtarzalne piękno. Z górskim pozdrowieniem Marcogor    

marcogor o gorach

Znajdź znajomych na wypady w góry

Ostatnio świat tak się szybko zmienia, że człowiek nie nadąża za wszystkim. Internet, komunikatory, wszelakie social media zastępują nam prawdziwe życie. Ja nie mam z tym problemu, ale wiele osób ciężko wyciągnąć z domu na jakąkolwiek aktywność. Znam to z autopsji, gdyż dla wielu z moich kolegów, największy wysiłek na jaki są w stanie się zgodzić, to dojście do najbliższego pubu. Na szczęście jest wiele osób, które lubi aktywne spędzanie czasu i takimi osobami się otaczam. Stworzyłem nawet własną grupę górską, pełną wspaniałych ludzi, z którymi mogę umawiać się na wspólne wyjazdy na górskie wędrówki. Jeśli Wy macie z tym problem i nie możecie znaleźć współtowarzyszy na górskie wypady, czy do innych rodzajów aktywności możecie skorzystać z nowego projektu jaki znalazłem ostatnio w necie. Chodzi mi o stronę http://na-kawe.net/, dzieki której możemy umówić się na różne sposoby spędzania wolnego czasu i znaleźć osoby o podobnych zainteresowaniach, czy odszukać pokrewne dusze, mające bliskie nam pasje. Sam zarejestrowałem się tam, tworząc swój profil, gdyż od dawna, na różne sposoby próbuje promować turystykę górską i wędrówki po szlakach wszystkich pasm górskich w kraju i nie tylko. Jako, że uwielbiam podróże i jestem także krajoznawcą, którego interesują wszystkie ciekawostki i cuda natury zamierzam również poprzez tę, nowo poznaną stronę reklamować aktywny styl życia. Was zapraszam także do rejestracji na tym portalu, jeśli nie macie z kim aktywnie spędzać wolnego czasu. Możemy tam szukać znajomych w waszym  mieście, mających wspólne z wami hobby. A nowe znajomości można rozpocząć od przysłowiowej kawy…  Zachęcam więc do odwiedzenia tej strony i wyszukania nowych znajomych do wspólnych wycieczek górskich, jesli takowych wam brakuje obecnie. Zobaczcie na przykład tu . Myślę, że to ciekawa i ze wszech miar potrzebna inicjatywa. Zresztą każdy pomysł, żeby wyciągnąć ludzi sprzed komputerów i telewizorów na świeże powietrze jest bardzo pożyteczny. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

marcogor o gorach

Konkurs na Bloga Roku 2014

 Wmyśl zasady: „Do trzech razy sztuka”, po raz trzeci próbuje swych sił w Konkursie na Bloga Roku. Drugi rok z rzędu startuje ze swoim blogiem górskim w kategorii:Podróże, gdzie jurorem jest Martyna Wojciechowska. Ostatnie dwa lata to miejsca w pierwszej dziesiątce, fajnie byłoby dostać się do pierwszej trójki, żeby móc z większą siłą promować aktywny styl życia, na turystycznej ścieżce, w cudownej górskiej krainie! Kto zna stronę www.marekowczarz.pl wie, że opisuje swoje górskie wędrówki z pasją, wycieczki z piękne miejsca w kraju i sąsiednich krajach, wypady na łono natury. Góry to od 25 lat moja pasja, miłość i poświęcam im cały czas wolny. Od trzech lat opisuje swoje podróże po wszystkich polskich pasmach górskich oraz na Słowacji, Ukrainie, Rumunii i Czechach, przez ostatni rok także te w ramach zrealizowanego projektu Korony Gór Polski. Mój blog to także dużo poezji o górach, recenzje, newsy ze świata gór, opisy krajoznawcze i mnóstwo fotografii w albumach górskich. Przez trzy lata powstało ponad 400 wpisów, opisujących wycieczki w 40 pasm górskich i ponad 170 galerii zdjęć. Strona ciągle się rozwija, średnio co 3 dni powstaje nowy artykuł. Jeśli ktoś chciałby wesprzeć mój blog w głosowaniu sms-owym przez najbliższy tydzień to będę bardzo rad. Głosowanie potrwa od 3.II godz.15, do 10.II godz.12. Z jednej komórki można będzie oddać jeden głos wysyłając SMS z terenu Polski. Wysyłamy SMS na numer 7122, w treści wpisując tylko kod: F11384 (wszystko razem bez odstępów). Koszt to 1,23 zł, z czego złotówka zasili konto Fundacji „Dzieci Niczyje”. Każdego, kto zechce wesprzeć mnie i fundację zapraszam do wspólnej zabawy i liczę na wasze wsparcie i głosy! Myślę, że byłoby rewelacyjnie, gdyby w końcu górski blog opisujący wędrówki po naszych polskich, najbliższych sercu pięknych terenach górskich zdobył jakiś laur, czy wyróżnienie. To byłaby zarazem promocja naszej wspólnej pasji. Więcej o konkursie przeczytacie tutaj. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

marcogor o gorach

Wycieczka na Pradziada

Poznając większość sudeckich pasm po polskiej stronie postanowiłem też wybrać się na czeską stronę granicy, aby zobaczyć tamtejsze góry. Zamierzałem odwiedzić rozległe pasmo Jesenika, gdyż bardzo zaciekawił mnie ich najwyższy szczyt Pradziad, z widoczną z daleka wieżą telewizyjną. Widziałem go już z autostrady, jadąc w Sudety na urlop. Podobno tę górę widać nawet w wyjątkowych przypadkach z Kasprowego Wierchu zimową porą. Później dowiedziałem się, że istnieje brat- bliźniak Pradziada, zwany Jestedem i od razu zaplanowałem tam kolejną wyprawę do Czech. Ale wrócmy do mej wycieczki w Jeseniki. Będąc w Górach Opawskich przekroczyłem granicę w Głuchołazach i dojechałem do miejscowości Karlova Studanka, leżącej u podnóża Pradziada. Jesioniki (czes. Jeseníky, niem. Gesenke) to pasmo górskie w Sudetach Wschodnich, ich najwyższą częścią jest Wysoki Jesionik, położony na pograniczu Śląska i Moraw. Wysoki Jesionik składa się z trzech części: Masywu Keprníka (czes. Keprnická hornatina), Masywu Pradziada i Wysokiej Holi (czes. Pradědská hornatina) oraz Masywu Orlíka (czes. Medvědská hornatina), oddzielonych przełęczami. Na obszarze tych gór, z uwagi na jego wysokość, występują piętra roślinne, podobnie jak w Karkonoszach. Po dojechaniu do tego ładnego uzdrowiska, zwanego potocznie po polsku Fontanną Karola musiałem szukać szlaków wejściowych na najwyższy szczyt pasma. Wcześniej jednak zwiedziłem tą czarującą miejscowość, przypominającą mi trochę naszą Krynicę Górską. Jego część uzdrowiskowa jest naprawdę bardzo ładna. Słynne uzdrowisko posiada liczne pensjonaty, ale to także punkt wypadowy turystyki pieszej, rowerowej i narciarskiej. W pobliżu jest wyciąg narciarski i trasa narciarstwa zjazdowego. Po rekonesansie dowiedziałem się, że warto podjechać autem wyżej w na przełęcz Hvezda, gdzie jest duży parking i prowadzi również stamtąd trasa na Pradziada. Na przełęczy stoi dom noclegowy z restauracją „Na Hvězdě”. Jak się okazało można dojechać też na górny parking, jeszcze bliżej szczytu regularną linią autobusową, która kursuje w sezonie prawie co godzinę, albo samochodem, po wykupieniu drogiego biletu, w cenie 200 koron. Podjazd na górę Pradziad ma długość: 9,3 km, różnica wysokości: 632 m, średnie nachylenie podjazdu: 6,8%, więc to duża gratka dla cyklistów. Kto skorzysta z połączenia autobusowego ma możliwość przewozu rowerów (cyklobusy), a w sezonie zimowym nart (skibusy). Chcąc uniknąć dreptania ponad godzinę asfaltem złapałem okazję i z miłym czeskim małżeństwem podjechałem na górny parking, zwany przez Czechów Ovčárna. Parking Ovčárna jest płatny, w poblizu znajduje się kilka hoteli i restauracji oraz stoisk z pamiątkami. To także ważny węzęł szlaków turystycznych, krzyżują się tu cztery kolory szlaków. Ovčárna leży więc w rejonie bardzo popularnym wśród turystów. Przechodzą tędy również trasy rowerowe i narciarskie. Świetnie widać stąd już pobliski szczyt Pradziada. Parking leży na wysokości 1300 m n.p.m., na zboczu góry Petrovy Kameny, więc na szczyt pozostało mi stąd niecałe 200 m podejścia. Wokól wierzchołka Pradziada istnieją też inne hotele górskie, które  mijamy po drodze, gdyż na sam szczyt prowadzi asfaltowa jezdnia. To zresztą jedyny szlak na tą górę. Zazwyczaj wędrują nią wielkie tłumy turystów, nie inaczej było tego pięknego wrześniowego dnia. Szczególnie spodobały mi się widoki z tej trasy na sąsiednie góry, zwłaszcza skaliste grzbiety Petrovego Kamiena, Stolové Kameny, czy Vysokiej Holi. Bardzo szybko, mijając tabuny turystów dotarłem na szczyt Pradziada, najwyższy w całym paśmie górskim Wysokiego Jesionika. To zarazem najwyższy szczyt Śląska Czeskiego, Górnego Śląska i Moraw. Do dyspozycjo gości zbudowano tu hotel górski Pradziad, z restauracją, kioskiem z pamiątkami, ale najbardziej oblegana przez turystów jest wieża widokowa, na którą wywozi nas winda. W budynku mieści się także stacja meteorologiczna. Od grudnia do maja panują tu doskonałe warunki śniegowe, dlatego wybudowano w pobliżu sześć wyciągów narciarskich, co uczyniło to miejsce bardzo popularnym ośrodkiem sportów zimowych. Z ciekawostek dodam, że w odległości ok. 200 m na północ od wieży Pradziada znajduje się ponad metrowy kamień graniczny z 1721, z białego kwarcytu. Na trzech jego bokach znajdują się herby państw, których granice się tu stykały. Obecną wieżę retransmisyjną RTV na Pradziadzie ukończono w 1983 r. Budowla przypominająca startującą rakietę kosmiczną wznosi się na wysokość 145,5 m. Kolejną ciekawostką jest fakt, że czubek wieży na Pradziadzie jest najwyżej położonym punktem stałym w całych Sudetach. Znajduje się on bowiem na wysokości 1638 m n.p.m., a więc 36 metrów wyżej niż Śnieżka i kilkanaście aniżeli najwyższy punkt Obserwatorium Wysokogórskiego IMGW na Śnieżce, znajdujący się na poziomie 1620 m n.p.m. Największą atrakcją jest wspomniana wieża widokowa nad restauracją. Winda wywozi nas na oszklony taras widokowy znajdujący się na wysokości 1563 m n.p.m. W czasie mego pobytu wjazd kosztował 8 euro, więc niemało. Windziarz wwozi nas 7 pieter do góry, czyli 73 m. Widoki stamtąd zapierają dech w piersiach. Widać nie tylko sudeckie pasma i czeskie Jesioniki. Podobno przy dobrej widoczności, jak podają tablice na wieży rekordowo nawet do 200 km, zaobserwować można z tego miejsca panoramy na masyw  Śnieżki na zachodzie, aż po Tatry na wschodzie, Małą Fatrę na południowym wschodzie oraz Masyw Schneeberga w austriackich Alpach na południu! Ja niestety takiego szczęścia nie miałem, bo to zdarza się tylko w mroźną zimę, ale widoczki też miałem bardzo ładne. Wokół budynków na szczycie zbudowano kamienny mur przyozdobiony kolorowymi wstęgami, jakie widziałem na fotkach z Tybetu. Miałem też szczęście, bo na tarasie widokowym obejrzałem interesującą wystawę fotografii przedstawiającą miejsca warte odwiedzenia w Czechach. Szczegółowo zapisałem sobie ciekawe dla mnie lokalizacje. Po powrocie na dół nie mogłem sobie odmówić wypicia pysznego czeskiego piwa i ruszyłem dalej przed siebie. Chciałem jeszcze dojść do schroniska Švýcárna i udało mi się. Dzieki temu zobaczyłem szczyt Pradziada z drugiej strony. Widoki były równie ciekawe jak wcześniej. Švýcárna to najstarsze czeskie schronisko turystyczne w Jesionikach, położone zaledwie ok. 2,5 km na północny zachód od szczytu góry Pradziad. Bardzo się ucieszyłem, że tutaj trafiłem, gdyż to bardzo klimatyczne miejsce, jakże inne od pełnych zgiełku hoteli po drugiej stronie góry. Tu poczułem, że Jesioniki mogą być też górami dla wytrawnych turystów. Schronisko posiada 49 miejsc noclegowych w 14 pokojach, restaurację i jadalnię. Obok przebiega znakowana na zielono ścieżka dydaktyczna: góra Malý Děd – schronisko Švýcárna – góra Velký Děd – szczyt Pradziad mająca długość 3,7 km. Mnie bardzo zaciekawiła stojąca w pobliżu budynku schroniska drewniana dzwonnica, poświęcona ludziom gór, którzy zginęli podczas wypraw. Zawsze odwiedzam takie miejsca pamięci, bo czuję przed Górami respekt i zdaje sobie sprawę, jak wielu nierozważym ludziom odebrały już życie. Po zjedzeniu pysznego ciasta z jagodami wróciłem tą samą trasą, z ominięciem szczytu Pradziada na parking Ovčárna. Potem udałem się do hotelu Barbórka, leżącego z boku szosy, gdyż tam rozpoczynał się niebieski szlak w Dolinę Białej Opawy. Zapragnąłem zobaczyć jeszcze tego dnia cudne wodospady na tym potoku, który miał mnie zaprowadzić z powrotem do Karlovej Studanki i wreszcie do auta pozostawionego na Przełęczy Hvezda. Ale o tym przeczytacie już w następnej części mej opowieści. Dodam jeszcze, że nie mając mapy tych gór korzystałem z mapy online w smartfonie ze strony mapy.cz. Na koniec zapraszam do obejrzenia fotorelacji z wycieczki. Z górskim pozdrowieniem Marcogor      

marcogor o gorach

Wyprawa na Trojak i Zamek Karpień oraz do kopalni złota Złoty Stok

Po wejściu na Kowadło, najwyższy szczyt Gór Złotych mogłem już na spokojnie poznawać inne atrakcje tychże gór. Kolejnego dnia pojechałem do Lądka-Zdroju, znanego uzdrowiska, pełnego zabytków i pięknych ogrodów, ale mnie interesowały przede wszystkim górskie osobliwości w jego pobliżu. Do tej pory miasto kojarzyłem najbardziej z najstarszym i największym festiwalem filmów górskich w Polsce.  Przegląd Filmów Górskich im. Andrzeja Zawady odbywa się co roku we wrześniu. Nigdy nie udało mi się tu być, mimo, że kiedyś miałem już prawie zakupione bilety. Nareszcie zwiedziłem zabytkową starówkę miasta wraz z ogrodem botanicznym, aby udać się później w zakątki bardziej górskie. Najpiękniejszy budynek jaki zobaczyłem podczas rekonesansu po mieście to chyba pomieszczenia Zakładu Przyrodoleczniczego „Wojciech”. To najokazalszy i najstarszy obiekt balneologiczny w uzdrowisku. TROJAK Nieopodal miasteczka leży grupa malowniczych skałek zwana Trojakiem. Dojść tam można w niecałą godzinę jedną z wielu ścieżek wybiegających z arboretum znajdującym się w części uzdrowiskowej. Trojak to rozległy szczyt wznoszący się nad Lądkiem-Zdrojem, będący atrakcyjnym punktem widokowym, z którego rozciąga się widok na niemal całą Kotlinę Kłodzką. Jest ulubionym celem spacerów i wycieczek dla kuracjuszy. Opasany jest dwiema pętlami dróg nazywanymi Wielką Okólną i Małą Okólną, między którymi prowadzi kilka krótszych, które trawersują zbocze. Ja wybrałem niebieski szlak, żeby zobaczyć po drodze wszystkie ciekawe formacje skalne. A jest ich trochę, po kolei są to: Trojan – ubezpieczona balustradą płaska skała słynąca z widoków na Lądek i Dolinę Białej Lądeckiej; Szyb, Skalny Mur, Trzy Baszty oraz w końcu Skalna Brama z efektownym pęknięciem długości ok. 27 m. I to właśnie miejsce spodobało mi się najbardziej, przejście przez ową dość długą szczelinę wąskim korytarzem, wśród skalnych murów zasłaniających niebo robi efektowne wrażenie zapewne na każdym turyście. ZAMEK KARPIEŃ Po tej fajowej wspinaczce wśród skał zeszedłem do węzła szlaków przy tzw. Rozdrożu Zamkowym na przełęczy Kobyliczne Siodło. Stoi tu wiata turystyczna z siedziskami i tablice informacyjne. Jedną z dróg dojdziemy stąd na Przełęcz Karpowską i dalej do Czech. Ja wyruszyłem pozwiedzać kolejną turystyczną perełkę w tym rejonie, tzn. ruiny zamku Karpień. Ten zrujnowany średniowieczny zamek stoi na szczycie Karpiaka. Obiekt objęty jest ochroną jako zabytek, jako pradawna stolica dawnego państwa karpieńskiego. Obecnie zobaczymy tu same fundamenty i kamienie. Dobrze widoczny jest jednak podział obiektu na gród wewnętrzny z dziedzińcem, zewnętrzny mur obronny i na podgrodzie. Na dziedzińcu można jeszcze odnaleźć głaz z wyrytym planem zamku oraz kamienną ławę sprzed wojny. O historii tego miejsca informują tablice informacyjne.  Zamek strzegł położonej w pobliżu Przełęczy Karpowskiej, przez którą prowadził dawniej trakt z Pragi do Krakowa zwany Solną Drogą. KARPIAK I WIEŚ KARPNO Zbocza Karpiaka przecina gęsta sieć leśnych dróg i znakowanych ścieżek spacerowych. Podobno z wierzchołka roztacza się niezła panorama na Masyw Śnieżnika i okoliczne wzniesienia. Ale to wiem tylko z ust spotkanych turystów, gdyż ja ciągle cierpiałem na syndrom mglistego tygodnia w Kotlinie Kłodzkiej. Pogoda na widokową miała się zmienić dopiero po opuszczeniu przeze mnie tego niegościnnego dla mnie regionu kraju. Zbiegłem tą samą trasą na rozdroże zamkowe i udałem się do nieistniejącej wsi Karpno. Zrobiłem to, abo zobaczyć ostatni zachowany tam budynek, tj. mały kościółek z XIX w. Aktualnie to sanktuarium Matki Bożej od Zagubionych. Kościółek ten w latach 80-tych XX w.  odbudowali i zaadoptowali na swoje sanktuarium leśnicy i myśliwi. Muszę przyznać, że to bardzo klimatyczne miejsce, warte kwadransa dodatkowego spaceru. Całość zwiedzanych dzis terenów wchodzi także w skład Śnieżnickiego Parku Krajobrazowego. LĄDEK-ZDRÓJ I DROGA ŚMIERCI Powróciłem znowu na rozdroże i czerwoną ścieżką krajoznawczą powróciłem do samochodu w Lądku-Zdroju. Udałem się ponownie w podróż, do ostatniego punktu zaplanowanego na dziś. Będąc w tym rejonie chciałem na własne oczy zobaczyć kopalnię złota i poznać historię jego wydobycia. Jako, że w pobliżu miałem słynne muzeum w Złotym Stoku, tam postanowiłem się wybrać na koniec dnia. Z Lądka pojechałem słynną drogą, zwaną czasami „Drogą Śmierci”, prowadzącą przez liczne górskie serpentyny, na zboczach lasów Gór Złotych. To była najkrótsza trasa i chciałem przy okazji zobaczyć też miejsce śmierci legendarnego kierowcy rajdowego śp. Mariana Bublewicza. Upamiętniono to obeliskiem ku jego pamięci w miejscu śmiertelnego wypadku w czasie rajdu na tej trasie. KOPALNIA ZŁOTA – ZŁOTY STOK W Złotym Stoku udałem się prosto d muzeum. Mamy tam do dyspozycji kilka parkingów, a wstęp do kopalni złota jest płatny. Wycieczka podziemną trasą z przewodnikiem, który z dużą dozą śląskiego humoru opowiadał o pracy górników i powrót podziemną kolejką stanowi nie lada atrakcję. Bardzo dużo dowiedziałem się dzięki temu o produkcji złota i arszeniku w tym miejscu. Złoty Stok jest najstarszym ośrodkiem górniczo-hutniczym w Polsce. Szacuje się, że w czasie 700 lat eksploatacji z miejscowych złóż pozyskano 16 t czystego złota. Aktualnie muzeum udostępnia do zwiedzania zespół sztolni, wystawę obrazującą historię górnictwa złota, przejażdżkę kolejką kopalnianą, a także płukanie złota. MUZEUM – KOPALNIA ZŁOTA  Mi najbardziej podobała się kolekcja tablic ostrzegawczych BHP i informacyjnych z czasów PRL, przy których uśmiałem się do łez, zresztą ocenicie to sami oglądając zdjęcia w galerii. Zdecydowanie najśmieszniejszą była ta o treści: „Po skończonej pracy załóż majtki.” Pani przewodnik także opowiadała bardzo zajmująco, zwłaszcza historie o wykorzystywaniu arszeniku obrazowały znane mi wcześniej sceny filmowe zabójstw. Największą atrakcją jest jednak podziemny 10-metrowy wodospad znajdujący się w sztolni „Czarnej”. Podejść trzeba do niego osobno, po wyjeździe kolejką z głównej sztolni. Obok parkingu warto dodatkowo obejrzeć Średniowieczny Park Techniki, to jedyne w Europie miejsce, gdzie można zobaczyć maszyny górnicze jakie pracowały w średniowieczu. Więcej o kopalni, cenniki, godziny otwarcia itp dowiecie się tutaj. Zwiedzanie kopalni w dużej grupie turystów to był ostatni punkt programu dla mnie na ten dzień. Jesienną porą szybko zapada zmrok, więc pozostało mi tylko dotarcie moim autkiem na kolejny nocleg. Jako, że przemieszczałem się cały czas wzdłuż sudeckich pasm górskich, prawie każdą noc spędzałem w innej miejscowości. Na koniec zapraszam do obejrzenia fotorelacji z tego długiego dnia zwiedzania. Przepraszam za słabą jakość, ale było mglisto, albo ciemno. A tu przeczytacie o poprzednim dniu spędzonym w Górach Złotych. Z górskim pozdrowieniem Marcogor      

marcogor o gorach

Z Doliny Górnej Białej Lądeckiej na Kowadło

Mój najbardziej deszczowy dzień w czasie zeszłorocznego urlopu w Sudetach upłynął na szwędaniu się w okolicach Bielic. Najpierw poznałem dzikie i surowe Góry Bialskie, co opisałem tutaj, a potem po zejściu do Bielic, czyli uroczej wioski położonej u wylotu Doliny Górnej Białej Lądeckiej i odpoczynku w jednej z miejscowych chat udzielających schronienia strudzonym wędrowcom, wyruszyłem na szczyt pobliskiego Kowadła. To góra już na terenie Gór Złotych, będąca najwyższym szczytem całego pasma, a więc musiałem się tam wdrapać w ramach realizacji swego projektu na 2014, czyli zdobycia Korony Gór Polski.  GÓRY ZŁOTE Góry Złote, przez braci Czechów, określane jako „Rychlebskie Hory”  to pasmo górskie położone w Sudetach Wschodnich, które jest zarazem jednym z dłuższych pasm sudeckich. Mają około 55 km długości z czego 35 km na terenie Polski. Właściwe Góry Złote, położone na północnym wschodzie, tworzą stosunkowo wąski grzbiet o krętym przebiegu. O kontrowersjach z zaliczaniem do nich także Gór Bialskich pisałem już w swym ostatnim artykule. Tereny Gór Złotych są słabo zaludnione i bardzo atrakcyjne dla turystyki pieszej oraz narciarskiej. Moją pierwszą przygodą z nimi była wędrówka na Kowadło, zielonym szlakiem z opisywanych już ostatnio Bielic. Trasa z przepięknej Doliny Górnej Białej Lądeckiej zajmuje niecałą godzinkę. Niestety ten deszczowy, mokry i mglisty dzień odciął mnie od wszelakich dalekich widoków! KOWADŁO Najpierw szedłem szeroką, utwardzoną drogą prowadzącą lasem nad wioską, by po kilku minutach skręcić na stromą i błotnistą tego dnia leśną ścieżkę. Chwilami w oparach mgły przebijały się jakieś majaczące w oddali widoki na pobliskie szczyty, ale po dojściu na wierzchołek Kowadła, zwieńczony skalistą kopułą nie dojrzałem już nic. A podobno ze szczytu można podziwiać widoki na Góry Złote i północną część Wysokiego Jesionika oraz pogórze sudeckie aż po Nysę a nawet Opole. W dole ładnie się ma natomiast prezentować Dolina Białej Lądeckiej z pobliskimi Bielicami. A nic z tych panoram nie było mi dane oglądać tego dnia. Nie zawsze w górach świeci słońce, tak to już jest, cały początek urlopu w czasie objazdu Kotliny Kłodzkiej miałem właśnie taki, deszczowy i mglisty… ale swój plan realizowałem mimo tego wytrwale! DOLINA BIAŁEJ LĄDECKIEJ Kopulasty wierzchołek Kowadła porastają młode świerki, gdzieniegdzie występują gnejsowe skałki, które mogłem podziwiać przy zejściu, gdyż schodziłem trochę inna trasą, poznając kawałek granicznego grzbietu. Na samym szczycie, po czeskiej stronie znajdziemy metalową puszkę z księgą wejść. Zostawiłem tam ślad swojej obecności, jedyny poza fotkami, bo nie spotkałem tu żywej duszy. Jest tu na tyle ładnie, że postanowiłem wrócić kiedyś na tę górę przy dobrej pogodzie, by móc zobaczyć na własne oczy widoki, jakie oferuje to malownicze miejsce. Sama Dolina Białej Lądeckiej jest również sama w sobie mega atrakcją turystyczną. Wartą odwiedzenia z racji na swe wyjątkowe położenie wśród gór, w zupełnym odcięciu od świata. W całym swoim biegu dolina rzeki stanowi granicę Gór Złotych, oddzielając je w górnym biegu od Gór Bialskich a dalej od pasma Krowiarek. BIELICE W górnym biegu rzeka przepływa głęboko wciętą doliną, w dużej części zalesioną i krętą. Wzdłuż rzeki istnieje ciąg osadniczy – dziś już mocno przerzedzony z najciekawszym ośrodkiem turystyki, zagubionym właśnie jakby na krańcu świata, czyli Bielicami. Ta malowniczo ulokowana wieś u podnóży Gór Złotych jest atrakcyjna też ze względu na bardzo klimatyczne ośrodki noclegowe, jak np. Chata Cyborga. Tu narodził się też znany barokowy rzeźbiarz Michał Klahr, a w latach 80. XX w. bielickie lasy przemierzali m.in Jacek Kuroń i Adam Michnik, którzy w górskich ustroniach organizowali spotkania z czeskimi opozycjonistami. Największym atutem tych gór są jednak duże kompleksy leśne, pozwalające na długie wędrówki, często pustymi szlakami, na których innych turystów spotkać można jedynie w pobliżu większych miejscowości. Są to więc idealne góry dla osób lubiących ciszę i spokój. To także doskonałe miejsce dla miłosników dwóch kółek, bowiem ilość dobrze utrzymanych dróg leśnych, zbudowanych jeszcze za czasów Marianny Orańskiej, pozwala na zaplanowanie długich wycieczek. Po zejściu w dół pozostało mi tylko powrócić do auta i wdrożyć intensywne suszenie odzieży i plecaka, bo przecież na kolejny dzień urlopu miałem już gotowy plan dalszej wędrówki. O tym przeczytacie w następnym odcinku mej sudeckiej opowieści. Na koniec zapraszam do zajrzenia do galerii zdjęć z tej krótkiej wycieczki. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

marcogor o gorach

We mgle na Rudawiec i dalej do Bielic

Góry Bialskie to rozległy teren o wysokich walorach turystycznych, narciarskich i przyrodniczych. Ze względu na pierwotną przyrodę i niskie zaludnienie nazywany też jest sudeckimi Bieszczadami. Według Regionalizacji fizycznogeograficznej Polski  J.Kondrackiego wchodzą one w skład Gór Złotych. Podobnie uważają również czescy geografowie, dla których całość tych terenów to „Rychlebské hory” . Dla twórców Korony Gór Polski to jednak samodzielne pasmo, więc realizując swój projekt zdobywania KGP musiałem odwiedzić te góry w celu zdobycia najwyższego ich szczytu. Stało się to  w czasie mego ostatniego wyjazdu w Sudety. Pasmo niezbyt wysokie, ale dzikie i rzadko odwiedzane urzekło mnie swoim spokojem i całkowitym jakby odcięciem od świata. W czasie wędrówek przez Góry Bialskie nie spotkamy tłumu turystów, za to odnajdziemy tu niczym niezmącony spokój i możemy oddać się głebokim przemyśleniom. GÓRY BIALSKIE Ja swoją przygodę z tymi górami przeżyłem w czasie mokrego, niezbyt miłego dnia. Pogoda nie dopisało mi w ogóle i cały dzień mokłem w deszczu, wędrując we mgle. Wędrówka w oparach niekończącej się mgły była niemiłym przeżyciem, tym bardziej, że przez cały dzień spotkałem na szlaku tylko dwójkę rowerzystów, którzy przemknęli koło mnie jak stwory z innego swiata. Czułem się nieswojo samotnie tyle godzin na trasie swego przemarszu. Wydawało mi się, że zewsząd otacza mnie aura Ducha Gór, który tutaj zamieszkał w naszych czasach. Tyle się naczytałem o nim w czasie swego pobytu w Karkonoszach, że wydawało mi się, że ten nieuczęszczany zakątek górski Polski, leżący jakby na końcu świata jest dobrym miejscem na spokojną kryjówkę Liczyrzepy. Więcej o postaci Karkonosza przeczytacie tutaj. PRZEŁĘCZ PŁOSZCZYNA Wycieczkę przez Rychlebskie Hory, jak  mówią Czesi rozpocząłem na przełęczy Płoszczyna, która leży na granicy polsko – czeskiej i oddziela te góry od Masywu Śnieznika. Łatwo tu dojechać ze Stronia Śląskiego kierując się na południe Kotliny Kłodzkiej. Na przełęcz o wysokości 817 m (czes. Kladské sedlo) dojeżdżamy wyremontowaną tzw. Drogą Morawską. W miejscu tym znajduje się historyczna granica pomiędzy Morawami a Śląskiem, oraz między Królestwem Pruskim i Austro-Węgrami. W dolnej części droga prowadzi widokową Doliną Morawki, by potem wieloma serpentynami wspiąć się na przełęcz. Stoi tu czynne okazjonalnie, tzn, głównie w sezonie letnim czeskie schronisko  z bufetem. We wrześniu zastałem je już nieczynne. Na dawnym przejściu granicznym znajdziemy mały parking, gdzie możemy pozostawić samochód. RUDAWIEC Stąd wyruszyłem na swoją deszczową eskapadę. Początkowo przesiedziałem w aucie rzęsisty deszcz, ale później stwierdziłem, że co ma wisieć nie utonie, więc żwawo ruszyłem na spotkanie przygody. Jako, że byłem już wysoko podejście na graniczny grzbiet było łagodne. Ciągle padało i dookoła unosiła się niezmierzona, pieprzona mgła…Czułem się chwilami jak w horrorze, ale wytrwale parłem do przodu! Mijałem kolejne szczyty, o czym informowały mnie zawieszone tabliczki na drzewach, a były to po kolei Jelenia Kopa, Jawornik Graniczny i Rude Krzyże. Jako, że większość szczytów pasma granicznego przekracza wysokość 1000 m wydawało mi się, że idę po równym terenie. Tylko ścieżka wiła się wśród krzewów borówek ciągle zmieniając kierunki. Nie dość, że mżyło przez cały czas, to jeszcze z drzew spadała na mnie dodatkowa dawka wilgoci. Było jednym słowem do dupy! Samotny spacer w taką nieprzyjemną pogodę, gdy nie ma się do kogo ust otworzyć to nic przyjemnego. PUSZCZA JAWOROWA Ja jednak miałem swój cel i nie odpuszczałem. Dotarłem w końcu na Rudawiec, najwyższy szczyt tych gór według wskazań KGP, choć kartografowie wskazują na Postawną, która leży poza szlakiem. Rudawiec jest kulminacją rozległego, silnie urzeźbionego masywu i stanowi zwornik trzech grzbietów. Tak naprawdę niczym się nie wyróżnia z otoczenia i gdyby nie tablica i mały kopczyk to bym przeszedł bez zatrzymywania tę rzekomą kulminację, gdyż teren tego regionu wydaje się wybitnie spłaszczony. Zrobiłem kilka pamiątkowych fotek, przegryzłem co nieco i poszedłem dalej, bo co było tu robić, jak widoków zero! Po zejściu z wierzchołka zielony szlak, który mnie prowadził zboczył ze ściezki granicznej, wprowadzając mnie do Puszczy Jaworowej. Poczułem się jak w tajemnym lesie, znanym z bajek, gdzie za każdym mokrym, ledwo widocznym we mgle drzewie czaiły sie różne postacie. Ten starodawny, dobrze zachowany relikt dawnej Puszczy Sudeckiej robi wrażenie i ma swoją magię. Naprawdę wędrując chwilami wśród starych ponad 150-letnich buków i jaworów czuje się ten klimat i dreszczyk emocji. PUSZCZA ŚNIEŻNEJ BIAŁKI Najcenniejsze jej fragmenty chronione są od 1963 r. w  rezerwacie przyrody „Puszcza Śnieżnej Białki”, Rezerwat utworzono w najwyższej partii Gór Bialskich i najdzikszym rejonie w całych Sudetach, gdzie rosnące gęste lasy zachowały swój pierwotny charakter. Ochronę tego rejonu zarządziła już dawna właścicielka tych ziem księżna Marianna Orańska, o której pisałem tu. Ona to już w XIX w. doceniła dzikość i naturalność tego miejsca, nazywając je „Rajem”. Obecnie rezerwat leży na terenie Śnieżnickiego Parku Krajobrazowego, a zarazem obszaru Natura 2000 Góry Bialskie i Grupa Śnieżnika. To dla mnie najciekawszy teren tych gór. Pełen pozytywnych emocji wyszedłem  w końcu z tego prastarego lasu. Nie powstrzymały mnie nawet zwały błota, jakie się porobiły po całodziennym deszczu! Doszedłem do Bielic, wioski, zdawać by się mogło na krańcu świata. Po drodze przemaszerowałem uroczą Dolinę Górnej Białej Lądeckiej. To niewielka sródgórska dolina o charakterze krajobrazu zbliżonym do dolin alpejskich. BIELICE Wzdłuż doliny płynie rzeka Biała Lądecka, na której znajdują się malownicze progi i kaskady, dzięki którym dolina zaliczana jest do jednych z najpiękniejszych dolin rzecznych w Sudetach. Obok rzeki biegnie utwardzona droga, która doprowadziła mnie do wsi.  Bielice są najdalej na wschód wysuniętą osadą ziemi kłodzkiej. Dzikość i niedostępność powoduje, że to doskonałe miejsce na ucieczkę od cywilizacji. Po wojnie pracował tutaj jeden z moich ulubionych pisarzy Marek Hłasko, które swoje doświadczenia zebrane jako kierowca do zwózki drewna opisał  w powieści ” Następny do raju”. Po zwiedzeniu miejscowości zawróciłem do stawu powyżej wsi, gdzie zaczyna się czerwony szlak rowerowy, którym miałem w planie dotrzeć z powrotem do auta. Okolice stawu to doskonałe miejsce do rekreacji, zaopatrzone  w ławki i stoły. PRZEŁĘCZ SUCHA Ścieżka rowerowa wyprowadziła mnie leśną drogą na Przełęcz Suchą. Stoi tu turystyczna wiata, która pozwoliła mi na chwile wytchnienia i posiłek pod dachem. Deszcz ustał, ale opary mgły dookoła nadal nie pozwalały  nic dojrzeć. A przecież pozbawiona lasu przełęcz oferuje widoki na północną część Gór Bialskich, Góry Złote i na Masyw Śnieżnika. Mi pozostało po odpoczynku ruszyć dalej. Zmieniłem tylko kolor szlaku na niebieski i ruszyłem z buta. Teraz prowadzić mnie miał kolejny leśny dukt, zwany Drogą Marianny. Droga prowadziła cały czas przez lasy świerkowe i miałem dotrzeć nią do Drogi Morawskiej, ale w międzyczasie postanowiłem skrócić sobie marsz i wszedłem na jeden z wielu w tym rejonie szlaków narciarskich. I to był duży błąd, po pewnym czasie zrozumiałem, że oddalam się od auta. Zrobiłem koło i znalazłem się w punkcie wyjścia, czyli z powrotem na przełęczy! Padło kilka niecenzuralnych słów na własną głupotę, ale cóż było robić! Sił ubywało, przemoczone ciało odmawiało posłuszeństwa, ale musiałem się zmusić do ostatniego wysiłku i tym razem bez kombinacji, szlakiem dotarłem do asfaltu, którym na koniec, pokonując kilka znanych z porannej jazdy zakrętów, dotarłem na parking. Miałem naprawdę dość na dzisiaj gór i wszystkiego. Dobrze, że nocleg miałem  w pobliskim Bolesławowie. Przemoknięty jak kura po dotarciu do celu, musiałem doprowadzić się do porządku, bo przecież jutro też był dzień i wiele kolejnych gór czekało do zdobycia. Ale o nich przeczytacie już w kolejnym opowiadaniu. Na koniec zapraszam do obejrzenia fotorelacji z wycieczki. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

marcogor o gorach

Rodzinny spacer na Jaworze

Korzystając z wolnego dnia i ładnej pogody skrzyknąłem swoją górską ekipę i zaprosiłem ich na przyjemny zimowy spacer przez ścieżki pobliskiego Beskidu Niskiego. Na krótką, rodzinną wędrówkę wybrałem popularny ostatnio wśród turystów szczyt Jaworza, w pobliżu Grybowa. Odkąd wybudowano tam wysoką na prawie trzydzieści metrów wieżę widokową zwieńczoną krzyżem trafia tutaj wielu turystów. Najbliżej dostać się tu możemy z przełęczy nad Binczarową, a najłagodniej niebieskim szlakiem z Ptaszkowej. I tę właśnie trasę wybrałem, mimo, że jest najdłuższa, ale mogłem dłużej cieszyć się piękną, mroźną scenerią zimową. Tak zaplanowałem czas eskapady, żeby dojść na górę przed zachodem słońca. I ten plan się powiódł, po półtoragodzinnej wędrówce stanąłem z częścią ekipy na tarasie widokowym na wieży. Zachód słońca może nie był oszałamiający, ale panorama na pobliskie szczyty Beskidu Niskiego na czele z Lackową, czy pasmo Jaworzyny Krynickiej wyśmienita. Nie zobaczyłem Tatr, ale zimowe krajobrazy w bajkowym lesie oglądane po drodze naładowały skutecznie moje wewnętrzne akumulatory. I do tego ciepłe promienie słońca jeszcze bardziej dodawały uroku dzikiej beskidzkiej krainie. Wycieczkę rozpocząłem w Ptaszkowej, niewielkiej wiosce położonej 7 km od Grybowa.  Wieś znana jest z drewnianego kościoła z 1555 roku z bardzo bogatym wystrojem. Szlak na Jaworze rozpoczyna się jednak przy budynku nowego kościoła w trakcie budowy. Tą wielką białą budowlę widać nawet z głównej drogi Jasło – Nowy Sącz. Ścieżka prowadzi najpierw łagodnie polami, z ładnym widokiem na Chełm i i tzw.Beskid Gorlicki, potem po wejściu w las zwęża się w wąski stromy wąwóz, by potem znowu łagodnie prowadzić głównym grzbietem. Tak dochodzimy na szczyt Postawnej, zalesiony i mało wybitny, bez widoczków. Końcówka to znowu krótkie, ale ostrzejsze podejście na mój główny cel. Obok wieży na polanie czekają na nas ławki, miejsce na ognisko oraz krzyż i ołtarz polowy. Znajdziemy tu także tablicę pamiątkową poświęconą wizycie tutaj młodego wtedy Karola Wojtyły. Sama metalowa wieża to bardzo solidna konstrukcja, opierająca się nawet mocnym wiatrom. Bez cienia strachu  możemy na nią wejść, żeby podziwiać widoki na wszystkie strony świata. Moje pierwsze odwiedziny tej góry opisałem już kiedyś tutaj. Wtedy wychodziłem jednak zielonym szlakiem z Grybowa.   Po obejrzeniu spektaklu zachodzącego słońca rozpoczęliśmy z resztą grupy odwrót, tą samą drogą. Szkoda, że wszyscy tu nie dotarli przed zmrokiem. Jako, że wiał dość porywisty wiatr zbyt długie siedzenie na wierzchołku nie wchodziło w grę. Zejście w dół to już godzinka szybkiego marszu. Biały śnieg daje taką jasność, że nie musieliśmy zakładać nawet czołówek. To była już trzecia moja wycieczka na ten widokowy szczyt, tym razem  w gronie przyjaciół z Gorlickiej Grupy Górskiej. Niektórzy wzięli nawet dzieciaki na ten spacer, jednak zimowa aura i  miejscami oblodzony szlak okazał się zbyt trudny dla nich. Nasz trzygodzinny marsz w ten mroźny dzień był wspaniałym sposobem na dotlenienie się i spalenie zbędnych kalorii. Nawet krótka wycieczka, w gronie roześmianych przyjaciół to cudowna odskocznia od trosk dnia codziennego. Jaworze to najwyższy szczyt grupy górskiej, zwanej Górami Grybowskimi. To najdalej wysunięte na zachód pasmo górskie Beskidu Niskiego, położone pomiędzy Kotliną Sądecką a doliną Białej. Od zachodu ogranicza je dolina Kamienicy Nawojowskiej, natomiast wschodnią granicą jest dolina Ropy. Małe pasmo, niezbyt wymagające, w sam raz na krótkie rodzinne wypady, czy wędrówki zimowe dla amatorów. Na koniec zapraszam do krótkiej fotorelacji z wędrówki. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

Wycieczka objazdowa przez Karkonosze

marcogor o gorach

Wycieczka objazdowa przez Karkonosze

W czasie mej pierwszej wizyty w Sudetach główny nacisk położyłem na dokładne poznanie Karkonoszy, jako najwyższych i najpiękniejszych gór na zachodzie kraju. Trzy dni starczyło mi na przejście całego granicznego grzbietu z najwyższymi szczytami, co opisałem już kiedyś. Jeden dzień mego pobytu zrobiłem sobie przerwę od dalekich wędrówek i wykorzystałem na poznanie ciekawostek regionu. Jako, że mieszkałem wtedy w Szklarskiej Porębie postanowiłem lepiej poznać również podnóża Karkonoszy, aż po Karpacz. Zrobiłem sobie wycieczkę objazdową po tym rejonie moim autkiem. Przez trzy dni wieczorami miałem dość czasu na zwiedzanie Szklarskiej Poręby, o czym pisałem już tutaj. Swój objazd przez dalsze okolice rozpocząłem w dolnej części miasta. To właśnie przy wjeździe do tego pięknie położonego kurortu znajduje się wejście do Wodospadu Szklarki, drugiego co do wysokości w polskich Karkonoszach. Z dużego parkingu w Szklarskiej Porębie Dolnej prowadzi do niego szeroka dróżka kończąca się platformą widokową. Nad wodospad  dotrą także osoby niepełnosprawne poruszające się na wózkach. Wodospad ma 13,3 m. wysokości, jego wody spadają szeroką kaskadą, charakterystycznie zwężającą się ku dołowi i skręcającą spiralnie. W pobliżu stoi schronisko „Kochanówka”, gdzie możemy się zatrzymać i z jego tarasu nadal delektować widokiem spadającej z łoskotem wody. Więcej pisałem o tym cudownym miejscu tu. wodospad Szklarki- Karkonosze Po powrocie na parking ruszyłem w przeciwną stronę, czarnym szlakiem chciałem dojść do punktu widokowego, zwanego trafnie zresztą Złotym Widokiem. Dojście zajmuje kilka minut, a panorama na główny grzbiet Karkonoszy jest kapitalna. Granitowa skała nad urwiskiem otoczona jest balustradą, do dyspozycji są ławeczki, skąd najlepiej widać pobliską Szrenicę. Z tego miejsca rozchodzi się mnóstwo ścieżek spacerowych, m.in. do domu znanego polskiego malarza, śp. Wlastimila Hofmana, gdzie urządzono małe muzeum. Ja postanowiłem odszukać symboliczny grób Karkonosza i udało mi się! panorama Karkonoszy ze Złotego Widoku Karkonosz, czyli Duch Gór, albo Liczyrzepa (niem. Rübezahl, czes. Krakonoš, Krkonoš)  to postać fantastyczna, bohater licznych legend związanych z obszarem tych gór. Legenda Ducha Gór sięga średniowiecza, opowieści o nim wciąż są jednak popularne. Na temat Liczyrzepy powstało wiele dzieł literackich i muzycznych, ja w wielu miejscach spotykałem jego pomniki, różnorodne, tak jak legendy, opisujące jego wyczyny. W każdym razie jego olbrzymia postać dodaje jeszcze uroku i aury tajemniczości Karkonoszom. Symboliczny grobowiec to nic innego jak płyta skalna z niemieckim napisem Rübezahl Grab. symboliczny grób Liczyrzepy Od tego miejsca blisko już miałem, choć musiałem nieco zawrócić niebieskim szlakiem, do kolejnej znanej skały, z jakich słyną te góry. Odszukałem popularnego wśród turystów Chybotka. Jak podaje słownik encyklopedyczny Chybotek to blok skalny, którego powierzchnia styku z podłożem jest o wiele mniejsza niż ta w najszerszym miejscu, tak zrównoważony, że możliwe jest wprawienie go w ruch wahadłowy w niewielkim zakresie np. przy użyciu siły ludzkiej. U tego, przy którym byłem także dało się rozkołysać najwyżej położony głaz o średnicy ok. 4 m, z czego turyści skwapliwie korzystali. Ten okaz leży już na pograniczu Gór izerskich. Ot taka ciekawostka krajoznawcza. skała Chybotek w Szklarskiej Porebie Po zejściu na parking ruszyłem  w dalszą drogę. Moim następnym celem było zdobycie niedostępnego zamku Chojnik, który widziałem wcześniej z głównej drogi Jelenia Góra – Karpacz. Ruiny tegoż zamku usytuowane są na szczycie góry Chojnik, nieopodal Sobieszowa. Góra ta wznosi się na wysokość 627 metrów n.p.m., a od jej południowo-wschodniej strony znajduje się 150-metrowe urwisko opadające do tzw. Piekielnej Doliny. Podjeżdżając pod zamek wydawał mi się on nie do zdobycia! Jednak dla chcącego nic trudnego. Samochód najlepiej zostawić na parkingu w centrum miejscowości, choć pod zamkiem też jest mały mini-parking, bary i stoiska z pamiątkami. Idąc w górę w otoczeniu tłumów turystów byłem pewien, że ta warownia jest do zdobycia. Murowany zamek powstał w XIV w., a do dziś ostały się w dobrym stanie mury, dziedziniec, cysterny, wieża i inne pomieszczenia. Mnie najbardziej ciekawiła zamkowa wieża, skąd rozpościerają się ładne widoki na okolicę. Prowadzą na nią metalowe schody. W tym upalnym dniu, kto chciał podziwiać szerokie panoramy musiał wykazać się odwagą i odpornością, gdyż wieżę upodobały sobie latające mrówki. Nie dało się tam zbyt długo wytrwać, ale warto było zaryzykować, tym bardziej, że śmiałków nie było zbyt wielu i wieżę miałem praktycznie dla siebie!  Zamek Chojnik składa się z zamku dolnego otoczonego fortyfikacjami, a poprzez bramę łączy się z zamkiem średnim. Natomiast kolejna brama łączy zamek średni z zamkiem górnym. Na dziedzińcu ustawiono granitowy pomnik upamiętniający wizytę tutaj w 1956 roku Karola Wojtyły z grupą studentów. Jak z każdym zamkiem, również z Chojnikiem związanych jest wiele legend, niektóre wykorzystane nawet w literaturze. ruiny zamku Chojnik widziane z wieży Najbardziej znana opowiada o księżniczce Kunegundzie, córce zamożnego właściciela zamku. O jej rękę starało się wielu zacnych rycerzy przybywających na zamek, jednakże księżniczka postawiła śmiałkom jeden warunek. Zostanie żoną tego, kto w pełnej zbroi objedzie na swoim wierzchowcu wokół murów zamkowych. Wszyscy wiedzieli, że zadanie to było niemalże niewykonalne z powodu stromych zboczy góry, jednak niejeden rycerz próbował swych sił. Wszyscy ginęli spadając w przepaść, a co mądrzejsi rezygnowali zawczasu. Wiele lat upłynęło i wielu młodzieńców straciło życie, aż na zamku pojawił się rycerz, który od razu spodobał się Kunegundzie. Chciała nawet dla niego zrezygnować ze śmiertelnej próby, ale dumny śmiałek siedząc w siodle podjął wyzwanie. Objechał zamek, a jego koń utrzymał się na urwistym szlaku. Księżniczka pospieszyła mu na powitanie. Ten jednak ani drgnął i odrzekł, iż nie chce wiązać się z Kunegundą, gdyż przez jej okrutny pomysł zginęło tylu niewinnych ludzi. Następnie odjechał, a księżniczka, nie mogąc znieść upokorzenia rzuciła się w górską przepaść. Jeden z rycerzy – ofiar okrutnej księżniczki nawiedza ponoć zamek pod postacią ducha pojawiającego się pod postacią jeźdźca na koniu. J. Janczak, Legendy zamków śląskich, Wrocław 1995, s. 19-23. ścieżka Kunegundy w Piekielnej Dolinie Na zamek wspiąłem się czarnym szlakiem przez Zbójeckie Skały i Skalnego Grzyba. Skałki te stanowią ciekawy punkt widokowy, z którego roztacza się panorama na Kotlinę Jeleniogórską. Schodziłem w dół zielonym szlakiem, zwanym Ścieżką Kunegundy, popod urwiskami góry, która doprowadziła mnie do Piekielnej Doliny i z powrotem na parking w Sobieszowie. Pojechałem dalej do miejscowości Przesieka, gdzie miałem zamiar odnaleźć kolejny cudny wodospad, zwany Wodospadem Podgórnej. Należy dojechać jak najwyżej do góry wioski, gdzie przy lesie jest mały placyk, na którym można zostawić auto. Stąd już tylko kilka minut czarnym szlakiem nad jeden z najpiękniejszych wodospadów Karkonoszy. To trzeci co do wysokości wodospad w polskich Karkonoszach, wody potoku Podgórna spadają z 10-metrowego progu skalnego dwiema kaskadami do kotła eworsyjnego, w którym lubią się kąpać morsi. Sam byłem świadkiem kąpieli tych miłośników lodowatej wody! Obok znajduje się infrastruktura turystyczna, więc możemy miło tu spędzić czas, np. na popołudniowym spacerze z rodziną. wodospad Podgórnej w Przesiece Kolejnym zaplanowanym przystankiem w czasie mej wycieczki było nawiedzenie kaplicy św.Anny pod Grabowcem. Nie było łatwo tam trafić…należy kierować się na Raszków, skąd jedziemy drogą na Przełączkę, aż do domu wczasowego Lubuszanin, gdzie możemy zostawić samochód. Stąd żółtym szlakiem w kwadrans możemy dojść do kaplicy. Miejsce to administracyjnie należy do Sosnówki. Pierwsza wzmianka o kaplicy na Grabowcu została odnotowana już w 1212 w kronice parafii Sobieszów. Kaplicą początkowo opiekowali się joannici, rycerze zakonnicy, jej obecny wygląd  przez ponad 350 lat nie uległ większym zmianom. Przy kaplicy rośnie najgrubszy w Karkonoszach jawor, o obwodzie pnia ok. 4,5 metra. Są też ławki dla strudzonych pielgrzymów, ale najważniejsze jest źródełko, nazwane „Dobrym Źródłem”. Woda ma właściwości lecznicze, ale mi najbardziej spodobało się podanie związane z tym świętym miejscem, które głosi, że kto zaczerpnie tej wody w usta i trzykrotnie obiegnie kaplicę zdobędzie serce ukochanego. Źródło rzeczywiście wykazuje lekką radoczynność i otaczane było kultem religijnym jeszcze w czasach przedchrześcijańskich. W kaplicy zobaczymy barokowy ołtarz św.Wawrzyńca, przeniesiony tu ze Śnieżki. Z samego wzgórza zaś czekają na nas ładne widoki na Kotlinę Jeleniogórską. Kaplica św.Anny na Grabowcu Udałem się w dalszą drogę. Ostatnim punktem mej trasy był Karpacz, gdzie miałem najwięcej do zwiedzania. Najpierw odwiedziłem Karpacz Górny, żeby obejrzeć na własne oczy słynną świątynię Wang. Kościół Wang to ewangelicki kościół parafialny przeniesiony w 1842 z miejscowości Vang, leżącej nad jeziorem Vangsmjøsa w Norwegii. Powstał jako jeden z ok. tysiąca (przetrwało kilkadziesiąt) norweskich kościołów klepkowych na przełomie XII – XIII w. Uważany jest za najstarszy drewniany kościół w Polsce. Konstrukcja kościoła wykonana jest bez użycia gwoździ, wszystkie połączenia zrealizowano przy pomocy drewnianych złączy ciesielskich. Już w Karpaczu dobudowano wysoką kamienną dzwonnicę, która chroni drewnianą świątynię przed wiatrem znad Śnieżki. Obok kościoła znajduje się stary, zabytkowy cmentarz, gdzie leżą pochowane także osoby, które zginęły w górach. Trochę mi tutaj zeszło, żeby niczego nie przeoczyć, ale w końcu zjechałem swoją bryką do centrum Karpacza, gdzie miała się zakończyć moja wycieczka. makieta świątyni Wang w Karpaczu obok pierwowzoru Karpacz sam w sobie jest zabytkiem, pozwiedzałem więc centrum i okolice, ale najbardziej zaciekawił mnie Skwer Zdobywców, przy ulicy Konstytucji 3 maja, czyli głównym deptaku miasta. Znajdują się tu odlane w brązie odciski butów największych polskich himalaistów, na czele z Wielickim, Rutkiewicz, Kukuczką, Berbeką, Hajzerem. Stoi tutaj również 12 – tonowy Zimowy Kamień Everestu, z tablicą upamiętniającą pierwsze zimowe wejście w 1980 r. na Mount Everest przez Polaków, Leszka Cichego i Krzysztofa Wielickiego. Skwer Zdobywców z odciskami butów polskich himalaistów Dalsze swe kroki skierowałem nad potok Łomnica, aby zobaczyć efektowny wodospad, który powstał na zaporze, wybudowanej po katastrofalnej powodzi w XIX w. Korona półkolistej zapory ma 105 m. długości i biegnie przez nią czerwony główny szlak sudecki. Utworzony przez nią zbiornik wodny przyczynił się do powstania nowych terenów rekreacyjnych dla miasta. Warto zejść poniżej, aby spojrzeć na efektowne kaskady, jakie tworzy potok spadając w dół przez pięć przelewów. A z centrum Karpacza jest tu naprawdę blisko. kaskady na zaporze na potoku Łomnica w Karpaczu Dzień się pomału kończył, posiliłem się więc w jednej z licznych restauracji przy deptaku i pomału zbierałem do odwrotu. Wycieczkę ostatecznie zakończyłem w parku miejskim, gdzie stoi największy pomnik Ducha Gór! Po ostatnich pamiątkowych fotkach mogłem udać się po autko i powrócić na nocleg do Szklarskiej Poręby. To tylko 25 km z Karpacza, ale ja tego dnia przejechałem znacznie więcej, klucząc krętymi dróżkami i szukając interesujących mnie atrakcji Karkonoszy! Na koniec zapraszam do obejrzenia mej fotorelacji z objazdu po najciekawszych zakątkach regionu. Z górskim pozdrowieniem Marcogor    

Sylwestrowo na Turbaczu

marcogor o gorach

Sylwestrowo na Turbaczu

  To była dawno zaplanowana wyprawa. Zawsze chciałem spędzić sylwestrową noc w klimatycznym miejscu w górach. Wybrałem gorczańskie schronisko, pięknie położone na widokowej polanie, żeby zobaczyć ukochane Tatry i fajerwerki na Podhalu. Pogoda tego ostatniego dnia roku dopisała wyśmienicie, więc wszystkie te zamierzenia spełniły się. Cudowna mroźna zima, boskie widoki i wesoła gromadka współtowarzyszy to wszystko było mi dane. A ostatnia noc roku miała być wypełniona szampańską zabawą w gronie przyjaciół z Gorlickiej Grupy Górskiej. Schronisko pod Turbaczem wypełnione było po brzegi górołazami i miłośnikami uroków natury i dobrej zabawy. Fajnie było poznać wielu z nich w czasie sylwestrowej imprezy. Ale po kolei… KOWANIEC Wyruszyliśmy z domów trzema samochodami przed południem. O godzinie trzynastej dojechaliśmy do Nowego Targu, do dzielnicy Oleksówki, gdzie pod samym lasem jest mały parking i rozpoczyna się żółty szlak do schroniska. To w zimie najłatwiejsza trasa, bo regularnie odśnieżana, jako że stanowi po części drogę dojazdową do schronu. Na początku szlaku stoi ładna murowana kapliczka i kilka letniskowych domków. Gorce zresztą słyną z wielu chat pobudowanych na co ładniejszych polanach, ponieważ park narodowy nie obejmuje terenu całych tych gór. Droga raz jest stroma, raz łagodniejsza, prowadzi przez dziki jar, a potem ładne polany i już prawie od samego początku podziwiać możemy genialne widoczki na Tatry! Szliśmy więc Doliną Wielkiego Kowańca, gdzie spływają potoki dające początek potokowi Kowaniec. pierwsze spojrzenie na Tatry z Polany Dziubasówka W dolnej części znajdują się polany oraz zabudowania należącego do Nowego Targu osiedla Oleksówki, a wyżej głęboka dolina wcina się pomiędzy grzbietami Bukowiny Miejskiej i Bukowiny Waksmundzkiej. Po wyjściu na rozległą Polanę Dziubasówki zobaczyliśmy pierwsze wspaniałe panoramy Tatr.  Szeroka ścieżka wyprowadziła w końcu nas na grań Bukowiny Miejskiej, skąd już bardzo łagodnie doszliśmy do schroniska. Wierzchołek Bukowiny Miejskiej jest najwyższym szczytem w granicach miasta Nowego Targu. Przy rozdrożu szlaków turystycznych na Polanie Wszołowej znajduje się ufundowany przez członków Koła Łowieckiego ołtarz polowy oraz krzyż. Odbywać się przy nim mają msze św. rozpoczynające i kończące sezon łowiecki. BUKOWINA MIEJSKA Ta niewielka polana pod szczytem Bukowiny Miejskiej jest przejściowym etapem w drodze na Turbacz. Krzyżują się tutaj dwa szlaki turystyczne. Z rozdroża skierowaliśmy się grzbietem Bukowiny w kierunku Polany Bukowina, skąd już doskonale widać najwyższy szczyt Gorców. Właściwie to jest tutaj ciąg kilku widokowych polan, kolejno od Bukowiny Miejskiej do Turbacza są to: polana Bukowina, Polana Grajcarowa, Polana Rusnakowa, Polana Świderowa i Długie Młaki.  Znajduje się ona poza obszarem Gorczańskiego Parku Narodowego. Dawniej była tutaj hala pasterska. Obecnie polana już nie jest wypasana, stopniowo zarasta drzewami, a dawne bacówki zostały przerobione na domki letniskowe. Widoki z polany Bukowina obejmują wierzchołek Bukowiny Miejskiej, Babią Górę i Pasmo Policy, Turbacz i odchodzący od niego grzbiet Średniego Wierchu. myśliwski ołtarz polowy na Polanie Wszołowej w obrębie Bukowiny Miejskiej Naszym kolejnym przystankiem, gdzie cała grupa przystanęła była Polana Rusnakowa, słynąca ze znajdującej się tutaj w jej górnej części Kaplicy Matki Boskiej Królowej Gorców, nazywanej także Kaplicą Papieską, Partyzancką lub Pasterską. Wybudowano ją w 1979 z okazji pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do ojczyzny, z inicjatywy Czesława Pajerskiego – właściciela polany i honorowego kustosza Muzeum Podhalańskiego w Nowym Targu. Powstała na miejscu wcześniej tu istniejącej niedużej kapliczki Matki Bożej Królowej Gorców. Obecnie kapliczka ta przeniesiona jest na północne obrzeża polany.Zresztą cała nasza trasa na Turbacz to także szlak kapliczkowy, których mijaliśmy po drodze kilka. Ta najsłynniejsza w Gorcach jest pomnikiem walki o wolną Polskę; wykonana jest z pnia z trzema wbitymi w niego bagnetami i oplecionego drutem kolczastym symbolizującym spętaną niewolą Polskę. W kapliczce znajduje się rzeźba Bogurodzicy, a ponad nią 3 hełmy różnych formacji armii polskiej. Kaplica Matki Boskiej Królowej Gorców na Polanie Rusnakowej Wykonana z drewna Kaplica Papieska ma konstrukcję zrębową. Jest przesycona symboliką patriotyczną, podobnie jak poprzednia kapliczka. Zbudowana jest na planie krzyża Virtuti Militari, belkowanie drzwi ma kształt orła, a zamykający je łańcuch symbolizuje Polskę w niewoli. Korona umieszczona powyżej głowy orła jest stylizowana na łódź, jest w niej portret Jana Pawła II i napis: „Pasterzowi pasterze”. Na oknach kaplicy znajdują się wizerunki 4 polskich orłów pochodzące z czasów biskupa Stanisława ze Szczepanowa, z czasów konfederacji barskiej, z okresu II Rzeczypospolitej oraz pozbawiony korony orzeł armii polskiej w ZSRR. Patriotyczny jest również wystrój wnętrza; znajdują się tutaj tablice pamiątkowe poległych żołnierzy IV batalionu 1. Pułku Strzelców Podhalańskich AK. Na znajdującym się obok kaplicy betonowym pomniku ofiar katyńskich trzy dłonie symbolizują ofiary Katynia, Ostaszkowa i Charkowa. POLANA RUSNAKOWA Obok kaplicy znajdują się ławki, dzwonnica i polowy ołtarz. Od maja do października codziennie o godz. 8, 11 i 16 (w soboty o 18) odbywają się tutaj msze święte, w których licznie biorą udział turyści, grupy oazowe, harcerze, myśliwi, a także mieszkańcy okolicznych miejscowości. Najbardziej uroczysta msza św. odbywa się w drugą niedzielę sierpnia. Od 1982 jest to Święto Ludzi Gór organizowane przez Związek Podhalan. Podczas obchodów tego święta wielokrotnie kazania wygłaszał ksiądz Józef Tischner. Przeważnie były to kazania patriotyczne o „ślebodzie” (po góralsku wolności). „…widziołek jom i słysołek na żywo. Ka? Ocywiście na Polanie Rusnakowej pod Turbaczem, podcas Tischnerowych msy …. Pamiętom, jak na te niezwykłe spotkonia z Tischnerem chodziły tłumy góroli i ceprów – w tym takik ceprów, którym zwykle nawet na małe pagórki nie fcioło sie wchodzić.” – napisał anonimowo jeden z uczestników tych patriotycznych spotkań.” panorama Tatr przed zachodem słońca z Polany Długie Młaki Niestety w zimie to niezwykłe miejsce jest zamknięte, stąd już bardzo blisko mieliśmy do schroniska pod Turbaczem. Udało nam się tam dojść przed zachodem słońca, a więc zgodnie z planem. Przed zmrokiem mogliśmy delektować się jeszcze jedną z najlepszych panoram tatrzańskich. A potem zajęliśmy swoje pokoje i rozpoczęła się integracja naszej grupy oraz przygotowania do imprezy sylwestrowej. Sama zabawa w tak wesołym towarzystwie była atrakcją samą w sobie, nie miejsce tutaj na jej opisywanie. Gospodarze schroniska przygotowali super imprezę w sali kominkowej z muzyką graną przez dj’ów. Restauracja była czynna do 2 w nocy, więc jadła i picia nie brakło, a o północy urządzono nawet mały pokaz fajerwerków! Wyjątkowo weseli ludzie, jacy dali się zaprosić na sylwestra gwarantowali świetną atmosferę i zabawa dla niektórych trwała do rana. Ale wróćmy do gór… SCHRONISKO POD TURBACZEM Położone pod szczytem, na wysokości 1283 m schronisko PTTK na Turbaczu to okazały kamienny budynek o dwóch prostopadłych skrzydłach z arkadowym wejściem i strzelistym dachem z mansardami, krytym gontem (ponad 100 miejsc noclegowych), otwarty w 1958 roku.  W pobliżu schroniska znajduje się przekaźnik RTV i telefonii komórkowej. Przed schroniskiem znajduje się największy w Gorcach węzeł szlaków turystycznych, co wiąże się ze zwornikowym charakterem masywu Turbacza. Już z tarasu przed wejściem zobaczymy rozległą panoramę Pienin i Tatr ponad wzniesieniami Pogórza Spisko-Gubałowskiego – od Tatr Bielskich z Hawraniem przez Tatry Wysokie z Łomnicą, Gerlachem, Wysoką i Świnicą po Tatry Zachodnie z Kasprowym Wierchem, Bystrą i Banówką. Obok schroniska stoi niewielki, drewniany budynek w lesie, to otwarte w 1980 roku Muzeum Kultury i Turystyki Górskiej PTTK, eksponujące dzieje turystyki w Gorcach, historię schroniska na Turbaczu, opis działalności ruchu oporu podczas II wojny światowej oraz postać Władysława Orkana. HALA TURBACZ Drugiego dnia po częściowym odespaniu nocnych szaleństw grupa rozproszyła się w celu dotlenienia. Zwiedzaliśmy Halę Długą i Halę Turbacz z ołtarzem papieskim. Pogoda niestety się zepsuła, chmury opadły, a mgła ograniczała widoczność do kilkunastu metrów. Mimo tego cała nasza wielka ekipa udała się na szczyt Turbacza, skąd dopiero mieliśmy rozpocząć zejście do samochodów. Duże wrażenie na mnie zrobił wymieniony tu ołtarz papieski. Ustawiono go tutaj w 2003 r. na miejscu dawnego szałasu pasterskiego, w którym Karol Wojtyła 17 września 1953 r. odprawił mszę św. dla gorczańskich pasterzy oraz turystów. Uczynił to twarzą do wiernych, a było to na 10 lat przed Soborem Watykańskim II, który zreformował liturgię. Stoi on na  środku polany i jest stylizowany na wzór wejścia do szałasu. W polowym ołtarzu umieszczono też pamiątkową tablicę. TURBACZ Sam szczyt Turbacza zaś znajduje się w centralnym punkcie pasma i tworzy potężny rozróg. Odbiega z niego aż siedem górskich grzbietów, a sam wierzchołek Turbacza znajduje się poza Gorczańskim Parkiem Narodowym. Góra już w XIX w. była celem turystycznych wypraw. Seweryn Goszczyński tak opisuje ją w swoim „Dzienniku Podróży do Tatrów”:  „Widok z Turbacza na wszystkie strony przecudny, obszarem, który zajmuje i bogactwem rozmaitości. Nie miałem jeszcze w swym życiu podobnego widoku.” Wierzchołek Turbacza niczym nie wyróżnia się w dużej, szczytowej kopule. Otoczony był do niedawna gęstym lasem świerkowym, przez co był pozbawiony widoków. Stoi na nim kamienny obelisk oraz żelazny krzyż z datami 1945–1985. Dawniej wierzchołek był bezleśny i rozciągały się z niego szerokie widoki. W 1832 można było przez lunetę zobaczyć Kraków! Od kilku lat, po zniszczeniu lasu, z wierzchołka znowu rozciąga się widok w kierunku północnym i zachodnim. zimowy widoczek na szczycie Turbacza Jak podaje Wikipedia stoki Turbacza były w czasie II wojny światowej i po jej zakończeniu świadkiem wielu walk partyzanckich. Tutaj swoje kryjówki miały oddziały, a schronisko było ważnym miejscem kontaktowym i azylem dla ukrywających się patriotów. Najbardziej znana jest, związana ściśle z Turbaczem, postać Józefa Kurasia, ps. Orzeł, a potem ps. Ogień, legendarnego partyzanta i dowódcy walczącego najpierw przeciwko Niemcom, a potem radzieckim komunistom. Ale to już odległa przeszłość. My prosto ze szczytu tą samą drogą, co dzień wcześniej wróciliśmy do naszych samochodów, pozostawionych na małym placyku pod lasem, tuż poniżej murowanej kaplicy. Nie obyło się bez pewnych perturbacji z racji pogubienia szlaku we mgle przez część ekipy, ale wszyscy w dobrych humorach wrócili do domów, po sylwestrze życia, jak twierdzą co niektórzy. W każdym razie dziękuję wszystkim za obecność i wspaniałą zabawę. Razem i każdemu z osobna: Mariolce, Magdzie, Adze, Natalii, Eli, Ewie, dwóm Kingom, Arturowi, Waldkowi, Danielowi, Mariuszowi, Marcinowi i Rafałowi. Bez waszej obecności to byłby zupełnie inny wyjazd. Oby do następnego wspólnego sylwestra za rok! Zachęcam na koniec do obejrzenia fotorelacji z wycieczki, a tu znajdziecie graficzny opis tego dwudniowego wypadu. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

marcogor o gorach

Odkrywanie ukrytego piękna Bieszczad – w Dolinie Łopienki

Chcielibyście trafić kiedyś do magicznej krainy górskiej, gdzie czas zatrzymał się wiele lat temu i wszystko toczy się swoim, łagodnym rytmem? Do  zaginionego świata, gdzie nikt nie pędzi, nie ma stresu, ponagleń, że coś musimy, albo coś trzeba, wypada itp ? W miejsce, gdzie nie spotkacie tłumów, a doświadczycie ciszy, błogiego spokoju, oderwania od rzeczywistości. Tam, gdzie cywilizacja nie dotarła i ludzie są milsi, weselsi, szczęśliwsi? Ja odnalazłem takie pełne ciepła i radości uroczysko górskie, gdzie właśnie możemy poznać ten inny, zapomniany czas, świat! Ta czuła i słodka kraina to Bieszczady…. kiedyś najdziksze góry w Polsce, teraz zapełnione turystami, ale nadal możemy odnaleźć tam zagubione lądy, będące oazą spokoju. Jak trafić do tej baśniowej, pełnej piękna natury, dzikości i samotności krainy? Wystarczy jadać z Cisnej do Ustrzyk skręcić w lewo za Dołżycą, kierując się na Buk i Terkę. Potem należy skręcić w wąską asfaltową drogę do Łopienki i już będziecie w świecie bajki. STUDENCKA BAZA NAMIOTOWA ŁOPIENKA Ja wybrałem dłuższy, trudniejszy i zarazem ciekawszy wariant trafienia do Doliny Łopienki, bo o niej cały czas mowa. W Dołżycy zaraz za starym mostem odchodzi  w lewo leśna droga, zamknięta dla ruchu, którą także można dojść pieszo do Łopienki. Zaprowadzi nas ona na bezimienną przełęcz o wysokości 748 m., między szczytami Łopiennika i Jamów, gdzie dołącza się na czerwono znakowany szlak bazowy. Kierując się tymi znaczkami gorsza już, bo rozjeżdżona przez leśników droga, w owym jesiennym czasie bardzo błotnista doprowadzi nas do studenckiej bazy namiotowej Łopienka. Miejsce to ukryte w szczerym lesie jest prawdziwą ucieczką od cywilizacji. Nie znajdziecie tu nic, co zbędne do wykonywanie prostych czynności i nie służących przeżyciu w spartańskich warunkach! Baza prowadzona jest przez studentów Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie zrzeszonych w Akademickim Klubie Turystycznym działającym przy tej uczelni. W okresie letnim baza oferuje 30 miejsc noclegowych w namiotach bazowych i 50 miejsc na polu namiotowym. Do dyspozycji turystów są namioty 10-osobowe, tzw. harcerki wyposażone w drewniane prycze, koce i materace piankowe. Na polu namiotowym istnieje możliwość rozbicia własnych namiotów. Do dyspozycji jest latryna, podobno najbardziej luksusowa, wody ciepłej brak. Sama latryna upiększona artystycznie, przez studentów prezentuje się ciekawie, a także umywalnia nad potokiem, z półeczkami na przybory toaletowe i zmyślnym doprowadzeniem wody do przysłowiowego „kraniku”. Całe otoczenie bazy zawiera elementy humorystyczne typowe dla braci studenckiej. Ale to trzeba zobaczyć na własne oczy, choć kilka fotek ciekawostek znajdziecie w mej galerii. Baza wyposażona jest też w obszerną wiatę, posiadającą część kuchenną z murowanym piecem. Nie jest prowadzona sprzedaż posiłków, jednak udostępniana jest nieodpłatnie kuchnia. Na terenie bazy znajduje się również wyznaczone miejsce na ognisko, a także boisko polowe do siatkówki. Trafiłem tam po sezonie i fantastyczne wrażenie zrobiła na mnie owa wiata z piecem, a na stryszku odkryłem także możliwość przenocowania. W trakcie mej wizyty obejścia pilnowała tylko śliczna kotka, która pielęgnowała właśnie młode na owym stryszku. To miejsce z dala od cywilizacji, bez prądu, bez zasięgu, niekomercyjne i relaksacyjne. Tylko góry, lasy i my…plecakowcy. Jeśli ognisko, gitara i górskie wędrówki to twoje klimaty powinieneś kiedyś tutaj zajrzeć! WIEŚ ŁOPIENKA  Przy bazie odnajdujemy ścieżkę przyrodniczo-dydaktyczną „dookoła Łopienki” , która zaprowadzi nas do centrum nieistniejącej wsi Łopienki. Ta założona w XVI wieku (około 1543 r.) przez rodzinę Balów wieś w latach 1946 i 1947 została całkowicie wysiedlona, a zabudowania z czasem zostały rozebrane. Jedynym zachowanym budynkiem jaki pozostał do dziś jest cerkiew greckokatolicka z 1757 roku, która od 1983 roku jest stopniowo remontowana. Łopienka była także jednym z najstarszych ośrodków górnictwa naftowego na świecie, rafineria oraz kopalnie ropy naftowej istniały tu przed rokiem 1884.  Wieś zasłynęła przede wszystkim jednak z tego, iż podobno ukazała się tu Matka Boska pod postacią ikony. Wkrótce po tym Łopienka stała się słynnym ośrodkiem kultu maryjnego. Ikonę umieszczono w kapliczce, a niedługo potem w drewnianej wówczas cerkwi pw. Świętej Paraskiewii. Obecna – murowana cerkiew – datowana jest na I połowę  XIX w. CERKIEW W ŁOPIENCE Miejsce to robi robi kolosalne wrażenie. Biały budynek  w otoczeniu nieskazitelnej natury, jakby piękna zwłaszcza jesienną porą przyroda chciała go uwypuklić, a zarazem chronić w swej nieprzebranej gęstwinie. Z boku stoi też stara drewniana, zrębowa dzwonnica i murowana kapliczka grobowa, gdzie turyści z boku zostawiają jedzenie dla kotka ze studenckiej bazy! Na to wygląda, że kotek, jak i baza mają swego stróża… Obecnie cerkiew posiada nowy, blaszany dach, okna z witrażami oraz nowy, drewniany strop, jak i kamienną posadzkę. Wewnątrz cerkwi zobaczymy kopię cudownej ikony Matki Bożej, której oryginał wywieziono do kościoła w Polańczyku w obawie przed zniszczeniem. Z drugiej strony stoi wielka, drewniana figura „Chrystusa Bieszczadzkiego”, wspaniałe dzieło miejscowego artysty. Cerkiew jest otwarta dla zwiedzających, nie wyznaczono godzin otwarcia, jak zazwyczaj w innych obiektach – jest otwarta przez cały czas całorocznie. Przy wejściu leży księga pamiątkowa, do której może się wpisać każdy odwiedzający cerkiew, na miejscu istnieje również możliwość zakupu cegiełek na dalszy remont obiektu. Chętni mogą nawet przepisać ręcznie kawałek Ewangelii, według pomysłu przepisania jej ręcznie, każda strona przez innego pielgrzyma. Do tradycji Łopienki należy odbywający się co roku w pierwszą niedzielę października odpust. Odprawiane jest wtedy nabożeństwo ekumeniczne przedstawicieli kościoła rzymsko-katolickiego i wschodniego. Ne tę uroczystość każdorazowo przybywają okoliczni duchowni, przewodnicy PTTK z grupami, harcerze, rzesze turystów indywidualnych oraz mieszkańcy z okolicznych wiosek. DOLINA ŁOPIENKI Przy cerkwi można się zatrzymać i odpocząć, w spokoju chłonąć niezwykły klimat tego miejsca. Odnajdziemy tu niesamowite połączenie górskiego piękna z twardą, powojenną historią Bieszczad i trochę cudownej duchowości. Wypoczynek umożliwiają ławeczki i stoły w cieniu starych drzew, które pamiętają przewrotne dzieje tego miejsca. Dziesięć minut drogi od cerkwi znajduje się źródełko, słynące jako uzdrawiające, jego dostępność w dużej mierze zależy jednak od aktualnego poziomu wód gruntowych. Jak wspomniałem dojechać tu możemy samochodem, na sam mały parking przy cerkwi. Choć droga do Łopienki jest dostępna dla zmotoryzowanych, warto jednak ten kawałek przejść pieszo, w otoczeniu starego lasu. Przy głównej szosie powstał nowy parking, który jest bezpłatny. W roku 2013 w miejscu dawnej karczmy (przy drodze do Łopienki) powstała stylowa wiata turystyczna kryta gontem. Wędrując tam warto również rzucić okiem na bobrowe rozlewiska, które znajdują się przy trasie. Łopienka to po prostu najsłynniejsze miejsce kultu maryjnego w Bieszczadach, a obecność w tej dolinie wydaje mi się niemal obowiązkowa dla każdego wytrawnego  turysty. Lepiej trafić tu późno niż wcale, jak  w moim przypadku…  Kiedyś przybywali tu pątnicy z odległych zakątków Galicji, Węgier, Rusi – Łemkowie, Bojkowie, Pogórzanie, Słowacy i Węgrzy na słynne odpusty. Dzisiaj my możemy poczuć się takimi pielgrzymami. To jedyna murowana cerkiew w całych Bieszczadach Zachodnich. Zresztą cała Dolina Łopienki sama w sobie jest warta zobaczenia. Dla ułatwienia zwiedzania na terenie Łopienki wyznakowano ścieżkę przyrodniczo-kulturową „Dolina Łopienki”. Charakterystyczne miejsca znajdujące się na jej trasie to właśnie cerkiew, łąki z widokiem na tarasy dawnych pól, las z buczyną karpacką w reglu dolnym, opisana studencka baza namiotowa oraz ciekawy wąwóz, wodospad na potoku i retorty do wypalania węgla drzewnego. Ścieżka oznakowana jest kolorem niebieskim. Naprawdę warto przespacerować się na wyżej położone polany skąd rozciągają się wspaniałe panoramy samej doliny, a także na doskonale widoczne przy dobrej pogodzie pasmo Połoniny Wetlińskiej. Wyraźnie też widać stąd niemal geometryczne tarasy dawnych pól oraz stare drogi polne i kapliczki. Wszystko to składa się na swoisty klimat, niecodzienną i niepowtarzalną atmosferę tej jednej z najpiękniejszych bieszczadzkich dolin. Tak, tak to prawda… a wciąż tak mało znanej! Dolina po dawnej wsi Łopienka oraz znajdująca się tu cerkiew, to dla wielu miejsce niemal kultowe, cudowne, kraina mająca swój „klimat” i urok, a tym samym niepowtarzalna. Inni postrzegają ją zapewne tylko jako kolejną, podobną do innych dolinkę, jakich w Bieszczadach wiele. Ocenę pozostawiam Wam drodzy czytelnicy, a tych, którzy tam jeszcze nie dotarli, gorąco do tego zachęcam. Stąd już niedaleko jest na pobliski szczyt Korbani, z nową wieżą widokową, ale o mej wędrówce na tę górę przeczytacie już w kolejnej opowieści… Na koniec zapraszam do krótkiej fotorelacji z wizyty w tym ukrytym, pasjonującym sercu Bieszczad. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

Prawie zimowo na Kasprowy Wierch i dalej przez Goryczkowe Czuby

marcogor o gorach

Prawie zimowo na Kasprowy Wierch i dalej przez Goryczkowe Czuby

Grudzień to miesiąc niezbyt zachęcający do górskich wędrówek. Dookoła szaro, buro, wszyscy czekają na piękną zimę. Ja ze swoją grupą miejscowych górołazów przygotowaliśmy się do nowego sezonu zimowego poprzez zakupy sprzętu na zimę i postanowiliśmy wypróbować go korzystając z nieco lepszej aury. Zaplanowałem na ten pierwszy prawie zimowy wypad, no bo zima tylko wysoko w Tatrach, łatwą trasę dla bezpiecznej nauki chodzenia w rakach dla nowicjuszy. Za cel obraliśmy sobie wyjście z Kuźnic na Kasprowy Wierch poprzez Myślenickie Turnie. A dalej graniczną granią przez Goryczkowe Czuby i Suchy Wierch Kondracki, aż do zejścia Doliną Kondratową z powrotem do auta. Plan udało się wykonać w stu procentach, mimo pewnych perturbacji ze sprzętem, gdyż jak się okazało w trakcie wycieczki to moje raki odmówiły współpracy. Ale jakoś udało się mi bezpiecznie zejść na dół. Wyprawa ta uświadomiła mi jak ważny w wysokich górach jest sprawny sprzęt do turystyki zimowej. Moje raki się rozpadły nagle i niespodziewanie, przez co przy schodzeniu po lodzie nabawiłem się niegroźnej na szczęście kontuzji. Nie wyobrażam sobie jednak, co by się stało, gdyby awaria sprzętu wydarzyła się np.na Rysach. Dało mi to dużo do myślenia, o bezpieczeństwie zimowych wypraw bez pewnego sprzętu z wyższej półki. panorama od Świnicy po Krywań widziana z Kasprowego Wierchu Nasza wspaniała, bo aż dziesięcioosobowa ekipa wyruszyła na wycieczkę już o 5 rano, żeby o ósmej rozpocząć marsz w stronę Kuźnic i potem Myślenickich Turni. Kuźnice to  dzielnica Zakopanego, położona w dolnej partii Doliny Bystrej na wysokości ok. 1010 m n.p.m. Znajduje się całkowicie na obszarze Tatr, pomiędzy zboczami Krokwi, Jaworzyńskich Czół, Boczania, Nieboraka i Nosala. Historia Kuźnic sięga XVIII wieku, gdy w Dolinie Jaworzynce, zwanej wówczas Jaworzynką Łuszczkową, odkryto złoża rudy żelaza. Na terenie dzisiejszych Kuźnic magazynowano ją, a następnie Drogą Żelazną (obecna Droga pod Reglami) transportowano do huty w Dolinie Kościeliskiej, gdzie była przetapiana. Później huta powstała na miejscu, ale na szczęście to już przeszłość. W 1936 w Kuźnicach powstała dolna stacja kolei linowej na Kasprowy Wierch i od tego czasu są one często odwiedzane przez turystów. Kuźnice stanowią jeden z najpopularniejszych punktów wyjścia dla wycieczek w wyższe partie Tatr Zachodnich i Wysokich. Znajduje się tu skrzyżowanie szlaków, ale wjazd samochodem do Kuźnic jest zabroniony. Auto najlepiej zostawić na ulicy B.Czecha pod skoczniami, blisko ronda Kuźnickiego ( obecnie rondo Jana Pawła II ). Sucha Czuba nad Myślenickimi Turniami Zielony szlak wyprowadził nas w niewiele ponad dwie godziny na szczyt Kasprowego Wierchu. Śniegu było tak niedużo, że nawet nie zakładaliśmy raków. Początkowo biegnie lasem, potem doprowadza do Myślenickich Turni i wkrótce wychodzi się ponad las, idąc dalej zboczami Doliny Goryczkowej, wśród malowniczych widoków na okolice i zasłane gruzami zbocza. Myślenickie Turnie to zbudowana ze skał osadowych czuba na północnym grzbiecie Kasprowego Wierchu, o wysokości 1354 m n.p.m. Na Myślenickich Turniach znajduje się stacja pośrednia kolei linowej z Kuźnic na Kasprowy Wierch, na której następuje przesiadka do innego wagonika górnego odcinka.  Widzimy stąd już Giewont, Kasprowy Wierch, Suchą Czubę i otoczenie Doliny Bystrej: Dolinę Goryczkową, a w dole polanę Kalatówki i Dolinę Kondratową oraz dolną i górną stację kolejki. Obok budynku znajduje się niewielka polanka z ławkami dla turystów. Na wapiennych skałkach przy polance w lecie możemy zobaczyć ciekawą roślinność tatrzańską. Myślenickie Turnie i wylot Doliny Bystrej w kierunku Nosala i Zakopanego, w oddali pasmo Gorców Dalsza droga w górę to już przyjemna widokowo trasa wznosząca się nad Doliną Goryczkową, która w zimie jest mekką dla narciarzy. Znajduje się tu bowiem jeden z najbardziej popularnych wyciągów narciarskich – Wyciąg Goryczkowy. Dolna stacja tego wyciągu znajduje się na Wyżniej Goryczkowej Równi, górna tuż pod szczytem Kasprowego Wierchu. Zima kiepska tego roku, więc my żadnych narciarzy nie uświadczyliśmy. Za to na szczycie Kasprowego zaroiło się od turystów, gdyż po listopadowym remoncie jeździła już kolejka na tą najpopularniejszą polską górę. W sezonie szczyt ten odwiedza do 4000 osób dziennie! Kasprowy Wierch o wysokości 1987 m., położony jest w grani głównej Tatr i znajduje się na granicy polsko-słowackiej. Szczyt góruje nad trzema dolinami walnymi: Doliną Bystrej i Doliną Suchej Wody Gąsienicowej po stronie polskiej oraz Doliną Cichą po stronie słowackiej. Jest zwornikiem dla 4 grani. Nazwa Kasprowy Wierch pochodzi od leżącej u podnóży szczytu Hali Kasprowej, a ta z kolei według podań ludowych od imienia lub przezwiska jej właściciela – górala Kaspra. górna stacja kolejki na Kasprowym Wierchu, w tle Żółta Turnia i Koszysta Tuż poniżej wydłużonego wierzchołka Kasprowego Wierchu, na wysokości 1959 m n.p.m. stoi budynek, w którym znajduje się bar, restauracja, kiosk, poczekalnia dla czekających na zjazd kolejką, przechowalnia nart, WC oraz zimowa stacja TOPR. Od budynku do Suchej Przełęczy prowadzi brukowany kamieniem spacerowy chodnik o długości ok. 200 m. Obecnie do świąt restauracja jest w stanie remontu. Z ciekawostek dodam, że w rejonie szczytu botanicy znaleźli stanowiska kilku bardzo rzadkich roślin, które w Polsce występują tylko w Tatrach i to w niewielu  miejscach: mietlica alpejska, sit trójłuskowy i wiechlina tatrzańska.  W roku 1938 zbudowano tu Wysokogórskie Obserwatorium Meteorologiczne Kasprowy Wierch.  Od 1945 r. jest to najwyżej położony budynek w Polsce, obecnie Obserwatorium Meteorologiczne IMGW. Kroniki Polskich Kolei Linowych odnotowują tu wizyty prezydentów: Ignacego Mościckiego (1936 r.), Lecha Wałęsy (1992 r.), Aleksandra Kwaśniewskiego (1996 r.) i Lecha Kaczyńskiego (2008 r.) oraz byłego prezydenta na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego (kilka razy, ostatni raz w 2003 r.). 6 czerwca 1997 r. Kasprowy Wierch odwiedził papież Jan Paweł II; jego wizytę upamiętnia tablica na górnej stacji kolejki linowej. Kasprowy Wierch jest także powszechnie znanym ośrodkiem narciarskim. W pobliże szczytu wyjeżdżają 3 kolejki linowe. grań Goryczkowych i Czerwone Wierchy widziane z Kasprowego Po bardzo długim oglądaniu cudownych tego dnia panoram, nie tylko na tatrzańskie szczyty, ale także na Gorce, Pieniny, Beskid Żywiecki i Sądecki oraz Pasmo Gubałowskie ruszyliśmy całą grupą dalej czerwonym szlakiem w kierunku Goryczkowych Czub. Ten bardzo ciekawy odcinek naszej trasy prowadził przez tzw. obszar wyspy krystalicznej Goryczkowej. Znajdujące się w wapiennej części Tatr szczyty zbudowane bowiem są z granitów.  Od strony południowej jednakże w okolicy połowy stoków w dół zaczynają się skały wapienne. Zbiegający na północ grzbiet poniżej szczytu zarasta kosodrzewiną, południowe stoki są w większości porośnięte murawą, częściowo piarżysto-kamienne. Przechodząc szlakiem przez te ciekawe tereny trawersowaliśmy po kolei wierzchołki Pośredniego Wierchu Goryczkowego, dwuwierzchołkowej Goryczkowej Czuby, trzy turnie zwane grupą Suchych Czub Kondrackich oraz wreszcie wierzchołki Suchego Wierchu Kondrackiego. Przez te szczyty prowadzi naprawdę atrakcyjny nie tylko widokowo szlak turystyczny. Przejście wśród skał, turni, turniczek, krętą ścieżką, nieraz ponad rowem grzbietowym zawalonym rumowiskiem głazów i porośniętych niską murawą jest atrakcją samą w sobie .Omija ona jednak ich wierzchołki, prowadząc południowymi stokami po słowackiej stronie, dochodząc natomiast do samej grani przy przełęczach. na grzbiecie Goryczkowych Czub, z Czerwonymi Wierchami w tle Tak doszliśmy, nie śpiesząc się do Przełęczy pod Kopą Kondracką. Mieliśmy jeszcze dotrzeć przed zachodem słońca na Kopę Kondracką, ale stwierdziliśmy, że niskie chmury zepsują to widowisko na tyle, że zostaliśmy na przełęczy. Zachodzik niestety nie powalił nikogo na kolana, choć też było pięknie, gdy ostatnie promienie słońca oświetlały wybrane szczyty, na czele z Kasprowym Wierchem, gdzie byliśmy tak niedawno.  Po wszystkim zeszliśmy szybko w dół na Polanę Kondratową korzystając z ostatnich minut przed zmrokiem. Sprawnie zawędrowaliśmy do  schroniska PTTK na Hali Kondratowej. Tam w tej klimatycznej bacówce spędziliśmy ostatnie urocze chwile delektując się całą grupą dopiero co odbytą cudowną wycieczką. Najważniejsze było, że wszyscy w dobrych humorach i dobrym zdrowiu zeszli na dół. Długie minuty nasza wesoła gromadka integrowała się przy grzańcu i ciepłym piecu. Jest to najmniejsze schronisko polskich Tatr , dysponujące 20 miejscami w pokojach 6- i 8-osobowych. Schronisko prowadzi przechowalnię nart, gospodę i bufet. Do świąt jednak nie udziela noclegów z powodu remontu! zachód słońca nad Tatrami Zachodnimi widziany z Przełęczy pod Kopą kondracką 26 kwietnia 1953 schronisko zostało zniszczone przez kamienną lawinę, która zeszła ze stoków Długiego Giewontu. Głaz o masie 30 ton wbił się w narożnik jadalni, dwa inne zatrzymały się kilka metrów od budynku. Olbrzymie skały możemy oglądać do dziś w pobliżu schroniska. Natomiast 23 sierpnia 2009 r. odbyła się uroczystość nadania schronisku imienia Władysława Krygowskiego, znawcy polskich Karpat. W schronisku umieszczono tablice z cytatami z jego książek oraz jego rzeźbiony drewniany portret dłuta Franciszka Palki z Nowego Sącza. Uwielbiam jego myśli o górach i nieraz cytuję na swoim blogu. Hala Kondratowa to miejsce magiczne, wie o tym każdy, kto był tutaj choć raz!  W sierpniu 1948 r. Tadeusz Zwoliński, polski kartograf, autor przewodników pisał tak o Hali Kondratowej: „Hala Kondratowa… Ileż wspomnień wiąże się dla nas, taterników i narciarzy, z tym uroczym zakątkiem tatrzańskim, drzemiącym w upalne dni lata w promieniach słońca, w usypiającym podźwięku i „turlikaniu” dzwonków owczych i krowich. Jest i była to od lat niepamiętnych brama wypadowa rozlicznych szlaków turystycznych – na Giewont, w Czerwone Wierchy, w puste, dalekie doliny Tatr Zachodnich… Tu stawiało pierwsze swe kroki przed 40 laty – narciarstwo polskie, ogarniające dziś żywiołowym ruchem całe młode nasze pokolenie… Dlatego też Hala Kondratowa miła jest sercu każdego miłośnika Tatr – zarówno pamiętającego ją od lat dziecinnych Zakopianina – jak i przybysza ze stron dolinnych.” nasza wesoła ekipa Gorlickiej Grupy Górskiej na Przełęczy pod Kopą Po cudownych, wspólnie spędzonych chwilach pozostało nam tylko bezpiecznie zejść ciemną nocą dolną częścią Doliny Kondratowej do Kuźnic. Wszyscy mieli czołówki, więc nie było to trudne, choć szlak był bardzo zalodzony do Polany Kalatówki. Wszyscy cali i zdrowi doszliśmy w końcu przed godziną 18 na parking do samochodów. Pozostał nam tylko powrót do domów. Na koniec chciałem podziękować całej naszej wspaniałej ekipie za super wypad i wesołe towarzystwo w czasie wspólnej wędrówki. Oby takich więcej, w tak licznej gromadce. Nasza Gorlicka Grupa Górska dzięki Wam rośnie w siłę i pierwszy raz pokazaliśmy się z naszą nową grupową flagą… Jak zawsze zapraszam do obejrzenia fotogalerii z wycieczki. Tu przeczytacie o mej jesiennej eskapadzie przez uroczą Dolinę Kondratową, a tutaj o lutowej  przebieżce. A opis graficzny wyprawy znajdziecie jak zawsze tutaj. Nadmienię tylko, że przeszliśmy 17,5 km, robiąc ponad 1300 m. przewyższenia. Z górskim pozdrowieniem Marcogor 

marcogor o gorach

Przez pasmo Otrytu do Chaty Socjologa i na Trohaniec

OTRYT Otryt  to pasmo górskie w Bieszczadach Zachodnich, albo według innych kartografów w Górach Sanocko-Turczańskich. Położone jest  na północ od doliny Sanu; jego najwyższym szczytem jest Trohaniec (939 m n.p.m.). Otryt to długi, prosty grzbiet o długości ok. 18 km, porośnięty lasami jodłowo-bukowymi, przez co brak na nim ciekawszych punktów widokowych. Realizując projekt Korony Gór Polski odwiedziłem to pasmo, co opisałem tutaj, żeby zdobyć najwyższy szczyt i poznać niezwykłe miejsce – Chatę Socjologa. Jak się okazało wędrówka tymi górami ma swój urok z powodu wyjątkowej ciszy, można powiedzieć, że to oaza spokoju. Turystów spotkamy jedynie w większej liczbie w pobliżu Chaty Socjologa, będącej centrum turystycznym tego regionu. Jako, że nie miałem zbyt dużo czasu wycieczkę rozpocząłem we wsi Dwernik, gdzie swój początek bierze ścieżka przyrodniczo – historyczna Dwernik-Otryt-Chmiel. CHATA SOCJOLOGA To najszybszy sposób na dojście do głównej grani pasma, zajmuje niecałą godzinkę. I już możemy przekroczyć magiczną granicę Otryckiej Republiki Wolnej Myśli. To swoisty fenomen wyzwolonych od cywilizacji turystów, którzy tu stworzyli swoją oazę wolnego świata i oderwania od dnia codziennego. Sam byłem tutaj po raz pierwszy i zauroczyło mnie to miejsce. Chata Socjologa, bo o niej mowa, to studencka, drewniana chata wzniesiona na szczycie pasma Otryt, w miejscu przedwojennego przysiółka wsi Chmiel o nazwie Otryt Górny. Powstała w 1973 z inicjatywy Henryka Kliszko z Instytutu Socjologii UW oraz Stanisława N. Wasilewskiego z Sekcji Turystyki Pieszej warszawskiego TKKF. Zbudowało ją środowisko studenckie skupione głównie wokół instytutu socjologii UW – stąd pochodzi nazwa chaty.  Z przyczyn ideowych w chacie nie ma prądu, bieżącej wody, gazu, daleko jest do najbliższych zabudowań wiejskich, sklepu czy poczty (1 – 2 godziny drogi). W pobliżu chaty znajdują się dwa źródełka, legendarna toaleta pełna artystycznej twórczości bywalców, szopa z drewnem na opał, a w pobliżu także widokowa polana z miejscem na ognisko. Poniżej zaś mamy do dyspozycji zadaszoną wiatę z grillem. Za noclegi chatkowy pobiera skromne datki, a każdy może wykonać drobne prace dla dobra wspólnego. Wystrój wnętrza również robi duże wrażenie, na czele z samowystarczalną kuchnią pełną garnków i przyborów kuchennych, salonem z niepowtarzalną pokojową huśtawką i podręcznym zestawem instrumentów muzycznych. Nie brakuje też bogatej biblioteczki, kominka i oczywiście pamiątkowej księgi wejść. Na pięterku znajdują się wieloosobowe sale, z piętrowymi łóżkami lub same materace do spania. Każdy kto zabłądzi do tego niepowtarzalnego miejsca odejdzie zafascynowany niesamowitym klimatem. Tutaj czuje się góry i obcowanie z naturą oraz powrót do źródeł. W zimie 2003 Chata Socjologa spłonęła, pozostał tylko komin. W ciągu jednego roku ludzie z nią związani odbudowali ją własnymi środkami i z darowizn. Budowa drugiej chaty przeprowadzona została przez członków i sympatyków Stowarzyszenia Klub Otrycki. Od początku chata miała być i była miejscem prowadzenia swobodnych dyskusji naukowych, obozów studenckich, domem pracy twórczej oraz wymiany poglądów.  Nieprzerwanie organizowane są w niej obozy artystyczne i naukowe m.in. Warsztaty Inicjacyjne organizowane przez Instytut Socjologii Uniwersytetu w Białymstoku, majowe happeningi w stylu Pomarańczowej Alternatywy, koncerty piosenek i ballad wędrownych, pokazy filmowe, a także warsztaty szamańskie. Sam spotkałem tam ciekawych ludzi z różnych stron Polski. Zdziwiłem się nawet, że mimo późnej jesieni wciąż ta chata przyciąga pełno turystów, ale teraz już wiem dlaczego. Po dłuższym pobycie tutaj ruszyłem wreszcie grzbietem Otrytu w stronę Trohańca, najwyższej kulminacji całego pasma. TROHANIEC Dojście tam to kwestia niecałej godzinki drogi.  Położony jest na wschodnim krańcu Otrytu, jego stoki są całkowicie zalesione, ale po niedawnych huraganach, między wiatrołomami można zobaczyć ciekawe widoczki.  Na wierzchołek nie prowadzą znakowane szlaki turystyczne, aczkolwiek z przebiegającego nieopodal szlaku zielonego z Lutowisk do Chaty Socjologa można dotrzeć na szczyt znakowaną ścieżką przyrodniczą.Tuż przed szczytem napotkamy krzyż – mogiłę węgierskich żołnierzy, a na samym wierzchołku kamienny słup. Ze szczytu w dół zszedłem stokówką, a potem droga leśna zmieniła się w bitą, gruntową drogę, która doprowadziła mnie z powrotem na mały parking na granicy Dwernika. Miejsce to, gdzie rozpoczyna się szlak do chaty zmieści kilka samochodów. Warto choć raz zajrzeć w te rejony, bo Bieszczady to nie tylko połoniny. To właśnie tu unikniecie tłoku i gwaru, który dotarł już w te najdziksze kiedyś góry. Zapraszam do galerii zdjęć, które może choć trochę oddadzą klimat tych odludnych miejsc. Dziękuję też Mariuszowi za wspólne pokonywanie niezłego błotka. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

marcogor o gorach

„Morskie Oko – przyroda i człowiek” – pozycja godna polecenia

Właśnie wpadł mi w ostatnim czasie w ręce wspaniały album  – książka Wydawnictwa Tatrzańskiego Parku Narodowego pt. ” Morskie Oko – przyroda i człowiek”. Książka pod redakcją Adama Choińskiego i Joanny Pociask-Karteczki dedykowana jest Józefowi Nyce na dziewięćdziesiąte urodziny. Minęło ponad pół wieku, gdy ten genialny znawca Tatr napisał pierwszą publikację na ten temat. Nowe dzieło to ponad pięćset stron fascynującego tekstu o tym rejonie Tatr, pełnego ciekawostek, historii i rzetelnej wiedzy, ubarwionego dziesiątkami wspaniałych fotografii. Ciężko będzie oderwać się od tego albumu każdemu miłośnikowi gór. Tak fascynująca jest ta prawie epopeja o najbardziej znanych zakątkach Tatr, które rocznie odwiedza kilka milionów turystów. Każdy zakochany w Tatrach pasjonat powinien mieć ją w swojej biblioteczce i wracać do niej nieraz. Ja właśnie tak robię, bo trudno na raz wchłonąć całą wiedzę zawartą na kartach tej książki! Morskie Oko to według ” The Wall Street Journal” jedno z pięciu najpiękniejszych jezior świata. Jezioro, jak i cała dolina położone w głębi wysokich gór najpierw przyciągały górników poszukujących w tatrzańskich skałach złota i żył kruszcowych. Później pojawili się tutaj malarze, poeci i turyści oraz naukowcy. Jezioro i jego otoczenie należy do jednego z najwcześniej poznanych rejonów Tatr. Stało się atrakcyjnym tematem nie tylko dla różnorodnych specjalistów, ale nade wszystko dla turystów, którzy pokochali to miejsce i uważają je za pełne magii. „Morskie Oko – przyroda i człowiek” to książka ukazująca współczesny stan wiedzy przyrodniczej i humanistycznej o Morskim Oku. Jej wydanie zbiega się z jubileuszem dziewięćdziesiątych urodzin Józefa Nyki, jak już wspomniałem najznakomitszego znawcy Tatr i ich spraw. Chyba każdy z nas posiada, bądź korzystał z jego nieocenionych przewodników o Tatrach. Moja cała wczesna wiedza była zaczerpnięta właśnie z jego tekstów. Nowa książka gromadzi prace specjalistów zajmujących się Morskim Okiem i jego otoczeniem. Dzięki poszczególnym rozdziałom możemy prześledzić losy jeziora od najdawniejszych czasów po dziś dzień. Pozycja ta opisuje między innymi najstarsze dzieje poznania Morskiego Oka, genezę i przebieg sporu o jezioro, czasy od zdobycia Mnicha do ukształtowania się nowoczesnego taternictwa, historię schroniska, turystyki i wypadków w tym rejonie oraz jego znaczenie jako inspiracji dla wielu poetów i malarzy XIX- i XX-wiecznych. „Morskie Oko – przyroda i człowiek”  to niezwykły album przedstawiający jezioro jako miejsce przenikania się przyrody i ludzkiej działalności, a co za tym idzie natury i kultury, nauki i mistyki, zachwytu i grozy, wreszcie jako pole fascynacji i niekiedy niebezpiecznej przyjaźni człowieka z przyrodą gór. Fragmentami książka zachwyca swoim tekstem, przesłaniem i zwykłymi ciekawostkami jak poniższy kawałek: ” Świat podwodny Morskiego Oka znany jest głównie z legend i podań, wedle których jest ono połączone z Morzem Bałtyckim i skrywa na dnie wielkie skarby, takie jak na przykład szkatułka z perłami weneckiego kupca i kociołek ze zbójeckimi dukatami pilnowany przez tajemniczego Króla Złotych Węży. Wedle przekazów, na jego dnie znajduje się też popiersie cesarza Franciszka Józefa zrzucone  z Rysów przez taterników. „ Morskie Oko było i jest miejscem najchętniej odwiedzanym przez turystów w Tatrach. Dla zdobywców Tatr było tajemnicą, którą starali się osaczyć i wyjaśnić, dla artystów przedmiotem inspiracji. To pierwsza kompleksowa publikacja na temat Morskiego Oka, łącząca nauki humanistyczne z przyrodniczymi, pokazująca relację człowieka z przyrodą. Na książkę składają się 33 artykuły specjalistów na temat przyrody Morskiego Oka, taternictwa, malarstwa, historii schroniska, turystyki, literackich dziejów jeziora, funkcjonowania Morskiego Oka w literaturze przewodnikowej. Gorąco polecam, ja spędzę z nią zapewne całą zimę, zanim wszystko wchłonę. Z górskim pozdrowieniem Marcogor